niedziela, 31 lipca 2016

Roger Helou i organetto – instrument prawie zapomniany

            Ponownie zamkowa basteja – salka koncertowa, która w gronie miłośników sztuk pięknych swoim pięknem architektonicznym – i akustyką - robi furorę… Ta piękna czasza sklepienia podziemi średniowiecznego zamku międzyrzeckiego była miejscem drugiego koncertu Przedsionkowego Raju. Roger Helou, argentyński charyzmatyczny muzyk, przywiózł ze sobą organetto – dziwny instrument, małe przenośne organy z epoki średniowiecza (26  piszczałek), uwiecznione na dawnych malowidłach.
            Chwalebna acz krótka historia zapomnianego instrumentu, w Programie kompozycje Szkoły Notre Dame: Anonim, „Magnus Liber Organi (XII  w.) Consttitues Eos. Pro Patribus”, Anonim „Codex Las Huelgas (ok.1300) „Klauzula „Tres sunt causae”, Anonim “Magnus Liber Organi,  “Klauzula do  Benedicamus Domino”, Magister Perotinus (XII/XIII w.) “Viderunt omnes – Notum fesit dominus”, z Francuskiej Ars Nova: Guillaume de Machaut (ok.  1300 – 1377) “Tets rit au main”, “De tout flors”, wloskie trecento. Anonim “Codex Rossi (XIV w.) “Non formo cristi”, Jacopo da Bologna (1340 – 1386? ) “Di novo e giunto”, Anonim “Salterello”, Anonim “Codex Rossi”, “Lavandose te mane”, Francesco Landini (ok. 1325 – 1397) “Che cosa e guesta amor”, Anonim “Lucente stella”, Francesco Landini “Fortuna Ria”.
            Roger Helou, Argentyńczyk urodzony w Buenos Aires, znany jest też z wykonywania tanga. W Bazylei studiował grę na średniowiecznych i  barokowych instrumentach klawiszowych. Pracował jako organista. By poznać tajniki gry na organetto pojechał na studia do Bazylei. Prezentowany nam instrument jest repliką znaną z literatury późnego średniowiecza i renesansu. Były na nim wykonywane improwizacje, akompaniament do pieśni śpiewaków, towarzyszył zabawom i tańcom, chociaż jest nastrojony w tonacji minorowej, kościelnej. Przedstawione nam zostaną trzy szkoły gry na tym instrumencie: od XIV w.: Notre Dame, Francuskiej Ars Nova i Włoskiego trecento.
Strojenie dziwnego instrumentu, który wygląda jak nieco większa fletnia Pana, tylko z klawiszami po jednej stronie i miechem po drugiej. Pierwsze wrażenie – muzyka opowiada o eposach dawnych czasów, i brzmi wielogłosowo. W naszej bastei surowa organowa muzyka, wgląd w klimat kultury sprzed kilkuset lat. Doświadczenie muzyczne autorów, przeważnie anonimowych, oparte na bazie struktury chorałów gregoriańskich, proste w swym pięknie melodie wielbiące Pana, jak mówi wykonawca – podzielone czy rozróżnione na trzy głosy: środkowy, rozwijający i wysoki, ornamentujący całość, staramy się je wychwycić… Na pewno pomocne byłoby wysłuchanie wielokrotne utworu. Multigłos organetto, akompaniuje sobie średni poziom, wyczuwalna jest dawność brzmienia instrumentu. Pełne spektrum brzmień niższych i wyższych, poznajemy możliwości małych organów, prototypu tych  dzisiaj używanych. To koncert, jak mówi Cezary Zych – dyrektor paradyskich koncertów „Muzyki w Raju” – naprawdę jedyny w swoim rodzaju, jeszcze tego w Paradyżu nie było…
            Włoska muzyka. Odmienność stylistyki, właściwa mentalności kulturowej regionu, ciepłego słońca i jeszcze bardziej gorącego temperamentu jego mieszkańców. Ich wewnętrznej energii. Wysublimowane francuskie kompozycje. Wszystkie jednak utwory łączy, jak mi się wydaje, pewna, średniowiecznej proweniencji, uniwersalność łacińska. Dostojność – tak ją dzisiaj słyszymy, wysoki kościelny ton. Zapominany na chwilą to, co wiemy o  muzyce od czasów J.S.Bacha, chociaż ten wielki kompozytor też pisał utwory religijne. To Metafizyka i blisko obok Niej życie miłosne, świeckie. Organetto – świadek czasów, gustów muzycznych równoległych z historycznymi krajobrazami, dziejami narodów i społeczności głębokiej historii. Znajdujemy tam ślady uczuć podobnych do współczesnych, czy myślano też w sposób, który dzisiaj moglibyśmy zrozumieć?...  Zrozumieć ludzi, którzy tworzyli tę muzykę? Świadkami są stare cegły ścuian podziemia bastei, chociaż są o kilka wieków późniejsze, niż najstarsze kompozycje, dzisiaj tu grane.
            Po koncercie podchodzimy do organetto, by delikatnie dotknąć repliki starodawnego instrumentu. Pierwowzór z czego był wykonany? Może był  brązowy? Dzisiaj Roger Helou gra na nim w sposób, jaki uważa za właściwy – starając się znaleźć pomost między wyobrażeniem jego artystycznej roli w  danych czasach a współczesną swoją, i innych osób – swoich nauczycieli, wizją ekspresji artystycznej.


Iwona Wróblak
lipiec 2016




sobota, 30 lipca 2016

Świat w moich dłoniach



            „Archimedes” na Głębokim. W tomiku wierszy Jana Polkowskiego, głuchoniewidomego poety, czytam: Z mnogości hiobowych doświadczeń/poeta wykuwa materię/wieczne pielgrzymowanie. Tomik ma tytuł: „Tęsknisz za kroplą wody”. Głuchoślepota... jednym odbiera barwy i  dźwięki, światła/drugich gwałtownie wprowadza w rzeczywistość ciszy i ciemności(...) tęsknisz za kroplą wody/usychasz”.
            Tomik leży na stole, obok albumu „Rzeźba głuchoniewidomych”. Wśród innych wydawnictw, wyłożonych w ramach spotkania integracyjnego Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym. Pośród czytników, innych pomysłowych urządzeń umożliwiającym osobom z dysfunkcją wzrokowo – słuchową uczestniczenie w życiu kulturalno – społecznym. Dotyk wyobraźni, wspólny nam wszystkim, rozumiemy część świata osób głuchoniewidomych, dzisiejsze spotkanie pomoże nam wszystkim jeszcze lepiej się poznać. Bardzo warto.
            W spektaklu przygotowanym przez członków Regionalnego Klubu TPG (osoby z jednoczesnym uszkodzeniem wzroku i słuchu, wolontariuszy) we współpracy z Magdaleną Jakubowską, Elżbietą Szafrańską – terapeutkami z Domu Pomocy Społecznej w Rokitnie usłyszymy teksty pt. Na drogach przyjaźni – to jednocześnie tytuł przedstawienia, wymiar kontaktu międzyludzkiego – Jurek, artysta malarz, mówi: o wspaniałościach świata, które dotyka wyobraźnią – komu miałbym opowiadać, kiedy nie mam przyjaciela. Stwórca dał mu, Adamowi, możliwość poznania, odczuwania, bycia we  wszechświecie, ten świat widzimy, my – oczami, inni – wibracją, dźwiękiem, jeszcze inni wyobraźnią i alfabetem Lorm’a... Nie mogę napatrzyć się,  wzruszona, kiedy jedna z wolontariuszek – Zuzanna Marzol opowiada osobie głuchoniewidomej - o akcji przedstawienia, relacjonuje tekst mówiony, po  prostu opowiada jakąś historię - wodząc palcem po wnętrzu dłoni. Ich kod porozumienia, dwadzieścia kilka liter, język – nie mogę w ten sposób tego nie  powiedzieć – ma coś z intymności najgłębszej ludzkiej sympatii i empatii – dotykanie wnętrza swoich dłoni, skłaniające w tym rodzaju kontaktu do  delikatności. Nic z twardego uściśnięcia towarzysko – biznesowych konwencji, ustalania formy dominacji... Czy trudno się nauczyć tego języka, DOTYKANIA, pytam Martę Kamer, koordynatorkę projektu aktywizacji zawodowej „Weź sprawy w swoje ręce” osób głuchoniewidomych. – Nie – mówi - nie...
            Przekonuje mnie o tym, kiedy wsłuchuję się w klimat „Dróg przyjaźni”, Krystyna Luc. Ciemne okulary. Wyraźne mocno akcentowane frazy własnego jej wiersza o Sieci, która zatrzyma w swych oczkach chwile, ich imiona to łagodność, dobroć. Sieć, która przerywa nużący ciemnością rytm dnia. Słowa tak w niej utkane brzmiące jak dotyki rąk (spoglądam znowu na rozmawiających Lorm’em...). Sieć darować każdemu, jak zapachy bzu (Sylwia Bartczak – tłumacz-przewodnik towarzysząca pani Krystynie trzyma w ręku prawdziwy fioletowy bukiet bzu). Poetka ma taką Sieć, przyjazną, otwartą, gotową, od wszystkich nas – tych, którzy czekają w ciemności. Czekajmy na własne sieci, przestrzenie naszej sympatii – z dobrocią-łagodnością-pokorą... Utwór pełen tekstów podwójnych i znaczeń uniwersalnych, doświadczeń autorki opartych na głębokich przemyśleniach egzystencjalnych. Filozoficznych. Artykułowanych świadomie, z przesłaniem. Jego treścią są odczucia osób głuchoniewidomych.
Jak powiedział później zaproszony i obecny na spotkaniu Kurator Oświaty Ferdynand Sańko, będzie przyjeżdżał na spotkania TPG, żeby usłyszeć wiersze, zobaczyć twórczość, spotkać autorów...
            Karolina Szulga, w jednej z odsłon spektaklu, na Drogach przyjaźni, muzycznie, w konwencji poetyckiej piosenki, mówi o swojej wersji kontaktu, we własnym rodzaju wrażliwości. „Jestem wodą, powietrzem...” w śnie, który jak piękny mit, gdzie stwórcą jest Ona, budująca płaszczyznę i świat, w  którym my słuchający-uczestniczący chcemy być z nią. Świat zrealizowany, Karoliny, tegorocznej laureatki wyróżnienia w VII. Edycji Lady D.  przyznawanego dla niepełnosprawnych kobiet sukcesu, w kategorii kultury i sztuki. Karolina jest jedną z sześciu osób wyróżnionych w tym roku. Pozdrawia Karolina, jak wszyscy występujący, w geście wyciągniętych ku nam, języka Lorm’a otwartych wnętrzy dłoni naszych, w języku „delikatności niemówienia”, zrodzonym z lęku, „że miłość może umrzeć jeszcze przed nami”, pozdrowienia dla tych, którzy, o to, się boją...
            Emanacje, które ku nam idą ze sceny zaimprowizowanej w Ośrodku „Archimedes”. Emanacje porozumienia, znalezienia języka wzajemnego przekazu, bogów i bogiń niezależnych od doktryn i religii. Mówienia i słuchania. Sacrum jest w ludzkiej przyjaźni. Izabela Gorczyca Brail’em czyta następny wiersz, poezje Andrzeja Rocha Żakowskiego. Dotyka, dosłownie, na białej kartce wypukłych znaków. Transponuje na mowę. Notuję akapit: „Twoje ręce...” Samorzutnie jeden z widzów miga siedzącej obok kobiecie. Chce przekazać... Jest studentem, ale tego nie uczył się na uczelni... to nie  „tłumaczenie” z języka, próbuje opowiedzieć nam potem swoje wrażenia z kontaktów z osobami głuchymi.
            Jest taka pozycja książkowa, która poleca mi Nina Kołbuc, Petera Heepa „Świat w moich dłoniach”. O osiąganiu sukcesów mimo niepełnosprawności, też z jej powodu. Marek Kabarczyk głuchoniewidomy autor „ Dotrzeć do celu. Życie bez słuchu i wzroku” stworzył pierwszy w Polsce syntezator mowy. Jest założycielem wrocławskiej firmy „Altix”, zatrudniającej osoby niewidome. Mając jedynie 2% wkładu własnego dzięki dofinansowaniu z PFRON można zostać właścicielem różnych urządzeń bardzo ułatwiających codzienne czynności. Uszkodzenia zmysłów dadzą się  zastąpić urządzeniami informującymi dźwiękiem o godzinie, o treści rozmowy telefonicznej, rozpoznającymi - w podczerwieni - światło i kolory, dowolnie powiększającymi litery w tekście. Brail’owskim monitorem, który możemy dopiąć do domowego komputera. Urzędowe dokumenty mogą być „czytane” skanerem, przetwarzane przez komputer specjalnym programem. Książki są dostępne za pomocą czytaka, jest już ich duża biblioteka w kraju.
Informacje są dostępne w literaturze, np. w „Biuletynie Sekcji Rodziców i Opiekunów Dzieci Głuchoniewidomych”, „Kwartalniku Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym „Dłonie i Słowo”.
            W czasie, gdy niektórzy, dzięki zaprzyjaźnionym z TPG plastyczką: Joanną Kozakiewicz, Barbarą Ptak kreują z gliny wytwory swojej wyobraźni, Rafał Bączkowski z airsoftowej „242 Grupy Specjalnej” zachęca wszystkich do niecodziennych wrażeń i sprawdzenia siebie w roli strzelca. Niesamowite odczucia, niecodzienna propozycja, która spotkała się z bardzo dużym zainteresowaniem.
            Dostępni są specjaliści zaproszeni na spotkanie. Prawnik, po wykładzie na temat korzystania przez osoby niepełnosprawne ze swoich obywatelskich praw związanych z uczestnictwem, np. poprzez udział w wyborach do Europarlamentu, w życiu polityczno – społecznym, odpowiada na  liczne pytania indywidualne. Są obecni zaproszeni działający w Stowarzyszeniu „Szansa” Sylwia Guzicka i Hanna Szulga, Barbara Kaczmarczyk z  Polskiego Związku Niewidomych, Arleta Stachecka dyr. Ośrodka Szkolno – Wychowawczego. Obecność tych osób, tak głęboko zaangażowanych w  społeczną pracę na rzecz niepełnosprawnych to także część owego w spektaklu w początkowej scenie odsunięcia na bok ciemnej kurtyny, by świat widowni i sceny stał się jednym.
            Ewa Skrzek – Bączkowska, Lubuski Pełnomocnik Wojewódzki Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym, wspólnie z Jackiem Bełzem właścicielem Centrum Turystycznego „Duet” organizator spotkania integracyjnego, inicjuje nasze zapoznanie, zaproszone osoby z Polski, z Białegostoku, Poznania, Warszawy, obszaru naszego województwa. Kończąc dzień spotkań, rozmów, przeżyć. Artystycznych, osobistych, towarzyskich, poznawczych. Im bliższa bliskość, jak śpiewa w podkładzie muzycznym Michał Bajor, w tańcu jednoczącym, końcowej scenie spektaklu, krąg dłoni, który tworzy. Klimat, atmosferę. I maski sceniczne zdjęte, już nie są konieczne, jako pierwszy etap ochrony, schronienia, niezależności. Tożsamości. Budowanej w  ramach pomocy współobywatelskiej w TPG.
Jak w zamykającym przedstawienie akapicie: „Ludzie, którzy chcą się porozumiewać zawsze znajdą drogę do siebie.”
Na drogach przyjaźni głuchoniewidomych są także Dyrektor Ośrodka Sportu i Wypoczynku w Międzyrzeczu – pan Janusz Iwiński, który po raz kolejny ugościł przybyłe na spotkanie osoby, a także wspierająca organizację pani notariusz Mirosława Kowalik, Dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury - Bartłomiej Kucharek, pani Ewa Szarata z Biura Projektów i Kreśleń, internetowy sklep ASG, Urząd Miasta Międzyrzecz, który po raz kolejny dołączył do listy sponsorów. Całość przedsięwzięcia nie powiodłaby się, gdyby nie pojedyncze uczynki ludzi dobrej woli, a przede wszystkim wolontariuszy Lubuskiej Jednostki TPG - na czele z tłumaczem-przewodnikiem Agatą Raciborką, Małgorzatą Miłaszewską, Mateuszem Fornalikiem i wieloma innymi osobami.


Iwona Wróblak
czerwiec 2009

piątek, 29 lipca 2016

Davide Monti – skrzypek Przedsionka Raju


            Świątynia p.w. św. Jana, pierwszy z tegorocznych koncertów w Międzyrzeczu z cyklu „Przedsionek Raju”, będących lokalnym wstępem do  koncertów w Paradyżu. Mieliśmy zaszczyt słuchać jednego z 3. koncertujących w okolicy muzyków – skrzypka Davida Monti z Włoch.
            Doskonała akustyka gotyckiej katedry. Gospodarz parafii ks. Marek Walczak, znany z promowania muzyki i kultury w Międzyrzeczu, zaprasza na  ucztę muzyczną. W programie skrzypce Davida Monti’ego, m.in. improwizacje na barokowe skrzypce.
            Muzyka barokowa ma to do siebie, że pozostawia dużo miejsca na autorskie interpretacje. Wysłuchaliśmy pięknych, nie granych na co dzień często, kompozycji z XVII – XVIII wieku, autorów mniej i bardziej znanych: Johan Hetmich Roman (1694-1758) „Assaggio”, Pietro Antonio Lacatelli (1695 – 1764) „Capricco nr 3”, Georg PfilippTelemann (1681 – 1767) „ Fantazja a-moll na skrzypce solo „Moderato”, „Vivace”, „Presto”, Nicola Matteis (? – 1713) „Alia Fantasia”, improwizowane preludium Pietro Antonio Locatelli „Capriccio nr 23”Il Laberinto Armonico”, improwizowany gigue  Johann Sebastian Bach (1685 – 1750) „Partia E-dur nr 3 na skrzypce solo, BWV 1006”, „Preludio, „Loure”, Gavotte en Rondeau”, „Menuet I”,  „Menuet II” „Gigue”. Przegląd form barokowych, struktur kompozycji muzycznych z tego okresu – od ich szkicu, konstrukcji inspirowanych folklorem po abstrakcyjne formy muzyczne.  
            Davide Monti, skrzypek z Włoch, jak mówi obecny na koncercie dyrektor paradyskiej „Muzyki w Raju” Cezary Zych, jest niezwykły. To outsider muzyczny, muzyk który opanował sztukę improwizacji na skrzypce barokowe do perfekcji. Mamy dzisiaj próbkę jego umiejętności. Wirtuoz instrumentu, taką ucztę konsumujemy dzisiaj w niezwykłym wnętrzu gotyckiego kościoła św. Jana w Międzyrzeczu, którego pokrywające ściany renesansowe freski, w  dużym procencie zachowane do czasów obecnych pod warstwą tynku, od kilku lat pieczołowicie odrestaurowane, staraniem proboszcza, przez pracownie konserwatorskie, były tematem wielu prac naukowych. Piękna sceneria nad Ołtarzem pomaga nam w skupieniu, oddaniu się kontemplacji wspaniałej paradyskiej muzyki.
             W ciszy wydobyte dźwięki gotyckie i barokowe, śpiewnie i słodko brzmiące w zabytkowych murach – tak jak to potrafią skrzypce… Pobrzmiewające folkowe inspiracje, skoczne wtrącenia, zaledwie kilka nut nadaje im swoisty koloryt. Osobowość Monti’ego – jak się wsłuchuje w swoją grę, bawi się nią, widać, że sprawia mu radość. Siedzimy blisko, akustyka sali właściwie nie potrzebuje mikrofonów… Nuty wtórują sobie – improwizacje oparte na słuchaniu wydźwięku poszczególnych fraz, ich przeczuciu, które my także odgadujemy – i potem z radością sprawdzamy swoje oczekiwania. Niekiedy to dramaturgia opowiadań, czasem zachwyt i zasłuchanie w sobie – w muzyce wewnątrz.
            Skrzypce jak orkiestra, wariacje na jeden z tematów. Zagubienie i znajdowanie się w labiryncie. Jak tworzy się improwizację?  Korzysta z  olbrzymiej wiedzy muzykologicznej, wykształcenia? Czy głębiej wsłuchuje się w kompilację tych elementów. Swoim wykonaniem tworzy nowy wyraz utworu. Wyraz ten dzisiaj, tak jak kiedyś, zgodny z konwencją epoki, z osobowymi inspiracjami, upodobaniami, osobowością. Dodając ornamenty, jak  stiuki budowli. Przeczuwając jej wnętrze przed otworzeniem drzwi do labiryntu, pięknego gmachu sztuki, na styku wierności kanonowi klasyki i jej  osobistego doświadczenia. Jest i trochę dworskiej muzyki – tego przy czym tańczono w gremiach elit, przejaw gustów muzycznych dawnych czasów.


Iwona Wróblak
lipiec 2016



czwartek, 28 lipca 2016

Kęszyca – Dzień Przyjaciół Domu Sztuk


            Budda. Pilnuje podwórza. Różne aspekty buddy także w sali ćwiczeń i ołtarzyka, miejsca, gdzie na zdjęciach jest pan Borda ze swoimi mistrzami sztuk walk, ninjutsu, i qi gong. Krótko przystrzyżona trawa wokół budynku, stodoły, który państwo Tatiana i Remigiusz Borda zaadaptowali na Dom  Sztuk.
            - Co w planie na dzisiaj? – pytam pani Tatiany. Jak co roku, spotkanie z ludźmi. Bardzo ciekawymi. Pokaz sztuk walk i qi gongu.
Gabinet pani Tatiany. Kanapka do reiki. W szafce zestawy kropli Bacha. Na ścianie „Certyfikat bioenergoterapeuty wydany przez Wielkopolskie Stowarzyszenie Terapii Naturalnych”. Oryginalne krople Bacha. Jedna z nowo przybyłych osób jest zainteresowana terapią. Skorzystała z zaproszenia na  spotkanie, by dowiedzieć się więcej na ten temat. Słyszała o skuteczności kropli. Materiały i ulotki są dostępne. Także naturalne mydełka lecznicze.
            W gabinecie pana Bordy robi się masaże. Bardzo pomagają w wielu schorzeniach, bólach kręgosłupa. Ponadto obydwoje są wykwalifikowanymi terapeutami.
Na matach w dojo – sali ćwiczeń, widowiskowy pokaz wschodnich sztuk walk. Samoobrona przed atakiem, za pomocą dźwigni. Na ciele są naturalne punkty, które się uciska powodując zamierzony efekt. Czarne stroje adeptów, uczniów pana Bordy. Chodzi o naukę myślenia przestrzennego. Filozofię spójnego przechodzenia z jednej formy w drugą. Bardzo przydatną etykę życia codziennego. Język ciała współgrający z osobowością i czymś jeszcze, następnymi stopniami wtajemniczeń. W które można wejść, jeśli się chce.
Ostre miecze ninjutsu w użyciu. Błysk fleszy, warto się sfotografować w takiej pozycji. Pokaz kończy ukłon w pozycji zazen. Mała świątynia nazywa się  bujinkan shinden dojo.
            Pani Tatiana z adeptami w tańcu qi gong. Płynne ruchy pomagają na wiele schorzeń, są relaksujące. Latasz jak ptak z bajki... Zmniejszają napięcie mięśni. Otwierają na kosmos. Otwierasz okno, by podziwiać księżyc... Wdechy i wydechy zgodne z rytmem natury. Obecnie na zajęcia do państwa Bordów w Kęszycy koło Międzyrzecza regularnie chodzi dwadzieścia kilka osób.


Iwona Wróblak
lipiec 2009

środa, 27 lipca 2016

Jarmark Jarmarkowi nierówny…

            Ten Jarmark jest wyjątkowy. Pszczewski Jarmark Magdaleński od lat cieszy się w okolicy niezwykłym zainteresowaniem, jest tłumnie odwiedzany, zarówno przez wystawców, jak i gości. Głównie dzięki, myślę, ciężkiej pracy jej organizatorów. To wzorcowy pomysł, jak prowadzić politykę promocyjną Gminy, wykorzystując w bardzo umiejętny sposób wszystkie możliwe atuty Gminy – atuty historyczne, współczesne, regionalne.
            Jak przystało na rasowy jarmark, nie zabrakło na Pszczewskim Jarmarku Magdaleńskim, stylizowanego na dawny, jarmarcznego spektaklu„Księga Błazna, moralitet plebejski” w wykonaniu „Teatru Trójkąt”. Wędrowny teatr dla ludu – z okresu późnośredniowiecznego i renesansowego, jego rekonstrukcja, obraz kultury dawnych czasów, jak go sobie dzisiaj wyobrażamy. By możliwie wiernie odtworzyć klimat ulicznego spektaklu jarmarcznego aktorzy wystąpili w strojach z epoki, uszytych z samodziałowej tkaniny ręcznie farbowanej, Przypuszczalnie w dawnym Pszczewie takie właśnie przedstawienia rzeczywiście ongiś się na rynku, być może nawet w tym samym, co dzisiaj, miejscu, wydarzały…
Przenośna mała scena lalkowa, jaką woziła pewnie ze sobą niewielka trupa aktorska. Nieco muzyki na instrumentach będących prototypem gitary, proste (na pozór) akordy, fabuła przedstawienia bazująca na ustalonych wzorcach opowieści – eposu wzorowanego nieco na rycerskich opowieściach, z morałem na końcu, aby gawiedź zebrana na jarmarcznej uroczystości wiedziała, jak należy bogobojnie, szanując władców aktualnie panujących, postępować. Opowieść krótka, nie stroniąca od ludowego, czasami ostrego, dosadnego humoru – w tamtych czasach sacrum i profanum nie było tak oddalone od  siebie, stanowiły jedność.
            Otwierają się drzwiczki przenośnej sceny… Będzie się dział Ku uciesze wszystkich grubych, chudych, rudych – głosi ustami pierwszego aktora -  średniowieczny chorał jarmarczny. Potok mądrości ludowych - Król jest nagiGłupota precz! Lalkowaci rycerze biją się o najpiękniejszą z dam –  parodia średniowiecznych turniejów rycerskich, opiewanych w pieśniach trubadurów, w których chodzi o samą Formę (konwencję) - Bycia Rycerzem. Rycerzem swej damy. Błazen (święty, koniecznie Garbaty) rozsądza spór o piękność Adorowanej, i rzecz główna okazuje się bezprzedmiotowa – bo  chodzi o tę samą Damę, jest Ona, ta właśnie, najpiękniejsza (bo jedna), czyli nie ma o co walczyć… No cóż, niestety, trzeba się pogodzić, że nie ma  powodu, by zaprezentować swoją waleczność i honor rycerski, chociaż serce rwie się do bitki, adrenalina krąży w żyłach błękitnych… Ne skraju Nieba i  ziemi, oddając się życiu i namiętnościom życia jest się, w późnym średniowieczu, świadomym (bliskiej) śmierci, wielkiej kościanej postaci z kosą. Można się jednak z Kostuchą frymarczyć i targować, życie nie jest tak tragiczne, a nuż się przechytrzy Kościstą i uzyska parę chwil żywota więcej – na przykład zmieniając tor lotu tatarskiej strzały… Mam wrażenie, że świat był wtedy – w umysłach średniowiecznych ludzi – bardziej oswojony, nawet w  charakterze Postaci Śmierci można było znaleźć ludzkie cechy, Nieubłagana była łasa na kobiece komplementy, za które gotowa była odroczyć Termin, pójść na rokowania z małym jarmarcznym człowiekiem…
            W zadumie nad kondycją moralną człowieka w różnych epokach, jego sposobem radzenia sobie z życiem i śmiercią, przechadzam się po ryneczku pszczewskim.         W centrum jarmarcznego festiwalu, w pobliżu zabytkowego budynku Muzeum „Dom Szewca” szewskiej Familii Paździorka (są tam też  gabloty z artefaktami archeologicznymi), rozlokowane są, jak co roku, wartościowe stoiska artystyczne i rękodzielnicze. Ustanowione są w pobliżu sceny, gdzie mają miejsce się główne punkty Programu dwudniowej imprezy. Na scenie zapadają rozstrzygnięcia licznych konkursów i turniejów, wręczenia nagród i dyplomów, mają miejsce m.in. występy wokalistów – studio Piosenki Gminnego Ośrodka Kultury w Pszczewie, i zespołów muzycznych. Śpiewa jeden z pierwszych zaproszonych na Jarmark zespół śpiewaczych – Zespół „Kęszyczanki” z Kęszycy Leśnej. Podobnie jak inne, podobne formacje – spontaniczna radość wspólnego zespołowego śpiewania. Piosenki do nucenia i tańczenia. W następnym dniu inne zespoły amatorskie będą się również prezentowały. Przewidziana jest profesjonalna gwiazda sceny, zespół „Enej”, także kabaret „Weźrzesz”, Zespół Tańca Współczesnego „Trans”, covery Anny Jantar w wykonaniu Beaty Deutchmann, itd.
            Stoiska z twórczością artystyczną, wśród nich punkt z rzeźbami Tadeusza Bordelasa – tym razem nie tylko postaci ludzkie, jest dużo ptaków, form wydobytych w kłód drewna. Są obrazy olejne, kolekcja urokliwych kolczastych wiklinowych jeży różnych rozmiarów autorstwa Zbigniewa Tatarynowicza, w tym sezonie podobno jest modne posiadanie takowego na stoliku w salonie…  
            Grupka ludzi wokół mnie z zainteresowaniem słucha pszczelarza, pana Romana Kalarusa. Na stoisku maleńkie artystyczne figurki z wosku, przedstawiające zwierzęta, z knotem do zapalenia, ale chyba szkoda je używać jako świece?… Miód jest na pewno pyszny, są paczki zdrowotnego pyłku kwiatowego. Najbardziej ciekawe są opowieści pszczelarza, który zajmuje się swoją profesją już bardzo dawno. Prezentuje nam pokazowy mały ulik, gdzie za szybką uwijają się przy robocie pszczółki. Królowa zaznaczona jest na niebiesko, widzimy, że jest nieco większa od innych owadów w swojej rodzinie. Raz w roku wylatuje poza ul na lot godowy, by utworzyć nową pszczelą familię – tak jest w naturze. Królowa znosi jajeczka, czyli czerwie, w  ilości około 2500 sztuk (ilość jest różna w poszczególnych letnich miesiącach), do miseczek, po tym fakcie zasklepianych – miejsca te widoczne są za  szybą, jest wtedy karmiona przez robotnice mleczkiem, a nie – jak zazwyczaj, pszczelą papką. Królowa żyje około 3 lat, pozostałe pszczoły – 35 dni. Ul w  okresie letnim liczy 60 - 80 tys. pszczół, które pracują w środku na 10 -12 ramkach. Pszczele robotnice żyją w ulu około 20 dni. Zajmują się sprzątaniem, karmieniem czerwi, wydzielają wosk, przerabiają nektar, rozdrabniają pyłek z ubitych kulek, rozcieńczają miód wodą, schładzają też gniazdo. Pszczeli rój  to super organizm – bez przenośni – składający się z wielu osobników, z których każdy nie może żyć osobno. Tak są przez naturę, i swój genotyp, zaprogramowane…
            Na pszczewskim rynku na stoiskach kipi od pasji i ludzi je realizujących, o różnych profesjach i zainteresowaniach. Wyroby z syropów ziołowych czarnego bzu, akacji, czarnej maliny, chabrów, borówki itd… lista użytych roślin jest bardzo długa. Są stoiska ze słodkościami (nie tylko) dla dzieci – lizaki, chałwy, jest poczęstunek weekendowy dla dorosłych – kiełbaski, szaszłyki, stosy wielkich wiejskich chlebów. Zabawki, baloniki dla maluchów, dla  koneserów zestaw kolorowych jak motyle wachlarzy. Wąskie uliczki rynku pszczewskiego zastawione są stoiskami, gdzie kupić można dosłownie wszystko. Ubiór – buty, sukienki, akcesoria domowe – firanki, zastawa stołowa – zabytkowa poniemiecka i także nowa, współczesna, meble itd. wyroby z wikliny i lakierowanego papieru przedstawiające zwierzęta. Rośliny i drzewka do zasadzenia na działkę, itd.
            Koło kościoła św. Magdaleny stoisko z bardzo tanimi książkami – ofiarowanymi Mirce Górnej z Pszczewa. Tegoroczny kiermasz był trzecią edycją Charytatywnego Kiermaszu Książki, odbywającego się pod hasłem: „Kup książkę - pomóż Mirce w leczeniu”. Cała zebrana kwota została przekazana na  leczenie i rehabilitację. Po przyjęciu komórek macierzystych rehabilitacja (systematyczna) jest jej niezbędna aby nabrać jeszcze więcej sił i zatrzymać postęp choroby (Rdzeniowy Zanik mięśni SMA, typ III). Charytatywny Kiermasz Książki odbył się przy wsparciu PZ Caritas z Pszczewa. Książki, które Mirka razem z wolontariuszami sprzedawała przez weekend (16 i 17 lipca), otrzymali od mnóstwa ludzi. Były zorganizowane dwa punkty oddawania książek - w Pszczewie (OPS) oraz w Międzyrzeczu (Biblioteka Publiczna). Mnóstwo książek przyszło na adres Mirki drogą pocztową - od wielu ludzi z  całej Polski. Do akcji włączyły się również wydawnictwa. Niektóre z tych wydawnictw ofiarowują książki corocznie na Charytatywny Kiermasz - takie stałe wsparcie, dzięki któremu na Kiermaszu można było kupić nowe książki, aktualne bestsellery. Mega gratka dla czytelników, bo książki sprzedawane były w bardzo niskich cenach, od 1 zł. W ofercie kiermaszowej znalazły się publikacje o bardzo szerokiej tematyce, literatura piękna polska, zagraniczna, powieści, kryminały, mnóstwo poradników wielotematycznych, książki dla dzieci i młodzieży.... Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Kiermasz cieszył się  ogromnym powodzeniem, przed stoiskiem, w ciągu dwóch dni, przewinęło się bardzo dużo ludzi.


Iwona Wróblak
lipiec 2016













wtorek, 26 lipca 2016

Nie-pełna-klatka


            W holu Klubu Garnizonowego wystawa fotografii o takim tytule. Bardzo ciekawe jest motto ekspozycji: Ty sam jesteś przyczyną i skutkiem.
To jak oglądanie siebie będąc niezupełnie schowanym za teleobiektywem. W półświadomości, że jest się obrazem, podmiotem fotografującym i obiektem, który jest przez się oglądany. Konstatacja faktu realnego świata, który jest współtworzony, za pomocą techniki fotografii.
            Stąd, może, tematyka. Lidia Radzion – wyostrzone fotografie dokumenty miejsc aktywności cywilizacji przetwarzania świata. Za pomocą maszyn, którymi kieruje człowiek. Praca człowieka – coś, co zmienia świat wokół nas. Z nami razem, których też poddaje obróbce.
Aleksandra Jończyk. To coś innego. Ludzkie pasje, fruwania, dotykania nieba i przestworzy, marzeń. Motocykliści na swoich gibkich maszynach, które niekoniecznie zawsze jeżdżą po stałym gruncie. Kadry uchwycone przy podniebnych, zdawałoby się, skokach motocyklowych.
Aleksandra Stasiak. Detale. Studium krzywizn motylich skrzydeł. Jak kompozycje matematyczne elipsoid natury. Charakterystyczne profile twarzy, wiele mówiące o osobie podobizny. Wąski świetlisty tunel korytarza zwęża postać ludzką do fantomu idącego na jakąś, drugą stronę, być może...
Mateusz Fornalik. Tu światło, oświetlenie, to główny temat twórczości, układa z niego kompozycje. Jagoda Nycz. Może być sztucznym to światło, płynące z reflektorów samochodów...
            Centralnie, na środku sali, portret kobiety ukrytej za zasłoną, może Arabki. Ciemne oczy, ich tajemnica, duszy, przeżyć, myśli i planów. Portrety Marty Gogoc. Portrety kobiet z bliska.


Iwona Wróblak
lipiec 2009

poniedziałek, 25 lipca 2016

Turnieje rycerskie na Zamku


            Pierwszy z trzech dni święta Zamku Międzyrzeckiego, jego epoki dawnej świetności. Ludzi szanujących piękno i majestat jego historii. Zamek pielęgnowany i konserwowany przez pracowników Muzeum. Ożywiany przez organizowane przez Bractwo Rycerzy Ziemi Międzyrzeckiej od trzech lat turnieje rycerskie, turnieje łucznicze, turnieje puszkarzy. Namiestnikiem Bractwa i głównym organizatorem imprezy jest Tomasz Bączkowski.
            Przybyły zaproszone przez Bractwo chorągwie ze Szczecina, Niemiec, mieszczki i woje, damy dworu w strojach XIV –XV w., pieczołowicie otworzonych za starych rycin. Szytych samodzielnie. Kute są w kuźniach zbroje i miecze, toczone na kołach garncarskich naczynia kuchenne przywiezione ze sobą na trzydniowy piknik wielbicieli Średniowiecza.
            Muzycznie w tym roku na wstępie imprez na Zamku. U podnóża wrót do Zamku wystąpi niszowy zespół muzyczny Percival. Kwartet młodych ludzi śpiewających stylizowane na prasłowiańskie, czy zgoła indoeropejskie, pieśni z kręgu kultur ościennych, z epok głębokiego średniowiecza. Z czasów, gdy Europa była jedna również, tylko nieco inaczej. Stosownie do czasów.
            Starosłowiańska pieśń, gardłowa, z przepony. Dwie dziewczyny, wokalistki, bardzo dobrze śpiewające. Pieśni z pogranicza polsko – ukraińsko – białoruskiego. Z epoki księcia Mieszka. Wieczorną porą zaplata się nad Zamkiem czar dawnych czasów, klimat prastarych dziejów jest słyszalny w przyśpiewkach. Irlandzkie nuty, celtyckie, z sag królewskich. Muzycy sięgnęli też po folklor szwedzki, tylko wyobraźnia ogranicza horyzonty, jeżeli możliwe jest napisane powieści zamkniętej w dawnym bajko podobnym bezczasie, to dlaczego nie zaśpiewanie o nim pieśni? Przedchrześcijańskie bóstwa – Thor, Światowid, te wołają do nas z liry, lutni, fletu i bębnów, tak długo żyły z nami, przez tysiąclecia... Zaśpiew ukraińskich dumek Kasi, taki dawny, jeszcze nie smutny i mocny wokal Joanny. Mikołaj opowiada o instrumentach, umie, jak słyszymy, grać na lutni, chociaż, jak mówi, z zawodu jest plastykiem. Bohaterzy, dawni herosi, wędrują po stepach i równinach Europy, a my odczuwamy ich emocje i tęsknoty.
            Drugi zespół tego wieczoru. Jeszcze bardziej etniczna „Batteria” z Pszczewa. Rytm i słuchanie ich zespołowe rytmu. Ich wewnątrz-słuchanie i my słuchacze w transie, jaki mimowolnie wywołuje gra na instrumentach perkusyjnych. Ustawiczne powtarzanie dźwięków wprawia w stan zespolenia w gromadzie, jak w hordzie dawnych łowców, nie tak dawno to było... Zamiłowanie do jam-session pozostało do dziś wśród muzyków... Szczególnie widać to w afrykańskich rytmach, które się rozpoznaje natychmiast, podobno stamtąd pochodzi nasza pramatka... Opowieści o naszej dalekiej przeszłości, która jeszcze nie przeminęła, słyszymy glossą „Baterii”.
            Muzyka – sacrum wokół ogniska. I walka. O byt, z wrogami. Na moście konkretnie w XV w. Turniej rycerski. Walka zacięta. Potykają się rycerze w pojedynkach w błyszczące zbroje zakuci. Tomic – sędzia dba o bezpieczeństwo naszych współczesnych wojów. Miecze stępione ale wciąż ciężkie, z metalu. Niebezpieczne. Na murach proporzec z herbem Bractwa Rycerzy Ziemi Międzyrzeckiej, na nim złoty kielich Graala i lilijki na czarnym tle. W obozowisku wewnątrz zamkowych murów namioty, na tarczach, spoczywających po walce, rodowe herby. Najemna Rota Strzelcza przed chwilą wystrzeliła z hakownicy. Można obejrzeć bombardy i armaty. I wystrój średniowiecznego obozowiska. Jak mówi o imprezie na Zamku jeden z wojów, tutejszy międzyrzecki rycerz – cofasz się, bracie, o 600 lat, jest ognisko, trójniak, nie ogarniasz tego, jest wielka wspólnota, wielka rodzina średniowieczna...
            W opończach, kolczugach, zbrojach płytowych, z bronią drzewcową, mieczami jednoręcznymi i półtoraręcznymi, toporami, rycerze walczą, turniej organizowany jest na cięcia, liczy się ilość zadanych razów. Próba to generalna przed jutrzejszą walką a Szarfę Pani z Jeziora, która ongiś (nieważne, kiedy – może przed chwilą...) dała miecz Ekskalibur królowi Arturowi.
            Tak się dzieje historia pisana dawnym stylem. Kiedy miała jeszcze mityczne znaczenie. Jak słyszymy z głośników, bitwa sroga pod murami świetnego Zamku Międzyrzeckiego zacznie się onego roku dzisiejszego 1474. Za króla polskiego Kazimierza IV, kiedy to pod gród Międzyrzecz nadciągnął z południa król węgierski Maciej Korwin w osobie walecznego i okrutnego Stefana Zapoyli, który to wraz ze swoimi 15.tysiącami ubranych na czarno i świetnie wyposażonych najemników bitwę stoczył ciężką z garstką dzielnych obrońców kasztelu. Bronili się okrutnie, nawet wojenne wycieczki czynili woje w szeregi wroga, „Bogurodzicą” dodając sobie animuszu, bo gród nasz w dobrym miejscu leży i trudno go dobywać. Mury nawet dzisiaj zaświadczyć mogą, i kruki, które pamiętają one czasy, że przemyślnie zbudowano naszą stanicę. Świadkiem te kruki były dramatycznych wydarzeń... A ludzie je zapisali.                  
            Dużo prochu (i huku...) musieliśmy powąchać (zwłaszcza usłyszeć) podczas inscenizacji zdarzeń sprzed wieków. Błysk słońca na zbrojach, piki, halabardy opuszczone nisko, nadzieje na odparcie wroga i wiadomość o zdradzie okolicznych książąt, która wielki miała wpływ na historię. Obrazujący nastrój walki podkład muzyczny, krzyki trwogi umierających, kiedy rozwarte już były bramy i Węgrzy dobijali obrońców, z baszt przedtem rażących napastników kamieniami, smołą i wrzącą wodą. Bardzo dużą widownię mieli wojownicy obydwu stron. Za Zamek przyszło wielu ludzi, również turystów, turnieje i bitwy to wielka atrakcja. Nasz Zamek fizycznie jest wdzięcznym obiektem to takich przedsięwzięć, mimo swojej bujnej historii zręby murów przetrwały i mogą służyć jako lekcja pokazowa, doświadczona włożeniem hełmu czy kolczugi, pamiątką wspólnego z rycerzem czy grupą rycerzy zdjęcia (pilnie są woje w tej kwestii oblegani...). To lekcja wyobraźni, trening, inaczej się patrzy na cegły murów starego kastela, kiedy co nieco wiadomo o jego historii, a przewodnicy zadbają o przekaz ustami umarłych - ale nie całkiem umarłych, jak widać, za sprawą takich imprez, o dawnych czasach, zdarzeniach i ludziach. Przechadzają się dzisiaj – ci strażnicy wiedzy i pamięci pasjonaci, w opończach z wełny, w czepcach, żywi łącznicy z Ziemią Międzyrzecką, taką, jaką ona jest, wieczną i niezniszczalną. Którą tylko jesteśmy tymczasowymi, pamiętajmy o tym, gospodarzami w kole dziejów, w krótkim XXI wieku. Który także, jak to było z poprzednimi stuleciami, przeminie.


Iwona Wróblak
lipiec 2009

niedziela, 24 lipca 2016

Mała Moskwa w Bibliotece


            Love story w powojennym PRL-u. Niezwykła sceneria bazy radzieckiej w Legnicy. Akcja filmu kończy się interwencją wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. Treścią filmu jest pamięć o historii, która się wydarzyła. Pamięcią wyrytą na twarzach głównych jej bohaterów. Pamięcią zamazywaną w wytycznych oficera KGB, dla którego honor rodiny wymaga infiltracji szczegółów intymnego życia każdego obywatela ZSRR  .
            Legnica - oblężona twierdza w pozornie bratnim kraju słowiańskim. Priwislanskim kraju. Bardzo odważnie pokazana zależność Naszej powojennej od Wielkiego Brata. Romans historyczny.
Rzecz, która może się zdarzyć. Miłość. I zdarza się. Miłość pomiędzy osobami płci odmiennej. Miłość polsko – rosyjska. Fatalna w skutkach, jak to się  zdarza w słowiańskich romansach. Ona się wiesza, on posiwiały stoi po latach nad jej grobem. Razem czy obok jej męża. Jest córka, oczywiście – podobna do niej jak kropla wody... Słowiański romans naszej trudnej historii polsko – rosyjskiej.
            Przystojny, a jakże, polski porucznik. W twarzowym stalowym mundurze. Kochający od pierwszego wejrzenia, oświadczający się pierścionkiem. Piękna Rosjanka. I jak w Weronie ciąg nieporozumień. Kłamstw o śmierci jednego z kochanków, na które drugie reaguje samobójstwem. Widowiskowe, wzruszające – starsze panie i nie tylko...
Mała Moskwa w Bibliotece Publicznej. Seans filmowy w ramach spotkań Dyskusyjnego Klubu Książki, rozmów o filmach, wybranych przez uczestników DKK.

Iwona Wróblak
lipiec 2009

sobota, 23 lipca 2016

First Praise

            Przekażcie sobie znak pokoju... Po Mszy św., w kościele św. Wojciecha, nikt nie wychodzi. Dzisiaj First Praise z Clermont w Oklahomie z USA  zagra i zaśpiewa dla międzyrzeczan.
            Już drugi raz, zaproszeni do Polski przez pastora kościoła ewangelicko - metodystycznego ks. Sławomira Radoszyńskiego, wystąpią z repertuarem pieśni religijnych. Dzięki uprzejmości gospodarza ks. proboszcza Ryszarda Kolano. Który mówi do zaproszonych gości – Cieszymy się Waszą obecnością w naszym kościele. Kościół św. Wojciecha jest poprotestancki, co jest widoczne w jego architekturze.
Muzyka uspokaja umysł. Muzyka pomaga ponosić trudy każdego przedsięwzięcia. Pomaga się modlić.
            Usłyszymy pieśni przynoszące chwałę dla Stwórcy. Świątynia to miejsce, Bezczas, do wyrażania glorii, jeżeli chcemy to wyrazić, możemy robić to  śpiewając, bo taka jest radość...
            Zespół w tym roku jest liczebnie wzmocniony. Ma w swoim składzie 3 pastorów. I biskupa tamtejszej parafii. Świetnych muzyków, którzy śpiewając mają oczy wzniesione na to Ponad. Słuchającym udziela się wiara w ich autentyczność religijnego zaangażowania. Są wiarygodni, wzbudzają szacunek. I bezpośredni. Skromni i pełni godności. Świadomi swoich uczuć religijnych, otwarci. Powiew anglosaskiej mentalności dużego kalibru. I  frapująca inność odmiennej, protestanckiej, kultury religijnej.
            Chórek trzech dziewcząt. Piękny głos Kelly, którą po koncercie obściskują płacząc ze wzruszenia starsze panie siedzące w pierwszych ławkach. I  najmłodsza wokalistka zespołu, czarnoskóra dziewczynka, której kwiatek osobiście wręcza starszy kulejący mężczyzna, Paweł tłumaczący ich rozmowę rozbawiony uśmiecha się...
            To miało być mocne muzycznie uderzenie, tak słyszeliśmy w zapowiedziach... Było. Nie tylko rytmy były szybkie. Wrażenia pozostały w nas na  długo. Na ekranie słowa modlitwy Ojcze nasz, w obydwu językach, jedna z kobiet, widzę, wstaje i śpiewa je, równocześnie z muzykami, po polsku. Kościół jest pełny ludzi. Słuchamy starannie zaaranżowanych pieśni, na klarnet, skrzypce, gitary, perkusje, instrumenty klawiszowe. I Kelly, wypracowany, naturalnej urody głos, po jej występach spontaniczne mocne brawa. Ja i mój dom będziemy służyć Panu. Olways... Refren.
Niecodzienny koncert. Pastor – jeden z solistów: - Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy być razem z Wami. Dużo nas łączy, mimo różnic kulturowych. Dzielmy się wzajemną miłością do siebie i miłością do Boga. Cieszymy się, że możemy grać tutaj.
            Czyli w Międzyrzeczu, w Polsce. Utwór pochodzący z zachodniej części USA, stara pieśń pionierów o Bogu, który nas kocha we wszystkich chwilach życia, i jest z nami. Z akompaniamentem klarnetu, piękna, wzniosła, pełna nostalgii pieśń – modlitwa. Prayer. Halleluyah. Zapamiętaliśmy w  Międzyrzeczu ich koncert sprzed dwóch lat, dlatego taki pełny jest dzisiaj kościół p.w. św. Wojciecha po Mszy św.
Zaśpiewać o Dotyku, Bożym dotyku. Utwór napisany do Boga przez jednego z członków Kościoła. So touch me naw. Pastor słowami tłumacza – to  doskonała okazja, by podzielić się wspólnym doświadczeniem religijnym.
            Kiedy nie ma słów do wyświetlenia – utwór jest instrumentalny – na ekranie postać człowieka z rozłożonymi otwartymi ramionami, na tle boskim w swym pięknie obrazie zachodzącej za horyzont wielkiej czerwonej tarczy słonecznej, i wiatr, też nieziemski, dotykający powiewem człowieka, który, skupiony, przyjmuje je do siebie – i obraz Słońca, i dotyk wiatru.
Amazing Grace, czyli Cudowna Boża Łaska, Kelly i nagle uciszeni jej wierni słuchacze, jej i jej Boga. Jej talentu wokalnego, osobowości. Słuchają jej  także bezszelestnie malutkie dzieci, ze dwójka ich przyszła razem z rodzicami na Mszę św. i koncert.
            Amerykański pastor – Modlitwa dla każdej religii jest jednym z jej najważniejszych elementów. Pomodlić się w sposób muzyczny... Wspólna modlitwa w kościele św. Wojciecha, zawsze przy muzyce, czasami bez słów.
Pastor Rodaszyński – W życiu dobrych chwil stale brakuje. Dni Międzyrzecza rozpoczęły się pogodną pieśnią. Jak symbolem dostatku i dobra, współistnieniem obok siebie dwóch religii.
Ks. proboszcz Kolano – Dziękujemy Zespołowi, Międzyrzeckiemu Ośrodkowi Kultury. Bisem na stojąco kończy się koncert. Po amerykańsku modląc się,  bardzo głośno, bardzo śpiewnie. Gospel. Śpiewając razem. Wykonawcy są bardzo uśmiechnięci. Udało im się uwieść nas ku słuchaniu ich sposobu modlitwy, ich radości. Mimo bariery językowej i innej tradycji. Dzięki otwartości polskiej kultury, gościnności proboszcza. I niewątpliwie dużej kulturze muzycznej First Praise. Amazing Grace - Kelly i Zespół proszeni są jeszcze raz o tę pieśń.


Iwona Wróblak
lipiec 2009

piątek, 22 lipca 2016

Hugo van Dalen i Anna Ziółkowska z koncertem z Międzyrzeczu


            Kościół Św. Jana. Kolejny koncert z cyklu Letnie Koncerty na organy. W ławkach fani muzyki klasycznej, których III. Edycja spotkań muzycznych w kościele już dorobiła się sporej grupki. Jak pięknie brzmią nasze organy, wyremontowane kilka lat temu, również dzięki inicjatywie społecznej, przekonujemy się prawie co tydzień, bo taka jest częstotliwość muzycznych spotkań na Letnich Koncertach.
            Muzycy zapraszani przez organizatorów – ks. proboszcza Marka Walczaka i Zdzisława Musiała – przyjeżdżają koncertować do Międzyrzecza co  roku. Gotycka katedra kusi doskonałą akustyką, i gościnnością gospodarzy.
            Anna Ziółkowska. Sopran liryczny. Już raz wystąpiła w koncercie I. Edycji. Urodziła się w Sierczu pod Międzyrzeczem. 28 lat temu wyemigrowała do Holandii. Mieszka w Spijkenisse pod Rotterdamem. Od dziecka bardzo lubiła śpiewać, jednak dopiero w Holandii miała warunki ku  temu, by realizować swoje życiowe pasje. Zaczęła od okresu próbnego w rotterdamskim chórze. Wschodniosłowiańskim, nieco metalicznym tembrem głosu pani Anny zainteresował się dyrektor chóru, który namówił ją do pobierania prywatnych lekcji śpiewu operowego. Pierwsze lekcje profesjonalnego śpiewu pani Ziółkowska brała u holenderskiej śpiewaczki Roberty Crosi Manon. Z jej obecnym akompaniatorem Hugo van Dalenem poznali się 7 lat temu. Pan van Dalen uczył gry na pianinie syna pani Crosi i został przez nią pani Annie polecony jako dobry akompaniator. Edukację muzyczną pani Ziółkowska poszerzyła o lekcje z teorii muzyki w szkole muzycznej w Rotterdamie. Obecnie nadal doskonali technikę wokalizy u pani Elisabeth Damen. Brała już udział w koncertach solowych jako sopran. Za kilka miesięcy śpiewać będzie partie wokalne w operze „Joanna Dark” G. Verdiego. Opera, wielkie przedsięwzięcie, blisko 100. osobowy zespół, wystawiona będzie w Rotterdamie. Pani Anna z nostalgią wraca do Polski, do ojczystych miejsc, Siercza, Międzyrzecza, gdzie spędziła swoje dzieciństwo i młodość, by dzielić się swoją miłością do muzyki klasycznej. Z natury romantyczka, szczególnym sentymentem darzy opery, zna wiele arii, kilka z nich prezentowała nam na koncertach w Międzyrzeczu i w Zielonej Górze.
            Hugo van Dalen. Pianista i organista. Ukończył Królewskie Konserwatorium w Gent (Belgia) i w Hadze (Holandia). Był dyrektorem średniej szkoły muzycznej, wykładał tam naukę gry na organach, fortepianie i teorię muzyki, obecnie na emeryturze. Jest akompaniatorem i organistą w Instytucie Muzyki i Tańca w Rotterdamie. Koncertuje na terenie zachodniej części Holandii. Stale aktywny muzycznie, z przyjemnością przyjeżdża z panią Anną do  Polski – na koncerty m. in. do Międzyrzecza, w ramach Letnich Koncertów Organowych. Prywatnie miłośnik psów, ma w siebie w Rozenburgu dwa: pudla Sonię i teriera Kritosa. Pan Hugo uważa, że każdy rodzaj muzyki jest inspirujący. Od salsy, jazzu i rok-and-rolla po Bacha i Rachmaninowa, którego ceni za rosyjskie i starocerkiewne akcenty muzyczno kulturowe. Muzyczne fascynacje wzbogaca filozoficznym podejściem do roli muzyki jako organizatora bytu ontologicznego człowieka.
            Koncert. Z niecierpliwością czekamy na rozpoczęcie. G. F. Haendel - Hugo van Dalen zaczyna triumfalnie i lekko utworem instrumentalnym „Itrada alla marcia e Fugetta D-dur”. Pani Anna zaśpiewa swym mocnym sopranem arię z opery „Rigoletto”, z akompaniamentem pana Hugo. Król muzyki organowej, rozpoznawalny dzięki swojemu niepowtarzalnemu brzmieniu, którego utworów nie braknie na naszych koncertach – J. S. Bach: „Wariacje na temat”. Piękna aria „Ave Maria” Franza Schuberta w wykonaniu pani Ziółkowskiej. Tańce dworskie z epoki Ludwika XIV Christopha Graupnera, wykwintne, lekkie, skoczne. Wolfgang Amadeusz Mozart też jest reprezentowany. „Aria Miłości” z „Wesela Figara”.
            Poważniejsza tematyka. „Wieczorne myśli” Felixa Mendelsohna – Bertoldy, w aranżacji Rogiera van Otterloo. Z znowu aria operowa. „Sprzedana narzeczona” B. Smetany. Pełna gwałtownych uczuć, namiętności, tragizmu. Fascynacje wschodniosłowiańską muzyką religijną pana van Dalen. Sergiej Borkiewicz „O Griszy, spacerującym mnichu”. Staroobrzędowe brzmienia, prawosławne. Powaga i dostojeństwo. Piotr Czajkowski – aria z opery „Jolanta”. Inna muzyka religijna. „Andante religioso allegro” Leona Boellmana. Interpretacje instrumentalne pana Hugo są uważnie słuchane, absolutna cisza towarzyszy koncertowi.
            Francuski walc G. Pucciniego. Z opery „La Boheme”. Subtelne nuty tańca. I muzyka już XX. wieczna, by urozmaicić repertuar koncertu. „Wariacje” E. Elgara, brytyjskiego kompozytora. Feeria propozycji brzmieniowych, jakie niesie ze sobą instrument-orkiestra, jakim są organy.
            Na bis nasza para holenderskich gości przygotowała „O Mio Babino caro”, pieśń do ojca z opery „Giovanni Schicchi”.
Organizatorzy dziękują międzyrzeckiemu Studiu Filmowemu „O i P” (Dom Towarowy) i zapraszają na pozostałe koncerty.


Iwona Wróblak
sierpień 2009

czwartek, 21 lipca 2016

Kinga Stadnik. Wystawa rysunku


            Wyraziste portrety, czarno – białe. Starannie zaznaczone oczy. I usta – one nadają postaciom charakteru. Wydobywanie ukrytych walorów wizualnych – tak autorka nazywa swoją technikę tworzenia. Sposób rysowania.
Figlarność i radość na portretach dziecięcych. Przenikliwość i nieco arogancki intelektualizm męskiego spojrzenia. Poznaje tego mężczyznę, ale pani Kinga mówi, że to ktoś inny, ten portret zebrał w sobie cechy kilku osób... Może ci mężczyźni mają podobną cechę, która jako rysownika zainteresowała panią Kingę...
            Żywe postacie na portretach. Nadała im pani Stadnik owo życie. Eksponując pewne cechy. Jak mówi – naturalność. Daleka jest od traktowania modelu jako maski, scenicznego symbolu. Widzi człowieka, z jego niepowtarzalnością. Zafascynowana i pełna szacunku dla osoby. Ciekawe twarze, wyrażające sytuacje, charaktery, doskonale uchwycone i artystycznie przetworzone zdjęcia, migawki spojrzeń rysownika. W dziecięcych twarzach jest pewna dorosłość, dojrzałość, myślę, że wynika to z tematu studiów autorki. Nie ASP, to studia pedagogiczne, zawodowa styczność z psychologią wspaniale procentuje uważnością w przyglądaniu się ludziom. Tym najmniejszym również, niemowlęciu, które ma karmiczną świadomość własnego nieprzypadkowego istnienia, pozornie wziętego z niebytu. Dziecko, bez płci jeszcze, zarys twarzy i ogromnych oczu, zdecydowanie domaga się  zauważenia. Młoda dziewczyna – kobieta, frywolna, świadoma własnej urody, której piękność jest wielka może dlatego, że tak świadoma, i spontanicznie przełamująca bariery. Ołówek i grafit, umiejętnie używane, z lekcji zasłyszanych, mimochodem zapamiętanych wskazówkach – pani Kinga jest bardzo zdolna...
            Piękne kobiety. Wyraźne zmysłowe usta, jedna femma fatale, nieco zblazowana, z papierosem w ustach, oczy zmrużone. Cienka kreska oszczędnie stosowana, wiele mówiąca, razem z pustą białością papieru jak elementem architektury nie jednowymiarowym. Zdaje się nam przechylać w uśmiechu dziewczynka, jeszcze moment, a profil jej zmieni się o kilka stopni, oczy spojrzą pod kątem... Dynamiczne portrety pani Kingi.
            Pedagogika opiekuńczo – wychowawcza, jest na trzecim roku studiów. Natura dziecka, jej studiowanie jest dla mnie widoczne na portretach. Łagodne pełne empatii podejście do małego człowieka. Szukanie i eksponowanie naturalności jako celu wychowawczego może, zakładanie takiego rezultatu. Rysuje od 10 lat. 3 lata doskonali technikę. 6 lat temu pierwsza wystawa w MOK, teraz wystawa w międzyrzeckiej Bibliotece Publicznej. Mamy nadzieję, że będą następne.
Rysuje brakiem konturów. Adolescencja przełamana – czytam na ulotce informującej. Dojrzewanie autorki – do wyboru tematu. Skokowe, iluminacje... Co jest tematem? Zamierzeniem? Może postać – jej autorska pani Kingi wizja, jako temat, który ma szanse zaistnieć własnym artystycznym żywotem jak  słynny portret Doriana Greya... Trzeba wziąć do ręki ołówek, taki jest imperatyw... Jedne portrety powstają nagle, inne cyzeluje się przez dłuższy czas. Zaczyna się od oczu, potem starannie oblicza symetrię, jaka ma każda ludzka twarz. Portrety jej dojrzewają wraz z nią, czasami równocześnie, czasami nie... Prześcigają się w tym dorastaniu w sposób nie do końca przewidywalny...

Iwona Wróblak
sierpień 2009

środa, 20 lipca 2016

Basteja zamkowa – miejsce na poezję…

            Podziemia międzyrzeckiej bastei zamkowej to wspaniałe miejsce nie tylko na muzykę – klasyczną na przykład – bywały tu koncerty z cyklu „Przedsionek muzyki w Raju” (i ten koncert będzie i w tym roku). Miejsce sprawdza się także jako kameralna sala do zaistnienia Słowa mówionego. Goście z lubuskiej grupy poetyckiej nie mogli nachwalić się akustyki, klimatu tej komnaty, która dzięki swej architekturze nie potrzebuje praktycznie sprzętu nagłaśniającego. Przypomnijmy, że ongiś prawdopodobnie wykorzystywana była na międzyrzeckim Zamku jako - … sala tortur… Jakże wyraziście musiały w niej brzmieć – ku przestrodze, krzyki osób poddawanych mękom…
            Trzeba zmieniać przeznaczenie obiektów, wykorzystywać je inaczej. Stosownie do czasów. Piękne sklepione podziemie bastei, majstersztyk renesansowych budowniczych, o surowych ścianach z cegieł. Mamy więc od dzisiaj swoją międzyrzecką Piwnicę pod Baranami, oby to spotkanie ludzi piszących i recytujących nie było ostatnie, lecz pierwsze…
            Spotkanie z poezją Leszka Lisieckiego i Joanny Poczesny – Modławskiej. Dwiema bardzo różnymi osobowościami, których łączy imperatyw zapisywania WAŻNYCH rzeczy. Wizji poezji własnej jako aktywności społeczno – osobistej. Co jest ważne w poezji, w literaturze, że tak ją nazwę, osobistej. Przeżywanej prywatnie? Inspiracje. Jesteśmy tym, co czytamy, może nawet bardziej niż tym, co zjadamy… Jeżeli coś nas porusza, chcemy uczestniczyć w dialogu z daną osobą, z Autorem. Piszemy tak zwane, muzycznie, wariacje na temat. Odpowiedzi, polemiki. Dopowiedzenia. Nasze interpretacje, w oparciu o przemyślenia osobiste. Ciąg dalszy Wiersza czy fragmentu prozy, już tym razem nasz dalszy ciąg…
            Bo też poeta to człowiek bardzo zwyczajny, powiem – że im bardziej zwyczajny tym lepszy jako poeta, mądrzejszy. Doceniający profanum, które zamienia na (częściowe) swoje sacrum, uświęca je Słowem wiązanym… Swoim. Związanym, skrepowanym formalnie, zdyscyplinowanym w swoją Formę. Która jest oparta na skojarzeniu, możliwie obszernie obejmującym temat czy wiązkę tematów, a jednak jest to forma możliwie najbardziej prosta i  jednoznaczna – czyli czytelna… I Temat jest ważny, przede wszystkim dla autora. Tak bardzo ważki, że musi o tym napisać. Będący ogromnym kamieniem milowym w jego, piszącym, (samo)poznaniu. To się wie – mówię o piszących.  Wie się, że trzeba coś zapisać…
            Mówi Lisiecki, także w muzycznej formie akompaniamentu do tekstów, które śpiewa, przy tym nie koniecznie tylko swojego autorstwa, że to jego wizja. Mieć ją swoją, tę wizję, jest podstawą. Posiadanie takowej daje odwagę artykulacji. Pewność. Tak jest z poezją Joanny Poczesny – Modławskiej. To rzeczowa kobieca poezja. Kwintesencja kobiecej praktycznej racjonalności, wynikającej z kulturowej i biologicznej przynależnej do płci – jako sposobu rozumienia i interpretacji świata. Wisława Szymborska jest taka… Ostra, nazywająca Rzeczy przymiotnikami odrzeczownikowymi… Takimi było kilku (w Polsce), mieli imperatyw, nie zawsze z formą wychodziło – bo, jednak, chodzi o to, aby język giętki… By był ten język w kulturalnej (czyli wynikającej z rozumienia kultury) formie…
            Długo można by o poezji i piszących jako takich… Podziemia bastei. Poezja w tajemniczym miejscu… Wiadomo, że słowa to nie wszystko. Wiele daje interpretacja. Pomagająca w rozumieniu, wskazująca na to coś, muzykoidalne, między jedną a drugą zgłoską. Szkoda, że pani Paczesny – Modławska akurat ma niesprawną po wypadku rękę, obiecała nam zagrać dzisiaj na gitarze elektrycznej akompaniament w gotyckiej konwencji do tekstów Lisieckiego – umawiamy się na imprezę w bliskiej przyszłości, nie odpuścimy…
Lisiecki. Kręte rzeki i strumyki twórczości tożsamej. Zamieszkałe krajobrazami, nie tylko wodnymi, punkty brzegowe życiorysu. Fotografie pisane. Na  poboczu twórczości fotograficznej Lisieckiego, poezji-fotografii szczegółu i ściśle określonego tematycznie, zamierzenia. Nie podpisanej majuskułą fotografii, w tym jest Jej- fotograficznego obrazowania, poezja…
            Dzieli się (z nami) myślami poeta, ten nigdy wiersz nie umrze, co stał się muzyką, kompozycją. Własną i do innych wierszy. Teksty z  akompaniamentem na gitarę klasyczną, dobrane ze względu na ich muzyczność, zdaje mi się. Życie składa się ze szczegółów zanotowanych przez poetę-ich Notatnika… On tworzy ich wybór, poetyka (almanach codziennych uwag) to sposób odczuwania – i myślę też, że warsztat techniczny na pewno… Muzyka ilustracja tekstu. I obraz uchwycony kliszowato, jak film raczej, o tempie dowolnym, spowalnianym lub śpieszącym, zależnie od celu. Rymowalność, ta klasyczna, też jest ważna, to techniczna umiejętność wiązania słów, posiadania ich w dużej ilości, i trudno ukryć, że słuch muzyczno-słowny… Autotemat wiersza jest jedną z form zapisu, odkrywaniem na nowo sensu literatury, definiowaniem jej na własny użytek, bardzo osobniczy…
            Poeci, jak jest ładnie u Lisieckiego napisane, budzą się co rano i przygotowują do codziennej porcji codzienności, owego profanum, bo poezja to  zachwyt. Nikt nie wie, dokąd ścieżka prowadzi. Zapisujemy myśli. Poeci nie do końca piszą dla siebie. To działalność społeczna, tak jak – myślę – życie człowieka jako całość, wraz z twórczością, jest społeczne. Pozwólmy sobie także milczeć. Także bliskim na to pozwólmy – milczeć do Nas, jeżeli chcą w  danym momencie być wszechświatem milczeniowym, bezmownym, to jeden wszak ze sposobów istnienia wszechświatów człowieczych. W nocy zwłaszcza, bez dziennych (w)brzasków, nocy ściszonej do wyrazistego słyszenia tekstów i nut, zazwyczaj zagłuszanych czy mąconych.
            Obserwacja. Uczuć Drugiej osoby. Obserwacja uczuć. Na tle horyzontu przyrody, industrialnego otoczenia. Słusznie wychwycone dwie naturalne sfery, w tym niebna przestrzeń i nakazy odgórne (etyczno-moralne). W tle gwiezdne kobierce… Zbudowano kołyskę Człowieczą…
Każdego (człowieka) wewnętrzny jest czas, który (on) przeżywa. On-jego świadomość. Zlustrować (czas osobisty), rozebrać dom dzisiejszy do ostatniego (rzeczywistego!) przebaczenia. Tu tylko milczenie… Chmura chmurnie jest zachmurzona (zachmurzoniasta), a tu słońce (świeci)– jak żartobliwie przekomarza się ze sobą i czytelnikami Lisiecki. Ale Chmurza-jegomość o tym nie wie… Spleen spada na świat wirtualny. Trzeba fotografować wszystko, co ma związek z poezją, trzeba koniecznie. Obraz w wierszach. Szczegół na zdjęciu.
            Szczegół fotografowany musi opowiadać. Naturalistyczna fotografia szczegółów – taka jest rzeczywiście na zdjęciach Leszka Lisieckiego. Ilustracja jako metoda na opowiadania epickie o życiu. Mikron wieczności, który trwa nieskończoność, jego ulotne piękno. Obserwacja z refleksją jednoczesną – wybierająca obiekt.
            Ciekawy jest dialog między naszymi gośćmi poetami (między ludźmi najprościej mówiąc). Mówiąc o rzeczach wybranych według określonego kodu. Dostrojony dwugłos. Jak radośnie migotliwy beztroski taniec. Kobieca rzeczowa poezja pani Joanny i inteligentny poetycki dyskurs ze sobą i  literaturą, sztuką…  Poetę się zjada… On jest zjadany na życzenie własne poniekąd… Post scriptum. W jaki sposób rozumuje mężczyzna? Piszący wiersze. Ich dwojga mianownik wspólny, piszący. Koncyliacyjny.
Spotkanie z poezją prowadziła Maria Marciniak.



Iwona Wróblak
lipiec 2016


wtorek, 19 lipca 2016

Lubuskie Puls–acje w Pszczewie


            - To muzyka mnie wybrała, nie ja ją ... – mówi Maciej „Mustafa” Giżejewski perkusista i producent znany z płynnej interpretacji muzyki o korzeniach afro- hiszpańsko-latynoskich. Gra w ostatnim w tej VIII. Edycji Lubuskich Weekendów Gitarowych koncercie w sali Muzeum „Domu Sewca” w Pszczewie. Towarzyszy mu na gitarze klasycznej Bartłomiej Marusik - gitarzysta, kompozytor, nauczyciel i wykładowca.
Congi, cajon, djembe, inne instrumenty oraz gitara lutnicza o dźwięcznym czystym brzmieniu. Rozkosz słuchania obydwu muzyków, blisko godzinna.
            Urokliwe wnętrze Muzeum „Domu Szewca” w Pszczewie. Stary budynek pamiętający trzy ubiegłe stulecia. Zabytkowe sprzęty, czarna kuchnia, warsztat szewca. W gablotach historia ziemi pszczewskiej od najdawniejszych wieków.
            Sala koncertowa. Bardzo kameralna, pozwala na obcowanie z muzykami i ich sztuką na wyciagnięcie ręki. Stare fotografie, z patyną, pamiętające ubiegły wiek. Drewniana izba stwarza klimat dla dzisiejszego koncertu.
            Dyr. GOK w Pszczewie Wanda Żaguń – koncert inauguruje Pszczewskie Lato Kulturalne. Obecni są organizatorzy Lubuskich Weekendów Gitarowych – Zdzisław Musiał i Krzysztof Nieborak.
            Muzycy grają kompozycje pana Bartka Marusika. Część z nich jest na płytce dostępnej dla chętnych na stoliku przed salką koncertową.
Congi i djembe tworzą tło, ilustrują gitarę. Przestrzeń muzyki wypełniona jest całkowicie.
Mocny rytm - puls, jak podpowiada mi potem pan Giżejewski, jest wszechobecny. To konwencja muzyki typu hiszpańsko-afro-kubańskiej. Pan Bartek prosi z czasem publiczność o uczestnictwo. Uczymy się palmas, czyli klaskania w dłonie. Wchodzimy w klimat. Puls jest podstawą muzyki, życia, rytmu serca i miłości. To muzyka i kultura przeciwieństw, wyrazistych uczuć, często biegunowych. Pasji wyrażanej mocno, radości, innych emocji – rozpaczy i  ekstazy. Klaskanie zawsze towarzyszyło flamenco. Rumba kubańska i rumba flamenco hiszpańska. Rytm - puls równoległy do gitary, brzmienia instrumentów się nakładają, powtarzają za sobą frazy. I ornamenty muzyczne. Refreny przewidywalne dla ucha słuchacza, melodyjne, same siebie pytające, czy się sobie wzajemnie spodobają...
            Ptaki śpiewają w sposób inspirujący dla muzyków, ci lubią zatrzymać się w lesie, by posłuchać ich dla czystej przyjemności. Mówimy tym samym językiem, istoty śpiewające. Wszystko może być muzyką wygraną na instrumentach. Pan Marusik gra na gitarze lutniczej Aleksandra Benedykta, specjalnie dla niego zrobionej. Jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu. Swoje studia poszerzył o znajomość muzyki latynoamerykańskiej oraz flamenco, czego owocem jest powstała na przełomie 2007/2008 roku płyta „Stratomusicus”. Na płycie znajdują się  autorskie kompozycje, zarówno solowe jak i zespołowe, utrzymane w stylu takich mistrzów jak: Paco de Lucia, Vicente Amigo czy Astor Piazzolla. Uczył się u mistrzów: to lider Drum Machiny, uznany pianista, kompozytor i perkusista - Zbigniew Lowzyl, izraelski multiinstrumentalista Boris Sichon, berliński perkusjonista Swen Wigger oraz kubański wirtuoz instrumentów perkusyjnych Ariel Da Silva Valdes.
Jego rytm cechuje oryginalny język pulsu i przestrzeni płynący z fuzji tradycji z nowoczesnością. Bezustannie poszukuje nowych brzmień oraz inspiracji w  materialnych i duchowych wymiarach różnobarwnej mozaiki kultur naszego świata. Współpracuje z wieloma artystami, muzykami, tancerzami i dj'ami z  kraju i zagranicy w niemalże każdym stylu muzycznym od flamenco, salsę po jazz, reggae i muzykę klubową (Magdalena Navarette,Dennis Hernandez Sextet(Cuba), Teo Barrea,Danza del Fuego/Nuevo Fuego,Omni Con Ire,Drum Machina, Gedeon Jerubbaal & Inity Dub Mission,Ictus SS, SQ Club Poznań). Współtworzy muzykę do przedstawienia Teatru Tańca Nie Tylko Flamenco Małgorzaty Matuszewskiej „Carmen Concierto”. Prowadzi regularne warsztaty bębniarskie w Poznaniu i Warszawie oraz 25-osobowy zespół reggae/afrobeat - Republika Czadu.
            Po koncercie oczywiście bis. Jesteśmy zachwyceni brzmieniem tego duetu. Ten ostatni akord tegorocznego LWG był znakomity. Muzycy dostają symboliczne wiązanki kwiatów. Pani Wanda Żaguń dziękuje artystom, którzy dali koncert w Muzeum „Domu Szewca”.


Iwona Wróblak
sierpień 2009

poniedziałek, 18 lipca 2016

Międzyrzeckie nenufary. Grające Głębokie


            Jasna kula ognia zachodząca nad jeziorem. Wieczorna cisza, bez wiatru. Chmury granatowo-niebieskie nad horyzontem, niegroźne. Przepłyną, by  nie niepokoić widzów dzisiejszego przedstawienia.
Plaża. Widownia będzie miała tu dużo miejsca. Kilka ławeczek jest już zajętych, chociaż nie ma jeszcze 22.00. Następne są przynoszone, ustawiane możliwie najbliżej miejsc, z których będzie wszystko widać. A może zacznie się o 22.30, do scenerii świateł potrzebna jest wszak ciemność, a niebo jest jeszcze jasne...
Firma „Gigasound” Przemysław Podębski zajmie się oświetleniem. Baterii reflektorów już pilnują ochroniarze. Leniwe fale Głębokiego liżą piaski plaży. Ośrodek jest pełen gości. Nawet rodzinka łabędzi przybyła nad brzeg na zaproszenie organizatorów.
            Jest 11. lipca dzisiaj. Tego samego dnia i miesiąca Ongiś coś się również zdarzyło. Było jezioro, woda – wieczny symbol przemijalności i bytu stałego, jak umysł. Okalająca miejsce, które jest Centrum. Zaglądamy doń, przez biel kostiumów aktorów, śnieżną biel mitycznej przeszłości, do czasu wszechdziejów, z ukontentowaniem, ciekawie... Cóż nam bajka opowie?...
Był gród, zwał się Międzyrzecze, może przez przypadek... Stare zamczysko warowne. I Pani dzielna o słowiańskim imieniu Brzetysława (może w  kronikach jest taka, wystarczy poszukać,  do pamięci pokoleń zajrzeć, do snów...). Dzielna jak jej ojciec - Pan na Zamku. Która nie chciała najeźdźcy Szweda. Obcego księcia zachwyconego jej urodą. Która chciała ocalić przed pożogą rodzinne gniazdo. Która rzuciła się z wieży, by nie zostać żoną najeźdźcy. Z wiankiem Róż Wodnych na głowie.
Taniec na pomostach jak sen o sławie minionej, i bohaterskiej. Pląsanie białych sukien stylizowane na średniowieczne tańce dworskie. Do muzyki napisanej przez Rafała Gojdkę. Doskonale skorelowanej z akcją sztuki. Lśnią białe suknie w światłach reflektorów. Poblask odbija się w falach. Milczące postacie z otchłani skarbnicy pamięci o zdarzeniach, eposach na poły mitycznych, jak ten o królu Popielu. Mówią za nich lektorzy, opowiadają. Wyobraźnia tańczy jak światła na wodzie. O dzielnej Pani i mężnym obrońcy swego ludu – jej Ojcu. Jak bajka – historia nie zapisana instytucjonalnie taką się staje. Legenda o Pani z Jeziora. Ona to teraz na oczach wczasowiczów wychodzi z wodnych odmętów na plażę, razem z dwórkami – wodnicami... Realna – duchy takie są, te mityczne jak bogowie – wyłania się z ciepłych o tej porze fal jeziora nazywanego Głębokim, które jest zaledwie parę kilometrów od Międzyrzecza, miasteczka – naszego domu. Mamy nad nim pieczę dzisiaj. Szanując dziedzictwo dbamy o jego przeszłość - teraźniejszość i  jutro. Promując, zachwalając przed gośćmi jego piękno, walory turystyczno – krajoznawcze, możliwości wypoczynku, nie tylko letniego.
             Jacek Bełz. Marzy mu się profesjonalny marketing, możliwie szeroki wachlarz interesujących propozycji dla odwiedzających ośrodki wczasowe w  obrębie regionu. Już od przyszłego roku. Kulturalnych propozycji również, one są nie mniej ważne niż dobre warunki hotelowe, kuchnia. By było co  obejrzeć, posłuchać, zwiedzić. Trzeba o to zadbać, podpisać umowy z muzykami na koncerty, zaprosić aktorów, teatry. Ludzi z inicjatywami, organizacje pozarządowe. 11. – 12 lipca to dni promowania akcji Krzysztofa Wiśniewskiego – STOP ŚMIERCI – ROZWAŻNY – BEZPIECZNY – SZCZĘŚLIWY. Wśród patronów akcji są: Krzysztof Hołowczyc, Senator RP Henryk Woźniak, media: TVP Gorzów, Radio „Zachód”, „Ziemia Gorzowska”. Organizatorzy: Krzysztof Wiśniewski, Centrum Turystyczne „Duet”, MOSiW Międzyrzecz, SPH Credo, Votum S.A., Sinus Polska. Współorganizatorzy: Państwowa Straż Pożarna. Komenda Powiatowa Policji, Products, As-com, Klemenczak, Marian Sierpatowski, Bogusław Zaborowski, Marcin Biesiada, kierowcy, piesi i wszyscy użytkownicy dróg. W programie liczne gry i zabawy dla dzieci, dla odważnych ćwiczenia na  symulatorze uderzenia przy wypadkach drogowych, pozorowanie akcji ratowniczych, jazda autem i gokartem z wykorzystaniem promilgogli, pokazy sprzętu strażackiego i policyjnego i inne atrakcje.
            Spektakl i gra świateł na jeziorze to inicjatywa Jacka Bełza, właściciela restauracji na Głębokim, Międzyrzeckiego Stowarzyszenia Ratowników Wodnych – Krzysztof Wiśniewski i MOSiW Janusza Iwińskiego. Porozumienia przedsiębiorców i twórców kultury, marketingu regionu bardzo nowocześnie pojętego. Ludzi, którzy rozumieją, że kultura i gospodarka ściśle się ze sobą zazębiają. Że są potrzebne ludziom, że kultura to towar, który także może się sprzedać, i to bardzo dobrze. Cieszy mnie to. Ta ilość ludzi, która stoi w ciemnościach przed Sceną na pomostach, duża ilość, jak  rozmawiamy po spektaklu z reżyser Jolantą Glurą i jej mężem, bardzo czynnie jej pomagającym – tyle widowni Teatr „Pchła” w swej długiej karierze jeszcze nie miał. Duża część wczasowiczów odpoczywających na Głębokim c h c e takiej rozrywki, niebanalnej, wymagającej, jest miejsce dla  społeczników międzyrzeckich w panoramie przedsięwzięć gospodarczo – ekonomicznych, mają rację bytu.
            Oklaski dla wychodzących po spektaklu z wody aktorów, przed tłumem widzów, gdzie miejsce do patrzenia na piasku plaży trzeba sobie było przedtem zająć. A wystąpią jeszcze zaraz młodzi ludzie z Zielonej Góry z widowiskowym Tańcem Ognia. Do etnicznej bliskowschodniej muzyki taniec z  pochodniami. Połykacz ognia i dwie dziewczyny w obręczach świateł, obejmujące się kopułami wirujących światłości. Jak komet wokół atomów. Ulotne przestrzenie pamięci iskier, wolniejszych niż ruch rąk. Albo miejsce albo materia – nic razem. W umyśle nam tylko zostaje wrażenie.  Mgiełki wrażeń, wryją się w pamięć gości o wakacyjnej przygodzie na naszym Głębokim, miłych wrażeń. Zostaną po nich fotografie, tak często, jak zauważam, pstrykane młodym połykaczom ognia i naszym aktorom.


Iwona Wróblak
sierpień 2009