poniedziałek, 29 lutego 2016

Umrzeć – tego się nie robi czytelnikom


            Wieczór z Wisławą Szymborską. Trawestacja wiersza noblistki – „Umrzeć, tego się nie robi kotu…” Śmierć poetki – wielki dysonans w  obecnościach codziennych. Spotkanie z poezją w Klubie Wojskowym. W kameralnym gronie – wspólne czytanie wierszy.
Wspomnienia znanych postaci kultury o poetce. Krótkie osobiste recenzje jej wierszy. Przemyślenia. Zebrane w formie krótkiego filmu. Celne podsumowania ich własnej drogi percepcji sztuki pisania poezji przez Wisławę Szymborską
            Limeryki. Trudna sztuka, która rządzi się ścisłymi regułami. Zabawa bardzo poważna, chociaż pozornie żartobliwa, pełna absurdów właściwych temu rodzajowi pisarstwa. Poetka miała dar opisywania w delikatny sposób bardzo poważnych rzeczy.
            W jej wierszach są wzruszające elementy życia, jego smutki i radości. Trzeba je poznać, żeby się w nim zakochać… Poznać po to świat. Typowe dla Szymborskiej. Budzące zdumienie, zachwyt. Ciepłe. Bardzo kobiece, z typową dlań mądrością. „Nie ma życia, które przez kilka chwil byłoby nieśmiertelne”. W normalnych rzeczach jest coś dziwnego.
            Słynny wierszyk patriotyczny. „Bez tej miłości można żyć”. Nic nie mówić o wspaniałym blasku słońca, żyć małą cząstką czasu. Szymborska jest  mistrzynią słów. Dobiera je jak koraliki, precyzyjnie i świadomie. To szczególna intuicja czerpać z języka polskiego w tak doskonały sposób.
            O miłości ustami Szymborskiej. Dwoje ludzi w niej wywyższeni ku sobie. Miłość niemaskująca się, otwarta. Widziana.
Znana fraza z utworu „pukam do drzwi kamienia…” Pokora przed zjawiskami opisywanymi. Szacunek opisującego dla materii jego działań. Pamiętanie o  powierzchowności – być może – naszych obserwacji. O tym, że proces obserwacji może zakłócić obraz zdarzenia. Wpłynąć na niego. Kamień zwraca się  do nas swoją wierzchnią stroną, w środku jest – dla naszego poznania – niedostępny – przez swoją kamieniowatość.
Wiersze recytowali aktorzy teatru „Pchła” pani Jolanty Glury.
            Czytanie wierszy miało miejsce z akompaniamentem uczniów klasy gitary z Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Międzyrzeczu. Wystąpili: Mateusz Korowacki: Francisco Tarrega – „Etiuda e-moll”, Paweł Maciejewski: Bartolome Calatayud –„Vals e-moll”, Adrianna Stasia: Tatiana Stachak – „Mały romans”, Aleksander Ciślak: Gaspar Sanz – „Rudero” oraz pan Zdzisław Musiał – nauczyciel gry na gitarze, który zagrał swój utwór - Pożegnanie Noblistki”.

Iwona Wróblak
kwiecień 2012


niedziela, 28 lutego 2016

Kamyszek, i trojga imion – Marcin Zbigniew Wojciech w międzyrzeckim Kwinto

             
            Lubię, jak dobry humor jest umiejętnie dawkowany, jak jest inteligentny, a mówienie O WSZYSTKIM nie wykracza poza normy dobrego smaku… poza tym - w stand-up można i pogodnie… I koniecznie – śmiesznie, ponadto (co kogo śmieszy? – to jest zadanie dla komika…), bo za to  płacimy, kupując bilety. Kamyszka już znamy z „Kwinto”. Swoją osobą obiecuje dobre teksty i wyczucie smaku (mała stosunkowo ilość przekleństw i  skupienie się na czymś istotniejszym o tego środka wyrazu…). Nie gorszy był też jego następca na scenie – posiadacz trojga Imion, jak mówi o sobie, i  niekwestionowanego scenicznego talentu. Także kondycji fizycznej, rzeczy istotnej na występach, o czym wiedzą zawodowi aktorzy.
            Na naszej niewielkiej (gabarytowo) Kwintowej scenie - witalność, urodzony wdzięk komika, talent do zjednywania sobie widowni – i  inteligentnego reagowania na interakcję z nią – w kierunkach przecież zupełnie nieprzewidywalnych w scenariuszu… To cenna umiejętność: mimo bezpardonowej realizacji, ze strony słuchaczy, zachęty do interakcji - nie stracić rezonu…
            Stand-up ponownie w Klubie Muzycznym „Kwinto” w Międzyrzeczu. Zapowiedziane na stronie Klubu i FB nazwiska obiecywały dobrą zabawę. I nie zawiedliśmy się. Krzysztof Kamyszek i Marcin Zbigniew Wojciech – stand-up w ich wykonaniu. 
            Szacunek do Widza ze sceny musi być widoczny. Amerykańskość stand-up’u, w znaczeniu próby słownej agresywności, tzw. bezpośredniości, występującej wobec widowni, wielu u nas w Polsce nie pociąga… Należę do nich. Mamy w Polsce szkołę dobrego tekstu scenicznego, z tej tradycji, myślę, należy korzystać również i w stand-up’ie. Nie do przecenienia jest ogólne wrażenie sceniczne, zdolności aktorskie, a te Marcin Zbigniew Wojciech reprezentował niewątpliwie.
            Krzysztof Kamyszek sięga w repertuarze do swoich doświadczeń pracującego (świebodzińskiego) farmaceuty. Jak się okazuje, dosłownie wszystko, każde doświadczenie, także zawodowe, może być źródłem inspiracji i materiałem dla tekstu scenicznego. Tematyka lekowa jest blisko ciała,  blisko człowieka, leczenie i zdrowie na przemian z dolegliwościami, kondycja biologiczna, może konfundować nas jako posiadaczy – o to chodzi, że  niezupełnych, naszego ciała. Nie mamy nad nim kontroli – mimo takich instytucji, jak system zdrowia i apteki, gdzie szukamy ratunku, i mieć nie  będziemy. To uczy pokory. Dobrze, że śmiejemy się z tego, humor jest terapeutyczny i może wspomóc – na poważnie – proces odziaływania lekowego. Nasze ciało i jego czasowość nie musi nas przerażać, dystans do zagadnienia naszego (nieuchronnego) rozpadania się, starzenia, jest ozdrowieńczy…
            Świebodzin jest znany, bo leży koło, bardzo wielkiej, figury Chrystusa. Ileż dowcipów na ten temat powstało… Usłyszeliśmy nowe, autorstwa Krzysztofa. Pytania, jakie się zadaje tuziemcowi, pytając o słynny świebodziński znak rozpoznawczy… Także nurtujący Wspólną Europę problem uchodźców – i kóz, fobii antykoziej i antysyryjskiej – przy nieobecności, lub śladowej obecności, kóz i Syryjczyków… Bać się ich czy nie – hamletowe niemalże pytanie. Aktualnych tematów jest dość w naszej polskiej rzeczywistości krajowej, politycznych absurdów, wypaczeń, których jesteśmy na co  dzień świadkami. Bardzo dobre teksty, cenne spostrzeżenia – w żartobliwej formie, w większości zgadzamy się z nimi. Myślimy podobnie jak autor – to  charakterystyczna, myślę, cecha dobrego stand-up’u – celność uwag. Dygresje i dywagacje są pozornie rozrzucone tematycznie, to strumień myśli, wewnętrzny, jaki miewamy. Konwencja plotki i zasłyszanych informacji, taki jest sposób naszego oglądu zdarzeń, filtrowanych przez nasze przekonania polityczne, stereotypy i nawyki myślowe. Jest w nich coś z prawdy, chociaż nie są oczywiście po względem intelektualnym doskonałe. Na tyle jednak są  trafne, że warto ich posłuchać. Warto wsłuchać się w tak zwanego szarego przeciętnego (czy tacy są?) człowieka, bowiem ma często rację. Kamyszek zbiera gorące brawa, zasłużenie.
            Refleksje dotyczące zamieszczanych w mediach reklam. Spoty są częścią naszego życia, mają na nie większy wpływ niż byśmy, być może, chcieli… Zwłaszcza jeżeli musimy w wyniku ulegania socjotechnicznym sztuczkom spłacać zaciągnięte kredyty. Może to przerodzić się w apokaliptyczny sen, jeżeli mu całkowicie ulegniemy, dosłownie, z Nostradamusem w roli głównej. I Facebookiem z jego funkcjami i przyciskami: „wezmę udział”, czy  „obserwuję”  na przykład - Zagładę Świata... Jak brać udział w sposób świadomy w procesach kosmicznych, a tym procesem jest codzienność…
            Marcin Wojciech Trzechimienny… Wesele – i chochoły chciałoby się powiedzieć… Zwyczaje zwyczajowe i obyczajowe weselne… Terror śpiewania (disco polo) i picia, jedzenia ogromnych ilości pożywienia – dla zasady „postaw się i zjedz”. Ulegamy formom i zdaje się to nie mieć końca. Uśmiech przylepiony do form. Pośmiejmy się z niego (popieram). To sympatyczne, nie boli nikogo, nie obraża, a może nauczy, czy skłoni do refleksji. I  znowu – mam takie wrażenie – że o czymkolwiek mówi artysta, to jest śmieszne, bo sam sposób jego ekspresji scenicznej nas do tego skłania. To duży talent…
            Nasze drobne tajemnice, małe słabości – dotyczące diety. Są sympatyczne, nie piętnują, delikatnie wskazują palcem. Opowieści o arabskim wielożeństwie i powodach tego obyczaju – zaskakujące wnioski (Arab nie widzi przed ślubem w całości swojej żony pod kwefem, dlatego musi ożenić się  powtórnie). Co się komu w danej kobiecie podoba – obszerny temat. Każdemu co innego, a o gustach się nie dyskutuje, są przedmiotem tekstów kabaretowych.
            Sklepy sieciowe lansują uniseksowy model, można się w tym zagubić. To zgubienie obyczajowe może być zabawnie przedstawione, wystarczy kilka min i wyraz zadziwienia na twarzy – ale trzeba umieć to zagrać… Także moda na ogromną sprawność fizyczną – przy narastającym w populacji problemie nadwagi… Może dlatego osobniczo tak dużo ważymy, bo gwiazdy telewizji śniadaniowej namiętnie ćwiczą i są tak sprawne, szczupłe, że to  denerwujące i dla czystej przekory chcemy być mniej doskonali niż oni. Chcemy normalności i luzu, ulegania (chwilowemu) obżarstwu i odpoczynku od  wszelkiej maści poprawności. Tak dla liftingu (to też forma, którą można wykorzystać jako temat…). Bowiem puszyste kobiety są najlepsze na śniadania telewizyjne (bez propagowania ludożerstwa).


Iwona Wróblak
luty 2016




sobota, 27 lutego 2016

Michał Bojaro – fotografie czy obrazy…


            W Międzyrzeckim Ośrodku Kultury galeria prac Michała Bojaro. Fotografie oscylujące między grafiką a malarstwem, jednocześnie pozostające fotografiami… Możemy podziwiać nowoczesną technikę robienia zdjęć i możliwości artystycznych, jakie ona daje. Nieokiełznanych możliwości. Jest to  fotografia, powiedziałabym, submalarska. Opanowanie technik fotografii służy wyrażeniu myśli i rzeczy, abstrakcji i koloru. Wszystkiego. Wystarczy wyobraźnia artysty i pomysł. Zamiar twórczy, który żyje potem następnym życiem w odbiorze widza.
            Fotografia submalarska jest sposobem, wyjściem. Punktem wyjścia – do kompozycji, z oryginalnym – czasem - komentarzem artysty. Czyni z niej  – niekiedy – humoreskę, dowcip, zawsze z dużym dystansem wobec swojego dzieła.  
             I technika. Przeciekają fotografie grubą fakturą, naciekiem farb, są bardziej przez to mięsiste, dosłowne. Bardzo oryginalna wystawa, cokolwiek to znaczy… Propozycja widzenia malarskiego, potraktowania kliszy w ten właśnie sposób. Barwnie skonstruowane obrazy, z odciskami palców jak z  podpisem, trochę przekornie. Swoiste akwarelowe „zacieki”, do swobodnej interpretacji kompozycje, mocne, bez banalności. Wszystko, co może znieść wyobraźnia artysty, pędzel i odbiór widza…
Ciekawie zrobione są akty kobiece. Plamy barwnego światła, gdzie każdy kolor ma swoją opowieść. Niektóre piękne, oddające urok doskonałości ludzkiego ciała, wycyzelowane w barwnej anegdocie, jak w pismach fantasty. Autorskie, Michała Bojaro… Naświetlone barwami, w półtonach fioletu, czerwieni, blasku odbitego flesza. Dla nich samych warto obejrzeć wystawę.
            Namawiam do wielokrotnego oglądania wszystkich prac. Pozwolenia sobie na wolne skojarzenia. Szczególnie w wypadku barwnych kompozycji. Koniunkcji wzajemnych nagle pojawiających się na płaszczyźnie w sąsiedztwie już istniejących, w swym nagłym zadziwieniu. Usytuowaniu, które może być, choć nie musi, przesłaniem, bo jak powiedział mi pewien międzyrzecki artysta, kolor może bawić i być może powinien to robić… 

Iwona Wróblak
maj 2012


piątek, 26 lutego 2016

Bigband w Międzyrzeczu


            Gościliśmy w Międzyrzeckim Ośrodku Kultury niemiecko – polski zespół bigbandowy pod dyrekcją Karla –Heinza Kurzrocka. Goście przyjechali z Frankfurtu nad Odrą. W kilku kompozycjach towarzyszył im polski Chór „Adamus” ze Słubic.
Bardzo profesjonalny bigband grający muzykę tego gatunku. Klasyczny skład orkiestry jazzowej. Kilka saksofonów – altowe, tenorowe i barytonowy, puzony, trąbki, gitary, klawisze, perkusja. I dwóch dobrych solistów: Sylvia Wachholz i Bernd May. Koncert prowadził, śpiewający w polskim chórze „Adamus”, Janusz Kołczyński.
            Klasyka bigbandowa na początek. Znane tematy muzyczne w świetnym wykonaniu naszych gości. Sięgnięcie do źródeł. Muzyka czarnych mieszkańców USA. Blues. Folklor muzyki murzyńskiej. Styl nowoorleański. Nieodłączny fascynujący gospel w wykonaniu polskiego chóru, muzyka ewangelicka.
            Inne gatunki jazzu. Złoty okres – lata 20. i 30. Dixiland. Czyli muzyka południowych stanów USA. Nowoorleańskie improwizacje, styl  chicagowski – z solowymi improwizacjami na trąbkę. Słuchamy próbki tej muzyki.
            Złoty okres swingu. Glenn Miller – słynny puzonista amerykański, dzisiaj legenda jazzu. Rozpoznajemy jego muzykę dosyć łatwo. Wpada w ucho.  Można jej słuchać i tańczyć przy niej. Śpiewa Sylvia. Która także gra na saksofonie.
            Następne postaci i legendy muzyki, dzisiaj już klasycznej. Frank Sinatra. Piosenkarz i aktor filmowy. Lata 50. Z rozrzewnieniem słuchamy utworów amerykańskiego artysty, jego niezapomnianego stylu, który przypomina nam Bernd.
            Czas na muzykę latynoamerykańską, czyli połączenie stylu europejskiego – kolonialnego (francuskiego, hiszpańskiego, portugalskiego) ze stylem murzyńskim. Salsa, mamba, rumba, reggae, bossa-nova. Z lubością słuchamy znanych rytmów energetycznej muzyki. Także muzyki ze znanych produkcji filmowych tego okresu.
            Wreszcie rock –and – roll. Elvis Presley – król muzyki i inni z okresu buntu i rewolucji pokolenia powojennego. Protestu przeciw normom moralnym starszego pokolenia. Pamiętamy jeszcze przeboje Elvisa, jego „czarny” sposób śpiewania. To już też klasyka…
            Jak zawsze w naszym Międzyrzeczu, goszczący u nas muzycy są bardzo zadowoleni z publiczności, jej frekwencji i zaangażowania. Stosunkowa duża, jak na małe miasto, ilość koncertów wyrobiła stałe grono wiernych słuchaczy i fanów różnych gatunków muzyki. Nie tylko popowej, tej trudniejszej również. Do niej zaliczamy jazz i wszelkie jego odmiany. Muzycy z Niemiec chcą zagrać z nami, z publicznością. Zostaje zaproszona. Przygotowano proste instrumenty. Nie brakuje odważnych chętnych. Zostanie w nas wspomnienie tego miłego wieczoru i dobry humor na następny dzień. Mamy nadzieję, że usłyszymy jeszcze w Międzyrzeczu wspaniały Deutch – Polnische Bigband Frankfurt (Oder). Może na Dni Międzyrzecza?

Iwona Wróblak
maj 2012


czwartek, 25 lutego 2016

Klimt – secesja w Muzeum międzyrzeckim

            Szczególną wystawę mamy przyjemność oglądać w międzyrzeckim Muzeum im. Alfa Kowalskiego. Secesja w osobie głównego i  reprezentacyjnego jej przedstawiciela Gustava Klimta. Wystawa bardzo edukacyjna, rzecz jasna nie formie ekspozycji oryginałów słynnego malarza, które są bardzo drogie, lecz plansz z reprodukcjami, z zamieszczonym obszernym słownym komentarzem.
            Taki też przedstawiła, w formie krótkiej informacji, pracownik Muzeum Ewa Ryś. Zaprosiła do oglądania dzieł rozmieszczonych na planszach w  dwóch salach wystawienniczych.
Gustav Klimt (1862-1918) austriacki malarz i grafik, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli secesji, otrzymał wykształcenie akademickie.
            Co nam się kojarzy z secesją – dzisiaj? Mogliśmy naszą wiedzę o tym okresie w historii sztuki skorygować oglądając wystawę. Przeważnie znamy jako secesyjne zabytkowe domowe gadżety o miękkich liniach, z roślinnopodobnymi ornamentami…
To co jest secesja? Odłączenie. Naturalne pytanie następne – od czego-odłączenie? Wystawę oglądało kilku historyków sztuki, którzy przyszli obejrzeć to  niecodzienne wydarzenie artystyczno-edukacyjne, więc było kogo spytać. Klimt był opozycyjny wobec akademizmu, który zakładał wierne naśladownictwo wzorców klasycznych i antycznych; dobrego warsztatu, precyzyjnego rysunku, odwzorowania natury, w skrócie mówiąc. U Gustava Klimta to wszystko jest – widać to w jego szkicach ołówkiem. Jest też dużo więcej, jak mi mówią – bo to od niego, być może, zaczęła się nowoczesna XX wieczna sztuka. Secesja trwała krótko, po nim ster umysłów artystycznych przejęła moderna… Klimt był jej prekursorem. I tak to trwa do dziś. Jak  powiedziała mi Ewa Ryś, nurty artystyczne – stale, od wieków, się przenikają. Są dla siebie wzajemnie inspiracją.
            Patrząc na piękne wypracowane pejzaże Klimta wiem, jakie wzory mieli (i mają) impresjoniści, artyści korzystający z tej techniki. Podziwiając akty  Gustava Klimta dowiadujemy się, w jaki sposób można patrzeć na kobietę jako model dla aktu, by był on, sprawiał wrażenie - naturalności, by uwypuklał jakąś (koniecznie, wydaje mi się, jedną lub no najwyżej dwie czy trzy) jej cechę, atrybut – interesujący w tej chwili malarza. Oszczędność pod względem ilości zamieszczonych na płótnie tematów, czy fraz…
            Kobieta secesyjna, z końca i pocz. XX wieku, kojarzyła mi się z wysoko upiętymi włosami, suknią z nienaturalnie wciętą talią i długim trenem tej  sukni… Hieratycznością postaci z wywodzącej się z drobnej burżuazji i mieszczaństwa… Klimt mówi mi, jakie namiętności kryły się w duszach ludzi, kobiet i mężczyzn, w tej bujnej i złożonej epoce – mimo sztywnych tużurków i szczelnie opinających ciało damskich wyglądających na ciężkie, sukni. To  wtedy przecież narodziło się pojęcie artystycznej bohemy… Była kobieta wtedy tajemniczą, obfite fałdy sukni kryły w sobie obietnicę (spełnioną) treści, które były kwintesencją układu społecznego, politycznego (dominacji kulturowej Wiednia i monarchii Austrio-Węgierskiej), początków rewolucji naukowo-technicznej –epoki pary i lokomotywy, związanych z wynalazkami technicznymi i wynikających z nich zmian światopoglądowych w postaci nowinek filozoficznych, intelektualnych, nowych kierunków w literaturze i poezji, i nurtów artystycznych…
            Kobieca kondycja ludzka, od narodzin, przez jej życie po śmierć, namalowana w opozycji do życia jako kościotrup z kosą. Alegoryczne obrazy, przy których stać można bardzo długo, analizować, zauważać, każdy ich fragment. Egipskiej królowej Kleopatry tysiącletnią dostojność faraonową. Nagość kobiety bezpruderyjną (cokolwiek dzisiaj o tym sądzimy w związku epoką wiktoriańską), delikatną, w zamgleniu – w starannie wybranej dla  modelki pozie – dzisiaj niedościgły wzór ustawienia modelki… Kobiety w relacjach we wspólnocie haremowej, namiętności i walka o władzę i wpływy (nad mężczyzną)- wielka małpa w środku – ciemna strona matriarchatu.
            Gustaw Klimt był synem jubilera-złotnika-grawera. W swojej twórczości łączył te dwa (przedtem rozdzielne) światy: rzemiosła sztuki użytkowej, dekoracji wnętrz, i malarstwa. Tworzył więcej niż dwa wymiary na płótnie, używał prawdziwych płatków złota i srebra w kompozycjach swoich obrazów. Dzisiaj sięga się do podobnych technik – tworzących wiele wymiarów, do woli i pełnymi garściami. Zapoczątkował też formę sztuki, która jest sama w  sobie dekoracją, tzn. niczemu nie służy oprócz efektu podziwiania jej, nie odwzorowuje (tej tradycyjnie akademicko pojętej - natury). Jest za to relacją z  wnętrzem osobistego, wydaje mi się, postrzegania owej Natury przez oczy artysty. Tego (Gustava Klimta), który jako pierwszy w epoce nowożytnej odważył się inaczej malować, niż oczom zwykłym (?) wydaje się Ją, tę naturę, widzieć.
            Czerpanie z form innych kultur, z ich dorobku. Z wielowiekowej kultury starożytnego Egiptu, odkryć wyposażenia grobowców faraonów, które wtedy tak fascynowały opinię publiczną. Z ich dziwną sztuką, konwencja płaskiego jednowymiarowego przedstawiania postaci na ścianach piramid do tej  pory jest pożywką dla artystów. Egipski świat magii i wierzeń. Sięganie do głębin psychologicznych świadomości i podświadomości, medium i spirytyzm, odkrywanie człowieka w jego wielowymiarowości. Eksplozja tematów i inspiracji, jakby przewidywanie zbliżających się wojen, koniec wieku i starego świata… Bawmy się, bo  nie wiadomo, co jutro, bawmy się sztuką. Dekoratorsko i wzorniczo. Oglądamy przedstawienia pięknego wyposażenia wnętrz, pałacu Stocleta, bogatego zleceniodawcy, w stylu secesji, gdzie każda ze ścian jest obrazem, jakie stworzył dla niego Klimt – prezes Stowarzyszenia Artystów Austriackich „Secesja”. Eklektyczny ornament widoczny na każdej ścianie wnętrza pomieszczeń, jakie projektował.
            Wkomponowywał kobiety w takie dekoracje. Stawały się ich częścią. Ich suknie, one same, stawały się Ozdobą pomieszczenia, formą piękna w  tym wnętrzu, secesyjne poprzez ich nową zauważoną przez artystę jakość, wartość najważniejszą. Wsiąkały w te pałace rozłożystymi sukniami, wyraźnie odłączone były tylko ich twarze, z wyodrębnionym od tematu ornamentacyjnego rysunkiem ust, oczu, nosa, starannym, a jednocześnie obrazem charakteryzującym dostojność, czy królewskość, skomponowanej w tym tle kobiety.
            Drzewa Życia Klimta – wzornictwo wnętrz – użytkowe, powiedzielibyśmy dzisiaj. Tapety – może zbyt prozaicznie… Żywe wyobraźnie człowieka, żyjące drzewa jego doświadczeń i widzeń świata. To samo Drzewo – codziennie niemalże może być inne, powiedziałabym, codziennie składa się z czego innego. Z innych kamyków, gadżetów, liści czy figur geometrycznych. Natury, przyrody i jej przekształceń w ramach ludzkiej wytwórczości, drobnych róż, kwiatów (z angielskich ogrodów), polnych drobnych kwiatków. Gadżety ułożone geometrycznie, bo Człowiek układa sobie przestrzeń wokół siebie, organizuje ją.
            Rycina kochanków nagich, stojących blisko siebie, obejmujących się, ich zarys postaci, ubrani tylko w linę pętającą ich dolną część nóg – jaka  intymność bez pornografii…


Iwona Wróblak
luty 2016












środa, 24 lutego 2016

Lubuska Gala Teatralna


            W sali kinowej MOK Lubuska Gala Teatralna’2012 zorganizowana przez Międzyrzecki Ośrodek Kultury i Regionalne Centrum Animacji Kultury w  Zielonej Górze. 7. maja . Scena Młodzieżowa. Nagrody ufundował dyrektor MOK Andrzej Sobczak i Dyrektor Regionalnego Centrum Animacji Kultury w Zielonej Górze Krzysztof Świtalski.
            Jury w składzie: Anna Kuźmińska – Świder, Teresa Lisowska – Gała, Paulina Solska i Anna Zadłużna ocenią 7 zespołów, które biorą udział w Pro  Arte.
Jako pierwszy wystąpił Szkolny Teatr Galimatias z Gimnazjum Katolickiego w Nowej Soli w spektaklu pt. „Krzywa Bajka”. Scenariusz Grzegorz Śmiałek, reżyseria Renata Bielisz, Tomasz Przywarty, opracowanie muzyczne Tomasz Przywarty, opracowanie plastyczne Elżbieta Grzelak. Krzywości i  krzywizny w Królestwie czyni Chochlik. Nie ma stabilności, wszystko się chwieje, poddanym jest pod górkę… Można doszukiwać się politycznych analogii, jak ktoś chce… Temat ciekawy. Studium władzy i umiejętności rządzenia, zaprawiony szczyptą bajkowej magii. Analiza braku symptomu komfortu wewnętrznego, przyzwyczajenia do pewnych stałych, które – tracąc – zaczynamy czuć się niewyraźnie. Pytanie – co jest przyczyną? – może to  nasze niezadowolenie z istnienia w danym miejscu i czasie, brak realizacji, spełnienia implikuje wybrzuszanie się i fragmentację stabilnej płaszczyzny odniesienia… Co fałduje i wypiętrza czas historyczny? Niby bajka, młodzieżowy teatr… Królewski Mag przygotowuje wywar w garnku/Kotle, może by  tak zakląć rzeczywistość jakimś zaklęciem? Udaje się (tym razem…) Może jestem pesymistyczna. Bardzo mi się podoba pomysł tej sztuki.
            Kabaret „Mamuśki” z Gimnazjum w Gorzowie wystawił skecz pt. „Zebranie Rodzicielskie 1964 r.” Scenariusz Stanisław Tym, reżyseria Grażyna Nawrocka. Wywiadówka. Obraz konsumpcyjnego społeczeństwa i szkoła, która być może nie umie sprostać przemianom społecznym. W każdym razie  niewielki ma autorytet u rodziców. U uczniów także… Trzy mamusie, dobrze sytuowane małżonki swych mężów, odnosimy wrażenie, że nie bardzo wierzą w potrzebę kształcenia swoich dzieci. Trochę im nie wierzę, ale – być może – mają aż tak bogatych partnerów… Dobre kreacje aktorskie dziewcząt.
            „Alter Ego” z Gimnazjum Nr 1 w Żarach. Spektakl „ Kraina Głębokiego Snu”. Scenariusz Marek Krakowski, reżyseria i opracowanie muzyczne Agnieszka Górska, opracowanie plastyczne Joanna Muszyńska – Sokołowska. Niesamowita sceneria. Czarownice pilnują trzy dusze uwięzionych w  śpiączce młodych ludzi. Ola ma największe szanse na przebudzenie – słyszy głos mamy, jej nić łącząca ze światem nie jest przerwana. Fiona i Ken już nie  słyszą nic… Męczą ich niezałatwione sprawy, echo konfliktów rodzinnych. Fionę łączy ze światem halogenowa latarka i rodzące się współczucie dla Oli,  to jej energia. Ken za powrót Oli do świata żywych płaci swoim życiem. Poważny, przejmujący spektakl.
            Zespół Teatralny „Luzik” z Zespołu Szkół nr 1 w Żaganiu. Przedstawienie „Indyk”. Scenariusz – adaptowany – Ewa Kopczyńska na podst. sztuki Stanisława Mrożka. Reżyseria Ewa Kopczyńska. Sen chłopca o romantycznej miłości. Cytaty z literatury. Kultura – na ile odpowiada na istotne pytania. Literaci to czasami dekadenci. Brak im iskry życia. Czy prymitywizm jest czymś bardziej wiarygodnym, moralnie zdrowszym?... Na ile uproszczone odpowiedzi, pojawiający się, nieco ibsenowski, symboliczny „indyk” lepiej obrazują świat, czy nie są czasem … kiczem… To moja interpretacja. Z  narracji wynika, że literatura bywa tak samo miałka jak jej brak… Ludzi trzymają przy życiu jednak podstawowe uczucia i emocje, miłość na przykład. Być może zapewniają więcej energii niż pragnienie porządku czy sacrum. I role płci z czasem się zmieniają, to też osłabia umocowanie człowieka w  społeczeństwie.
            Zespół Teatralny „To i owo” z Gminnego Centrum Kultury i Sportu w Iłowie. Spektakl „O wawelskim smoku”. Scenariusz na podstawie scen. Anny Onichimowskiej, reżyseria Zuzanna Wdowiak, opracowanie muzyczne na podst. utworów różnych kompozytorów, opracowanie plastyczne – Żaneta Chłostowska – Szwaczka. Eksploracja znanego mitu o wawelskim smoku. W sztuce ma potrójną osobowość i trzy głowy. Każda lubi jeść co  innego. Najbardziej smocza i krwiożercza jest środkowa. Ofiarom zresztą nic nie dzieje się złego. Kiedy Smok pęknie napiwszy się wody z Wisły jego ofiary zostaną uwolnione. Ciekawa jest postać pastuszka „Chyba nie”. Taką kwestię rezolutny chłopak zazwyczaj wygłasza. Ciekawie są dobrane pytania, na które może w ten sposób odpowiedzieć.
            Kabaret „Plama” z Zespołu Szkół w Cybince. „Mohery w Krainie Baśni”. Scenariusz Hubert Jankowski, reżyseria Celina Wołczek. Ostra satyra polityczna ubrana w bajkowy kostium na temat prawicowych środowisk religijnych, przypomina nieco znany kabaret „Neonówka”. Świetne kreacje aktorskie.
            Teatr „Trach…!” z Młodzieżowego Centrum Kultury i Edukacji „Dom Harcerza” w Zielonej Górze. Sztuka „Szklana Góra”. Scenariusz Alicja Niewiadomska na podst. scenariusza Bogumiły Rzymskiej. Reżyseria Alicja Niewiadomska i grupa, opracowanie muzyczne Karol Niewiadomski, opracowanie plastyczne Anna Krzesiak, Alicja Niewiadomska. Duża kultura teatralna. Elementy pantomimy, doskonale zagospodarowana przestrzeń sceny. Rasowy spektakl. Wędrówka po Szklanej Górze jako pretekst do przedstawienia, do zagrania Teatru na scenie jako formy. Królewny i księżniczki wędrują po szklanych górach, towarzyszą im aktorzy ze sceny. Ruch obrazuje treści nie wyrażone słowami scenariusza. Wiele znaczeń, dużo odniesień. Bardzo dobry spektakl, nagrodzony zresztą tytułem laureata.
            Wyróżnienia indywidualne za interpretację tekstu (nagroda dyr. MOK A. Sobczaka): Jagoda Urbankiewicz, i Magda Rajtakowska z Zespołu Teatralnego „Luzik” z Żagania, Natalia Krynicka z teatru „Trach..!” z Zielonej Góry. Nagrodę za ciekawy pomysł na scenografię i kostiumy otrzymał Teatr „To i Owo” z Iłowej.
Laureatami Gali Teatralnej zostali: Teatr „Trach…!” z  MCKiE „Dom Harcerza” z Zielonej Góry, Kabaret „Plama” z Zespołu Szkół w Cybince i Teatr „Alter Ego” z Gimnazjum nr 1 w Żarach.

Iwona Wróblak
czerwiec 2012

            

wtorek, 23 lutego 2016

Kęszyca Leśna i Zespół Kęszyczanki

10 lat istnienia Koła Gospodyń Wiejskich i Zespołu Śpiewaczego „Kęszyczanki”. Aktywności społecznej Urszuli Grybskiej.
            Plac główny w Kęszycy Leśnej. Miejscu, które nie jest wsią ani miastem, powstało niedawno, nie ma długich tradycji. Pani Urszula Grybska od 10  lat spontanicznie pracuje na rzecz lokalnej społeczności, stara się zintegrować ludzi, którzy przyjechali tu z różnych stron kraju. Założyła Koło Gospodyń Wiejskich, zainicjowała powstanie Zespołu „Kęszyczanki” i śpiewa w nim. Tworzy lokalną tradycję.
Kęszyca ma ciekawą historię współczesną. W latach 1927-35 Niemcy rozpoczęli zabudowę terenów z przeznaczeniem na cele szkoleniowe Werhmachtu. Do zakończenia II. wojny światowej mieścił się tu garnizon wojsk niemieckich. W leśnej bazie „Regenwurmlager” – obóz Dżdżownicy (nazwa przejęta od rzeczki Struga Jeziorna) w latach 1941-42 i do poł.1943 r. obozowały wojska hinduskie. W Kęszycy Leśnej razem z innymi kolaboracjonistami: Tadżykami, Persami, Uzbekami uczyli się prowadzenia dywersji, łączności radiowej, ćwiczyli skoki spadochronowe. Obiekty Kęszycy Leśnej w styczniu 1945 r. w stanie prawie nienaruszonym zostały opuszczone przez wojska niemieckie. Po wojnie do 17.12.1956 r.. był tu garnizon Wojska Polskiego. Na podstawie umowy między rządami PRL i ZSRR z dnia 12.12.1956 r. obiekt przejęła Północna Grupa Wojsk Radzieckich. Stacjonowała tu duża jednostka – brygada zabezpieczenia łączności frontu. Rosjanie wszechstronnie zorganizowali garnizon uruchamiając w nim szkołę podstawową, sklepy, klub oficerski, dom kultury, pralnie, łaźnie, mieszkania dla kadry oficerskiej, funkcjonował też obóz pionierski dla dzieci kadry zawodowej. Po awarii elektrowni jądrowej w Czarnobylu ze skażonego terenu przywożono tutaj dzieci. Rada Miejska w Międzyrzeczu 11.02.1991 r.  zobowiązała Zarząd Miasta i Gminy do podjęcia starań o skomunalizowanie całości mienia po stacjonującej tam brygadzie łączności Wojsk Federacji Rosyjskiej. 18.05.1993 r. podpisano ostateczny protokół przejęcia garnizonu Kęszyca. Wojska rosyjskie opuściły garnizon 5.05.1993 r. Nastąpił wtedy początek wykupu nieruchomości i osiedlania się pierwszych mieszkańców, także z odległych zakątków kraju i zza granicy. Nazwę „Kęszyca Leśna” wieś  otrzymała w 1995 r. Jedynym zewnętrznym symbolem stacjonujących tu kiedyś wojsk rosyjskich jest Pomnik Łącznościowca. Powstało Koło Gospodyń Wiejskich, Ochotnicza Straż Pożarna z remizą, jest hotel, restauracja i sklepy. Kęszyca Leśna jest specyficznym sołectwem. Mieszkańcy nie utrzymują się  z rolnictwa, wielu z nich to emeryci i renciści, pozostali dojeżdżają do pracy w Międzyrzeczu i Świebodzinie. Kęszyca jest czymś na kształt małego miasteczka wyposażonego w infrastrukturę komunalną, którego poszczególne obiekty rozmieszczone są w lesie w bezpośredniej bliskości Jeziora Kęszyckiego. Znajduje się tam 20 budynków mieszkalnych, 20 budynków koszarowych i szkoleniowych, 2 budynki szkolne, 2 budynki sklepowe, budynek i sala widowiskowo-kinowa na 500 miejsc, hala sportowa itd. Część gospodarcza Kęszycy składa się głównie z dwóch obiektów: dużego magazynu paliw oraz blisko 30 pomieszczeń garażowych i magazynowych. Jezioro Kęszyckie (Krzewie) położone jest 8 km na południowy zachód od  Międzyrzecza. Ma charakterystyczny podłużny kształt i otoczone jest Strugą Jeziorną, która płynie dalej przez jeziora Kursko, Długie i Chęcińskie, aż do  Zalewu Bledzewskiego. Jezioro łącznie ze Strugą Jeziorną i systemem kanałów wchodziło w system Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego.
To było zadanie - zintegrować ludzi, którzy przyjechali tu z różnych stron. Nie były to migracje grupowe, z jednego regionu, wsi, ulicy. Ludzie dopiero niedawno zaczęli się poznawać. Po sąsiedzku. Pomagać sobie. Utrzymywać towarzyskie stosunki.
Koło Gospodyń Wiejskich. Staram się zrozumieć, co to jest. Obok mnie na ławeczce siedzi pani Antonina Kowalska – Korban, przewodnicząca Wojewódzkiej Rady Kobiet Kół Gospodyń Wiejskich w Gorzowie. I inne panie, z okolicznych KGW – Nietoperka, Kaławy, Bukowca i Pniewa – Co to  właściwie jest Koło? – pytam. Żarty, dowcipy. Kobieta we wsi jest do wszystkiego. Nie ma bez niej Dożynek. Przekazuje tradycje swojego domu. Koła to  formy sąsiedzkiej samopomocy. Matriarchat w najlepszym wydaniu. Podpory mężczyzn. Twórczynie kultury materialnej i duchowej. Kultury bardziej świadomej niż nieświadomej. Nie wszystkie mówią o tym tak jasno jak pani Antonina, emerytowana nauczycielka, dyrektorka szkoły, wieloletnia działaczka kultury. Patrzą na mnie, kiedy je pytam i uśmiechają się. Znają te odpowiedzi. Koła Gospodyń Wiejskich to kuźnia bogatej kultury ludowej, tak bogatej jak w naszym kraju… Rzadko która jest taka, jak Nasza. Śpiewają dzieciom przy kołysce kołysanki, które usłyszały od matki. Na terenie ziemi gorzowskiej jest 198 KGW. Przy wielu z nich są zespoły śpiewacze, ludowe. Pieśń jednoczy najbardziej. Zespoły promują gminę. Koła Gospodyń Wiejskich są formą samorządowej organizacji. Rozumie to burmistrz Tadeusz Dubicki gratulując dzisiaj rocznicy 10.lecia działalności pani Urszuli Grybskiej i „Kęszyczankom”, Kołu Gospodyń Wiejskich w Kęszycy Leśnej. Składając najlepsze życzenia. Razem z przew. Rady Miasta i Gminy Maciejem Rębaczem, Lucyną Nowak, Romanem Rojkiem, Jarosławem Pilarczykiem, Zofią Plewa, przedstawicielami Wojewódzkiego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych, Jerzym Kordelą, Zbigniewem Smejlisem itd.
Umiejętność współpracy z ludźmi jest cenną zaletą. Słucham pięknej pieśni, którą wspólnie wykonują na koniec mszy św. inaugurującej obchody 10.lecia KGW i Zespołu „Kęszyczanki” pani Ula Grybska i ks. proboszcz parafii Miłosierdzia Bożego w Kęszycy Leśnej Jacek Błażkiewicz. Ksiądz – na  gitarze, pani Urszula – swym mocnym głosem: „Jezu jesteś moim życiem/nie zostawię Cię samego/w małej hostii ukryty”. Pieśń jest tak piękna, przy tym  łatwo wpadająca w ucho, że być może stanie się przebojem muzyki religijnej. Ksiądz opowiada mi potem, że usłyszał ją od kobiet. Ksiądz Jacek – z  zamiłowania muzyk – w niekonwencjonalny sposób zachęca parafian do lokalnej aktywności. Teraz organizuje Festiwal poezji śpiewanej. W parafii jest  człowiekiem o dużym autorytecie. Otwartym, zaangażowanym. Ten duet z panią Urszulą bardzo mi się podoba. Podoba mi się – muzycznie, i z punktu widzenia dobra lokalnej społeczności.
Na rocznicy powstania Zespołu śpiewaczego trzeba być. To niepisana zasada, której przestrzegają inne grupy śpiewacze. W strojach ludowych śpiewają w  czasie mszy a potem podczas Koncertu „Ale Babki” z Piesek. Oprócz śpiewania i zdobywania nagród na festiwalach mają kobiety ogromne zasługi organizując coroczny duży festiwal ludowy w Pieskach. Jest z nimi sołtys Piesek Edward Suchecki. Przybyli „Bledzewiacy” z Bledzewa i delegacje zespołów – Chóru „Echo” z Klubu Seniora w Międzyrzeczu, bardzo dobrego utytułowanego Zespołu „Pod Gruszą” z Kurska. Kultowa „Kapela Wujka Felka z Templewa” z rozpoznawalnym brzmieniem chórku wokalistek i saksofonem Piotra Grządko. To typowa rodzinna kapela, z ambicjami grania dobrej autentycznie ludowej muzyki. Pan Piotr opowiada mi legendy rodzinne o jednorękim ojcu pana Wacława – akordeonisty. Zespół ma 6 lat.  Śpiewają w nim: żona pana Piotra – Magdalena, mama, jego ciocia, tata, który gra na bębnie, być może syn też będzie kontynuował rodzinne muzykowanie… Pięknie – myślę. Pytam o plany. Kontrabas by się przydał. Grają na prywatnych instrumentach. Próby odbywają się w sali w Templewie. Pan Jan Tomczak sołtys Templewa, Rada Sołecka interesują się zespołem, pomagają, to dobrze, kapela dzięki staraniom i ambicjom pana Piotra wszędzie, gdzie występuje, jest dobrze zapamiętywana, budzi sympatię. Pan Piotr starannie dobiera utwory, ze względu na ich tonację, rytm, chce, by były na dwa  głosy. I dobre przaśne ludowe niebanalne teksty. Chce być rozpoznawalny. Folklor powinien być autentyczny. Dodam, że Zespół powstał oczywiście przy Kole Gospodyń Wiejskich. Tej instytucji, która jest jak podglebie naszej wsi i liczy sobie jako forma w naszej polskiej tradycji 150 lat.
Pani Ula prowadzi uroczystość, przemawia, śpiewa, wita gości, pełni honory Pani Domu. Dziękuje ze sceny osobom, które pomogły w organizacji rocznicy: wymienia też Mirosława Berezińskiego, państwo Grzywna, oczywiście sołtysa Kęszycy Leśnej Andrzeja Paszowskiego, Radę Sołecką, ks.  proboszcza z Templewa, Kazimierza Czułupa, Jana Maksymiuka, seniorów z bloku 27 (za ciasta), pani poseł Bożenę Sławiak z Sulęcina (za tort i nie  tylko). Na koniec dołącza do koleżanek z Zespołu. „Kęszyczanki”, jak przystało na gospodynie uroczystości, kończą koncert występem, krótkim recitalem. Na osobnym stole wystawione są pamiątki ich śpiewaczej aktywności. Puchary. Dożynki Gminne Bledzew 28.08.2010. XI Festiwal Zespołów Śpiewaczych „Szparagowe Żniwa” 3.06.2007 r. VI Świebodziński Przegląd Zespołów Śpiewaczych „Złoty Liść 2009”. Dzień Kultury Wsi na Pograniczu Niemiecko – Polskim 26.06.2005 r. X Festiwal Śpiewaczy „Szparagowe Żniwa” Trzciel 2006. XII Ogólnopolskie Spotkanie Grup Śpiewaczych Szprotawa „Życie i Pieśń” 2004. Polsko – Niemiecki Dialog Społeczny 1000.lecie historii Międzyrzecza. XIV Festiwal Grup Śpiewaczych „Ziemia i  Pieśń” 2006. Szprotawa. Biesiada Andrzejkowa Zespołów Śpiewaczych Regionu Kozła 25.XI.2011 r. Angelana 2007. Złota Fanfara 2011. Gala Biesiadna dni Ziemi Szczanieckiej 2007.VII Festiwal Zespołów Śpiewaczych „Szparagowe Żniwa” Trzciel 2004. II Festiwal w Gorzyniu „Mundurowo na ludowo” 17.06.2007. VIII Festiwal Zespołów Śpiewaczych ”Szparagowe Żniwa” Trzciel 2004. Puchar – laureat „Szparagowe Żniwa” Trzciel 13.06.2010 r. Dzień Kultury Wsi Pieski 2005. Dożynki Gminne Bledzew 28.08.2010 r. I Cysteriada Bledzew 2009. Wymieniam te daty i wydarzenia, by pokazać, ile rzeczy dobrych dzieje się w wyniku śpiewania w Zespołach ludowych, śpiewaczych. Przemnożyć to trzeba przez indywidualne i grupowe spotkania, przyjaźnie i znajomości. Pasje ludzi, samorzutnie zawiązujące się organizacje samopomocowe, pączkujące wystawy rękodzieła artystycznego, inne inicjatywy. Jak ta kęszycka – pomoc finansowa choremu na nowotwór dziecku, małemu Adasiowi, za którą matka, ze wzruszenia roniąc łzy, ze sceny dziękuje.

Iwona Wróblak
czerwiec 2012


poniedziałek, 22 lutego 2016

Hubert Szczęsny i Maciek Knop – jak najbardziej akustycznie w Kwinto


            Dwie gitary, bluesowo, balladowo i jak najbardziej akustycznie. Międzyrzecki Klub Muzyczny „Kwinto” znowu pod znakiem dobrego wokalu i  akompaniującej mu gitary akustycznej. Znane w okolicy miejsce, gdzie słucha się muzyki na żywo. Muzyki w dobrym gatunku, w równie dobrym wykonaniu. Przez artystów niekoniecznie bardzo dobrze znanych. Ale rokujących nadzieje na zaistnienie w przyszłości – oby bliskiej – na zaistnienie na  naszej lokalnej i szerszej scenie muzycznej. Zdolni, utalentowani wykonawcy, którzy chętnie wracają tu po jakimś czasie, mówią o „Kwinto” – zacne miejsce... Takie jest – dzięki osobowości jego właściciela – jest znakiem rozpoznawczym Klubu.
             Hubert Szczęsny wprowadza nas w klimat poetyki Boba Dylana. Znany amerykański bard w autorskiej interpretacji. Charyzmatyczny wokal Huberta, duże możliwości wokalne, z powodzeniem przez niego wykorzystywane. Ambitny tekst do ciekawych kompozycji, także autorstwa duetu Szczęsny-Knop. Znowu „Kwinto” nasiąknie nam dobrym muzycznym eterem, co będzie procentować, w tych zabytkowych murach – w potencjale jego  fanów do gotowości do wysłuchania młodych artystów, docenienia ich pasji – i dobrej wspólnej zabawy przy muzyce.
            Jak na rasowego bluesmana przystało Hubert jest śpiewaniem w (prawie) całości. Towarzyszy mu bardzo dobry gitarzysta – Maciek Knop. Jego wspaniałe solówki są dopełnieniem ich wspólnych koncertów. Jest ich, tych solówek – i bardzo dobrze – dużo. Przydają wokalowi Huberta liryzmu, przestrzeni muzycznej. Po każdej piosence jeszcze wybrzmiewają nam przez chwilę ostatnie jej nutki, kropelkami rosy, nie przepełnią całokształtu, dodadzą smaku i konsystencji. Samego Maćka można słuchać w większej ilości, z Hubertem tworzą wspaniały, i rozumiejący się, duet.
            Hubert – jak mi mówi, jest śpiewaczym samoukiem, to perła talentu, występuje w naszych lokalnych klubach muzycznych, gdzie zbiera liczne grono fanów swojego niepowtarzalnego wokalu. Przynależy do środowiska kultury klubów muzycznych, z ich bywalcami, która już się stworzyła w  naszej niedawnej nowej rzeczywistości, i bez której dzisiaj trudno byłoby się obyć…
            Szczególnie bluesy są niepowtarzalne… Hubert w swoim żywiole. Z każdą emitowaną przez siebie samogłoską, spółgłoską, obchodzi się, jakby była jedyna na świecie i tak ważna, że nic przed nią, i po niej też… Ostatnie nuty, jakie wyśpiewa(ł), wykrzyczał i przeżył. A „Kwinto” jest tym  ostatecznym miejscem, gdzie to się stało.
            Pięknych songów Kwintowych ballad ciąg dalszy. Johnny Cash. Anglosaskiej poezji, jej nurcie europejskim, przez życie i poza śmierć, przez  pamięć o człowieku, o jego uczuciach, przeżyciach, o nim. O jego istnieniu w czasie, w jednostkowej sekundzie i odcinku życia osobowego, jego  uwikłaniu, szarpaniu się, przegranych i wygranych sprawach, i pieśniach, które śpiewa w związku ze swoim życiem.
            Hubert – osobowość sceniczna od rocka do bluesa, z pobocznymi nurtami, możliwościami zaistnienia w wielu gatunkach.. Tadeusz Nalepa w  wersji Huberta, jest bardziej ekspresyjny niż pierwowzór.
Własne kompozycje duetu. Nieco ściszają wyrazisty wokal Szczęsnego, dużo w nich miejsca na improwizacje. Nie zabrakło „Dżemu” i Ryśka Riedla,  mocno Hubertowego. Także jest Maciek Maleńczyk w jednym z jego przebojów, z ciekawością słuchałam, jak to nasz gość zaśpiewa, a wyzwanie jest  wielkie… Miłość i libido, słynne tango, o namiętności do życia.
            Na koniec zrobiło nam się rodzinnie w „Kwinto”, karaokowo, głos (bardzo śpiewny) zabrała Kasia. Klimatyczny niski wokal w Cohenowej „Alleluja” i kilku innych piosenkach, świetnie wykonanych, mieliśmy też (bardzo rzadką) okazję słyszeć, jak dobry głos ma Krzysztof – może kiedyś mini  recitalik???
To jest też, Karaoke, wpisane w program działalności Klubu.


Iwona Wróblak
luty 2016






niedziela, 21 lutego 2016

Malarskie Carnevale Małgorzaty Buguckiej i Edwarda Gałustowa

            Carnevale… Okres zimowych balów, maskarad, pochodów, zabaw, z maskami, kostiumami, fantazją i nadrealnością… Czas niedokreśloności osobowej, wolnej od codziennej maski…
Galeria’30 w Międzyrzeckim Ośrodku Kultury. Stałe grono kilkudziesięciu osób, bywających na wernisażach – i goście, którzy przybyli do nas w ślad za  Edwardem Gałustowem i Małgorzatą Bugucką, także u nas już bywającymi z okazji wystaw poplenerowych.
            Jak pisze Almanachu we wstępie Jurek Kozieras, „łzy są (wtedy, w czasie carnavale) rozsypanymi perłami”.
Postmodernizm to Forma w sztuce jako taka, wydaje mi się. Podążanie za nieskazitelnymi wzorami postaw wobec Sztuki, prezentowanymi przez wielkich mistrzów renesansu. Dekoracyjność jako filozofia podejścia do przestrzeni płótna malarskiego. Ornament rozumiany jako atrybut piękna… Będzie zawsze wielowymiarowy i uniwersalny, jak nasz podziw dla warsztatu twórczego, dla opanowania jego techniki. Poezja, jak nazywamy potocznie wszystko, co  nam się podoba, co jest kulturą wysoką.
            Może być perłami, obrobionymi kamieniami szlachetnymi - wszystko. Może mieć początek w każdej rzeczy, pojęciu i konstrukcji. Zdecydowane kolory, szlachetne odcienie zieleni i purpury, melancholia szarych półtonów światła i blasku. Arlekiny codzienności.
Jest stylizacja kultury renesansowej. Konwencja Bajki i Baśni. Która jest korzeniami, takim root, historii kultury jej cywilizacji jako takiej. Na którą składają się komponenty regionalne, także regionalne, rusko-słowianskie, szerzej - renesansowe, wczesnośredniowieczne – obrazkowe, ilustracyjne, opowiadające Obrazami o ważnym wtedy sacrum (do dziś jako wartość sama w sobie jest, myślę, niezastępowalna). Obrazy i pojęcia sięgające wstecz, opierające się na ogólnych skojarzeniach kulturowych, owym carnevale
            Powiedziałabym – kompozycje formistyczne. Najpierw była Forma, potem Treść. Następowały Metamorfozy ornamentu. Ozdobników. Najpierw była sztuka, a potem jej rozumienie, opisywanie, analiza… Tajemniczość i pierwszy plan. Malarstwo tablicowe. Pozornie jeden wymiar, płaski. Płaszczyzna i jej miąższość skoncentrowane na powierzchni, jej najważniejsze stadia wypływają na wierzch, to ich siła grawitacji, ważności, tyle ważą jako bity przekazywanej informacji kulturowej. Streszczenie info do schematu, jako znacznik jego czytelności. Skrót myślowy artysty.
Najpierw jest kompozycja, jej zamysł, schemat graficzny. Filozofia dostępu, sięganie po nie, po temat. Artysta ufa intuicji. Koreluje je z miejscem wydarzenia, jego czasem powstania, skwapliwie korzysta z tak skonstruowanej inspiracji.
            Małgorzata Bugucka. Kobiety w domkniętych konwencjach epok i stylów, wypełniające je – nie–im podległe, plastyczne, inteligentne w realizacji form: społecznej, obyczajowej, w których je widzimy. Z psychologią, i ich-kobiet, z punktu widzenia mężczyzn - skomplikowaniem. Całokształtem doświadczeń związanych z biologią i jej olbrzymim wpływem na płeć, która oczywiście ma wpływ też na kulturę artystyczną, i na formy carnevale. Każdy obraz i tu jest dekoracją, jak na sztukę przystało.
Średniowieczne kobiety z elit i herezje… Rudowłose czarownice (są wśród nich) i Pismo, nie zawsze z tej Pierwszej Książki. Umiały pisać i czytać (nie wszyscy władcy i królowie tej epoki to potrafili), umiały myśleć. Także abstrakcyjnie, także teologicznie, mimo tego, że były kobietami. Jest coś takiego, jak chrześcijańska duchowość monastyczna w żeńskich klasztorach. Odmienna od męskiej. Księżniczka średniowieczna (w znaczeniu istoty znaczenia władzy królewskiej) jest namaszczona - boskim, czyli absolutnym, namaszczeniem. W tej epoce wiele rzeczy było rozumiane absolutnie, może inaczej niż  dzisiaj (??) Jest też dużo królewskiej absolutnej czerni w barwach, dużo energetycznej czerwieni, jest ta barwa jak władza i moc jej egzekwowania. Zauważyłam, że w morskich rusałkowych głębinach, książęcych, bajkowych – bo nieznanych – wspólną charakterystyczną cechą jest rysunek ust tych  kobiet – władczyń Nieznanego świata wodnych (czy to przypadek?) czeluści. Bajka archetypów… Jak książnica.
Światło słońca (w człowieku), idea słońca, idea jasności, która od Nas się poczyna i tam kończy, wraz z naszą (osobniczą) śmiercią. Czyli człowiek jak  zgięty promień światła. Taki mały androgynicznny, niedorosły. W najbardziej twórczym swoim okresie rozwojowym.
            Na obrazach błazen i arlekin jako strażnicy kosmicznego ładu carnevale, który jest protokołem zdarzeń komedii ludzko-boskiej (o ile człowiek się  identyfikuje z tą formą teologii). Formy świata lustrzane, wyraźnie przedstawione na jednym z obrazów. Także forma sama w sobie, formiastość, już bez  kostiumu renesansowego czy innego. Igraszki – filozofia świata i jego pierwszej przyczyny (czy taka jest?) Noc, jako ciemność – jak ktoś woli: brak światła, w formie Błazna, siedzącego na monstrualnych rozmiarów krześle, stolcu królewskim, chciałoby się powiedzieć.
Forma japońska – z jej uśmiechem, usłużnością, maską spolegliwości społecznej, konfucjańskim miejscem w społeczeństwie, zgodą na nie. Zrozumieniem swego stanu wyniesionym z tysięcy lat spuścizny tradycji kultury, z której się wywodzi. Wszystko w jednym japońskim, czy stylizowanym na taki,  uśmiechu…
            Do tej kultury ruskiej jeszcze, chociaż Edward Gałustow patrzy na sztukę szerzej, nie tylko jako spadkobierca kręgu, z którego się wywodzi (Białoruś). Chodzi mi o zapisywanie obrazów, ikonostatyczne. Ilustracyjność tak m.in. mogłabym zrozumieć. Zapisywanie jako konwencja tworzenia. Na  płótnie zatrzymywanie jak ikonę w niewirtualnej projekcji swoich mgnięć myślowych i pragnień wyrażenia interesujących, czy wręcz niemożliwych do  zaniechania ich ekspozycji, prezentacji, ekspresyjnego przedstawienia, stanów. Ikony i ich pisanie jako małego (lub dużego) Dekalogu. Osobistego.


Iwona Wróblak
luty 2016

















sobota, 20 lutego 2016

Serenada Sławomira Mrożka na scenie MOK


            Premiera pierwszego spektaklu Teatru pani Anny Kuźmińskiej – Świder pt. „ Serenada” Sławomira Mrożka na scenie Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. Bardzo udana premiera. Teatr klasyczny. Lekki w formie, w konwencji nieco komediowej.
            Myślę, że formuła się przyjmie, jeśli będzie kontynuowana. Bardzo duża publiczność, jak na ten rodzaj sztuki, była usatysfakcjonowana, brawa spontaniczne i zasłużenie ofiarowane kwiaty.
            Do Teatru pani Kuźmińskiej – Świder należą, co jest nowością u nas w teatrze niezawodowym, ludzie dorośli. Amatorzy chcący popróbować tej  formy ekspresji poprzez sztukę. Zgrabnie napisany scenariusz, dobrze wybrany temat i zaangażowanie osób, które zrealizowały pomysł.
            Serenada jest pieśnio - recytacją dość przewrotną, którą gra szczwany Lis (lisica…), by upolować którąś z Kur zamieszkujących Kurnik pilnowany przez Koguta (świetna kreacja pana Ryszarda Perdona, ze stylowym wileńskim akcentem, który nadaje roli pozatekstowe znaczenie). Czekając na randkę z Kurą Lis studiuje, siedząc na stołeczku, przepis na potrawkę z drobiu. Spektaklowi towarzyszy muzyka, nieco w stylu etno – disco-polo. Uwodzenie Kur następuje przez uszy – Lis pozuje na wrażliwego niedocenianego przez świat artystę muzyka – skrzypka. Jak mówią – odpowiedni bajer może dużo –  jeśli nie wszystko... Trzeba tylko być konsekwentnym, nie dać się przepędzić i cierpliwie czekać. Lisiowatość jako cecha naganna to rzecz relatywna, jest  kwestią interpretacji. Lisem stworzyłeś mnie i cóż mam począć? Ostatecznie Lis zabija strażnika kurzego haremu, samego Koguta, który daje się wciągnąć w dyskusję, nabrać na pseudo-mądrą gadkę. Kury zakładają żałobne kiry, ale nie wiadomo, czy wyciągną wnioski – to nie jest przedmiotem sztuki… Tu  chodzi o to, żeby się bawić teatrem, tekstem.
            Świetna scenografia. Jakby podwójna. Są elementy autentycznego obejścia gospodarskiego z zagrodą i figurami kur i makiety ludzkich domów z  oknami, suszącą się na sznurkach odzieżą. Kurnik ludzki. Mądrości etnograficzne międzygatunkowe się przenikają. Możemy nawet sądzić, że u  autentycznych kur jest nieco więcej zdrowego instynktu samozachowawczego. Wszystko w lekkiej, łatwo przyswajalnej komediowej formie, bardzo klasyczne. Podobające się.
Panie „Kury”: Krystyna Całus, Aleksandra Markiewicz, Danuta Lutosławska, Jolanta Kuropatwa. Lis – wspomniany Ryszard Perdon. Scenografia: Ewa  Siwek. Reżyseria: Anna Kuźmińska – Świder.


Iwona Wróblak
czerwiec 2012

piątek, 19 lutego 2016

Witold Janiak – Mainstreet Quartet


            Bardzo rasowego jazzu mogliśmy posłuchać na koncercie z cyklu „Jazz nad Obrą” „Mainstreet Quartet” w Międzyrzeckim Ośrodku Kultury. Witold Janiak - klawisze, Michał Kobojek - utytułowany alcista saksofonu, Marcin Błasiak – gitara basowa, Emil Waluchowski  – perkusista, absolwent Akademii Muzycznej w Łodzi.
Witold Janiak - Pianista, kompozytor. Absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach w klasie fortepianu (klasycznego). Kompozytor, nauczyciel, menedżer, dyrygent .Laureat Konkursu Muzyki Współczesnej w Krakowie w 1998r. Na Festiwalu Piosenki Francuskiej w Lubinie w 2001r. otrzymał specjalną nagrodę za „wyjątkowe walory artystyczne akompaniamentu”. W 2010r. na Konkursie Pianistów i Hammondzistów w Warszawie otrzymał drugą nagrodę. Wraz z zespołem Witold Janiak Mainstreet Quartet, którego jest twórcą i liderem, zdobył Grand Prix Bielskiej Zadymki Jazzowej (2009) i  Krokus Jazz Festival (2007). W latach 2000-2004 pracował w musicalowym Teatrze Rozrywki w Chorzowie, gdzie przygotował i prowadził „od  fortepianu” wiele przedstawień muzycznych i koncertów. Był uczestnikiem m.in. Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu, Festiwalu Jazztopad we  Wrocławiu, Krokus Jazz Festiwal w Jeleniej Górze, Bielskiej Zadymki Jazzowej, Festiwalu Muzyki Kameralnej w Łańcucie, Bydgoszcz Jazz Festival. Brał udział w słynnym projekcie Koncert na 10 fortepianów realizowanym przez agencję Multi Art. Jest wykładowcą na Wydziale Jazzu w Zespole Szkół Muzycznych na ul. Rojnej w Łodzi. Laureat Nagrody „Oscar Jazzowy” Stowarzyszenia Melomani w 2009. Współpracował m.in. ze Zbigniewem Namysłowskim, Cezarym Konradem, Piotrem Baronem, Maciejem Strzelczykiem, Krzysztofem Ścierańskim oraz Tatianą Okupnik i Moniką Brodką. Wydał z zespołem dwie płyty autorskie.
            Zespół Mainstreet Quartet powstał w 2006 roku w Łodzi. Ich muzyka to połączenie mainstreemu z fusion. Starają się łączyć różne konwencje, by  osiągnąć rozpoznawalne brzmienie. W wyniku tej muzycznej syntezy wygrali dwa międzynarodowe konkursy jazzowe. Repertuar to autorskie opracowania standardów jazzowych oraz zróżnicowane stylistycznie kompozycje lidera, który czerpie inspiracje z takich źródeł jak Pat Metheny, Chick Corea & Return to Forever, czy ogólnie mówiąc ECM.
            Ich muzyka to kompozycje autora, stylistycznie dość zróżnicowane – od mainstreamu, poprzez nawiązania do ECM, Pata Metheny’ego, pierwszego Return to Forever, aż do żartobliwego pastiszu funku.  Kanon mainstreamu, nieco funkującego, zabarwionego elementami fusion – ustalonym w latach 70., a w 80. zakonserwowanym. Improwizacje, gdzie każdy następny dźwięk jest zagadką. Istota muzyki improwizowanej. Ta muzyka nazywa się jazz. Inspiracja to chłonięcie z otoczenia wszystkich otaczających nas dźwięków i filtrowanie ich pod kątem jakości. Wybór pewnego elementu i  umieszczenie go w konkretnym kontekście. Taka sytuacja ma miejsce, gdy muzyk ma dostatecznie dużo doświadczeń do zbudowania własnego języka i  opowiedzenia własnej historii.
            Mainstream wywodzi się z unowocześnionej tradycji swingu oraz be-bopu. Określenie obejmuje przede wszystkim klasyczny jazz współczesny osadzony w określonej tradycji.
Fusion jazz to jeden z najważniejszych nurtów jazzowych. W tej grupie wskazać można kilkanaście nurtów wchodzących w skład fusion jazzu, z których każda powiązana jest z innym rodzajem muzyki, np. jazz-rock, jazz-hop, smoth jazz. Muzyka ta łączy ze sobą style typowe dla muzyki jazzowej oraz takie rytmy, jak pop czy funk.
            Słuchamy gotowego autorskiego produktu. Duże partie na saksofon, przy napojach i herbatce w kawiarni holu MOK. Zapalone świeczki i świetni artyści. Chwile zasłuchania w nuty, które nie potrzebują komentarza. Solówki, duety na instrumenty. Standardy jazzowe w autorskiej oryginalnej interpretacji. Nawet samba jest charakterystyczna dla Witolda Janiaka. Grają własne kompozycje z płyt. Muzyka elektronicznie przetworzona, chociaż też  są i romantyczne wątki. Bardzo wartościowy koncert. Jazz pierwszego gatunku, uczący muzyki i bawiący publiczność.


Iwona Wróblak
czerwiec 2012

czwartek, 18 lutego 2016

Perły muzyki barokowej.

            Nasza najpiękniejsza gotycka świątynia, kościół św. Jana. Koncert, jakiego jeszcze w tym roku w Międzyrzeczu nie było. Muzyczne perły baroku. Nieodkryte muzyczne klejnotki, których wysłuchaliśmy dzięki wspólnej inicjatywie naszego Stowarzyszenia „Międzyrzecki Chór Kameralny” i Chóru Kameralnego Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie. Trzy osoby zainicjowały powstanie tego ważnego wydarzenia kulturalnego: prezes Stowarzyszenia Waldemar Kozielewski, dyrygent Chóru ze Szczecina pani Iwona Wiśniewska - Salamon i oczywiście gospodarz, proboszcz ks. Marek Walczak, kapłan bardzo aktywny na mapie życia muzycznego miasta.
            Wspaniała akustyka wnętrza kościoła. Barok tutaj brzmi jak w Paradyżu w czasie sierpniowych koncertów „Muzyki w Raju”. Mamy nadzieję, razem z panią dyrygent, że ten koncert zapoczątkuje cykl podobnych wydarzeń, festiwal. Klimat w mieście ku temu jest odpowiedni i są ludzie, którym zależy na propagowaniu muzyki z najwyższej półki.
Chór Kameralny Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie powstał w 1991 roku z inicjatywy obecnego dyrygenta Iwony Wiśniewskiej - Salamon. Przez pierwsze piętnaście lat Chór działał pod patronatem Akademii Rolniczej w Szczecinie, od roku, wraz z połączeniem się uczelni, działa jako Chór Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego. Zespół tworzą studenci i uczniowie szkół średnich ze Szczecina. Repertuar Chóru obejmuje dawne pieśni sakralne i ludowe, negro spirituals, fragmenty musicali „Skrzypek na dachu”, „West side story” i „Do grającej szafy grosik wrzuć” i inne. W trakcie swojej działalności Chór uczestniczył w wielu festiwalach, m.in. w Katowicach, w Polsko-Niemieckich spotkaniach „Wiosna nad Nysą” w Gubinie, w Międzynarodowych Spotkaniach Chóralnych Chełm '96, Festiwalu Muzyki Sakralnej w Rumii, Przeglądzie Chórów w  Calleli w Hiszpanii, w Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Gospel w Osieku, na którym dwa lata z rzędu zdobywał pierwsze nagrody oraz w  Międzynarodowym Festiwalu Chóralnym w Szczecinie. Regularnie brał udział w Festiwalu Eurotreff Music m.in. w Buchen, Singeg i Vilingen w  Niemczech. Chór koncertuje również w Domach Dziecka i Domach Spokojnej Starości, śpiewa charytatywnie dla Polskiego Związku Niewidomych i w  szczecińskich szpitalach. Koncertował w Szwecji, Danii, Czechach, Niemczech, Włoszech, Francji, Hiszpanii, Holandii, Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Dorobek artystyczny zespołu został utrwalony na wydanych kasetach i płytach CD. Zamieszczone są na nich utwory polskie i obce, muzyka filmowa oraz  kolędy, muzyka gospel oraz utwory rozrywkowe z towarzyszeniem orkiestry wojskowej. Niedawno Chór obchodził 15 lat swojego istnienia. Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdan Zdrojewski, na mocy ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej, nadał 22. lutego 2011  r. dyrygent Chóru pani Iwonie Wiśniewskiej-Salamon, w uznaniu zasług dla kultury polskiej, Brązowy Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.
Spokojny i czuły J. S. Bach, na tle pięknych renesansowych fresków w wykonaniu orkiestry. Potem usłyszeliśmy m.in. „Beati Quorum Via” R.  Stanforda, „Ave Verum” W. A. Mozarta, „Gloria et honore” J. J. Brentnera. „Missa San xavier” G. B. Bassin’ego i inne utwory. Grała orkiestra ze  Szczecina, śpiewały połączone chóry. Wystąpiło czterech solistów. Zapamiętamy na pewno sopran – panią Grażynę Flicińską – Panfił. Panią profesor. Jest  kierownikiem Katedry Wokalistyki Wydziału Wokalnego Akademii Muzycznej w Poznaniu. Po koncercie powiedziała mi, że ciągle uczy się śpiewania od  swoich studentów… Piękny głos, który urzekł chyba wszystkich. Bardzo wyszkolony, nie słyszeliśmy chyba jeszcze takiego tu w Międzyrzeczu. Śpiewaczka prowadzi ożywioną działalność artystyczną. Towarzyszą jej mezzosopran, bardzo niski, Marty Panfił, studentki Akademii Muzycznej w  Poznaniu, tenor Marcina Steczkowskiego – muzyka, kompozytora, aranżera, producenta, multiinstrumentalisty, właściciela studia nagrań i bas – baryton Marcina Hutka – byłego chórzysty i solisty „Polskich słowików” z Poznania, obecnie jest studentem śpiewu, laureatem wielu konkursów.
  Nasi chórzyści wystąpili z naprawdę profesjonalnymi muzykami. Jest dobrą zasługą pana Kozielewskiego, że umie zaprosić do  Międzyrzecza chóry tej klasy. Dzięki niemu mamy wspaniale koncerty, uczty muzyczne. Stowarzyszenie „Międzyrzecki Chór Kameralny” tworzy nowe karty w księdze kulturalnej naszego miasta i regionu.
Iwona Wróblak
czerwiec 2012