Leon ciągle żywy
Nic nie może zabić Leona męża Zofii (w
roli żony Leona niezastąpiona Krystyna Całus). Nawet akt zgonu wystawiony przez
lekarza. Nawet jabłecznik, który - być może - przyczynił się do wdowieństwa sąsiadki…
Chociaż Leon też wtedy pił z sąsiadem
– i nic, przeżył (?!)
Leon (świetna naturalna kreacja
Antoniego Krasińskiego) przeżywa wszystko. Swój pogrzeb, reanimację w szpitalu,
znowu „śmierć”, swoją stypę też, kazanie księdza na swoim pogrzebie (… o naszym drogim ponownie zmarłym…), ponowne
ożycie, i biurokrację szpitalną… Ożywa więc i przyłącza się do żałobników na
swym pogrzebie, mocno zakonserwowany domowej roboty nalewkami jabłecznikowymi…
Leon PRL-elowski wiecznie żywy, jak ongiś Lenin, chciałoby się powiedzieć…
Chociaż lata ma już swoje (72), i żonę, która ma go jako męża serdecznie dosyć
– ale co ludzie powiedzą, gdyby się ona na przykład rozwiodła? Niepodobna!
Żonę, z którą– jak się zwierza Robertowi-grabarzowi, swojemu byłemu uczniowi, on
sam nie wie, dlaczego się (przypadkowo) ożenił (i się męczy wiele lat)… Żonka
ukochana, razem z córką, z cichą dybiące na rentę po nim. Ale twardy jest chłop, taki
swojski nasz, trzeba mu to przyznać,
jeździł z nim ułożonym na łóżku-trumnie po scenie w kółeczko grabarz, a on
ululany nalewką spał jak zabity,
dosłownie, słusznym snem Polaka, którego nic nie zmorze na śmierć… I ta trumna od początku jest głównym elementem dekoracji
scenicznej, tak jak i stolik, przy którym knują intrygę, a przynajmniej chcą
knuć - jego kobiety, i sąsiadka (Krzyżanowska- Ewelina Izydorczyk-Lewy), samotna
bez męża, którego pochowała 7 lat temu (domniemany powód – wypity przez denata
jabłecznik?..), ale bynajmniej nie nieszczęśliwa z powodu swego wdowieństwa.
Jedzą z Zofią razem ciastko, bo jak mówi, wdowy powinny trzymać się razem…
Barwne postacie w sztuce pt. „Mój
mąż umarł, ale już mu lepiej” scenariusz autorstwa Izabeli Dagurskiej,
wystawionej przez Teatr „A Co Mi Tam”. Humor rodem z filmów kryminalnych typu dlaczego zabił, ale z zaskakującą
puentą. Sztuka dobrze zagrana, świetnie wyreżyserowana przez Izabelę Spławską,
wystawiona na scenie Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. Nieprzypadkowa muzyka ze
znanych seriali z lat 70. i 80., komponowana przez Jerzego Duduś –
Matuszkiewicza, tasiemcowych produkcji pełnych absurdów czasów słusznie
minionych… Może nie do końca jednak przeszłych, skoro nadal wrzeszczący na
wszystkich, klnący jak szewc ordynator w szpitalu jako zjawisko jest aktualny,
lekarzom zdarzają się pomyłki w diagnozie – tutaj nie rozpoznają zejścia
pacjenta z tego świata – i może nieprzypadkowo ten sam aktor - Jakub Rej (dobra
kreacja), gra role mylącego się lekarza i księdza zarazem… Ordynator jest w
jednej osobie aktorskiej… także grabarzem (Mateusz Górski), pana Mateusza już
oglądaliśmy w sztukach pani Spławskiej, tym razem też z powodzeniem udźwignął
obydwie role.
Grabarz z niego był marketingowy. Profesjonalnie,
z wyczuciem psychologii zachwalał domniemanej przyszłej wdowie (droższą)
kanadyjską trumnę z szybką, węsząc intratny interes pogrzebowy w domu, gdzie
wszyscy jeszcze żyli, ale czas już był, żeby w tym miejscu nastał dla niego
zarobek... Ten branżowy węch dziedziczył po swych przodkach wykonujących ten
zawód… Trzeba wiedzieć, kiedy uderzyć z ofertą i w które drzwi! A jednak Leon,
uparcie wstający ze swojej drogiej kanadyjskiej trumny-łóżka, nawet jego,
grabarza z dziada pradziada, który już tyle trupów w swej karierze zawodowej
widział i świat jego był akuratnie podzielony na ten w karawanie i tamten na
zewnątrz, ten Leon wytrąca z równowagi psychicznej. Nie ma stałości dla
grabarza na tym świecie! Bezpieczeństwa twardego podziału na tych za szybką
kanadyjską i przed nią (tą szybką). Klasyczny kryminał się załamuje…
Wychodzi przy okazji na jaw
hipokryzja katolickich domowych polskich obyczajów. Zofia każe mężowi
przymierzyć (trumiennie) wyczyszczone ubranie, bo trzeba się przygotować… Pyta go o zaciągnięte
długi… bo sprawy tu-ziemskie trzeba uporządkować…
No i serwuje mu kultowy w kamienicy jabłecznik, który kiedyś rozwiązał ten sam
problem (problem męża) jej sąsiadce-wdowie. Budzik głośno dzwoni, jednak Leon,
ten opój, śpi jak zabity, a że jest
nieżywy, potwierdza lekarz z pogotowia (również, jak się dowiadujemy, osobnik niestroniący
od alkoholu) – facet umie udawać nieżywego!
Była więc najpierw skrupulatna modlitwa
żony Zofii – by mąż długo żył, aby ona miała z czego żyć, potem paciorek zmienia się swą intencję, staje się żałobą
wyuczoną aktorsko z chusteczką przy oczach, na użytek sąsiadów, potem mediów
(dziennikarka z „Życia na gorąco”) interesujących się cudem z-martwych-wstania.
Mamy też dewocyjną religijność, skłonność do widzenia cudów u siostry zakonnej
w szpitalu, która widzi w Leonie kandydata na kolejnego świętego – biedaka
przez niebiosa wybranego, co może ma stygmaty!
Zofia mówi z większą dosadnością, że mąż będzie stał za bramą niebieską
w kolejce za innymi pijakami. Mąż zmarł,
ale już mu lepiej – to najlepszy opis statusu życiowego Leona na tym i na
tamtym świecie. To już nie jest obyczajne!! Traci w środowisku na opinii, bo to
porządny człowiek ongiś był, uczył fizyki, a tu zrobić coś takiego swojemu
lekarzowi! Czyli ożyć, wbrew (naukowej/medycznej) diagnozie…
Media się zachłystują sensacją, to
według uczonego komentarza Profesora Ryszarda Szczykawy (Ryszard Perdon) - analogia
Biblijna nasuwa się sama… Leon ocaleje, bo sekcji zwłok rodzina nie chce, i z
przyczyn obyczajowych, i innych (bo przyczyna śmierci, lub-nie-śmierci, może
się wyjaśni)…
Obsada sztuki: Zofia: Krystyna
Całus, Leon: Antoni Krasiński, Jola/Siostra: Łucja Krystyna Górska,
Krzyżanowska/Dziennikarka: Ewelina Izydorczyk-Lewy, Grabarz/Ordynator: Mateusz
Górski, Lekarz/Ksiądz: Jakub Rej, Pielęgniarka: Irena Głyżewska,
Dziennikarka/Reporterka: Ewa Siwek, Profesor: Ryszard Perdon.
Iwona
Wróblak
marzec 2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz