sobota, 30 kwietnia 2016

Ku czci wszystkich naszych poległych na misjach żołnierzy


            Miejsce, plac przed bramą 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu. Od dzisiaj jest usytuowany tu Pomnik – z  wygrawerowanym symbolicznym karabinem i listą 4. żołnierzy zawodowych z naszej jednostki, którzy nie wrócili z misji, o treści – Poległych w czasie wykonywania zadań bojowych poza granicami kraju. Mł. chor. Jarosław Maćkowiak, sierż. Paweł Poświat, sierż. Szymon Sitarczuk i sierż. Rafał Nowakowski.  
            Jak powiedział w krótkim przemówieniu dowódca jednostki wojskowej płk dypl. Piotr Malinowski, pomnik jest wyrazem ogromnego szacunku dla wszystkich żołnierzy poległych na zagranicznych misjach. Jedyny taki – na razie – jest u nas w Międzyrzeczu. Ufundowany przez kolegów poległych żołnierzy – projekt zainicjowali plut. Daniel Dąbrowski i chor. Dominik Krupa - został w dniu dzisiejszym uroczyście odsłonięty, w asyście kompanii honorowej, przy dźwiękach naszego Hymnu Państwowego i Pieśni Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Wciągnięto narodową Flagę na maszt. 
                Symboliczne białe gołębie nieustającej walki naszych żołnierzy o pokój i wolność zostały wypuszczone w przestrzeń nad polskim, międzyrzeckim, niebem. W ciszy ich  skrzydeł wiązanki kwiatów i wieńce złożyły rodziny poległych żołnierzy. Podczas brygadowych uroczystości - dla poległych żołnierzy -  jest zostawiane puste miejsce w szyku kompanii. Nasi obrońcy napotkali w swej służbie śmierć, jednak pamięć o Nich będzie wśród nas,  Polaków, międzyrzeczan, żywa. Na placu pod Pomnikiem przez 17 WBZ będzie można od tej chwili postawić swój osobisty znicz. 
            Sylwetki poległych żołnierzy we wspomnieniach o nich, ich osobistych zapiskach, odczytane przed odsłonięciem Pomnika. Kilka kartek. Chwila ciszy. Żołnierska uroczystość, w której uczestniczyli goście – uczniowie i grono pedagogiczne z Gimnazjum nr 1 w Międzyrzeczu, dzieci z okolicznych przedszkoli, międzyrzeczanie.
            28. kwietnia był Dniem Otwartym dla mieszkańców miasta, którzy mogli zwiedzić teren Garnizonu, gdzie miał miejsce pokaz sprzętu wojskowego, także przywiezionego przez gości: Służbę Więzienną, Żandarmerię Wojskową i Straż Graniczną z Krosna Odrzańskiego.


Iwona Wróblak
kwiecień 2016









piątek, 29 kwietnia 2016

Jesień z Chopinem i nie tylko…


            Rok Chopinowski 2010, dwusetna rocznica urodzin wielkiego kompozytora, stał się wspaniałym pretekstem do zorganizowania w Szkole Muzycznej koncertu, w którym wystąpili czynni nauczyciele tej szkoły.
Koncert dla miasta, w którym oprócz słuchania muzyki na żywo na bardzo dobrym poziomie mogliśmy poznać bliżej nauczycieli w naszej Państwowej Szkole Muzycznej I. st. Jak powiedziała dyr. Szkoły Małgorzata Telega, to duża odwaga dla pedagoga, wystąpić na żywo przed swoimi uczniami, społecznością miasta, przed ludźmi, których się zna osobiście.
            Współorganizatorem koncertu było Starostwo Międzyrzeckie. Podziękowano także darczyńcom za wkład finansowy w kupno nowego fortepianu dla Szkoły.
            Koncert, prowadzony przez Kazimierza Dziembowskiego, składał się z trzech części. W pierwszej wystąpiła Anna Olszewska – flet, z  towarzyszeniem fortepianu: Tadeusz Nowak. Wykonali Johna Ruttera, współczesnego kompozytora – Suite Antique cz. I – Prelude, cz. III Aria i cz. V  Chanson, Stanisława Moniuszki znaną „Prząśniczkę” – parafraza Wilhelma Pompa oraz gruzińskiego kompozytora Otara Taktakiszvili – Sonatę cz. II  Aria. Pani Olszewska jest nauczycielem klasy fletu w międzyrzeckiej Szkole Muzycznej. Ukończyła licencjat w Akademii Muzycznej w Poznaniu, obecnie jest na ostatnim roku studiów magisterskich. Na fortepianie towarzyszył jest Tadeusz Nowak – nauczyciel klasy fortepianu oraz akompaniator w  naszej PSM. Pan Nowak ukończył licencjat w Szczecinie w filii poznańskiej Akademii Muzycznej. Zagrał nam F. Chopina – Preludia z op. 28: A-dur, c -moll, Des-dur „Deszczowe” i g-moll. Miło było słuchać Chopina w wykonaniu nauczyciela gry na fortepianie.
            W ostatniej części koncertu wystąpił Czesław Nowakowski – saksofon, na fortepianie akompaniował mu Tadeusz Nowak. W wykonaniu pana Nowakowskiego, nauczyciela klasy saksofonu i klasy klarnetu w PSM w Międzyrzeczu, usłyszeliśmy F. Chopina – Etiudę E-dur op. 10 nr 3 (opracowanie na saksofon altowy), Ronalda Binge – koncert saksofonowy: cz. I Allegro spiritoso, cz. II Romance. Adante espressivo i cz. II Rondo. Allegro giocoso, znanego kompozytora Astora Piazzolli – Oblivion,  i Pedro Iturralde – Pequeňa Czarda. Czesław Nowakowski ukończył Akademię Muzyczną we   Wrocławiu – instrumentalistykę w klasie saksofonu prof. Mieczysława Stachury.
Niecodzienny koncert, w którym nauczyciele dzielą się swoimi umiejętnościami koncertowymi, jakkolwiek na co dzień zajmują się pracą pedagogiczną. Dla nas słuchaczy to pokaz potencjalnych zasobów artystycznych naszych lokalnych wykwalifikowanych muzyków. Mam nadzieję, że usłyszymy ich  jeszcze nie raz, ludzi uczących gry na instrumentach, na koncertach w Szkole Muzycznej. Może nie tylko w tym miejscu usłyszymy, nauczycieli propagujących kulturę muzyczną na własnym, jak najbardziej - przykładzie osobistego angażowania się w dzieło pod tytułem – jaka piękna jest muzyka.

Iwona Wróblak
grudzień 2010


czwartek, 28 kwietnia 2016

Neonówka – jeden z najlepszych polskich kabaretów


            - Kabaret to poważna sprawa, a dobry kabaret to bardzo poważna sprawa – tak zaanonsowała występ „Neonówki” kierownik Klubu Garnizonowego Wiesława Murawska. „Neonówka” należy do tych kabaretów, które nie poddają się, stańczykowskim obyczajem, żadnym tabu. Satyra ostra i cięta, humor inteligentny ale nie przeintelektualizowany, słowem zdrowy śmiech na każdy temat.
Swobodna gra słów, burzenie stereotypów, nic świętoszkowatego i brak wazeliny. Artyści przygotowali się na występ w Międzyrzeczu i znali kilka faktów z naszego lokalnego życia politycznego, jako temat traktowanego na równi z wielką sceną Sejmu. Swoje gagi panowie traktują bez dogmatu, każdy występ to błyskotliwa improwizacja, przy której sami świetnie się bawią.
Myśmy też świetnie się bawili na półtoragodzinnym występie jednego z najlepszych kabaretów w Polsce. Występ miał tytuł: „Alkohol, seks i książki”. Przy czym książek, jak nas zapewniano, miało być najmniej… Nie nudzić, to był cel artystyczny stricte, w pełni zrealizowany. Każda scena to pastisz, demaskowanie hipokryzji i kłamstwa w życiu społecznym i polityce. Teksty ostre, rzeczy i fakty nazwane po imieniu, zobrazowane świetnym aktorstwem. Każdy teraz pamiętać będzie postać nieśmiałego Adama, lokalnego artysty, który chce zadebiutować na scenie. Miałkość dziennikarstwa telewizyjnego w  skeczu – program interwencyjny. Sonda – co wiemy o Święcie Niepodległości… Nic nas Ono nie obchodzi, wynika z niej, nawet poseł RP niewiele wie na ten temat, zresztą – spieszy się na sesję… Kto kandyduje na najważniejsze stanowiska? Może każdy, to przywilej demokracji, nawet szef panienek przy autostradzie, też obywatel. Życie sportowe. Zawodniczki mało rozgarnięte i trener niedużo mądrzejszy, próbujący coś wykrzesać z naładowanych sterydami dziewczyn. Skrzecząca polska rzeczywistość w pośredniaku – Wandzia, niegustownie ubrana dziewczyna z półświatka, która nie boi się  komornika, będzie sekretarką w dużej firmie związanej z finansami, jej doświadczenia będą przydatne. Lekcja historii o Mieszku i niezbyt pięknej Dąbrówce, ich pierwszej randce. Stroje - owszem, jest skóra zwierzęca i zmierzwiona czupryna. Mieszko wzbudza sympatię swoją bezpośredniością i  wstrętem do potężnej jak facet czeskiej księżniczki. Język daleki od staropolskiego, raczej współczesny, całość zabawna, dialogi logiczne i śmieszne. Wreszcie na koniec znany skecz o Polakach chcących dostać się do nieba i Piotrze prowadzącym z nimi dysputy. Zmienia się im, za sprawą różdżki, miejsce życia, ale sedna naszej historii to nie odmieni, bo - mamy widocznie jakiś defekt w charakterze narodowym…
„Neonówka” się nie starzeje, tematów będzie miała w bród na wiele lat… a my - uciechy. Może jeszcze kiedyś uda się zaprosić artystów do  Międzyrzecza.


Iwona Wróblak
grudzień 2010 

środa, 27 kwietnia 2016

Herbie H. Hart Quartett


            Aula Szkoły Muzycznej. Super-koncert z udziałem charyzmatycznego saksofonisty Herbiego H. Harta z West Coast Quartett. Pochodzący z Los  Angeles Herbie to wychowanek mistrzów takich jak: Michael Brecker, Lee Konitz, Billy Harper czy Eddie Daniels. Muzyk przez wiele lat mieszkał w  Nowym Jorku, gdzie koncertował i nagrywał z największymi sławami tamtejszej sceny jazzowej. Herbie H. Hart to także ceniony kompozytor muzyki filmowej. Jego pomysły można usłyszeć np. w nominowanym do Złotego Globu obrazie „Beyond The Sea” z Kevinem Spacey w roli głównej. Jako muzyk multi-instrumentalista, Herbie posiada oryginalny i bardzo ekspresyjny styl gry.
West Coast Quartet współtworzą: Krzysztof Ciesielski – kontrabas, gitara basowa, Mariusz Smoliński – fortepian, Rhodes, syntezatory i Ireneusz Budny – perkusja. Muzycy mają na koncie wiele nagrań płytowych i telewizyjnych. Współpracowali z czołówką polskiej sceny jazzowej (min: Piotr Wojtasik, Piotr Baron, Maciej Sikała, Zbigniew Lewandowski).
            Muzyka jazzowa gości u nas od kwietnia. Takiej klasycznej tradycyjnej swingowo – jazzowej jeszcze nie mieliśmy. Herbie H. Hart czyli saksofon w najlepszym brzmieniu, mistrzowskim. Jazz przyjemny w słuchaniu, zrzeszający najwięcej fanów, nietrudny w odbiorze. Każdy z towarzyszących saksofoniście muzyków jest mistrzem w swoim fachu, co mieliśmy okazję usłyszeć. Wzajemnie się dopełniająca, mała orkiestra jazzowa cieszyła się  dużym uznaniem widowni. Na naszych scenach międzyrzeckich gościmy wybitnych muzyków. I uczymy się wszyscy słuchać dobrego jazzu.
            Porywające solówki. Szczególnie w wykonaniu Herbiego, to szkoła też dla naszych młodych saksofonistów ze Szkoły Muzycznej. Trzeba uczyć się od najlepszych. Bardzo kontaktowy wykonawca, który zechciał nas tutaj odwiedzić. Wspaniały wieczór muzyczny, który zaoferował nam MOK. Nie  zapomnimy go i czekamy na dalsze.


Iwona Wróblak
grudzień 2010

wtorek, 26 kwietnia 2016

Banalność zła – śmiertelna mieszanka


            „Od stygmatu do eksterminacji” – czyli jak rodzi się świat PROSTYCH odpowiedzi. Polsko – niemiecka konferencja w Obrzycach.
Zła nie da się pomyśleć. Jest, bywa, często banalne. Nie ma żadnych motywów, poza tym, co jest konieczne, by awansować w hierarchii urzędniczej. – Chcielibyśmy - mówił w jednym z referatów Michael Oschinski - żeby masowi mordercy mieli w sobie coś bestialskiego, ale oni s ą normalnymi ludźmi,  ale nie dobrymi normalnymi ludźmi.
W Niemczech w latach 60. została przeprowadzona publiczna debata na temat sprawców holokaustu. Zanalizowano przyczyny, sposób myślenia, aspekty wielosetletniej kultury z głęboko w niej zakorzenionym antysemityzmem, i niedawną historię. W Niemczech nie było rewolucji burżuazyjnej, pędu do  indywidualizacji, wolność i autonomię odczuwano jako o b c i ą ż e n i e. Egzystencjalny lęk trwania tu i teraz. Uległa radykalnej restrukturalizacji oświeceniowa idea społeczeństwa zintegrowanego. Do tego doszedł kryzys ekonomiczny lat 30. Mechanizmy obronne tworzą ambiwalencję do starej dawnej moralności. Po wzięciu przez kogoś odpowiedzialności można było przejść od absolutnej deklasacji do absolutnej nobilitacji. Ostatecznie o  przyjęciu nazistowskiej doktryny zadecydowały czynniki sytuacyjne, zachowania grupowe, konformizm, potrzeba autorytetu i niechęć do  indywidualizmu. Czynniki kulturowe i sytuacyjne zmieniły moralność i etykę. Pozbyto się refleksji na temat tego, co się robi. Można powiedzieć, ludzie c  z e k a l i na narodowych socjalistów.
Żydowski stygmat lat 30., kontekst. Niearyjskość Żydów nobilitowała, uszlachcała – mający się za zdrowy – pozostały a r y j s k i  element społeczeństwa, który przestawał sobie zdawać sprawę, czym jest przestępstwo. Zdrowy aryjczyk musiał mieć, jak krzywe lustro - chorego psychicznie albo Żyda. Eugenika stała się nową moralnością, tak jak wykluczenie i antysemityzm. I można było przejąć żydowskie dobra.
Masowy mord stawał się kolektywną pracą konieczną, obowiązkiem. Stwarzał przyzwolenie społeczne na administracyjnie zorganizowane zabijanie. Nastąpiła radykalna radykalizacja niemieckiej rasy i stygmatyzacja innych ras.  
            Sala konferencyjna Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Obrzycach. Konferencja polsko – niemiecka pt. „Od stygmatu do  eksterminacji”. Dyrektor Szpitala Tadeusz Grabski – przełamywanie stereotypów, budowanie partnerstwa obu narodów nie jest sprawą łatwą, szczególnie dla starszego pokolenia. Nie można odciąć się od historii, trzeba o niej pamiętać. Temu służy konferencja w Obrzycach, w miejscu mordu kilku tysięcy ofiar nazizmu. Uczestniczy w nim, jako gospodarz, burmistrz Międzyrzecza Marian Sierpatowski i zaproszeni goście z Niemiec: Ralf Lehmann – burmistrz Bad Freienwalde i Monika Thiemen – burmistrz Charlotteburg – Wilmersdorf (dzielnica Berlina).
Muzeum, które powstanie w Obrzycach, będzie trwałym świadectwem historii. Musimy nauczyć się, mówili goście, wyciągać z niej wnioski. Nie  ma życia niewartego życia. Proste odpowiedzi są fałszywe, za sprawą takich rozwiązań świat stał się miejscem zbrodni. Władysław Biernat, były dyrektor Szpitala w Obrzycach, mówi, że po konferencji będziemy mieli okazję zapalić znicze na zbiorowej mogile ofiar i złożyć kwiaty.
Adam Ruszczyński „Granice wolności i władzy”. Bardzo satysfakcjonujący intelektualnie referat. Eugenika ma swoje korzenie kulturowe. Autor swobodnie analizuje historię i historiozofię naszej kultury. Od Greków, cechujący ich myślenie sceptycyzm, przez antyintelektualizm papieża Grzegorza - do szoku będącego wynikiem XIX w. zdobyczy technicznych – maszyny parowej oraz rewolucji darwinistycznej, która była początkiem reakcji łańcuchowej i wykreowała nowe pokolenie filozofów. Ludźmi przestał rządzić stwórca, władzę przejęła zimna nauka. Jak twierdzi pan Ruszczyński, to  był ślepy zaułek… Na pewno zrodził potworki typu supremacja białych nordyków jako prawo naturalne. Demony przydatności społecznej w  protestanckim etosie pracy. Nie tylko w Niemczech, przedtem w Anglii, Ameryce, Skandynawii. Na eugenikę było wyraźne intelektualne przyzwolenie. „Mein Kampf” nie powstała w próżni, ale tam w Niemczech zostały stworzone warunki likwidacji „zatrutej krwi” siłami władzy państwowej. Wielka była popularność nazizmu wśród niemieckiej elity lekarzy, którzy niczym starożytni bogowie przejęli jako własny program wypaczonego darwinizmu społecznego. Gorzkie owoce ludzkiego umysłu. Nie osądzono sumień. Jakie są granice wolności i władzy. Kto ją ma sprawować i w czyim imieniu i nad  czym… Prometeizm w medycynie jest silnym trendem. Na te pytania nie doczekałam się odpowiedzi. Pan Ruszczyński nie daje jej, nie czuje się uprawniony. Przedstawia, naświetla kontekst i słucha. Skłania nas wszystkich do myślenia.
Poznać historię. Dokładnie, do bólu. Statystyki, liczby, nazwiska ofiar. Techniki i miejsca zabijania. Dr Boris Böhm – „Uśmiercanie polskich i  niemieckich pacjentów psychiatrycznych w ramach (konieczny cudzysłów) „eutanazji” – Instytut Pirna – Sonnenstein 1940/41”. Christina Härtel – „Transporty śmierci, deportacja pacjentów z berlińskiego sanatorium Wittenauer do Szpitala w Obrzycach”. W celu uśmiercenia. Historia choroby jednej z  licznych ofiar. Jej nazwisko i imię – niech będzie znane, chociaż tak uczcijmy jej pamięć… Dr Georg Liliental – „Polskie ofiary zakładu śmierci – Hadamar (1942-1945)”. Dr Stefan Elsner – „Specjalistyczna Klinika Rhein-Mosel Andernach oraz Eutanazja – Program Narodowosocjalistyczny”. Higiena rasowa. Posiedzenia sądów zdrowia psychicznego, decydujących o życiu i śmierci. Przeważnie o śmierci… Niemiecka precyzja w dokładnym przytaczaniu - tabel, faktów, dat. Analiza nazistowskiego prawa. Eutanazja, wtedy, to d o b r a  śmierć… Ze strony wykonawców żadnych wyrzutów sumienia… Po wojnie sprawcy nie zostali ukarani.
            Artur Hojan „Techniki zagłady w nazistowskich akcjach eutanazyjnych na terenie Warthegau (1939-1940)”. Zagazowywanie w samochodach specjalnie do tego przystosowanych było efektywne i nie powodowało psychicznego dyskomfortu wśród obsługi. Zabijał tlenek węgla i gaz spalinowy.
Obrzyce. Historia straszna. „Zrozumieć” – tak zatytułował swój referat pomysłodawca konferencji Łukasz Paczkowski. 30.11.1941 r. ze  stanowiska dyrektora szpitala w Obrzycach usunięty został dr Johannes Banse. Na jego miejsce przyjechał członek NSDAP Walter Grabowski. Na  medycynie nie znał się, jego zadaniem było przygotowanie szpitala do akcji uśmiercania psychicznie chorych przywożonych z zachodnich terenów Rzeszy. Przy pomocy veronalu, evipanu, luminalu, połączenia skopolaminy i morfiny, wstrzykiwania powietrza, mordowano nawet dwadzieścia osób dziennie. Na wezwanie Grabowskiego w celu uśmiercania chorych przybyły dr Wernicke i dr Mootz, które miały klasyfikować chorych do eutanazji, i  pielęgniarze: Amanta Ratajczak i Gulke, potem sądzeni w procesie monachijskim. Uśmierceni grzebani byli w zbiorowych mogiłach w pobliskim lesie. Liczba zgładzonych od wiosny 1942 r. do stycznia 1945 r. waha się od 7. do 18 tys. osób. Pan Paczkowski pyta, gdzie - badając przestrzeń semantyczną pojęcia „człowiek” albo „pełnowartościowy człowiek”, znalazłby się „chory psychicznie” albo „pacjent szpitala psychiatrycznego”? Jak daleko deklaratywność tolerancji jest jedynie tym, deklaratywnością… Na ile nasz, obecnie, ciepły do nich stosunek wynika z obowiązku, presji, by być  nowocześni, niefobijni, bez tak niemodnych dzisiaj uprzedzeń. Na ile archetypiczna struktura została pogrążona, na ile zaś ukryta w cieniu? Problem osób psychiczne chorych w epoce chrześcijańskiej nie uległ, wymknął się w dużej mierze, przemianom społecznym, pozostał związany z ingerencją szatana. Większość obrazów zapamiętanych, czy też nazwanych w dzieciństwie po raz pierwszy, w niezmienionej formie pozostaje w nas także w okresie dorosłości, w swej prymitywnej formie. Jeśli w trudnych czasach postanowimy zadbać, byśmy jako społeczeństwo byli psychicznie sprawni, ci, którzy sprawni psychicznie nie są, staną się dla nas zagrożeniem…
Historia osób chorych psychicznie w dziejach to w rzeczywistości historia piętna. Piętno jest narzędziem, z pomocą którego konstruowana jest i  podtrzymywana hierarchia społeczna. (Erying Goffman). Główną osią piętna jest głębokie przekonanie, że osoba piętnowana nie jest w pełni człowiekiem. „Ja odzwierciedlone” to termin, który mówi, że musimy patrzeć na siebie w taki sposób, jak widzą nas inni. Dzięki temu jesteśmy wyczuleni na sygnały, które dotyczą naszych zachowań i czasami drażnią nas ci, którzy nie stosują się do płacenia tej społecznej daniny. Stygmatyzacja jest jednym ze  społecznych schematów obronnych. Solidarność w zwalczaniu inności buduje nie tylko tożsamość społeczną, ale pozwala także we wszelkiego rodzaju odmiennościach upchać zarchetypizowane społeczne demony, z którymi gdyby nie Żydzi, murzyni, homoseksualiści i inni, nie byłoby co zrobić. To grupa, którą można obarczyć za wszelkie zło, która pomoże spuścić nadmuchany europejski balon narodowościowych animozji i uprzedzeń. Uznanie, że  człowiek dotknięty chorobą psychiczną jest nam równy, byłoby niebezpieczne. Byłby to utylitarny obowiązek wynikający z potrzeby utrzymania społecznej równowagi, nie misja, lecz wolny wybór…
Pierwszy prawdziwy kryzys będzie papierem lakmusowym dla odporności na populizm, oparty zazwyczaj o ekstremum, na przekaz - prymitywny nierzadko, ale selektywnie powtarzany. Nowe atrakcyjnie opakowane NIC. Żyjemy w epoce niusów, podawanych niebywale szybko i często. Znika przed nimi obrona i umiejętność koncentracji nad wysublimowanymi sposobami prezentacji idei, wytworów ludzkiego rozumu. Trwają, bijąc się ze sobą w  schizofrenicznym zwidzie, dwa nasze „ja” społeczne. Jedno przyjazne dla odmienności, choć silnie powierzchowne, drugie oparte o archetypy mroczne i  naturalne w swej agresywności.


Iwona Wróblak
grudzień 2010

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Mity greckie i polska mentalność

            Klub Muzyczny „Kwinto” i stand-up. Czym bawić publiczność? Paweł Reszela – sposób widzenia indywidualny. Mity greckie i polska mentalność – czyli nieprzebrany zasób tematów. Z życia codziennego.
            Paweł Reszela z nowym repertuarem. Obrazki zaobserwowane z codziennej naszej aktywności. Razem z talentem – niewątpliwym – komicznym, to materiał na wyluzujący dla widzów wieczór w Klubie Muzycznym. Jeszcze długo po występie w tzw. kuluarach Paweł dzielił się, tym razem już  prywatnie, z gośćmi „Kwinto” gagami i dowcipami.
Można śmiać się ze wszystkiego – i czasem trzeba… Na luzie postrzegać świat wokół nas, który jest często potrzaskany. Może po to, by go trochę chociaż scalić w strawny intelektualnie obraz… Tematów mamy, zdaje się, coraz więcej…
            Natarczywe nachodzenie czyli stalking. Fanki czasami bywają uciążliwe. Czy można o stalking oskarżyć komornika?? A reklamodawców w  mediach? Proste pytania. Konteksty kulturowe wymagają odświeżenia, by nie wpaść przez nadmierną im wierność w rutynę mechanicznego poddawania się przemyślanym strategiom socjotechnicznym. Chociaż odrobinę się bronić przed nimi. Tak dla zasady… Że świat nie jest prosty, mówi o tym stand-up,  ten inteligentny. Zdrowy śmiech i żart bezpośrednio dotykający istoty rzeczy – swoją składnią, skojarzeniami, wreszcie mimiką, grą aktorską.
            O wiejskich filozofach zdroworozsądkowych powieść w krótkich odcinkach. Byli prekursorami stand-up’u. Na tym, myślę, opiera się wolność we  współczesnym pojęciu tej wartości. Na własnym zdaniu.
Mądrości dawne dotyczące życia i męski sposób myślenia – w opozycji do płci innej – temat niewyczerpany. I bardzo uczący (kobiety). Trudno jednak (kobiecie) nie spytać, dlaczego (mężczyzna) nie powie WPROST kobiecie, jak rozumuje, o co mu chodzi, i musi o tym (dopiero) na scenie… niemniej jednak dowiedzieć się o tym (kobiecie) trzeba. Dla jej osobistego rozwoju poznawczego. Dobrej zabawy stand-up’owej to jednak nie wyklucza, i taki jest  chyba główny cel kupienia biletu.
            Weryfikacja innych pojęć. Takich jak np. bezstresowe wychowanie. Nie tylko, myślę, dotyczy dzieci… Bo ktoś tego kształtowania się młodego charakteru dokonuje (rodzic), ktoś komu w całokształcie jego filozofii życiowej pasywności pasuje zrzucenie osobowej odpowiedzialności – na przykład na szkołę i inne instytucje. Stand-up – w żartobliwej formie – wypełnia tę lukę w informowaniu dojrzałego człowieka o jego postawie w najważniejszej roli życiowej.
            Codzienności bardzo aktualnej mamy Dzisiaj aż w nadmiarze. Katolicki superformalizm – daleki od nauk mistycznych, rozpolitykowany, ingerujący w sfery laickie. Celne punktowanie wiele mówiących wycinków naszej tzw. (politycznej) „tradycji”, zahaczającej o zwykłe kryminalne przestępstwa (molestowanie seksualne małoletnich dzieci), sprawy znane z pierwszych stron gazet, z sal rozpraw sądowych. Intuicyjne sięganie do źródeł tych wypaczeń dotyczących zachowań obywatelskich – nasze, dane do naśladowania młodzieży i dzieciom, wzorce do zachowań. Od lat skupianie się na  celebrowaniu KLĘSK, zamiast podkreślaniu osiągnięć. W dłuższej perspektywie bardzo niszczące… O tym się czasami mówi głośniej, ale – moim zdaniem – ciągle za cicho. Niesłyszalne mowy dla gremiów opiniujących strategie długofalowego wychowania i edukacji. Jaka proteza w zamian? Gadżet: Facebook. Na którym wyżalamy się, opowiadamy życiorys i zdarzenia. One są – nieinteresujące dla czytających… Powielają schemat. Mogą być  tematem dla socjologa i pewnie są. Ale Opowiadający, fejsbukowicz(ki)e, mają tę potrzebę Rozmowy, gdzie indziej niezaspokajaną… to się wyzyskuje ekonomicznie, niestety.
 Do czego to wszystko zmierza? Jak mówił prof. Wł. Bartoszewski, sytuacja jest zła, ale nie beznadziejna. Skoro (jeszcze) możemy się bez konsekwencji ŚMIAĆ.
            Może trzeba zacząć odnowienie od pracy organicznej (zawsze trzeba). Spojrzeć na Rodzinę. Hipokryzję tradycyjną. Na pewno są rodziny normalne (inne niż polskie tzw. tradycyjne), w których młodsze pokolenie się tak bardzo nie dusi. Gdzie zauważa się przemiany pokoleniowe. Potrzeby nieco inne, jakie mają młodzi trzydziestolatkowie, którzy przecież wychowali się w nowej niepodległej Polsce i powinni mieć w niej swoje miejsce, synczyznę, jak mawiał W. Gombrowicz. Nieco mniej by się przydało na drętwych rodzinnych uroczystościach patriarchalnego protokołu – kto kogo  pierwszy całuje i w czy policzek czy czółko. Mafijnego protokołu. Sztywne ciągle jeszcze męskie i żeńskie role przypisane obyczajem, które potem tak  ciążą w stosunkach małżeńskich, są powodem nieporozumień i niezrozumienia, prowadzą do rozpadu związków. Skutecznie utrudniają osiągnięcie w nich  satysfakcji i szczęścia.
            Paweł Reszela – niewymuszony luz zaprawiony dużym talentem komicznym. Wieczór wart zapamiętania w Klubie Muzycznym „Kwinto”.


Iwona Wróblak
kwiecień 2016


niedziela, 24 kwietnia 2016

Jestem królikiem niedoświadczalnym

            „Ga-Ga” kolejna Kwintowa feta – „Zielone Żabki”… Niedoświadczalne reggae’we Żabki. Ekologiczne. Punk-rockowe w znaczeniu przesłania muzyczno – literackiego. Ma ono dla muzyków duże znaczenie. Teksty (dobre) są o Czymś. Dotyczą pokolenia wstępującego (zawsze wstępuje jakieś pokolenie, rocznik, i domaga się realizowania obietnic, jakie składały poprzednie…). Domaga się postępu i rozwoju. Punk-rock jest mocnym głosem za  ZMIANĄ.
            Punk-rock w dalszym ciągu się dusi w naszym kraju. Główne przesłanie nie zdeaktualizowało się w ciągu minionego ćwierćwiecza (od 1989 r.).  Jest takie też u nas w Międzyrzeczu.
Przesłanie od tych nieprzekonanych (przez polityków), nienależących do niczego poza własną jaźnią… Nawet reggae ma wojowniczy z lekka charakter. Jest instrumentem w przekazie. Formą umożliwiającą krystaliczną klarowność tego treściwego komunikatu. Obrazującą myślenie o swoim miejscu przynależne ludziom myślącym – jesteśmy tacy (prawie) wszyscy, ale tylko niektórym udaje się o tym czysto zaśpiewać i zagrać… Dlatego ludzie przyjeżdżają na „Ga-Ga Zielone Żabki” też z okolic. 
            „Żabki” są klubowe, takie klimatyczne granie to ich żywioł, bliski kontakt z publicznością. Patrzę, jak ludzie się świetnie bawią… Muzycy mają doskonałą kondycję fizyczną, wokalista - mocny głos (i dobrą dykcję), teksty piosenek zasługują na uważne wysłuchanie. 
            Puls aktywności kulturalnej to ciągle undergroundowy drugi obieg, buzujące jak lawa podziemna – mimo nawierzchniowych gmachów wybudowanych po to, by służyły temu celowi, czyli Kulturze. Peerelowskie zaszłości… Fani „Żabek” je rozumieją, dlatego dość dobrze identyfikują się z  tematem, lokalnych odniesień jest pod dostatkiem. Kolejne roczniki mówią te same prawdy… Musi być w tym pewna uniwersalność, związana być może z mentalnością, może z dziedziczeniem określonych pokoleniowych kompleksów (narodowych, cywilizacyjnych?)
            „Jestem królikiem niedoświadczalnym…”. W tym reggae’wym klasycznym rytmie – manifeście buntu przeciwko manipulacjom i przedmiotowym traktowaniu, używaniu (człowieczych królików) dla swoich politycznych celów. Twardy punk-rockowy opór. Przeciwko (społecznej) hipokryzji. I  dojrzały męski ogląd skomplikowania świata – porządkujący motywy i wnioski. Zachowujący Punkt widzenia wolnego człowieka. Zdrowe Nie – wobec niedoskonałości. Wobec wypaczeń. Punk-rock, jak mówi wokalista, krytyczny ale optymistyczny (to za sprawą wtrącenia reggaowe’go?, które, myślę, jest  tu klarującym znacznikiem w dopowiedzeniach form muzycznych i w tekstach, filozofii pokojowego – w znaczeniu braku młodzieńczej agresji, sposobu istnienia dla siebie i społeczeństwa. Pełny (muzyczny) głos, Żabi zielony skrzek, wypolerowany w zgrabny przebój muzyczny. Punk-rock zawsze świeży –  w wykonaniu „Ga-Ga Zielonych Żabek”. „Żabki” są na tyle młodzi, by pamiętać, na czym polega Młodość. Można się uczyć historii tego gatunku…
            Przekazowi literalnie podporządkowana jest forma muzyczna. Niektóre celniejsze frazy są zapamiętywane i nucone przez fanów. Polski punk-rock  rodzimy, który ma swoje tematy – polskie, ale nie stroniące od globalnych uniwersalistycznych treści. Mani-festujący. Rewolucja świadomości, której to  rewolucji nigdy – jak dotąd – nie dość. Przeciw skostnieniu form. Przeciw Prawie o ich nieuniknionym skostnieniu… Bo taka jest forma, z natury formiasta?…
            Dobra zabawa z wyjątkowo kontaktowym Zespołem. Z muzyczno-literackim przesłaniem, przy którym – przy okazji – można się dobrze bawić.


Iwona Wróblak
kwiecień 2016




sobota, 23 kwietnia 2016

Zwiększone ryzyko tekstów kabaretowych


            W Klubie Garnizonowym wystąpiła kolejna, po słynnej „Neonówce”, grupa kabaretowa. „Kabaret zwiększonego ryzyka”. Zespół powstał w 2008  r., nagradzany w konkursach. Czterech komików, którzy wcielają się w różne role. Bardzo dobre teksty. Współczesne, lapidarne, głęboko osadzone w  naszej polskiej rzeczywistości.
            Żarty z pogranicza polityki i codziennego realu, zdrowy stosunek do wydarzeń aktualnych, reprezentujący sposób patrzenia młodego człowieka. Nieobojętnego, mającego własne poglądy, z dużą wiedzą o sprawach aktualnych. Kilka skeczów o tematyce obyczajowej, doskonale zagranych, z dużą wrażliwością na ten, trudny, gatunek sztuki scenicznej. Rozmowa między małżonkami zagubionymi w lesie. Symboliczne. I starzec z długą brodą, który werbalizuje ich myśli i stan wzajemnych uczuć. Obnaża ich jakość i przepowiada przyszłość związku. Do wniosków dochodzą sami – niezbyt dobrych. Wszystko na pół serio, kabaretowo, śmiesznie, przy tym niegłupio.
            Świetna parodia bluesa. Karykatura kiczowatych tekstów granych na jedną funkcję na gitarze. Na narkotykowym haju. Odróżniać sztukę od nie-  sztuki, tego trzeba się po prostu nauczyć.
Miłość starcza i romantyczna – miłość (erotyczna) dziadka do młodziutkiej pielęgniarki podającej mu basen. Śmieszne, lecz i też trochę wzruszające. Kochać mamy prawo wszyscy. Dialogi nieco rubaszne. O czym zawodowo rozmawiają… kaci? Znużeni swoim zawodem, dużą ilością krwi, szczękiem łamanych kości. Jakie mają marzenia… Przewrotny humor.
Kibol stadionowy w niebie czy innym miejscu po śmierci w wypadku samochodowym razem z tym, w którego pojazd uderzył jego BMW.  Rozmawiają. Obaj nie zmienili się zbytnio. Kres ostateczny niczego nie uczy.
Godzina świetnej zabawy w Klubie Garnizonowym. Zdrowy śmiech jest dobry na wszystko. Leczy, poprawia humor.


Iwona Wróblak
styczeń 2011 

piątek, 22 kwietnia 2016

To by fajnie było – uratować komuś życie…



            Plakaty na każdym słupie w mieście. 24. listopada – przyjdź – zarejestruj się jako potencjalny dawca. Ludzkie postacie w perspektywie, trzymające się za ręce, ostatnia trzyma w ręku puzzel. Plakaty zasponsorowało Starostwo Powiatowe.
Trzy dziewczyny z Ekonomika: Marta Kwiatkowska, Paulina Troczyńska i Roksana Zygmuntowska. Trzy wspaniale dziewczyny, o których mówi dyr. Liceum Ekonomicznego Anna Górzna, że mają w swoim dorobku szkolnym wiele akcji, takich jak 3. rok z kolei pomoc w organizowaniu Olimpiady Warsztatów Terapii Zajęciowej, praca w samorządzie uczniowskim. Ale ta akcja jest samodzielna od początku do końca.
Wpisz się w bazę danych jako potencjalny dawca komórek macierzystych. Tylko 4 ml krwi, tyle trzeba oddać. Nie boli, żadnych komplikacji, a  można uratować komuś życie. Po oddaniu krwi rejestracja. Oznaczone próbki są w ciągu 3. miesięcy przekazywane do zajmującej się tym firmy i  Światowej Bazy Danych DKMS (Baza Dawców Komórek Macierzystych Polska). Pan Rafał Młodzikowski – tylko 5 % dawców spośród rzeszy tych, którzy oddali krew, jest kwalifikowanych, dlatego tak ważne jest, by baza danych była jak najszersza, a takich akcji jak najwięcej. Obecnie Fundacja liczy 120 tys. osób, to dziesięć razy mniej niż w innych krajach europejskich...
Jedna z osób, której syn umarł na białaczkę, rozmawia z dziewczynami. Opowiada o traumie chorego, który, po chemii, boi się, by dawca się nagle nie  wycofał… Ostatnia szansa… Opowiada o Fundacji „Dobrze, że jesteś”. Mówi mi, że chyli czoła przed Martą, Pauliną i Roksaną.
W jednej z sal Liceum w Międzyrzeczu kolejka do pobrania krwi. W ciągu godziny pielęgniarki pobrały 60 próbek. Danuta Mizera na jednym ze  stanowisk pobiera krew. Mówi, że to piękny gest, dać coś z siebie. I że młodzież dużo rozumie, dzięki mediom i internetowi.
Dziewczyny jeździły po szkołach średnich w Świebodzinie, Trzcielu, Zbąszynku. Woził je Krzysztof Polechajło, którego nazwisko często figuruje na  listach naszych lokalnych honorowych dawców krwi. Rozmawiały z młodzieżą, z kolegami i koleżankami. Jak ich przekonały?
Roksana – tylko strach i niewiedza powstrzymuje ludzi przed oddaniem krwi. I stereotypy w rodzaju – gruba igła w kręgosłup, nastąpi paraliż czy coś  podobnego… wytłumaczyłyśmy im, że to nie tak. Poczytali, pomyśleli i przyszli. Całymi klasami. One same dowiedziały się o akcji w Gorzowie, postanowiły zrobić coś takiego tutaj. I się udało. - Może ja znajdę się wśród tych z pięciu procent…
Justyna jest dorosłą kobietą, cyklicznie oddaje krew w Punkcie Honorowego Krwiodawstwa. Przyszła, bo zobaczyła w mieście plakat. – Tak by to fajnie było, żeby uratować komuś życie – mówi. Marcin, uczeń z Międzyrzecza – jeśli mogę pomóc, a nie muszę dużo inwestować, to żaden problem. Inni, kiedy ich pytam, dlaczego przyszli, po prostu wzruszają ramionami. Nie mieści się w kategorii słowa mówionego impuls, któremu iskrę dały trzy międzyrzeckie dziewczyny z klasy maturalnej. Najwięcej jest honorowych dawców krwi, młodszych i tych z dużym stażem, jak Zbigniew Smejlis. Ich ukłucia nie  przerażają.
Dyr. L. E. Anna Górzna – możemy się cieszyć, że nasi wychowankowie nie są skoncentrowani wyłącznie na sobie, że mają chęć działania. Dziewczyny przekonały starostę, który objął nad akcją patronat. Uczymy ich przedsiębiorczości, Szkoła dostała nawet taki Certyfikat Jakości. Akcję  wspomagał Jacek Bełz – Restauracja „Duet” (kanapki) i Andrzej Wojtkowiak.
Marta, Paulina i Roksana planują dalsze takie akcje. Może za rok, jak zdadzą maturę i pójdą w świat, ktoś po nich przejmie w szkołach pałeczkę?

Iwona Wróblak
styczeń 2011

             

czwartek, 21 kwietnia 2016

Śpiewający Anieli w bieli


            Do kościoła św. Jana wróciły koncerty. Bardzo dobre, jak zwykle. Mieliśmy przyjemność wysłuchać krótkiego recitalu bardzo dobrego zespołu „Anieli w bieli” z Zielonej Góry. Grupa młodych dziewcząt i chłopców, jak powiedzieli o sobie, bardzo skromnie, przykościelna schola, poświątecznie podarowała nam kilka niebanalnie wykonanych kolęd i innych pieśni. Dobrze ustawione głosy, niektóre już wyrobione, starannie opracowane aranżacje wykonywanych pieśni. Akompaniowały śpiewakom gitary, flet, bongo, klawisze. Nieco w tonacji gospel, przynajmniej podobnie żywiołowe i  zaangażowane śpiewanie bardzo się nam widzom podobało. Przed każdą pieśnią nowoczesna przypowieść o najważniejszych w życiu rzeczach, o sensie i  konieczności uważnego przeżycia swojego czasu, czynienia dobra codziennie i przy okazji.
            Rozdawaj swoją miłość dokądkolwiek idziesz. Odświętne białe szaliki na płaszczach wykonawców. Kolędy radosne rozbrzmiewały w dostojnym wnętrzu gotyckiej katedry, na tle odkrytych cennych renesansowych fresków na suficie i ścianach.
Miłość patrzy i widzi, możemy latać tylko wtedy, gdy obejmujemy drugiego człowieka. Sacrum wysubtelnione, setkami lat modlitwy także w tym kościele, najstarszym w mieście. Pięknym i właściwym miejscu na pieśni subtelne i poetyckie, starannie wybrane i wykonywane. Historie ilustrujące wymiar sakralny minionych Świąt. Muzycznie przyprawione delikatnymi efektami okołomuzycznymi. Mocne, dobitnie przedstawione, kolędy płynące z  wysokości, też i tej naszej w środku, jak miłość do konkretnego człowieka, któremu można pomóc. Codzienna, jak posiadanie dwóch chusteczek – jednej do otarcia drugiemu człowiekowi łzy, jeżeli ją roni…


Iwona Wróblak
luty 2011

środa, 20 kwietnia 2016

Swing Control w Klubie Garnizonowym


            W Klubie Garnizonowym mieliśmy przyjemność gościć Katarzynę Rościńską wraz z zespołem „Swing Control” – Robertem Antkowiakiem i  Piotrem Wiśniewskim. W Klubie od pewnego czasu odbywają się niszowe imprezy muzyczne, bardzo ciekawe spotkania z bluesem i jego mieszankami z  innymi gatunkami muzycznymi. Nie są to zespoły z pierwszych stron tabloidów, ale myślę, że mają wszelkie szanse na stałe zaistnieć na naszej polskiej scenie muzycznej.
            Ostatni, w tym roku, koncert, we współpracy z Agencją Artystyczną „Jamm” i sulęcińskim Klubem „Bulka”, również był na dobrym poziomie muzycznym. Kolędy i inne pieśni na jazzowo, soulowo, wykonane z dużą kulturą wokalną. Własne aranżacje kolęd, bardzo ciekawe muzycznie, to dla  tych znużonych tradycyjną ich interpretacją duża atrakcja. Pieśni te mogą być piękne same w sobie, przeżywane osobiście, emocjonalnie, muzycznie wzbogacone, chociaż jak najbardziej mieszczące się w kanonie pieśni świątecznych. Ten kanon przestał mieć sztywne muzyczne granice, tutaj, nie będąc zanadto udziwnionym, mieści się w optymalnym środku. Swing zawsze jest przyjemny w słuchaniu, a pani Rościńska bardzo dobrze opanowała ten  gatunek artystycznej ekspresji. Pomagali jej czynnie koledzy - na klawiszach i kontrabasie. Ten ostatni instrument szczególnie dobrze stwarzał ów specyficzny nastrój relaksu rodzinnego świętowania bożonarodzeniowego, związanego z przeżywaniem sacrum bardzo ważnego chrześcijańskiego święta, które jednocześnie łączy się z nadzwyczajnym jedynym w roku spotkaniem w najbliższym gronie.
            Mówi się wtedy, przynajmniej powinno, o miłości, tęsknocie i innych dobrych uczuciach, odnawia więzi łączące nas z bliskimi nam ludźmi. W prostych pięknych pieśniach zawiera to, co najbardziej wartościowe, w poezji kolęd, o malusieńkim synku Maryi, co stanie się Bogiem. I innych pieśniach, których czasami sensu, tego uniwersalnego, nie doceniamy, kiedy nie śpiewamy ich – tradycyjnie - w większym gronie.


Iwona Wróblak
styczeń 2011

wtorek, 19 kwietnia 2016

Jasełka bez ideologii


            Obrzyce, sala konferencyjna. Telebim – płatki śniegu na zimowym krajobrazie. Zaraz ukażą się na nich zwrotki kolęd. Wszystkie, kilkanaście do  każdej pieśni. Starannie wyszukane, odkopane ze starych przekazów. Tyle się ich zazwyczaj nie śpiewa…
Młodzież z Oddziału XIX przygotowała Jasełka. Razem ze swoimi opiekunami – paniami Karoliną Gawryłkowicz, Renatą Sawala, sami zrobili dekoracje. Żłóbek, gwiazdę betlejemską, rozłożyli siano, ubrali choinki.
            Są przebrani za postacie sprzed dwóch tysięcy lat. Anioł z dużymi skrzydłami zwiastuje Narodzenie Pańskie. Maria i Józef Cieśla z białą brodą szukają dla siebie miejsca w betlejemskich domach. Ładnie zabudowana akcją przestrzeń sceny. Reżysersko starannie całość przemyślana, to nie z  przymusu przełożonych czy z nakazu zrobiono ten zwyczajowy o tej porze spektakl.
            Sceny jak kartki papieru, przewracane rysem historiozoficznego moralitetu. Lektor informuje o zdarzeniach. Wszyscy śpiewają kolędy, i aktorzy, i  zebrana w sali publiczność, ci ostatni - spontanicznie. Aktorzy mierzą nas, publiczność, taksującymi spojrzeniami. Jak zareagujemy na ich pierwszy występ. Na wyjście ich z zamkniętego na co dzień Oddziału XIX. Publiczność nagradza oklaskami.
Po spektaklu jest z nami psycholog Anna Szklennik i ordynator oddziału doktor Barham Barham. Pani Szklennik opowiada mi historie ludzkie, dziecięce. Potrzaskane życiorysy aktorów. Są z różnych stron, miast, część w ogóle nigdy nie miała domu, inni są dziećmi ulicy. Są tu, bo już żaden zakład opiekuńczy ich nie chciał…
Jasełka – element systemu terapeutycznego bez ideologii. Mają okazję wystąpić Na Scenie. Na forum. Podnieść swoją samoocenę.
Michał – najtrudniej było przełamać strach. Wystąpić przed ludźmi. Dobrze się czułem, jak ludzie klaskali. Z miłą chęcią będę brał udział w następnych spektaklach.
Adrian – fajnie jest wystąpić.
Ponad miesiąc próbowali spektakl. Najpierw bardzo chcieli wziąć udział, potem wycofywali się. Starym nawykiem nie widzieli sensu. Życia… Teraz mają nieco motywacji. Żeby się uczyć, mieć odwagę.
Pani psycholog opowiada mi nieco o Oddziale XIX. Każde z dzieci (od 13 do 18 lat) ma indywidualny tok nauczania, i jest kontrolowane. Regulamin, ścisły rozkład dnia, procedury. Pani mgr Sawala – była okazja, żeby zrobić spektakl, warto było. Jest oczywiście po resocjalizacji, młoda, pełna zapału do pracy z trudną materią ludzkiego charakteru. Spektakl miał być przekazem jak najbardziej prostym, zapoznającym z tradycją. Z naciskiem na  wspólne śpiewanie. Jak mówi pani Szklennik, terapia przez teatr, jako jeden z elementów programu. Uczący umiejętności społecznych, które zastępują działania agresywne. Działania ściśle określone ustawą o resocjalizacji nieletnich.
Robert – nie czytałem wierszy na lekcjach, bo nie chodziłem do szkoły. Kończą teraz szkoły, podstawową, inne, zawodowe. Życzę im, żeby im się  wszystkim udało. Opuścić mury. Jak mówi doktor Barham Barham, izolacja ponad potrzebę jest szkodliwa. Jeden z aktorów mówi mi – mnie się uda. Kończy pobyt na Oddziale.
Zapraszam się do nich na następną premierę. Walentynkową.


Iwona Wróblak
luty 2011

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

The Cuts – dynamika i moc


             Jak to bywa u muzyków - z kłębowiska dźwięków wynikło (ich) Słowo i stało się Muzyka. Dynamika i moc dźwięków zespołu The Cuts w  międzyrzeckim Klubie Muzycznym „Kwinto”. Frazy tekstów do nucenia (słyszałam) - prawie poetyckie, i bardzo dużo dobrej muzyki. Elektroniczny rock, czyli bogaty w różnorodne brzmienia, nie bojący się ilustracyjnych wstawek elektronicznych, które tak ubogacają brzmienie tej formacji. Jest w nim  coś z monumentalizmu rocka symfonicznego, industrialnego i cięższych brzmień muzyki dryfującej ku szlachetnemu metalowi. W każdym razie jest  bardzo dynamicznie i nudzić się na pewno nie można.
            Utwory zbudowane jak konstrukcje logiczne słowno- muzyczne. Nawzajem te części posiłkują się sobą, uzupełniają. Są po części swoją - wzajemną – ilustracją. Obrazującą klimat wydarzenia, dającego tym samym temat, i tekst. Zdarzenia jak osobne całości, które nie są tylko pretekstem do  eksplozji dźwięków. Obrazy przypisane do imienia (tematu), jak „Anastazja”. Określają to imię, nadają mu Cutsowy wymiar.
                Elektro-rock. Mieszanka stylów i gatunków, jak mówią dzisiaj powszechnie muzycy, unika się zaszufladkowania. Bierze się inspiracje przypisane stylowi lub nazwisku, czerpie czasem z jednej tylko frazy. I robi się użytek z instrumentu, na którym się gra. Połączenia stylów sprzęgnięte w zgrabne kompozycje, o wyraźnej konstrukcji – do wielokrotnego odsłuchania.
Elektro-rock – wysoka temperatura rzeczy. Tych o których się nie pamiętało (Celsjusze i Kelwiny narastaja w nich). Uczuć niedopowiedzianych, osób,  które się pominęło. Ważne wydarzenia nas dotykające. Trolizm w Internecie. Mowa nienawiści. W muzyce czytelne czarne rytmy, jak złośliwość współczesnych skrzatów, ich pełna tchórzliwego kunktatorstwa niechęć do podpisywania się nazwiskiem. Anonimość (pozorna) netu, za którą można się  skryć, w dziele szkodzenia innym. Anarchia zamiast wolności – to łatwiejsze…
            Temperatura relacji męsko-damskich, zawsze duża. Obchodząca nas, jakkolwiek się możemy do tego nie przyznawać. Rytm naszych uczuć. Śmierć, będąca na przeciwnym biegunie, też jest pulsująca znaczeniem. Mroczna jej karuzela, w kołowrocie karmicznym, tutaj na ziemi przeraża nieuchronną powtarzalnością – dotyczy każdego i jest, będzie, doświadczeniem wszystkich, może trzeba jej dotykać już teraz, będąc (jeszcze) żywym. To  zmiana stanu naszego cielesnego skupienia i właśnie jako taka – przeraża. Dotyczy momentu – czasu określonego przez zawiasy sekund czy minut ustawania funkcji życiowych – o tym mentalnie jest utwór.
            Takie rozbłyski wrażeń także w kompozycji o zakamarkach pamięci. Mamy tylko nieco władzy nad naszym hipokampem, olbrzymie obszary naszej tzw. dyskowej pamięci są nieogarnięte. Są tajemnicą, której rąbek trzymamy w dłoniach. Raczej jego echo, stożkiem pulsujące w swej podróży na  zewnątrz naszej jaźni.
            Kompozycje utkane z ciekawych efektów dźwiękowych, starannie dobranych, jak koronki do strojów. Są mniej więcej w równej części, wydaje mi się, literackie i muzyczne.
            Muzyczne stłuczone lustro naszego odbicia w szkle. O powierzchni nie całkiem gładkiej, czasem płynącej, falującej jak ciekła skała. Także bąbelkowo pieniąca się jak światy (muzyczne) potomne. Przemieniona w nurty i strumyki. Faktura farby koloru rdzy, którą dotyka się jak membranę – tak  kołysze się jej puls. Koniuszkami palców, kiedy się wyciągnie doń ręce, a czas teraźniejszy obejmuje swymi fałdami kosmos, razem z nami, wewnątrz.
The Cuts dobrze brzmi w klubowym wnętrzu naszego klimatycznego „Kwinto”, którego ideą jest muzyka na żywo, i słuchanie jej równie aktywne.


Iwona Wróblak
kwiecień 2016





niedziela, 17 kwietnia 2016

Niech śpią demony


            Trzeba znać historię. To nie ulega wątpliwości. Historycy się tym zajmują. Regionaliści. Cenna wiedza. Kto chce, znajdzie ją na bibliotecznych półkach, jest dostępna.
            Jest też i świat poza okładkami książek. Żywi ludzie, świadkowie i uczestnicy historii najnowszej. Burzliwej i skomplikowanej. Trzeba ich słuchać, nie wolno ich nie słuchać.
Tak jak innych śladów, tablic, nagrobków. Poświęcić im naszą uwagę, zachować w pamięci, restaurować, jeśli są.
            Zabytki to cenne źródła informacji. Razem ze świadkami wydarzeń są jeszcze cenniejsze. Trawestując powiedzenie C. K. Norwida – przeszłość jest dziś, tylko cokolwiek dalej. Przeszłość jest po to, by zrozumieć teraźniejszość. Przyjąć postawę tego, który chce zrozumieć, bez zacietrzewienia, emocji, kompleksów, pozycji na klęczkach czy oschłej wyniosłości. Ku czci tych nagrobków, które może nie pozostały. Ale są Pamięcią, obecną materialnie lub  też nie. Bo nigdy żadne poglądy nie są jedynie słuszne. Historia to skomplikowana tkanka wielu płaszczyzn wzajemnie się nakładających, żywa jak  ludzkie ciało.
            Doktorantka nauk historycznych z Torunia Anna Zglińska opowiadała o powojennych cmentarzach ewangelickich w Polsce jako o miejscach niepamięci. Cytowała archiwa IPN. Wiele rzeczy wiedziała kategorycznie. Miała uważnych słuchaczy, kilku doktorów historii, jeden profesor. Ich  polemika z nią była ucząca. Pani Zglińskiej słuchali ponadto starsi ludzie, z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Oni nie niszczyli tych nagrobków, przyjechali tu po wojnie. Przeważnie nie z ich wyboru. Zastali określoną rzeczywistość i żyli w państwie, w jakim żyli. Na historię trzeba patrzeć nie z punktu widzenia współczesnego, lecz historycznego. Pleonazm?
Co można i należy robić. Małymi krokami próbować zmieniać naszą przyszłość, która się staje. W miarę możności stawiać jej kamienie węgielne, jak pomniki upamiętniające byłych mieszkańców Międzyrzecza. Pojednanie z duchami. Bardzo istotne. Gesty ważne, świadczące o szacunku. W  pojednaniu z przeszłością, niezbędnym, stawia się małe kroki. Mile dobrej woli. Mimo oportunizmu ludzi niechętnych, zakleszczonych w przeszłości, swojej albo przejętej. Jeszcze dzisiaj tacy są. Zostawmy te osoby ich demonom.
Z relacji świadka: - W 1995r. odsłonięto na byłym cmentarzu ewangelickim w Międzyrzeczu pomnik upamiętniający groby byłych mieszkańców  powiatu międzyrzeckiego, zwanego "kamieniem pojednania". Odsłonięcie pomnika odbyło się z udziałem mieszkańców Międzyrzecza i  byłych mieszkańców naszego powiatu z Heimatkreis Meseritz w Padeborn, któremu przewodniczył Konrad von Tempelhoff  (już nie żyje, zgodnie ze swoją wolą został pochowany w Dąbrówce Wlkp., teraz prezesem organizacji jest Leonard von Kalckreutz). Członkowie Haimatkreis Meseritz uczestniczyli  w  1998 r. w obchodach 750-lecia nadania praw miejskich naszemu miastu oraz w obchodach milenijnych 1000. lecia Międzyrzecza, także odwiedzali nasze miasto prywatnie. W Padeborn zamieszkuje najwięcej byłych mieszkańców naszego powiatu (obecnie to już dzieci i wnuki), liczna grupa jest w Berlinie a  także w Haren.
„K. M.” VII. 1994 r. A. Ś.: 4.06.1995 r. wmurowano kamień pamięci zmarłych od 1609 – 1945 r. mieszkańców Międzyrzecza. Określenie „kamień pamięci” będzie funkcjonować w niemieckiej prasie. O jego postawienie ubiegało się Stowarzyszenie Byłych Mieszkańców Powiatu Międzyrzeckiego. Kamień był postawiony dzięki porozumieniu zawartemu pomiędzy niemieckim Stowarzyszeniem a lokalnymi władzami. Na uroczystości przyjechało ponad 150 byłych mieszkańców pochodzenia niemieckiego. Niektórzy przybyli tu po raz pierwszy od 50 lat. Postawienie kamienia spotkało się z aprobatą i  życzliwością międzyrzeczan. Obelisk został odsłonięty przez burmistrza Międzyrzecza Władysława Kubiaka i przewodniczącego Stowarzyszenia Konrada von Tempelhoffa. Zabrał głos starosta powiatu Padeborn Reinold Stücke, burmistrz Berlina-Wilmersdorf Horst Dohm i senator RP Zdzisław Jarmużek. Poświęcenia dokonali ks. proboszcz Grzegorz Tuligłowicz i kapłan niemiecki Pfarrer Dirksen. Koszt pomnika pokryło niemieckie Stowarzyszenie.
Z wywiadu z Konradem von Tempelhoff prezesem Stowarzyszenia: („K.M.”XII.1994 r.). Z Międzyrzecza wyjechał w 1945 r. gdy miał 11 lat. Jego  rodzina była właścicielem budynku, w którym mieści się Muzeum. Mieszkał w nim od 1939 r. po śmierci swojej babki Dziembowskiej. Stowarzyszenie powstało w 1947 r. W 1995 r. liczyło 3000 członków porozrzucanych po terytorium całych Niemiec. Łączy ich gazeta Heimat Gruss Meseritz. Siedziba związku jest w Padeborn. Stowarzyszenie organizuje wycieczki na ziemię międzyrzecką, zjazdy. Członkowie podzieleni są na grupy: międzyrzecką, trzcielską, skwierzyńską, pszczewską i w ich ramach kultywują pamięć i przywiązanie do swoich małych ojczyzn. Pan von Tempelhoff mówił o pozytywnym nastawieniu do międzyrzeczan członków związku. 95% osób ze związku z ochotą przyjeżdża na tereny dawnego powiatu międzyrzeckiego i przywozi stąd  bardzo dobre wrażenia. Kamień – mówił – ma dla nich podwójne znaczenie – zaistnieje jako forma uczczenia pamięci ludzi tam pochowanych i ma szansę stać się symbolem pojednania. Chcemy, powiedział, aby postawienie tego kamienia odwoływało się do przeszłości i przyszłości. 
            Świadek wydarzeń Adam Koziński o „Kamieniu Pojednania”: Kiedy w listopadzie 1994r. objąłem funkcję zastępcy Burmistrza d/s inwestycji jedną z pierwszych osób, którą poznałem był Pan Konrad von Tempelhoff – Przewodniczący Heimatkreis Meseritz (Stowarzyszenie Byłych Mieszkańców Powiatu Międzyrzeckiego). Każdy jego przyjazd do Międzyrzecza rozpoczynał się od wizyty w ratuszu i długiej rozmowy z Burmistrzem Władysławem Kubiakiem. Wkrótce dowiedziałem się, że zasadniczym tematem tych rozmów jest uzgodnienie sposobu upamiętnienia przedwojennego ewangelickiego cmentarza, miejsca spoczynku przedwojennych mieszkańców miasta. Dla Pana Tempelhoffa sprawa ta miała znaczenie priorytetowe. Z jego słów wynikało, że z   niemałym trudem, On i Zarząd Stowarzyszenia, starają się zachować społeczno – kulturalny charakter Stowarzyszenia i nie dopuścić do przystąpienia Stowarzyszenia do politycznego, ogólno - niemieckiego Związku Stowarzyszeń o charakterze rewizjonistycznym. Często podkreślał, że bez rozwiązania problemu upamiętnienia (zniszczonego w latach 70 – tych) cmentarza nie da się uniknąć upolitycznienia Stowarzyszenia. Dobrze wiedzieliśmy, o czym on  mówi. Przecież dobrze pamiętaliśmy okres rozbijania grobowców i wywlekania wpierw trumien a w końcu ludzkich szczątków. Słyszeliśmy niejedną opowieść o kradzieży krzyży i płyt nagrobnych i przerabianiu ich na „nowe” nagrobki. Byliśmy zgodni. To miejsce – cmentarz (jak go potocznie nazywano „niemiecki”) zasługuje na szacunek. Nie od razu zaakceptowałem ideę budowy pomnika. Myślałem o solidnie urządzonym i utrzymanym parku, w którym utworzono by - z nielicznych pozostałych płyt nagrobnych mauzoleum – krąg pamięci. Obawiałem się, że idea budowy pomnika nie będzie powszechnie zaakceptowana przez społeczeństwo miasta. Z czasem moje obawy zanikły, a przedstawiona przez Panów Tempelhoffa i Kubiaka wizja kamienia z  najprostszym z możliwych –dwujęzycznym - napisem „Wspominamy naszych zmarłych” znalazła moje uznanie. W końcu trzeba było zmierzyć się z opinią mieszkańców miasta. Pierwsze reakcje były skrajnie różne. Od pełnej akceptacji do absolutnej negacji z ogromnym obszarem milczenia po środku. Wiedzieliśmy, że ludzi nastawionych negatywnie nie przekonamy – rozumieliśmy, ze często ich postawa jest następstwem wojennych przeżyć, niezagojonych ran, utraconych ziem rodzinnych lub obawy, że pomnik będzie pierwszym krokiem do „powrotu Niemców”, do zgłaszania roszczeń majątkowych. Do tych ludzi kierowaliśmy argumenty, że przecież Polska również zabiega o upamiętnianie „cmentarzy naszych ojców” na utraconych wschodnich kresach Rzeczpospolitej. Tłumaczyliśmy, że nie był to cmentarz wojenny a pochowani tam ludzie nie byli niemieckimi żołnierzami, których pamiętają z czasów okrutnej wojny. Duży problem mieliśmy z interpretacją postawy „milczących”. Czy jest to obojętność, bierność a może cisza przed burzą. Powiem wprost obawialiśmy się czy nie dojdzie do wandalizmu, do zniszczenia pomnika (przecież takie fakty zdarzały się i zdarzają nadal). Dużą rolę w ukształtowaniu pozytywnego stosunku do budowy pomnika (w mojej ocenie) odegrał Kurier Międzyrzecki. To w „kręgach Kuriera” zrodziła się nazwa „Kamień Pojednania”. To na jego łamach upowszechniona została idea budowy. Znaczącą też rolę odegrały, nawiązane w I Kadencji Samorządu, partnerskie związki z miastami niemieckimi i holenderskimi i wynikające z nich bardzo liczne wyjazdy i bezpośrednie kontakty – zwłaszcza młodzieży. Dzięki tym  wyjazdom Międzyrzeczanie stali się naocznymi świadkami, że tam na zachodzie nie panuje powszechna chęć rewizji granic, że Holendrzy, podobnie jak  Polacy doświadczeni w czasie II wojny, wypracowali dobrosąsiedzkie stosunki z Niemcami. Ci młodzi ludzie Stali się świadkami idei partnerstwa i w moim przekonaniu stonowali opinię swoich rodziców i dziadków. Tuż przed uroczystością odsłonięcia pomnika, pojawił się nowy problem. Okazało się, że  zdaniem władz państwowych „wychodzimy przed szereg” gdyż „uprawiamy politykę zagraniczną”, która zarezerwowana jest dla Rządu i wręcz zakazana Samorządom. Ciężar tych rozmów i uzgodnień wziął na siebie Burmistrz Kubiak. Wiem, że niełatwe były to rozmowy. Ich wynikiem było, że nie pojawił się  oficjalny zakaz budowy pomnika ale jednocześnie (wbrew oczekiwaniom) na uroczystości odsłonięcia nie pojawił się żaden oficjalny przedstawiciel władz państwowych.
W moich wspomnieniach z uroczystości odsłonięcia „Kamienia Pojednania” pierwsze miejsce zajmują dwa wydarzenia: Nabożeństwo Ekumeniczne i przemówienie Pana Tempelhoffa. Nabożeństwo Ekumeniczne odprawili wspólnie Ks. Kanonik Grzegorz Tuligłowicz – Proboszcz Parafii p.w. Św. Wojciecha i Ewangelicki Pastor. Już w trakcie tego nabożeństwa, po twarzach licznie przybyłych byłych mieszkańców Międzyrzecza, widać było jak ważny jest dla nich ten dzień. Przemówienie Pana Tempelhoffa przepełnione było powagą i żalem. Żalem człowieka, który utracił świat swego  dzieciństwa. Żalem człowieka, któremu zniszczono „grób rodziców”. On nie ukrywał, że Niemcy są sprawcami wojny. On tłumaczył, że On i ci, którzy z  nim przybyli są ofiarami tej wojny. Że On i ci, którzy z nim przybyli proszą o szacunek dla miejsca spoczynku ich przodków. Nie było na tej uroczystości tłumów Międzyrzeczan. Przeważali goście. Członkowie „Stowarzyszenia byłych Miedzyrzeczan”, samorządowe władze Padeborn – miasta, w którym Stowarzyszenia ma swoją siedzibę, przedstawicieli zaprzyjaźnionych Gmin z Niemiec i Holandii. W moim przekonaniu był to wydarzenie historyczne. Osobiście nie nazwę tego pojednaniem ale na pewno było to „oczyszczenie” (myślę o winie milczącej zgody na nikczemne obejście się z ludzkimi szczątkami) i proste, ludzkie porozumienie byłych i obecnych mieszkańców Międzyrzecza.
Każde kolejne spotkanie z Panem Tempelhoffem i Członkami Stowarzyszenia było proste i serdeczne. Mogłem patrzeć im prosto w oczy bo wiedziałem, że  nie wróci temat „zniszczonego cmentarza”. Bo uwierzyłem, że nie żyją żądzą odzyskania „przedwojennych majątków”. W każdym kolejnym roku staraliśmy się pamiętać by w Dzień Zaduszny pod pomnikiem paliły się znicze, leżały kwiaty.
Panowie Władysław Kubiak i Konrad von Tempelhoff już nie żyją. Już nie dadzą osobistego świadectwa o tym, czym i jak ważna była dla nich idea  budowy pomnika.
Ważne jest abyśmy zapamiętali tę spontanicznie nadaną pomnikowi nazwę – „Kamień Pojednania”. Uszanujemy wtedy i tych, których ten pomnik wspomina i tych, którzy ten pomnik chcieli i umieli wznieść.
Podanie ręki, na szczeblu władz miasta, wizyty przy obelisku, składanie kwiatów. Częste wizyty, które trwają do dzisiaj. Znajomości, nowe przyjaźnie na gruzach hatakomb dwudziestowiecznych, związanych z nimi wydarzeń. Bolesnych, to nie ulega wątpliwości. Ale jest również, twardy, Kamień upamiętniający, nie tylko poprzez strukturę materii, ale przez dobrą wolę i mądrość, kulturę, współczesnych gospodarzy terenu, na którym była nekropolia.
Cmentarz ewangelicki zlikwidowano w 1967 r. Tego już nie zmienimy. Tylko że u nas w Międzyrzeczu miejsce to, tak cenne dla ewangelików, nie jest  wysypiskiem śmieci. Jest uhonorowane pamiątkowym Kamieniem. W 1995 r. zrobiono to, co nie jest praktyką powszechną w miejscach pochówku (u nas  podobny obelisk jest w Wyszanowie). Na fotografiach Łukasza Małkiewicza (wystawa o cmentarzach ewangelickich) widać to wyraźnie. Dobrze, że  obok wielkich, niewątpliwie artystycznych fotografii wspaniałych pomników, ich często ułomków, rzeźb nagrobnych malowniczo zagubionych wśród chaszczy jest (nad informacją o wystawie) małe zdjęcie międzyrzeckiego Kamienia Pojednania. Nie sposób na nim dojrzeć liter, więc cytuję: (jest w wersji polskiej i niemieckiej) 1609 – 1945. Wspominamy naszych zmarłych. Podpis: Heimatkreis Meseritz. W tym miejscu znajdował się cmentarz ewangelicki byłych mieszkańców Międzyrzecza.
Byłam przy Kamieniu kilka dni temu. Stał pod nim znicz.
            Ma rację pan A. Kirmiel, że można zrobić krok następny. W Muzeum jest 80 ocalonych nagrobków ewangelickich, można zrobić lapidarium. Nikt nie zamierza negować tego, że przez stulecia zamieszkiwały nasze ziemie trzy kultury monoteistyczne, równoprawne w swoich pretensjach do  dziedzictwa. Zostały po nich zabytki, mamy obowiązek je chronić. Jest obowiązek robić to skutecznie. Szukać źródeł finansowania, po niemieckiej stronie również – nasze nekropolie polskie na wschodzie my finansujemy, a przynajmniej staramy się partycypować. Ważne, by umieć zebrać wokół projektu grupę ludzi, po obydwu stronach, jak w 1995 r. I współpracować – z wszystkimi, którzy mogą pomóc.
             

Iwona Wróblak
marzec 2011

sobota, 16 kwietnia 2016

Spektakle dziecięce Gali teatralnej – nie tylko dla dzieci…


            Lubuska Gala Teatralna PRO ARTE 2016. Widowisko artystyczne bardzo warte obejrzenia. Poprzez treści, które niesie ze sobą, siłą rzeczy – kiedy są skierowane do (bardzo wymagającego) młodego widza, muszą być przekazane w sposób szczególnie klarowny. Zwłaszcza że recenzentem były, podczas prezentacji na sali kinowej Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury, przedszkolaki. Siedząc obok nich widziałam, w jakiej dającej do myślenia ciszy słuchały i oglądały nagrodzone spektakle.
            Trzy spektakle. Trzy widowiska poruszające najbardziej ważkie DZISIAJ, także w znaczeniu uniwersalnym, zagadnienia. Tak się składa, że  wyraziste dzisiaj jest zawsze continuum zahaczającym o uniwersalne teraz. Jakby Teraźniejszość była zawsze aktualna, bez zegara czasowego.
            Takie są Bajki. Eposy dla Dzieci-Dorosłych, ludzi zawsze nimi pozostających. Taka jest dobra literatura. I na pewno taki jest dobry teatr. (Mądrze) wychowujący, poruszający odwieczne toposy, w tym znaczeniu ciągle grecki. Konstytucja człowiecza przecież się nie zmienia…
            „ZNIKNIENIE” . Spektakl Zespołu Teatralnego „Oczy-wiście” z Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury – Scena Młodzieżowa. Scenariusz: Izabela Spławska na podstawie sztuki A. Maleszki pt. „Mama-nic”. Reżyseria: Izabela Spławska i zespół. Opracowanie muzyczne: Taco Hemigway, muzyka z  filmu „Mały książę”. Opracowanie plastyczne: zespół.
Z dużym zaufaniem przychodzę na przedstawienia, które reżyseruje Izabela Spławska, a przygotowuje je z dziećmi i młodzieżą szkolną, także z  dorosłymi, w trzech zespołach. Ufam instynktowi teatralnemu pani Spławskiej, bo (oprócz kwalifikacji, odpowiednich studiów), taki bezsprzecznie posiada, o czym świadczą liczne nagrody zdobywane na czołowych festiwalach teatralnych w Polsce.
            Zniknienie. Celowy neologizm, rodem z dziecięcego, zdawałoby się, gaworzenia. Próba nazwania na nawo, czy (dla siebie, dla własnego poznania) określenia – oswojenia rzeczy. Zabieg słowotwórczy, mający za cel PODSTAWOWY, dla konstrukcji psychiki dziewczyny, czy człowieka, projekt całożyciowy. Mroczno jest, kiedy się znika Mama, można powiedzieć, że Ona, mama, ta konstrukcja emocjonalności naszej, jest Światłem…, którego brak jest ciemnością. Jest oszczędność oświetlenia sceny, podczas grania spektaklu. Kiedy znika mama za czarnym welonem, prawie nic (my, konstrukty osobowe) nie widzimy…
            Czym jest welon, czarna prawie nieprzeźroczysta tkanina na twarzy matki? Jej nieprzygotowaniem, ucieczką, od roli kobiety, od roli matki… Które być może – oddziedziczyła po swojej matce… Albo jest wynikiem jej zagubienia w skrzekliwym rytmie jej życia, problemom i trudnościom jej  psychiki, którym nie umie zaradzić. Ale ta kobieta ma Dziecko, które urodziła, i jest ono dorastającą dziewczyną, która potrzebuje wzorca Kobiety, potrzebuje Matki – od urodzenia. I nie tylko tu chodzi o akt narodzin, karmienia itd. Chodzi o miejsce w jej wnętrzu, o miejsce w jej, matki, miłości…  kobiecej filozofii życia. Czy jest ona naturalna, fizjologiczna? Okazuje się to niezupełnie oczywiste…
            Młoda dziewczyna, jej córka, kiedy już ma tę zdolność widzenia (myślę, że ma ją też małe dziecko), dostrzega Zniknienie. Zniknienie konstrukcji swojej matczynej. Zaczyna jej gorączkowo szukać. Bo świat jej się znika. Inteligentna tekstem sztuki – to dostrzega, artykułowane zniknienie, co jest jej  wielką bajkową, baśniową, mądrością. Dzieci nie zawsze mówią, co je boli. A że boli, w to zawsze należy wierzyć…
            Szuka recepty czy odpowiedzi pytając tzw. mądre stare kobiety, religijne… Mają dla niej – komunały, połajania, jeszcze bardziej dezawuują jej  matkę… Ona nie tego potrzebuje… Wybiega przerażona na ulicę. Patrzą na nią, przez nią niejako (tak samo zagubieni?) napotkani ludzie – uliczni, dworcowi, autobusowi, szkolni, codzienni, patrzą w swoje selfi w telefonie komórkowym, w substytucie gadżetowym, patrzą czy zastąpi wizerunek spokojnego zrównoważonego rozwoju emocjonalnego? Z pewnością NIE. Wymawialne Zniknienie. Smutne zabawki współczesne potęgują uczucie Braku. Krzyczy Dziewczyna BEZ GADŻETU – gdzie jest Mama!!! Odniknąć Mamę, jest niczym zaklęcie w ważnej bajce… Złe wróżki są namolnymi reklamami medialnymi, tutaj nie przybierają postaci z długimi nosami, są ciemnością… Przejmującą. Ich aspektami są pokusy pozbycia się zmarszczek. Upływającego czasu, starzenia, groźby znikającej atrakcyjności młodej skóry jędrnej skóry, która podoba się (mężczyznom???) –  czyli pewności siebie, dla Niej jako kobiety, jej ważności dla siebie… Jakby lalkowata Barbi zyskiwała u mężczyzn – luster kobiecego szczęścia, szczególną atrakcyjność… A  jest tak raczej u kobiet – rywalek niejako z urzędu, swojej kondycji wynikającej z niedowartościowania, potępiających siebie, za cokolwiek – za brak  dostosowania do wymogów wybiegowego trendy.
            Jest dziewczyna, ma imię – Magdalena. Córka tej (tych) kobiety. Jest jej widzenie świata. O tym jest sztuka. Dziewczyna chodzi do szkoły. Która jest, jako miejsce indywiduacji, schowana za memami. Tablicami, niemalże kamiennymi… Za otwartymi – w sensie totalnym - papierowymi książkami, trzymanymi jak sztandary – wysoko, obronnie, jest chłód, frustracja (nauczycieli), szereg przyczyn, z powodu których szkoła NIE MOŻE zrealizować paradygmatów, zresztą, czy może zastąpić mamę i tatę? Rodziców? Te pierwsze autorytety? Być może trochę powinna… Krystalicznie, w oszczędny sposób przedstawiona Szkoła-Instytucja: nie wolno milczeć, nie wolno krzyczeć, śmiać się, płakać, nie wolno, nie wolno (czy stąd ten nawrót do brunatnej ideologii??) Za to powinno się ułatwić (sfrustrowanym) nauczycielom ich pracę z dziećmi (które nie zawsze lubią…). Szkoła jest jak Sąd, w którym Magdalena BĘDZIE z góry winna (winna nieposiadania Mamy). Karą będzie ciemność. Kara jest chorobą zaraźliwą, zaraża się nią od… mamy.
            Może Mamę da się odniknąć – poprzez jej - namalowanie? Malarz jest skrajnie niedowidzący… ma tę skreślającą go jako demiurga baśni na temat odzyskania brakującego pliku - dysfunkcję. Bo chodzi o to, żeby Magdalena zobaczyła wizerunek mamy. Czy tak się stanie? Nie jest to w sztuce powiedziane. Tak jak w życiu. Czy dziewczyna psychologicznie przepracuje brak mamy w dzieciństwie? Czy stanie się kobietą, matką, swojego dziecka? Czy tylko je urodzi, jak jej matka…
            Chwila ciszy i zadumy po – świetnym – spektaklu. Następny jest Zespół „Teatralne Aniołki” z Zespołu Edukacyjnego w Brójcach – Scena Dziecięca. Tytuł przedstawienia: „Pręcik”. Scenariusz: Malina Prześluga. Reżyseria i opracowanie muzyczne: Monika Pilipczuk. Opracowanie plastyczne: Małgorzata Biernat.
Chwila – w domu, kiedy Dziecko (dzieci) powinny być przebudzone, powinny iść do szkoły. Są na Wielkich Poduszkach, ich Glowy, powinny być  gotowe do pójścia do szkoły. Wokół nich radośnie tańczą Budziki, przypominają o godzinie wstawania, że czas. Dziecko Leży, dlaczego? Czy szkoła jest  niedobra, jest nieciekawa? Człapią człap-człap Kapcie, proszą, by je włożyć na stopy. By wstać z łóżka. Widać na scenie Torbę, do której mają być spakowane rzeczy dla Dziecka, które zaraz wstanie do szkoły. Wstanie z Łóżka. Łóżko potężnieje, nabiera niepokojącej osobowości, jest potężnie białe. Tymczasem pojawiają się groźne postacie, przeczuwamy niedobre zdarzenia. Krąży w ciszy pielęgniarka w białym fartuchu, podobnie białym jak  ogromniejące łóżko. Zarządza ono sceną. Staje się synonimem szpitala. Rzeczy w Torbie chcą zapalić, rozpalić na nowo, w Dziewczynce pręcik – tu  światełko, życia, zdrowienia. Ale świat staje się coraz bardziej bielszy. Znika w bieli. W śmierci Dziecka…
Jak przedstawić odchodzenie dziecka (które niczym nie zawiniło światu), jak powiedzieć o tym innym dzieciom. To że śmierć jest naturalnym etapem życia, że spotyka każdego, i w tym celu wcale nie trzeba mieć wiele lat, że się choruje i dlatego umiera, a przyczyny choroby nie są znane, że tak BYWA  w Życiu? Trudne pytania. Trudne rozmowy. Ale z nimi też trzeba się zmierzyć.
            Końcowy spektakl pt. „Dziób w dziób” w wykonaniu Zespołu Teatralnego „Domino” z Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury – Scena Dziecięca. Scenariusz: Izabela Spławska na podstawie sztuki Maliny Prześlugi. Reżyseria: Izabela Spławska, zespół. Opracowanie muzyczne i plastyczne: Zespół.
Socjologiczny spektakl. Mocarna banda gołębi ustala na gzymsie tzw. prawo dziobania. Puls czasów… Wzorzec - Swój i Obcy, gołębie mocne w  dziobach i inny od nich wróbel – samotny, do tego z poczuciem winy, że wypchnął (zdaniem jego matki) i tym samym uśmiercił, wypychając z gniazda, swoją siostrę. Ciężki kamień – nie tylko dla pisklaka wróbla… Stadionowe deklaracje: my się nie boimy Obcych, wróg i nasz – tak jest przecież dualny świat (gołębi – czy tylko?) skonstruowany… Hasło gołębiej watahy – obsryndolić kota!!. Dzióbek-w-dzióbek, dzióbkowy nacjonalizmo-faszyzm.
            Czy jest szansa dialogu? Na przykład z Kotem – naturalnym, chyba? – wrogiem ptaków. Każdy ma swojego nieprzyjaciela, kogoś kto go zwalcza, dla kotów są to okrutni ludzie, torturujący je przywiązywaniem do ogona metalowej puszki. Może by tak pomóc sobie wzajemnie? Odwiązując z kociego ogona puszkę? Czy pomagając wrogowi zyskamy w nim przyjaciela? Wróbel próbuje. 
            Za to, za odwagę, czy przyjmą gołębie do swojego stada wróbla? W stadzie wątpliwości… Już nie są tacy jednomyślni… Ktoś optuje za  liberalizmem. I w końcu – im nas więcej, tym lepiej na Dzielnicy… Polityka.
Polityka zawsze się działa. Stado-społeczeństwo tworzą jego członkowie, od ich osobistego rozwoju zależy, czy dużo będzie w nich ciągot do  plemiennego faszyzmu, czy więcej skłonności – jednak – do pokojowej, opartej na wzajemnych korzyściach, koegzystencji.
BARDZO aktualny temat, polski, europejski, nasz lokalny. Dotyczący małych grup, rodzin…
                Jury w składzie: Anna Pielesiak, Agnieszka Czekała i Radoslaw Sujak postanowiło przyznać tytuł Laureata Lubuskiej Gali Teatralnej PRO ARTE 2016 - Zespołowi Teatralnemu „Oczy-wiście” z Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury – Scena Młodzieżowa. Nominacje na etap wojewódzki, który  odbędzie się 29.05. b.r. w Świebodzinie i 31.05. w Międzyrzeczu, otrzymali: Zespół Teatralny „Domino” z Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury i Zespół „Teatralne Aniołki” z Zespołu Edukacyjnego w Brójcach.


Iwona Wróblak
kwiecień 2016