piątek, 31 marca 2017

O Agnieszce i jej podopiecznych

            Dżeki to taki „targowy pies”. Agnieszce przyprowadza swoich kolegów – zabiedzone szkieleciki – i krótkim hauknięciem prosi dla nich o gościnę, o napełnienie miski. Agnieszka zawsze martwi się, czy i tym razem znajdzie dla kolejnego podrzutka ciepły ludzki dom. Marzy o założeniu schroniska dla  bezdomnych zwierząt. – Niech no tylko wygram w toto-lotka – mówi. Gdyby nie te kilkanaście złotych, za które codziennie kupuje resztki w sklepie mięsnym, dawno miałaby super wyremontowany dom.
Ale nie żałuje tej swojej aktywności. Siedzimy w jej kiosku na ławeczce. – O, to właśnie jest stuimienny Dżeki – wskazuje na kudłacza o uśmiechniętym pysku. Jest z nim Rudy i mały jamnikowaty szczeniak, stali goście. Dostają swoje porcje. Ryży, już najedzony, leży na podłodze, na poznaczonym bliznami pysku jest spokój – tu są życzliwi dwunodzy...
            Rozmawiamy o emocjach, uczuciach, opowiadamy zabawne historie o naszych domowych milusińskich. Agnieszka uśmiecha się – Na mojej drodze zawsze znajdzie się jakaś bidula nie nakarmiona, szkieletorek, chory, wyrzucony z domu. Agnieszka jest stałym gościem u doktora Janickiego, który nigdy nie odmawia pomocy przyniesionym bezdomnym zwierzętom. Agnieszka jest pełna szacunku i podziwu dla doktora, który robi to chętnie i bezpłatnie. Zostaję zobowiązana do podziękowania doktorowi od Agnieszki i innych osób w „Kurierze Międzyrzeckim” . Bezinteresownie pomagają też  inni, pani Ula, która te trwale okaleczone przez ludzką bezmyślność i okrucieństwo wywozi do Holandii i Niemiec, gdzie jest może trochę więcej resztek z  ludzkiego stołu, nieco więcej wyobraźni i miłości. Jak mawiał jeden z Mądrych – Ghandi: „Kulturę narodu można poznać po tym, jak traktuje zwierzęta”.
Agnieszka pokazuje mi worek pełen kości – to dla piesków jednej pani – mówi – żeby miała je czym karmić. Ta osoba jest bardzo uboga. Agnieszka ma  mnóstwo smutnych opowieści o zwierzętach, które uratowała. Mówi – mamy obowiązek opiekowania się zwierzętami, szczególnie bezbronne są psy, skazane na świat, który im stworzyliśmy. Doświadczanie więzi emocjonalnej z innymi istotami jest wielkim szczęściem i radością człowieka. Zakosztowawszy jej - życzliwiej postrzega siebie, innych i świat. Każdy z nas jest przyczyną i skutkiem własnego losu, sam go kształtuje, człowiek dojrzały nie powinien szukać na zewnątrz usprawiedliwień dla swojego zachowania. Prosimy, w imieniu Agnieszki i innych, żeby – przynajmniej – nie  przeszkadzać innym czynić dobro...
            A może uda się w Międzyrzeczu powołać stowarzyszenie Przyjaciół Zwierząt, by działalność ludzi pokrewnych Agnieszce zyskała legalny, prawny status, jak to się dzieje w innych miastach. Aby wymianę informacji i współpracę ludzi WIĘKSZEGO SERCA lepiej zorganizować.
            A na razie, może szukasz psiego czy kociego przyjaciela? Jesteś samotny lub po prostu masz dobre serce i kącik w przedpokoju czy komórce na  podwórzu...
            Serce za miskę strawy...


Iwona Wróblak
listopad 2001

czwartek, 30 marca 2017

Tajemnice ziemi międzyrzeckiej

            Największy magazyn broni z czasów I wojny światowej, jeden z trzech wybudowanych do zakończenia działań wojennych, jak mówi Rafał Rzeszutko, regionalista, jeden z wykładowców Zespołu Szkół Leśnych w Rogozińcu, znajdował się w dzisiejszym powiecie świebodzińskim, gmina Zbąszynek - stacja Rogoziniec. W Muzeum Międzyrzeckim wygłosił na ten temat prelekcję - z okazji 100. lecia powstania schronu (1916-2016) – w cyklu odczytów: 100 slajdów na 100. lecie tego unikalnego zabytku architektury militarnej.
            Budowę 3. wielkich składów broni i amunicji na potrzeby frontu wojennego, jako zaopatrzenie dla V korpusu z przeznaczeniem na front wschodni, nakazał dekretem generał Herman von Stein. Arsenały amunicyjne założono w pobliżu linii kolejowych. Strategiczny Tor Berliński (Berlin-Warszawa-Moskwa) przebiegał przez węzeł Zbąszyń-Rogoziniec-Chociszewo. Koszt jego budowy to w 1919 r. 10.000.000 marek, obecnie ok. 1 mld zł.  Obiekt budowali jeńcy wojenni, ok. 3000 żołnierzy, w tym Francuzi (istnieje wyryty w tym języku napis na jednym z okolicznych drzew).
            Plan składnicy zachował się w archiwum w Berlinie. Teren magazynów obejmował 4 km kw. – dzisiejsze miasto Zbąszynek z dworcem, 194 ha  podzielone na 5 sektorów. Zawierały wg dokumentacji 7.390.000 środków bojowych, w tym środki do walki bezpośredniej, granaty i bomby, 14 ton  broni, 2,5 mln sztuk amunicji. Szczątkowo zachował się 1 sektor (Depot – nazwa funkcjonująca do dzisiaj, z niem, franc; magazyn, skład), usadowiony na  mocnych żwirach budynek z systemem oświetlenia i zabezpieczeniem pożarowym, strażnica pożarowa, zbiorniki wodne. Cały obiekt był ukryty w lesie. Dzisiaj to teren między Rogozińcem a Dąbrówką Wlkp.
            Każdy z arsenałów był jak duże miasto, 30 ha powierzchni – oddzielony od drugiego 30 km strefą bezpieczeństwa. Zaprojektowano zunifikowane 4 typy magazynów, zbudowano 274 murowanych i 100 drewnianych - pomocniczych. Opracowano system rozładunku wagonów. Budynek Zespołu Szkół Leśnych w Rogozińcu jest byłą siedzibą Komendantury arsenału, obecnie odrestaurowanym, plac przed budynkiem kiedyś przeznaczony był dla  wojska. W sąsiedztwie rozpoznawalne są ślady budynków dla żołnierzy, pozostałości 16 studni z pompami ręcznymi, magazyny żywności, a w terenie utwardzone drogi dojazdowe z materialu bazaltowego. Na stacji kolejowej w Rogozińcu - wiadukt i rampa, widoczne i czytelne nasypy ze żwirów. Są też  oryginalne betonowe zbrojone słupy ogrodzenia, pierwotnie miały długość 15 km, obejmowały obszar 140 ha. Na planach - specjalne lokomotywownie - na stacje rozrządowe zajeżdżało na 7. torach 200 wagonów, wartownie, schrony dla wartowników wyposażone były w telefony.           
            Wielkie znaczenie militarne, strategiczne, terenu arsenału znacznie utrudniło powstańcom wielkopolskim walki o granicę porozbiorową Polski z  1793 r., która biegła pod Rogozińcem. Teren był zaciekle broniony przez Niemców, z użyciem pociągów pancernych. Kres arsenałowi przyniosł Traktat Wersalski z 1920 r. o demilitaryzacji 50 km strefy przygranicznej. Regionalna historia odzyskiwania ziem polskich po I wojnie jest opowieścią samą w  sobie, skomplikowaną i bardzo ciekawą, jej lokalne epizody obfitują w opowieści  mogące być kanwą powieści historycznych…
            Stan dzisiejszy terenu to obraz wielkiego kompleksu leśnego usianego gruzami po wysadzonych obiektach militarnych, na którym rosną – z  powodu sztucznego żwirowego podłoża, tylko sosny. W ziemi znajdowane są w dużej ilości śruby i nakrętki kolejowe, podkłady. Historia naszej ziemi międzyrzeckiej zawiera jeszcze wiele tajemnic, śladów historii powszechnej i regionalnej, które nakładają się na siebie, splatają z losami pojedynczych ludzi, grup społecznych, miejscowości i wsi – wiedza o niej, poznawanie fragmentów tej mozaiki, jest fascynujace… Odkrycia i ustalenia pana Rzeszuto są powszechnie dostępne w sieci, razem w planami obiektów.

Iwona Wróblak
marzec 2017




środa, 29 marca 2017

Zapalić świeczkę. Kirkut

            Na cmentarzach jest spokój. Cichy spokój ludzi, którzy odeszli. Chodzimy na cmentarze, żeby posłuchać tego spokoju. Wejść w ich ciszę.
            1. listopada poszliśmy ze znajomym na zamknięty cmentarz byłych międzyrzeczan wyznania ewangelickiego przy oś. Centrum. Zapalamy znicz na  grobie chłopca, który przed laty utopił się w rzece.
            Cmentarz żołnierzy radzieckich. Niespodzianka – na każdej mogile płomyk pamięci. Na prawo od nekropolii, w lesie, migocze czerwone światełko. Ktoś pamiętał o cmentarzu żydowskim. Znajduję wystający z ziemi obrobiony ręką ludzką fragment płaskiej nagrobnej płyty. Tu właśnie pali się światło. Skarpa z resztkami cmentarza. Jak daleko się ciągnie? Cmentarne kasztanowce... Znajomy opowiada mi o gwiazdach Dawida, które kiedyś jako dzieci tutaj znajdowali.
            Siedzę w czytelni biblioteki w Muzeum. Przez okno na dziedzińcu widzę wkopaną w ziemię macebę. Kamień z obcymi napisami. Pochodzi z  cmentarza międzyrzeckiego. Na przestrzeni wieków cmentarze żydowskie chronione były przez prawo, ale w czasie pogromów dewastowano je, w  okresie wojen niszczono i likwidowano. Na ich miejscu pobudowano domy i budynki gospodarcze a fakt ich istnienia pozostał jedynie w ludzkiej pamięci. Te, które przetrwały, ograbiane były z cenniejszych kamieni i ozdób.
            W języku hebrajskim cmentarz jest różnie nazywany; miejscem grobów (bet na kiwaret), domem wieczności (bet olam), domem przeznaczonym wszystkim żywym. W źródłach nie żydowskich pojawiają się nazwy: ogród żydowski, góra żydowska. Spolszczona nazwa kierchoł, kierchow czy kirkut pochodzi z j. niemieckiego (Judenkirchhof). W średniowieczu cmentarz z wszystkimi instytucjami kahalnymi musiał znajdować się na terenie getta żydowskiego. Getto było zamkniętą, często otoczona murem dzielnicą, z własnym samorządem, instytucjami religijnymi i administracyjnymi. Cmentarz lokowano w ten sposób, by zachować przepisową odległość 50 łokci od najbliższego budynku mieszkalnego. Jako że nie było możliwości poszerzenia, zmarłych lokowano niezwykle ciasno. Przy tym należało zachować minimalną odległość między zmarłymi – 1 łokieć (sześć szerokości dłoni). Taka też  była ustalona szerokość maceby. Po zapełnieniu cmentarza na groby nasypywano ziemię, by grzebać zmarłych w kolejnej warstwie. Zmarłych chowano w  trumnach, później jednakże, by przyspieszyć rozkład ciała, tego zaniechano. Wiązało się to z przekonaniem, że należy skrócić cierpienia zmarłym, bowiem proces rozkładu ciała jest dla duszy bolesny. W pocz. XX w. powrócono do tradycji pochówku w trumnach. Zwyczaj zakazywał chowania obok siebie dwóch wrogów albo pochówku sprawiedliwego obok człowieka złego. U Żydów, podobnie jak u chrześcijan, nawiedza się groby wierząc, że modlitwa żyjących może poprawić los zmarłego. Do grobu cadyka, osoby-nauczyciela, który może działać cuda także po śmierci, udają się pielgrzymi. Prośby do  zmarłych, wypisane na kartkach wotywnych (keitełach) zostawia się na grobie wraz z zapaloną świecą. W Wielkopolsce grób cadyka Elli (Eliasza) Guttmachera znajdował się w Grodzisku Wlkp.
            Ustawienie maceby nad mogiłą zmarłego było ostatnim etapem ceremonii pogrzebowej. Ta forma nagrobka wywodzi się z tradycji ludów semickich. Były kamieniami kosmicznymi, uznane też je za święte kamienie, w których mieszkały demony. U Żydów macebę w starożytności ustawiano w miejscach objawień Bożych. U polskich Żydów aszkenazyjskich maceba była pomnikiem nagrobnym, jej symbolika i zdobnictwo od XVII w.  wywodziło się z dekoracji synagog. Z czasem zaczęto rzeźbić na nich imię zmarłego, pojawiały się bogatsze inskrypcje. W myśl zakazu czynienia sobie podobizny rzeźbionej, czegokolwiek, co jest w niebie, w górze, i co jest w ziemi na dole i tego, co jest w wodzie i pod ziemią na macebach nie umieszczano postaci ludzkiej ani zwierzęcej. Groby Żydów sefardyjskich pełne są płasko rzeźbionych scen figuralnych, biblijnych. Z czasem maceby nabierały znaczenia mistycznego, mając związek z duszą zmarłego, współuczestniczyły w jego oczyszczaniu. Maceba, w trakcie swojej ewolucji, stając się sama symbolem śmierci - zamykała w sobie nie tylko pamięć o zmarłych, ale i wiarę, w jej warstwie eschatologicznej. Umieszczano znaki, które bezpośrednio dotyczyły zmarłego, symbole jego imienia i rzeczy osobistych, nazwiska, rodu, profesji. Otwarte w geście błogosławieństwa dłonie umieszczano na  grobach kapłanów, na grobach rabinów i osób powołanych do czytania Tory- szafki z książkami. Książki i naczynia rytualne oznaczają Lewitę, świeczniki pojedyncze lub trójramienne - groby kobiet, ponieważ zapalanie i błogosławienie świec szabasowych należało do nich. Puszka ofiarna na macebie była oznaką dobroczynności, jedną z podstawowych cnót w judaizmie. Wyobrażenia zwierząt – orła i gołębia - to zgoda i miłość. Orzeł opiekuńczo osłaniający koronę był symbolem mocy Boga. Ptaki to alegoria dusz sprawiedliwych, które siedzą na tronie Pana i śpiewają jego chwałę. Winogrona na macebach symbolizowały lud Izraela rozrastający się na Ziemi Obiecanej niczym winorośl zabrana z Egiptu. Pelikan – rodzicielska troska i poświęcenie, studnia – aluzja do spotkania Racheli z Jakubem. Korona symbolizuje Torę, Prawo – pobożność i uczoność, a także głowę rodziny i wierność małżeńską. Pochylona korona oznacza niewierność. Symbole związane ze śmiercią to złamane zgaszone świece, złamane drzewo, martwy ptak, rozbity okręt. W Wielkopolsce zwyczajem lokalnym było wkładanie do grobów kłódek żelaznych - magicznych amuletów zapewniających oddzielenie od świata ziemskiego.
            Cmentarz należał zawsze do najważniejszych, mistycznie traktowanych obiektów w gminie żydowskiej. Według prawa talmudycznego jest on  miejscem nienaruszalnym, aż do dnia Sądu Ostatecznego, niezależnie od tego, co zostało na jego powierzchni.


Iwona Wróblak
grudzień 2001 

wtorek, 28 marca 2017

O międzyrzeckich grekokatolikach kilka informacji…

Iwona Wróblak – Kto należy do waszej parafii?
Ks. Jurij Bojczeniuk – Wiernymi naszej parafii są chrześcijanie łemkowskiej grupy etnicznej narodowości ukraińskiej. W wyniku przesiedleń ludności w  1947 r. w ramach akcji „Wisła” zostali oni skierowani do osiedlenia się na tutejszej ziemi z południowo – wschodnich terenów Polski, z powiatów: Gorlice – z miejscowości Czertyżne, Łosie, Brunary, Izby, Banbica, Kunkowa, Leszczyny, Nowy Sącz – miejscowości Polany i Florynka, Sanok – miejscowości Ulicz, Bircza, Dobra Szlachecka. Czyli z terenów Łemkowszczyzny, które obejmują obszar na wschód od rzeki Poprad aż do miejscowości Dukla. Przed wysiedleniem ludność Łemkowszczyzny była zarówno greckokatolickiego jak i prawosławnego wyznania, jednak przesiedleńcy stamtąd, obecnie nasi parafianie, są wyłącznie grekokatolikami.
I.W. – Ilu wiernych liczy parafia?
Ks. J. B. – Parafia w Międzyrzeczu liczy 50 rodzin, w tym także mieszane rodziny polsko – łemkowskie, angażujące się w życie naszej wspólnoty. Mieszkają w Wojciechówku, Międzyrzeczu, Pszczewie, Brójcach, Jagielniku, Kursu, Łagowcu, Bobowicku, Kęszycy Leśnej. Oprócz Międzyrzecz obsługuję jeszcze parafie w Osiecku i Poźrzadle. W Międzyrzeczu mamy własny kościół, w Osiecku i Poźrzadle dzierżawimy dla praktyk duchowych kościoły rzymsko – katolickie. W naszym kościele p.w. św. Cyryla i Metodego są nabożeństwa w każdą niedzielę o godz. 10.00, a w święta, które przypadają w tygodniu, o godz. 17.00., serdecznie zapraszamy na nie również chrześcijan innych wyznań.
I. W. – Proszę opowiedzieć o życiu waszej parafii.
Ks. J. B. – Kościół wschodni ma bogatą tradycję liturgiczną i wielorakie praktyki duchowe. Nabożeństwa są praktyczną realizacją wiary człowieka. Podstawą praktyk jest msza św. (w dosłownym tłum. Służba Boża). Oprócz Mszy Św. odprawiamy nabożeństwa do Bogurodzicy, do Jezusa Chrystusa i  nabożeństwa żałobne. Przed i po nabożeństwach wierni śpiewają piękne pieśni do Boga Ojca, do Syna, do ducha św., do Matki Bożej i inne. Co roku organizujemy parafialne pielgrzymki w naszej greckokatolickiej katedrze przy ul. Biskupa Nankiera. W Międzyrzeczu dzieci i młodzież z naszej wspólnoty uczą się religii w mieszkaniu księdza i w Zespole Szkół Budowlanych, za co serdecznie dziękuję dyrektorowi szkoły. Oprócz spraw duchowych bardzo leży nam na sercu remont kościoła, szczególnie wymiana podłogi, na co uzyskaliśmy zezwolenie od Lubuskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Mamy także w planie odbudowę walącej się kotłowni, która jest częścią kompleksu zabytkowego kościoła. Budynek kościoła jest obiektem zabytkowym i stanowi część dziedzictwa narodowego, liczymy na to, że Urząd Miasta i Gminy i UWKZ wesprze nas, czekamy na odpowiedź na nasze pismo w sprawie dofinansowania tego przedsięwzięcia. Z własnych środków nie jesteśmy w stanie wykonać tego zadania.
I. W. – Kiedy powstała parafia greckokatolicka?
Ks. J. B. – W 1958 r., jako placówka duszpasterska. Z początku nabożeństwa były odprawiane w kościele Św. Wojciecha i w domach wiernych. Pierwszym duszpasterzem był ks. Michał Pacławski z Bledzewa, potem parafią opiekowali się dojeżdżający księża – ks. G. Fedoryszczak ze Skwierzyny, ks. T. Markiw z Wałcza, ks. J. Wodonos z Wrocławia, ks. W. Rosiecki z Gorzowa i inni księża. Dzięki staraniom ks. proboszcza M. Wódkiewicza otrzymaliśmy kościół przy ulicy ks. Ściegiennego 4 p. w. Św. St. Kostki. Ważnym okresem w historii parafii były lata 1990 – 94, kiedy na parafii służył ks. P. Gaborczak. Wtedy ten kościół stał się naszą własnością i otrzymał nowych patronów – świętych Cyryla i Metodego, pierwszych apostołów Słowian. Pierwszym mieszkającym na stałe w Międzyrzeczu duszpasterzem był ks. W. Stojka, po nim ks. J. Klucznik. Ja zostałem skierowany na parafię w sierpniu 2001 r., jako wyraz solidarności grekokatolików Ukrainy z grekokatolikami z Polski. Pochodzę z Ukrainy. Parafia duchowo opiekuje się ks.  biskup Włodzimierz Juszczak – Ordynariusz Wrocławsko – Gdańskiej Diecezji Kościoła Greckokatolickiego w Polsce, wspierając nas wszystkich, za co  jesteśmy wdzięczni Bogu.
I. W. – Czym różni się Kościół Greckokatolicki od Kościoła Rzymskokatolickiego i Kościoła Prawosławnego.?
Ks. J. B. – Nazwa naszego Kościoła wzięła się stąd, że pierwszymi misjonarzami chrześcijańskimi na Ukrainie byli Grecy. Kiedy mówimy o różnicach między Kościołem naszym a Kościołem Rzymskokatolickim warto zaznaczyć, że nie tyle chodzi o różnice, co o odmienności. Dotyczą one obrządku liturgicznego, szat liturgicznych, wewnętrznego prawa kościelnego (na przykład nasze prawo kościelne – przed wyświęceniami zezwala na małżeństwa kandydatów na kapłanów), języka liturgicznego (w naszym Kościele – ukraiński). Wierni naszego Kościoła przyjmują eucharystię pod dwiema postaciami (w Kościele rzymskokatolickim pod jedną postacią). To są najistotniejsze z odmienności. Łączy nas natomiast jedno wyznanie katolickie, czyli mamy tę  sama naukę wiary o Bogu. Papież Jan Paweł II jest naszym wspólnym najwyższym zwierzchnikiem. Czyli to, co jest najważniejsze, to nas łączy. Jeśli chodzi o prawosławie, rzecz ma się odwrotnie. W nauce wiary o Bogu są pewne różnice. Wewnętrzna struktura hierarchii kościelnej w cerkwii prawosławnej jest tez inna, kieruje się innymi zasadami i regułami. U nas językiem liturgicznym jest, jak wspomniałem, ukraiński, w Kościele Prawosławnym język cerkiewno słowiański. Wyjątkiem jest prawosławna cerkiew we Wrocławiu, gdzie Msze Św. są odprawiane w j. polskim. Natomiast łączy nas wspólny obrządek, z tym, że w naszym Kościele zmniejszyliśmy liczbę powtórzeń we Mszy Św., przez co czas trwania nabożeństwa jest u nas krótszy. Także wspólna jest architektura kościelna i, co najważniejsze, wierni tych Kościołów pochodzą z jednego, tego samego, kręgu kulturowego. Co  jeszcze o naszym Kościele... Mamy swoich biskupów w każdym państwie, tam wszędzie, gdzie wystepuje większe zgromadzenie grekokatolików. Biskupi z różnych krajów są członkami Konferencji Greckokatolickiego Episkopatu (Synodu) Ukrainy, a Patriarcha – Zwierzchnik naszego Kościoła, ma  swoją siedzibę we Lwowie. Ukraina jest matką naszego Kościoła. Kościół Greckokatolicki wywodzi się z Kościoła Prawosławnego. W 1596 r. biskupi prawosławni z terenu Rusi, czyli dzisiejszej Ukrainy i Białorusi, w akcie Unii Brzeskiej połączyli swe diecezje prawosławne z Kościołem Rzymskokatolickiem. Nowo utworzony Kościół przyjął później nazwę Greckokatolickiego. Kościół w Polsce ma Metropolię, która składa się z  Archidiecezji Przemysko – Warszawskiej na czele z Metropolitą ks. arcybiskupem Janem Mertyniakiem i diecezji Wrocławsko – Gdańskiej, na czele z ks.  biskupem Włodzimierzem Juszczakiem.
I. W. – Jak wygląda współpraca parafii z władzami lokalnymi i wojewódzkimi?
Ks. J. B. – Ogólnie mówiąc – dobrze. Wspomniałem już o sprawie remontu naszego kościoła. Odczuwamy życzliwość władz miasta wobec nas i naszych problemów. Zarząd gminy od dawna chętnie nam pomaga wspierając rozwój ukraińskiej mniejszości narodowej na swoim terenie, finansując nauczanie dzieci wyznania greckokatolickiego i również nauczanie języka ukraińskiego. Inne gminy, takie jak Pszczew, Łagów, Bledzew również rozumieją, jak  ważną sprawą jest swobodny rozwój mniejszości narodowych. Nieco gorzej było w Lubniewicach, lecz z Bożą pomocą udało mi się przekonać członków Zarządu do podjęcia decyzji o zarejestrowaniu, na poziomie gminnym, grupy dzieci uczących się naszej religii. Stworzono etat dla nauczyciela. Uważam, że współpraca z władzami lokalnymi jest konieczna. Powody lokalnych utrudnień, zwlekania z decyzjami, sprawiają niekiedy wrażenie nietolerancji czy wręcz uprzedzeń, krótko mówiąc, są niejasne, a przecież jest powołany przy wojewodzie doradca do spraw mniejszości narodowych, który ma wyjaśniać, pomagać, więc... to nie w polityce rządu wobec mniejszości należy doszukiwać się przeszkód... Ja osobiście, w ciągu 7 lat mojego pobytu w Polsce dostrzegam zmiany na lepsze - w mentalności ludzi, w ich tolerancji wobec innych. Chcę podkreślić bardzo życzliwe nastawienie do nas Urzędu Starostwa i pana starosty, który bardzo pomógł w sprawie zapewnienia etatu dla nauczyciela naszej religii. Ze strony Urzędu Wojewódzkiego też mamy życzliwe nastawienie, np. już przyznano naszej parafii grunty orne. Mogę powiedzieć, że w zasadzie współpraca nasza z władzami lokalnymi i  wojewódzkimi jest dobra, a w przyszłości, mam nadzieję, że będzie jeszcze lepsza. Modlimy się na każdej Msze Św. za tych, co sprawują władzę, czyli za  wszystkich pracowników urzędów gminnych, powiatowych i wojewódzkich.

Iwona Wróblak
grudzień 2001 

poniedziałek, 27 marca 2017

…rozpacz - to zło przydawać do zła…


            Dla widzów - ponowne spotkanie ze słowem mówionym w najmłodszym wydaniu. Kolejna odsłona cyklu Lubuskich Konkursów Recytatorskich. Eliminacje powiatowe.
            (…) rozpacz to zło przydawać do zła… Zanotowałam w pamięci mówiony fragment z Adama Mickiewicza, są wiersze Jana Brzechwy, Juliana Tuwima, teksty Danuty Wawiłow, Marii Terlikowskiej, Doroty Gelner, Wandy Chotomskiej, Krystyny Drzewieckiej, Krystyny Miłobędzkiej… Wiersze i  lapidarna proza. Teksty bawiące i uczące zarazem, jak to bywa z literaturą piękną w sposób absolutny. Utworami tak dobrymi, że chce się je recytować…, a potem – dzielić się nimi z innymi. Są bardzo starannie wybrane i dobrane – do wieku i możliwości dziecka. Ambitne. Zauważalna, u wielu, praca z  dykcją. Dzieci recytują bez mikrofonu. Jest w orbicie zainteresowań Sławomir Mrożek – ze zrozumieniem recytowany… Mój wielki szacunek dla  nauczycieli z bibliotek szkolnych, polonistów, wychowawców. I dla dzieci i młodzieży oczywiście.
            Jury Konkursu: Olga Olejnik – aktorka, muzyk, reprezentuje Regionalne Centrum Animacji Kultury w Zielonej Górze, Maria Magdalena Milczarek – aktorka, dramatoterapeutka, i Izabela Spławska – polonista, teatrolog, kulturoznawca, reżyser teatralny. W podsumowaniu przeglądu recytacji podziękowania dla wykonawców: za ich radość obcowania z literaturą, gratulacje i podziękowania za pracę, która włożyli w przygotowanie się do  Konkursu. Dostają pamiątkowe Dyplomu Uczestnictwa i – tradycyjnie – słodki upominek w postaci czekolady. Nagrodą główną jest udział w konkursie etapu wojewódzkiego.
Wyjątek z tekstu - Rysuję wszystko sama… Sama(y) dobieram i uczę się tekstów… Pierwsza kategoria. Najmłodsi - w mocowaniu się–romansie ze  Słowem. Klasy I-III: wykonawcy: Wiktoria Drzymała, Jakub Kalisz, Julita Lisiecka, Nadia Schindler, Maja Nikolin, Kacper Jośkowiak, Amelia Beleć, Arkadiusz Cop, Danuta Gąbka, Milena Dziękoń, Maja Martysz, Zuzanna Ptaszyk, Aleksandra Dudkiewicz,  Urszula Marchewka, Julia Czapiewska, Alicja Bieniasz, Magdalena Wojciechowska, Julian Dymianowski, Kamila Kulisz, Maja Załucka i Magda Bigoraj.
            Druga kategoria: klasy IV-VI, także liczna: Kornelia Polechajło, Natalia Musiałowska, Oliwia Budziak, Mikołaj Bubnowski, Agata Cop,  Małgorzata Ren, Dorota Adamirowicz, Magda Jachwitz, Weronika Milewska, Aleksandra Dreher, Kornel Nonn, Łukasz Dylewski, Tytus Maciński, Natalia Chmurzyńska, Laura Hassa, Aleksander Kmieciak, Zuzanna Piwko i Wiktoria Nadskakulska.
Kategoria Gimnazjalna: Paulina Subucka, Alicja Krzywoszyja, Oliwia Urbańska, Zuzanna Maszewska, Mikołaj Brzeziński, Robert Kaczmarek, Wiktoria Antosiak, Aleksandra Kubowicz, Daria Hercyg, Dominika Molik, Ewelina Falkowska, Oliwia Świątkowska, Matylda Bubnowska, Nikol Daros, Michał Mudrecki i Wiktoria Bielecka.
            Nadspodziewanie ambitne teksty, dobrze przepracowane i zrozumiane w swej istocie. Literatura piękna wyższego gatunku. W tym teksty obrazujące sposób widzenia świata przez dziecko, pisany przez osobę dorosłą, która umie patrzeć w sposób świeży, nic nie tracąc z dojrzałego dystansu do poruszanego tematu. Zagadnienia bardzo aktualne – jak konsumpcjonizm, z którym spotykamy się od najmłodszych lat. Nasz wiek stwarza od  wczesnego dzieciństwa wyzwania, które jeszcze niedawno były dzieciom nieznane. Przemycanie przy tym pięknych treści – jak: coś bardzo pieknego o  człowieku powiedział, nawet o (człowieku) starym…. Spojrzenie na podróż przez dużą literę, też metaforycznie, od strony Biletu, jako osoby, która staje się podmiotem Podróżowania, wspomagającym człowieczą ideę poznawania – takie moje dywagacje… Wisławy Szymborskiej wiersz o kocie w pustce mieszkania i jego oczekiwaniu na właściciela, swego pana i przyjaciela, który umarł - matematyczność tej poezji, która jest szkołą recytacji. Dalszy ciąg  nauki społecznej – umieć się spłaszczyć, dostosować, trzeba czy warto??? Ludwika Jerzego Kerna opowieść o ciotce, która była brzydka od zarodka, czyli o myśleniu nie zawsze poprawnym, ale często inteligentnym, o poczuciu humoru jako składniku inteligencji. Wyjątki z arcydziełka literatury dziecięcej A.  A. Milne – opowieści o Kłapouchu i Prosiaczku. Żeńska część rodziców to matka, męska to – ojciec, tautologia i biurokracja to niedłączne od wieków cechy naszego życia, powinniśmy się na nie zaszczepić, bo odradzają się… Jest jeszcze K.I. Gałczyński, poezja trudna i kunsztowna, całkiem dorosła.

            W kategorii I - III jury przyznało wyróżnienia osobom: Jakub Kalisz z SP w Kaławie, Zuzanna Ptaszyk z SP w Bledzewie, Julian Dymianowski z  SP w Wierzbnie oraz Milena Dziękoń z GOKiS w Trzcielu. Tytuły laureata z nominacją do przeglądu wojewódzkiego: Danuta Gąbka - SP w Wierzbnie, Maja Martysz - SP 3 w Międzyrzeczu i Julia Czapniewska z SP w Wierzbnie.
Kategoria klasy IV – VI. Wyróżnienia: Mikołaj Bubnowski z SP w Skwierzynie oraz Aleksander Kmieciak z SP w Przytocznej.
Tytuły laureata z nominacją do przeglądu wojewódzkiego trafiły do: Weroniki Milewskiej z SP nr 4 w Międzyrzeczu, Konrada Nonn z SP w Skwierzynie oraz do Laury Hassa z SP nr 2 w Międzyrzeczu.
W kategorii gimnazjum – wyróżnienia: Oliwia Urbańska z Gimnazjum w Przytocznej, Zuzanna Maszewska z Gimnazjum w Pszczewie oraz Dominika Molik z Gimnazjum w Pszczewie. W tej kategorii jury nie przyznało tytułów laureata.
Podczas Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego jury w składzie: Olga Olejnik, Izabela Spławska oraz Małgorzata Bukowska postanowiło przyznać następujące nagrody: wyróżnienie otrzymał Mateusz Gałka z CKZiU w Międzyrzeczu, natomiast tytuły laureata z nominacjami do finału wojewódzkiego w Żarach trafiły do: Dominiki Hoffman z Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury - w kategorii: poezja śpiewana, Aleksandra Ciślaka z LO w Międzyrzeczu - w kategorii: wywiedzione ze słowa oraz do Dawida Wiśniewskiego z LO w Międzyrzeczu -w kategorii: recytacja.


Iwona Wróblak
marzec 2017











niedziela, 26 marca 2017

Do muzykowania - zachęca dobra organizacja…


            Byliśmy pod wrażeniem… Ucztując muzycznie, w naszej gotyckiej katedrze p.w. św. Jana, podczas koncertu pieśni pasyjnych. Byliśmy pod  wrażeniem wysokiego poziom artystycznego Chóru z XXVII LO z Warszawy. Zespołu, który liczy ponad 90 osób – część z nich jest uczniami, inni są  studentami szkół muzycznych (tworzą w Chórze sprawną orkiestrę). W programie, który usłyszeliśmy, w ponadgodzinnym programie, trudne, nie tylko dla młodzieży licealnej, pieśni pasyjne. Piękne, perliste w swym wysmakowaniu, utwory tego gatunku z różnych epok.
            Chór szkolny pod batutą prof. Marcina Bielińskiego z XXVII Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Czackiego w Warszawie – sięgam po  dostępne informacje -  istnieje od 2001 roku i skupia nie tylko uczniów, ale również absolwentów Szkoły, a czasem skład jego wspomagają też głosy nauczycieli. Występy w wykonaniu śpiewającej młodzieży uświetniają uroczystości i wydarzenia związane z życiem Szkoły. Raz w roku Chór odbywa tournee po wybranych regionach Polski: koncertował na Podlasiu, Mazurach, Roztoczu, Mazowszu, Pomorzu i Bieszczadach oraz w różnych punktach Warszawy i okolic – teraz zawitał do Międzyrzecza...  Z Chórem współpracują utalentowani instrumentaliści - uczniowie uczęszczający równolegle do  szkół muzycznych.
            W jaki sposób zachęca się młodych ludzi, by śpiewali te często niełatwe technicznie pieśni? – a widać, że trud włożony w pracę nad interpretacją utworów jest duży. Do uczestnictwa nie zachęca się specjalnie, ani nie przekonuje nadmiernie – mówią mi opiekunowie młodzieży. Kluczem jest – jak  odpowiada mi prowadzący Chór prof. Marcin Bieliński - dobra organizacja przedsięwzięcia… Wysiłek logistyczny włożony w sprawnie działający, jak  mi się zdaje, system motywacyjny. Czyli poważne traktowanie potrzeb artystycznych młodych ludzi. Młodzież dostrzega, i docenia, efekt działań, wysoki poziom artystyczny, jaki niewątpliwie prezentuje sobą zespół, a także – na pewno – jak zorientowaliśmy się po koncercie, w trakcie podziękowań dyrygenta za wspólną pracę, dobra atmosfera w zespole. Czy może – chciałabym tego, usłyszymy Chór naszej MUSZE? (Międzyrzeckiej Uczcie Chórów Amatorskich). Myślę, że poziomem muzycznym nie ustępowałby dorosłym uczestnikom.
             Mieliśmy tymczasem muzyczną ucztę pieśni pasyjnych, nagromadzonych nam w dużej ilości i znakomitym wyborze, prezentującym ten typ  muzyki religijnej na przestrzeni wieków.
Zaroiło nam się pod Ołtarzem naszej wielce aktywnej, głównej, powiedziałabym, sali koncertującej, jej mecenatowi – koncertującej w dwóch aspektach, zawierającą i sacrum i (wysoką) sztukę muzyczną - dzięki osobie proboszcza ks. kanonika Marka Walczaka, zaroiło się tu od uzdolnionej i wrażliwej artystycznie młodzieży. Czterech solistów na przedzie i chór dyskretnie im akompaniujący. Dobrze słyszalne wysokie głosy z lewej strony. Dostojnie brzmią pieśni religilne, wsłuchujemy się w pasyjny tembr emocjonalności sakralnej zachodniej chrześcijańskiej kultury muzycznej na przestrzeni wieków… Tajemnica Krzyża w lini melodycznej. Bardzo staranne wykonania, przeżywane osobiście interpretacje. Dynamizm…
            Klarnet – jeden z klarnetów, i dwie wokalistki. Pieśń Matki pod krzyżem Umierającego Syna… W ciszy gotyckiej katedry. Nabrzmiałej wiekami modlitw w Niej, w katedrze, pieśni i nabożeństw dla wiernych. W ciszy pełnej treści kończą nasi goście pieśń – zasłużone oklaski widowni.
Wielogłosowe utwory w starej klasycznej łacinie. Wysokie jak mury kościoła. Starannie artykułowane głoski. Pełnowymiarowy artystycznie fragment bogatego zbioru muzyki sakralnej.  
Eli, Eli lama sabachthani – notuję jedną z fraz, słynną ostatnią frazę Chrystusa konającego na krzyżu. Będącą od dwóch tysięcy lat inspiracją do  przemyśleń, przeżyć i doświadczeń dla pokoleń…
            Męskie tenory i basy doskonale wpasowane są w kompozycje i aranżacje, słyszalne, oddzielone tonalnie (jak wszystkie głosy) – obok dziewczęcych sopranów. Średniowieczna żarliwość religijna dobrze oddana. Wśród utworów są bardzo współczesne, autorskie, ale – jak zauważam – z  niejaką pokorą napisane, tak to trzeba nazwać, wobec tworzywa, trzymające się kanonu pieśni pasyjnych… Napisane są przez (bardzo zdolną) chórzystkę Dianę Kuls, inna z dziewcząt-kobiet: Zofia Kiniorska jest (sprawnym) dyrygentem, wymieniają się w kierowaniu chórem z prof. Bielińskim.
Ekspresyjne, dzięki dobremu wykonaniu, utwory. Duża własna orkiestra: skrzypce, klarnety, wiolonczela, flety, saksofon, gitara, orkiestra prawie symfoniczna… Rozpisana na nie partytura – jak mówił mi pan Bieliński, muzycy osiągnęli różne stopnie umiejętności, odbiór jednakże całokształtu jest bardzo pozytywny. Wrażenie robi kwartet lamentowy – domyślam się, że to specjalny rodzaj muzyki religijnej, przez swoje piękno warty poznania. Grają skrzypce, czworo skrzypiec. Muzycy mają w dorobku nagrania płytowe, można je nabyć po koncercie.
            Tegoroczne tournee, jak mówi dyrygent, jest już dziewiąte. Tyle lat podróżuje Chór po miastach i salach koncertowych ze swoim bogatym, w  swoim gatunku, repertuarem. Uczestnictwo w Nim, w zespole, jest na pewno wielką, dla młodzieży, przygodą z muzyką najwyższego gatunku, z  profesjonalnym przygotowaniem i logistyką dotyczącą organizacji zainteresowań w dziedzinie muzyki i sztuki, historii kultury, bo – jak czytam o  programie nauczania XXVII LO im. Tadeusza Czackiego, jest bardzo wszechstronny…











Iwona Wróblak
marzec 2017

sobota, 25 marca 2017

Jeszcze pamiętam stukot kół po szynach

            Długo namawiałam panią Joannę na te wspomnienia. Mówiła – minęło ponad 50 lat, to bolesne dzieje. Pokazała mi zrobione niedawno zdjęcie. W miejscu, gdzie stały kiedyś domy i cerkiew, jest dzisiaj zarośnięty ugór z zatkniętym, na pamiątkę, krzyżem grekokatolickim. Mówię, pani Joanno, jest pani winna ludziom wiedzę o tamtych czasach, tamtych zdarzeniach, wiedzę o historii najnowszej ich ojczystego kraju. Ludzie powinni znać życiorysy swoich sąsiadów, żeby rozumieć więcej, szczególnie ci młodzi.
Pani Joanna opowiada:
            Urodziłam się w 1929 r. w niewielkiej malowniczo położonej wiosce w powiecie gorlickim w Beskidzie Niskim. Dane mi było tam spędzić 18 lat, najpiękniejszych, mego życia. Tyle czasu minęło, a ja wciąż to widzę, obrazy, miejsca, ludzi, których dawno już nie ma. Życie w mojej wiosce wyznaczała praca na roli i w lesie, wśród ukochanych gór. Żyliśmy spokojnie i bardzo zgodnie, pomagaliśmy sobie wzajemnie. Mieliśmy swoją szkołę i cerkiew, a także ukochaną kapliczkę przy wejściu do wsi. W tej kapliczce, wracając z lasu z kosze pełnym grzybów czy malin, zawsze się modliłam. Żyliśmy skromnie, ale byliśmy u siebie. To był luksus, teraz o tym wiem...
            Okres okupacji przeżyliśmy tracąc swoich bliskich, zabierano ich na przymusowe roboty do Rzeszy. Musieliśmy też odstawiać obowiązkowe kontyngenty. Ledwie ucichły głosy armat i wróciła do domów część naszych chłopców, siłą wcielonych do Armii Czerwonej, nastał straszny rok 1947. Pamiętam, coś ciężkiego wisiało wtedy w powietrzu, ptaki już nie śpiewały tak pięknie, a nocami wyły psy. Starzy ludzie przepowiadali nową wojnę. Ktoś przyniósł wiadomość, że gdzieś na wschodzie wysiedlają ludzi. Nikt nie przypuszczał, że nas również to spotka,  że wysiedlą Łemkowszczyznę. Nie wierzyliśmy - do 9. czerwca 1947 r. Byliśmy spokojnymi ludźmi, nie mieszaliśmy się do polityki. Mieliśmy już zasadzone ziemniaki, obsialiśmy pola i czekały nas sianokosy.
            Tego dnia nie wymażę nigdy z pamięci. W pogodny czerwcowy wieczór wkroczyło do wsi polskie wojsko. Usłyszeliśmy rozkaz: Macie pół godziny na spakowanie się. Nigdy nie zapomnę płaczu dzieci i starców, szczekania psów i ryku bydła, tego wstrząsu, szoku – nie znajduję słów, żeby to opisać. Jechaliśmy w nieznane, nie wiedzieliśmy, DLACZEGO, na jak długo – bo przecież nikomu nie przyszłoby do głowy, że to już na zawsze. Zostawialiśmy dorobek życia naszego i naszych ojców i dziadów. Bo cóż można spakować na jeden wóz w ciągu pół godziny? Mając karabiny za plecami... Zabraliśmy więc ze sobą to, co było pod ręką: kilka domowych sprzętów, trochę jedzenia, krowy. Pod eskortą wojska ruszyliśmy do następnej wsi, w której spędziliśmy noc pod gołym niebem. Następnego dnia szliśmy do Gorlic, 40 km, spotykaliśmy po drodze grupy ludzi wysiedlonych z innych wsi. Wszyscy szli przygnębieni, wystraszeni. Na stacji w Gorlicach koczowaliśmy kilka dni pod gołym niebem, wśród tłumu ludzi, czekając na swoją kolej, by zapisać się do transportu i otrzymać swoją kartę przesiedleńczą. 12. czerwca wsiedliśmy do towarowych wagonów, wiedzieliśmy tylko, że jedziemy gdzieś na zachód. Pod eskortą wojska...
            Nie mogę sobie przypomnieć, co jedliśmy w tym czasie... Pamiętam, że kilka razy zatrzymywaliśmy się. Jeśli po drodze żołnierze zauważyli kopy siana, karmiliśmy bydło. Mieliśmy szczęście, w naszym transporcie żołnierze opiekowali się nami, traktowali nas jak ludzi. To nie było normą. Myślę, że zależało to od dowódcy transportu... Pamiętam, że na stacji w Oświęcimiu były masowe aresztowania i też z naszego transportu zabrano kilku mężczyzn na przesłuchania. I wtedy wstawił się za nimi dowódca naszej eskorty, powiedział, że tym transportem jadą spokojni, zwyczajni ludzie. Wiem, że w ten sposób uratował niewinnych ludzi przed obozem w Jaworznie. Niestety, inni z naszej wsi, którzy jechali innymi transportami, nie mieli tyle szczęścia. Moi przyjaciele i sąsiedzi spędzili po kilka miesięcy bez wyroku i sądu w tym obozie dlatego, że byli narodowości ukraińskiej. Ci, którzy przeżyli obóz, musieli podpisać oświadczenie, że to, co działo się w obozie, nigdy nie zostanie przez nich ujawnione. Wiem, że na każdym z nich pobyt w obozie odcisnął piętno na całe życie. To już nigdy nie będą ci sami ludzie. Niektórzy musieli w określonych terminach meldować się w Urzędzie Bezpieczeństwa i donosić na swoich. Jeśli nie mieli informacji, z których UB byłby zadowolony, byli maltretowani psychicznie.
            Z Oświęcimia ruszyliśmy dalej. W nocy, budząc się w pociągu, bywałam przerażona. Stukot kół po szynach jeszcze dziś kojarzy mi się z naszą drogą w nieznane. Dotarliśmy w końcu do Poznania. Pamiętam, że dostaliśmy gorącą zupę, potem już żadna nie smakowała mi tak, jak tamta zupa wtedy. Na stacji w Poznaniu na naszych wagonach umieszczono napis „Międzyrzecz”. Czytaliśmy go z zaciekawieniem, cóż za miejscowość, która ma zastąpić nam naszą ukochaną Łemkowszczyznę? Międzyrzecz okazał się całkiem gościnnym miastem. Na dworcu czekali na nas urzędnicy. Do Wojciechówka (nazywał się wtedy Długi Folwark) zakwaterowano nas, około 20 rodzin, do trzech domów bez okien i drzwi. Pierwszy posiłek przygotowaliśmy rozpalając ognisko na podwórku. Ubecka propaganda zrobiła swoje: ludzie, którzy przed nami osiedlili się w Międzyrzeczu (bo przecież prawie każdy tu skądś przyjechał), przygotowani na przyjazd banderowców, jak nam później opowiadali, w dniach po naszym przyjeździe nie kładli się spać „bez czegoś ciężkiego pod ręką”. Czuliśmy się jak ludzie gorszej kategorii, traktowano nas z pogardą, poniżano. W pobliskim lesie stacjonowała milicja, obserwowała nas i to, co się u nas dzieje. Dopiero po jakimś czasie, bo lasek opustoszał, a psy przestały ujadać, międzyrzeczanie zrozumieli, że jesteśmy zwykłymi, zastraszonymi ludźmi.
            Wszyscy szukaliśmy jakiegoś zajęcia, pracy, żeby zarobić na jedzenie. Większość z nas pracowała dorywczo u gospodarzy i w PGR. Z czasem dostaliśmy zapomogi z PUR w postaci żywności i drobnych sum pieniędzy. Żyliśmy z dnia na dzień z nadzieją, że przecież niedługo wrócimy do siebie na ukochaną ojcowiznę. Ta nadzieja pozwoliła nam przetrwać.
            Ale nikomu z nas nie udało się wrócić. Dopiero w 1957 r. pozwolono w kościele św. Wojciecha odprawić pierwszą mszę św. w rodzinnym obrządku. Pamiętam, że przyjechało wtedy mnóstwo ludzi, naszych ziomków, z różnych stron. Spotkanie z nimi było dla mnie ogromnym przeżyciem.
            Lata mijały. Dzisiaj ludzie traktują mnie już normalnie, przez tyle lat zdążyliśmy się dobrze poznać i zaakceptować wzajemnie.
            Nigdy nie wstydziłam się swojego pochodzenia i wyznania, ale poczucie niższej wartości, z tamtych czasów, zostało mi wpojone na całe życie. Jako młoda dziewczyna pisałam pamiętnik z naszej podróży i początków życia w Międzyrzeczu. Pisałam go kilka lat, chowałam w sianie ze strachu przed odkryciem. No i tam... dopadły go myszy, i zjadły... Czego moja córka nie może mi wybaczyć do dnia dzisiejszego…

Joanna.

Opracowała Iwona Wróblak 

piątek, 24 marca 2017

Terapia przez miłość

            Jest takie miejsce w Międzyrzeczu, gdzie nie zadaje się człowiekowi, który przychodzi po pomoc, mniej czy bardziej uzasadnionych – pytań... Nie  docieka się przyczyn jego materialnego ubóstwa, nie egzaminuje z życiorysu. Nie pyta o nawyki, nałogi, wybacza obszarpane ubranie. Człowiek przyszedł do klasztoru klarysek, więc jest w potrzebie.
            W okienku za furtą klasztorną siostry dzielą się z ludźmi ciepłością posiłku, widziałam tą ciepłość jak bochen chleba do rąk kładziony. Zupa smakowicie pachniała, była też smaczna, próbowałam, jedna z sióstr jest po technikum gastronomicznym.
            Nasze miasto nie jest bogate, do sióstr przychodzi coraz więcej osób, czy sobie z nimi poradzą? Siostra przełożona z właściwym sobie gestem szeroko otwiera ręce – Mamy dwa duże garnki, damy radę, jak przyjdzie więcej osób. Siedzę w rozmównicy u sióstr, trzymam w ręku kserokopię pisma z  podziękowaniami od sióstr dla darczyńców, pozostawioną w redakcji. Pismo jest rzeczowe, obok podziękowań jest prośba do innych przedsiębiorców o  udział w pomocy dla biednych w postaci oddania jakiejś ilości produktów spożywczych. Jedna z sióstr przewiozłaby je na rowerze do ich kuchni i można by przygotować jeszcze więcej porcji zupy dla ludzi, którzy pukają tam w różnych porach dnia.
            Patrzę na siostrę przełożoną. Jestem świadkiem ogromu jest współczucia dla tych, których sytuacja zmusiła do tego, by prosić o wsparcie. Jej  delikatności, kiedy rozumie, że ludzie mogą czuć się upokorzeni - wiedzą innych o tym, że nie dają sobie rady i jedynym rozwiązaniem dla nich, dla ich  dzieci, jest przyjąć pomoc sióstr. Nie będzie osądzać tych ludzi, nie jest jej to dane, to wyraz pokory wobec wszystkiego, co stworzone przez Boga.
            Zakon św. Klary jest zakonem kontemplacyjnym. Pytam, jak nie roztopić się monastyzmie, w świętości, mimo woli można wyobcować się ze  świata, chwytającemu garściami absolut może wymknąć się coś istotnego. Siostra odpowiada – czynić dobro. Zostać konkretnym człowiekiem, serce unosić do nieba. Czynić miłosierdzie. Kochamy Boga patrząc w niebo, ale ta miłość powinna być skierowana do ludzi. Czynić dobro na miarę możliwości. Patronka św. Klara z Asyżu w źródłach znana jest z opieki nad ludźmi ubogimi, samotnymi i opuszczonymi. Stołówka dla ubogich jest prowadzona w Jej  imię, by iść do ludzi tak jak ona, z sercem pełnym modlitwy, by rozniecić w nich miłość serca. Przez miesiąc naszej działalności widzimy już małe jej owoce. Nie tylko ten skromny posiłek, który dajemy na wynos, ale przede wszystkich serdeczność i szacunek. Daje nam to radość.
            Długo jeszcze rozmawiam z siostrą. Grzeję się w cieple jej łagodnej mądrości, świadomej siebie i pokory, wobec Prawdy Bożej, jak mówi. Pytam przekornie: Czy pytają ludzi o wyznanie? Siostra składa ręce: - Niech Bóg zachowa, to naprawdę nieważne. Zdajemy sobie sprawę, że większość z nich w  ogóle nie chodzi do Kościoła. Naszym działaniem, nasza miłością chcemy wzbudzać w nich miłość do Chrystusa. Ale najpierw dostają tutaj talerz zupy, około pół litra. Przedtem ok. 15, teraz 40 litrów dziennie przygotowujemy, to zaczęło bardzo rosnąć... Warto jest poczynić dobro choć przez krótki czas, niż  go w ogóle nie czynić. My tak robimy z chlebem. W Opiece społecznej mówią nam, nie dawajcie ludziom tak dużo chleba, bo przyjdzie czas, być może z  urzędu nie damy ani grosza i nie będziecie miały pieniędzy, i co wtedy? Ale my tego nie słuchamy, bo dzisiaj człowiek dostaje nawet bochen czy pół bochna chleba. Jak będzie mniej, to dostanie mniej. Może się temu człowiekowi polepszy, dostanie pracę. Tutaj w Międzyrzeczu nie ma pracy i to jest przykre.
            Życzę siostrze, by dzięki sponsorom nigdy nie musiały dawać mniej niż bochen…
W okienku wydawane są posiłki. Siostra: - Jeżeli nawet tutaj osoby będą się zmieniały, to nasza praca dalej będzie prowadzona w duchu św. Klary, w  duchu wielkiej miłości dla biednych. Siostra opowiada o podopiecznych: - Ta kobieta ma czworo dzieci, jest kilku bezdomnych, my nie wiemy, jakie wewnętrzne mechanizmy zadziałały, że człowiek zachowuje się w dany sposób. Chcemy otaczać ich miłością i modlitwą. Na dobroć każdy się otwiera, a  wtedy otoczyć to większą modlitwą, a Pan Bóg da łaskę wewnętrznie. My i ci ludzie wzajemnie się ubogacamy, poprzez dawanie, tak jest w życiu, dając przezwycięża się własne kryzysy. Pozostanie po nas to, co dobrze zrobimy, nie te ziemskie rzeczy, które przeminą.
            To bogactwo. Św. Matka Klara, patronka sióstr międzyrzeckich, dostała od ówczesnego papieża zatwierdzony kanonicznie Przywilej ubóstwa, jak  przywilej wierności ubogiemu Chrystusowi.


Iwona Wróblak
marzec 2002 

czwartek, 23 marca 2017

Pani Edyty świąteczność na co dzień

            W domu pani Edyty choinkę ubiera się wyłącznie ozdobami zrobionymi własnoręcznie przez gospodynię. Każdy jej,choinki, element jest  przemyślany i starannie wykonany. W czerwone dzwonki włożone są cząstki serca i - polskiej tradycji bożonarodzeniowej.
            Na choinkę się czeka. To ostatni, piąty etap zapalania świeczek adwentowych. Dotykam delikatnie malutkich bombeczek na szczycie drzewka, a  na niższych gałązkach - gwiazdek czy gitarek ze strunami. Najbardziej podobają mi się woreczki z prezentami, pękate orzechami w środku, uszyte z  szarego płótna i przewiązane kokardką z trawy, gotowe, by Mikołaj zarzucił je sobie na plecy i powędrował do obdarowanego.
            Pani Edyta ma ogromną wyobraźnię i głęboką potrzebę estetyki na co dzień, w drobiazgach, w prezentach, jakie własnoręcznie wykonuje dla  najbliższej rodziny i przyjaciół. Opowiada, jak obdarowani wzruszeni są faktem, że nie są to rzeczy kupione, lecz specjalnie dla nich artystycznie wykonane, małe dziełka sztuki. Zwyczaj takich prezentów wyniosła, jak mówi, z domu rodzinnego, jej mama także, do dziś, tworzy niepowtarzalność dnia świątecznego, chociaż każda z nich robi to na swój sposób, każda ma swój styl. Rodzinna tradycja. Pani Edyta mówi, że to naturalne, że nie  wyobraża sobie, by mogło być inaczej. Tak została wychowana i taki sposób życia przekazuje swoim dzieciom. Według tej tradycji to kobieta ma za  zadanie przyozdobić dom na Święta i dlatego w dzień poprzedzający powinna przeznaczyć na to dużo czasu. Dwanaście potraw na stole, w świątecznym aromacie świeżych gałązek świerku, stroik na drzwiach, fantazyjny bukiet jemioły, srebrne szydełkowane dzwonki...
            W kuchni na ścianie u pani Edyty wisi szczególny zegar. Cyfry są z ziarenek kawy, w dolnym rogu zegara są kłoski pszenicy, w tarczy ziarnka kukurydzy, soi, makaroniki różnych kształtów. Kuchenny zegar ze spożywanych przez człowieka roślin. Mówi, że taki jej się przyśnił. Ale choinka jest  najważniejsza. To rodzinno – religijny symbol. Gospodyni domu ubiera choinkę nawet 4 godziny, starannie komponując całość, gdzie nic nie pozostawia się przypadkowi. Dzieci pani Edyty pomagają rodzicom, jest wtedy dużo zabawy, ale jest to raczej dostojny przywilej, zadośćuczynienie zwyczajowi, spełnienie obowiązku i radość z narodzin Chrystusa. Jest wtedy obecna świąteczność, niewerbalna, dziwna i radosna.
            Pani Edyta wie dużo o liturgii świąt – i robi z tej wiedzy artystyczny użytek. Nie tylko Świąt bożego Narodzenia. Pory roku u pani Edyty w domu są widoczne nie tylko za oknem. Już przyniosła do domu bazie, świeży pachnący lasem mech, już myśli, co z nimi zrobić...
            Owe świąteczne ozdoby, imponderabilia, drobiażdżki, „produkcja”, jak się wyraża pani Edyta, są zrobione z rzeczy zwykłych, „sreberek” po  opakowaniach, kwiatków wyciętych z wzorzystych materiałów. Wyobraźnia pani Edyty scala je, przeobraża w małe codzienne dziełka, oznaki szacunku, świątecznej uwagi – dla siebie, dla ludzi obok niej żyjących, spuścizny zwyczajów i tradycji przejętych od matki, wreszcie dla swoich korzeni w szeroko pojętej kulturze domu rodzinnego i ojczystego. Tacy są, bywają, ludzi obok nas. Taka jest pani Edyty świąteczność na co dzień i od święta.



Iwona Wróblak
marzec 2002

środa, 22 marca 2017

To niemożliwe żeby w tamtych wiarach nie było prawdy…

            - Czy wejdzie pani ze mną do Europy? – zapytał mnie uśmiechając się ks. Adam Boniecki, red. „Tygodnika Powszechnego”, katolickiego pisma społeczno – kulturalnego, kiedy po zakończeniu spotkania chciałam mu powiedzieć, że bardzo cieszę się z możliwości poznania Redaktora, chociaż nie jestem tego samego co ksiądz wyznania. – Jeżeli tylko to nas dzieli, że mamy nie identyczne, różne światopoglądy, to ... niewiele nas dzieli – powiedział. I  dodał potem – Chodzi o to, żeby się pięknie różnić.
            Uczestnicząc w dyskusji zadałam pytanie, co sądzi na temat wejścia Polski katolickiej do Unii Europejskiej. Zapytałam o obawy części naszego duchowieństwa, o możliwość utraty części władzy politycznej przez Kościół. Jak widzi przyszłość swojej gazety po wejściu do Unii? Odpowiedział mi, że mieszkał przez wiele lat w państwach Unii i nie zobaczył tam szczególnego zagrożenia dla wiary. Podkreślił też wyraźnie, że nie widzi innej, dobrej, alternatywy dla naszego kraju. Na pewno stworzy to nowe wyzwania dla Kościoła, może zmieni jakość wiary, a utrata części wpływów politycznych może dobrze Kościołowi zrobi, w dłuższej perspektywie. Pytany o przyczyny zmniejszania się autorytetu Kościoła, postępującej laicyzacji społeczeństwa zastanawiał się, jaki wpływ na powyższy proces mogło mieć bezpośrednie zaangażowanie się Kościoła, też „Tygodnika...”, ludzi bezpośrednio związanych z Kościołem, w procesy przekształceń ustrojowych.
            Ks. Adam Boniecki mówił też o pontyfikacie Jana Pawła II. Dzielił się wspomnieniami z czasów, kiedy towarzyszył papieżowi w jego pielgrzymkach, mówił o ich znaczeniu dla nowoczesnego chrześcijaństwa. O odwiedzanych krajach, ludziach w nich mieszkających, ważnych dla papieża, także tych spoza hierarchii kościelnej. Papież we wspomnieniach ks. Bonieckiego jest zwyczajnym, ciekawym świata człowiekiem. Jest przede wszystkim mądry, jako człowiek i jako kapłan. W swoich homiliach zachęca wiernych, by głębiej wczytali się w słowa, w intencje Chrystusa. Wszystkie oblicza kościoła powinny być rozpoznawane, lecz nacisk, czy przewaga - pasyjności, cierpienia, krzyża jako symbolu tortur jest niebezpieczna. Przełomowość pontyfikatu papieża Jana Pawła II polega na takim sposobie mówienia o Bogu, który może być przyjęty również przez wyznawców innych wyznań. Ks.  Boniecki cytuje papieża: „to niemożliwe, żeby w tamtych wiarach nie było prawdy”. To jest absolutna nowość w Kościele, dotąd żaden papież nie modlił się w synagodze czy meczecie. Stosunek papieża do antysemityzmu jest jednoznacznie negatywny. Pomordowani w czasie Holokaustu Żydzi byli niejednokrotnie jego znajomymi i przyjaciółmi. Jako jedną z bardziej ważnych cech obecnego pontyfikatu ks. Boniecki wymienia poczynione przez papieża wyznanie win Kościoła. Chrystianizacja przy użyciu siły militarnej, wkład Kościoła w rozwój niewolnictwa, wyprawy krzyżowe, dyskryminacja kobiet i Żydów. Ważne jest, by kruszyć zastygłe skostniałe formuły watykańskich instytucji, wtedy kiedy stają się przeszkodą dla wiernych.
            „Tygodnik Powszechny” towarzyszy Kościołowi od II Soboru Watykańskiego. Jest pismem katolickim, nie kościelnym, interesuje go  rzeczywistość ludzka. Stawia pytania, oczekuje dialogu. Ks. Boniecki konkluduje – w nowej Europie jest miejsce dla chrześcijaństwa. Kościołowi polskiemu nie zaszkodzi napływ nowych idei.


Iwona Wróblak
kwiecień 2002 

wtorek, 21 marca 2017

Dom w sercach

            Rudy spiesznym truchtem robi obchód osiedla. Już zna większość mieszkańców. Za niektórymi tylko biegnie węsząc, przy innych skacze merdając ogonem. Z większością osiedlowych psów bawi się przekomarzając, tylko na te wielkie czasami szczeka. Z upływem czasu, w ciągu którego przemieszkuje koło bloków, staje się łagodniejszy. Nocami przysypia na cienkiej ściółce uschłych roślin w klombach lub przytulony do cieplejszych miejsc przy betonowych ścianach budynków. Zaznawszy nieco jedzenia czy dobrego słowa od ludzi daje się pogłaskać. Respektuje też prawo innych psów i  ludzi do wspólnego terytorium. Wpisując się w hierarchię stada ludzko–zwierzęcego mieszka. Przy nielicznych ludzio-człowiekach kładzie się na plecach, otwiera pysk – to znak zaufania i uległości. Wtedy należy podrapać go po piersiach.
            Ostatnio ktoś zbudował mu dom. Jest gdzie, przy czym, postawić miskę z jedzeniem. Kto? Pytam ludzi, robię dochodzenie.
            Emil Waltrowski. Niewysoki, szczupły, 14 lat. Czy zgadzasz się na wydrukowanie twojego nazwiska? Odpowiada z powagą – Tak. Czy możemy cię sfotografować? Może razem z Rudym koło budy? Skinienie głową.
Opowiada o Rudym.
Emil: - Nasza znajomość z Rudym zaczęła się, kiedy suka kolegi miała cieczkę i on przyszedł do nas na podwórko. Biegał cały czas za nią i my  postanowiliśmy dawać mu jeść, bo nikt go nie karmił. Dawaliśmy mu jeść codziennie i w pewnym momencie po jakiś dwóch tygodniach postanowiliśmy zbudować mu budę. Robiliśmy ją dwa dni. Ale pewna pani powiedziała mi, że ona nie chce tej budy pod jej oknem i że babcia tej pani nie lubi psów, więc  budę przenieśliśmy. Pomógł nam starszy pan. Rudy z początku nie chciał w budzie spać, ale nauczył się i jeść teraz tam dostaje.
Tak, rzeczywiście, buda już od kilku tygodni nie wędruje, stoi w miejscu. W środku puchowe gąbki, w nich pies - leniwie otwiera oczy, spokojnie kładzie pysk na łapach.
Marcin Słupiński. Uśmiech, w oczach figlarne błyski. To w jego piwnicy powstała idea zbudowania domu bezdomnemu zwierzęciu. Chłopcy mówią: - ostatnio zrobiliśmy mu podłogę z desek, daliśmy styropian. Noce są jeszcze chłodne. Teraz będzie miał ciepło. Wygląda na prawdziwy psi dom – mówię. –  Na początku robiliśmy po swojemu, ale tata Marcina stwierdził, że możemy to zrobić lepiej. Narysował nam szkic, wzięliśmy wszystko, co było potrzebne, wycięliśmy... Rudy ma co jeść i ma gdzie mieszkać.
Marcin i Emil: - Teraz on jest tu jak u siebie, nigdzie nie ucieka, chodzi z nami do miasta, reaguje na wołanie.
            Mieszkańcy okolicznych bloków mają teraz o jeden więcej powód do rozmowy, do kontaktów. Starszy człowiek przechodząc koło budy niezdarnie wyciąga rękę, chce go pogłaskać. Pies nie bardzo wie, o co chodzi, skoro nie widzi w ręku człowieka miski. Mężczyzna skarży mi się – a ja  kilka razy dałem mu jeść.
Emil: - Chciałem powiedzieć, jeśli ktoś jakiegoś bezdomnego psa spotka, to niech spróbuje znaleźć mu dom, albo niech zbuduje budę, jak my to zrobiliśmy...
            Pani Agnieszka, u której w kiosku na targu jest jedna z międzyrzeckich samorzutnych „psich stołówek”, mówi, że rudy pies już tam nie przychodzi. Ale za to przy misce jest następny, z widocznymi żebrami, wystraszony z podwiniętym ogonem, zjadający wszystko do czysta...
Naszemu pupilowi o rudej sierści boki się zaokrągliły, psi uśmiech nie schodzi z pyska. Ostatni sprawdzian dla chłopców: pytam – Czy to już wasz pies? – Tak - uśmiechają się. Jeśli chciałby ktoś go zaadoptować, czy zgodzilibyście się? Emil: - Mógłby to ktoś zrobić, lepiej byłoby dla niego. Odwiedzalibyśmy go. Mówię do Marcina: Buda poczeka na następnego mieszkańca. Dom w sercach. W odpowiedzi uśmiecha się do mnie.


Iwona Wróblak
maj 2002 

poniedziałek, 20 marca 2017

Szewczenkowskie koncerty

            W sali kinowej MOK koncert zespołówMetelycia” ze Szczecina i „Witrahon” z Białego Boru. Zaprosił ich Związek Ukraińców w Polsce – Koło w Międzyrzeczu - wychodząc na przeciw idei wzajemnego poznania się, zbliżenia kultur polskiej i ukraińskiej. Organizatorzy zadbali o odpowiednie medialne nagłośnienie imprezy. „Szewczenkowskie koncerty” odbyły się pod patronatem wybitnego poety ukraińskiego Tarasa Szewczenki (1914 – 1961  r.). Artyści zaprezentowali ukraińskie tańce ludowe, tancerze wystąpili w oryginalnych strojach z epok, z rejonu, jak mówił choreograf zespołu Andrzej Drozda, Bukowiny i Huculszczyzny, Zakarpacia, Centralnej Ukrainy, Polesia i Pokutji. Tancerze to studenci oraz uczniowie Liceum Ukraińskiego im.  Tarasa Szewczenki w Białym Borze. Andrzej Drozda swoje umiejętności zawodowe i pasję działacza społecznego wykorzystuje do pielęgnowania tradycji kulturalnych, pomagając młodym ludziom w ich identyfikowaniu się ze swoją kulturą a starszym przypominając o ich narodowej tożsamości. Nam, widzom w MOK, zaprezentował tradycyjne tańce i pieśni ukraińskie. Widowni żywiołowe tańce kozackie bardzo się podobały, podziękowaliśmy za nie brawami.
            Krótki wstęp wygłosiła Anna Roszkowna, główny organizator koncertu. W koncercie wzięło udział również Koło Żywego Słowa „Kałynowyj mist”. Pieśni śpiewane po ukraińsku wspaniale brzmiały, podziwialiśmy piękne szkolone głosy, z akompaniamentem gitary akustycznej, do poezji autorstwa Tarasa Szewczenki. Serca widowni podbiły szczególnie Kasia Jojkan, Marta Hnat i Roksana Życińska.
            Muzyka ludowa jest najbardziej wdzięcznym polem werbalno – muzycznej ekspresji. Gratulujemy organizatorom i wykonawcom udanej prezentacji swojego artystycznego dorobku i życzymy dalszych sukcesów w promowaniu piękna ludowej kultury ukraińskiej.


Iwona Wróblak
maj 2002

niedziela, 19 marca 2017

Międzyrzeckie klimaty w fotografiach Tadeusza Świdra

            W Klubie Garnizonowym kolejna wystawa fotograficzna autorstwa naszych regionalnych artystów. Tadeusz Świder mówi, że fotografowanie stało się jego nałogiem, pasją, obok zainteresowań turystyką i wojennymi fortyfikacjami. Na zdjęciach widzimy wiele ujęć Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, malownicze kopuły wież strzelniczych, bunkrów i umocnień. Pan Świder fotografuje od 1975 r., jego zdjęcia zamieszczane były na łamach lokalnych gazet, w książkach o tematyce turystycznej, folderach. Są na nich znajomi, sąsiedzi, w trakcie uroczystości lokalnych, a także bez okazji, pochwyceni teleobiektywem niespodziewanie, w momentach zamyślenia, jakby niepewnych swojego miejsca wobec świata i sytuacji, w jakiej zastał ich  fotograf. Ujęci w grupie stwarzają swoisty mikroklimat, jak orkiestra wojskowa - w przerwie między występami, ktoś z grających ociera czoło – podpis pod zdjęciem: „Dajcie znać, kiedy grać”.
            Dla fotografa nie ma nieciekawych okazji. Dywan parasoli na fotografii: ”Deszczowe święta” i chłopiec moknący bez nakrycia głowy, na bruku, w  półobrocie, spoglądający na przestrzeń pustą wokół siebie – będący w niejakim oddaleniu od morza niesłychanie kolorowych parasoli. Jest też kilka reportaży, grupowe zdjęcia młodzieży wykonane z wieży widokowej, i wdzięczne artystycznie aleje w zamkowym parku. Ogromne parkowe platany i  słońce wśród ich koron, temat, któremu trudno się oprzeć. Pięknie pozowały panu Tadeuszowi na małej wysepce  kaczki „Przy porannej toalecie”, każdy z  ptaków inaczej nad lustrem wody pochylony, z własnym w niej odbiciem.


Iwona Wróblak
czerwiec 2002

sobota, 18 marca 2017

Cmentarz żydowski odrestaurowano

            Podobno stosunek ludności zamieszkującej dany teren do cmentarzy i zabytków kultury sakralnej zastanych na nim świadczy o kulturze narodu, który obecnie tam żyje. Wizyta na odrestaurowanym cmentarzu żydowskim w Skwierzynie była pierwszą częścią seminarium edukacyjno – historycznego z okazji odsłonięcia lapidarium. Referaty wygłosili uczniowie L. O. i studenci ze Skwierzyny. Współczesna wiedza społeczeństwa o Żydach niewiele wykracza poza termin holokaust. Czy winny jest niedostatek tematyki regionalnej w nauczaniu, a może sposób edukacji historycznej oparty na  stereotypach? Michał Grobelny w referacie „Skwierzyna po Jedwabnem” analizował wyniki przeprowadzonej ankiety na temat poczucia zbiorowej winy za mord na Żydach.. czy miał rację prezydent A. Kwaśniewski - przepraszając - w imieniu Polaków? Tylko połowa ankietowanych zgadza się z  Aleksandrem Kwaśniewskim... Poglądy młodzieży są wypadkową zasłyszanych od rodziców opinii, nauk Kościoła, rozumianych jednak płytko, bez  głębszej analizy, także chrześcijańskiej filozofii miłosierdzia i wybaczenia. Michał wspomniał o nieprzyjemnych incydentach przy pisaniu pracy. Jerzy Zysnarski z „Ziemi Gorzowskiej” pytał o charakter tych zdarzeń, czy były dokuczliwe... Kwestia dotyczy całokształtu naszej młodej demokracji, istnienia lub nieistnienia cenzury czy autocenzury, wyciszania niewygodnych ludzi i ich poglądów. Czy to jest w Polsce problem (czy wolno jest zadawać takie pytania...) czy mamy w Polsce antysemityzm? Niechęć do zadawania pytań, milczenie na pewne tematy... Czy prawda historyczna znajdzie swoich obrońców? Młodzi ludzie, czy zostawi się ich samych z bagażem win minionych pokoleń... Jest realne niebezpieczeństwo manipulacji, wciągnięcia w grę  nie swoich (nie ich-młodych) interesów i idei. Czy zostanie pokazane, jak nie poddawać się naciskom, nie ulegać pokusom zamykania oczu dla faktów niewygodnych? Relacje polsko – żydowskie są wyznacznikiem naszej rzeczywistej przynależności cywilizacyjnej do rodziny krajów demokratycznych. Już w czasach Konstytucji 3. Maja w przyznawaniu praw obywatelom wyprzedzili nas Prusacy, tym samym zużytkowując na własne potrzeby ogromny potencjał inwestycyjny Żydów. Ta mądra polityka zaowocowała boomem gospodarczym na Zachodzie, nas spychając na boczny tor. W 1791 r.  podniesiono nieco status mieszczan, ale 70 % ludności, Żydom i chłopom, nie dano nic. Pogardzany przez Polaka Żyd - stworzono taki stereotyp poglądów Polaka, czlowieka który ma dziwne uprzedzenia, jest taki nasz wizerunek za granicą, pokutujący do dzisiaj. Majętni Żydzi tymczasem wyjeżdżali do Prus, bo tam zniesiono zakaz wykonywania rzemiosł, i obowiązek mieszkania w gettach. Proces uobywatelnienia Żydów w Europie rozwijał się od Rewolucji Francuskiej przez cały XIX w., czego w Polsce i Rosji - nie było. Do stereotypów narzuconych przez pewne odłamy myśli katolickiej doszedł brak systemowych uregulowań prawnych. O genezie antysemityzmu pisze Andrzej Kirmiel w publikacji „ Żydzi w Skwierzynie”.
            Referaty wygłosili jeszcze Łukasz Kępski, Elżbieta Cywińska, Monika Sroczyńska. Na cmentarzu, po odsłonięciu lapidarium, czytaliśmy wyryte na macewach litery. Cmentarze to kopalnia wiedzy o zmarłych, o społeczności, w której żyli. Mikołaj Rozen, przedstawiciel Szczecińskiej Gminy Żydowskiej, powiedział więcej o symbolice niektórych znaków. Ręce to znak kapłanów wywodzących się z rodu Aarona, czyli tych, co błogosławią. Do  rabina zwracano się o wykładnię Prawa, rabi często był bardzo wybitnym człowiekiem, w ruchu chasydzkim nazywano go cadykiem. Miał łączność z  Bogiem, dokonywał też cudów, także po śmierci. Miejsca pochówku cadyków mają dla Żydów wielkie znaczenie. Na cmentarzu skwierzyńskim zachowała się imponująca ilość czytelnych macew.
            Podziwiając płaskorzeźby zapytałam pana Rozena o plany Gminy Żydowskiej wobec międzyrzeckiej synagogi. Satysfakcjonujące byłoby, wobec braku na miejscu praktykujących Żydów, to, co proponuje Gminna Grupa Międzyrzecka, czyli stworzenie tam integracyjnego ośrodka kulturalnego, oczywiście z zachowaniem Izby Pamięci judaików po międzyrzeckich Żydach. Ukazanie styku kultur żydowskiej, polskiej, niemieckiej oraz tej  napływowej – należącej do ludności osadzonej tu po wojnie.


Iwona Wróblak
lipiec 2002 

piątek, 17 marca 2017

Dzieci z Białorusi w Międzyrzeczu


            - Szczególne podziękowania należą się międzyrzeckim rodzinom – mówi Elżbieta Błaszczak, która z ramienia Urzędu Miasta zorganizowała pobyt dzieci – to rodziny przejęły ciężar całodobowej opieki. Rodziny przyjęły je pod swój dach jak swoje własne, ugościły. Jedna z osób goszczących dzieci mówi – obydwoje z żoną lubimy dzieci. Inna osoba, z tego powodu, że pochodzi z okolic Grodna, ma sentyment do tamtych stron.
            Siedzimy przy grilu nad Jeziorem Gorzyckim u państwa Władysławy i Stanisława Rybków. Wszystkie dzieci (17), które przyjechały, zostały zaproszone przez gospodarzy. Przygotowano ognisko. Dzieci pluskają się w ciepłej wodzie przy brzegu. Są z nami siostry z Towarzystwa św. Klary, które goszczą u siebie dwójkę dzieci z polskich rodzin na Białorusi. Siostry przywiozły ze sobą smaczny placek, gitarę i ciepło swojego uśmiechu. Razem z  siostrą przełożoną czynnie uczestniczą w zabawie, inicjują pieśni. W domu gospodarza znalazła się piłka plażowa.
            Piękno jeziora i okolicy, serdeczność gospodarzy powoli przełamuje nieśmiałość dzieci. Nie pochodzą z tego samego rejonu Białorusi, poznały się  w autobusie w czasie podróży do Polski. W klasztorze klarysek, gdzie zwyczajnego ludzkiego, kobiecego ciepła jest zawsze dość dla wszystkich odwiedzających, mieszkają dwie dziewczynki – Żanna Blaszka z Raduni i Anna Januszko z Grodna oraz ich opiekun Marina Tomkiewicz. Dziewczynki pięknie mówią po polsku, a pani Marina, która studiowała w Łodzi, mówi w naszym języku bez obcego akcentu. Od 1989 r. są fundowane stypendia dla  młodzieży białoruskiej. Pod patronatem Związku Polaków na Białorusi działają stowarzyszenia kulturalne i edukacyjne, wydaje się polskojęzyczne pisma. Pobyt dzieci z Białorusi w Międzyrzeczu jest organizowany po raz trzeci.
            Dziewczynki opowiadają o swoich rodzinach, o szkole, o Grodnie. Pani Marina słucha wieści o naszym kraju, opowiadamy jej o Międzyrzeczu, o  charytatywnej działalności klasztoru. Siostry, obok swoich licznych zajęć, związanych z prowadzeniem Stołówki dla ubogich i bezdomnych, znajdują również czas dla swoich gości, na wycieczkę rowerową, na jezioro. Inne dzieci z grupy pojadą do świerkocińskiego ZOO Safari, na basen w Gorzowie, do Kęszycy Leśnej na wspólne ognisko. W klasztorze odbędzie się pożegnalne spotkanie.
            Mam nadzieję, że naszym gościom, dziewczynkom i chłopcom z Białorusi, oraz ich nauczycielce, miasto Międzyrzecz i okolice kojarzyć się będzie z gościnnością i rodzinnym ciepłem – i że może jeszcze kiedyś nas odwiedzą.


Iwona Wróblak
sierpień 2002

czwartek, 16 marca 2017

Wielkie oczekiwanie czyli Oddział Zamknięty

            Piknik z „Radiem Zachód” na Osiedlu Kasztelańskim. Zespół rockowy „Oddział Zamknięty” to miała być główna atrakcja wieczoru. Mieli przyjechać do naszego miasta muzycy i artyści. O ósmej wieczorem w niedzielę miał zacząć się koncert. - Już, już jadą, gwiazdom trzeba wybaczyć to  spóźnienie – powtarzał bez ustanku prezenter, zapraszając oczekujących ludzi do udziału w innych atrakcjach, na obszernym placu przed hotelem i  Restauracją „Duet”. Oczekując na koncert obejrzałam sikawki strażackie z przełomu stuleci, konne, cztero i dwukołowe, sikawki przenośne z lat  trzydziestych, niektóre sprawne. Zabytkowe mosiężne prądownice do nich. Oryginalne, stuletnie, skórzane hełmy strażackie. Z ciekawością wysłuchałam opowieści o rzymskim legioniście św. Florianie, patronie strażaków. Eksponaty można obejrzeć w muzeach w Kęszycy Leśnej, w Goruńsku, Kursku i  Międzyrzeczu. Z Mieczysławem Witczakiem – moim przewodnikiem po strażackich zabytkach, na niektórych z nich mogliśmy odczytać niemieckie nazwy tych miejscowości. Zebrany zabytkowy sprzęt pochodzi z okolicznych miejscowości, jest świadectwem historii lokalnej, dziedzictwa ziemi, na  której mieszkamy.
            Nad placem górował olbrzymi dźwig z podnośnikiem. Z wysokości 32 m. śmiałkowie, przywiązani linami, skakali głową w dół. Pojedynczo, chłopcy i dziewczęta, i parami, objęci, (co pewnie było bardzo romantyczne). Prezenter namawiał, zachęcał do skoków na bungee, tym bardziej, że jak z  tonu jego głosu wynikało, panowie artyści gdzieś się zagubili w drodze, chociaż ósma już dawno wybiła.., podobno korek koło Nowej Soli. Ale przyjadą, przyjadą na pewno – obiecywał. Zapadł zmrok, gęsty tłum na placu przed „Duetem”, wszyscy czekali na sławny kultowy „Oddział Zamknięty”.
            Kończyły się ostatnie konkurencje sportowe dla dzieci i młodzieży – skakanie w workach, przeciąganie liny, prowadzący naprędce wymyślał jakieś biegi ochotników po gadżety. Dziesiąta godzina wybiła, ludzie się zniecierpliwili. - Gdzie są artyści!? Koło Sulechowa, lada moment przyjadą, potem jeszcze odrobinkę czasu na zainstalowanie się na scenie. Czy wybaczycie artystom? – pytał publiczność prowadzący, kiedy wreszcie oczekiwani zajeżdżają. Niee!! – gwizdy w stronę muzyków. Prowadzący niepewnie łagodzi – nie trzeba od razu gwizdać... Solista „Oddziału...” obiecuje ze sceny – Damy wam takiego łupnia, że zapamiętacie ten wieczór. Mało entuzjazmu ze strony widowni. Tańczą tylko nieliczni. Moc decybeli, ciężkie metalowe brzmienie, to chyba nie ten „Oddział Zamknięty”, który powstał w 1982 r. w klubie Rokowisko w Łodzi, jest młodszy, dużo młodszy... Koncert miał promować płytę: „Co na to ludzie”. Na scenie efekty dymne, byłam więc na prawdziwym koncercie rockowym, tam na scenie bajkowy świat artystów muzyków rockowych, a w ciemnościach stoimy my, widzowie, zadzieramy głowy. Nie wiem, czy pójdę na następny koncert...


Iwona Wróblak
wrzesień 2002