wtorek, 28 lutego 2017

Spektakle dziecięce - III Lubuski Festiwal Teatrów

            Widowisko profesjonalne, zawodowa reżyseria i dobrze przygotowani aktorzy. Teatr poważnie potraktowany w szkole podstawowej. Ciekawe scenariusze, niebanalne pomysły inscenizacyjne. Elementy musicalu i pantomimy. Epika i groteska.
            Kunszt prawie aktorski prezentowany przez dzieci, zrozumienie tekstu sztuki, utożsamianie się a granymi postaciami, ideami czy myślami. Obycie na deskach scenicznych. Ciekawe i ważne tematy poruszane w spektaklach. Dziecko w świecie dorosłych, nakazy i zakazy, których sensu nie zawsze rozumie, a które nie zawsze są dla jego dobra... Nie liczenie się z faktycznym dobrem dziecka, z jego potrzebami. Oczekiwanie, by było „laleczką” rodzica, dobrze ułożoną, posłuszną, nie sprawiająca kłopotów, którą można się wyręczyć i pochwalić. Dziecko, które nie znajduje miejsca w rodzinie dla  siebie samego, dla rozwoju swojej osobowości.
             Zespół Teatralny z Pszczewa „Przypadki Szkolne” – scenariusz świetnie napisany (Urszula Skarżyńska), oszczędny w słowach, przejrzysty, zostawiające pole do interpretacji dla aktora. „Mamo, tato, odbijacie mnie, jakbym była piłeczką”. Teatr Szkolny „Szpilka” w Sulęcinie – „Burza w  Teatrze Gogo”. Dziewczynka - narrator opowiada o swoich rodzicach. Kiedy się poznali, nie mieli gdzie mieszkać, więc zamieszkali w teatrze. Czy tylko o miejsce, o cztery ściany, tu chodzi? Dziewczynka zdejmuje Maski Zła z głów Mamy i Taty, wyjęte z tajemniczej szafy Teatru, w którym objaśniaczem jest klaun Gogo. Klaun to rezydent, duch teatru, to pokusa i tajemnica, niekiedy groźna, jeśli się ją otworzy niczym puszkę Pandory. Ten teatr to  Rzeczywistość Mamy i Taty, to ich zagubienie, niejasność celów i sensów dorosłego życia, ich niepokój, niemożność wykreowania jako autorytet dla  własnego dziecka. Gogo jest nieco szalony, chociaż charakter ma dobry. Rozmawia z pacynką, lalką na swojej dłoni. To on tworzy teatr czyli udawanie, stwarza tajemniczość Szafy, do której nie można bezkarnie zaglądać. Z szafy właśnie zostanie wyciągnięta Lala, ta śmierć emocjonalnych więzów w  rodzinie, ten chochoł swoją Osobą wypierający z rodziny dziecko, substytut, nie wymagający wiele od rodziców, czyli posłuszna córka…. Dziewczynka wie, że Lala jest zła, i nie da się wyrzucić z jej życia, z tego miejsca, z Teatru–Udawania. Musi zerwać z głów mamy i taty maski Króla i Królowej, te  symbole władzy-posiadania, zrobić to po to, żeby „było jak dawniej”, przed otworzeniem szafy. Ta bardzo poważna bajka dla dorosłych kończy się  dobrze, dziewczynce się udaje.
            Pozostając pod wrażeniem dorosłego aktorstwa starszych dzieci ze szkół podstawowych z przyjemnością obejrzałam próbkę teatru w wykonaniu pierwszoklasistów. Teatr „Ósemeczka” z Żar to przykład, jak można dobrać tekst do możliwości wykonawczych dzieci, a ich naturalną ruchliwość wykorzystać w umiejętnie opracowanej scenografii. Dzieci, które odważyły się tańczyć i śpiewać na scenie, w dodatku tak pięknie, nagrodzono gorącymi oklaskami.
            Wspomnieć też trzeba o Zespole Teatralnym „Iskierka” z Przewozu. To teatr prawie alternatywny, nowoczesny w formie. Dzieci – mali aktorzy, umiejący już tak wiele, wyniosą z tej przygody ze sztuką miłość do teatru, która być może zakorzeni się w nich na zawsze. Podziwu godna jest rzetelność, zaangażowanie, z jakim instruktorzy przekazują swoją wiedzę o teatrze uczniom. Międzyrzecz reprezentowały Teatrzyk „Czwórka” z S. P. nr 4 i Tatr „Ananas” z S. P. nr 2.


Iwona Wróblak
czerwiec 2003

poniedziałek, 27 lutego 2017

PIĘĆ MINUT…

            Izabela Suchowska to niespokojna dusza. Chociaż już nie mieszka u nas, w Międzyrzeczu, pamięć tworzenia własnej wizji świata w spektaklu teatralnym, teatr na Zamku realizowany kilka lat temu, jeszcze w szkole średniej, „zarażenie” pracą społeczną z ludźmi na scenie, pchnęło ją znowu do  zrobienia następnej sztuki.
            Jej aktorzy są z L.O.: Danuta Wójcik, Kamila Pers, Karolina Piosik, Karolina Stadnik, Jagoda Ziółkowka, Agnieszka Bosiacka, Marcin Olejniczak już studiuje. Pracują z Izabelą dwa miesiące.
            W sobotnie popołudnie 28. czerwca grupa teatralna Izabeli Suchowskiej miała na scenie MOK swoje pięć minut. Miało to być tylko dla znajomych, moim zdaniem niesłusznie, bo spektakl był dobry, a to z powodu tak pomysłu, jak i realizacji, reżyserii, i aktorstwa.
            Muzyka, scenografia i kostiumy, ich dobór współtworzyły, w interakcji z widzem, sztukę. Temat, oparty na tekstach Mrożka, Nietzsche’a i  Modzelewskiego, mówił o zmaganiu się człowieka, jego samego i w grupie społecznej, rodzinnej, ze śmiertelnością ciała, z rozpadem. Walce człowieka postawionego wobec faktu, że jego życie nieuchronnie się skończy, raczej wcześniej niż później. Zanim się człowiek do tego końca przygotuje. Czas, jaki jest nam dany, NASZE PIĘĆ MINUT, to temat, który interesuje Izabelę. Co z nim zrobimy, jak i czy zdamy egzamin, i czy człowiek zostanie sam?  Chyba tak... Istotna jest walka, poprzez (aktywne) trwanie, przez te pięć, w perspektywie czasu, jakie ma dla Nas świat czy wszechświat, te małe pięć minut. Człowieka przepłukują fale doświadczeń życiowych, może nie zostanie nic z niego jako Obiektu, a może – jednak - COŚ, ta właśnie jego obecność – przez chwilę. Te pięć MINUT, jakie jest dla niego, które MU DANO, jakie może spożytkować. Jeszcze raz pytają go inni, on sam, co robi ze swoim czasem. Na ile pochłonie go własne wnętrze, czy poza własną osobą dostrzeże rzeczywistość, zewnętrze, czy jest zdolny, w swojej psychice, oddzielić rzeczy przemijające. Ostatnia scena – kiedy siedzi na Krześle sam, niemy, nieodpowiadający. Może nie zna odpowiedzi? Czy one są, te odpowiedzi?  
On jest sam, NA SCENIE, myślę, że na pewno JEST, jakikolwiek - w swoich PIĘCIU MINUTACH sztuki. To bycie jest, moim zdaniem, istotą myśli tekstu scenariusza.
            Spektakl podobał mi się, zamiast ocen i recept dostrzegłam tam nie wyrażony wprost słowami rys głębokiego współczucia dla człowieka, dla ludzi, wrażliwość wobec pytań go otaczających. Uważność czytania i rozumienia literatury przez Izabelę Suchowską, słuchania, pokora wobec pytań.
            Oglądaliśmy piękną, dojrzałą próbkę przemyśleń pani Suchowskiej na scenie. Mamy nadzieję, że to nie ostatni jej spektakl tu, w Międzyrzeczu.


Iwona Wróblak
sierpień 2003

niedziela, 26 lutego 2017

Recytatorskie miziołki…

            Recytatorskie miziołki… W krainie Goa poczynał sobie wąż Boa…W sali kameralnej Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury recytacje Lubuskiego Konkursu Recytatorskiego. Ubrani w klasyczne, w większości, białe bluzeczki, garniturki – najmłodsi adepci sztuki słowa mówionego – z opiekunami, rodzicami, nauczycielami. Prezentacje uczniowskie szkół – podstawowych i gimnazjalnych, z Kaławy, Międzyrzecza, Bukowca. Program szkolny jest realizowany mimo zawirowań kolejnych reform, czy deform, oświaty, na szczęście…  Jest realizowana misja, nauczycielska, polonistyczna, humanistyczna. Tradycyjnie…
            Etap gminny, najciekawszy, wydaje mi się. Bo spontaniczny. Satysfakcja dla Rady Artystycznej (Małgorzata Wower – aktorka, instruktorka grup teatralnych, współpracownik Regionalnego Centrum Animacji Kultury w Zielonej Górze, Izabela Spławska – pedagog, teatralog, kulturoznawca, Agnieszka Czekała – st.kustosz do zadań Bibiloteki Powiatowej) – różnorodność repertuaru, dobry w większości – sądzę – poziom umiejętności dykcyjnych, i zainteresowanie literaturą, i godna zauważenia i pochwały chęć udziału w konkursie – duża liczba uczestników… Autorzy wybranych utworów znani nie tylko z lektur szkolnych; Jan Brzechwa, Agnieszka Frączek, Maria Konopnicka, Wanda Chotomska, Julian Tuwim, Hanna Niewiadomska, Igor Sikirydzki itd. Książki z bibliotek, szkolnych i publicznych, wypożycza się i czyta, robią to najmłodsi, więc kultura słowa ma się nie tak źle… Jest, ma miejsce, praca u podstaw nauczycieli polonistów w klasach szkolnych.
            Teksty i wiersze nie tylko do nauki (chociaż wszystko służy poznaniu…). Także humorystyczne miziołki wyjęte z kanonu najcelniejszych utworów literatury dziecięcej, młodzieżowej. W krainie Boa poczynał sobie wąż Boa… taka lekcja czytania narodowego… w wykonaniu najmłodszych – od których niektórzy starsi mogliby z powodzeniem się uczyć… Starannie wybrane perełki literatury dziecięcej, Jej, literatury, wielka mądrość, która posługując się językiem „dziecięcym” odzwierciedla prawdy bardzo uniwersalne, prawie bajkowe, czy baśniowe, w swej ważności... Wiedza sączona dziecku, o etyce, o potrzebie zdobywania wiedzy, o potrzebie czytania, o literaturze jako dobru powszechnym i dostępnym – i wydaje mi się, że teksty w tym roku są dostosowane do wieku i możliwości percepcyjnych młodych ludzi. Mój szacunek dla nauczycieli i opiekunów…
            Pierwsza kategoria wiekowa – dzieci z klas I-III: Karolina Buczna, Nikodem Zwierzyk, Julita Lisiecka, Małgorzata Janusz, Antonina Czujko, Julia Golwiej, Juliusz Czajkowski, Bartek Bulak, Kamil Gibaszek, Maja Martysz, Kalina Tomysek, Zuzanna Makarewicz, Maja Dobosiewicz, Wojciech Ginowicz, Bartosz Dobosiewicz, Wiktoria Kawałek, Krzysztof Raczyński, Weronika Kusik, Jakub Kalisz, Karolina Rydzyk, Marcel Kościelniak.
I święto dziecka na koniec tego etapu – uwieczniane Jego zdjęcie, wykonywane przez nauczyczycieli, rodzicow – do kronik szkolnych, słyszę – że na strony www. szkolne  – słyszę propozycje opiekunów, by dzieci same pisały relacje z Konkursu (!), fotografie na tle baneru – plakatu z konkursem Recytatorskim. Świadectwo udziału, pierwszego czy jednego z pierwszych, czynnego udziału w kulturze wysokiej… Recytacje to także lekcja teatralna – małe warsztaty teatralne, o tym jak mówić z przekonaniem (o prawdziwości tego, o czym się mówi), jak utrzymywać kontakt wzrokowy z widownią, przekazywać treści komunikatywnie, w optymalnym, nie za szybkim, tempie. Wreszcie grać scenicznie recytując, przekazywać (swoje) emocje wynikające ze zrozumienia tekstu – całym sobą, nie tylko za pomocą tekstu…
            Po pierwszej sesji fotograficzno-filmowej występują starsi uczniowie. O bilecie, który chciał kupić pasażera… recytatorskie miziołki… Klasy IV-VI: Ewa Lechert, Natalia Kowalczyk, Michał Idzikowski, Tomasz Rogala, Agata Bienias, Laura Hassa, Aleksander Stutko, Amelia Zimowska, Michalina Stankiewicz, Karolina Sielicka, Weronika Milewska, Julia Skala, Erwin Jaruta, Hanna Bełz, Ewa Rosińska, Dominika Gołębiewska, Dorota Adamirowicz, Julia Soja, Kinga Ogrodowczyk, Barbara Gądek. Autorzy przedstawionych tekstów także starannie dobrani, zanotowałam, z ciekawości kilku z nich: Danuta Wawiłow, Joanna Olech, Krystyna Miłobędzka, Hanna Niewiadomska, Wanda Chotomska, Tadusz Śliwiak.  Z grubsza rzecz biorac, ciągle  – o rupakach czyli bytach dziecięcych śnionych o świcie czy zmierzchu,(…) między pocałunkami mamy… Bardzo satysfakcjonujące poznawczo, dla widzów, teksty, o psychice dziecięcej. Dla mnie - czytanie polskie, lokalne, międzyrzeckie – szkolne czytanie, i recytowanie…
            Szkoły gimnazjalne. Recytowali: Adrian Fręś, Matylda Bubnowska, Aleksandra Kubowicz, Marika Brodacka, Anna Bogucka, Nina Strzelecka, Wojciech Góra, Alicja Krzywoszyja, Julia Dajworska, Hanna Jankowska, Martyna Wróbel.  
            Razem do Konkursu przystąpiło 51 uczestników ze szkół podstawowych oraz gimnazjów. Laureatami - z nominacjami na etap powiatowy - zostali: Julita Lisiecka, Maja Martysz, Jakub Kalisz (uczniowie z klas I-III SP), Laura Hassa, Weronika Milewska, Dorota Adamirowicz (uczniowie z klas IV-VI SP) oraz Matylda Bubnowska, Aleksandra Kubowicz i Alicja Krzywoszyja (uczennice gimnazjum). 11 uczestników zostało wyróżnionych.


Iwona Wróblak
luty 2017











sobota, 25 lutego 2017

Ballada o Grzesiu

            Czwarte piętro w bloku. Mieszkanie pani Kominkiewicz. – Do mnie: Może napije się pani herbaty? 6. letni Grzesiu na kolanach u cioci Uli. Na  twarzy dziecka radość. – Kto rządzi w domu? – śmieje się mama – Grzesiu rządzi. – Facet – mówi ciocia do Grzesia - nie napinaj się tak, bo mnie ręce bolą. Kobiety siedzą w kuchni. – wiesz, co z Grzesiem robiliśmy wczoraj – to jedna z córek pani Kominkiewicz - tańczyliśmy, wiesz, o tak... – pokazuje. –  co, Grześ rapował.
            Porażenie mózgowe – ludzie czasami zachowują się tak, jak gdyby to było zaraźliwe. Nie wiedzą, na czym to polega. Grzesiu taki był od początku. Lekarze mi mówili, że u takich wcześniaków może to mieć miejsce.
            Pani Kominkiewicz kończy sprzątanie w kuchni. Zapalają papierosa. – wiesz, napisałam kartkę, wisi na lodówce: od jutra nie palę. No to dziś jeszcze mogę, nie? Śmiejemy się.
            - Mnie się wydaje, że jak jest dużo miłości i dużo takiego postanowienia, że jak to ma nie być dobrze, kiedy musi być dobrze, skoro się nad tym pracuje. Czekamy na panią Miłkę (Ludmiłę Gogoc). Zaczynają się zajęcia. Zapalamy kadzidełko. Dla Grzesia to znak, ten zapach, że się rozpoczyna. Pani Miłka wita się z Grzesiem. – Cześć Grzesiu, dzisiaj pada deszcz, patrz, mam mokre włosy, chcesz dotknąć?- Masaż ciała dziecka – Mała myszka zaglądała, po brzuszku skakała... Wrażenia słuchowe. Podchodzą do szyby – posłuchaj, jak woda uderza... pani Miłka postukuje palcem w szybę okna. Dziecko się  uśmiecha, radość jest widoczna na twarzyczce. „A teraz będziemy się bawić” – to nagranie z taśmy. Obydwie z mamą Grzesia kołyszą dziecko w kocyku jak kołysce. Jak u mamusi w brzuchu... Miękkie tony w głosie nauczycielki – rewalidatorki. „Powoli wymachujemy rękami”. – Grzesiu, pięknie stoisz na  nóżkach... otwórzmy dłoń – przesuwa paluszki Grzesia po szorstkim materiale o żywych czerwono – zielonych kolorach. Dziecko odwraca głowę, muska policzkiem twarz nauczycielki. Pani Miłka – nie, nie teraz całowania, całuski będą potem, teraz pracujemy – zaciska rączkę Grzesia na poduszce wypełnionej czymś chrzęszczącym. Rytmiczne dźwięki z taśmy – klaszczemy... Teraz usiądź ładnie, Grzesiu – klepie policzki dziecka – spróbuj dotknąć policzka, Grzesiu spróbuje tez dotknąć brzuszka, tak?, drugą rączką też...
            Ludzie myślą – jestem zdrowy, to mnie nie dotyczy, nie interesuje, nie ma takiego problemu w moim świecie. Nie mam takiego dziecka, nie ma go  w rodzinie. Ale to może być wypadek samochodowy, uszkodzony nerw. To może przytrafić się każdemu.
            Masaż paluszków. - Ruszamy nogami – nauczycielka klepie nóżki, zgina je. Teraz praca w obrębie główki. Dotykanie wnętrza dłoni dziecka. Ćwiczenia trzeba powtarzać jak najczęściej. Nazywa się to budzenie świadomości ciała. Żeby Grzesiu umiał z niego korzystać. Wykorzystywać rękę do  zaciskania. Zdrowe dziecko uczy się tego nieświadomie. W tym domu, w rodzinie pani Józefy, pani Gogoc ma pewność, że zadane ćwiczenia będą robione.
            - Jak ktoś mi mówi – ty to masz dopiero męczarnię, piątkę dzieci i chory Grzesiu. Jaką ja mam męczarnię, przepraszam bardzo, jak ja bym nie  chciała się męczyć, nie chciałabym go mieć, to są środki. Dla mnie to żadna męczarnia. Jeżeli ludzie tak podchodzą do tego, do czego my dojdziemy?  
            Z Grzesiem ćwiczą wszyscy. Pani Kominkiewicz – mam dużą pomoc. Przerażam wielu, bo nie wszyscy myślą, że mogliby mieć taką siłę, jak ja.  Pani Gogoc – Zbudować dobry kontakt z dzieckiem, to najważniejsze. Jego rodzeństwo podpowiedziało mi, gdzie go całować, na jakie pieszczoty reaguje. Grzesiu dobrze się czuje, kiedy jest bezpieczny. On jest najważniejszy, wszystko jest robione dla niego, dla jego potrzeb. Ale to my kierujemy jego zabawami, bo chcemy cos osiągnąć, pobudzić go. Ważne w otoczeniu dziecka są stałe elementy. Te same rzeczy, twarze.
            Pani Józefa - Nie zamieniłabym go na inne dziecko. Żadnego z dzieci nie oddam, póki mi sił starczy i będę zdrowa. Wszystkich ich równo kocham. Oni się go nie wstydzą, nie ma tak, że nie wezmą go na spacer. To jest ich Grześ. Krzysiu mówi – niech mi ktoś powie, że on jest głupi!... Nie będziesz na  mojego brata tak mówił!... Nawet się nie ważą krzywo spojrzeć.
            Grzesiu ma duży wpływ na to, jakich  mają kolegów i jacy w ogóle są. Ciocia Grzesia – Grzesiu nas wszystkich wychował – może się cieszyć – on  na swoim postanowił. Wszystkie ciotki, co przychodzą... Muszą najpierw wziąć go na ręce, bo on jest najważniejszy. Mama Grzesia – Jak się ma ciężkie chwile... Grzesiu się uśmiechnie i jest człowiekowi lżej. Ale jest jeszcze dużo sytuacji, że wydajesz się gorsza, bo masz chore dziecko.
Grzesiu to straszny pieszczoch. Jak się mu ileś razy nie powie, że się go kocha, wycałuje, to czuje się obrażony. On musi czuć, że jest bezpieczny, że go  kochamy. Bardzo wyczuwa atmosferę w domu, zauważa, kiedy w domu nie ma kogoś z domowników. Tak, Grzesiu nas wychowuje...
            Rewalidacja dzieci niepełnosprawnych to obowiązek szkolny. Jest zagwarantowany rozporządzeniem Ministra Edukacji i Sportu. Grzesiu ma przyznane 10 godzin tygodniowo. Pani Józefa – dlaczego władze finansują tylko 6 godzin? To bardzo ważne – znajomość przepisów, osób i instytucji, do  których można się zwrócić. Poradnia Psychologiczno – Pedagogiczna, dyr. Koziński zawsze stara się pomóc, dużo mu zawdzięcza. Ze starostwa jest bus na  hippoterapię. A jak wygląda życie codzienne osób opiekujących się ludźmi o obniżonej sprawności? Wysokie krawężniki, brak podjazdów dla wózków inwalidzkich. Urzędy, biura, które są na piętrach... Długa lista żalów.
            Pani Kominkiewicz – nie możemy zostawać sami ze swoimi problemami. Oprócz „Grupy Wsparcia NASZE DZIECI” musimy liczyć na pomoc instytucji w tym celi istniejących. Najważniejsza jest wytrwałość. Nie płakać, tylko kochać i pomagać sobie wzajemnie, dzielić się doświadczeniami. Rodzice dzieci – pogoda ducha niech was nie opuszcza... Zastanawia się chwileczkę – chciałam podziękować moim sąsiadkom... – pani Kozub i p.  Kozłowskiej, na której pomoc mogę zawsze liczyć. I SP nr 2, grupie wsparcia.


Iwona Wróblak
lipiec 2003

piątek, 24 lutego 2017

Obrazy z kraju obojętności


            Kiedy kolejny spektakl? – pytam najmłodszą aktorkę naszego teatru alternatywnego, siedmioletnią córeczkę państwa Potockich, Dianę. – Nie  wiem – wskazuje na puste miejsce na stoliku pod telewizorem – nie ma drugiego radia...
Radio „poległo” na ołtarzu sztuki, roztrzaskane w czasie spektaklu przez aktorów. O rozmowie z córką opowiadam jej ojcu Szymonowi Potockiemu. Uśmiecha się. Właśnie świętuje premierę swojej pierwszej sztuki. Jest pomysł na następną... Razem z żoną są reżyserami spektaklu, autorami oprawy muzycznej, scenografii. Sam napisał scenariusz. Mówią o swoim teatrze – offowy...
            Widowisko zaczęło się punktualnie o 22.00, z ostatnim gongiem ratuszowego zegara. Wieczorny zmrok był częścią dekoracji, tłem dla efektów wizualnych i świateł. Widz miał odbierać spektakl wszystkimi zmysłami, miał uczestniczyć. Od aktorów odgradzała go jedynie taśma rozpięta na palikach na bruku przy Ratuszu. Zaznaczała obszar sceniczny, gdzie następowały po sobie kolejne Obrazy z Krainy, jak ją nazwali autorzy, Obojętności. Krainy teatralnej, symbolicznej, odnoszącej się do doświadczeń widza. Kraj Obojętny (wobec człowieka) mógł zaistnieć w mieście, naszym np., w czasie współczesnym, w ludzkim sumieniu, społeczności będącej na etapie przemian – ekonomicznych, światopoglądowych, ustrojowych.
Nasze realia.
            O 22.00 cisza zaległa na placu przed ratuszem. Spektakl składał się z obrazów. Dekoracje, napisy, miały szczególną rolę w spektaklu Potockich. Informowały widza, budowały płaszczyznę i wymiar akcji.
            Jeden z pierwszym obrazów. Urna wyborcza. Towarzyszą jej postacie w kominiarkach, z automatami. Chronią Persony zasiadające za stołem TKM. To Wybrańcy Narodu. Szyld demokracji. Właśnie gratulują sobie nawzajem wyników wyborów. Pierwsze ich decyzje. Do Słupa Chłosty jest wleczona, biczowana, jak informuje nas napis, Uczciwość i Sprawiedliwość. Na pierwszym planie przed widownią rozwieszone są grafiki Portretów Patronów III Rzeczpospolitej, zauważalne podobieństwo do znanych postaci z polityki...
            W spektaklu nie ma zbędnych słów, są mowy polityków i poezja Dantego, Baudelaire’a. Recytuje Żebraczka. Skrzypieniem swego wózka, pełnego śmieci – gadżetów kondycji egzystencji ludzi takich jak ona oznajmia swoje istnienie, przypomina o sobie. To Ona jest łącznikiem, jak grecki Chór, spaja pozornie luźne sceny. Dopiero dotykając świata Żebraczki zrozumie się cierpienie człowieka Uwikłanego swoim życiem w Historię, w Egzystencję.
            Dekoracje są statyczne, obecne przez cały okres akcji. To Obrazy istniejące obok siebie. Akcja postępuje. Urząd Pośrednictwa Pracy, na tle  wiszących Portretów Patronów. Krótka rozmowa Petentki z Urzędniczką, która milczącym gestem pokazuje tablicę z tekstem – BRAK PRACY. Obok biurko – Urząd Pomocy Społecznej. Muzyka ilustruje sceny. Od tego Biurka Petentka – Pielęgniarka odchodzi jeszcze bardziej smutna. W domu czekają na nią rachunki, rodzina, dziecko. Co ma robić? ... kobieta ściąga biały uniform Pielęgniarki, maluje się, wkłada szpilki... i wraca z pieniędzmi do dziecka.
            Następna scena. Wokół Żebraczki, jej wózka, napastliwie krążą postaci w agresywnych czerwonych strojach. Osaczenie Człowieka, napierająca zewsząd rzeczywistość Kraju przesiąkniętego Obojętnością, zatomizowanego, gdzie obyczaje struktury stosunków międzyludzkich dziedziczy się  pokoleniami niezależnie od ustroju politycznego.
            Mocna scena - Mowy Polityka. Informuje napis na trybunie, że to „Miejsce lania wody”. Scena gniewu. Roztrzaskuje się o bruk skostniałe formuły, kłamstwa, depcze się je. Hałas, tumult i krzyk zamieszek ulicznych. Gradacja napięcia. Pamiętamy z historii... Ukojenie przynosi występ Basi Przywoźnej, piosenki o rodzinie, prywatności, inny wymiar i uzupełnienie obrazu ludzkiej egzystencji. Spektakl zamyka scena, gdzie Kondukt Żałobny niesie czarne skrzynie. Napisy informują, że to – marzenia, sprawiedliwość, uczciwość, honor. Uczestnicy Konduktu podpalają je  .
            Zapamiętamy sugestywne sceny na placu przed Ratuszem. Teatr, który dociera do widza, który nie stara się stworzyć podwyższenia sceny, teatr Uliczny – pytający przechodnia, co chciałby zobaczyć, co jest  - dla niego – ważne. Godne symbolizacji. Skład zespołu: Laura Potocka, Patrycja Biegańska, Marta Bułat, Katarzyna Kłos, Agnieszka Polit, Paulina Domagała, Ewelina Czapniewska, Agnieszka Nowik, Basia Przywoźna, Ania Pruchyńska, Diana Potocka, Przemek Gaweł.


Iwona Wróblak
sierpień 2003

czwartek, 23 lutego 2017

Koncert VII Prezentacji Szansy

            Widownia dopisała przed sceną na placu przy Restauracji „Tequila”. Przy ławach dużo zaproszonych gości, sympatyków i widzów. Powitanie przybyłych przedstawicieli instytucji przyjaznych środowisku dzieci i młodzieży niepełnosprawnej oraz osób prywatnych.
            W czasie koncertu za niedużą kwotę można zakupić prace plastyczne dzieci. Wywieszone obok sceny oglądałam w przerwie między występami. Są jedyne i niepowtarzalne. Podpisane inionami i nazwiskami. Międzyrzeckie Stowarzyszenie Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej Uzdolnionej Artystycznie „Szansa”, które było organizatorem całości koncertowych atrakcji artystycznych, od dawna działa na rzecz dzieci i młodzieży niepełnosprawnej. Prowadzi zajęcia plastyczne, i inne, przez cały rok
            Tymczasem na scenie trwa koncert, niepełnosprawnym wykonawcom, w pokonywaniu schodków pomagają żołnierze z naszej jednostki. Łukasz Żakowski, recytator kilku wierszy, jeden z nich dedykuje żołnierzom. Piosenki wykonali: Ada Dobrzyńska z Nietoperka, Aneta Żakowska z Bobowicka, Karolina Ossowska z Gorzowa, Honorata Frankiewicz z Ostrowa, nasza Karolina Szulga z Międzyrzecza, która dedykowała piosenkę państwu Dudzińskim, Gabrysia Przygoda. DPS Rokitno wystąpiło z przedstawieniem: „Chłopska nadzieja”. Aktorzy byli ucharakteryzowani, na scenie działa się  akcja. Uczestnicy włożyli w spektakl dużo pracy.
            Pod koniec imprezy widzowie mieli możliwość obejrzeć próbkę umiejętności rosyjskiego zespołu „Poteshki”, jednego z uczestników Międzynarodowego Festiwalu Folkloru Dziecięcego. Kultywujący tradycję skomoruchów – dawnych wędrownych wagabundów, cudaków, błaznów, zespół liczy łącznie ok. 70 osób. Chłopcy w wieku od 8 do 16 lat prezentują akrobatyczne umiejętności, bardzo muzykalni - śpiewają na wiele głosów, każdy gra na kilku instrumentach. Wszyscy uczą się w szkołach muzycznych, jeżdżą z przedstawieniami po krajach na całym świecie. W bogatym programie mają klasykę i folklor rosyjski, pieśni stare i nowe, ich trawestacje, często żartobliwe. Pochodzą z okręgu wołogockiego (600 km na północ od  Moskwy). To, co zobaczyliśmy na scenie, to był folklor żywy, pokazany w sposób oryginalny, ciekawy i bardzo profesjonalny. Doskonałe jest aktorstwo młodziutkich wykonawców, dopracowane, przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. Zespół prowadzą państwo Boruccy.
            Dziękując wszystkim wykonawcom pezes „Szansy” Hanna Szulga złożyła serdeczne podziękowania również MOK w Międzyrzeczu, pracownikom restauracji „Tequila”, ŚDP, mediom, rodzicom, członkom i sympatykom „Szansy”, sponsorom, żołnierzom, za ich nieocenioną pomoc, zrozumienie idei Stowarzyszenia w realizowaniu programu, m. in. poprzez VII Prezentacje. Kończąc zaprosiła wszystkich na „Prezentacje” za rok.


Iwona Wróblak
wrzesień 2003

środa, 22 lutego 2017

O współczesnym wędrownym rycerzu i pieśniarzu

            Brama na Zamek jest otwarta. Słychać dźwięki średniowiecznej muzyki, do której tańczą trzy pary tancerzy. Na podwórcu grupa Niemców z  Frankfurtu. To turyści z wycieczki zorganizowanej przez Towarzystwo Wiedzy Powszechnej. Jeden z nich, starszy wiekiem, naciąga łuk, wypuszcza strzałę, następną podaje mu jeden z członków Bractwa Rycerskiego. Trudno jest naciągnąć cięciwę. Panie z wycieczki dopingują strzelca. Udało się,  strzała jest w tarczy. Oklaski. Podchodzę bliżej, przedstawiam się. Jeden z niemieckich gości z przejęciem opowiada mi, że urodził się na tych terenach, w  Bobowicku.
            Urokliwy jest dziedziniec wewnątrz murów naszego międzyrzeckiego zamku. Przebiegam wzrokiem po otworach dawnych strzelnic. To nasza historia. Dzisiaj na murawie, obok tarczy strzelniczej, dziwna konstrukcja z drewnianych pali. To, jak informują mnie członkowie Chorągwi Pogranicza, machiny do szkolenia w walce mieczem, autorstwa Tadeusza Pagińskiego z Gdańskiej Szkoły Walki. A pod zadaszeniem, na skórze koziej, można zakupić pamiątkowe milenijne monety. Można też ubrać się w kolczugę, hełm, i zrobić sobie zdjęcie, w pełnym bojowym rynsztunku, co jedna pani właśnie czyni.
            Przymierzam hełm. Cała zbroja waży ok. 25 kg., kolczuga 10 kg, walczący rycerze już po kilkunastu minutach machania mieczem czują zmęczenie. Dlatego trzeba ćwiczyć odpowiednie partie mięśni. Większość stroju rycerskiego członkowie Bractwa wykonują we własnym zakresie. Kowalstwem zajmuje się Rajmund Jaroszek. Władać mieczem, kiścieniem (cepem bojowym) uczy Radosław Kazimierczak herbu Klucz (na niebieskim tle). To  namiestnik, rycerz pasowany, wszyscy obecni na placu członkowie Bractwa są jego rycerzami. Jest ich ok. 20. część z nich to nowicjat, inni są  pełnoprawnym członkami Bractwa: Tomasz Bączkowski, Paweł Jurasik, Łukasz Kujath, Maciej Półtorak, Jerzy Dymkowski, Łukasz Kuryś, Rafał Jończyk, Szymon Trawiński, Piotr Grochowina, Piotr Góra, Robert Urbanek, Błażej Bremski, Mariusz Rodziewicz oraz, jak mówią, sól Bractwa, czyli białogłowy: Marta Skrzydło, Karolina Wilk, Anna Krzykowska, Marta Kowalska, , Agnieszka Borowiec, Justyna Borowiec.
            Dwóch rycerzy starło się w walce. Ubrani są w kaftany, oryginalne były wypychane końskim włosiem. Na nogach ciżmy (buty z długimi nosami), według wzorów mody średniowiecznej. Pytam Mariusza Rodziewicza, jednego z rycerzy, czy buty są wygodne. „ Tak, bardzo” – odpowiada. Siadamy na chwilę. – „Czym się zajmujesz na co dzień?” – pytam. Pracuje na stacji benzynowej i uczy się zaocznie w technikum rolniczym, piąty semestr. Skąd zainteresowanie średniowieczem? To barwna kultura, bogata, urozmaicona. Do niego średniowiecze trafiło poprzez muzykę. Od dziecka grał na flecie. Był kiedyś w zespole rockowym, ale ciągnęło go do muzyki dawnych epok. W poezji i muzyce średniowiecznej są wzniosłe pieśni, niekoniecznie religijne, o skomplikowanej fabule, przeznaczone dla określonej grupy ludzi. Współczesnemu człowiekowi nie zawsze łatwo jest zrozumieć ten okres. Mariusz jest śpiewakiem pieśni dawnych truwerów. Pieśni te mówią nie tylko o walecznych czynach. Pastorelle na przykład to utwory w swojej formie zabawne, będące pastiszami etosu rycerskiego, żartobliwa opowieść o tamtych czasach pisana przez współczesnych im ludzi. W Polsce niestety niewiele średniowiecznych pieśni przetrwało. Muzycznym mistrzem Mariusza jest Jacek Kowalski, historyk sztuki, odtwórca, kompozytor stylizowanych pieśni truwerów francuskich. Utwory, które komponuje Mariusz, są utrzymane w podobnym stylu. Pieśni są wyrazem kultury rycerskiej średniowiecza w XII i  XIV w. w Europie. Najważniejsze jest zachowanie ich niepowtarzalnego klimatu. Tekst i jego interpretacja gra rolę ważną, jest puenta linii melodycznej, jako całość. Chodzi, jak mówi Mariusz - o staranną realizację koncepcji artystycznej utworu.
            Słyszę słowo Grunwald. Koledzy Mariusza opowiadają o corocznych spotkaniach wojsk polsko – krzyżackich na polach Grunwaldu. To „rycerski woodstock”, liczące kilka tysięcy uczestników trzydniowe spotkanie młodych ludzi w strojach średniowiecznych. Są wtedy, oprócz zmagań bitewnych, ogniska, strawa w kotłach, rozmowy i bardowie śpiewający pieśni. Mówię – opowiedz mi, proszę, o tych pieśniach. O tym, co jest w nich uniwersalnego, współczesnego. Mariusz zapala się. – Urzeka go melodia muzyki średniowiecznej, klimat tamtych czasów, jedyny i niepowtarzalny. Jest koneserem jego piękna. Oprócz lektur, filmów, doświadczeń codziennych są materiałem, budulcem, z którego czerpie tworząc muzykę i teksty. Robi to samo, co  trubadurzy przed wiekami, z tym, że we współczesnych realiach. Korzyści z poznania minionej kultury, jej zrozumienia, są zawsze wielkie. I chyba zawsze – myślę – podobne. Restauracja wartości cennych a prostych, które stają się zanikać, jeśli patrzy się na świat bez poczucia łączności z dawnymi wiekami i  ludźmi żyjącymi przed nami: wzniosłe idee, uśmiech na twarzy, braterskość, przyjaźń, pomoc słabszym i potrzebującym. Ta muzyka mówi o tych wartościach, przypomina o nich. Ten kanał to efektywna, skuteczna informacja o historii. To prosty i piękny przekaz o rzeczach, które nie powinny przemijać, o których trzeba pamiętać. O tajemnicy, która zawiera się w poszukiwaniu piękna, a jedną z najpiękniejszych rzeczy jest, jak mówi Mariusz, muzyka średniowieczna. Czasami udaje się mu przekazać jej treści i tworzy się płaszczyzna komunikowania, gdzie czas i epoka staja się drugorzędne, aktualne są za to emocje, przeżycia i doświadczenia poza formą obowiązującej konwencji. Mariusz grał już i śpiewał na Wieczorach Poetyckich w Klubie Garnizonowym. Teraz jest w trakcie tworzenia zespołu, który będzie grał muzykę średniowieczną. Instrumentarium to: flet, gitara, bębenki i inne instrumenty, wszystko o brzmieniu średniowiecznym. Mariusz, jak przystało na wojującego truwera, ma u boku przypasany miecz, którym stara się dobrze władać. Wojak, który śpiewa, czy śpiewak, który wojuje – o co – wojuje? Mówi mi, że to pytanie człowieka, który nie zna istoty czasów średniowiecza i  etosu ludzi z tamtych czasów (może nie tylko z tamtych...). On nie stara się szukać zaczepek, niebezpiecznych sytuacji, a wiatraki – często je widzi w  wyobraźni, a chciałby je zobaczyć naprawdę – te drewniane i inne, którym miecz i ramie męskie może dać odpór...
            Tak, to ważne – mówi - my, rycerze i giermkowie Chorągwi Pogranicza, my się nie przebieramy w stroje rycerskie, my się w nie UBIERAMY. Stroje służą idei, potrzebom ciała i ducha. Kaftan się zakłada, żeby chronić ciało, żeby nie stała się krzywda w walce od świtu do zmierzchu. Strój przenika przez skórę, zostaje w sercu. Gdzie i dokąd będzie wędrował jako śpiewak i wojak walczący śpiewem. Nałoży kapelusik z bażancim piórem i  wyruszy na podbój, na Wielką Wędrówkę, dzierżąc sakwy, gitarę i flet przypasany z boku oraz mały miecz, żeby nie obrabowano go podczas snu.  Wyruszy, by podążać daleko na podbój tego, czego nie poznał dotąd a poznać pragnie. Kierunek to stary piastowski szlak – na zachód, w stronę zachodzącego słońca... „ I tak gawiedź Międzyrzecza ujrzy ciemną sylwetkę na jego tle oraz powiewające na kapeluszu bażancie pióro, które zatańczy na  wietrze”.


Iwona Wróblak
wrzesień 2003

wtorek, 21 lutego 2017

Kobieta bezpieczna

            Jest propozycja aktywnego ruchu – obok aerobiku i innych form ćwiczeń. Jakże pożyteczna, godzina raz w tygodniu, systematyczne, niezbyt obciążające ćwiczenia poprawiające kondycję, sylwetkę i – samopoczucie. Poprawia też motorykę i koordynację ruchu.
            Czy można w krótkim czasie efektywnie nauczyć się prawidłowo reagować w sytuacjach osobistego zagrożenia, czyli po prostu, bronić się przed napaścią? – pytam instruktora kursu samoobrony dla kobiet Jerzego Madziara. – Zdecydowanie tak – odpowiada. – Do mitów należy pogląd, że metody samoobrony trzeba ćwiczyć latami, bo jest psychiczna blokada, która paraliżuje człowieka w obliczu zagrożenia. Instynkty samoobrony posiada każdy człowiek i wystarczy iskra, żeby w danej chwili miała miejsce stosowna reakcja. W potężnym zagrożeniu kobieta jest w swojej psychice czasami silniejsza od  mężczyzny.
            Grupa TOHO w Międzyrzeczu (to nasze napisy na koszulkach…). Ćwiczymy taką „iskrę” naturalnego odruchu samozachowaczego na zajęciach. Pan Jerzy mówi – Tak i poprzednio, w zeszłym roku, nie będzie żadnej ideologii wspomagającej waszą motywację. Jest proste zagadnienie – napastnik i wy.  I to, że musicie się bronić. Waszą obronę, reakcję, będziemy ćwiczyć, będziemy pracować... Pan Jerzy po chwili dodaje – Jeżeli w wieku 30 lat kobieta nic  nie robi w kierunku poprawy własnego ciała – degraduje siebie fizycznie i psychicznie. Ćwiczenia to inwestycja w siebie, w długie i satysfakcjonujące życie. Spytają niektórzy – po co wam umiejętność samoobrony przed napaścią? – pan Madziar nabiera oddechu – Dziewczyny i kobiety, nie dajcie się  zdegradować, poprzez swoją płeć, przez przedmiotowość, słabość, poprzestawanie na „opiece” mężczyzny. Zdradzę wam logikę tzw. „męskiego” (przeprasza się prawdziwych mężczyzn) myślenia: mężom, ojcom, jeżeli lekceważą wasz zamiar zadbania o kondycje fizyczną i naukę obrony w sytuacjach niebezpiecznych, na takich kursach jak ten, wtedy pewnie chodzi, jak myślę, po prostu – o dominację, w związku czy rodzinie, czują się zagrożeni w swej  pozycji suwerena. Wy nie przejmujcie się tym, to nie jest wasz problem... Zaproście mężów na zajęcia, niech przyjdą, zobaczą... Kochający mężczyzna powinien raczej się cieszyć z waszej większej sprawności fizycznej.
            To już drugi rok naszych spotkań na ćwiczeniach samoobrony dla kobiet. Dziewczyny są pełne entuzjazmu. Oglądając pokazy zachowań samoobrony podekscytowane mówimy między sobą – o, to umiemy, to ćwiczymy. Łączy nas wspólne doświadczenie przekraczania pewnych barier psychicznych, a w tym roku także jeszcze pamięć własnej wytrwałości, w zrozumieniu potrzeby zapewnienia sobie osobistego bezpieczeństwa.


Iwona Wróblak
listopad 2003

poniedziałek, 20 lutego 2017

Zapukać do drzwi sąsiada czy nie?

            Co robić, gdy coś złego dzieje się za ścianą? Dokąd pójść? Policja? Interwencja? I co dalej? Zostawić to? Co jest naszym obowiązkiem jako człowieka i obywatela? Jak dalej postępować? Jakie są możliwości?
Jestem w gabinecie mgr Jadwigi Ekwińskiej w Poradni Psychologiczno – Pedagogicznej. Jak powinien zareagować człowiek, który słyszy za ścianą mieszkania awanturę i płacz dziecka?
Mgr Jadwiga Ekwińska – Jest to bardzo trudna sytuacja. Niewątpliwie nikt nie powinien pozostawać obojętnym na dramat ludzi rozgrywający się za  zamkniętymi drzwiami. Uznanie, że „to nie jest moja sprawa, nie będę się wtrącać w cudze życie, niech każdy pierze swoje brudy w swoim mieszkaniu” – to po prostu znieczulica. Zdaje sobie sprawę, jak może zakończyć się bezpośrednia interwencja sąsiada pukającego do drzwi, za którymi odbywa się  awantura. Nie każdego będzie stać na taki akt odwagi. Jest to nasz wybór, musimy rozstrzygnąć ten dylemat we własnym sumieniu, czy wolimy tzw.  święty spokój, czy ważniejsza jest kwestia pomocy maltretowanemu dziecku, czy jego matce. Mocno tkwi w nas mit, aby dla utrzymania dobrych stosunków sąsiedzkich nie wtrącać się w życie innych ludzi. Jeśli jednak nie podejmiemy ryzykownej decyzji zapukania do drzwi sąsiadów lub nie mamy gotowości do wezwania policji  - podając swoje dane osobowe, pozostaje nam anonimowe zgłoszenie. Być może nie będzie ono skuteczne, ale da sygnał, że w danej rodzinie dzieje się źle i konieczne jest zwrócenie uwagi. Wielokrotnie widzieliśmy w TV wypowiedzi sąsiadów, niemych świadków tragedii dzieci, właśnie w imię dobrych układów sąsiedzkich, źle pojętego tzw. nie wtrącania się w cudze sprawy. Bierni obserwatorzy pozostają z poczuciem winy. Bardzo ważna jest postawa osoby przyjmującej zgłoszenie, zwłaszcza Policji. Często w rozmowach z ofiarami przemocy pojawia się żal do Policji, mówi się o bagatelizowaniu problemu, o ignorowaniu zgłoszenia, opieszałości w podejmowaniu interwencji. Tak więc każde zgłoszenie, również to  anonimowe, powinno spowodować czujność i podjęcie odpowiednich działań w kierunku zapobiegania przemocy domowej.
            I. W.: Proszę przybliżyć czytelnikom problematykę przemocy domowej.
            J. E.: Określenie „przemoc domowa” odnosi się do dowolnego rodzaju przemocy fizycznej lub psychicznej, jakie ma miejsce w obrębie rodziny. Obejmuje ono małżonków, dzieci, rodzeństwo, rodziców i starszych członków rodziny. Każdy rodzaj przemocy w rodzinie może przybrać formę „aktywną” lub ‘pasywną”. Przemoc aktywna obejmuje akty nadużyć fizycznych, psychologicznych lub seksualnych, w których złość jest bezpośrednio kierowana na ofiarę. Przemoc pasywna wyraża się zaniedbaniem poprzez brak zainteresowania, unikanie wszelkich interakcji. Przemoc domowa nie jest czynem jednorazowym. Powtarza się w zauważalnej prawidłowości. Cykl przemocy składa się z trzech następujących po sobie faz: faza narastania napięcia (narastają sytuacje konfliktowe, zaczyna pojawiać się agresja), faza ostrej przemocy (następuje wybuch agresji), faza tzw. miodowego miesiąca (faza skruchy i okazywania miłości, sprawca jakby na nowo uwodzi ofiarę, próbuje załagodzić sytuację, przeprasza, obiecuje poprawę, stara się być  uczynny i miły. Następnie znów powtarza się wymieniany cykl przemocy.
            I. W. Co leży u podłoża zachowań agresywnych? Jakie są przyczyny stosowania przemocy domowej?
            J. E. Przemoc – niemoc. U podłoża przemocy leży niemoc sprawcy, jego bezsilność, brak umiejętności radzenia sobie z emocjami, niska samoocena, słaba kontrola impulsów, frustracja na skutek problemów, np. ekonomicznych, zdrowotnych. Istotnym czynnikiem związanym z przemocą jest uzależnienie od alkoholu. Bardzo często sprawca przemocy w dzieciństwie był ofiarą - lub świadkiem – przemocy. Charakteryzuje go również brak empatii w stosunku do ofiary, tzn. odczuwania emocji osoby maltretowanej. Sprawca używa przemocy również bez powodu, bo przysłowiowa „zupa była za słona”.
            I. W. Jakimi cechami charakteryzuje się ofiara przemocy?
            J. E. Maltretowana osoba umownie nazywana ofiarą przemocy charakteryzuje się wysoką zależnością od partnera, podporządkowaniem się, przez wiele lat słyszy bowiem, że jest nic nie warta, nie może odejść, bo nie da sobie rady, więc myśli, że może żyć tylko w tym związku. Wpada w pułapkę „wyuczonej bezradności” – nic nie można zrobić, nikt nie może pomóc, tak musi być, dzieci potrzebują ojca/matki. Ofiarę przemocy charakteryzuje poczucie winy, niska samoocena, poczucie izolacji społecznej, a także wstyd.
            I. W. Dlaczego ofiara pozostaje w toksycznym związku i żyje w nim przez wiele lat?
            J. E. Mówiłam o cyklach przemocy. Myślę, że faza miodowego miesiąca sprawia, iż ofiara wierzy w zmianę zachowania partnera, natomiast nie  wierzy, że sama może cokolwiek zmienić w swoim życiu, funkcjonuje w wyuczonej bezradności. Ofiara nosi w sobie, wyrobiony przez lata, negatywny obraz samej siebie (jestem zła, głupia, brzydka, nic niewarta itp.). W większości przypadków uzależniona jest od partnera psychicznie, materialnie, mieszkaniowo. Najczęściej to ofiara przemocy musi odejść ze wspólnego mieszkania. Mam ciągle nadzieje, że nastąpią zmiany, które usankcjonują prawo ofiary do pozostania w mieszkaniu oraz uniemożliwią sprawcy przebywanie w mieszkaniu z ofiarą przemocy.
            I. W. Mity w polskim społeczeństwie – przemoc w rodzinie to sprawa prywatna...
            J. E. Przemoc wobec innych osób jest przestępstwem i podlega karze, podobnie jak przemoc wobec obcych. Mitem jest także przekonanie, że  przemoc jest wtedy, gdy są widoczne ślady pobicia na ciele ofiary, i to, że jeśli ktoś jest bity, to na to zasłużył. Przemoc to nie tylko działanie pozostawiające siniaki, złamania, oparzenia, to także poniżanie, obelgi, dręczenie, zmuszanie do określonych zachowań, grożenie, zastraszanie. Nikt nie  zasługuje na bicie, grożenie, maltretowanie. Bez względu na to, co powiedział lub zrobił. Nieprawda jest również, że Policja nie powinna interweniować w  sprawach rodzinnych. Przemoc w rodzinie jest przestępstwem ściganym przez prawo. Policja jest powołana w celu ochrony bezpieczeństwa osób, zapobiegania popełnianiu przestępstw i ściganiu ich sprawców. Przemoc domowa rzadko jest jednorazowym incydentem. Jeśli nie zostaną podjęte stanowcze działania wobec sprawcy, przemoc będzie się powtarzała. Kolejnym mitem funkcjonującym w społeczeństwie jest założenie, że gdyby ofiara naprawdę cierpiała, odeszłaby od sprawcy. Ofiary cierpią, nikt nie lubi być bitym i poniżanym, jednak to, że nie odchodzą, wynika zwykle z ich  zależności od sprawcy, trudności mieszkaniowych oraz przekonań odnośnie istnienia nierozerwalnej instytucji małżeństwa. Mitem jest także, że główna przyczyna przemocy domowej jest alkoholizm w rodzinie. Ułatwia on jednak stosowanie przemocy, a stanem nietrzeźwości usprawiedliwia się swoje zachowanie.
            I. W. Co może zrobić zwykły człowiek, by pomóc ofiarom przemocy?
            J. E. Okazać szacunek i zrozumienie, dać wsparcie i zapewnić, że prawo jest po ich stronie, wysłuchać, jeśli te osoby tego potrzebują. Zapewnić, że  ofiara przemocy nie jest winna temu, co się stało. Za przemoc odpowiedzialny jest tylko sprawca. Ofiary przemocy całymi latami poddawane są  specyficznemu „praniu mózgu”, którego celem jest przekonanie ich, „że to one ponoszą winę i że na nic lepszego nie zasługują”. Bezwzględnie w  rozmowie z osobami maltretowanymi nie należy stawać po stronie sprawcy, nie poddawać w wątpliwość istnienia faktu przemocy, mówić tej osobie, że  sama musi sobie z tym poradzić, „że przez panią teraz mąż będzie siedział w więzieniu”. Sprawca zawsze powinien ponieść konsekwencję swoich czynów.
            I. W. Do kogo mogą zwrócić się osoby, wobec których stosowana jest przemoc?
            J. E. Ofiarom przemocy najczęściej potrzebna jest pomoc socjalna, medyczna, prawna, materialna i psychologiczna. Istnieje w Międzyrzeczu lokalny system pomocy. Można zwrócić się Policji, Prokuratury, Sądu rodzinnego, lekarzy, do Centrum Pomocy Rodzinie, Ośrodka Pomocy Społecznej, Ośrodka Interwencji Kryzysowej, Punktu Konsultacyjnego dla osób uzależnionych, współuzależnionych i ofiar przemocy, Poradni Psychologiczno – Pedagogicznej, pedagogów szkolnych, nauczycieli, pielęgniarek w szkołach, Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Od momentu stwierdzenia, bądź podejrzewania przemocy w rodzinie, wobec sprawcy powinny być podjęte działania prewencyjne. Sprawca musi poczuć, że tajemnica rodzinna wydała się i że, jeśli nie zmieni swojego postępowania, poniesie karę. Nie może być naszej zgody na stosowanie przemocy, zwłaszcza wobec bezbronnych dzieci.


Iwona Wróblak
listopad 2003

niedziela, 19 lutego 2017

Podróż od chaosu do porządku

            Torun Katarina Linge z Norwegii. Impresje z życia. Wystawa prac w Międzyrzeckim Muzeum. Galeria.
Wielkie płótna w akrylu. Obrazy skompilowane z różnych tworzyw. Akryl, papier, płótno i fotografie, rysunki. Motyw główny. Interakcja pomiędzy ludźmi, naturą i królestwem zwierząt – jak pisze o sobie autorka. Bogactwo koloru i form. Intuicja i poszukiwanie. Podróż od chaosu do porządku. Ekskursja od niejasności do przejrzystości.
            To ciepłe obrazy – mówi mi jeden z lokalnych artystów malarzy. Przyjemna przestrzeń. Uporządkowane wnętrze. Obrazy, który grzeją pomieszczenie. Myślę  że Całość jest zamkniona, jakby to ujął któryś z romantycznych poetów – zamknięta w każdym płótnie… Treści, myśli, nie  wydobywają się na zewnątrz, (nie zawłaszczają) nie ranią swoim chaosem - naszego wnętrza, poczucia estetyki. Ciepłe są dlatego także, że obraz powinien być zbliżony do (N)natury. Musi mieć jej Natury, proporcje. I tu naturalizm, czy abstrakcja – to Jedna materia… Mówimy o obrazach abstrakcyjnych Torun Katariny Linge.
Jest Całością Świat Torun Katariny Linge. Mówi mi ktoś, że – nieco – przypomina Klimta… Myślę, że chodzi o klasyczność, o dobrą szkołę warsztatową. Tam też – jest oddzielenie (poszczególnych klastrów) w przestrzeni obrazu, oddzielenie wyraźne często, liniami, fakturą form, barwą farb, wektorami pociągnięć pędzla. Jest poukładane.
            To ma związek z medytacją. O CZYM, nad czym medytuje? Co Ją zajmuje? – pytam autorkę. Jej medytacje przelewają się na płótna. Akceptacja. Przebaczenie, pojednanie. Nasze własne ze sobą. Z ludźmi, z emocjami. Konflikty, które się zdarzają, wkłada w obrazy (dystansuje się), i zamyka – możliwe jest przez to spojrzenie na nie niejako z lotu ptaka. Jak na dzieło, które wymaga poprawek, może obrócenia, dla lepszej przejrzystości, odwrotną stroną. Jej świat jest takim dziełem malarskim – (w ciepły sposób) kompilowanym nieustannie. Poprzez kontakt psyche ze światem. Ze (Ś)światem – swoim, zewnętrzem. Sugerowanie koniecznego kontaktu innych ludzi z podobnymi im czującymi istotami. W celu wspólnego zrozumienia, że Świat jest  JEDEN. A my, być może (może na pewno), jesteśmy jego funkcją (czy jedną z funkcji). Co nas absolutnie mnie deprecjonuje. Co nas stawia w tym  centrum, które jest w każdym miejscu w kosmosie. Założywszy jego korpuskularność…
            We wszystkim są wspomnienia. Okruchy wspomnień u malarza tworzą barwy, linie, kształty. Kolory, jak mówią kolokwialnie malarze, pomagają, kolor zwycięża (wątpliwości)… Pamięć zawarta w nas jest rzeczą zasadniczą, wiąże się z (nieustającą) nauką, wyciąganiem wniosków. Łączeniem w  mózgu połączeń nerwowych w nowe sieci. Tworzeniem siebie po raz kolejny, po nowemu. Stąd może te klastrowe pęknięcia. Odgradzanie, zamykanie dróg, które prowadzą donikąd, i otwieranie nowych ścieżek, tworzonych przez Nas, odkrywanie tych istniejących biologicznie, w strukturach helisy.
            Głęboko moralna jest ta sztuka, zaaangażowana. W sposób głębinowy związana z byciem świadomym posiadania tzw. wielopoziomowego lustra własnej duszy, jak to się poetycko nazywa. Wzięcie na siebie bólu, konsekwencji, istniejącego napięcia między skrajnościami, czy opozycjami. Życie jest sztuką, a sztuka jest życiem – jak najbardziej. Są powiązane ze sobą aspekty funkcjonowania człowieka tworzącego.
            Jest tu, jak mi ktoś ze zwiedzających podpowiada, historia (rozwiniętej struktury osobowej) aspektu płci, kobiecości – komponent ważny. Widoczny w doborze kolorów. Barwy na jednym z obrazów się Polaryzują. W stricte kobiece róże, fiolety, zielenie, pomarańcze, czerwienie, burgundy, takich się zazwyczaj nie uświadczy na obrazach malowanych przez mężczyzn. Kobiecość wysubtelniona, jej esencja, sposób (kolorystycznego) patrzenia. I  relacje z przyległymi męskimi, być może, szarościami. Wiadomo, że u malarza kolor jest funkcją definiowaną twórczości… Barwy mają może, mogą mieć, związek z piękną przyrodą norweską – myślę, że ma ona głębinowy wpływ na zakorzenienie w miejscu tworzenia, chociaż malarka twierdzi, że chodzi jej  o wewnętrzną artystyczną ekspresję – co nie jest sprzeczne.
            Mają tytuły obrazy. Wyraźne, literackie. Remisja. Barwny akryl z elementami linii niezamkniętego ślimaka, potencjału, który od zarania stwarza nadzieję na rozwój. I geologia naszej struktury osobowościowej. Dosłownie – stratygrafia. To oczywiście uproszczenie, chodzi o przejrzystość… wpływ faktów zdarzających się w naszym życiu jest dużo bardziej skomplikowany, na pewno nie tak linearny. Jest colagem. Jest pismem (islandzkim, norweskim, łacińskim, niemieckim, francuskim, hebrajskim etc.) jak tabliczki klinowe. Zawierajace mitologie świata, które mają (S)łowo mantrowe, frazę mantry – przebaczam. To pierwsza potrzeba człowieka, który ma się odrodzić – w sposób feniksowy, czyli realny. Istotny – istotny dla Niego przede wszystkim, i dla innych także. Dla jego relacji – z otoczeniem, z innymi obiektami: ludźmi, przyrodą, historią, przyszłością, której tym samym stworzy warunki zaistnienia.
            Jest Feniks – i jego pożerający się ogon, tajemnica, cywilizacje świata, słynny mit archetypiczny. Jak inne, obraz pokawałkowany – nasza wiedza składa się z (większych i mniejszych) okruchów, które scalamy sobie bardziej lub mniej – raczej bardziej – nieprzypadkowo. Dużo tu złota, zdobnych złocieni, kolistych, w burych cieniach jaskiń naszej zabarwionej mitologią historii, projekcji rzuconej na papier i rysunki naskalne, na literaturę… Na  sztukę. Narracja literacka między piktografami pisma obrazkowego, pierwszego z kodów ludzkich. Księżyc - to światło ciała niebieskiego towarzyszące nam od setek tysiącleci, odbija nasze marzenia i projekcje, jest źródłem wrażeń estetycznych – również. Nakłada się na inne źródła światła (słoneczne), tworzy z nimi interferencje.
            Zakorzenione. Obraz. Jaskinia. Ciemne barwy z prześwitem stalaktytów i stalagnitów. Mroczne zakamarki psyche. Które trzeba poznać u siebie. Jest miejsce w życiu, powinno być, na Zabawę, która jest dziecięcym, i nie tylko dziecięcym, motorem rozwoju. Eksperymentowanie, cieszenie się zabawową formą, jasne pastele kółek rozkręconego zegarka, drobiazgów, zadziwienie prostymi grami w układanki, rozsypane puzzle.
            Czarne zasłony, spłatane przemyślnie sieci barwy ciemnej często próbują przykryć nam radość egzystencji. Ważne jest, żeby je odsunąć nieco z  obrazu – przy świadomości ich istnienia zobaczyć – z większej połaci postrzegania, by widać było także inne rzeczy, inne barwy. Jasne, ciepłe. Ocieplić fiolet świata. Jego Sto jeden dni. Kawałki równo pocięte, ułożone, składające się z różnych materiałów, treści, technik. Kwadratów – obiektów rzeczywistych w sensie informatycznym...
            Dla Torun Katariny Linge ważny jest osobisty odbiór widza, to w jaki sposób jej twórczość jest postrzegana przez osobniczą wrażliwość odbiorcy. Relacje, których składnikami są osoby, funkcje i rzeczy są propozycją do dyskusji, rozmową, wymianą. Prezentacją. Ważnymi ideami, które zajmują autorkę. Atrakcyjna dojrzała forma artystyczna tych prac zachęca do przemyśleń. Także kontakt osobisty z malarką, jej otwartość na odbiór widza.











Iwona Wróblak
luty 2017 

sobota, 18 lutego 2017

Tobie Ojczyzno miło śpiewamy

            11. Listopada. Polskie Święto – Dzień Niepodległości. Polskie filmy w telewizji, klasyka literatury. W MOK na widowni starsze pokolenie. Chór ze Lwowa jest trochę spóźniony, ale za chwilę wejdzie na scenę. To już ich któryś z kolei występ w Polsce w drodze powrotnej na Ukrainę. Polski Chór  Mieszany „Echo”. Piękna czysta polszczyzna ze sceny MOK.
            Dyrygent w swoim powitaniu mówi: - Proszę nas traktować jak Polaków przyjeżdżających ze wschodu. Przy fortepianie Wiktoria Zielińska – Kuc.  Jest przemiła córeczka Gabriela wystąpi z piosenką. Usłyszymy solistkę Irenę Kubicką, jej piękny, ciepły, elegancki sopran. W programie nostalgiczne pieśni zesłańców sybirskich i lwowskie piosenki Jerzego Michotka. Batiar to człowiek o szlachetnym sercu i wesołym usposobieniu, zakochany we  Lwowie i Ojczyźnie. Polacy czasami powracają do kraju, jest ich obowiązkiem odwiedzić rodzinne strony. Mój sąsiad z krzesła obok bez przerwy nuci, za  wykonawcami, melodie. Ta widownia i chórzyści rozumieją się, ich znaki i kody porozumienia są te same. Ostatnią piosenkę śpiewamy wszyscy razem, kończymy owacją na stojąco. Jest ta pieśń o tęsknocie za miejscem urodzenia, za miłością do ludzi, z którymi się wspólnie żyło, za wesołymi chwilami w  życiu, za młodością.
            Wykonawcy kończą występ zaproszeniem do odwiedzenia Lwowa, jego zabytków i pamiątek narodowych.
            Na Ziemi Lubuskiej, w Międzyrzeczu, żyje wielu tzw. „kresowiaków” i to oni najbardziej cieszą się z wizyty chóru ze Lwowa, chociaż przekaz ważnych treści o historii, o tożsamości etnicznej i narodowej – poprzez muzykę i pieśni – jest potrzebny także i młodszemu pokoleniu.


Iwona Wróblak
grudzień 2004

piątek, 17 lutego 2017

Ludzie obok nas - Hanna Szulga

            Opasły tom Kroniki. Artykuły w Gazecie Lubuskiej, Kurierze Międzyrzeckim, Powiatowej, w którejś z niemieckich gazet lokalnych, o  Stowarzyszeniu, o Karolinie, o pani Hannie i innych działaczach. Wklejone widokówki świąteczne, zrobione przez dzieci z „Szansy”, zaproszenia na  imprezy organizowane przez stowarzyszenie, zdjęcia uczestników. Fotografie Anety, Grzegorza, Tomka. Listy sponsorów pomagającym dzieciom niepełnosprawnym. Pani Hanna jest domatorką, ale nie lubi żyć sama. Potrzebuje ludzi, chociaż lubi spokój.
            - Jestem przede wszystkim matką, dlatego bliskie mi są problemy związane z wychowywaniem dziecka niepełnosprawnego. Jeżeli wiem, jak pomóc, nie trzymam tej wiedzy tylko dla siebie – mówi. – Marzyło mi się, żeby działalność Stowarzyszenia nie kończyła się na corocznych Prezentacjach Twórczości Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej. Żeby spotykać się częściej, co tydzień, rozmawiać, pomagać sobie. Wiem, co pomyślą sobie rodzice – po  co moje dziecko tam pójdzie, jeśli nie jest artystą... Tutaj nie chodzi tylko o talent, nie mamy takiego nastawienia. To ma być zabawa, rehabilitacja, a przy okazji, jak coś z tego wyjdzie, to dobrze... I najważniejsze, chodzi o emocje, o przeżycia dzieci. Ich prace są wykorzystywane na wystawach, oni sami są  docenieni, obdarowuje się ich mamy, prace są sprzedawane przy okazji np. Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Nie da się tego opisać, jak one, te  dzieci się cieszą, że ich prace sa wystawiane...
            Ludzie niepełnosprawni mają swój świat. Świat konkretów, bezpośrednich dotknięć, doświadczeń. Kwestią naszej kultury jest umieć go dostrzec, zauważyć, docenić.
            Sylwia Guzicka, nauczycielka nauczania początkowego – Dziecko obserwować trzeba codziennie, by je poznać. Te dzieci realizują się na zajęciach plastycznych czy muzycznych, a organizowane później wystawy ich prac to dla nich ważna mobilizacja, osobisty sukces. Mogą się poprzez plastyką czy  muzykę – wyrazić. W pracowni plastycznej mogą spokojnie rysować na wielkich płachtach papieru bez obawy, że się pobrudzą.
            Pani Hania – Przy okazji spotkań dzieci z naszej pracowni ich mamy również się spotykają. Rozmawiamy o wszystkim. Zbieramy czasem te tematy, pytania, zanoszę je do OPS, czy Centrum Pomocy Rodzinie, zapraszamy specjalistów od rehabilitacji, lekarzy, psychologów. Jako zorganizowana grupa łatwiej jest nam się przebić, być bardziej skutecznymi w załatwianiu spraw w urzędach. Ja, jako matka, wyszłam z Karoliną na zewnątrz, teraz wychodzimy jako Stowarzyszenie wraz z innymi rodzicami – do ludzi, do instytucji. Pani Guzicka – Mając dziecko niepełnosprawne rodzice powinni dążyć, żeby wychowywało się w środowisku, które pomaga, które nie niszczy, nie zaburza rozwoju dziecka. Wskazuje na właściwe zachowania, a przede wszystkim akceptuje dziecko takim, jakie jest.
            Pani Hanna – Wszystko, co Karolina osiągnęła (a jest tego wiele, w pokoju Karolinki widziałam mnóstwo dyplomów i podziękowań – od autora), to efekt pracy, mojej i jej. Można osiągnąć wiele – pracując, współpracując z nauczycielami, rehabilitantami. Jest czasem ciężko, bardzo ciężko. Ale zawsze trzeba nie stwarzać, swoim zachowaniem, wokół dziecka nerwowej atmosfery. Tutaj wszyscy ciągle dużo się uczymy, jak sobie nawzajem pomagać. Po to  się spotykamy co czwartek.
            Pani Hanna opowiada o jednej z matek: Kiedy dziecko jej idzie bawić się do sali obok, ona może wtedy swobodnie usiąść przy kawie, odprężyć się,  popłakać, wyrzucić z siebie gorycz codziennych trudów. I wtedy, już lżejsza, wraca do domu, by mieć więcej siły na życie  Ale często tez razem się, w  naszym gronie, śmiejemy... – dodaje.
            Byłam w pracowni plastycznej. Wchodzi się przez boczne drzwi w MOK. Trzy pomieszczenia czynne w czwartki od 14 – do 18.00. Mała kuchenka, obok salki z wielkimi stołami do pracy. Na ścianach rękodzieła wykonane przez dzieci. Grafiki dyżurów wolontariuszy. W dzienniku zajęć nazwiska 10. dzieci. Jedna z mam opowiada mi, że jej Marcin dużo zyskał na tych zajęciach, bo rączki bardzo mu się wyrobiły. Jest tu serdeczna atmosfera. I dzieci, i mamy - są tu blisko siebie. Pani Iza – Przyjście do pracowni to korzyść dla siebie i dla dziecka. Nie ma po co siedzieć w domu, trzeba wyjść do ludzi. Pomysł Hani ze świetlicą jest świetny.
            Monika opowiada mi, na czym dzieci obecnie pracują. Każde z nich ma teczkę z rysunkami. Stowarzyszenie ma też i inne prozaiczne problemy. Pani Hania mówi o potrzebie remontu, o wypaczonych oknach. O codziennych sprawach ludzi niepełnosprawnych, ich integracji ze środowiskiem zdrowych. Marzenia pani Hani: zachować status quo, żeby było jak dotychczas, żeby matki tu przychodziły z dziećmi, żeby się spotykać i być razem.
            Spotykają się też na zebraniach. Jestem na takim zebraniu rodziców i działaczy w gościnnej dla „Szansy” restauracji „Tequila”. Jej właściciele, państwo Dudzińscy, bezpłatnie udostępnili salę, podobnie jak inni sponsorzy, pomagają w organizacji corocznych Prezentacji. Cieszymy się w wszyscy z  kolejnego sukcesu Karoliny. W Busko – Zdroju na Spotkaniach Artystycznych otrzymała główną nagrodę – będzie druga już płyta.
           

Iwona Wróblak
grudzień 2004

czwartek, 16 lutego 2017

Międzyrzeckie Spotkania z historią

            Pierwsze Spotkanie, poświecone było milenium Śmierci Pięciu Braci Międzyrzeckich, było z udziałem prof. Zofii Kurnatowskiej, wieloletnim pracownikiem Instytutu Archeologii i etnologii PAN w Poznaniu, wybitną znawczynią zagadnień wczesnego średniowiecza, początków państwa polskiego oraz początków chrześcijaństwa na ziemiach polskich, autorką wielu publikacji oraz z prof. Stanisławem Kurnatowskim, badaczem struktur osadniczych, kierownikiem badań archeologicznych na terenie Międzyrzecza, przeprowadzonych w ramach przygotowań do milenium chrztu Polski.
            Profesor Kurnatowska mówiła o tle historycznym misji chrześcijańskiej Braci Polskich, znaczeniu przyjęcia chrztu przez księcia polskiego dla  kształtującego się państwa.
            Gniezno było ważnym miejscem religijnych praktyk przedchrześcijańskich, a po przyjęciu chrześcijaństwa ziemie wokół Gniezna i Poznania stały się jądrem państwa Polan. Gród Międzyrzecz we wczesnym średniowieczu przejściowo należał do Pomorzan, a o jego włączenie do państwa Mieszka I  toczyły się zacięte walki. Istotną role pełnił Międzyrzecz w czasie wyprawy cesarza niemieckiego Henryka II, według kronikarza biskupa Thietmara cesarz był w klasztorze braci międzyrzeckim, który już wtedy musiał istnieć.
            Profesorowie państwo Kurnatowskcy swoją obecnością, ogromem wiedzy, sprawili, że spotkanie w Muzeum Międzyrzeckim stało się dla nas, słuchaczy, frapującą przygodą, wędrówką w historię wczesnośredniowieczną, jej stosunki ekonomiczne i polityczne, ilustrowaną mnóstwem zdjęć i komentarzy.


Iwona Wróblak
grudzień 2003

środa, 15 lutego 2017

Anna Cegłowska – diabetyk wrażliwy na sprawy innych ludzi

            Pani Anna jest bardzo zwyczajna. Z zażenowaniem opowiada, jak inni ludzie jej kiedyś pomagali. – Trzeba im to oddać – mówi. (Dlaczego ludzie pomagają jeden drugiemu lub – dlaczego nie pomagają?). Sama swoją pomoc, wsparcie, jakie daje innym, uważa za rzecz najnaturalniejszą pod słońcem. –  Nie ma o czym pisać – tak mówi o swojej osobie i swojej działalności w Kole Diabetyków.
            Na ścianach jej mieszkania starannie wykonane rękodzieła, prace subtelne, artystycznie wysmakowane, mimo pozornej prostoty. – Zawsze marzyły mi się prace ręczne, jakaś plastyczna szkoła. Jeszcze kiedy byłam dzieckiem, próbowałam coś uszyć, zrobić, przerobić, dziergałam jakieś hafty, serwetki. Jak  poszłam na rentę i miałam więcej czasu, zaczęło mnie to wciągać, kleiłam tez dużo ze skóry. Cały szpital w Poznaniu jest obwieszony moimi pracami.
            Rozdaje je znajomym, niektórzy z nich zawieźli je do Kanady i Holandii. Prace mówią o jej kobiecej wrażliwości. Z postury delikatna, jakby nieuchwytna - osnową, w jaką jest wewnętrznie spojona jej osobowość, z zawodu murarz – tynkarz, mocna jest właśnie tą wrażliwością, spostrzegawczością w dostrzeganiu wokół siebie innych, silna w tym, że nie żyje sama. – Naprawdę nie ma o czym pisać – mówi do mnie.  
            Nasi międzyrzeccy diabetycy z Koła są bardzo skromni. A pięć lat działalności w kole diabetyków, osiem lat pracy w Poznaniu w Hyperklubie Diabetyków? Kobiety takie jak pani Ania swoim widzeniem świata wychodzą poza swoja skórę, zostawiając ego na boku przyglądają się ludziom z tą  motywacją, czy może nie potrzebują oni pomocy? Upewniwszy się, że np. tak - potrzebują, nie mają wahań, że to właśnie oni są od tego, aby im jej  udzielić. Najczęściej tą gotowość służenia innym po prostu wynoszą z domu. Przepływa przez panią Anię potok ludzkich spraw, oczyszcza ją, daje radość, tak wyciszona mówi szeptem; - Ale tej osobie pomogłam jeszcze niedostatecznie. Wydaje mi się – mówi – że to, co robimy tu w Kole, to jest mało. Jest mi  ciągle wstyd, że nie zrobiłam czegoś jeszcze, że nawaliłam i nie zdążę tego naprawić.
            Coś dla innych. A pomoc, której udziela cukrzykom, takim jak ona, jest fachowa, konkretna. – Jestem raptus – mówi. Namiętność nie stania bezczynnie targa nią od zawsze – mimo ciężkiej choroby, która już nie pozwala jej na częste wyjazdy do Poznania, do przyjaciół, diabetyków z  Hyperklubu. Miała w Poznaniu kilka wystaw, razem z naszymi międzyrzeckimi artystami. – Ludzie się cieszyli – mówi. Kiedy pytam o jej własne prace artystyczne, pani Anna jakby zbacza z tematu. Co mi chce przez to powiedzieć? Że to nie jest najważniejsze? Długo za to mówi o codziennych sprawach. Estetyka jest wpleciona w etykę, i w codzienność, czy jest jej najgłębszym sensem - czy być tak??
            Mąż pani Anny jest z nami. Właśnie mija 30. rocznica ich ślubu. Pani Anna się uśmiecha – Trafiłam na takiego człowieka, który mi pomaga. I  nadajemy na jednych falach.
            Koło Diabetyków – jak to się zaczęło? Pani Anna – Długo nie mogłam trafić na dobrego lekarza. Tak się stało w Poznaniu, leczę się tam już 15 lat.  Poznałam tam pierwszych diabetyków. W sklepie ze sprzętem cukrzycowym zauważyłam dwie ceny na produkty, te niższe były dla członków Koła. Zapisałam się więc. Do Poznania jeździłam często, za każdym razem coś kupiłam – dla moich koleżanek i znajomych cukrzyków, np. wagi (to taki mały komputer, który liczy jednostki chlebowe). Przywoziłam też materiały edukacyjne. Stowarzyszenie nie jest niezbędne, żeby pomagać, chociaż przydatne. Kilka osób zabrałam do kliniki na konsultację i leczenie do mojej pani profesor. Tu w Międzyrzeczu nie było specjalisty diabetologa, a ja wiem z własnego doświadczenia, jak ważna jest odpowiednia insulina, leki, dieta. Trochę się już dowiedziałam o własnej chorobie, chętnie się tą wiedzą dzielę. W Kole dużo ze sobą rozmawiamy o bardzo konkretnych sprawach związanych z dietą, z leczeniem. Po to się tam (między innymi) spotykamy. My tu jesteśmy zawsze we  wtorki, nie tylko żeby rozmawiać o chorobie, Żartujemy, cieszymy się, śpiewamy. Nieraz jest taki gwar, że jeden drugiego nie słyszy...-
            I co było potem – pytam o losy Koła. – W Poznaniu w Hyperklubie moją działką było robienie upominków i dekoracji. W Międzyrzeczu do Koła zapisałam się pięć lat temu. A założyła je naczelna pielęgniarka ZOZ Lucyna Kaczmarek i Jaś Balicki. Byłam i jestem, starałam się być, swoistym pomostem, uchem przynoszącym tutaj diabetyczne nowinki. Dyrektor Kołodziejczak przyznał nam lokal w piwnicach przychodni. Pomyślałam – co ja mam zbędne w domu, bo nie mieliśmy tam nic – szklankę, łyżeczkę. Biegałam po piwnicach, na plecach nosiliśmy krzesła, szafki, biurko, wszystko, co było już niepotrzebne. Trzeba było zrobić remont. Pierwsze pieniądze na farby i narzędzia dał PSD oddział wojewódzki w Gorzowie. Remont zrobiliśmy sami... i tak się to ciągnie, ta nasza działalność... od czasu do czasu Gmina nas wspomoże finansowo.
            Jak się to zaczęło z akcją badania poziomu cukru we krwi? – Jako Koło jeździliśmy po miastach z ambulansem. Poznań, Wolsztyn, Grodzisk Wlkp., Wronki, Międzyrzecz. Pomyślałam, co mają robić ludzie ze wsi i z małych miasteczek? To była inicjatywa moja i męża, takie badania przesiewowe. Profilaktyka jest dużo ważniejsza niż dalsze leczenie, chodzi o wczesne wykrycie schorzenia. Zrobiliśmy ogłoszenia o bezpłatnych badaniach, trzeba było dojechać – swoim samochodem, na swoim paliwie – nikt z nas tego nie liczył. Co dalej, co było potrzebne? Nakłuwacze, paski. Mówię – mam dwa opakowania, mogę oddać. Ktoś przyniósł lancety. Dzwoniłam do Warszawy, do fundacji, która się tym zajmuje. Pomogli. To było od maja w każdą niedzielę, zaczęliśmy od Kurska i Piesek. Ludzie z Koła robili mieszkańcom te badania bezpłatnie, poświęcali swój czas. Pani Anna lekko podnosi się z  krzesła. – Lubię ludzi twórczych, którzy chcą coś zrobić. Kiedy bym nie zadzwoniła – Edyta (Dubojska), trzeba zrobić to i tamto, posprzątać, przygotować – muszę to powiedzieć – Edyta zawsze jest. Ja zapraszam wszystkich do przyjścia we wtorki do naszej siedziby przy ul. Konstytucji 3. Maja. Zawsze się cieszę, kiedy ktoś przyjmie moje zaproszenie. Po co tu jesteśmy? – Pani Ania rozkłada ręce – no żeby być razem. Przecież to nie wymaga komentarza.
            Plany na przyszłość. Diabetycy... Pani Anna spuszcza głowę, milczy długo. Potem opowiada o nowych wyższych cenach leków, pasków, insuliny. – Jest bardzo ciężko, nie wiem, co my zrobimy... Cukrzyca typu pierwszego... polska insulina nie skutkuje, nie daje efektów w leczeniu. Ja powinnam przejść na pompę insulinową, ale to straszne koszty. 6000 zł plus 600 co miesiąc na oprzyrządowanie. Owsiak dużo tu pomógł dzieciom z cukrzycą. Bioton – polska firma, produkuje za mało tej, lepszej jakości, bardziej chemicznie czystej insuliny. 10 jednostek Humalogu, a 10 jednostek insuliny Gensulin to nie to samo, ja mogę na to przejść, ale nie wiem, czy to nas cukrzyków nie wykończy za pół roku... Kogo to obchodzi, mówię o tych ustalających listy leków refundowanych, czy my pożyjemy pół roku, czy dwa lata... Ja nie pasuję do tej rzeczywistości, do tego świata, pogodzić się z tym nie potrafię. I bez tego sytuacja wielu z nas, rencistów, bezrobotnych, była trudna. Myślę czasami, że zamiast organizować imprezę z okazji Światowego Dnia Walki z Cukrzycą (niedawnego) trzeba było postawić skarbonkę, już mieliśmy taka sytuację, że jeden z naszych diabetyków chciał sprzedać paski, by mieć na chleb... to  niedopuszczalne, muszę coś z tym zrobić...
            Pani Anna po chwili otrząsa się, kończymy rozmowę. – Proszę podziękować na lamach Kuriera Międzyrzeckiego naszym przyjaciołom za ich  pomoc i wsparcie: dr Maciejowi Rybackiemu, dyr. ZOZ Leszkowi Kołodziejczakowi, prezesowi Sądu Rejonowego, burmistrzowi, Ludwice Kaczmarczyk, Tomaszowi Baranieckiemu, Janinie Frąckowiak. Co jeszcze chciałabym dodać? Chciałabym, żeby młodzież z chorobą cukrzycową także przychodziła do  nas. Udostępnilibyśmy im w któryś dzień tygodnia lokal. Aby także mogli się zorganizować. To tyle.

Iwona Wróblak
styczeń 2004