niedziela, 2 grudnia 2018


Dotknij świat i poczuj muzykę


            Nauczyć osobę jednocześnie niewidomą i niesłyszącą podstawowych zasad w miarę samodzielnego życia – to jak podarować jej, po części odebraną przez uszkodzenia fizyczne, godność… Dlatego tak ważne jest uczenie, za pomocą sprawdzonych, i stale udoskonalanych technik (także posiłkując się wieloma nowinkami technicznymi), prostych czynności dnia powszedniego. Zajęć w kuchni – jak nalewanie sobie herbaty do kubka, czy stawiania naczyń na stole.
Książka kucharska pisana Brail’em, przewodnik turystyczny z ilustracjami zabytków  – dotykałam wypukłości liter, starałam się odtworzyć kształt budowli przedstawionej na obrazie, zarys konturu bryły budynku… Samodzielnego czytania Lorm’em, Brail’em, chodzenia ulicą; omijania przeszkód, pokonywania krawężników, można się nauczyć.
Jest możliwość przejmowania pewnych funkcji nieczynnych zmysłów przez inne układy sensoryczne. Zapach przypraw kuchennych (jest ważne, co się wrzuci do ciasta…), zamiast napisów na opakowaniu – czy je rozpoznamy? Odpowiednich technik uczy się w szkołach dla osób niewidomych, TPG też prowadzi takie zajęcia – w kameralnym życzliwym otoczeniu, z pomocą fachowych osób, wolontariuszy.
W holu Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury podczas Happeningu, zorganizowanego przez międzyrzeckie TPG, MOK i Gminę Międzyrzecz, mieliśmy możliwość dotknąć – dosłownie – świata niewidomego człowieka. Otworzyć się na doświadczenia, które dla nas są tylko – poznawczą przygodą, ale dla nich – to codzienność… Aby zrozumieć osoby z jednoczesną wadą wzroku i słuchu trzeba – jak mówi starożytne przysłowie, pochodzić w ich butach… Symulacje można ćwiczyć za pomocą dziecięcych klocków – po uprzednim (dla nas widzących) dokładnym zasłonięciu oczu przez specjalne gogle. Jedną z wad wzroku jest lunetowe widzenie. Rozdawano nam – gościom – opaski zasłaniające oczy, przed seansem filmowym z audiodeskrypcją, czyli towarzyszącymi projekcji zapisami wygłaszanych dialogów i słownym opisem akcji filmu, emocji, kulminacyjnych elementów gry aktorskiej.
Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym jest domem, bardzo ważnym, dla osób z dysfunkcjami wzroku i słuchu; dwóch najważniejszych zmysłów dla człowieka. U nas w Międzyrzeczu, za sprawą Pełnomocnika Wojewódzkiego Lubuskiej Jednostki TPG Ewy Skrzek – Bączkowskiej, i grona wolontariuszy – młodzieży z okolicznych szkół, od ponad 10. lat mamy kontakt z tą grupą obywateli naszego kraju, z głuchoniewidomymi. To także miejsce nauki aktywności społecznej grupy wolontariuszy, co roku specjalnie ich się wyróżnia, symbolicznie nagradza, składa gratulacje. Szkoła obywatelskiego myślenia o innych, woli oddania im swojego czasu i uwagi. To wreszcie bardzo ważny aspekt rozwoju osobistego – myślę… Krok do poczucia prawdziwej osobowej ważności, przekonania o istotności miejsca, jakie zajmuje się w społeczeństwie. Uroczystość celebrowania aktu nadania tytułu wolontariusza roku jest starannie nagłaśniana w dostępnych mediach.
Bez wolontariuszy takie osoby jak Ewa, będąca od lat mózgiem przedsięwzięcia pomocy osobom głuchoniewidomym, nie zrobiłaby tak dużo. Osoby są potrzebne do opieki, jako przewodnicy. Ciepło drugiej osoby jest potrzebne wszystkim… Ta wysoka temperatura wzajemnych relacji, opartych na empatii i zrozumieniu, jest widoczna na spotkaniach członków, sympatyków TPG.
Idziemy do sali na film. Wszyscy. My, sympatycy, jest nas sporo, zaopatrzeni w ciemne opaski, inni – z wolontariuszami. Zazwyczaj oni opowiadają podopiecznym, są ich oczami. Teraz nie będą musieli. To specjalny film z audiodeskrypcją, pt. „Podatek od miłości”. Rzecz o romansie z happy endem – w stylu żyli długo i szczęśliwie, po perypetiach związanych z akceptacją siebie nawzajem, z przemianą osobistą. Ona, Klara, jest pracownikiem urzędu skarbowego, i prowadzi dochodzenie w sprawie Marcina, z zawodu coucha, kiedy ten popadł w tarapaty finansowe ratując przed bankructwem kobietę z dwojgiem dzieci. Ona umorzy sprawę niezapłaconych podatków, ale straci pracę i awans. Za to będzie znowu, jak za młodych lat, śpiewać…  Marcin potem pomoże jej ojcu wyjść z depresji. Ostatecznie połączą się na promie do Szwecji. Akcji filmu towarzyszą zabawne momenty. Jest rezolutna dziewczynka, przyszywana córeczka Marcina, sypiąca mądrościami życiowymi, pełne humoru sytuacje, typy charakterologiczne poszczególnych postaci, nieźle zagrane.
Film skończył się dobrze, nasza wyobraźnia została poćwiczona, tym samym emocje i wzruszenie były większe, niż gdybyśmy oglądali obraz tylko oczami. TPG przygotowało dla nas w ramach Happeningu jeszcze koncert muzykoterapeutyczny. Dyrygentem była muzykoterapeutka Karolina Kaja Szymków z Żagania, razem z Ewą Skrzek – Bączkowską zagrały z nami. To częściowo improwizacja, chociaż – wnioskując z tego, jak starannie Kaja wybierała instrumenty, które po kolei włączały się do gry – nie tak do końca…  
Drobne instrumenty perkusyjne-katabasy, janczary, marakasy, quairo, hang drum, fujary i flet indiański, kij deszczowy, djembe – to bogate instrumentarium. Na nim może grać każdy Potrzebny tylko dobry dyrygent, a tego mamy. Muzykują od 5 lat, tak długo trwa współpraca Ewy i Kaji. Sukcesywnie dokupują instrumenty, tak że na sesje jest ich dostatek dla wszystkich chętnych, w różnorodności brzmienia i barwach. Wszystkie są oczywiście naturalne, niekolidujące z naszym odczuciem relaksacji, bo taki mają przede wszystkim cel te koncerty. Co nie przeszkadza, że jako dziełka muzyczne są całkiem dobrze odbieralne.  
Wspólne tworzenie dźwięków. Zaczyna od interludium, śpiew alikwotowy (Kaja uczyła się śpiewać), wtóruje jej Ewa, to bardzo dobry duet, świetnie się rozumiejący. Djembe nadaje rytm, jakby porządkuje scenę muzyczną. Zgarnia dźwięki w jeden strumień. Mój instrument, jakaś grzechotka (jestem w sekcji tzw. grzechotników…) brzmi jak grubsze ziarka piasku. Mamy za zadanie dostosować się do frazy. Wsłuchujemy się, grając, w wielorakie wiązki rytmów, w ich multigłosowość. W wykonaniu Ewy to widoczna (czysta) radość z muzykowania, to chęć dzielenia się tą radością. Bo radość uzdrawia…  Wysoki ton kijów deszczowych, fletów indiańskich. Rytm około trzydziestki muzykantów dostraja się. Śpiewne ptasie trele i piszczałki, to tak brzmi. Jak czysta natura. Jak natura człowieczej sensoryczności. Starannie dobranej wysokością dźwięków – dla celów medycznej muzykoterapii.
Coś nam się wyłania. Najprawdziwsza symfonia pod batutą Kaji. Jak śpiew nieziemskiego księżyca, tembr z lekka wibrujący. Symfonia naturalna. Aktywuje nam się mózg, i coś więcej na pewno… Dźwięki uszeregowują się stopniowo w membrany, struny porządkujące. Pięcio-, czy wielolinie medytacyjne. Gramy rytm serca, najprawdziwszy, i pierwszy słyszany przez nas, jeszcze w okresie prenatalnym. Balafon, coś w rodzaju płaskobrzmiacych cymbałek – można na nim zagrać, kto chce to zrobić… Kolejno podchodzimy do instrumentu. Dołączamy swoje nuty do utworu. Mieć wpływ na to, na co można mieć ten wpływ – na najważniejsze rzeczy; uspokojenie, na wyciszenie. Sunjata...  
Misy tybetańskie to czarowne urządzenia. Ręcznie kute, są różnych kształtów, i brzmią każda inaczej. Pięknie brzmią… Trzeba je trzymać na otwartej dłoni, i uderzać z boku delikatnie pałeczką. Misami, ich dźwiękiem, rozmawiamy ze sobą, podajemy sobie ich dźwięki. Komunikujemy się. Na przekór Ciszy…
Na koniec starodawna poczciwa samba. Kołyszemy się rytm tej sawannowej pieśni naszych przodków, która do dzisiaj przypomina nam o tym, że najpierw powstał Dźwięk…   

Iwona Wróblak
grudzień 2018



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz