sobota, 31 grudnia 2016

Wydobyć z człowieka ukryty potencjał

                Z okazji Olimpiady Umiejętności i Przeglądu Twórczości Artystycznej Hala Sportowo-Widowiskowa stała się małą galerią plastyczną. Oglądam prace artystyczne Grzegorza Białeckiego, Marzeny Górskiej, Piotra Wolniaka, Agnieszki Lubockiej i Tomasza Baranowicza z naszych międzyrzeckich Warsztatów Terapii Zajęciowej. Kolorowe formy plastyczne, które tak wiele komunikują, wyrażają poprzez sztukę. Na jednym z obrazów dziecięco radosny zwierzak, stoi na tylnych łapach, nos ma wielki i brwi uniesione bardzo wysoko, może jest nieco zdziwiony tym, co widzi na zewnątrz swojego świata? Postacie na innym obrazie są jak mokra bielizna porozwieszane na sznurku, czy autor czuje się jedną z nich...Przyglądam się ogniście czerwonym makom, czy ich kolor jest przypadkowy? Człowiek, który jest geometryczny jak figura narysowana szablonem ma takiż sam uśmiech, może ten sam wymiar ma jego empatia i forma jego świata...Jest też na obrazach architektura, stojące wysokie domy z oknami, pejzaż. Twarz, której jedna połowa jest inna od tej drugiej, pod kątem odwrócona do jej wewnętrznej strony. Z postaci w kapeluszu uśmiech zamieniony w ciemną strużkę spływa kącikiem ust. Postać jest jakby napiętnowana artystycznie, nieco smutna, a z lewej strony, pod pachą niesie maskę-pół twarzy, może własnej? Gdzie indziej zwraca uwagę rozsunięcie na przestrzeni obrazu elementów na pewny od siebie dystans, ale zachowują przecież ład, który tak łatwo można dostrzec, nieco uważniej się tylko, i z empatią, przyglądając.
            W centralnym miejscu hali już są przygotowane puchary dla zwycięzców Olimpiady i duży Puchar Przechodni Senatora RP Zdzisława Jarmużka oraz nagrody rzeczowe, które dostaną wszyscy uczestnicy. W Olimpiadzie biorą udział: WTZ-y z Zielonej Góry – WTZ „Tęcza”, WTZ „Rehabilitacja” i  WTZ „Rehabilitacja II” oraz WTZ-y ze Świebodzina, z Gorzowa Wlkp, z Chwalęcic, z Lubska, z Kamienia Wielkiego, z Wiechlic, z Gubina, z Dębna Lubuskiego, z Lobetal z Niemiec i z naszego Międzyrzecza. Jest szereg konkurencji zawodowych. Stolarstwo, modelarstwo, plastyka-zdobienie strusich jaj, układanie bukietów w pięknych formach wazonu, wyszywanie i szycie na maszynach, konkurencje gastronomiczne-kultura na co dzień czyli podstawy estetyki przy stole. Komisja sędziowska ocenia staranność, estetykę, pomysłowość i własną inwencję. Uczestnicy bardzo długo przygotowywali się do  Olimpiady. Dzisiaj nagradzani są oklaskami przede wszystkim za odwagę i siłę ducha.
            Hala wypełniona jest gośćmi. Są przyjaciele i rodziny uczestników. Taka jest idea tych corocznych spotkań, integracja społeczna, możliwość pokazania się w środowisku. Ważny element rehabilitacji. Rozmawiam z gośćmi. Doceniają przede wszystkim wysiłek organizacyjny gospodarzy, są  gratulacje dla władz miasta, sponsorów i wolontariuszy. Ci odpowiadają, że radość i uśmiech podopiecznych WTZ-ów wart jest każdego wysiłku .Puchary i dyplomy otrzymują z rąk dyr. WTZ Międzyrzecz Jana Schneidera, starosty Kazimierza Puchana i przew. komisji sędziowskiej Tomasza Jasińskiego wszystkie biorące udział w Olimpiadzie drużyny. Puchar Przechodni zdobywa drużyna z Dębna Lubuskiego. Imprezie patronuje wice woj.  lubuski Joanna Kasprzak-Perka, starosta Kazimierz Puchan i dyr. oddziału PFRON Wacław Marcula.
            Przed prezentacjami artystycznymi kilka słów o historii DPS Międzyrzecz. Powstały w 1994 r. jest Domem Stacjonarnym Stałego i Okresowego Pobytu zapewniającym całodobową opiekę. W 1995 r. rozpoczęły działalność Warsztaty Terapii Zajęciowej. Mieszkańcy zwiedzają ciekawe miejsca w  Międzyrzeczu, biorą udział w imprezach organizowanych przez miasto, spotykają się z przyjaciółmi z innych DPS-ów, wyjeżdżają na turnusy rehabilitacyjne, zawody sportowe, występują na różnych festiwalach i przeglądach. Dom przygotował wiele konferencji i szkoleń zawodowych dla  pracowników z innych ośrodków zajmujących się rehabilitacją osób niepełnosprawnych, był organizatorem tzw. ”Dnia otwartych drzwi”. O listopada 1995 r. do grudnia 2005 r. funkcjonował Środowiskowy Dom Samopomocy, celem tej struktury było tworzenie warunków dla fizycznego i osobowego rozwoju osób z obniżoną sprawnością psychiczną oraz ich aktywne i godne uczestnictwo w życiu społecznym. Realizowano program mieszkań chronionych. W czasie wielkiej powodzi w 1997 r. mieszkańcy i pracownicy Domu przygotowali i rozdali 2.200 paczek powodzianom. Placówka wyróżniona została wieloma listami gratulacyjnymi i odznaczeniami.
            Dzisiaj w planie są jeszcze prezentacje artystyczne. DPS Międzyrzecz przedstawia piosenki i scenki teatralne z uroczystości ludowych zaślubin i  oczepin. Z DPS Rokitno jest zespół ”Arkana”, wielokrotnie nagradzany za ciekawą inscenizację i scenariusze. Spektakle są przejrzyste w odbiorze, pełne uniwersalnych prawd o człowieku i kulturze. Wychowankowie DPS Tursk śpiewają piosenki z repertuaru „Filipinek”. Swój program artystyczny ma DPS Brzeźnica i dziewczęta z  DPS Szarcz, DPS Skwierzyna i DPS Jasieniec. Zespół Teatralny „RA” z Międzyrzecza w widowisku „Poolter” mówi o  popularnym na ziemi lubuskiej zwyczaju weselnym, na którym rozśpiewana i często przebrana grupa sąsiadów pod domem panny młodej głośno tłucze gliniane naczynia. Młoda para musi je pozbierać. Chodzi o odpędzenie złych duchów. O przyszłym szczęściu młodych decyduje ilość rozbitych naczyń. Patrząc na występujących myślę o pracownikach DPS-ów, instruktorach. O tych wspaniałych ludziach, otwartych na innych, ciepłych, bez których nie byłoby tej niesamowitej atmosfery na dzisiejszej Olimpiadzie i Prezentacjach. Jak się pracuje w DPS-ie, czy to bardzo trudne, pytam. Starannie dobiera się  kadrę. Oprócz wysokich kwalifikacji trzeba mieć artystyczne uzdolnienia – i pasję pracy na rzecz innych, naturalną empatię. Lubić to zajęcie. Mieć serce dla ludzi o mniejszej sprawności. I nastawić się, jak mówi pan Macina z DPS Rokitno, na partnerską współpracę z podopiecznymi, z których każdy jest  odrębną osobowością. Dopiero wieloletnia praktyka, jej nabycie, pozwala na wykorzystywanie teorii ze studiów. I nie ma gotowych recept. Katarzyna Strylewicz, która przeszła przez wszystkie szczeble łącznie z instruktorem, mówi, że do tej pracy trzeba mieć jednak predyspozycje. Chodzi o własną otwartą osobowość, która jest potrzebna, by wydobyć z człowieka ukryty w nim potencjał. Po to się organizuje prezentacje artystyczne. Tak pojęta praca z  niepełnosprawnymi przynosi instruktorom wiele satysfakcji, korzyść jest więc obopólna. A porażki – brak wystarczającej ilości czasu, na rozmowy, na  kontakty. Mówi, że ma ciągły tego niedosyt. Nie musimy bać się niepełnosprawnych – pani Strylewicz mówi jeszcze – nie bójmy się ich inności, bo ta  inność ma nam wiele do zaoferowania.
            Organizatorzy bardzo dziękują sponsorom: Cukiernia Stanisław Mikanowicz - Przytoczna, „DUET” Hotel Restauracja Jacek i Beata Bełz, PHU  Przedsiębiorstwo Handlowo-Usługowe Sp. z o.o., „FLORA” Sp. z o.o. Małgorzata i Krzysztof Krajewscy, BERGER BAU Gmbh Biuro Budowy Obwodnicy - p. Marek Sadowski Międzyrzecz, BUD-DREW-BAUCHOLZ Sp. z o.o - p. Marek Pawliszak Międzyrzecz, Fabryka Mebli - SWEDWOOD POLAND Chlastawa, Zakład Elektroniki Dźwigowej IRENEUSZ STĘPIEŃ i JANUSZ WIEREMSKI Gorzów, „WERTH-HOLZ” POLSKA Sp. z o.o  Pszczew, PAUL HARTMANN Polska Sp. zo.o., burmistrz miasta - Tadeusz Dubicki, ELTERMA Świebodzin, Sprzęt reehabilitacyjno-medyczny Eugeniusz Kruczek Świebodzin, „AFPOL”Przedsiębiostwo Teechniki Instalacyjnej - Andrzej Frabiński Międzyrzecz, J.R.PURTEC Sp. z o.o.  Międzyrzecz, RIVA Sp. z o.o. Świebodzin, Ewa Niewiadomska Kwiaciarnia –Skwierzyna i innym
Oraz fundatorom nagród: wice-wojew. Joanna Kasprzak-Perka, Senator RP Zdzisław Jarmużek, Mieczysław Lamcha - prezes Młodzież. Spółdzielni Mieszkaniowej, Wacław Marcula - dyr. lubuskiego oddziału PFRON, sklep NETTO Międzyrzecz.


Iwona Wróblak
listopad 2005

piątek, 30 grudnia 2016

Czy smakuje wolność i niepodległość

            Poloneza czas zacząć. Średnia wieku na widowni raczej...średnia. Czy rzeczywiście nie smakuje – zakazany owoc; wolność i niepodległość, rocznica jej uzyskania, już tak bardzo nam, jak kiedyś, nie smakuje... Słyszę w telewizji od rana dyskusje, czy sklepy mają być otwarte w święta państwowe. Mijam LIDL, jest jak najbardziej czynny – i uczęszczany, dzisiaj, w święto państwowe.
            Ale o osiemnastej sala widowiskowa MOK jest prawie pełna. Na scenie fortepian. Oczekiwanie na koncert. Grupka młodzieży wchodzi miedzy rzędy, niedużo ich, ale są. Fortepian, skrzypce, kontrabas, klarnet, perkusja. Poloneza czas zacząć. Tak się rzeczywiście rozpoczyna. Znane nuty koją dusze. Chyba wszystkie, bo widownia znienacka ucicha. Po projekcji w TV „ Pana Tadeusza” to jakby ciąg dalszy kontynuacji świątecznego nastroju, polskiej tradycji, która chcąc nie chcąc chyba wsiąkła w naszą duszę Polaka. Na scenie jest też para szlachecka w kontuszach – Anna Obara i Michał Kiszowara - para taneczna Lubuskiego Zespołu Pieśni i Tańca. Narodowe Święto Niepodległości w MOK składać się będzie z pieśni polskich (w  programie M. K. Ogiński, F. Chopin, St. Moniuszko, T. Kiesewetter, W. Killar) i zagranicznych. Grają panowie Roman Burak, Krzysztof Kowalik, Rafał Ciesielski, Karol Szmidt, Andrzej Iwanowski i Edward Pinuta. Zespół prowadzi Bogumiła Tarasiewicz, która także śpiewa (mezzosopran). Będzie muzyka, tańce polskie-polonez i mazur, kujawiak, tańce o oper Stanisława Moniuszki.
            Oglądam tańczących kujawiaka. Stąd nasz ród, z tych kontuszów, z tych nut tak znanych, słyszanych. Miło jest dzisiaj 11.Listopada zanurzyć się  w tych dźwiękach jak w kołysce, zrozumieć, czym są. Naszym domem, jakkolwiek go pojmujemy.
            Ponownie Bogumiła Tarasiewicz, kolejna pieśń, tym razem „Po nocnej rosie...”Może trzeba nam teraz tego odniesienia do jedności narodowej, wspólnej tradycji, tego co łączy. Wspólnych wzruszeń, takiej samej nadziei.
            Ta muzyka była kiedyś orężem. Matki mówiły wtedy dzieciom – ojczyzna jest dla ciebie najważniejsza. Pokolenia walczyły o to, by móc słuchać polskiej muzyki. Mieczysław Karłowicz, Ludomir Różycki ,„Krakowiacy i górale”, o tych, dla których polskość i jednocześnie regionalna odrębność, to  bogactwo-razem, była tak istotna.
            Dzięki muzyce zachodzi nowa jakość w sercu, jakby otwarto nowy przedział w czasie, nowy wymiar codziennego sacrum. W taki sposób, myślę, trzeba kultywować nasze tradycje patriotyczne, naszą polskość. Sięgając po klasykę, muzykę filharmoniczną na wysokim poziomie. Z przypomnieniem garści faktów z historii zobrazowanych folklorem, tańcem i śpiewem.
            Druga część dzisiejszego i koncertu to muzyka świata. Dla każdego narodu jego muzyka jest najpiękniejsza. To bogactwo możemy dzisiaj podziwiać, wzruszać się. Piotr Czajkowski, Johannes Brahms, „Deszczowa piosenka” i walce węgierskie. Muzyka hiszpańska i amerykańska. George Gershwin, Aram Chaczaturian, muzyka filmowa z międzywojnia, a na koniec Wojciech Killar.
            To był smakowity wieczór, prezent na Dzień Niepodległości z Quodlibet Orchestra z Zielonej Góry.


Iwona Wróblak
grudzień 2005

czwartek, 29 grudnia 2016

Spotkanie Bożonarodzeniowe

            Spektakl Teatrzyku „Ananas” pt. „Zostało tylko światełko” rozpoczyna scena w mieszkaniu. Dziewczynka kolejny raz, w kolejny dzień, dzisiaj ponadto wigilijny, będzie czuła się samotna, nie dosyć kochana i zauważona przez wiecznie zajętych rodziców. Jest zawiedziona, rozczarowana swoim życiem, które - przecież – dopiero się zaczyna, nie wie, dlaczego nie ufa, nie lubi świąt, tradycji, tego „zawracania głowy”, irytuje ją zbliżająca się Wigilia. Nie ma ochoty pójść z rodzicami na spotkanie z wujkami. W jej pogmatwaną szarą rzeczywistość wkradają się postacie z jej marzeń, jakby emanacje ukrytych emocji. Ona bardzo, może nieświadomie, chce znaleźć sens – i smak – prawdziwy smak Świąt Wigilijnych i móc z czystym sercem uwierzyć w  „Mikołaja i Jezuska”. Nieme postaci zaludniające jej marzenia w na półjawie mają kształt aniołków, otaczają zdziwione dziecko, które obronnym instynktem już przyzwyczajało się do narzuconej mu przedwczesnej dorosłości. Materia teatru sprawia, że dziewczynka powraca do istoty zabawy dziecięcej - która nie wymaga bynajmniej drogich gadżetów. Nie wszystkie dzieci mają zasobnych rodziców, nie wszystkie dostają nawet słodycze. Ale  wszystkie powinny mieć możliwość – czytaj zdolność – do zabawy, możliwość przeżywania radości dzieciństwa, magii tego czasu. Tego etapu w życiu dziecka nie można bezkarnie dla struktury jego przyszłej konstrukcji psychicznej ominąć. O marzeniach dziecięcych jest ta sztuka, autentycznych przeżyciach, które są jak fundament, na nim dziecko zbuduje całą swoją dorosłą emocjonalność – a ważnym jej składnikiem są wspomnienia z dzieciństwa czasu Świąt Bożonarodzeniowych. To jak światełko, które w końcowej scenie dziewczynka trzyma w ręku.
Spektakl ma kształt etiudy teatralnej, jest otwarty, pozornie nie zakończony.
            Pozornie to dyskusja o roli tradycji, czy jest ona nowoczesna, co jest w niej anachronicznością. Takie pytania mogą stawiać też i dorośli. Ale w  zamierzeniu inscenizatorskim – czytelnym – można znaleźć odpowiedzi - propozycje na zagadnienia, pytania czego dziecko (duże i małe) pragnie i - co  powinno dostać z dziedzictwa tradycji. To co jest w tradycji jako źródłostanie najlepsze, wypracowane przez mądrość pokoleń, bo nieśmiertelne, jak  twarde jądro ewolucji, którą pojmuje się jako ciągły rozwój – i bynajmniej nie bez kierunku.
            Sztuka jest, wydaje mi się, na ten właśnie temat. Autorzy nie rozdrabniają sedna, istoty, scenariusz jest spójny. Ciągle jest tu „na temat”. Jest o  dziecku i dziecięcej potrzebie stałego fundamentu w jego życiu. Jest dzisiaj scena w MOK jak obraz – wielościenny, na którym pędzlem w lekki sposób maluje się refleksy głównego tematu, a jest nim polska spuścizna tradycji rodzinnej, religijnej, bożonarodzeniowej. Tradycja w rodzinie, czyli wspólny mianownik tych wartości, ciepło wzajemnych życzeń, jakie sobie składamy, takich jak pamięć o sobie, życzliwości i wzajemnego zainteresowania, troski i  szacunku wzajemnego, spełnienia potrzeby rodzinnej i przyjacielskiej bliskości. Dekoracja sceny to okna na półprzejrzystych ścianach – jak nadzieja i  bezpieczeństwo DOMU.
            Organizatorami Spotkania Bożonarodzeniowego byli Klub Radnych SLD – UP – PSL i Rada Gminna SLD w Międzyrzeczu. Przybyli zaproszeni goście z władz samorządowych na czele z burmistrzem Tadeuszem Dubickim, który złożył wszystkim obecnym, zgromadzonej licznie publiczności, najlepsze życzenia świąteczne i noworoczne, a na koniec w imieniu ofiarodawców – organizatorów przekazał artystom – uczestnikom tort. Na część artystyczną złożył się występ Teatrzyku „Ananas” z SP nr 2 (kier. panie Hanna Barczewska i Maria Sobczak – Siuta), występ solistów Studia Piosenki MOK (opiekunowie Rafał Gojdka i Przemysław Podębski) – Ola Jelonek, Jola Jelonek, Natalia Szermer, Daria Cybula, Weronika Cybula, Ewelina Rachel, Nikol Sajda, i Chóru „Echo”(kier. Eugenia Szafrańska i Jan Plebanek), który zaśpiewał kilka kolęd.




Iwona Wróblak
styczeń 2006

środa, 28 grudnia 2016

Fotografie starych dworów 
           
            Muzeum Regionalne w Międzyrzeczu jest nieprzypadkowym miejscem na wystawę, która utrwala w pamięci ludzkiej ślady substancji materialnej dziedzictwa kulturowego naszego regionu. Fotografie znikających na naszych oczach obiektów dawnej architektury, przepiękne detalami wykończenia dworki i pałace, niepowtarzalne pomniki bytności ludzi na tych ziemiach. Żyjąc tu, budując swe siedziby stworzyli historię regionu. Bez nich okolice, to  opole, które zamieszkujemy, nie miałyby dzisiejszych barw i kształtów krajobrazu. Jak bardzo człowiek nadaje swoimi emocjami, swoim działaniem - własny wyraz - temu niebu nad miejscem, gdzie żyje on i jego rodzina, światłu odbijającemu się od krużganków, nadaje ów niepowtarzalny kształt. To jak  odcisk palców ręki, linie papilarne złożonych losów historycznych dziejów pewnego miejsca na ziemi, umysłów jego mieszkańców, ich twórczej inicjatywy. Co z tego dziedzictwa dawnych pokoleń zostanie, co MY przechowamy, ocalimy, co przekażemy historii i naszym następcom?
            Jest na tych fotografiach dworu z Nowej Wsi, zamku w Słońsku, pałacu w Rogach czy Lubnie, dworu w Trześniowie lub w Strychowie, ujęcie zabytku z obydwóch stron, tej mitycznej, symbolicznej po trosze, która daje pole wyobraźni, ze strzępów pozwala dojrzeć ślady dawnej świetności – i  obraz drugi - niszczenia, rozpadu, Historia jako ząb czasu, która naturalnym prawem entropii ma rolę destrukcyjną, jeśli chodzi o tkankę materialną. Tylko nieliczne obiekty są pieczołowicie restaurowane, na większości widać niestety upływ czasu i niedobrą dla nich historię, w której przyszło im istnieć. Wojenną, powojenną historię i współczesną, także trudną. Czy z naszych przepięknych dworków i pałaców zostaną tylko w większości romantyczne ruiny?-, zdaje się pytać autor wystawy fotograficznej pt. „Zamki, pałace i dwory Ziemi Lubuskiej”, pan Marcin Kamiński.


Iwona Wróblak
styczeń 2006 

wtorek, 27 grudnia 2016

Śpiewać rodzinnie i świątecznie

            Przestronne, monumentalne wnętrze Sanktuarium Pierwszych Męczenników Polski. Na V Koncert Rodzinny przyszła, jak co roku, wielopokoleniowa publiczność, najmłodsze dzieci będą słuchały muzyki w ramionach rodziców. Piękna międzyrzecka bazylika, przystrojona w wielkie świąteczne choinki, z Szopką Bożonarodzeniową w jednym z boksów, w świąteczny czas użyczona jest dzisiaj przez proboszcza dla wspólnego rodzinnego muzykowania ze Stowarzyszeniem „Lubuski Weekend Gitarowy”. Organizacja została niedawno uhonorowana – przez Marszałka Województwa Lubuskiego – Statuetką „Złoty Dukat Lubuski”, za swe niewątpliwe zasługi w krzewieniu kultury muzycznej na naszej ziemi międzyrzeckiej i okolicach; organizowanie od kilkunastu lat koncertów z cyklu „Lubuski Weekend Gitarowy’ i Letnich Koncertów Organowych. Wyróżnienie złożone zostało na ręce prezesa i wiceprezesa Stowarzyszenia: Zdzisława Musiała i Zbigniewa Mazury. Działalność tej pozarządowej organizacji mocno i na trwale wpisała się w historię kulturalną naszego regionu.
            Kończące się Święta Bożego Narodzenia mają tutaj swoje przedłużenie. Będzie miało miejsce profesjonalne wykonanie znanych kolęd przez nauczycieli szkół muzycznych z zespołu Trio Instrumentalne „Fermata”, tercetu na gitarę klasyczną, flet i wiolonczelę. Wykonawcy, jako wytrawni wieloletni pedagodzy, zapraszają do uczestnictwa wszystkich obecnych, a szczególnie tych bardzo młodszych widzów. Wystąpią także tegoroczni uczniowie Szkoły Muzycznej I stopnia, Amelia, Filip, Hania z gitarą klasyczną zagra kilka kolędowych taktów. Umiejętnie dozowana wiedza i zamiłowanie do perełek muzyki religijnej w przyszłości zaowocuje na pewno wrażliwością i wysokim ogólnym poziomem wykształcenia kulturalnego. Kilkoro dzieci zaśpiewa także, razem z muzykami, „Lulajże Jezuniu”, „Przybieżeli do Betlejem”. Koncert zakończy gromadne dziecięce śpiewanie, z akompaniamentem muzycznym, u stóp Ołtarza, w czym wtórować im będą rodzice i bliscy.
            Nie zabraknie rzecz jasna Świętego Mikołaja w czerwonej czapce, dzielącego wyciągane z wielkiego worka prezenty. Czekały one swoją rolę przez cały koncert u stóp jednej z wielkich choinek. Dzięki hojności sponsorów wszystkie dzieci zostały obdarowane świątecznymi paczkami.





Iwona Wróblak
grudzień 2016

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Najstarsze dzwony ziemi międzyrzeckiej
 
            Marceli Tureczek, autor książki „Najstarsze dzwony ziemi międzyrzeckiej 1815 r.” w chwili wydania publikacji był najmłodszym tu, na ziemi międzyrzeckiej, wypromowanym doktorem nauk historycznych. Mimo młodego wieku ma na swoim koncie wiele prac naukowych.
            Książka traktuje o rzeczach niezwykłych, o dzwonach, zabytkach szalenie ciekawych, a mało znanych. Stanowi część pracy doktorskiej autora. Monografia jest unikalną pozycją wydawniczą.
            Dzwon najprawdopodobniej przybył do nas z Azji. Pierwsze wzmianki o dzwonach są już w Biblii. Na ziemie polskie dzwony przybyły w okresie przyjmowania się chrześcijaństwa, kiedy powstała stosunkowo regularna sieć parafialna. Dzwony wytapiano w specjalnych piecach wypalanych z gliny. Z  biegiem lat technika wytopu dzwonów była udoskonalana. W XIX w. mamy do czynienia z przemysłem ludwisarskim. Na przestrzeni wieków zmieniał się kształt dzwonów.
             Dzwon jest instrumentem muzycznym, jego wewnętrzne proporcje mają wpływ na dźwięk, który wydaje. Jest zbudowany z korony – z  elementem mocującym, z czapy i płaszcza. Na szyi dzwonu zwykle są inskrypcje, serce dzwonu uderza w wieniec odsercowy (kryzę). Dzwony odlewano ze spiżu – stopu brązu z cyną, miedzią. Dodawano też metale szlachetne. Nowocześniejsze dzwony staliwne nie są już tak dobrej jakości jak te starsze, nie  mają też takiego pięknego dźwięku.
            Największym dzwonem na świecie jest dzwon w Moskwie, o wadze 200 ton. Jego średnica i wysokość bez korony ma 5m 80 cm. Ma on  doskonałe proporcje.
            W naszym regionie również były piękne dzwony. Pan Tureczek zwiedził wiele okolicznych kościołów i dzwonnic. Bardzo ciekawy jest dzwon w  Rokitnie. Najstarszym dzwonem jest zabytek w Chociszewie, ten w Bledzewie pochodzi z 1511 r., w Popowie z 1512 r., w Wyszanowie z 1520 r.  Najmłodszy jest dzwon z Krobielewa z pocz.XIX w. 600 kg waży największy zachowany na naszym terenie dzwon w Sokolej Dąbrowie.
            W potocznym rozumieniu dawnych ludzi bicie w dzwon obwieszczało różne wydarzenia mityczne w codziennym życiu. Wyznaczało czas  teologiczny, również porę dnia, ostrzegało przed kataklizmami. Było to centralne miejsce okolicy, jako wieża dzwonnica oznaczała miejsce wschodu i  zachodu słońca (kościoły też były zorientowane nieprzypadkowo). Inskrypcje na dzwonie w Templewie w kształcie wawrzynów miały chronić okolicę przed wyładowaniami atmosferycznymi. Ogłaszanie imienia fundatora poprzez bicie w dzwon przez niego ufundowany gruntowało niejako jego władzę we wsi. Dzwonom nadawano imiona, chrzczono je wodą lub olejami ( dzwon w Brójcach).
            Dzwonów z naszej ziemi międzyrzeckiej nie produkowano na miejscu. Sprowadzano je z Nowej Marchii, Brandenburgii, Lotaryngii, były podpisywane przez ludwisarzy z Frankfurtu, Poznania, Szczecina. Wykonywali je wędrowni ludwisarze.
            Dzwony ozdabiały nie tylko kościoły i dzwonnice. Na ratuszach, m.in. w Międzyrzeczu, były mocowane dzwony zegarowe. Niestety, do dzisiaj zachował się nikły procent dawnego stanu tych zabytków. Wiele z nich zostało przetopionych na cele wojenne. Dużo ciekawych informacji o dzwonach, które zostały ocalone, spiżowych, pochodzących z dawnych renomowanych pracowni ludwisarskich, zabytkach, które się nie zachowały, możemy przeczytać w tej właśnie publikacji. Książka Marcelego Tureczka zawiera katalog tych zabytków, szczegółowe informacje o ich chronologii, inskrypcjach i  fundatorach.

Iwona Wróblak
styczeń 2006

niedziela, 25 grudnia 2016

Grzegorz Nowik – historyk i wykładowca

            Grzegorz Nowik jest nie tylko historykiem, pracownikiem naukowym, wykładowcą. Jest świetnym mówcą i gawędziarzem. Dwugodzinne spotkanie z nim w czytelni naszej Biblioteki Publicznej było przyjemnością samą w sobie. Olbrzymia wiedza fachowa, umiejętność jej przekazania, dar  nawiązywania kontaktu z każdym słuchaczem. Tematem głównym była słynna Enigma i dzieje łamania jej szyfru przez polskich kryptologów. Jak sam  mówi, dla historyka bardzo ważne jest pytanie – dlaczego coś się dzieje W tym wypadku chodziło mu o to, dlaczego w okresie międzywojennym mimo tak niekorzystnych uwarunkowań geopolitycznych udało się nam zachować państwowość na ważne dla nas 20 lat po ponad stuletnim okresie zaborów Wskazuje na polski potencjał intelektualny, polską szkołę matematyków, która pozwoliła na powstanie w krótkim czasie wysoko kwalifikowanych kadr do wywiadu wojskowego. A plasował się on w czołówce najlepszych wywiadów w Europie.
            Pan Nowik zajmuje się wojną z Rosją Radziecką z 1920 r., to jego pasja. Wie o tym okresie wszystko. Opasły tom książki o Enigmie swojego autorstwa („Zanim złamano Enigmę...Polski radiowywiad podczas wojny z bolszewicką Rosją”), który przyniósł ze sobą na dzisiejsze spotkanie dotyczy dziejów polskiej myśli matematycznej. Druga wojna światowa to także historia udziału polskich kryptologów w zwycięstwie aliantów nad hitlerowskimi Niemcami. Nie było to przypadkowe. Mieliśmy przecież tradycje łamania szyfrów przez polski radiowywiad już w czasie wspomnianej wojny w 1920 r.,  kiedy rozkazy i meldunki sowieckich dowódców dla polskiego sztabu nie były tajemnicą. W czasie dyskusji padały w związku z tym pytania ogólniejszej natury. O kondycję polskiej myśli naukowej. O obowiązki wobec ojczyzny nie najlepiej opłacanej polskiej kadry naukowej. O wychowanie młodzieży ku patriotyzmowi. Wreszcie o sam kształt idei patriotyzmu dzisiaj, o możliwe przewartościowania w związku z duchem czasu, w którym żyjemy. O stałe niezmienne rysy idei patriotycznej. Jak wiele tu trzeba zmienić poczynając od nauczycieli, poczynając od ich stosunku do ucznia, do dziecka? Harcerstwo, co z ideą harcerstwa, która te zadania przed wojną bardzo dobrze wypełniała, może warto do tego wrócić...Pan Nowik mimo ogromu pracy zawodowej zawsze znajduje czas, jako instruktor harcerski, na takie spotkania z młodzieżą, na takie wychowawcze spotkania na obozach i biwakach, połączone z  zabawą i wypoczynkiem.
           

Iwona Wróblak
luty 2006

sobota, 24 grudnia 2016

Boże Narodzenie przychodzi cichutko

            Krzesła ustawiono w kręgu, tak by zbudować centrum, wokół którego usiądą dzieci skupione wokół środka. Zniesiono tu zapalone światełka niczym małe gwiazdki betlejemskie. Ich światła w półmroku dawały szczególną atmosferę ciepła, rodzinności, ale też i zadumy. Cichutko przyszło Boże Narodzenie do auli w SP. nr 2. Miało kształt wspólnego czytania wierszy, śpiewania kolęd. Było spotkaniem przyjaciół w szkolnej rodzinie. Na pamiątkę, też by roznieść „po świecie” te światełka wewnątrz grona przyjaciół umieszczone, dzieci dostaną potem te zapalone gwiazdki do zabrania do swoich klas, dla innych dzieci. Z dziećmi, uczestnicząc jakby w spotkaniu świątecznym, w kręgu przystanęła też nieduża choinka, świątecznie przystrojona. Przysłuchiwaliśmy się recytującym wiersze dzieciom. Każde z nich, od najmłodszych po te z najstarszych klas, miało przygotowany krótki utwór. Śpiewaliśmy dobrze znane wszystkim polskie kolędy, na keyboardzie i gitarze przygrywali nam Roman Baryła i Maria Sobczak – Siuta. Szczególny nastrój udzielił się wszystkim - dorosłym, rodzicom i gościom. Uroczystość starannie przemyślana, efektowna była kwietna zielona dekoracja a pomysł światełek – lampek był świetny, tych gwiazdek, które dzieci - z dającym się zauważyć namaszczeniem - przejmowały potem z rąk pań nauczycielek. Paniom organizatorkom udało się stworzyć specyficzny nastrój świąteczno-rodzinnej magii Świąt, który będzie na pewno przez dzieci i nie tylko przez nie,  zapamiętany. Wierszyki jak dyskurs o Święcie Bożego Narodzenia, jak wzajemne dopowiadanie sensów spotkań świątecznych. I wspólne śpiewanie. Miał  być – tak sądzę – osiągnięty efekt zaistnienia dzisiaj wspólnej szkolnej rodziny, i tak było.    
            Takiego zdania byli również zaproszeni goście: przedstawiciele Urzędu Miasta, Rady Rodziców, Kościoła i dyrekcji szkoły SP. nr 2 w osobie Marii Słomińskiej. My dorośli, swoją obecnością, utworzyliśmy ostatni zewnętrzny krąg – ten wokół zapalonych gwiazdek betlejemskich w środku – krąg przyjaźni, miłości i sympatii. Te właśnie uczucia, ofiarowując dzieciom światełka, wyraziła Sobczak - Siuta mówiąc im – to wasza Gwiazdka na jutrzejszą Wigilię. Bogata symbolika tych prostych słów była w owej chwili czytelna dla wszystkich obecnych. Udało się paniom nauczycielkom –  pomysłodawczyniom spotkania – Hannie Barczewskiej i Marii Sobczak - Siucie, przybliżyć w ten sposób istotę Świąt Bożonarodzeniowych. Aby tradycji stało się jeszcze bardziej zadość każde dziecko otrzymało słodki upominek na pamiątkę tej szkolno-rodzinnej uroczystości w auli w SP. nr 2.


Iwona Wróblak 
luty 2006 

piątek, 23 grudnia 2016

Spektakle Teatru Pchła

            Ten wieczór teatralny przyniósł widzom dwa spektakle teatralne na nadspodziewanie wysokim poziomie. „Odmienność” i „Opakowanie” na  podst. ”Operetki” i innych dramatów Witolda Gombrowicza, spektakle nagrodzone na Wojewódzkim Przeglądzie WOPTA w roku 2004 i 2005.
GEST – operowy, konkretnie operetkowy jest najważniejszy. W teatrze. Gombrowiczowskim teatrze. Wstążki – oplatające- kanwa teatru, na scenie rozwijają aktorzy. Jest zbiorowa CHĘĆ rzucenia tą wstążką. Zbiorowy zamiar. GESTY są najważniejsze. Bycie społeczne, język ciała. Mają wartości uniwersalne. Mistrz Mody oplata wstążką społeczeństwo na swoją modłę. Moda – potężna siła, kicz. W innej scenie modeluje się dziewczynę, ustawia jej  ręce, nogi, nawet uśmiech, stale obecna jest Wstążka, oplata się nią, wszystko mierzy. Nasuwa się skojarzenie z braniem miary do pochówku. W to  wszystko wplecione są tradycyjne role w społeczeństwie mężczyzny i kobiety. Widzimy słabe próby oporu ze strony dziewczyny. Mistrz Mody kieruje wszystkim. Interakcje między ludźmi na wszystkich poziomach. Na końcu Bal Mód – hieratyczne postacie, bal przebierańców, muzyka – dźwięki jak  pomlaskiwanie CZEGOŚ. OPAKOWANIE – treść to forma, mówi nam przekornie ze sceny mistrz Gombrowicz.
            Wykluwają się postacie, jak przez ciecz gęstą idą ku nam przez scenę. „Och, zachód słońca!”- zachwycają się na różne głosy – jaki piękny!, wtórują mu klakierzy na dworze książęcym. Co się wykluwa na scenie? Obok nas... Konwencja. Chodźmy spełnić nasz obowiązek, jesteśmy młodzi, jesteśmy młodymi mężczyznami, funkcjonujemy jako młodzi mężczyźni itd. – czyli skok w KONWENCJĘ... Coś „bulgocze” w księciu, który się nudzi. Podobnie wyjęta z konwencji jest Iwona...księżniczka i jest podobnie – znudzona? Ona po prostu milczy i nie bierze udziału. Groteska bajki o księciu i kopciuszku. Ona, Iwona, jest centrum, wokół niej dzieje się wszystko, jej się kłaniają wszyscy na dworze – bo jest wyjęta z FORMY?...Otoczenie docieka powodów, dla których książę wybrał Iwonę, nie dostrzegają znaczenia, istoty FORMY...bo są w NIEJ (tej Formie) zanurzeni?...Jak w oceanie...Konwencja jest miarą „przyzwoitości”, jej braku się nie toleruje...Ona (księżniczka) słusznie boi się konwencji. Wszyscy się od Iwony chcą w tym sensie odróżnić, udowodnić, że SĄ konwencjonalni. Królowa mówi – chcę być tylko giętka. Powstaje zamiar zabójstwa. Iwona jest ubrana na biało, wszyscy inni na czarno i  czerwono. Podaje się jej rybę – żeby się udławiła. Mechanizm i marionetki znowu są CZYSTE Wycofują się wolno z przestrzeni scenicznej, przykrywa ich  czerwień.
            Konwencja, która już dawno zużyła swoją funkcję ostoi tradycji i norm społecznych stabilizujących społeczeństwo. Narzuca ludziom sztywne kanony. Jest tutaj siła działającą jakby w służbie samej siebie, w małym stopniu służy ludziom np. jako otoczka bezpieczeństwa, schronienie. Tutaj znaczy tyle co stagnacja, sznurki podwieszone do ramion i nóg. Scenarzysta dobrze uchwycił groteskę gombrowiczowskiego teatru, gdzie słowa i gesty są  równoprawnymi elementami sceny, z całą symboliką zawieszoną gdzieś pomiędzy nimi.
            Wątek psychologiczny. Sposób myślenia księcia – jest tu i bunt młodzieńczy i poszukiwanie autentycznych wartości w życiu. I parodia takiego myślenia. Rodzice księcia grzeszą za to „nowoczesnością”, to moda wychowywania tzw. bezstresowego. W rzeczywistości nie mają żadnej wizji, idą w  przyszłość po omacku, chcąc pozorną troską rodzicielską zamaskować nijakość charakterów i faktyczny brak propozycji – dla syna, dla królestwa. Wielka metafora społeczeństwa, aktualna i dzisiaj. Całość źle się kończy dla Iwony, jest ona skazana – poprzez wybór księcia – na niebyt, na zniszczenie i na  śmierć. Jest jak zgrzyt w już źle działającej maszynie. I to na śmierć banalną – przez uduszenie się ością rybią. Entropia na pewno skorzysta z tej  szansy...Bardzo się o to dba, żeby dziewczyna nie stała się symbolem czy bohaterką. Poprzez ten zamiar staje się ona główną „ością” sztuki, soczewką i  zwierciadłem, które jest sprawdzianem dla każdej postaci. A są one zagrane przez młodych aktorów bardzo dobrze. Są czytelne i wyraziste. Widać dobre przygotowanie i dobre zrozumienie sztuki. Moje gratulacje dla aktorów i pani Jolanty Glury. To było wspaniałe widowisko, zrobione przez naszą młodzież w MOK.
            W przedstawieniu brali udział: Daniel Gąska, Krzysztof Brończyk, Marek Jura, Monika Jura, Zuzanna Bratuś, Anna Szewczyk, Joanna Meissner, Aleksandra Chicuń, Sylwia Klewańczuk, Daria Pietrzak, Katarzyna Wysota, Agnieszka Polit, Barbara Przywoźna i gościnnie Mariusz Czujko – perkusja.


Iwona Wróblak
luty 2006

czwartek, 22 grudnia 2016

Szkoła empatii w SP nr 2

            Piękne, eleganckie i proste w formie grafiki, prace plastyczne podopiecznych pani Małgorzaty Pietrzykowskiej rozłożone są na stoliku. Można je  zabrać, na pamiątkę, do domu, przy okazji wrzucić do skarbonki grosik na farbki.
Baloniki zdobią salę gimnastyczną w SP. nr 2. Mijam grupę z międzyrzeckiego DPS, schodzą się goście, duzi i mali, wnoszone są wózki inwalidzkie, maleńka dziewczynka w objęciach matki rozgląda się ciekawie.
            Już jest muzyka, Karolina Szulga nuci za keyboardem, wyczuwa wibracje dźwięków, które już płyną z głośników. Małe aniołki ze skrzydłami krążą po sali, tudzież czarownicy, pewnie z Narni, z różdżkami. Są też różne królewny, giermkowie i wszelkiej maści przebierańcy. Będzie bal karnawałowy, atmosfera gęstnieje. Opiekunom i organizatorom nie brakuje wyobraźni, bardzo się o to dba tutaj, by życie niepełnosprawnych było możliwie bogate we wrażenia.
            Maria Sobczak – Siuta wita gości. Ledwie ją poznaję, głównie po głosie, jest pięknie przebrana. Piosenka i Nutki, taniec i radość, jak się potem przekonuję - we wszystkich dziedzinach jest bardzo dobra. Rozpoczyna i formuje korowód tańczących. Pan Solarewicz, jako z – ca burmistrza, jest  proszony, w sam środek...
Pani dyr. SP. 2 Maria Janeczek tańczy z dużym poczuciem rytmu. Trzeba tańczyć tutaj, tego nauczyłam się w czasie moich wizyt na tym corocznym balu karnawałowym
            Rozpoczyna uroczystość dostojny polonez. Z godnością zostaje odtańczony, kolej na następne tańce. Zabawa jest świetnie zorganizowana. Krzysztof Solarewicz tańczy teraz w parze z aniołkiem, potem z małą indianeczką. W zabawie bingo wymiana tanecznych partnerów. Pani Halina Skrzydło zgrabnie włącza się w reguły bingo. Wielka sala gimnastyczna w SP. 2 daje możliwości rozwinięcia szyku. W tym roku SP. 2 przejęła opiekę nad  Międzyrzeckim Stowarzyszeniem „Szansa” na rzecz Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej Uzdolnionej Artystycznie. Zmieści się na sali kostium, nadmuchiwany chyba, kosium Bardzo Grubej Osoby. Przebranie niebanalne, właścicielka kostiumu wzbudza uznanie za pomysł. Czyjś kapelusz czarnoksięski zgubiony „na parkiecie” wraca do właściciela. Wąż tańczących oplata salę, ale w środku też są pojedynczy tancerze, czy też pary tańczących. Elementy rapujące w repertuarze, obroty, znowu wielkie koło i trzymamy się powtórnie za ręce. Układy choreograficzne ciekawe, nie ma  miejsca na rutynę.
Obowiązek przebrania się, jak już wspomniałam, jest bardzo poważnie traktowany. Jest w dobrym tonie. Krzysztof Kondraciuk, samorodny talent mimiczno – cyrkowy, klaun, ma talenty gwizdkowe. Dźwiękiem gwizdka świetnie wyraża wszelkie niuanse uczuć – radości z widzenia każdej osoby. Każda radość jest inna, ale zawsze empatyczna, zarówno wobec dorosłego jak i dziecka. Hanna Szulga szepcze mi, że państwo Dorota i Krzysztof Kondracik mają dwoje dzieci niepełnosprawnych. Mają też wiele do ofiarowania innym, jeśli chodzi o wsparcie, pomoc, podzielenie się własnymi doświadczeniami.
Pierwsze przedstawienie programu artystycznego. Mali kolędnicy Sylwii Guzickiej.
            Pani Sobczak – Siuta niezmordowanie prowadzi korowody tańczących. Wieloletnia nauczycielka, widać, że tutaj, wśród tych dzieci, osób ze  Stowarzyszenia jest u siebie, w swoim żywiole. Do koła włączają się goście z DPS – u.
Zaproszono mnie tutaj, gdyby tego zaproszenia nie było, a ja nie wiedziałabym o istnieniu ludzi takich jak ci, tworzący tutaj rzeczy prawdziwe i ważne (może najważniejsze...) gdyby nie było, wiem to, że dużo kamieni, niepotrzebnych, nadal nosiłabym na grzbiecie, niedobrych głazów niedostatku krajobrazu empatii, której tutaj bije źródło. Ludzie zamknięci na co dzień w wirze własnych spraw, nieobyci z ideą takich stowarzyszeń jak ”Szansa” mogą czuć się na początku nieco zażenowani przebywając wśród tych otwartych, naprawdę wspaniałych osób, ale ilość emanowanej tu dobrej energii sprawia, że wrażenie takie, jeżeli zaistnieje, szybko mija, wraca się do źródeł. Polecam wszystkim wizytę - chociaż raz w życiu - na takim balu. Jest dla każdego niezbędna.
            Klaun znowu nawołuje do zabawy szerokim gestem. Na balu się niczego nie wymaga, ani talentu tancerza, ani przesadnej muzykalności, co  najwyżej otwarcia i serca. To jest do nauczenia. Pan Klaun, swoją postacią, nie zawaham się powiedzieć symboliką, uosabia wszystko, co najistotniejsze, radość samą w sobie, dziecięco bezpośrednią i spontaniczną, pewną delikatną rubaszność, poprawioną dla lepszej widoczności – dla tych mniej empatycznych, makijażem klaunowskiego uśmiechu. To dojrzałe cechy prawdziwego człowieka o dojrzałym stosunku do świata. To emanacja tego Balu, tej chęci tańczenia, cieszenia się wraz z innymi – mimo i ponad wszystkim, co obecne w życiu człowieka, braku ciężaru w sercu, tego samorzutnego uśmiechu, jaki wizualizuje mi się w SP. 2 jak olbrzymia uśmiechnięta buzia. Ma SP. 2 swojego balowego dobrego klauna, jak dobrego czarodzieja, ma też  kilku, czy kilkunastu, wspaniałych ludzi, kobiet jak np. z brzegu - panie Sylwia Guzicka, Ludmiła Gogoc, Katarzyna Nyczak – Walaszek, od wielu lat -  Hanna Szulga i wiele innych, skromnych, zwyczajnych i wspaniałych. I dyrekcja SP. 2, bez której wiele inicjatyw podejmowanych przez te osoby byłoby trudnych lub niemożliwych do przeprowadzenia.
            Na koniec spotkania podziwiamy trochę profesjonalnej wokalistyki w wykonaniu Karoliny Szulgi, wokół której zasiadają w kucki słuchacze, dzieci i dorośli. Tak więc – „bądźcie pozdrowieni, nadwrażliwi za waszą czułość”- najlepiej jak można wyrazić śpiewa Karolina.
Jak rozpoczęto, tak kończymy polonezem, z przyjemnością podnosimy głowy wyżej , prostujemy się. To wielki zaiste bal.
            W SP. 2 jest możliwość tworzenia klas integracyjnych. Prosi się opiekunów o zgłaszanie dzieci.
Aby wspomóc działalność organizacji pozarządowych takich jak „Szansa”, których celem jest animowanie i rozwijanie aktywności społecznej oraz pomoc techniczna, szkoleniowa, informacyjna i finansowa organizacjom socjalnym i grupom samopomocowym można przeznaczyć na nie 1 % odliczenia podatkowego. Odnośne druki i wyjaśnienia można uzyskać w siedzibie Stowarzyszenia „Szansa”.

Iwona Wróblak
marzec 2006

środa, 21 grudnia 2016

Święty Walenty i Teatr Pchła

            Jak przystało na dzień św. Walentego Wielkie Serce rozpięte na dekoracji zdobi scenę na sali w MOK. Ku czci dzisiejszej okazji wybrzmi, nie  potrzebujący osoby adresata czy nadawcy, zza kurtyny – tekst, pierwszy, o miłości (kobiety, mężczyzny), miłości, która nie żąda, za to przebacza, i daje –  nie oczekując. Wielkie Serce św. Walentego jest tłem, naszkicowane na białej przestrzeni dekoracji scenicznej.
            Ten wieczór poezji to wybór perełek literatury, okraszonych pieśniami, poezją śpiewaną. Odcienie miłości, miłosne zdarzenia między dwojgiem, jak muśnięcia pędzla na palecie uroczystego nastroju i akordy muzyczne, harfy instrumentu, który stroją obydwoje.
Nastrojowo dzisiaj, przy przygaszonych światłach, świetliście i kwietnie. Subtelny to temat – miłość – odmieniany tutaj wielokrotnie, i uchwycić jego wysublimowany sens nie jest łatwo...Dzięki naszym świetnym międzyrzeckim młodym wokalistkom Ewelinie Rachel ze Studia Piosenki, Basi Przywoźnej – muzykalnej o mocnym głosie aktorce Teatru „Pchła” pani Jolanty Glury i Karolinie Szuldze staje się to możliwe. Jest Karolina przekonująca, kiedy śpiewa tym swoim śpiewnym szeptem „ten dziwny kwiat sekret mój dobrze zna”, czystym, wibrującym w ciszy sali. Ile pokładów wrażliwości jest w tej  dziewczynie, ostatnio słyszę ją w najpiękniejszych polskich kompozycjach, repertuar jej ma coraz więcej piosenek z gatunku właśnie poezji śpiewanej. Recytacje też są bardzo dobre, poprawna dykcja i zrozumienie tekstu, wszystko dobrze się słucha. Całości dobrze służy muzyczna ilustracja i starannie dobrane teksty.
            Słowo „kocham” pojawiło się dzisiaj w różnych odmianach, niuansach, znaczeniach, bogactwie tych znaczeń. W spokojnym, wyciszonym tonie minął wieczór walentynkowy, wieczór poezji i muzyki przygotowany przez Teatr „Pchła” Jolanty Glury.


Iwona Wróblak
marzec 2006

wtorek, 20 grudnia 2016

Wieczór z poezją i muzyką.

            Kolejny taki wieczór z poezją i muzyką w sali MOK. Grupa młodzieży ze szkół ponadpodstawowych z Bobowicka, Międzyrzecza i okolic, Pszczewa, Bledzewa. Mówię do Jolanty Glury – te wieczory dojrzewają jak dobre wino, co coraz lepsze. I widownia nam się poszerza. Do stałych miłośników poezji, teatru i dramy dołączają kolejni.
            Występują uczniowie Anny Kuźmińskiej z Zespołu Szkół Rolniczych w Bobowicku. Spektakl jest utkany ze scenek teatralnych, recytacji i pieśni. To rozmowy z Bogiem, czynnikiem Sprawczym – rozmowy na dobranoc, zamiast modlitwy.
Sceneria ławek w parku. Takim parku starym, secesyjnym, obszarze naszych spotkań z własnym czasem przeszłym i teraźniejszym. Gdzie spotykają się  ludzie idąc ścieżkami własnych myśli. Recytują je, mówią, artykułują w obliczu siedzących naprzeciw nich ludzi. W ich polu widzenia, tam gdzie mieszkamy, żyjemy i w naszym ontologicznym sensie, pod takim czy innym kątem wzajemnego się postrzegania. Nieustanny nasz dyskurs z Bogiem, dialog mówiący różnymi osobami, przez różne osobowości. Poety czytającego z pomiętej kartki wiersz, pewnie swój, kobiety oglądającej stare zdjęcia, romantycznej dziewczyny w wieku przeżywania zachwytu nad światem, wsłuchanej we własne doń pytania. To zapamiętane, w myśl scenariusza, wspomnienia obecności tych osób na tzw. boskim planie. Obecność na tych metaforycznych ławkach jest najważniejsza, w ogóle – obecność TU,  jakakolwiek. Być. Jesteśmy w jakimś miejscu i czasie, spotykamy się, jak tu na ławkach w parku. Dobrze, jeśli zdejmujemy nieprzeźroczyste Zasłony miedzy nami, widzimy się wzajemnie. Dobrze, jeśli słuchamy się chociaż przez chwilę, jak tu na dzisiejszym spotkaniu z poezją i muzyką.
 Przeplatane to wszystko nastrojową muzyką, niemalże aktorskim wykonaniem poezji śpiewanej.
Przeplecione nastrojem istnienia we wszechświecie, powiedziałabym delikatnie zaznaczonej rzeczywistości faktu twardego istnienia, jednak istnienia - pomimo uciążliwości bólu i cierpień...
Kolejne odsłony dzisiejszego spektaklu w wykonaniu młodzieży z Bobowicka. Jak widoki pokoi oglądanych w recytowanym wierszu. Przewracamy kartki scen jak książkę. Są te sceny jak osobowości i style postrzegania i odbioru świata, odbioru ludzi. To widowisko to pewna całość dramaturgiczna z  jasno zarysowanym scenariuszem i zamysłem reżyserskim. Przemyślana i w szczegółach starannie wykonana mimo pozorów luzu i spontaniczności.
            Duże umiejętności wokalne młodych aktorów. Są i mistycyzujące utwory o naturze zjawisk i naszym miejscu w tym przepływie zjawisk. Miejscu, jakie mamy, jakie chcemy i powinniśmy mieć. Na miarę naszych oczekiwań.
Pełny kontakt wzrokowy występujących i kontakt z widownią, która słucha. Jak powiedziała na początku Jolanta Glura, coraz nas więcej na tych  spotkaniach z poezją.
NASZE OBECNOŚCI. Kobieta ze zdjęciami retrospektywnie myśli o przeszłości, waży zdarzenia, osoby i czas przeszły. Mówi o drogach, które być  może by przeszła, gdyby je wybrała.
Co się wiąże z naszą nierozpoznaną przeszłością? Czy to było do wykorzystania, te szanse nam dane. Realność świata, w jednej z piosenek, na pozór banalne stwierdzenie, że „życie to nie sen”. Różne punkty widzenia istot czujących zależnie od ich pozycji w hierarchii stada. Inaczej wygląda świat psiej perspektywy, psiej śmierci, psiego opuszczenia przez pana, który opuszcza i uśmierca swe zwierzę. Świat jest jak bal, z marionetkami i półludźmi, nieustający bal, czy nas na niego zaproszą? Orkiestra gra, tak jak świat istnieje wraz ze swymi drobiazgami, ich pakietem (sami jesteśmy też takim drobiazgiem, pewne powikłanie tego układu jest takie, że ten drobiazg myśli i czuje...)Ale... drzwi na BAL są otwarte dla nas (na razie), nie tylko przedmiotem jesteśmy.
            Nasi świetni młodzi aktorzy – wykonawcy: Aleksandra Dziedzic, Ewa Kozberg, Damian Turczyk, Paweł Sochacki (reżyseria, wybór tekstów, inscenizacja – Anna Kuźmińska - Świder).

Druga część wieczoru.
STÓŁ. Zostaje zasłany obrusem. Spektakl teatru „PCHŁA” pani Jolanty Glury. Na tle tego STOŁU dzieje się on – SPEKTAKL w mieście. Miasto - olbrzymie, zbiorowość, i jego konteksty. Tu w tym MIEŚCIE uwierzymy w kolejne Boże Narodzenie...bo nadzieja wstąpi w nas. Nadzieja wielokontekstowa, nie tylko stricte religijna. Lampki jak betlejemskie światełka są roznoszone po sali do widzów – do każdego stolika, jak do każdego domu i miejsca, gdzie żyją ludzie. Dadzą nam wiarę, że jest w tym sens, bo ludzie są z nami, są tutaj swoją odwieczną bliskością. Musimy ją tylko odczuć, tą obecność.
Nasze obecności przy pustym miejscu przy stole. Dla kogo zapalamy świeczki, by płonęły? Chcemy wszystkim, dla każdego, którego obecność przy stole jest nam niezbędna, świeczki jak pięcioramienne gwiazdy miłości. „Pokój ludziom, pokój światu choćby na jedną tylko noc”- pięknie śpiewa w piosence Karolina Szulga.
            Gwiazdki zawieszone zostały na choince, nanizane na strukturę naszej tradycji świątecznej. Może nieprzypadkowo zaraz potem aktorzy rzucają w  publiczność słowa – strzępki jak informacje ze stron gazet. Tym rozkawałkowanym fragmentom naszego profanum dopiero intonacja nadaje sens. Tak jak  gesty nadają znaczenie słowom, sami nadajemy znaczenie rzeczom, nadajemy znaczenie sobie. Życząc sobie świątecznie. Obejmując, uśmiechając się,  potrzebując siebie wzajemnie.” Niepowtarzalni, nierówni, nadwrażliwi, bądźcie pozdrowieni – za to w WAS nieskończone, nieznane, niewypowiedziane. Bądźmy pozdrowieni”- piosenką wraz z zespołem „PCHŁA” kończy wieczór Karolina Szulga, jedną ze swych wspaniałych piosenek, z których jedna ostatnio dostała nagrodę główną na przeglądzie piosenek w Kielcach.


Iwona Wróblak 
marzec 2006 

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Arkadiusz Strugała – prace plastyczne

            Arkadiusz Strugała, ur. w 1979 r., swoją przygodę ze sztuką rozpoczął pod bacznym okiem artysty plastyka Romana Kasprowicza. Uczestnik nieistniejącej już sekcji plastycznej „Kotłownia”. Studiował na poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych oraz w Instytucie Sztuk Pięknych Uniwersytetu Zielonogórskiego. Uczestnik kilku wystaw zbiorowych oraz jednej indywidualnej. Oprócz rysunku zajmuje się także malarstwem sztalugowym i  ściennym. Aktualnie mieszka i tworzy w Trzcielu.
             W holu Klubu Garnizonowego subtelne akwarele, rysunki postaci ludzkich z naznaczonym farbą konturem, na biało – ceglano czerwonym tle.  Uchwycony charakter wewnętrzny poszczególnych postaci, osobowość, niepowtarzalny ich styl spojrzenia, uśmiechu, pochylenia, ułożenia ramion. Rysunki z plamami cieni i światła – w rysach twarzy, załamaniach materii ubrania. Są one narzędziem, które delikatnie zaznacza obszar płaszczyzn, na  których skupia wzrok widz. Tworzą sieć, jaśniejszych i ciemniejszych obszarów, która wyraża na tej wystawie styl artysty autora– wyraźny na prawie wszystkich pracach zgromadzonych tutaj. Tło postaci na obrazach jednolicie dwukolorowe tworzy trzeci wymiar, ilustrując też i w taki sposób powód, dla  którego autor portretuje danego człowieka. Ten inny, dodatkowy wymiar widoczny jest np. w rysunku postaci, w jej półwysokości, profilu, gdzie jakby wycięta jest z obrazu białego tła, z czarnym negatywem pozostałym po niej wewnątrz, ciekawa poprzez uzyskanie dwuwymiarowości. Studium postaci i  charakterów. Precyzyjny rysunek.
            W rysunku starej kobiety ceglasta czerwień tła jest obfitsza, bardziej nasycona, jest jej więcej. Zmęczenie fizyczne, umęczenie cech witalnych postaci obrazuje sposób ułożenia ręki na sukni. Siedzi na krześle, zwiotczała nieco, odpoczywa oparta na krawędzi. Klasyczne studium siedzącej postaci kobiecej. Wyraźna cienka kreska postaci młodej dziewczyny mogłaby z powodzeniem być ilustracją w książce. Kolor jeśli jest, od beżu po czerwień wypływa z rysunku samoistnie, bez kreski, plamą, tworząc w zamierzeniu autorskim przekaz już gotowy.

Iwona Wróblak
marzec 2006

niedziela, 18 grudnia 2016

Umarłym oczom bądź posłuszny

            Jest to taki żywot za opłotkami - miejsca i czasu -. „Czas użyczy mi nóg? Wyrosną z każdej strony czasu? Powietrze mnie dotknie, prawie nie  kochając?” Jest do tych parametrów istnienia stosunek obiektywny, ciepły przy tym, czy pełen zrozumienia... dojrzałości? Wydaje mi się, że tak. W tej już  trzeciej książce, na niezmiennie wysokim, równym poziomie. Prawidłowe dobre proporcje postrzegania siebie i świata; - „Świat nie ma kołyski, ona (kołyska) jest w tobie”. Partnerem rzeczywistym jest nowy osiągany stan umysłu. Partnerem do życia osoby własnej, której jest potrzebne zwierciadło, by  mogła się obejrzeć, żeby mogła mieć na czym gruntować, zapuszczać korzenie. Mieć dystans, dobry dystans, w rezultacie późniejszym, do wszystkiego co  stworzone – przez kogokolwiek.
            Jest filozofia buddyjska zachodniej proweniencji, przetarta, przefiltrowana przez umysł artysty poety, także człowieka o życzliwej ludziom osobowości, wrażliwego, o ciepłej inteligencji, wszystkie jej aspekty to kwintesencja Mahamudry, wyrażona indywidualnie. Z lekkością formułuje autor te  prawdy, pozornie mimochodem, jakby wymykały mu się chyłkiem przy codziennych czynnościach, wobec rzeczy, ludzi i zjawisk. Sam wprost nazywa siebie tą „czynnością, szczeliną, gdzie uciekasz, głosem przenikającym zakamarki”. Bo „grą jest znaczenie” obiektów i rzeczy. Jest i zrozumienie, może przeczucie(ważne dla poety) zrozumienia – „Jestem jak mapa, kontynent, mam własną mapę, może jestem mapą?” Zrozumienie, rzeczywistość, jaka jest?  Ta istota filozofii buddyjskiej, właściwe ustawienie, przy spokojnym umyśle, własnego ciała i świata wokół – „Przez tłum dostrzegłem i przeciskam się  tam(...)Idę(...)pomiędzy ruchem tramwaju a jego zaprzeczeniem(...) tam gdzie zbudujemy nagą, lekką konstrukcję/ która nas przetrwa(...) i zamieni w białe nic, które nie oszuka”. Nasza obecność podczas przedstawienia (moje podkreślenie).Duże prawdopodobieństwo naszej obecności podczas wielkiego Przedstawienia. Które to uczestnictwo zapewnią metody (dojścia na miejsce) i środki, i ochrona. Nie, żeby zapewniły je absolutnie, nie. –„W pustym banku ciała chciwy jestem zdań, co uzależniają jak męskie rymy” W przypadku swoim -  poety mówi  o literaturze, jak o mięsie i krwioobiegu. Jest się  cielesnym, omylnym. I zdanym na zdarzenia. Ale ma się to drugie dno, które jest bezpieczne i pewne, jak matematyka. No, może nie w tym życiu koniecznie, ale mamy przecież kołowrót wcieleń... Bez tego wielokropka nawet.
            Co zajmuje autora? „Być”. Ontologicznie, po buddyjsku. „Nie obawiam się być tym, czym muszę, zrobię, co mam zrobić, niezależnie od postaci.”
Jest coraz bardziej Pasewicz czytelny, potoczny nawet, mówi z każdą książką coraz jaśniej, dobitniej, przy od początku bardzo sprawnym warsztacie językowym, jest coraz bardziej intuicyjnie dosłowny, precyzyjny, słowa nazywają rzeczy, nie mają oprócz tego innej u niego funkcji. Jeszcze o czytaniu -. Trzeba czytać tę książkę będąc wyluzowanym i uważnym. Pasewicz na to zasługuje. Uwaga wynikać powinna z rozluźnienia i dosłownego traktowania każdego słowa. Ulegania skojarzeniom. Nie obawiania się dostrzegania szczegółów z otoczenia bardzo bliskich wkoło rzeczy otaczających temat główny. Bardzo namacalnych rzeczy. Tych również związanych z biologią. Docenienia pokory, prawdy, poważnego traktowania, w sensie ontologicznym, wszystkich rzeczy, które maja na nas wpływ, a wiele z nich je ma. Od widelca po paznokieć. Trzeba je koniecznie zobaczyć i dostrzec, by zrozumieć wszechświat – i siebie, jak dwa równoprawne elementy.
I mówić ciepłym szeptem. Trzeci tom poezji Edwarda Pasewicza.

Iwona Wróblak
marzec 2006


sobota, 17 grudnia 2016

Wystawa w galerii otwartej

            „Zima nie musi być szara i zimna”- mówi pani Ola. Bezśnieżna w dodatku w te ferie. Co można zrobić? Dzieciaki dostały wór kawałków styropianu, dużo kłaczków białej waty, klej. Wyobraźnię – to naturalne, podstawowe tworzywo – już miały.
            Aleksandra Banach – dekorator pracownik Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury – „Wierzę w dzieci, one mnie w tym względzie nigdy nie zawiodły-”. Z takim przeświadczeniem zabrała się do organizowania warsztatów plastycznych, których skutkiem miała być końcowa wystawa. Pani Ola – „Nie tylko o  wystawę chodziło zresztą. Miały dzieci działać, miały tworzyć. Dzieci mają naturalną potrzebę poszukiwania rzeczy nowych, nowych technik. Takie są.  Trzeba ich tylko do tego zachęcić.” Pani Ola wie to intuicyjnie. Sama jest matką, a w wolnych chwilach od wielu lat maluje i rysuje. Patrzy na sztukę, i na  świat, także oczami dziecka, umie tak patrzeć. – „Każde dziecko jest inne, proszę spojrzeć...”- pokazuje mi dzieła swoich podopiecznych. Oglądam. Makieta ze skocznią narciarską Małysza, fantazyjna bałwanka płci żeńskiej – ma warkocze oraz długi nos, figurka konia z siodłem, inne stworki, postaci z  wyobraźni, wydumane, zasłyszane czy przeczytane – w bajkach, w TV. Trzeba z tego materiału wydobyć tworzywo, zachęcić do własnego twórczego jego przekształcania. Ola – „Musimy inspirować artystycznie nasze dzieci. Przy okazji zabawy rzecz jasna, poprzez nią. Uczynić tę zabawę jeszcze bardziej fajną. Powinny się przy tym przede wszystkim dobrze bawić”-.
            Tak też było. Pani Ola opowiada o poszczególnych uczestnikach warsztatów, jak powoli się rozkręcali, wszyscy razem, przy stołach, prześcigając się w pomysłach. Miały watę, bibułę, wycinankę, styropian, plastik. – „Dzieci naprawdę lubią robić coś nowego, nie boją się nowych doświadczeń i prób. Trzeba umiejętnie zachęcać, przy tym każdego inaczej, nawet „zaszokować” pomysłem na ich własne dzieło, wskazać kierunek, czy kierunki, działania. I –  koniecznie - dać im, zostawić, przestrzeń dla ich własnych kontynuacji tych pomysłów, przestrzeń twórczej plastycznej wolności.”
Pozwolić na rozwój.
            Pani Aleksandra prowadzi stałe zajęcia plastyczne dla dzieci od 6 do 12 lat w MOK. Asystuje, uczestniczy w ich poszukiwaniach artystycznych z  gliną, farbami. –„Trzeba rozszerzać zakres technik plastycznych u dzieci” – mówi – „pozwalać im sięgać do różnych materiałów, czerpać pomysły z  różnych źródeł. Na pewno po to, by wzmocnić i rozwinąć ich umiejętności manualne. Ale także po to, by dziecko, które już coś zrobiło, rysunek czy figurkę z  masy solnej, zachęcić (powtarza to słowo) zachęcić do dalszej pracy. Pochwalić. Rozbudzić wyobraźnię, wskazać sposoby, jak jeszcze lepiej można bawić się ze sztuką”-. W jaki sposób? – Na przykład, kiedy je zada, umieć odpowiedzieć mu na pytanie, jedno z dziecięcych ważkich pytań, jakie postawić może ( i  stawia czasem...) – o cel (!) sztuki (po co mam to robić?), o sens (!) działania w ogóle (czy chcę cokolwiek robić...) Dziecko uzna naszą odpowiedź, samo do  niej dojdzie, jeżeli udowodni samemu sobie, że potrafi zrobić coś nowego, zupełnie nowego. To bardzo ważne. Równie doniosłe korzyści są też i takie, że  działanie twórcze wymaga koncentracji, umiejętności skupienia uwagi. W swojej grupie rówieśniczej może potem imponować innym dzieciom właśnie z  tego powodu. Swojej niepowtarzalności, niezbywalnej wartości jako osoba.” Rozwój dziecka w wielu kierunkach i płaszczyznach.
            Pani Ola wie to wszystko na wyczucie. Może pomaga jej w tym własna twórcza wyobraźnia artysty, i otwartość wobec innych ludzi. W tym  umiejętność zjednywania sobie małych pomocników. Kornela Wojtaś i Ola Sobkowiak bardzo się przejęły możliwością współdecydowania w  przygotowaniu koncepcji rozmieszczenia prac na wystawie, włożyły w sprawę po kawałku swojego dziewczęcego serca. Ważna dla nich lekcja kreatywności. Są zadania na miarę oczekiwań każdego, wystarczy dać szansę, także tym najmłodszym, by wydobyć z nich uśpione rezerwy, potrzebę pracy dla innych, samorealizacji i rozwoju, tych równoległych niezbędnych nam kierunków ewolucyjnych.


Iwona Wróblak
kwiecień 2006

piątek, 16 grudnia 2016

Teatry Dziecięce PRO ARTE

            W sali kinowej MOK zobaczymy dzisiaj trzy spektakle. Prezentuje je Basia Przywoźna.
Pierwszym będzie Teatr muzyczny w żywym planie – Zespół Muzyki Dawnej „ Antiquo More” ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Międzyrzeczu. Wystawi przedstawienie pt. „Pomysł piekarczyka, czyli bajka o tym, jak ściągnąć księżyc z nieba”. Scenariusz i reżyseria - Zofia Kasprowicz, Grażyna Błochowicz, Katarzyna Chmielewska, opracowanie muzyczne – Katarzyna Chmielewska, opracowanie plastyczne – Zofia Kasprowicz, układy akrobatyczne – Janusz Jończyk.
            Wszystkie realia są zachowane. Stroje epoki renesansu, dwór książęcy czy królewski, muzyka i taniec, obyczaje. Dbałość o szczegóły to znak szczególny tego zespołu. Kultura muzyczna, zespół sam tworzy nastrój, scenerię, duża część aktorów ma właśnie takie zadanie, stworzyć nam widzom czas, w którym dzieje się przedstawienie. To muzycy grający na instrumentach z epoki, w pięknych strojach, tworzący ilustrację sztuki, grający muzykę do  dworskiego tańca. Podziwiamy wzorowane na oryginalnych układy taneczne, renesansowe kompozycje muzyczne, sposób zachowania królewskiej pary, dwórek i służby. Chodzi o przybliżenie nam obyczajowości tej dawnej epoki.
Treść sztuki to ciąg obrazów – scenek z życia pewnego dworu książęcego czy królewskiego. Para panująca ma córkę, pewnie jedynaczkę i jak to w  bajkach bywa, a epoka, o której opowiada przestawienie, jest tak inna od naszej, że bajkowa, rozkapryszoną i nieco zepsutą. Wyjdzie ona za mąż najpewniej za np. Piekarczyka, czyli szlachetnego ( i mądrego) człowieka z gminu. Ma on tylko zrobić coś, jak to przecież bywa w każdej bajce, niezwykłego. Na przykład ściągnąć księżyc z nieba. Robi to w sposób praktyczny (może po to, by udowodnić, że epoka, chociaż dawna, istniała realnie, jak również tamci myślący bardzo praktycznie ludzie). Piecze alegoryczny rogalik księżyca z ciasta. Królewna jest zachwycona ( nareszcie...), król duplikat korony wkłada na głowę Piekarczyka. Będzie ślub z królewną.
            Drugie bardzo dobre przedstawienie to Teatr pantomimy Zespołu Teatralnego ze Szkoły Podstawowej w Pszczewie. Zespół działa od 4 lat w  zmiennym składzie. Ma w swoim dorobku kilka przedstawień realizowanych w różnych konwencjach teatralnych. Zobaczymy przedstawienie pt. „Jak  starym kinie”. Scenariusz: Irena Mucha, reżyseria i opracowanie plastyczne: Urszula Skarżyńska, opracowanie muzyczne: Sylwester Ryczek.
Konwencja „starego kina” jest zachowana. Spektakl dzieli się na odsłony, które komunikuje się widzom poprzez napisy na banerach: „Karol poznaje Bożenę”, Karol i Bożena jadą na wakacje”, Karol łowi ryby” itd. Niewątpliwą gwiazdą jest Karol, świetna kreacja Joachima Ryczka. Karol jest kochliwy, ale bardzo sympatyczny, ponosi zresztą pełne konsekwencje swojej postawy życiowej. W zabawnych gagach przestawiona jest nam historia zawierania znajomości przez Karola i sposób istnienia Karola w związku jego z Bożeną. Wszystko pantomimicznie, bez słów, za pomocą tylko gestów. Sceny są  czytelne, dobrze grane. To świetna komedia.
            Trzecie przedstawienie to Teatr żywego słowa – Teatr szkolny „Ananas” ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Międzyrzeczu. Przedstawienie pt.  „Bolero”, scenariusz: Roman Reszka, reżyseria: Maria Sobczak – Siuta i Hanna Barczewska.
Usłyszymy tym razem ze sceny słowo mówione.
 Zespół muzyczny zgromadzony na próbie. Ambitna dyrygentka(sugestywnie gra ją Kasia Pilarz). „Macie grać, mówi, dobrze grać”. „ Ale na czym?”, pytają muzycy. Dobrze by było mieć...instrumenty...Gdzie są? Sprzedano. Sprzedano instrumenty, nuty, pulpity, może także kostiumy, zespół jest bankrutem. Co pozostało? Wyjść...Ale drzwi na zewnątrz są zamknięte, bo nie opłacono czynszu za lokal. Co robić, rozpacz, jak żyć? To może zagramy, pani dyrygent? Skoro nie da się wyjść, po co siedzieć bezczynnie. I tu żywioł Muzyki, tej bogini, porywa członków zespołu w swe objęcia. W amoku nie  mogą przestać grać, chociaż w ich rękach nie widać instrumentów. Dźwięk ich zagarnia, zaczynają tańczyć, ruszać się wbrew swojej woli. Akt ten  rozpoczyna dyrygentka, jako ta najbardziej „wierząca” w boginię Muzyki, która jest dla niej wszystkim. Której się poświęciła jak nikt inny ze  zgromadzonych. Mówi – muzyka niesłyszalna, bez dźwięków, z wyobraźni, muzyka – tętno życia, głębia nieokreślona na pograniczu sensów. Dyrygentka ją stwarza. Muzycy są bardziej sprzedani niż komornik mógłby przyjąć za długi. Dyrygentowi, który podaje rytm, który jest sługą rytmu, taktu muzycznego. Chociaż żyją w świecie realnym, mają swoją krainę, do której uruchomienia wystarczy zgranie wzajemne nut i strun, a która ma wielką moc,  jak się przekonujemy...
Są też w tej sztuce i inne podteksty, związane z problemem niemocy i działań pozornych, temat zawsze aktualny. Mnóstwo możliwości odczytania tego ciekawego scenariusza. I wspaniali mali aktorzy.
            Trzy bardzo różne spektakle, trzy bardzo dobre spektakle, chociaż dziecięce... Dobre kreacje aktorskie, wspaniałe pomysły reżyserskie, staranna inscenizacja. Trudno było wybrać Radzie Artystycznej (w składzie: Krystyna Pawłowska – MOK, Magdalena Strzemiecka – aktorka, Artur Beling – aktor, instruktor ds. teatru Regionalne Centrum Animacji Kultury w Zielonej Górze).1. miejsce przyznano Zespołowi Muzyki Dawnej „Antiquo More” z  SP. nr 2, wyróżnienia: Teatr pantomimy z Pszczewa i Teatr Szkolny „Ananas” z SP. nr 2 w Międzyrzeczu.


Iwona Wróblak
maj 2006

czwartek, 15 grudnia 2016

Błony fotograficzne świata

            Mamy obecnie w Międzyrzeckim Ośrodku Kultury stricte artystyczną galerię sztuki fotografii. Tej, jak mówi Filip Pielesiak, fotografii absolutnie NIECYFROWEJ, czarno-białej, proweniencji sięgającej po pierwociny swojej historii, która z początku, w zamierzchłych czasach, zaczęła się od szkła… Tutaj jest na (kuchennych…) ceramicznych kafelkach – moje skojarzenia z renesansową sztuką kafli piecowych na przykład…
            Emulsja fotograficzna, niczym czarami, wywoływanie obrazu z kuwety fotograficznej. Zawieszone są obrazy w Galerii, „suszą” się na  spinaczach... Eksperyment niepowtarzalny - płukanie papieru. Poznawanie jego faktury przy okazji, mocowania się z chemią fotograficzną. Z warsztatu fotografii klasycznej jest ten wernisaż, o tym traktuje… O magii pojawiania się obrazu w zwierciadle materiału… Odbicia jego są częścią umysłu. Błony fotograficzne świata
            Fotografia nieprzywidywalna czyli intuicyjna… EMULSJA. To tworzywo. Półproduktem staje się papier fotograficzny. Powstają autentyczne dziełka sztuki, podobno – niezamierzone w 100 procentach… ale ja myślę, że intuicyjnie jak najbardziej są takież…
            Wypracowane (zapracowane…) wyjęte z papieru (nawet z okrągłości styropianowej bombki – bo czemuż fotografia miałaby Być koniecznie płaska??). Utrwalony na nich Obraz… Postrzępione papiery (jak cenne dokumenty historyczne), nic nie jest ograniczone normami, jeżeli ma być, choć w  części - sztuką, a takie było zamierzenie grupy fotografików. Adeptów fotografii ze szkół ponadgimnazjalnych, ludzi zgrupowanych przy Międzyrzeckim Ośrodku Kultury, którymi opiekuje się Filip Pielesiak (Filip Spiczak, Ola Toczek, Nina Strzelecka, Nicola Woltmann, Ela Ratajczak, Lidia Radzion). Pokaz, jak wielkie możliwości ma ta sztuka fotografii, jakie może mieć, jeśli ukaże się jej potencjał – dyskretnie i bardzo umiejętnie wspierając naturalne u  młodzieży pragnienie eksperymentowania na materiałach. Odkrywanie ich, powiedziałabym, w bardzo pozytywnym sensie, dziecięce.
            Fotografie nie wiszą w ramkach, mają wypełniać przestrzeń… (?), ale przecież TAK świat widzimy, przestrzennie… Zachodzą na siebie obrazy. Fala świetlna nie jest płaska. Ma co najmniej trzy wektory…
            Widzimy tylko pewnym kątem oka, jego częścią. Pikselowy obraz świata – mówiąc językiem techniki. Zobrazowany w formie – portretu złożonego z pociętych ćwiartek twarzy… Które układamy niczym puzzle w Twarz, która dzięki swojej symetrii jest powtarzalna w układzie czterojedynkowym – w naszym wspólnym DNA… Jesteśmy z tego samego kodu. Rysy twarzy są wariacjami na temat – na temat niepowtarzalności i  współistności jednocześnie Człowieka, jako gatunku, jako części wspólnoty ludzkiej. Powiązanej wieloma wątkami z innymi podobnymi nam, z resztą podobnych mu podmiotów. Równoważnych w swoim znaczeniu i wadze. Będących mozaiką wielkiego mrowiskowego układu społecznego.
            Zbite szkło, i części wizerunku. Składane nieco, wydawałoby się, niestarannie… nigdy nie ma tej samej kąpieli w przepływającym rzeką nurcie – zdarzeń, myśli i emocji. Utrwalonych – nie ma.
            Piękno Utrwalone. Piękno Pani Małgosi Stepczyńskiej, naszej 96. letniej nestorki życia społeczno-kulturalnego. Życzliwe Jej pochylenie nad  codziennością. W jej Kuchni, w kuchni jako symboliki zanurzenia w społecznej codzienności, jej udziału w licznych akcjach charytatywnych na przykład, w których brała udział od 1945 r., odkąd tu przyjechała. W Jej chrześcijańskiej stricte europejskiej opartej na pomocy, współczuciu i tolerancji filozofii, propozycji mądrego sposobu patrzenia rozumiejącego świat współczesny i gonitwę tego świata, pragnienia młodych ludzi. Jej Uśmiech… dla tego uśmiechu – przeźroczystego na szkle, warto odwiedzić wystawę. Filip mówi, że Pani Małgorzata to piękna kobieta – tak zgadzam się, i to nie tylko dlatego, że była taką fizycznie w młodości (ma zdjęcia), zostało jej to piękno, teraz utrwalone na twardym szkle.  Z rewersem.
            Czerpiemy inspiracje. Da Vinci. Zachwyca nas pięknem kobiety… Fotograficznym, dzięki geniuszowi malarza… Tutaj wektorowo wraca inspiracja… Kobieta jest tak samo, ja zawsze w dziejach, Piękna, jeżeli ukazana w odpowiednio wielu szczegółach… To nam daje fotografia. Leonardo by z niej, z tej techniki, być może skorzystał… (Długowłosa czarnowłosa) Kobieta szczegółowo(a) na tle krajobrazu, pierwszoplanowa, ale usadzona. Umiejscowiona. W naturze. Portret. Z Rewersem. By nie była (by była) maksymalnie niejednostronna. Z uśmiechem giocondalnym – myślę, tyle że  współczesnym.
            Wariancje na temat fotografii. Malarskie. Akt. Nagość. Czy ona-nagość jest piękna? I co to znaczy „piękność” (może kicz…) Podobno kontekst może o tym mówić, co to jest glamour… Nagość ciała jaka jest, każdy widzi… Nieubrana w ubiór. Model nie jest modelowaty, jest ludzkim nieubranym człowiekiem, jak wydobyć z niego fotografujące go piękno? Włóżmy go w surowe wnętrze niewymuskanego pokoju w budynku, w starym niewyremontowanym domu. Jest jego częścią, bo podobnie jak on – domostwo, pomieszczenia w jego trzewiach, się starzeje, rozpadnie, niewyretuszowany w komercję jest po prostu nagi. W prawdę go włóżmy o człowieku i jego spójności z wytworami cywilizacji, Ubiory jakie nakłada na siebie, maski pokolorowania, są czymś przemijającym, i to przemijanie – wydaje mi się, jest tematem tej fotografii.
            Błony fotograficzne świata… Zdejmujemy je jak kartki w kolorowej kronice. W kolorach sepii, bo tak się starzeje papier – pierwsze tworzywo pisane cywilizacji. Rozmywają się jak duchy, jak zapamiętane obrazy, wspomnienia. TERAZ także nam się niekiedy rozmywa… Piękne półprofile z  dozowanym światłem i oświetleniem, wypiękniające pozujące im modele… Absolutnie niezskazitelne, to co najistotniejsze zostaje w nich na Fotografiach, portretowych dziełach. Niedoraźne, nie-wyraźne – z podkreśleniem jednego z elementów mozaiki charakterystycznych cech twarzy. W pustej przestrzeni fabrycznego muralu fotograf schowany pod płachtą przykrywającą wielki aparat, w swojej artystycznej ciemni już na etapie uchwycenia obrazu.
            Z bieli wydobyta w miękkim ciepłym szalu dziewczyna, dagerotyp z uwypuklonym owalem twarzy. I uśmiechem bardzo współczesnym. To  współczesna dziewczyna. DO NAS się uśmiecha.
            Odbicia niczym w żywicy drzewnej liści i ich struktury. Fotograficzne odbicia. Reminiscencje naszego czasu. To być może po nas zostanie. Fotografie (jeśli przetrwają…)
            Poza dłońmi – palcami, macającymi tę twarz, jakby utrwalającymi ją swoim dotykiem-liniami papilarnymi, piątką palców, jest Wizerunek, lekko naszkicowany, bardzo malarsko, zaledwie kilka muśnięć techniką odbić emulsji na papierze…
Obraz jest czymś ulotnym.
Murale fotograficzne. Dziewczyna na złomowisku. Prezentująca się. Ze swoim panowaniem (?) nad otoczeniem. Nad Trashem świata. Odpadkami. Cywilizacyjnym złomem (zdezelowanymi samochodami). Czy wyznaje filozofię punk??
            Zaciera się granica między światem fotografii a obrazem, w sensie dosłownym. Jesteśmy malarzami, rzeźbiarzami – mówi Filip Pielesiak. Tworzyć nowe rzeczy, wyjść poza fotografię (wrócić do niej…). Nie można zrobić fotografii drugi raz – jest niepowtarzalna. I dlatego być artystą - fotografem jest  fascynujące…
            Mają autorzy wystawy wiele do opowiedzenia o swojej przygodzie ze sztuką fotografii, młodzi artyści, których prace oglądamy w galerii. Filip Spiczak opowiada o kontaktach z osobami, które fotografował. To interakcja, która oddziaływuje na obie strony.  Poszukiwał w ludziach ich  doświadczeń, o tym chciał opowiedzieć. Zawrzeć w sekundzie drgnienia migawki życiorysy. Każde jego zdjęcie ma tak opowiedzianą historię człowieka. Ma swoją duszę, po części dzieloną z modelem, resztę opowiada fotograf – i oglądający…
            Jest jeszcze kilka ujęć. Bardzo ciekawa przestrzenna faktura, gdzie ptak zmiesza w jakiejś przyszłości się z podłożem, jest zapowiedzią entropicznego rozpadu materii przyrody, która wróci w swe podłoże. Wyrazisty jest tylko – pierwszoplanowy ogonek ptasi, reszta oddala się od nas w  perspektywie w stronę wnętrza fotografii – obrazu. Dziełko zasługuje na uważne wpatrzenie, także poprzez swą niejednowymiarowość, nie-płaskość, właściwą dobremu obrazowi malarskiemu. Może być też – dosłownie – spływające, jak akwarela, kolorowe, namalowane, coś pomiędzy pędzlem a  negatywem…


Iwona Wróblak
grudzień 2016