wtorek, 31 maja 2016

Mario Raič i Kwartet Smyczkowy Stretto

            Aula Państwowej Szkoły Muzycznej I. stopnia w Międzyrzeczu. Koncert, który zainaugurował jubileuszowy XV Lubuski Weekend Gitarowy. Wspaniały koncert, w którym wystąpili Mario Raič – gitara klasyczna i Kwartet Smyczkowy „Stretto”. Profesjonalni muzycy ze (zbyt) krótkim, jak dla  mnie, recitalem muzyki Antonio Vivaldiego.
            Mario Raič już grał u nas, pamiętamy go z mistrzowskich wykonań gitarowych z ubiegłych lat. Z przyjemnością gościliśmy go znowu, tym razem w otoczeniu skrzypiec i wiolonczeli Kwartetu Smyczkowego „Stretto”: Urszuli Najderek – I skrzypce, Marty Walczak – II skrzypce, Moniki Zgóreckiej – skrzypce altowe i Sylwii Kamzelskiej – wiolonczela.
            Szkoła ma na celu edukację muzyczną dzieci i młodzieży, co nie przeszkadza, że wielu spośród nich uczy się dalej, studiuje na uczelniach muzycznych w kraju i zagranicą. Niektórzy z absolwentów koncertowali też u nas w Międzyrzeczu. Jest dobrą tradycją, że koncerty Weekendów Gitarowych poprzedzają popisy uczniów naszej Szkoły Muzycznej. Zaprezentowały nam się dwie młode adeptki sztuki gry na gitarze klasycznej: Karolina Środa i Weronika Nakonieczna. Wysłuchaliśmy też utworu autorstwa Zdzisława Musiała, nauczyciela gry na gitarze w PSM i organizatora LWG,  wykonanego razem z Mario Raičem.
                Koncert rozpoczął Mario Raič kompozycjami Agustína Barrios Mangoré, paragwajskiego gitarzysty wirtuoza. Piękny utwór „La Cathedral”, składający się z trzech części opowiadających o uczuciach związanymi z uczuciami towarzyszącymi pobytowi w budynku świątyni. Słyszymy tam kontemplację piękna majestatycznej budowli, jej specyficzną, opartą na długiej tradycji modlitwy, atmosferę, którą możemy sobie wyobrazić wchodząc do naszych polskich starych świątyń. W skupieniu i ciszy przebywania w sacrum – miejscu modlitwy i skupienia medytujących ludzi, i ich dzięki temu - odświętności – na poły codziennej, zwyczajnej, w której uczestniczą w tej chwili. Okrągłe nutki gitarowe, starannie wyodrębnione, ciche, wyciszone, których tonacja się zmienia wraz z osobowością modlącego się człowieka, jego odrębnością i jednocześnie poczuciem wspólnoty w tym samym doświadczeniu religijno - wspólnotowym. Żarliwa religijność południowo amerykańska. Cisza wewnątrz słuchacza, odbiorcy, taka zasłuchana – we  własne nuty.
            Po wyjściu z katedry następuje zwykły dzień, codzienne aktywności, przyspieszenie rytmu – chociaż doświadczenie religijne pozostaje – wyraźnie to słyszymy, tę odświętność pamięci Zdarzenia, ten spokój, radosny w pewien sposób. Codzienność też jest tam sakralna, jest wpleciona w regionalną powszedniość, jako odwrotna strona tego samego zdarzenia. Jest (muzycznie) uświęcona, takie sprawia wrażenie…
            Trzecia część kompozycji. Powroty do domów, także niedzielne, spowolnione, skupione w sobie. Nuty opisujące klimat chwili wcielają się w  słowo, w zgiełk miasta, w szum samochodów, w ruch uliczny. Jest to zgiełk aprobowany, dzięki dopiero co doświadczonemu sacrum. Jest nim Muzyka również, jak wszystko, co słyszy ucho kompozytora.
            Ostatnia część koncertu. Mario Raič i Kwartet Smyczkowy „Stretto”. Antonio Vivaldi. Gitara i smyczki. Wspaniałe zgranie artystów, subtelna gitara i towarzyszące mu instrumenty smyczkowe. Vivaldi zwiewny i wesoły, lekki i kunsztowny, dworski. Delikatne drżenie strun skrzypiec i gitara jako jeszcze jedne z nich… Perełki nut, ich kształtne krągłości, doskonale uplasowane w formacie stylu wielkiego kompozytora. Mała orkiestra symfoniczna jako pierwszy akord naszych międzyrzeckich wspaniałych festiwali gitarowych, które już od 15 lat wzbogacają życie kulturalne naszego miasta i okolic.
                 Organizator koncertów, Stowarzyszenie „Lubuski Weeekend Gitarowy” dziękuje za współpracę placówkom, gdzie będą miały miejsce następne koncerty: Muzeum w Międzyrzeczu, Szkole Podstawowej w Bukowcu oraz sponsorowi - Gospodarczemu Bankowi Spółdzielczemu w Międzyrzeczu. Patronat honorowy nad LWG objął Burmistrz Międzyrzecza i Starosta Powiatowy.



Iwona Wróblak
maj 2016








poniedziałek, 30 maja 2016

Noc Muzeów w Międzyrzeczu


            Pierwsza "Noc Muzeów" miała miejsce w Berlinie w 1997 r. Potem zaczęto organizować podobne imprezy w innych miastach. Obecnie organizuje je 120 miast w Europie. Idea polega na zaproszeniu do obejrzenia ekspozycji czy galerii i towarzyszących temu programach artystycznych.
            Również Międzyrzecz chce się wpisać w tą tendencję. W tym roku nasze muzeum po raz pierwszy zorganizowało "Noc Muzeów" . Imprezom towarzyszyli Rycerze z Bractwa Ziemi Międzyrzeckiej. W programie przewidziano cztery godziny imprez. Teatr Szkolny "Ananas" przy S. P. nr 2  przedstawił spektakl pt. "Krzesło". Wielowymiarowa sztuka o kształtowaniu się relacji międzyludzkich na pierwszym symbolicznym szkolnym boisku. Małe studium władzy i społeczeństwa. Sztuka uniwersalna, grana przez dzieci ale skierowana także dla dorosłych.
            Karolina Szulga fizycznie ma duże ubytki słuchu. Ale poezję i muzykę, ich wzajemne wibracje, słyszy bardzo dobrze. O Karolinie powstaje obecnie książka, o tym, że niepełnosprawność nie dotyczy wrażliwości artystycznej. Karolina to przykład, jak wiele można osiągnąć uporczywą pracą, że  można wykonywać i interpretować poezję śpiewaną przy tak wielkich uszkodzeniach. Pięknych poetyckich pieśni Karolina ma w swoim repertuarze kilkadziesiąt. Za 2009 rok została "Lady D" w kategorii: osiągnięcia w dziedzinie literatury i sztuki. Tytuł przyznawany jest niepełnosprawnym kobietom, corocznie, przez Fundację senator K. Bochenek i M. Pluty. "Bądźmy pozdrowieni..." - śpiewała Karolina w pieśni pt. "Posłanie". Pozdrowieni my  wszyscy, którzy nie jesteśmy boscy w sensie fizycznym, chociaż bywamy równi bogom w sensie duchowym. Mamy ten potencjał.
            Basia Kłos przyjechała, by wziąć udział w koncercie w muzeum, w dzień po zdobyciu I. miejsca na festiwalu piosenki w Lubsku. U nas zaśpiewała poetycką piosenkę pt. "Pasaż". Mamy nadzieję, że będzie gościć na koncertach w Muzeum.
            Suzana Furede. Bardzo utalentowana, o wielkich możliwościach wokalnych. Śpiewa od dziecka, wielokrotnie wyróżniana na Dziecięcych, potem Młodzieżowych Festiwalach Piosenki. W tym roku zakwalifikowała się na Wojewódzki Młodzieżowy Festiwal Piosenki PRO ARTE 2010.
            Następna wykonawczyni Iga Dajworska także była wielokrotnie wyróżniana i nagradzana. Tak jak inne śpiewające na koncercie dziewczyny od  najwcześniejszych lat uczy się śpiewu.
            Duet Aleksandra Jelonek - śpiew i Kasia Kmieciak - skrzypce zaprezentował dwa utwory z gatunku poezji śpiewanej. Aleksandra chodzi do  Szkoły Muzycznej II. stopnia w Gorzowie. Podobnie jak większość śpiewającej młodzieży w Międzyrzeczu zaczęła od lekcji śpiewu w Studiu Piosenki Rafała Gojdki przy MOK. Ola utożsamia się z piosenką, z tematem, na rzecz wyrazistości przekazu rezygnuje na chwilę z ego. "Rebeka" i "Grand Walc", aktorsko interpretowane przez Olę, miały akompaniament skrzypiec Kasi Kmieciak.
Kasia gra na skrzypcach i fideli w Zespole Muzyki Dawnej "Antiquo More" i w, wchodzącym w jej skład, zespole instrumentalnym "Juvenales Anime". W  Szkole Muzycznej II. stopnia w Gorzowie uczy się gry na skrzypcach w klasie H. Szurkało. Kasia zagrała na skrzypcach także 3. utwory solo.
            Międzyrzecki Chór Kameralny istnieje od 2008 r. Profesjonalnie prowadzony przez dyrygenta Wojciecha Witkowskiego już od premiery był ciepło przyjęty przez słuchaczy. Towarzyszy międzyrzeczanom na imprezach miejskich i festynach. W muzeum zaprezentował pięć utworów.
            Otacza na dwanaście wieków udokumentowanej historii, pokolenia ludzi kiedyś tu żyjących, głosy i szepty murów. Kłębiące się emocje, nakładające się na siebie wymiary ludzkich istnień. Każda cegła, każdy centymetr przestrzeni wokół murów to samoistny, nakładający się na siebie subiektywny makro i mikroświat utkany ze zdarzeń, Historii wielkiej i małych opowieści. Czas historyczny i mityczny splatają się ze sobą. Nie istnieje teraz, tylko przystanek między wczoraj i jutro. Ludzie umierają, ale ich emocje, zwłaszcza miłości, są żywe.
            Istnieją w zapiskach o zamku międzyrzeckim legendy o konnym pojeździe pojawiającym się na zamkowym moście. Faktem historycznym jest, że  w Zamku w 1573 r. gościł w drodze na koronację do Krakowa król Walezy. Kasztelanem był wówczas Andrzej Górka. Starostwo międzyrzeckie było bogate, nowego króla powitano ucztą i podarowano 3 wspaniałe rumaki. Tyle historia. A co mówią mury i duchy zaklęte w starych portretach?..
            Słyszą niektórzy, że Małgorzata mieszkająca wtedy w międzyrzeckiej twierdzy zakochała się postawnym Francuzie i uwiedziona przezeń rzuciła się z bastei do fosy. Pojawia się niekiedy 15. maja na wieży. Otwiera się brama, słychać galop i powóz królewski z Walezym wraca na Zamek, by  dotrzymać danej Małgorzacie obietnicy małżeństwa.
            Tak było tego roku 15. maja. Są liczni świadkowie, biała dama rzuciła się w mroczną toń fosy okalającej Zamek, a potem ukazała się na chwilę w  bramie wypatrując swego kochanka.
            Muzeum dziękuje za współpracę pracownikom Klubu Garnizonowego, szczególnie kierowniczce Wiesławie Murawskiej, za jej życzliwość, reżyser Jolancie Glurze, państwu Hannie i Mirosławowi Szulgom za pomoc i sprzęt nagłaśniający, rycerzom Bractwa Ziemi Międzyrzeckiej, Hubertowi Winnikowi oraz wykonawcom.


Iwona Wróblak
czerwiec 2010

niedziela, 29 maja 2016

Muzyczny wieczór w salonie Chopina

           
            To już kolejny koncert w salonie Chopina. Muzycznym salonie najwybitniejszych muzyków i kompozytorów, tym razem w naszej Szkole Muzycznej.
Czuliśmy się jak słuchacze kameralnego dziewiętnastowiecznego koncertu, w którym gra Fryderyk Chopin. Koncert prowadziła Ewa Witkowska i Ludmiła Pawłowska. Dyrektor Szkoły Muzycznej Małgorzata Telega podziękowała Urzędowi Miasta za dar dla Szkoły: saksofon barytonowy. Instrument został przez burmistrza uroczyście wręczony nauczycielowi klasy saksofonu panu Czesławowi Nowakowi.
Sponsorami koncertu byli burmistrz komisarz rządowy Marian Sierpatowski i Zarząd Gospodarczego Banku Spółdzielczego.
 Wykonawcy koncertu to - Jolanta Duszeńko – Lachowicz – altówka, Ludmiła Pawłowska – fortepian i Bartosz Marciniak – marimbafon, wibrafon i  werbel.
            Zaczyna się klasycznie, od utworów duchowego gospodarza wieczoru Fryderyka Chopina. „Polonez cis-moll op.26 nr 1.” Na fortepianie gra Ludmiła Pawłowska.
Ludmiła Pawłowska jest absolwentką Akademii Muzycznej w Łodzi. Uzyskała tam artystyczny doktorat. Ukończyła studia podyplomowe na  Uniwersytecie Zielonogórskim na Wydziale Artystycznym, jest adiunktem. Była wykładowcą w Poznańskiej Akademii Muzycznej – filia w Szczecinie, prowadzi klasę fortepianu i zespołów kameralnych w PSM I i II. st. w Zielonej Górze. Brała czynny udział w wielu mistrzowskich kursach pianistycznych oraz kursach muzyki kameralnej w kraju i za granicą. Na zaproszenie Konserwatorium Muzycznego w Noyon we Francji wykonała tam kilka recitali. Pod  kierunkiem wybitnych pianistów hiszpańskich studiowała wykonawstwo muzyki hiszpańskiej i iberoamerykańskiej. Intensywnie zajmuje się muzyką kameralną współpracując z wieloma muzykami, m. in. z altowiolistką Jolanta Duszenko – Lachowicz. Występuje jako solistka i kameralistka. Posiada nagrania telewizyjne i nagrane płyty.
            Następne utwory F. Chopina: „Etiuda E-dur op.10 nr 3”, „Mazurek g-moll op.24 nr 1” o pieśń „Życzenie” wykonały Ludmiła Pawłowska – fortepian i Jolanta Lachowicz – altówka.
Jolanta Duszeńko – Lachowicz – altowiolistka jest absolwentką Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie altówki. Studia podyplomowe w klasie altówki i studia z Praktyki Wykonawczej Baroku ukończyła w Muzikhochschule w Luzern w Szwajcarii. Absolwentka WSP w Zielonej Górze na kierunku Wychowanie Muzyczne. Umiejętności wykonawcze doskonaliła na wielu kursach mistrzowskich, warsztatach, letnich akademiach, seminariach w kraju i za granicą. Jako koncertmistrz altówek wielu orkiestr ma nagrania płytowe, radiowe i telewizyjne. Prowadzi działalność jako muzyk orkiestrowy i kameralny. Z pianistką Ludmiłą Pawłowską i flecistą Rafałem Jędrzejowskim występują jako trio.
            Robert Schuman był przyjacielem i wielkim propagatorem muzyki F. Chopina. Niemcy obchodzą Rok tego kompozytora. Ludmiła Pawłowska na  fortepianie i Jolanta Lachowicz na altówce wykonały pieśń „On ze wszystkich najpiękniejszy” R. Schumana – popis wirtuozerii altowiolistki i  akompaniamentu fortepianu. Południowe słońce i ciepły klimat śródziemnomorski poczuliśmy na skórze słuchając „Serenady” Enrique Toselli’go.  
            Ruud Wiener to holenderski kompozytor na perkusję, autor muzyki na wpół jazzowej. Bartosz Marciniak zagrał jego utwór „Amsterdam Avenue” na wibrafonie.
Wibrafon. Wielkie cymbały z piszczałkami, cztery pałeczki, i srebrzysty dźwięk o różnej głębokości i przestrzeni. Rozlegające się w powietrzu wibracje.
Bartosz Marciniak jest studentem Uniwersytetu Zielonogórskiego na Wydziale Artystycznym – kierunek Jazz i Muzyka Estradowa. Brał udział w  Międzynarodowych Warsztatach Perkusyjnych i Jazzowych w Chodzieży i Międzynarodowym Forum Perkusyjnym w Żaganiu. Laureat Międzynarodowego Konkursu i Warsztatów Perkusyjnych w Legnicy. Koncertuje w Polsce i za granicą. Jest zarówno muzykiem klasycznym jak i  jazzowym, solistą, kameralistą i muzykiem orkiestrowym. Współpracuje z Orkiestrą Filharmonii Zielonogórskiej.
            Muzyka operowa George’a Bizet’a z opery „Carmen” i „Sequdilla”. Wykonuje troje muzyków: Jolanta Lachowicz – altówka, Ludmiła Pawłowska – fortepian i Bartosz Marciniak – kastaniety. Skoczne i swawolne utwory z popularnej opery.
            Marimbafon, wielki instrument, który możemy podziwiać, jest unikatem nawet w salach koncertowych. Wiadomo, że pierwszy na świecie był rytm, bardzo subtelnie zgrany z przyrodą i duchowym wnętrzem muzyczno-kulturowym człowieka. Jak fala rozlewająca się wokół swego źródła, porządkująca archaiczny system wewnątrzustrojowy. Z kolebki jego powstania, z Afryki przywiezioną murzyńską muzykę: Erica Sammmut’a „IV Rotację” wykonał Bartosz Marciniak. Na wibrafonie tym razem podłączonym do prądu zagrał jeszcze Marka Glentworth’a „Blues for Gilbert”.
            Próbka lubianej muzyki filmowej. Trójka naszych wykonawców przedstawiła na fortepianie, altówce i mirimbafonie, który nadał dwóch instrumentom nowego akompaniującego brzmienia, Ennio Morricone „Obój Gabriela” z filmu „Misja”, doskonały muzycznie utwór, oraz Astora Piazzoli, argentyńskiego kompozytora włoskiego pochodzenia „Oblivion”; tango, jeden z jego rodzajów.
Pokaz możliwości marrimbafonu, rozlane wodne, nieostre rytmy. Matthias Schmitt „Ghanaia”. Muzyka z głębi Czarnego Lądu, Ghany, z domieszką jazzu, brzmi jak heban i pogłos rozmawiających na odległość tam-tamów. Pan Marciniak dokłada do całości elementy żonglerki pałeczkami.
            Wracamy do klasyki. Johannesa Brahms’a „Taniec węgierski” nr 5. Jolanta Lachowicz – mistrzowska altówka i Ludmiła Pawłowska akompaniująca jej na fortepianie. Zaraz potem głośny werbel w „Improwizacji” Bartosza Marciniaka. Rytm wsłuchany sam w siebie, rozmawiający, powtarzane w różnych wariacjach frazy muzyczne. Na ten instrument posłuchamy w końcowym utworze Edwarda Harris’a „The Yankee Flamadoodle”, amerykańskiej pieśni wojskowej, z towarzyszeniem fortepianu i altówki. Wyraz doskonałego zgrania trzech tak różnych instrumentów.
O należne nam widzom bisy przedłużył się znacznie koncert wieczorny w salonie Chopina. Mamy nadzieję, że muzyków usłyszymy znowu w  Międzyrzeczu.

Iwona Wróblak
czerwiec 2010

            

sobota, 28 maja 2016

Recital fortepianowy Nikodema Wojciechowskiego


Podzamcze. Okrągła scena na powietrzu dzisiaj zadaszona. Może być deszcz, takie są prognozy. Siąpi urokliwie rzeczywiście po jakimś czasie.
W tym deszczu delikatnie trącającym namiot jest jakaś magia, korespondująca w dziejącym się recitalem młodego, bardzo obiecującego pianisty Nikodema Wojciechowskiego. Magia i mistyka muzyki Chopina. Półotwarty, przytulny, kameralny charakter spotkania z muzyką wielkiego kompozytora i jego wybitnym interpretatorem. Krzesła półkolem otaczające widoczny z daleka fortepian i zapraszający gest organizatorów tego świetnie pomyślanego widowiska, pracowników Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury, do zajęcia miejsc blisko fortepianu. Ograniczony namiotem sceny a jednak otwarty dla  przechodzących ludzi. Zatrzymujących się na chwilę, z parasolami, chwilę dłuższą niż zwykła ciekawość, albo siedzących na miejscach dla widowni, dopóki wzmagający się deszcz nie skłonił ich do odejścia.
Widzowie w bliskiej odległości od pianisty we fraku, z jego fortepianem i burzą dźwięków, mała Żelazowa Wola w Międzyrzeczu. Tak bliskie obcowanie z Chopinem i panem Wojciechowskim, utalentowanym studentem Akademii Muzycznej w Poznaniu, laureatem bardzo wielu konkursów.
Półcień reflektorów, święto z Chopinem w Dniu Flagi Państwowej. Fryderyk Chopin i jego muzyczne krajobrazy i impresje, muzyka bardzo nowoczesna, jeżeli rozumiemy przez to uniwersalizm. Nokturn cis-moll. Scherzo b-moll – bardzo trudny do wykonania. Często wykorzystywany we  fragmentach, teraz słyszymy go w całości. Wielowątkowy, perfekcyjnie wykonany. Scherzo na tle ciemniejącego nieba i szumu kropel deszczu.
Rok Chopinowski to Chopin jak najczęściej słyszany. Najlepiej na żywo. Jak obecnie.
„Taneczne” utwory Fryderyka Chopina. Walc as-dur. Mazurek a-moll. Mazurek as-dur. Zasłuchani, odzieleni od świata ścianą deszczu zanurzamy się  rytmach mazurków.
Na koniec Polonez as-dur op.53. To duża przyjemność słuchać jednego z najpiękniejszych utworów muzyki światowej. Na bis wykonawca - brawami dał  się uprosić o jeszcze jeden utwór. Kołysanka kończy recital. Niechętnie podnosimy się z krzeseł…

Iwona Wróblak
czerwiec 2010

piątek, 27 maja 2016

Międzyrzeckie spotkania z historią po raz ósmy


            Sala starościńska. Dyrektor Muzeum mgr Andrzej Kirmiel zaprasza na VIII sesję historyczną, zorganizowaną przez Stowarzyszenie Regionalistów „Środkowe Nadodrze” i Muzeum w Międzyrzeczu. Sponsorami konferencji jest Starostwo Powiatowe w Międzyrzeczu, Wydawnictwo „Arcanum” – Katarzyna Sanoka – Tureczek, Księgarnia Akademicka – Bogusław Mykietów.
            W programie do przedstawienia, jak co roku, kilkanaście referatów z różnych dziedzin, oscylujących wokół zagadnień dotyczących historii regionalnej.
            Agnieszka Indycka. „Wczesnośredniowieczna ceramika ze Starego Dworu. Przyczynek do początków wsi”. Nadzór archeologiczny związany z  remontem dworu pozwolił na ujawnienie licznych znalezisk ruchomego materiału archeologicznego. Duża ilość artefaktów z różnych okresów, od XII w. do czasów nowożytnych. Założony przez cystersów dwór datowany jest na I. poł. XVIII w. W pobliżu budynku znaleziono kilkadziesiąt fragmentów ceramiki; ręcznie lepione naczynia ze śladami obtaczania. Wskazuje to na wcześniejsze, niż podają źródła historyczne, ślady zasiedlenia wsi.
            Maksymilian Frąckowiak. „Skarb monet z XVI w. z Gorzycy, pow. międzyrzecki”. Gorzyca od pradziejów jest punktem penetracji osadniczej. W  pobliżu XVIII. wiecznych zabudowań folwarcznych znaleziono skarb cennych monet z okresu panowania Stefana Batorego i Zygmunta III Wazy. Trojaki i szóstaki koronne o dużej zdolności nabywczej w tamtym okresie, przypuszczalnie depozyt.
            Jakub Adamski. „Późnogotycka architektura kościoła farnego św. Jana Chrzciciela w Międzyrzeczu – próba nowej analizy”. Bogaty w szczegóły architektoniczne wykład o najstarszym i najciekawszym zabytku naszego miasta, jego historii. Chociaż na temat zabytku wydano wiele publikacji w  literaturze regionalnej i ogólnopolskiej, budowla jak dotąd nie jest rozpoznana w sposób wyczerpujący. Nie dysponujemy żadnymi pisanymi źródłami historycznymi dotyczącymi datowania powstania kościoła.
            Ryszard Patorski. „Polichromie w kościele p.w. św. Jana Chrzciciela ufundowane przez starostę międzyrzeckiego Wawrzyńca Myszkowskiego”. Podczas prac remontowych w prezbiterium natrafiono na XVI w. polichromie, ufundowane przez ówczesnego starostę międzyrzeckiego Wawrzyńca Myszkowskiego, przedstawiające sceny ze Starego Testamentu. Autor przypuszcza, że namalował je malarz ze Śląska. Polichromie to interesujący dla  historyków i epigrafów przykład malarstwa ściennego z tego okresu.
            Katarzyna Kornak. „Dokumenty księdza Jana Myślęckiego, proboszcza międzyrzeckiej parafii. Próba opracowania materiału archiwalnego”. Dokumenty z początku XVII w. – dekrety, dokumenty kancelarii kościelnej, dokumenty administracyjne ze zbioru należącego do księdza kanonika katedry poznańskiej, niektóre dobrze zachowane. Autentyczna literatura prawnicza z tamtego okresu.
            Bogusław Tomaszewski. „Przebieg i oznaczenie niemiecko – polskiej granicy państwowej”. W wyniku postanowień Traktatu Wersalskiego Międzyrzecz znalazł się w granicach prowincji poznańskiej. Wzdłuż nowej granicy postawiono znaki graniczne, są one świadkami skomplikowanych dziejów naszego regionu.
            Grzegorz Urbaniak. „Niemiecka stacja radiolokacyjna „Tirstein” pod Trzcielem”.
„Tirstein” była jednostką I. kategorii wykrywania nieprzyjacielskich samolotów. Była obsługiwana przez 231. Pułk Lotniczy. Krótka charakterystyka rodzajów radarów używanych przez Niemców.
            Wolfgang D. Brylla. „Międzyrzecz na trasie Wyścigu Pokoju oraz Tour de Pologne”. Pierwsza edycja Wyścigu Pokoju miała miejsce w 1948 r.  ostatnia w 2006 r. W Międzyrzeczu kolarzy gościliśmy w 1961 r. i w latach 1971 – 74. Autor przedstawił sylwetki znanych polskich kolarzy.
            Andrzej Chmielewski. „Koniec niemieckiego Międzyrzecza – wspomnienia ostatniego autochtona”. Referent omówił relacje świadków dramatycznych wydarzeń ze stycznia 1945 r. Skomplikowane życiorysy tzw. autochtonów, ludzi żyjących od wieków na terenie pogranicza polsko – niemieckiego.
            Ryszard Pastorski. „O historii portretów trumiennych z Muzeum w Międzyrzeczu”.
Najciekawsza i największa w kraju kolekcja portretów trumiennych ma również swoją historię najnowszą. Pan Patorski wiele z nich osobiście przywoził do Muzeum z okolicznych krypt i kościołów. Zajmował się też konserwacją uszkodzonych zabytków.
            Publikacja „Ziemia Międzyrzecka w przeszłości, tom VIII”, zawierająca teksty wszystkich wystąpień, jest do nabycia w Muzeum, będzie także do  wypożyczenia w naszych międzyrzeckich bibliotekach. Zachęcam do lektury. To pasjonująca książka, wydawnictwo naukowe, owoc pasji i pracy regionalistów reprezentujących różne dziedziny wiedzy.


Iwona Wróblak
czerwiec 2010

czwartek, 26 maja 2016

Dotknąć, zobaczyć, zdobyć

            W Bibliotece Publicznej w Międzyrzeczu spotkanie z Jackiem Pałkiewiczem, znanym podróżnikiem, dziennikarzem, odkrywcą, i jego książkami. To znakomity gawędziarz. Dla słuchaczy ma w zanadrzu wiele opowieści, relacji z przygód, refleksji o miejscach i zdarzeniach, które widział i osobiście ich doświadczył.
            Pałkiewicz pierwszy opisał miejsca, gdzie przed nim nie bywali biali podróżnicy. Kambodża, z ponurą niedawną historią władztwa Kmerów, i jej  starożytne świątynie, które przetrwały. Syberia, mroźne, bardzo mroźne (minus 52 st.) przestrzenie, w nich pozostałości stalinowskich łagrów. Jakuck, piękna azjatycka kraina. Syberyjskie menu – mięso z renifera, które odcina się piłą, a na deser je rybę stroganinę ze zwyczajową rosyjską gorzałką, która w  tej temperaturze nie rozgrzewa. Papua Nowa Gwinea, wymierające wyspiarskie ludy, ich świat tak inny od naszych zachodnich wartości, nie niszczący bezmyślnie swej substancji… Atmosfera sprzed tysięcy lat, która dzieje się w XXI wieku, skamielina, wgląd w epokę kamienia łupanego – dosłownie. Podobnie jest ze społecznościami andyjskimi, odciętymi (jeszcze niedawno) od kontaktów ze światem, teraz jednak i tam ludzie zaczynają nosić dżinsy, wlewa się do nich unifikujący świat anglosaskiej techniki i komunikacji. Ciekawe doświadczenia przebywania na wysokości 4800 m, gdzie jest połowa tlenu, dla ludzi nieprzystosowanych oznacza śmiertelne niebezpieczeństwo choroby wysokościowej, niewydolności oddechowej, zadyszki po zaledwie kilku krokach. Polinezja, pustynie Gobi. Wielka rzeka Amazonka to dla oglądającego te wodne przestrzenie - morze. Od brzegu do brzegu w porze deszczowej jest 40 km.
            Każda wyprawa w odległe zakątki globu to przeżycie, towarzyszący mu strach czy niepewność są twórcze, pozwalają przetrwać. Survival mówi, że nie trzeba wstydzić się strachu, to normalne zjawisko i może ocalić życie…. Pomaga chłodno spojrzeć na nieprzewidziane w obcym środowisku sytuacje. Strach jest przyjazny i pozytywny – tak należy o nim myśleć. Przyswoić go.
            W życiu najważniejsza jest pasja. Taki też tytuł ma jedna z jego książek. „Pasja życia”. Podróżowaniem, czytaniem książek podróżniczych, poznawaniem, interesował się od dziecka. Na szóste urodziny dostał globus, odtąd wodził po nim palcem – i planował podróże. Starannie planował – to  warunek ich powodzenia i bezpiecznego powrotu do domu… Paszport dostał dopiero w wieku 30 lat, takie były czasy. Zaczął od przepłynięcia w  poprzek Oceanu Atlantyckiego samotnie na małej łódce, to dało mu sławę i punkt startu. Ułatwiło planowanie następnych eskapad.
            Zwiedził świat. Puszcze, dżungle, pustynie. Wielkie miasta, nie był jeszcze w kosmosie, ale zna kosmonautów. Poznał wielu ludzi, środowiska, w  których żyją. Sekretem dobrych kontaktów z innymi cywilizacjami jest być może worek prezentów, jaki zawsze ze sobą zabiera… Gościniec. Pokazanie przyjaznych zamiarów. Zawarł w świecie nieraz odległym od nas o tysiące kilometrów wiele znajomości. Wracał do tych miejsc po kilka razy. Śledził przemiany w środowiskach, wyrastanie wielkich metropolii – w ciągu bardzo niedługiego czasu (Dubaj), obserwował ludzi, którzy wprost z epoki industrialnej kamienia łupanego niemalże musieli zacząć żyć w naszym białym świecie XXI wieku. Teraz są pomiędzy tymi światami – mówi Pałkiewicz. Zagubieni. Są (na razie) nikim… nie mieli czasu, by się odnaleźć w epoce smartfonów i komputerów. Czy okażą się elastyczni, przechowają swoje ekologiczne tradycje, przejmując do swego życia przydatne współczesne narzędzia? Nie ma prostej  odpowiedzi… Bo czy alternatywą się świat, w  którym króluje konsumpcyjna filozofia, przyjemność wydatkowania jako nowa religia...
            Jacek Pałkiewicz miał odwagę urzeczywistnić swoje marzenia (o podróżach). Marzeń się nie marzy, marzenia się realizuje. Myślę, to dobrze, że  dzisiaj mówi o TAKIEJ odwadze – w spotkaniu z młodzieżą szkolną, a ta stanowi tu większość słuchaczy. To inna alternatywa dla zamknięcia się w  szczelnym kokonie smartfona, który z (użytecznego) narzędzia przeobraża się w więzienie izolujące współczesnego człowieka. Mówi o kontaktach BEZPOŚREDNICH ze światem, o tym, że ciekawie jest dotknąć, zobaczyć (nie tylko na ekranie komórki) – i zdobyć… Być aktywnym, modelować swoje życie. Cenna nauka dla młodych ludzi… może nie tylko młodych. Tylko pierwsi w sztafecie wygrywają (swoje życie), być dorosłym w znaczeniu samodzielnym i odważnym w spełnianiu się, w dążeniach do samorealizacji, można od wczesnego wieku. Dzisiaj, kiedy – jak mówi podróżnik – nie ma ograniczeń ustrojowych, które bardzo pętały możliwości rozwojowe, dzisiaj wystarczy (mocno) chcieć. Dzięki samolotom, paszportom, świat się  spłaszczył, zmniejszył. Do wielu miejsc łatwo jest dotrzeć, oglądać je na żywo. Są przez to, te piękne zakątki świata, jakie widzimy w Internecie, zadeptywane przez turystów… 
            Jakie daje rady dla młodych ludzi, którzy chcieliby podróżować? Jak finansować wyprawy, czy one są bardzo kosztowne? Nie mówi, że jest łatwo. Trzeba tej podróży nie odkładać na (wieczne) jutro... Ze zdjęć podróżniczych spogląda na nas odważna pewna siebie twarz mężczyzny, który wie,  co chce. I to jest akceptowane na twarzach osób na tych zdjęciach, ludzi z innych, z odmiennych kultur… Ta cecha jest ceniona w gatunku ludzkim, czy  w ten sposób zdobywa się charyzmę, która może pomóc przetrwać w ekstremalnych warunkach???... Z pierwszej podróży morskiej przez Ocean Atlantycki zostało mu wspomnienie krążących w koło małej łodzi rekinów czy orek, wielometrowych ścian wlewającej się wody w czasie sztormu, słonej suchości skóry zmoczonej bryzgami oceanu. Człowiek – mówi dziennikarz – może wycisnąć z siebie siłę o ile się nie podda, nie załamie. Ograniczyć go  mogą złe myśli. To było zwycięstwo życia nad porażką – decyzja płynięcia dalej. Okazja, by się sprawdzić, poznać swoje możliwości.
            Pasja jest niezwykle ważna w życiu człowieka. Jakakolwiek pasja, pasja podróżowania, pracy (myślę, że tej symbolicznej Norwidowej…). Pałkiewicza pasja warunkowała, dawała mu paliwo. Czy podróże są bezpieczne? Jeśli są starannie przygotowane, to tak. Te skrajnie niebezpieczne zdarzają się bardzo rzadko. Opowiada o spotkaniu z pumą, o kontakcie z niedźwiedziem, który go jednak nie zaatakował. W jaki sposób się wtedy zachować? Te doświadczenia zdobywał latami. Potem dzielił się nimi z komandosami na szkoleniach przetrwania, które dla nich prowadził. 
            Pałkiewicz, jako dziennikarz, notuje, obserwuje i zwiedza. Docieka prawdy. Na przykład, co się kryje za bogactwem Dubaju? Dla człowieka naszej kultury - brak demokracji, monarchia absolutna. To (dzięki temu?) bezpieczny kraj, gdzie jest mało przestępstw… Policja jest dyskretna… i  skuteczna. Dubajczycy to 15 % społeczeństwa, reszta jest imigrantami z krajów Dalekiego Wschodu, wykorzystywanymi do niewolniczej i słabo opłacanej pracy. Żyją w obozach, gdzie turyści nie zaglądają. Dla bogatych VIPów, niezależnie chyba, czy są obywatelami demokracji parlamentarnych czy nie, są siedmiogwiazdkowe hotele o futurystycznej architekturze. Nowoczesny marketing sprzedażowy szejkowie, królowie i faktyczni książęta tej  krainy, mają opanowany. Monarchia absolutna się dostosowuje do XXI w…. Podróże ZAWSZE kształcą, mówi przysłowie. I mówią też tak ludzie, którzy podróżują. Zawsze warto ich posłuchać, a książki Jacka Pałkiewicza czyta się doskonale.

Iwona Wróblak
maj 2016


środa, 25 maja 2016

Anton Birula i Anna Kowalska koncertują w Muzeum


            Dyrektor Muzeum mgr Andrzej Kirmiel: - Wydarzenie szczególne. Gościmy u nas na koncercie Antona Birulę i Annę Kowalską - "Lute duo" i  "Zespół Muzyki Dawnej "Antiquo More".
            Anton Birula studiował lutnię u prof. Tayohiko Satoh w Hadze i u prof. Konrada Junghänela w Kolonii. Specjalizuje się w wykonawstwie solowej literatury lutniowej. Jego specjalne zainteresowanie wzbudziły lutniowe transkrypcje suit na wiolonczelę solo oraz sonat i partii skrzypcowych J. S. Bacha. Występował z wieloma zespołami muzyki dawnej. Pracuje w Warszawskiej Operze Kameralnej.
Anton Birula opiekuje się muzycznie naszym "Antiquo More".
Anna Kowalska studiowała gitarę klasyczną w Sankt Petersburgu u prof. Anatolija Cwetkowa i prof. Michaiła Radiukiewicza. Gruntowne wykształcenie jako gitarzystki umożliwia jej wykonywanie kompozycji od renesansu do współczesności. Obecnie Anna Kowalska koncentruje się na grze na lutni i  gitarze barokowej w rolach zarówno solistki jak i kameralistki. Jako zespół "Lute Duo" Anna i Anton postanowili zwrócić uwagę na niedoceniany repertuar dla duetu lutniowego. Z powodzeniom wykonują również duety innych kombinacji instrumentów szarpanych, jak duet gitary barokowej i  teorby. Występowali z sukcesem na licznych międzynarodowych festiwalach.
            Dekoracje w sali starościńskiej bardzo odpowiednie dla klimatu koncertu. Największa w kraju kolekcja barokowych portretów trumiennych. Jak mówi kierownik "Antiquo More" pani Katarzyna Chmielewska, koncert będzie składał się z trzech części: najpierw zagra Zespół, potem mini koncert da  Duo lutniowo - gitarowe, a na końcu "Antiquo More" zagra wspólnie ze swoimi nauczycielami.
            Na proscenium zasiadają młodzi muzycy. Dwoje skrzypiec, kwartet fletów prostych, dwie lutnie, viola da gamba. Klasyczne utwory salonowe, taneczne, posmak epoki baroku. Kilkanaście minut wspaniałego koncertu. Bardzo zdolni, jak stwierdził ich nauczyciel pan Birula, młodzi ludzie, którzy niesamowicie muzycznie się rozwijają.
            Teraz część główna. Duo lutniowo - gitarowe: Anton Birula - Anna Kowalska. Dźwięki, które koją, wypełniają i ściszają inne myśli. Wielka teorba (odmiana lutni) i gitara barokowa. Piękno muzyki tego okresu, które zachwyciło artystów. "Antiquo More" gra tej muzyki coraz więcej. Wspaniała "Passacalia", inne utwory przygotowywane na Festiwal Zespołów Muzyki Dawnej w Kaliszu, na którym w zeszłym roku Zespół zdobył "Złotą Harfę Eola".
            Finał koncertu to muzykowanie Zespołu razem z świetnym duetem. Dwoje skrzypiec z teorbą, z udziałem fletów, utwory z akompaniamentem bębna. Na koniec nieodłączny bis i bukieciki kwiatków spontanicznie przez młodzież ofiarowane swoim nauczycielom.
Liczymy na dalsze koncerty z udziałem "Antiquo More", tak chętnie słuchanym przez międzyrzeczan, i gości Zespołu, pedagogów i muzyków koncertujących na najważniejszych scenach.


Iwona Wróblak
lipiec 2010  

wtorek, 24 maja 2016

IX Lubuski Weekend Gitarowy


            Tegoroczny Lubuski Weekend Gitarowy jest wyjątkowo bogaty w koncerty. Na przestrzeni maja i czerwca planuje się w czasie weekendów 6  koncertów, w Międzyrzeczu, Pszczewie, Skwierzynie i Przytocznej (anonsy w Kurierze M. i na plakatach). Znani i wybitni gitarzyści z towarzyszeniem innych instrumentów.
            Pierwszy inauguracyjny koncert miał miejsce w auli Państwowej Szkoły Muzycznej. Organizatorzy: Zdzisław Musiał i Krzysztof Nieborak pokrótce przypomnieli historię Lubuskich Weekendów Gitarowych. Idea tego znaczącego w naszym mieście i nie tylko wydarzenia muzycznego powstała w 2002 r. Koncertom patronowało wiele gazet, wydano kilka płyt.
W I. części koncertu wystąpili uczniowie Szkoły Muzycznej. Sekstet gitarowy pani Ireny Matusznej i trio gitarowe Krzysztofa Nieboraka: T. Susato – „Rondo”, uczniowie wykonali też kompozycję Zdzisława Musiała – „Impresja sonorystyczna”. Z. Musiał komponuje melodyjne utwory, w zamierzeniu pomyślane jako szkolne ćwiczenia.
            W drugiej części słuchaliśmy mistrza sztuki gry na gitarze klasycznej Cezarego Strokosza. Pięć utworów, przedstawionych przez gitarzystę, w tym także jego własne kompozycje. J. Viňas - „Fantazja oryginalna”. Utwory tego kompozytora, jak mówi Strokosz, są nieco zapomniane, ale rzeczywiście bardzo piękne. Następna jest autorska „Suita bajka”, czyli przygody Żuczka i Biedronki. Sympatyczna historia miłosna, z narracją, opowieść muzyczna bardzo komunikatywna, mistrzostwo w doborze dźwięków dla przedstawienia akcji i nastroju literackiego, gdzie nurt wody pod łódeczką, która płynie Żuczek, żeby uwolnić ukochaną Biedronkę, skrzy się perliście i wibruje kropelkami wody.
Cezary Strokosz jest absolwentem Wydziału Instrumentalnego Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku. Studia ukończył pod  kierunkiem prof. Jana Paterka. W latach 1987-1992 był organizatorem Międzynarodowego Festiwalu „Lubińskie Dni Muzyki Gitarowej”, 1999–2003 -  dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Gitarowej Gryfice-Trzebiatów. Koncertował za granicą. Obecnie jest pedagogiem w szkołach muzycznych w Gryficach, Nowogardzie i Stargardzie Szczecińskim. Był także laureatem ogólnopolskich konkursów poetyckich.
F. Tarfega – „Wspomnienie z Alchambry”. Utwór z kręgu kultury hiszpańskiej i iberoamerykańskiej. Przejrzysta kompozycja składająca się z  powtórzeń i wariacji na temat stwarza nastrój odpoczynku i relaksu. Niezauważalnie otula nas swym klimatem dokładnej znajomości prawideł kompozycji tego obszaru muzycznego, jakbyśmy byli Hiszpanami z urodzenia słuchającymi pieśni od dziecka.
            „Tańcząca łza”. Przepiękne miniatury Strokosza. Tak zwane kompozycje przestrzeni międzykieliszkowej. Kropelki dźwięków jak niesmutne zadumania, cieszenie się brzmieniem strun. Efekty muzyczne planowane prawie w całości, z marginesem dla interpretacji słuchacza. Duża dla nas widzów satysfakcja, kiedy tak pod ciążeniem matematycznych reguł kompozycji gitarowych spłaszcza się w elipsoidę i geoidę kula tematu dźwiękowego, powstaje wszechświat potomny, lekki i zwiewny, doskonały, kontynuacja luster światła, przestrzeni i radości wynikłej z obcowania z gitarą – orkiestrą dźwięków. Są wyraźne i nienarzucające się, propozycje istnienia muzycznego idei – zamysłu pana Strokosza, i bardzo ciekawe. Przestrzeń migoce i  przenika samą siebie, zamknięta w owalu kuli lekko naciskanej przez kolejne dźwięki. Prosimy o dalsze miniatury – zgłaszam taki wniosek.
Będą, obiecuje pan Strokosz. Na razie słuchamy jeszcze „Wariacji na temat Dodewicza”.
            Bardzo plastyczne kompozycje. Jak obrazy, bez akcji. Ta chwila słuchania zyskuje wymiar inny czasu, tak jak różne są słuchania muzyki, która staje się poezją nie potrzebującą na pewno słów, chociaż literacką poprzez dostępność doń dla słuchaczy bez specjalistycznego muzycznego przygotowania.
            Pan Cezary Strokosz gra na gitarze klasycznej zrobionej przez wybitnego lutnika Tomasza Króla.
Organizatorzy i dzieci z PSM w Międzyrzeczu dziękują kierowniczkom Salonu Meblowego przy ulicy Krasińskiego 7 za ufundowanie pizzy dla publiczności. Organizatorzy dziękują dyrekcji PSM I st. W Międzyrzeczu za użyczenie sali. Podziękowania za pomoc dla Urzędu Miejskiego, Starostwa Powiatowego, dla Marii Bobińskiej – Kantor Wymiany Walut.
Patronat medialny – starosta Międzyrzecki. Patronat medialny – Kurier Międzyrzecki.


Iwona Wróblak
lipiec 2010

poniedziałek, 23 maja 2016

Murów Zamku zdobywanie…


            Stało się to Onego roku, za przyzwoleniem dyrektora muzeum, pracą i determinacją Bractwa Rycerzy Ziemi Międzyrzeckiej – otworzyła się nisza Czasu i po raz któryś uczestniczyliśmy w wydarzeniach sprzed wieków.
Panny, dziewice i niewiasty, stateczne białogłowy wraz ze swymi mężami, rycerze i giermkowie przechadzali się po naszym mieście zaświadczając, że  Ony czas nastąpi wkrótce. Który potężniał i wzmagał się, rykiem bombard i hakownic, aż pospólstwo musiało dobrze uszy zatykać, a dziatwa przerażona do spódnic matczynych poczęła się lgnąć (sama widziałam). Nic nie pomogło, oblężenie Zamku nastąpiło.
Czarny oddział rycerzy, z pikami, wymaszerował z Zamku, w szyku bojowym. Odsuwała widzów poza obszar rażenia obsługa armat w czerwonych kubrakach. Za chwilę i ciężkozbrojni w błyszczących w słońcu hełmach wyszli godnie krocząc, by zdjęcie gawiedź mogła im zrobić. Na murach gotowała się do obrony obrońców garstka, by powstrzymać groźne watahy Korwina Węgierskiego. Czas się wypełnił, nastał znowu 1474 r. pamiętny dla grodu. Jak  mówił nam głos potężny wydobyty z dobrych głośników i mroków czasów, zdarzyło się to latem. Niespokojny to był czas. Kruk czarny przekroczył granice polskie i Stefan Zapoyla stanął pod murami twierdzy międzyrzeckiej. Miasto już spłonęło i kościół…
            Łucznicy rażą strzałami z murów, dym z prochów nad mostem zwodzonym się kładzie gęsty, kanonada z obydwu stron, widzowie patrzą. A w  wielkiej liczbie są. Ci młodsi mają własne mieczyki i tarcze, srodzy z nich wyrosną obrońcy i wojownicy za macież naszą…  Bogurodzica brzmi. Rzucane do walki są nowe oddziały, bohaterstwo ich wielkie. Mieszczanie pomagają, ale klęska musi się ziścić jak onegdaj się stało. Zdrada. Krzyki konających.
Wyrwa czasu. Uczestnictwo nasze w niej, a zbrojni zabici i ocaleli poszli na kwartę piwa (zapewne).
Obóz rycerski liczny w tym roku. Białe namioty rozstawione na dziedzińcu zamkowym. Na murach proporce z bawołem. Przybyli rycerze z Raben – Baner z Niemiec, bractwa ze Szczecina, Starogardu Szczecińskiego, Gostynia, Słupska, Opola, Gorzowa, Koszalin, Okonek, Buszyna. Około 130 osób. Obozu strzegą halabardnicy.
Na Zamku po bitwie gorącej "chlebuś, smalczyk i ogóras", w "garncu kamiennym miód pitny", jak czytam na starożytnym napisie. Karczma "Pod  Flakiem od Kurlika" zaprasza (Kurlika czyli koguta – pana kury, jak tłumaczy mi jeden z giermków).
Krzątająca się wokół statków kuchennych dziewczyna o celtyckiej urodzie, z długimi rudymi warkoczami, tatuś z kilkuletnim synkiem, oboje w strojach z  epoki. Dziecko ma przypasany wokół bioder mieczyk. Na stoiskach opończe, tarcze, łuki, kusze i wszelka biała broń, nawet korony królewskie. Strojne suknie i toczki na głowę. Na stół kielichy bogate, można potrzymać w ręku a i kupić, jak kto ma tyle wsi na zbyciu... Anna Dąbek z grodu krzyżackiego szyje suknie z lnu, wełny i aksamitu.
            Większy namiot stoi na placu przed Zamkiem, w otoczeniu figur Pięciu Braci Międzyrzeckich. Wystąpi Grupa Roderyka. Flet, gitara klasyczna i  inne instrumenty. Pieśni dawne powtarzane przez bardów i grajków, klimat opowieści powtarzanych z ust do ust, o bohaterach i zdarzeniach.
            Wiele jeszcze rzeczy się działo, jak rycerze gościli na Zamku międzyrzeckim. Turnieje łucznicze, potyczki, koncerty. I będzie tak znowu za rok.


Iwona Wróblak
lipiec 2010

niedziela, 22 maja 2016

Grzegorz Kuśnierz – buddyzm w Międzyrzeczu


            Grzegorz Kuśnierz, nauczyciel buddyjski, gościł z wykładem w Zespole Szkół Ekonomicznych w Międzyrzeczu.
 - Istotą rzeczy jest, w jaki sposób doświadczamy świat. Buddyzm jest spójnym systemem filozoficznym bez tajemnic wiary. Posiada metody, które zmienią koncepcje na doświadczenia. Jest niemedytacją, czyli bezwysiłkowym spoczywaniem w tym, co się wydarza. Umysł jest jak żyzny ogród, w  którym wyrasta to, co zasiejemy. Świat jest odbiciem naszego umysłu. Spróbujmy poobserwować własny oddech.
            Edukacja buddyjska zaczyna się od wzięcia odpowiedzialności na nasze życie. Stajemy się wrażliwsi nie tyle wobec własnego cierpienia, ile wobec świata. Nabytą w wyniku medytacji mądrość stosujemy, by komuś pomóc. Współczucie, zrównoważone z mądrością, jest fundamentem buddyzmu.
Po jakimś czasie praktykowania odczuwa się nieuwarunkowane szczęście bez szczególnych powodów. Szczęście tego świata pochodzi z życzenia szczęścia dla innych. W buddyzmie rozwijamy się całościowo i poprzez praktykę uzyskujemy to, czego nam brakuje.
Pustość nie znaczy nicość (suniata). To potencjał gotowy do wypełnienia treścią. Na rzeczywistość, tak jak ją widzimy, często naklejamy etykietkę, nawykowo traktujemy rzeczy jako istniejące, zawężamy spektrum naszych możliwości. Tymczasem to jest narzędzie. Istotą rzeczy jest, jak doświadczamy świata. Oświecenie to nieustraszoność, wolność, radość - fantastyczna, bo się wydarza. Współczucie jest celem buddyjskiej praktyki.
Umysł jest zmieszany z ciałem jak mleko z wodą – mówią Tybetańczycy. Dawanie obustronne jest radością obustronną, tworzy się ta część istniejąca pośrodku, tym, który sam się wytwarza. Najważniejszym jest odkryć w sobie właściwości drugiej strony, rewersu.
Medytować to znaczy tworzyć (nowe) nawyki. Nabierać zdrowego dystansu. Mechanizm hinanajany (1. stopnia nauk) odkleja nas od pustej iluzorycznej tzw. rzeczywistości (ego).
Ogromna jest moc identyfikacji – przyklejania sobie, antycypacji, mocy Buddy. Diamentowa Droga to utożsamienie się z różnymi formami Buddy.
Mądrość jest czymś, co nas zawiera, jak przestrzeń. Zjawiska są bowiem swobodne. Polecam czytanie przepięknych strof poezji buddyjskiej…


Iwona Wróblak
lipiec 2010 

sobota, 21 maja 2016

Plener Rzeźbiarski na Zamku

            Matka Boska w pochyleniu frasobliwa, płaskorzeźby stylizowane. Chłop długowłosy, wiejski, z równo przyciętymi staropolskimi wąsami, podparty na łokciach, siedzi nad kuflem piwa. Jak dwie strony tego samego medalu, awers i rewers, twarz w aureoli zamknięta, uśmiech w zadumie i  medytacji chrześcijańskiej i radość - ekstaza Zjednoczenia. To niektóre dzieła pana Stefana Szymoniaka, jednego z biorących odział w plenerze rzeźbiarzy.
            Pan Szymoniak: - Dąb ma takie same zalety jak i wady – swoją twardość. Jedna z figur 5. Braci Męczenników Międzyrzeckich będzie z dębu. Jak się  przystępuje do wykonania rzeźby? Jedni robią rysunek. Można zrobić też małą kopię. Przedtem jest temat. Tak ja poezja rzeźba wymaga wyobraźni. To ona  jest początkiem dzieła.
Jest konwencja, według której wykonuje się sztukę ludową. Widoczne jest w niej łamanie zasad proporcjonalności kształtów.
Krystian, Izaak, Benedykt, Jan i Mateusz. Pięciu Braci Międzyrzeckich zamordowanych w 1003 roku, eremitów klasztoru reguły benedyktyńskiej. Kopiowani ze starej ryciny staną na placu przed Zamkiem. Mniej więcej normalnych rozmiarów, może nieco większe, rzeźby wykonają artyści ludowi: Henryk Grudzień, Grzegorz Hadzicki, Jerzy Kopeć, Tadeusz Bardelas i Stefan Szymoniak.
            Dyrektor Muzeum mgr Andrzej Kirmiel: - Jest w planach Muzeum tworzenie tradycji Zamkowych Plenerów Rzeźbiarskich. Realizujemy ten zamysł dzięki inicjatywie i wydatnej pomocy starosty Grzegorza Gabryelskiego. Prace mają nawiązywać do znanych wydarzeń i postaci związanych z historią lokalną, przedstawianą w sposób atrakcyjny również dla młodego pokolenia. Chcemy, by była to impreza cykliczna. Zaczęliśmy od 5. Braci Międzyrzeckich. Następny plener rzeźbiarski będzie za rok.
            24 – 28. maja. Cztery dni pracy rzeźbiarzy. Na placu przed Zamkiem z grubych pni wyłaniają się postaci. Powaga i surowość, ascetyzm, powłóczyste szaty. Tchnienie średniowiecza. Konwencja ludowa w rzeźbie historycznej.
Stoją rusztowania wokół grubych pni topoli. Rozłożone na trawie dłuta, szlifierki i piły Stihl. Od piły zacznie się praca. Wydobyć z bryły zarys kształtu. Potem cyzelować szczegóły. Rysy twarzy, brodę i włosy. Zwiedzający muzeum i Zamek mają dodatkową atrakcję. Na ich oczach powstają rzeźby. Można śledzić ich każdy etap powstawania. Skończone figury będą stały na terenie parku muzealnego. Wielu z przechodzących ludzi zatrzymuje się tu na chwilę krótką czy dłuższą, rozmawia z artystami. Niektórzy biorą do ręki dłuto. Poczuć uległość materii, nadać jej własny kształt...
            W 2003 r. minęło milenium śmierci pierwszych polskich męczenników, pięciu zakonników z klasztoru benedyktyńskiego reguły św. Rumualda; dwóch braci zakonnych przybyłych z Włoch: Benedykta i Jana oraz trzech Polaków: Mateusza, Izaaka i najmłodszego z nich Krystyna. Jako lokalizację klasztoru wymienia się okolice Międzyrzecza. Klasztor utworzony tu w celach misyjnych otaczała protekcja Bolesława Chrobrego. Przychylność władcy stała się poniekąd przyczyną tragedii. Zakonnicy otrzymali a następnie zwrócili księciu otrzymany dar – srebro. Pogłoski o bogactwie klasztoru jednak rozeszły się i w nocy z 11/12 listopada 1003 r. na erem napadli zbójcy, którzy wymordowali mnichów. Aby zatrzeć ślady zbrodni podpalili zabudowania klasztorne. Beatyfikacji mnichów dokonano już w 1005 r.
Najstarsze znane przedstawienie Pięciu Męczenników Międzyrzeckich znajduje się na rycinie nieznanego autorstwa wydanej w 1605 r. w Kolonii ilustrującej dzieło Marcina Baronjusza. Przedstawia w środkowym polu męczenników. Czterech stojących pośrodku ma w rękach palmy, piąty, św.  Krystyn umieszczony z boku, trzyma lilię, a szósty (ocalały Barnaba) wskazuje na pozostałych gestem dłoni. Promienie Łaski spływają z będącego ponad ich głowami hebrajskiego napisu JAHWE. Wokół jest bordiura złożona z 12. wyobrażeń okazujących najważniejsze sceny z ich życia: powołanie zakonników, msza św., powitanie przez Bolesława Chrobrego, kilka scen z kaźni, scenę przedstawiająca modlących się zakonników, tortury ogniem na  słupie, podpalenie kościoła, modlitwę przy grobie świętych, sen brata Andrzeja. Podpis innej ryciny, wcześniejszej z 1579 r. opisuje moment, w którym cesarz Otto prosi św. Romualda, w imieniu księcia Bolesława, o przysłanie zakonników.


Iwona Wróblak
lipiec 2010

piątek, 20 maja 2016

Grupa flamenco Sueno Andaluz


            Edycje kolejnych Lubuskich Weekendów gitarowych nabierają rozmachu. Trzy ostatnie koncerty miały miejsce także w Skwierzynie i Przytocznej. Grupa flamenco Sueno Andaluz wystąpiła najpierw w Międzyrzeczu.
            Piękne letnie miejsce koncertowe – Podzamcze. Widoczne z daleka i kameralne jednocześnie. Słyszalne poprzez bliskość centrum miasta. Okolone wodą i drzewami, przytulne i jednocześnie akustyczne.
Flamenco zawsze cieszy się dużym zainteresowaniem. Oryginalna muzyka z kręgu kultury hiszpańskiej i latynoskiej, żywa i gorąca, z widowiskowym udziałem tancerki przyciągnęła widzów spacerujących w sobotnie południe brzegami Obry.
            Koncert rozpoczął występ kwartetu akordeonowego pod kierownictwem Aliny Plebanek z udziałem absolwentów szkoły muzycznej ze  Świebodzina. Kilkanaście minut spotkania z muzyką akordeonową, m. in. A. Piazzoli „Liber tango”, utwór znany i chętnie słuchany, walczyk francuski i  inne utwory.
            Po zachęcającym wstępie część zasadnicza. Goszczący u nas wcześniej na Weekendach zespół „Suena Andaluz”, czyli sen o Andaluzji, gorącej prowincji w Hiszpanii. Gitary klasyczne i perkusja oraz tancerka – Robert Gawron, Janusz Kasprowicz, Albert Stępień i Anna Sławczewska. Mocny głos wokalisty i rytmiczna muzyka. Rumba. Klasyczna gitara i improwizacje członków grupy. Palmas – klaskania typowego dla podkreślenia stylu kultury muzycznej uczą nas wykonawcy. Tancerka w czarnej sukni z jaskrawymi różowymi dodatkami bawi nas układem tanecznym. Wybijany przez nią rytm obcasów na specjalnej wykładzinie - nieodłączna część tej muzyki - słyszalny jest ze sporej odległości. Gładko spięte włosy, w nich duży różowy kwiat i  wachlarz w dłoni, chusta – koloryt słonecznej Sewilli, czujemy się Hiszpanami. Ole! na końcu pieśni. Cygańskie opowieści, epopeje o życiu i miłości. Mityczna Granada – pieśni - G. Lorca w nowoczesnej formie. To inny rodzaj flamenco, refleksyjny i wysubtelniony. Poetycki.
            Tangos to typowa forma w muzyce andaluzyjskiej, my znamy tango argentyńskie na przykład - jako konkretny utwór. Rzeczywiście - grane nam tango mało przypomina rytmy, do których się przyzwyczailiśmy. Jest pod względem rytmu dość złożone, z licznymi partiami improwizacji.
Powracamy znowu do żywiołowej radosnej muzyki ludowej, chętnie słuchanej bez względu na szerokość geograficzną, tęsknych rytmów, namiętnych opowieści muzycznych, korespondujących z gorącym klimatem.
            Koncert przyciąga wielu widzów, którzy przysiadają na ławeczkach czy z daleka przysłuchują się kolejnemu muzycznemu wydarzeniu w mieście. A dzieje się sporo. Wystarczy wyjść i wsłuchać się w wiatr wiejący od strony rzeki. Efekty pracy wielu ludzi od lat działających w dziedzinie popularyzacji kultury muzycznej pojmowanej wszechstronnie, z propozycjami na różne gusty muzyczne.
Organizatorami ostatniego i poprzednich koncertów z cyklu Lubuskie Weekendy Gitarowe są: Zdzisław Musiał i Krzysztof Nieborak – razem z Urzędem Miejskim, Gminnymi Ośrodkami Kultury w Pszczewie, Skwierzynie i Przytocznej.
Patronat koncertów: Starostwo Powiatowe, patronat medialny – „Kurier Międzyrzecki”.


Iwona Wróblak
sierpień 2010

czwartek, 19 maja 2016

Delikatna Pajęczyna miłości


            Spotkanie Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym sprzęgło się w tym roku z otwarciem sezonu letniego w Ośrodku Wypoczynkowym Głębokie, w gościnnych progach Firmy Jacka i Beaty Bełzów. Coroczny piknik członków i sympatyków TPG zebrał osoby z różnych stron Polski.
Przed Zajazdem wielkie plansze ze schematycznym rysunkiem dłoni z alfabetem Lorm’a i rysunkami alfabetu migowego, daktylografii. Po  pewnym czasie umiemy pokazać na migi własne imię i nauczyć się składać kilkuliterowe wyrazy. Głuchoniewidomym pomocą służyli przewodnicy i  tłumacze, dbając, by na Pikniku wszyscy czuli się dobrze, by rozumieli innych. TPG ma swoje koszulki z alfabetem Lorm’a, z graficznym przedstawieniem dłoni z punktami odpowiadającymi poszczególnym literom. Widoczne są logo spotkania, hasła;  „nie widzę, nie słyszę, rozmawiam dotykiem”, „żeby Cię lepiej widzieć, żeby Cię lepiej słyszeć”.
 Autoportret Dłoni. Ciepła ludzkiego, alfabetu Dotyku, alfabetu Kontaktu i możliwości porozumienia się. Na ulotkach i folderach hasła: „TPG – Tu  przekraczamy granice”. Umowne, jak się okazuje, wyznaczone przez normy społeczne, dające się pokonać.
Przedstawieni zostaliśmy sobie imiennie. Nić - pajęczyna miłości, prosta zabawa z kłębkiem wełny, symboliczna więź połączyła nas na kilka chwil. Bardzo mocna nić pomogła zapamiętać imiona, we wspólnocie ludzi, którzy odnaleźli w sobie pokłady empatii. Liczni wolontariusze, ściągnięci przykładem Ewy Skrzek – Bączkowskiej, Pełnomocnika Lubuskiego TPG, jej niespożytą energią i uśmiechem, którym się dzieli niestrudzenie, sympatycy i osoby tak chętnie przyjeżdżające tu do Międzyrzecza na Głębokie po raz trzeci.
Przewidziano liczne ciekawe i atrakcyjne zajęcia. Spotkanie z końmi, pięknymi wierzchowcami ze Szkółki Jeździeckiej Stajni Kuźnik pani Joanny Stawasz – właścicielki i instruktor jazdy konnej. Z ich gładką letnią sierścią, ciepłem i pogodnym usposobieniem. Pod opieką dżokejów każdy spróbował jazdy konnej, mimo głuchoniemoty obcy był strach i obawa, że wysokie zwierzę może zrzucić niewprawnego jeźdźca. Najodważniej do tej przygody podchodziły maleńkie dzieci.
We wnętrzu Zajazdu na Głębokim sztalugi. Świat koloru, kwiatów i radości. Dzieła przyjechały m.in. ze Szczecina, kompozycje wykonane różnymi technikami. Subtelne prace Marka Gembalskiego z Wielkopolskiej Jednostki TPG., artystyczne stricte, refleksyjne impresjonistyczne pejzaże. Sensoryczne obrazy Dagmary Mroczkowskiej. Profile jej osobiste, świat linii; inny świat, oddzielający, jednak tylko kierunek ich, tych wizji wektor, mówi o odmienności strukturalnej. Są tak odmienne od naszych wyobrażeń, bo ważne, istotne i samoswoje, ale jakość tworzywa jest wspólna. Karola Pabicha kompozycje, bardzo żywotnego chłopca z aparatem słuchowym, wiecznie kręcącego się na zapleczu, Weroniki Konopki wyraziste uczucia i emocje. Inne obrazy Michała, Oliwii. Portret konia z głową ludzką, która ma dwoje oczu, a jedno z nich jest z aparatem słuchowym. Jaki skrót myślowy… Klub Rodziców i Dzieci Głuchoniewidomych „Krecik” przy PZG Centrum (Diagnozy i Rehabilitacji Dzieci i Młodzieży oraz Osób Dorosłych z Uszkodzonym Słuchem w Szczecinie), pod kier. Julianny Kiziewicz i Joanny Biczak. Prace starannie wyeksponowane, z krótką charakterystyką ich autorów.
Przestrzenne grube kartki Książki Dotykowej, dzieło międzyrzeckie. Efekt warsztatów prowadzonych przez parę plastyków: Huberta Winnika i  Joanny Kozakiewicz, wielkie księgi opisane także Braill’em, tłoczonymi na białych kartkach kropkami, ułożonymi w sześciokąty.
Potem było plecenie wianków z długich margaretek i kłosów zboża, wdzięczne zajęcie, któremu ulegają wszyscy, też mężczyźni. Wianki, noszone przez chwilę, posłużą jako dekoracje w sztuce. Na ławach paczki gliny rzeźbiarskiej, drugie ulubione zajęcie z dzieciństwa. Można tu być dzieckiem.
Na scenie przygotowanej przez MOK za chwilę program artystyczny. Rozpocznie go występ grupy biegaczy z Klubu miłośników biegania. Są  przyjaciółmi głuchoniewidomych, wsparli imprezę poprzez sponsoring, a na Święta Bożego Narodzenia ufundowali dla Jurka Godynia paczkę, przyłączając się do ogólnopolskiej akcji „Szlachetna Paczka”, którą w Międzyrzeczu prowadzą wolontariusze TPG pod przewodnictwem Agaty Raciborskiej także w tym roku.
 Jurek dostanie dzisiaj coś dla niego bardzo cennego. Kosztowny aparat słuchowy. Poszerzenie ledwie uchylonego, zamykającego się nieubłaganie okna na świat dźwięków. Działacze TPG z Ewą Skrzek – Bączkowską długo o to walczyli. Obecny tu doktor Jerzy Szubzda dzisiaj mu go założył. Sponsorem urządzenia jest Małgorzata Król – Gawrońska z firmy „Drog – Rem” z Warszawy. Pani Małgosia wspiera głuchoniewidomego Stasia z DPS w Rokitnie od wielu lat, w tym roku m.in. sponsoruje turnus rehabilitacyjny, na który Staś wyjedzie, jak na każde, już od 7 lat, wakacje - pod opieką Ewy. Świętując wraz z Jurkiem to wydarzenie słuchamy poezji czytanych Braill’em przez Izabelę Gorczycę – K. I. Gałczyńskiego i W. Hemara. Marek Gembalski, zdolny malarz, wystąpi w zabawnej pantomimie. Wiersz głuchoniemego poety Andrzeja Rocha Żakowskiego recytuje Ela Trochimczuk.
Spektakl o żniwiarzach i pięknej żniwiarce szczęśliwie uwiedzionej przez harcerza w wykonaniu podopiecznych DPS z Rokita. Ze scenografią starannie przygotowaną przez instruktorów, m. in. zaprzyjaźnionej z TPG Elżbiety Szafrańskiej. Swoje piękne poetyckie songi śpiewać będzie Karolina Szulga. By jej posłuchać, by spotkać się dzisiaj z kołem TPG, przybyli dzisiaj na Głębokie burmistrz M. Sierpatowski, Ewa Batura, Remigiusz Lorenz. By  posłuchać pozdrowienia kierowanego do nadwrażliwych. W podziękowaniu za ich „potrzebę oczyszczenia świata z niewidzialnego brudu i delikatności niemówienia innym, za ich twórczość i ekstazę, zachłanne miłości” – song niedosłuchany nigdy w swym przesłaniu do końca.
Długi wieczór czeka nas na Głębokim, do późna. Z ogniskiem i kiełbaskami, atrakcjami przygotowanymi przez MOK. Specjalnie dla osób głuchoniewidomych przyjechali przedstawiciele „Batterii”, zespołu muzyki etnicznej z Pszczewa. Zagra swoje niezwykłe kompozycje, a głuchoniewidomi „posłuchają” tej naturalnej muzyki rękami, opuszkami palców, wyobraźnią, uczuciami…
Organizatorami imprezy byli: „Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym”, Urząd Miasta Międzyrzecz, Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy w Międzyrzeczu, „Centrum Turystyczne „Duet” - Państwo Jacek i Beata Bełz. Organizatorzy bardzo dziękują sponsorom: Grzegorzowi Zygule - Rzeźnictwo (za kiełbasę na grilla, wędlinę na obiady i kolacje), Taduszowi Biernackiemu (za jajka), Grażynie Maćkowiak (za pomidory i ogórki), Ewie Szarata - Biuro Planowanie i Kreśleń (za wydrukowanie plakatów), Jadwidze i Przemysławowi Radziszewskim – Piekarnia S.C. (za chleb), Klubowi Miłośników Biegania z Międzyrzecza. Ciasta na imprezę upiekli wolontariusze oraz członkowie Regionalnego Klubu TPG w Międzyrzeczu. Patronat medialny: Radio „Zachód”.


Iwona Wróblak
sierpień 2010

środa, 18 maja 2016

Kabareton na Podzamczu


Bulwar nad rzeką dzisiaj w deszczu. Mimo to zmoknięte ławeczki przed sceną będą gościć ludzi spragnionych dobrej kabaretowej rozrywki. Zielonogórskie zagłębie kabaretowe – tak mówią o naszym lokalnym potencjalne artystycznym znawcy tematu. Jako pierwsze wystąpią „Babeczki z  Rodzynkiem”, czyli, jak mówią o sobie, osiem cycków, w tym jedne nieżeńskie. Na początek zderzenie klasycznie polskiej starej kultury i obyczajowości wilniuka z równie starą, jeśli nie starszą, tradycją najstarszego zawodu świata, czyli - z prostytutką rozmowy przy szosie. Wilniuk radzi sobie w tej  konwersacji bardzo dobrze. Karuzela słownych niedopowiedzeń i synonimów. Męsko - damskie flirty i przekomarzania.
Kultura miejska i wiejska, przepaść między nimi zdaje się nie znikać.
Bezkompromisowość, „szczerość” aż do chamstwa – dzisiaj jest moda na brak hipokryzji, do jakiego stopnia można być otwartym i jak wiele znieść od innych. I po co…Kobiety to lubią (?), ten sposób na podryw, ale nie wszystkie chyba…? W każdym razie śmiechu jest dużo, a o to głównie chodzi.
Jest też druga strona medalu, wszak to żeński kabaret. Chłopcy w wojsku emablowani przez panie oficerki, w sposób nieskrępowany wyrażające niedwuznaczne propozycje. Parytet się ziścił… Mięsiste dialogi. Tak jest, może być, nie tylko w wojsku. Na co jest w pracy facet narażony, ze strony swojej szefowej na przykład, czy może się jej oprzeć, jako podwładny? Jedynie szantaż i kamery tak chętnie instalowane, mogą służyć nie tylko kontrolowaniu pracowników…
            Bardzo duża córeczka (jedna z aktorek wykorzystuje swoje naturalne atrybuty) i tatuś, który się jej fizycznie boi. Nie wrodziła się w kulturalnych rodziców, bo jest in vitro z próbówki. Jakże proste wytłumaczenie…
Świetne dialogi w wykonaniu kabaretu „Babeczki…”, nowe, nie słyszeliśmy ich jeszcze w telewizji. Bardzo miło, że artyści przyjechali do nas  .
Zabawny monolog wygłasza Katarzyna Piasecka. Dialogi rodzinne okazjonalne – dziwne i - normalne. Koloryt obyczajowości naszej współczesnej. Spotkania rodzinne, które muszą cieszyć, bo są rodzinne, a przynoszą zazwyczaj małe i większe upokorzenia. Na wesoło są bardzo ciekawe. Materiał dla socjologa.
Bardzo dobry kabaret „Made In China” był już w Międzyrzeczu w Klubie Garnizonowym. Zapamiętaliśmy inteligentne teksty, dobrą grę  aktorską. To ostatnie się nie zmieniło. Dzisiaj repertuar nieco lżejszy, nie znaczy jednak, że mniej śmieszny. Dialogi małżeńskie męża, który wraca z  kompanem w stanie wskazującym. Skruszony tłumaczy się żonie. Mimo ilości promili nie brak mu logiki i swoistego poczucia humoru.
Mecz piłki nożnej oglądają razem – żona i mąż. Ona nie wszystko z regulaminu gry na boisku rozumie, ale również kibicuje, nie zawsze tym, co  trzeba. Ale to już drobiazg…
Szał sprzedaży wszystkiego i wszystkim. W banku kredyt może dostać też menel, w końcu napije się do syta. Sprzedawca ma płacone od utargu, a  czy klient spłaci kredyt? Nie jego sprawa… Trawestacja znanego coveru kabaretu Dudek. Współczesna wersja sławnej rozmowy telefonicznej o Sęku w  desce. Realia dzisiejsze, poczucie humoru sytuacyjnego równie duże. Panowie z „Made In China” są równie dobrzy jak ich słynni poprzednicy.
Dobre małżeństwo jest też złe. On jej nie bije, zamiast się upić idzie do biblioteki, naprawdę, trudno to żonie znieść. Co powiedzą sąsiedzi – na to  odstawanie od normy. Prawie niebezpieczne… Bardzo zabawna, może najlepsza z przedstawianych, historia nowa o Romeo i Julii. Odrobina liryki z  przyrodą w tle, czyli buczącymi jeleniami pod Balkonem. Tak głośno ryczącymi, że liryka przemienia się w gonitwę za jeleniowatym. Miejsca wokół sceny na bulwarze jest dużo, więc aktorzy nie żałują sobie ruchu, ku uciesze widowni.
            Ostatni tego wieczoru, w dwu i półgodzinnym programie, kabaret „Chlynur”. Stosunki pracy i realia pośrednictwa pracy. Chińczyk zakneblowany na sznurku, którego przyprowadza się, jak zwierzę, do pracodawcy.
 Ekonomiczne realia wielu rodzin, ich dostosowanie do otoczenia. Po odsiadce mąż dowiaduje się od swojego dziecka o wizytach - bardzo częstych - męskich przedstawicieli różnych instytucji. To alternatywna forma płacenia rachunków przez żonę. Rachunki muszą być zapłacone, żeby dom funkcjonował.
Jak można zarobić? Dać się adoptować… Bezdzietnej rodzinie. Bezczelnością osiąga się bardzo wiele. Za to słodkość jest nie do strawienia. Lukier i  cukier. Widowni rozdaje się torebki dla wiadomych celów… Po zgnieceniu można nimi rzucać w słodkich kiczowatych aktorów. Sentymentalizmu nie zniesie nawet Anioł skrzydlaty.
Jak w życiu jest? W pracy? Co myślimy a co mówimy? Taki dwugłos wygłoszony przez nasze alter ego. Co wypada a co nie wypada mówić, a  jednak kisi się nam w sercu. Odarcie z hipokryzji kościelno – religijnej. Show pochodzenia amerykańskiego, komercja nastawiona już tylko na pieniądze, żerująca na pustce i poszukiwaniu duchowości. „Ziarno” siejemy, jakie… razem z kapłanami nowoczesnej religii. To nas to nie dotrze, bo cieszy i śmieszy, czy na pewno? Bardzo odważne, inteligentne i śmieszne, każdy zrozumie, co chce, ale śmiać się będą wszyscy, wszyscy, a to tu chodzi – w Kabaretonie międzyrzeckim pierwszym.


Iwona Wróblak
wrzesień 2010

wtorek, 17 maja 2016

Klawesyn – jak fortepian ze starym srebrem w tle


            Złocenia na ołtarzu w paradyskim kościele. Bajecznie kolorowe barokowe malowidła. U stóp ołtarza otwarty klawesyn. Drugi dzień Muzyki w  Raju. 3 koncerty, prawie do północy.
Bez tłoku wynikającego z wczorajszego dnia otwarcia tej szacownej imprezy. W ławach, na krzesłach melomani, ludzie, którzy przyjeżdżają tu corocznie tylko dla muzyki. Bliziutko chcę podejść, by usłyszeć jak najbardziej, wejść między muzyków.
            Stéphanie Pfister (skrzypce), Emilia Gliozzi (wiolonczela), Martin Gester (klawesyn). W programie 1. koncertu czterech tym dniu utwory czterech kompozytorów: Duphly, Sénaillé, Vivaldi, Schobert.
Skrzypce (z XVIII w.) i srebrzysty klawesyn o niecodziennym brzmieniu, w duecie, lekko i zwiewnie, prawie swawolnie. Dwornie i tanecznie. Wtórują sobie jak pary w tańcu na królewskim dworze. Gotyckiej katedry dźwięk mocny i aksamitny. To 800 lat modlitwy… Przydymione brzmienie starego srebra klawesynu.
Jak potrafi brzmieć klawesyn, jakie snuje opowieści. W połowie muzyczne, w połowie literackie. Niskie smutne tony. Fortepian ze srebrem w tle, ten nie  brzmi ostro. Duże partie na klawesyn, z przyjemnością miękko opadamy w wykwintne dźwięki, jak w wygodny fotel. Gester kończy, chwila ciszy i burza oklasków.
2. część dzisiejszego koncertu. W trojkę po raz drugi zaczynają: skrzypce, wiolonczela i klawesyn. Doskonałe wysokie dźwięki skrzypiec, wiolonczela i nisko brzmiący klawesyn, jak ciemniejsze tło dla tych pierwszych. Prawie niezauważalna wiolonczela, wkomponowana w całość. Prowadzą skrzypce, ilustrujące i określające. Mam nastrój na słuchanie Paradyża, na tle złoceń otaczających mnie zewsząd, przepychu i bogactwa dźwięków, ich  aksamitu i subtelności. Dotknięć. Wiolonczela w duecie z klawesynem też brzmi ciekawie. Klawesyn podkreśla rytm, jak klaśnięcia, lekko uderza pędzlem, a wiolonczela opowiada, kontempluje sama siebie, zapatrzona w swoje brzmienie.
Vivaldi pięknie brzmi. Ostatni utwór tej części koncertu. Stroją się skrzypce. Zaczynają. Trele ptasie na różnych wysokościach, poziomach i układach, wielowątkowo, kwietnie i różnobarwnie. Z uszanowaniem, poważnie potraktowani jesteśmy, my słuchacze, przez wykonawców, przez ich mistrzostwo. Jak się skrzypce włączają w tło na przykład, wykańczające ornamentem wątki muzyczne, niczym piękny obraz na płótnie.
W przerwie, na korytarzach, oglądam odkryte pod warstwami farby i tynku, inskrypcje i ornamenty, w brązie i czerwieni, jaskrawych barwach baroku. Kolorowe łuki sklepień, czerwone konfesjonały, przepyszne kolory. Paradyż złotem kapiący, barwny, stary, szacowny. Kamienie posadzek z  wygrawerowanymi łacińskimi imionami proboszczów i mistrzów.
Dorotce Leclair (sopran) i Yasunori Imamura (lutnia). W programie: Lambert, de Visée, Monsieur du Buisson. Miękki wibrujący sopran z  akompaniamentem lutni. Francuskie pieśni. Potem sama lutnia, bardzo w sobie zasłuchana, wpuszczająca nas w swe brzmienia tylko połową ciekawości naszego odbioru, wystarczalna, skupiona, nie afiszująca się.
Każdy z koncertów paradyskich jest specjalny, ten też jest taki. Pytające dźwięki lutni. Jak utworzyć je na innym poziomie? One odpowiedzą, o  całości zagrają, pojedynczo jak krople i po kilka, jako obiekty same w sobie.
Najciekawsza trzecia część koncertu. Bo obca naszej słowiańskiej kulturze muzycznej. Skandynawowie nie gęsi…parafrazując znane polskie powiedzenie.
Płowe włosy wykonawców. Bolette Roed –flet prosty, Rune Tonsgaard Sorensen – skrzypce,
Andreas Borregaard – akordeon, i jeszcze lutnista dojdzie, zaproszony przez flecistkę.
Na skrzypce motyw powtarzający się, refren, prosty, ludyczny, sag skandynawskich ludowych dalekie echo. Ludowe przyśpiewki do tańczenia, radosne, jak wszędzie na świecie. Bardzo się podoba ta obca muzyka, egzotyczna. Flet prosty, różne rodzaje – najbardziej country, naturalny, prosty w brzmieniu (pozornie…), do wtóru z akordeonem, który nadaje fletowi pogłosowej niższej nuty. Określają te dźwięki mentalność, pewien zasób doświadczeń danego terenu, jego kultury. Muzykalność – czy to otwartość na sposób wyrażania koncepcji istnienia kulturowego?... Jest też subtelniejsza muzyka północna, ale  także zachowująca klimat historyczno – geograficzny regionu. Klamrą zamyka flet początkowy motyw. I nadaje tej muzyce rytu regionalności.
            Trzy różne koncerty, w jednym dniu. 5 godzin muzyki. Z nieodłącznym długim bisem kończy się wieczór. Nie możemy wypuścić tak szybko muzyków.


Iwona Wróblak
wrzesień 2010   

poniedziałek, 16 maja 2016

Waldemar Krawiec. Letnie Koncerty Organowe


            Kościół p. w. Św. Jana ponownie gości najwyższej klasy muzyków wirtuozów sztuki gry na organach. Drugi z cyklu tegorocznych koncertów organowych zaszczycił swoją obecnością organista Waldemar Krawiec z Zabrza.
            Urodził się w 1964 r. w Kędzierzynie Studiował w Akademii Muzycznej w Katowicach pod kierunkiem prof. Juliana Gembalskiego, gdzie  ukończył również studia podyplomowe. Uczestniczył w wielu kursach mistrzowskich poświęconych interpretacji muzyki organowej w Polsce, Niemczech i Belgii, prowadzonych przez wybitnych profesorów.
            W chłodnym wnętrzu kościoła czekamy z niecierpliwością na koncert. Słyszeliśmy już tutaj wielu wybitnych wykonawców. Bardzo różny repertuar, ks. proboszcz Marek Walczak niestrudzenie od lat dba o duchowe nakarmienie dusz, również poprzez piękną muzykę. To wspaniały sposób na  zbliżenie do sacrum.
            Zacznij od Bacha. Tak zaczynają się koncerty w kościele. Pan Waldemar Krawiec nas nie zawodzi. J. S. Bach – Preludium i fuga C-dur op. 12.  Dostojny klasyk w klasycznym wykonaniu. Po koncercie pan Krawiec zapytał mnie, co rozumiem pod tym przymiotnikiem - klasyczny. Jest rozpoznany, odpowiadam, w ten sposób grany Bach, przez słuchaczy, takich jak ja, wychowanych przez coroczne edycje Letnich Koncertów Organowych. Dzięki wysiłkowi organizatora koncertów Zdzisława Musiała, nauczyciela w Szkole Muzycznej, propagatora i edukatora społecznego, (również kompozytora), twórcy tradycji międzyrzeckich koncertów, które być może przekształcą się w festiwal, a zasługują na to. I życzliwej pomocy księdza proboszcza, osoby niegłuchej na potrzeby duchowe społeczności, kształtującej je.
            Muzyka dociera do nas zewsząd, spoczywa w nas, koi. Bach, którego znamy. Bach, kompozytor na organy.
Pasje muzyczne pana Krawca; Moritz Brosig – Preludium G-dur op.12 nr 1., Fantasie Es –dur op.54 nr 2. Leon Boëllmann – Verset de Procession „Adoro Te“- czyli: Zbliżam się w pokorze. I nadzieja, i pokora , ta radosna – to słyszymy.  Ogromna droga dojścia Tam i triumfalna wielogłosowość na  Niej, na tej drodze. Jak również - inną odsłonę możliwości instrumentarium, wielkiej orkiestry dźwięków.
 Następny z francuskich XIX w. kompozytorów, tak lubianych przez organistę. Mówi potem, że muzyka romantyczna francuska jest specyficzna. Słuchamy jej. Luis Lefebure – Weły – Sortie B-dur. Wyjście. Dostojnie znów, smutno i refleksyjnie. Dramat, który dobrze się kończy. Wielonożny, zbiorowy.
Alexandre Guilmant: Marche Nuptiale op. 90, Meditation – Prerie op. 90. Medytacja modlitewna. Parafraza na temat. Szum ślubnej sukni, szelest welonu, ostateczność przysięgi. Inny klimat medytacji, wsłuchania się modlitewnego. Następują jej nowe fazy, poruszające odmienne formy energii. Sięgnięcie do  wewnątrz, skoncentrowane, ściszone. Słuchamy dalej - Parafrase sur un Choeur de Judas Macchabee de Handel op.90, Charles Tournemire – Choral – Improvisation sur le „Victimae paschali”. Słuchamy jednej z pięciu improwizacji. Bogata ilustracja tematu. Jak linki naprężonej nie za mocno. Drgania membrany, ile tylko mogą unieść jony powietrza muzycznie wypełnionego, pod sklepieniem gotyckiej katedry, gdzie czasza dachu zaokrągla dźwięk, i  wraca on do nas. I jest on wojowniczy i krzepki, przyczajony i pomiędzy nutami. Zawsze wybrzmiewający do końca. Na różnych wysokościach i  kondygnacjach. Otulający nas siedzących w ławach kościoła.


Iwona Wróblak
wrzesień 2010

niedziela, 15 maja 2016

Zniknienie

Zniknięcie Kobiety, która jest matką swojej Córki. JEJ, jej TWARZY, nie ma na scenie i się nie pojawi. Jest cień, czarny. W półmroku ściemnionej sceny. Jest jej puste, tą czarnością, miejsce. Czarny welon nosi ta postać, czy duch – jak żałobę po matce…
            Wiele refleksji podczas spektaklu i po inscenizacji kołacze się po głowie. Wiele myśli, po tym bardzo dobrym – dyplomowym, spektaklu Grupy Teatralnej „Oczy-wiście” pt. „Zniknienie”, na podstawie tekstu Andrzeja Maleszki pt. „Mama – nic” w reżyserii Izabeli Spławskiej - absolwentki PWST  we Wrocławiu. Obsada: Julianna Cap, Julia Tomaszewska, Maria Krawiec, Jakub Potyrcha, Aleksander Ciślak, Szymon Michalak. Oprawa plastyczna: Zespół. Muzyka: Taco Hemingway, Hans Zimmer.
            O światach jest mowa. Światach innych ludzi, światach złowrogo wsysających w siebie świat braku mamy Magdaleny. Mama Magdy nie umarła fizycznie, nie ma jej, jako matki – dla córki. Jest Zniknienie mamy.  Ładny neologizm, jedno z tych przewartościowań językowych, doszukujących się  znaczenia w źródłosensach w naszej polszczyźnie, odświeżających ją, aktualizujących, precyzujących – wzorem tytanów naszej literatury, w których to  twórczych praktykach gustuje Izabela Spławska (tego dotykają też inne spektakle reżyserki). Takie teksty wybiera do swych sztuk, a robi je z  młodzieżą… Nie są zawodowymi aktorami. To teatr amatorski ze wszystkimi jego zaletami, oparty na bardzo dobrej reżyserii (i młodym aktorstwie). Pani Izabela ma instynkt teatralny, sądzę.
            Dużo widzów w sali kinowej Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. Wiernych sekundantów działalności naszego bardzo dobrego międzyrzeckiego teatru, który zdobył już wiele ogólnopolskich nagród. Sztuka jest przejrzysta. Komunikaty bardzo czytelne. Teatr i słowo w jednym, użyte dla dobra spoistości przekazu(ów), który niesie. Dziecięcy, czy młodzieżowy to jest teatr - w rozumieniu wagi zagadnień, które porusza. Tych najważniejszych dla  Dziecka, zupełnie podstawowych – o tym są zazwyczaj teatry dziecięce, które lubię oglądać – bo są ważne… Mówią do Dziecka - w Nas. Zawsze są na-  temat, o miłości, o bezpieczeństwie, o rodzinie i wspólnocie potrzebnej na każdym etapie życia i wieku. Są dla reżyserów, instruktorów teatrów dziecięcych do uzyskania bardzo dobre teksty, z których korzystają. Często premierom towarzyszy Juror, czyli mała widownia – im młodsza tym bardziej wymagająca. Tu się nic, żadne niedoróbki, nie ukryją…
Słuchaliśmy też teraz, i patrzyliśmy. Dla mnie to drugie obejrzenie sztuki – pierwsze było na tegorocznej Gali Teatralnej PRO ARTE. Pani Spławska, po  wizycie w PWST – gdzie pokazali spektakl – jeszcze większy nacisk położyła na spoistość wewnętrzną sztuki. Tam jeszcze bardziej nie ma, po  delikatnych zmianach, żadnego zbędnego gestu i słowa. Nasz czas widza, poświęcony oglądaniu, jest absolutnie szanowany. Sztuka jest krystaliczna.
            We wstępowaniu na Scenę życia młodego człowieka nie ma Mamy swej córki. Jest jej zniknienie. Czynność czasownikowa staje się  rzeczownikiem. Scena życia jest wielkim teatrem, podszewką, z której nam się zwierza młoda dziewczyna. Ona, ta dziewczyna, jest w wielu kobietach współcześnie, niekoniecznie już tak młodych. Dobrze jest przypomnieć, o co chodzi w dorosłych nerwicach… Tym jest ta sztuka.
Niknięcie Rzeczownikowe stawało się stopniowo, mama nikła, bladła, w końcu nie ma jej – pod czarnym welonem – śmiertelnym, chciałoby się rzec… Ciemna scena, mało światła, jak mało matki – mało opieki, mało radości, mało bezpieczeństwa. Mało kobiecości – w wianie dla młodej dziewczyny…
            Początek. Roztrzaskanie sceny. Biegające postaci w Chaosie – z komórkowym selfi, w którym nie zobaczą swojej identyfikacji z płcią rodzica… Muzyka jest też pośpieszna. Nie ma w niej ukojenia, które powinno być dane dziecięcości, dzieciństwie. Za zeszkloną na beton ścianą się zadzieje obcy  samotny świat – ładnie to jest pokazane za pomocą prostych ruchów pantomimicznych. Zniknienie zbudowało ścianę. Szklaną i twardą jak hartowana stal.
            Czy ludzie pomogą dziewczynie? Szukać mamy maleńkiej (aktorzy poszukują jej wypatrując pilnie – może jest w walizce podróżnej?...) przez fakt, że tak zajęta jest sobą, aż staje się unikniona… Czy sąsiedzi pomogą? Sąsiedzi, sąsiadki… Wydawałoby się, mądre doświadczeniem życiowym (wiekiem) kobiety… Nie. Zgubione w sobie, strachem przed zbliżającym się zniknieniem naturalnym, szukające pocieszenia w stadnych łatwych identyfikacjach – czy to religijnych, czy moralnych (?). Może też i ich Mama została zniknięta?? Dziedziczenie zniknienia dzieje się przez ściany blokowca…
            Cudowne (przez swą skuteczność…) krople na odchudzanie kobnietę zniknęło… Zniknęło razem z kłopotami… Razem z jej życiem, i Nią… Nie  ma kłopotów, człowiek… nie żyje. Czy tego chcemy? Czy matka dziewczyny tego chciała? Czy dobrze się czuje - zniknięta?
            Córka Matki. Ma na imię Magdalena. Konstytuuje się nad nią Sąd (czyli życie). Będzie ją weryfikował. Sąd (świat) składa się z obiektów. Są nimi Szkoła (bardzo gombrowiczowska), gdzie zeszyty są odwrócone do widza swą wewnętrznością, są szkolne, w znaczeniu systemu represywnego, nie  edukującego. Uczuciowość dziewczyny, nieobecność w nim znikniętego matczynego czynnika, zostanie surowo osądzona… Trudno nie przyznać racji Wymiarowi (domiarowi…). Wina Magdaleny jest zarażona (dziedziczona) od Matki, od jej zniknięcości – strukturalnej…
                Jeszcze Malarz, ślepy i prawie niemy, próbuje malować wizerunek, mdłą poświatę Matki, ale sztuka jest sztuczna, nie dorasta wadze, znaczeniu - uczuciom, temu pierwotnemu zupełnie, podstawowemu konstruktowi człowieka. Malarz maluje - nie na temat… Nie ożywi swej rzeźby-obrazu dla  dziecka. Nie stworzy mu żywej Mamy. Realnego obiektu.
            Otwarty spektakl. Bez odpowiedzi. Z pytaniem. O przyszłość tej kobiety, którą stanie się Magdalena. Którą już jest – od urodzenia…



Iwona Wróblak
maj 2016