czwartek, 31 marca 2016

Remigiusz Szuman - piosenka autorska


            Koncert opowiada o „Opowieściach frontowych”, na linii zmagań ze sobą i zdarzeniami. Taki tytuł ma też autorska płyta pana Remigiusza, z której piosenki śpiewał w Klubie Wojskowym w ramach koncertów Lubuskiego Weekendu Gitarowego, organizowanego przez Zdzisława Musiała.
Pan Szuman mimo niedowidzenia skończył studia muzyczne w klasie gry na gitarze. Oprócz pięknych wyrazistych tekstów poetyckich ma dobry warsztat muzyczny. Ciepła osobowość i poczucie humoru sprawiły, że wieczór w Klubie był bardzo satysfakcjonujący.
            Autor zawsze śpiewa o miłości, tak twierdzi, to najważniejsza sprawa w życiu. Niewątpliwie. Ballady i pieśni, szanty, uśmiecha się zawsze dobrym słowem – przypomina w jednym z tekstów. Zauważa. Jak to jest ważne, ta dobroć słowa. Front dobra i zła. Pokusy nieuważnego traktowania ludzi i  potrzeba bycia z nimi. Pokusy nicości i zwątpienia, którym należy się oprzeć. Bo życie ma sens. Jakkolwiek nazwiemy Tego, który ten sens nadaje życiu, tak myślę. Nie zawsze jest dobrze, nie zawsze jest miło. Ale jest Nadzieja. Obok strachu. Trzeba nią żyć. W „Kołysance” śpiewa - niech się rzeczy dzieją, skoro muszą, jeżeli nie mamy na nie wpływu, pozwólmy im być. Ale się odsuńmy od nich – dodam. Niech nami nie zawłaszczą. Nie domykajmy drzwi przed ludźmi. Może wejdą do nas w gościnę, mimo wszystko.
            Ostatni utwór podobał mi się szczególnie. Abram posłuchał i stał się Abrahamem. Jeżeli o czymś wiemy, zróbmy to bez leku. Apel o odwagę bycia szczęśliwym. Posłuchania głosu, który jest dla nas. Ufajmy sobie, że słyszymy. Bo to może być ważna sprawa. I będzie przepięknie.
            Serdeczne podziękowania za pomoc dla: Gospodarczego Banku Spółdzielczego w Międzyrzeczu, Firmy „Instalko”, Kantoru Wymiany Walut,  Józefa -Kowalczyka „Hurtownia elektryczna”. Dla wielu naszych sympatyków.


 Iwona Wróblak
lipiec 2011

środa, 30 marca 2016

Muzyka jest między nutami


            Spotykam w szkole uczniów Zdzisława Musiała, pytam czy pamiętają o koncertach X Lubuskiego Weekendu Gitarowego, właśnie się  rozpoczynającego. Są pełni uznania dla wytrwałości swojego dawnego nauczyciela gry na gitarze klasycznej, cieszą się, że impreza ciągle istnieje. I słynie z tego, że występują na niej bardzo wybitni gitarzyści klasyczni.
            Zdzisław Musiał nigdy nie zapomina, że jest pedagogiem. Na koncerty, przed występem mistrzów, zaprasza uczniów gry na gitarze ze Szkoły Muzycznej I. st. w Międzyrzeczu. Z klasy pani I. Matusznej wystąpili: duet gitarowy – Beata Jóźwiak i Ewa Piechocka oraz zespół gitarowy – Krzysztof Pietrasz, Beata Jóźwiak, Izabela Wojte, Ewa Piechocka, Kamila Maciejewska, Mateusz Grządko, Partycja Kudelska. Prawdziwa orkiestra gitarowa z  repertuarem zespołu The Beatles. Wystąpili także uczniowie pana Z. Musiała. Kwartet gitarowy: Aleksander Cieślak, Tomasz Jackowiak, Mateusz Szewczyk, Andrzej Guzicki.
            Po uczniowskim preludium prawdziwy raut. Bracia Marek i Adam Mikulscy. Wirtuozi gry na gitarze klasycznej, to słowo nie jest tu nadużyte. Obydwaj są absolwentami Wydziału Instrumentalnego Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Laureatami wszystkich najważniejszych ogólnopolskich konkursów gitarowych. Koncertują w kraju i za granicą. Charakteryzuje ich umiejętność łączenia muzyki klasycznej z lżejszym repertuarem. Klasykę na gitarę wykonują wspaniale, o czym mieliśmy się okazję przekonać na koncercie. Mają także wydane płyty z własnymi kompozycjami. U nas w  Międzyrzeczu już występowali, na pierwszym Weekendzie Gitarowym, 10 lat temu. Świadczy to o tym, jaki prestiż w świecie muzyki gitarowej mają organizatorzy Lubuskich Weekendów Gitarowych, kierownik dzisiejszego koncertu Zdzisław Musiał i pomysłodawca idei koncertów gitarowych Krzysztof Nieborak. Pan Musiał jest też kompozytorem. Pisze dla swoich uczniów, ale jego utwory wykonują też zawodowi gitarzyści. Wydał zeszyt z  nutami i płytę „Miniatury na gitarę”.
            Od pierwszych nutek można było delektować się maestrią panów Mikulskich. Delikatna i zwiewna, radosna Sonata D-dur i Toccata – d-moll D.  Scarlattiego. Szczególnie ta ostatnia długo brzmiała mi w uchu. Pisana pierwotnie na klawesyn doskonale umościła się w dwóch gitarach, przy kunszcie gitarzystów wrażenie było niezapomniane. Jest w muzyce klasycznej dużo emocji – jednak, musi być tylko odpowiednio zagrana, by to dostrzec i  docenić. Jej uniwersalność. Panowie Mikulscy są także pedagogami, uczą swoich wychowanków nie tylko techniki, odkrywają ich wrażliwość muzyczną, a słuchaczom na swoich koncertach opowiadają – muzycznie – jak się operuje dynamiką, by zamysł kompozytora, a potem interpretatora był przejrzysty i  wyraźny w swojej ekspresji.
            Wszystko, co klasyczne, w dobrym znaczeniu słowa, przenikało grę muzyków. To etiudy, chwile ciszy muzykującej, przestrzeni tej ciszy między nutami. Wsłuchanie się w nie, na zaproszenie muzyków. Muzyka wiatru, refleksyjna i romantyczna. M. Gangi – „Fabulae na dwie gitary”. F. Kleynians – „Suita na dwie gitary”, składająca się z czterech części. O marzeniach, którym moglibyśmy się oddać – muzycznie opowiadać. To tutaj te skończone muzycznie chwile ciszy. Klasycystyczna burleska imitująca orkiestrę. Piękny utwór autorstwa pana Adama Mikulskiego „Walczyk z podróży”. Melodyjny, pogodny, wykończony artystycznie w każdym szczególe, jak lustro z ornamentami z pięknem wnętrza jako odbiciem chwili wsłuchania. Rumba także jest… klasyczna. Ma ten posmak. Jest to tańczenia i do słuchania. To jeden z utworów z cyklu tańców noworocznych. Chętnie posłuchałabym innych… I wreszcie „Preludium op.28” Fryderyka Chopina. Zwięzłe, oszczędne, każda nutka to tom opowieści o filozofii romantycznej, słowiańskiej propozycji odczucia muzycznego. Tego, z czym się kojarzy znawcom Chopin, co słyszą w wykonaniach najlepszych pianistów. Możliwie dokładnie trzeba oddać konwencję, bo jest warta tego na pewno. Jak mówią mi potem artyści, gitara nie zastąpi fortepianu, ale… W wykonaniu panów Mikulskich wszystko brzmi ciekawie.
            Jazzowanie to bawienie się muzyką. Wymaga wiedzy i kunsztu. Nie jest proste, to raczej trudna muzyka, ale warto również jej słuchać. W  Międzyrzeczu mieliśmy z nią kontakt, było wiele koncertów. Słuchamy L. Almeida – „Vistas de Los Angeles”. Portugalski kompozytor opowiada o  Ameryce, jazzująco, bo to kraj jazzu. Amerykańskie Hollywood, Beverly Hills, słoneczne plaże. Utwory obrazujące tempo współczesnego życia, doskonale jest to muzycznie oddane, pośpiech, przyspieszenia tempa.
Na koniec kompozycja Marka Mikulskiego „Tik – tak”. Zegar czasu, zegar muzyki, czasomierz. Muzyka zegara, ile można wyciągnąć z tych dźwięków, subtelności i poezji muzycznej, jak łagodnie brzmią te nuty, kiedy się wiele uwagi poświęca ich wnętrzu. Muzyka jest między nutami.
Słucham płyty „Adam i Marek Mikulscy „Gitar Duo”. 15 utworów. Na płycie refleksyjne, przepiękne, bezsłowne kompozycje pochłaniające uwagę słuchacza. Jest w nich ta delikatna dynamika, namiętność, subtelna i wykwintna, wyłania się z każdej nuty, mandaliczna kształtność jej, z zygzakami wyładowań, jej kolorami wewnątrz – czernią, białością, odcieniami błękitu, ze środka pojawiającymi się rozbłyskami jak fotony, obrazki na Tle. Dwie gitary jak słońca wirujące obok siebie w układzie podwójnym. Lśniące jak tafla wody z refleksami światła. Muzyka latynoska jest jak kartografia, ale  może mieć kształty też obłe, wynika to z równań matematycznych. Rozkosz słuchania, mam nadzieję, że płyty muzyków można nabyć na rynku.
             Organizatorzy X Lubuskiego Weekendu Gitarowego 2011 składają serdeczne podziękowania za pomoc instytucjom i osobom: Gospodarczy Bank Spółdzielczy w Międzyrzeczu, Firma „Instalko”, Kantor wymiany walut, Józef -Kowalczyk „Hurtownia elektryczna”, Sklep Muzyczny „Wimuz” w  Gorzowie. Podziękowania dla MOK, współorganizatorów koncertu. Dla wielu naszych sympatyków.


Iwona Wróblak
lipiec 2011


wtorek, 29 marca 2016

Ziemia Międzyrzecka w przeszłości - Sesja historyczna


            IX z kolei sesja historyczna w Muzeum, wydarzenie naukowe autorstwa Stowarzyszenia Historyków „Środkowe Nadodrze” – Marceli Tureczek i  Bogusław Mykietów, projekt w tym roku współfinansowany przez Starostwo Powiatowe.
Bogaty program, 11 wygłoszonych referatów z różnych dziedzin nauk humanistycznych.
Paweł Stachowiak „Hutnictwo żelaza na Ziemi Międzyrzeckiej w świetle badań archeologicznych”. Środowisko geograficzne terenu Ziemi Międzyrzeckiej w promieniu 15 km od kasztelani sprzyjało wytwarzaniu się rud darniowych. Na pozostałości starożytnych pieców w kształcie kloców żużla natrafiono w Pszczewie. Odkryto kamień żarnowy z okresu rzymskiego, piece o konstrukcji kamienno – glinianej wielokrotnego użytku z IX – XV  w.  Już wtedy znano technologię produkcji stali tyglowej w procesie cementowania fragmentów żelaza i z węglem drzewnym pod wpływem wysokiej temperatury. Znaleziska datuje się na okres wczesnego średniowiecza.
Agnieszka Indycka „ Zarys badań archeologicznych nad wczesnym średniowieczem na Ziemi Międzyrzeckiej” . Już w 1825 r. w Wysokiej odkryto grób z epoki brązu. Rozwój badań nastąpił po ostatniej wojnie. W 1952 r. zbadano osadę i cmentarzysko w Św. Wojciechu, w latach następnych teren dziedzińca zamkowego, natrafiono na pozostałości średniowiecznego grodziska. W latach 90. przeprowadzono liczne badania ratownicze. Autorka omówiła stanowiska archeologiczne. Bardzo interesujące obiekty związane z początkiem naszej państwowości i procesem chrystianizacji znaleziono w  Św. Wojciechu, chociaż nie potwierdziły one lokalizacji eremu 5. Braci Męczenników Polski. Odkryto tam cmentarz średniowieczny datowany od IX w.  po 1945 r., fundamenty jakiejś starszej świątyni i plebani. Groby wyposażone były w ozdoby, fragmenty uzbrojenia. W średniowieczu zaczęło kształtować się miasto lokacyjne, na pozostałościach grodu wybudowano zamek kazimierzowski. W 2003 i 2004 r. w Św. Wojciechu odsłonięto palenisko datowane na najstarszą fazę wczesnego średniowiecza. Na terenie przeznaczonym pod budowę Parku Przemysłowego w czasie badań ratowniczych zlokalizowano cmentarzysko wczesnośredniowieczne.
Paweł Klint „ Powiat międzyrzecki w XVII w.? Podziały administracyjne Wielkopolski a odrębność lokalnej szlachty.” Od XIII. do końca XVIII w. w Międzyrzeczu była kasztelania, jedna z 13. jednostek administracji w województwie wielkopolskim, oprócz kasztelani istniał urząd starostwa grodowego. Powiat międzyrzecki pojawił się w XVIII w. w ramach królestwa pruskiego po rozbiorach Polski. Miasto Międzyrzecz było częścią województwa wielkopolskiego. W zapiskach z 1627 r. są wzmianki o posiadłościach w powiecie międzyrzeckim, chociaż formalnie powiat nie istniał. Tak  zwyczajowo nazywano ziemie w promieniu 25 km od kasztelani. W czasie wojen szwedzkich ułatwiało to organizowanie pospolitego ruszenia szlachty, odwoływano się do poczucia lokalnej wspólnoty w imię jej obrony. Szlachta pochodzenia niemieckiego, śląskiego, magdeburskiego, wyznania ewangelickiego przyjęła typowe polskie tradycje sarmackie. Ziemie nazywane powiatem międzyrzeckim zachowały odrębność i specyfikę pogranicza.
Michał Kwaśniewski „ Próba rekonstrukcji wielkości gospodarstw w Nowosileńskich i Pącheńskich Olędrach w latach 1743 – 1793”. Podstawą umowy objęcia ziemi pod uprawę przez osadników z Niderlandów, Czech, Niemiec, potem też z Polski był kontrakt z gminą. Pod dzierżawę na okres wieczysty przeznaczano tereny do osuszenia i karczowania. Wielkość gospodarstwa zależała od wykupnego i wynosiła średnio 17 ha (tzw. huba).
Grzegorz Urbanek „Castellum Rokitno. Czy Rokitno było twierdzą?” Parafia powstała w XII – XIII w. Na obrazie Matki Boskiej Rokitniańskiej u dołu jest rysunek twierdzy z basztami. W 1640 r. wybudowano nowy kościół i tam obraz przeniesiono z Bledzewa w 1670 r., żeby móc udostępniać go  większej ilości wiernych.
Ryszard Patorski „Złotnik, płatnerz, blacharz – kim byli twórcy repusowanych zespołów trumiennych?” Portrety trumienne zaczęto celowo gromadzić po wojnie w muzeach w Warszawie, w Poznaniu, Lesznie, u nas w Międzyrzeczu. Portrety są malowane na blasze cynowej i miedzianej. Na  trumnie znajdował się portret zmarłego i zespoły trumienne – tablica epitafijna i 8 tablic herbowych pokazujących koligacje rodzinne. Portrety w kształcie konwiowym były charakterystyczne dla okolic Lwowa. Sarkofagi wykonywano także z miedzi. Tablice inskrypcyjne powstawały w warsztatach rzemieślniczych, stosowano różne techniki, wybijano (repusowano) je ręcznie w jednym płacie blachy, nitowano bordiurę, być może w zakładzie złotnika, który jako starszy cechu współpracował z dobrym malarzem, swoim zastępcą. Umiejętności metalurgiczne ceniono wyżej niż kunszt malarski.
Ewelina Wojdak „Dwie rzeźby z Brójec w Muzeum Narodowym w Poznaniu – problem identyfikacji, historii i autorstwa”. Bardzo przejrzysty referat. Barokowe rzeźby z Brójec powstały najprawdopodobniej w latach 30. XVIII w., wskazuje na to sposób wykonania, ustawienie postaci, precyzja w przedstawieniu szczegółów anatomicznych, rysów twarzy, ubioru. Rzeźby zbite są z kilku kawałków drewna lipowego, żłobione z tyłu w celu zapobieżenia pęknięciom. Części montowane są na kołki i czopy. Autorami byli rzemieślnicy z Wrocławia. O klasie rzeźbiarza nie tyle świadczył artyzm,  ile umiejętne przetwarzanie wzoru. Rzeźby pierwotne należały do Paradyża, skąd zostały zakupione.
Maksymilian Frąckowiak „Monety odkryte pod ramą okienną kościoła pod wezwaniem św. Marcina w Bukowcu”.  Ofiara zakładzinowa była znana w kulturze ludowej i elitarnej, miała dużą moc sprawczą, pełniła funkcje symboliczne i magiczne, dzisiaj także zwyczajowo zostawia się cenną rzecz w fundamencie nowo wybudowanego domu.
Robert Michalak „ Linia kolejowa Rzepin – Sulęcin – Międzyrzecz”. Ciekawy referat, autor imponuje, tak jak poprzednicy, ogromem swojej wiedzy. W 1842 r. planuje się budowę kolei linii Frankfurt – Poznań. 30 lat później pojawia się druga linia kolejowa przez Rzepin, w Międzyrzeczu jest to  1885 r., w 1892 r . jest już dworzec kolejowy z wszystkimi urządzeniami i mostami kolejowymi. Nowa linia komunikacyjna miała bardzo duże znaczenie dla mieszkańców, zmieniła ich życie i stosunki społeczno – gospodarcze. Miała kapitalne znaczenie dla rodzącego się przemysłu węglowego. Lata 30. XX  w. to budowa Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, w której kluczową rolę spełnia kolej żelazna. Po II. wojnie zniszczenia w infrastrukturze, niektóre nigdy już nie odtworzone. W 1995 r. po transformacji ustrojowej kolej wyraźnie przegrywa z transportem samochodowym.
Marceli Tureczek „Początki muzealnictwa i ochrony zabytków na Ziemi Międzyrzeckiej po II wojnie światowej.” Alf Kowalski, pierwszy dyrektor w latach 1948 – 80, w ciągu 2 lat powojennych stworzył Muzeum Ziemi Lubuskiej. Muzealnictwo było pasją tego referenta do spraw kultury. W  1947 r. w rejestrach Muzeum było 993 pozycji wystawienniczych, mających w większości charakter kultury polskiej. Zapobiegł kradzieży i wywozowi powojennemu dóbr kultury zastanych na naszym terenie, starannie ewidencjonował je, zabytki archeologii, obiekty, a zwłaszcza portrety trumienne. Są  czynione starania, by Muzeum międzyrzeckiemu nadać imię Alfa Kowalskiego.
Katarzyna Kornak, Marceli Tureczek „ Archiwum parafii św. Jana Chrzciciela w Międzyrzeczu z XV – XX wieku. Problematyka zawartości i  metod porządkowania.” Strych starej plebani ks. M. Walczaka jest fascynującym miejscem dla historyka. 5 metrów bieżących akt, 20 półek dokumentów z różnorodnymi dokumentami kościelnymi, teczkami czekającymi na opracowanie. Najstarszy pergamin ma datę 1641 r.
Andrzej Chmielewski „ Trzy razy od nowa – wspomnienia Henryka Gołka”. Autor archiwizuje wspomnienia ludzi, którzy przyjechali na ziemię lubuską w 1945 r. Opowieści przywołują ducha czasów powojennych. Dzieje rodziny Henryka Gołki. Wkroczenie Niemców, walki o Bledzew w 1945 r.
W dniu sesji dostępna była książkowa publikacja referatów. Tę bardzo ciekawą pozycję wydawniczą można wypożyczyć w naszych międzyrzeckich bibliotekach. Gorąco polecam.


Iwona Wróblak

lipiec 2011

poniedziałek, 28 marca 2016

Dotykiem jestem rozumiana

            Międzyrzecka łajba TPG płynęła w Ośrodku Głębokie. Koło i ster. Tablice z daktylografią i alfabetem Lorm’a. Dotknąć sztuką nieba i wody. Przestrzeni i oceanu. Czas tu płynie inaczej, ma głębszy sens. W szalupach zaciekawiona widownia. Koło ratunkowe w pobliżu, tak na wszelki wypadek –  wyposażenie. Kotwica, jako konieczne zakorzenienie W TPG. Kiedy się prawie nie widzi i nie słyszy...
 Załoga wielkiej „łodzi”, jaką są członkowie i wolontariusze Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym, zebrała się na corocznym spotkaniu w  gościnnym Ośrodku Wypoczynkowym na Głębokim. Zgrany zespół młodych przeważnie ludzi skupiony wokół idei pomocy i wsparcia dla osób  głuchoniewidomych.
            Widok to był, jak w piosence ułożonej przez Martę i innych z „załogi”, „mocarny”, atmosfera uczynności i spontanicznej pomocy wzajemnej, dobrej zabawy i mocnych przeżyć, którą zapamiętają nie tylko osoby głuchoniewidome, (choć dla nich impreza była organizowana), ale również osoby towarzyszące i wolontariusze; wspaniała lekcja radości i mocy, jaką daje działalność na rzecz innych. Chce się być w takim towarzystwie, Towarzystwie Pomocy Głuchoniewidomym, dla efektu wewnętrznego spełnienia, płynąć tą Łajbą w kierunku dalszych działań i imprez organizowanych przez Ewę  Skrzek – Bączkowską, z jej nieodłącznym uśmiechem uniwersalnej empatii jak kompasem po oceanie meandr nie zawsze naszych przyjaznych uczuć do  drugiego człowieka. Jej drogowskaz prostuje wszelkie negatywy drugiej strony naszego pragnienia bycia w gruncie rzeczy użytecznym dla drugiego człowieka, daje pole działania, wzór, jak to robić. Grupa takich - bardziej lub mniej neofitów - to organizacja pożytku społecznego, dla Celu, który jest  niekoniecznie tylko zewnętrzny. Jak w „Klubowej opowieści – życie znów nabiera treści”, dlatego też czule się witają bywalcy spotkań integracyjnych TPG na Głębokim. Duża siła drzemie, w młodych i młodszych niż ich wiek na to wskazuje. Krystalizują się osobowości, w tej organizacji najlepiej widać istotę wolontariatu.
            Dotknąć sztuką. Jak muzyką – delikatnie, ale dobitnie. Niekoniecznie wyłącznie rękami, chociaż Lorm tego wymaga, kiedy wewnątrz dłoni kreślimy linie lub punkty odpowiadające znakom alfabetu. Tworzymy również subtelną więź z tym, z którym w ten sposób rozmawiamy. Zmysły, kończyny to tylko narzędzia, na pewno przydatne. Dotykanie to coś bardziej subtelniejszego. Są w nim emocje, empatia, potężna chęć czynienia dobra. Dotykanie w celu dodania mocy, pokazywanie swojej siły, jaką jest osobowość, bez względu na to, które zmysły są akurat sprawne. Inni pomogą posiłkować je urządzeniami technicznymi, będą przy nas, jeżeli to okaże się niezbędne; ucząc się języka migowego zmniejszają ten niedobry dystans, jaki tworzy cywilizacja zbyt mentalnie stechnicyzowana.
            Wypukłe punkciki Brajla, którym można wyrazić wszystko, jeżeli tylko zna się to pismo. Sześciany, którymi można napisać nuty i potem zagrać z  nich, wyrecytować poezję, wyśpiewać słowa pieśni - Seweryna czyta je dotykając białych kartek i śpiewa pięknym dźwięcznym głosem. Zawiniemy z jej  śpiewem do wielu portów, przystanków ludzkiej empatii. Tęcza, której się nie widzi, bo akurat nie ma wzroku, w poezji Krystyny Łagowskiej- członka TPG z Warszawy, ma łuk, jest wielokolorowa i dlatego też można po niej iść.
Fale światła są bardziej odbierane przez niewidomych, oni dostrzegają najmniejszy ich powidok. Zwłaszcza, kiedy trzymają za rękę przyjaciela. „Jaki  kolor ma miłość? Ukryty jest w głębi serca, przytul mnie, a zobaczysz…” Nawet, jeśli nie widzisz. Wersety – dotykające istoty. Tajemnica światła, krzyk,  żeby nie być przesyłką wysłaną donikąd.
Człowiek jest zmysłami, ale może nie do końca. Ten Nie Koniec jest istotą. Nieuchwytną, którą się Dotyka.
Wystawa prac plastycznych. Karty Książki. Dotykam nimi, rękami, i patrzę, bo mam wzrok. To połowa wrażeń, ale sprawdzam, uczę się. Jerzy Godyń, malarz, który traci wzrok, przy sztalugach w odległości paru centymetrów od płótna tworzy krajobrazy przestrzenne. Łódź na morzu. On widzi brzegi, mimo przestrzeni wody i nieba. Naklejone są te przestrzenie wypukłe i wklęsłe na obrazy inspirowane powieścią i własnymi marzeniami. Mówią ostrością krawędzi muszelek i gładką powierzchnią miękkich materiałów, owalami i podłużnością, punktem i zagęszczeniem, brakiem i nadmiarem, puszystym i szorstkim, zimnym i letnim – kolory mają temperaturę. Płaskorzeźby z papieru i innych materiałów. Kwiaty – piękno uniwersalne. Pejzaże. Tworzą je Dagmara Mroczkowska, Karol Pabich, Weronika Konopna, Adrian Kurzawa, Oliwia Konopna, Radosław Leszczyński, Joanna Dropińska, Piotr Kołodziejski. Na papierze, płycie pilśniowej historie dotykiem i wyobraźnią pisane.
IV z kolei piknik integracyjny. Z ogniskiem, grillem, tańcami przy muzyce, zwyczajnością. Refleksje, rozmowy i zabawa.  Wspólnie spędzony czas, po którym zostały miłe wspomnienia i zdjęcia.
            To wszystko działo się podczas trzydniowej imprezy integracyjno-kulturalnej Lubuskiej Jednostki Wojewódzkiej Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym, która zakończyła się w niedzielę wspólnym wyjazdem na bunkry. Współorganizatorami imprezy byli: Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy w Międzyrzeczu, a także Agencja Usługowa „Duet”. Patronat nad imprezą objęło Radio Zachód, w którym można usłyszeć o TPG dzięki Pani Redaktor Grażynie Walkowiak. W trakcie spotkania miały miejsce także zajęcia dla osób z otoczenia głuchoniewidomych, a także indywidualne wsparcie trenera motywacji w ramach projektu współfinansowanego w ramach Europejskiego Funduszu SpołecznegoWeź sprawy w swoje ręce II”.  Warsztaty arteterapeutyczne podczas pikniku poprowadziła Elżbieta Szafrańska, prezes stowarzyszenia „Lśnienie” wspierającego mieszkańców Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci i Młodzieży w Rokitnie. Doskonałą zabawę na strzelnicy sportowej zapewnił Robert Knutelski, którego wspomagali Sylwester i Tadeusz Suchowscy. Wystawę pomogli zorganizować Joanna Kozakiewicz i Hubert Winnik. Impreza nie miałaby możliwości powieść się,  gdyby nie zaangażowanie wolontariuszy na czele z Sylwią Żmijewską, Martą Kostecką, Karimą Krupską, a także doświadczoną w pracy w organizacjach pozarządowych Anną Szulgą. Warsztaty muzyczne i pomoc techniczną, nagłośnienie zapewnił zespół „AGAND” ze Skwierzyny, z którym TPG przyjaźni się już od dawna.
Imprezę wsparli finansowo: Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Międzyrzeczu, Gmina Międzyrzecz.
Organizatorzy imprezy dziękują również sponsorom: Gospodarczemu Bankowi Spółdzielczemu w Międzyrzeczu, Producentowi przetworów mięsnych Grzegorzowi i Annie Zygule, Piekarniom: Pani Jadwidze i Przemysławowi Radziszewskim, Panu Lesławowi i Janinie Janikom, Sklepowi internetowemu www.taiwangun.com.

Iwona Wróblak


niedziela, 27 marca 2016

Nie zdobyty tym razem Zamek nasz....


            I była bitwa, z mnóstwem rycerzy, ktorym białogłowy przed wielkimi szrankami miód w dzbankach podawały, piwo czy wodę dobrą, aby w upale siły mężowie zachowali, do chwały rodu przyczyniając się, i do obrony grodu naszego między rzekami leżącego. Huku z bombard było dość, sześć ich stało przed mostem (onegdaj) zwodzonym, aż gorące powietrze owiewało gawiedź patrzącą, której dużo onego sobotniego popołudnia zebrało się na  dziedzińcu zamkowym.
            Gdy bitewna pieśń epos o chwale i krwi z basteji rozbrzmiewała "bo wszyscy mężni pójdą razem z nami", życie podgrodzia toczyło się jak co  dzień. Pod namiotami rozbitymi na dziedzińcu przy ognisku kawę arabską w tygielkach parzyła niewiasta czeska, z cynamonem, kardamonem, imbirem, bardzo słodką wonną i gorącą dla znaczniejszych ichmościów. Mężatki i panny w sukniach, z podwikami na szyji, z paskami u boku z sakwą krzątały się  przy ognisku, strawę szykując na biesiadę wieczorną. Rycerze kurty herbowe nakładali na świetne swoje zbroje a giermkowie pomagali im w tym ważnym zajęciu, po czym z synami swymi rycerze rozprawiali, też ubranymi godnie i sposobiącymi się w przyszłości do równie chwalebnych czynów.
            Mieczów i zbroi u nas w Międzyrzeczu był dostatek tego dnia. Nie tylko rycerze chodzili w błyszczących zbrojach  na przyszywanice nałożonych, kupić można było dla dziatwy małe tarcze i mieczyki, a łuki też i kusze, stroje przeróżne książęce i królewskie, też chleb z piekarni przaśny (Chłopska Masarnia Wiejska Piekarnia Bukowina Bobrzańska). Kiedy już kupili wszyscy zagrzmiał Zamek strzałem z armaty, przypomniał o dawnych swych dziejach. O bujnym życiu, krwi przelewanej tu, w warowni nadgranicznej często, i emocjach ludzkich zaklętych na zawsze w starych cegłach, w które wsiąkły jak w oko czasu, trwające w eonach chwil. Ciężko brzmiały na dziedzińcu zamkowym kroki zbrojnych, wymaszerowała jak ongiś w 1474 r., w  niespokojnym czasie po krzyżackich wojnach dopiero co wygasłych, drużyna wojów, w przyłbicach spuszczonych, w zbrojach lśniących w słońcu. Węgierski najeźdźca podszedł pod grube mury, sławetne Czarne Diabły, spustoszenie, śmierc i żałobę czyniące wtedy na połaciach wielkopolskiego kraju. Zapoyla może był między nimi, okrutny namiestnik swego króla Macieja Korwina Czarnym Krukiem zwanego, w każdym razie na przeciw nim wyruszyła druga drużyna, obrońcy naszego grodu, kolorowo ubrani rycerze z godłami rodów okolicznych i pierwsza potyczka między nimi była. Patrzyli na to  dzisiejsi międzyrzeczanie, praszczurów swoich widząc, ukontentowani, że ich z bliska mogą oglądać do woli. Jak posąg stoi rycerz dumnie sztandar grodu dzierżąc, by wszyscy widzieli, kto jest mężny i dzielny i czeka na podstępnego wroga. Albowiem nikt, jak mówi dziejopis, tej nocy przed szturmem oka  nie zmrużył czekając, tamta bezsenność i dzisiaj wisiała w powietrzu napięciem i oczekiwaniem, lekcją historii najbardziej skuteczną, żywą jak ludzie, którzy własnym kosztem szyją stroje, robią tarcze i miecze, z szacunku dla historii.
            Bogurodzica zabrzmiała, bo Mazurka jeszcze wtedy nie było, gromkim głosem, wtórował jej szczęk mieczy i świst strzał pierzastych, na moście rozgorzały zażarte walki na śmierć, i nikt nie wierzył w klęskę zapisaną już w Historii. Nie stała się też zamysłem autorów scenariusza, chociaż prawdę wszyscy znają. Padali rycerze i obrońcy, dymu było dużo i swądu prochu. I Pochód szedł za chwilę, wszystkich postaci, ktore dawno umarły, choć być  może nie całkiem, uczestników Dnia, kiedy Zamek przypomniał o sobie.
            Trzy dni gościliśmy rycerzy z Leszna, Gostynia, Płocka, Brwinowa, Krakowa, Szczecina, z Trampe pod Berlinem w Niemczech i naszych oczywiście międzyrzeckich wojów. Mieszkali na dziedzincu zamkowym, zabawiali nas licznymi konkursami, pokazami walk, odpowiadali na pytania ciekawskiej gawiedzi. Wielki piknik historyczny. Wielkie podziękowania dla naszego Bractwa Rycerzy Ziemi Międzyrzeckiej za zorganizowanie imprezy.

Iwona Wróblak

sierpień 2011

sobota, 26 marca 2016

O atomizacji społeczeństwa można inaczej…


            108 lat istnienia ogrodów działkowych. Jedna z obywatelskich inicjatyw, w której ludzie o podobnych zainteresowaniach gromadzą się, by  wymieniać doświadczenia, manifestować solidarność, spotykać się. Integrować.
            Bukiet pięknych czerwonych róż dla pani Zofii Deńczyk, prezes Ogrodu Działkowego „Piastowski” wręcza prezes innego międzyrzeckiego ogrodu - „Wodnik”. W uznaniu pracy, o której działacze Zarządów ogrodów działkowych mają pojęcie. Trudnej ciężkiej pracy dla innych. Idei pracy dla  społeczności.
            Będą takie spotkania organizowane częściej w przyszłości. Spotkania członków Zarządów. W celu bardzo potrzebnej wymiany doświadczeń. Istnienie ogrodów działkowych nie jest przeżytkiem. Jest ważnym sposobem regenerowania sił, odskocznią od codzienności. Wypoczynkiem.
            Jadwiga Kunicka w tym roku została nagrodzona za najpiękniejszą działkę. Jest na niej różnorodność drzew i krzewów owocowych, nasadzonych, zadbanych, przyciętych według zasad sztuki ogrodniczej, jest część warzywnicza – pani Jadwiga raczy mnie wiedzą o ziołach używanych do przypraw – prezentuje je – tymianki używane zamiast soli, majeranki, koperki onyżkowe, bazylie czerwone, melisy, anginki, francuskie lawendy na mole i inne. Nasiona kupuje w sklepach w Europie i sadzi na swojej działce. Z dumą opowiada o roślinkach ozdobnych, czyli kwiatach, chociaż wszystkie rośliny uważa za piękne. Najchętniej widzi róże i fiolety, lubi te kolory. Cieszy się nimi. Siedzimy w kąciku za przepierzeniem. Pergole okalają działkę, szumi oczko wodne z rybkami. Jest nad nim mostek, pod nim lilie wodne pięknie kwitnące o swojej porze, chrzan wkomponowany swoimi liśćmi w obłożone kamieniami brzegi.
            Pani Kunicka ma działkę dopiero od kilku lat, ale od początku wiedziała, po co ją bierze i jakie ma oczekiwania. Wypocząć. Poeksperymentować z  różnymi roślinkami. Prezentuje mi bukszpan. Nieco inny od tego, który kupuje się na targu. No i ma zawsze własną marchewkę i pietruszkę. Dobra smaczna kuchnia to podstawa.
             W przeciągu niewielkiego czasu wiele dowiaduję się o ziołach. Pani Jadwiga chętnie dzieli się swoją wiedzą. Jak dobrze przyprawić pieczeń i  wyleczyć proste dolegliwości. Stara ludowa wiedza, którą mają doświadczeni działkowcy. Jej okruchy są publikowane w kalendarzach i pismach dla  działkowców, nie ma jednak jak rozmowy przy stoliku, wspólnie i z pożytkiem spędzony czas, żywy kontakt z ludźmi i przyrodą. Tak jest teraz, w Dniu Działkowca, na przystrzyżonym trawniku przy Domu Działkowca na „Piastowskim”, gdzie rozmawia się o wszystkim.
            Zauważam, że milin amerykański, krzew oplatający furtki czerwienią swoich kielichów kwiatowych zdobi wiele wejść na działki. I trawa amerykańska, ozdobna roślina, o której opowiada mi pani Jadwiga. Teraz inaczej na nie patrzę, trochę oczami miłośnika roślin, bo tak trzeba nazywać działkowca. Dostaję w prezencie jasnofioletowę różę, którą tak cieszy się pani Kunicka. Maleńkie słoneczniki smakują jak duże, można je skubać, tylko są  bardziej włochate, żółte. Lotus ma kwiaty podobne do płomieni świec, szkoda że minęła już główna pora kwitnienia kwiatów; tulipanów i żonkili…
            Na działce musi być zielono. Trawa, po której można chodzić boso. I drzewa – niekoniecznie tylko owocowe. Wytrawni działkowcy z dumą pokazują swoje roślinne miłości. Pani Jadwiga mówi o klonie dębolistnym – jak go nazywa i klonie palmowym, która ma ostróżki i urósł od ostatniej zimy cztery pięterka. Jak kwitnie ma białe kwiatki. Nad oczkiem jest wierzba kręta japońska. Do pielęgnacji drzew i żywopłotu używać będzie odtąd nożyc elektrycznych, która dostała za pierwszą nagrodę. Pani Jadwiga ma dużo zdjęć zrobionych swoim roślinkom. Najpiękniejszym kwiatom, też ich gościom, owadom, nawet gąsieniczkom zadomowionym na kapustach – mają ładne kropki na korpusach… i też chcą żyć. Ptasi współlokatorzy również nie są  przeganiani. Dla ich śpiewu, którzy towarzyszy pluskaniu wody.
            Działka pani Jadwigi nie jest zbytnio angielska. Gospodyni dobrze się na niej czuje, to jest dla niej najważniejsze. To prawda, że te małe płachetki ziemi mówią o charakterze ich właścicieli, upodobaniach i nawykach. Te są częściowo kształtowane przez przepisy Regulaminu działkowego, który jednak pozostawia duży margines dla własnej inwencji.
            Z małych rajów przechodzimy do placu przed Domem Działkowca. Jak mówią przedstawiciele Ogrodu „Wiśniowego” działkowcy mają tutaj dobre warunki. I jest to największy Ogród w okolicach Międzyrzecza. Posiada wolne działki, które chętni mogą objąć. Jest miejsce do spotkań, zarówno wewnątrz domu, jak i przed nim, gdzie pomieścić się może nawet kilkaset osób. Są warunki do pikniku i zabawy. Odczytani są właściciele wzorowych działek na „Piastowskim”: Alina Kąkolewska, Bogusław Babiński, Stanisława i Henryk Pająkowie, Elżbieta i Leszek Kubiakowie, Alina i Andrzej Nowakowie, Władysława Czubak – Przybylska, Karol Samolak, Bolesław Gradowski, Ewa i Mieczysław Łagodowie, Bogumiła Pietrzak, Hanna i  Grzegorz Jackowscy, Dariusz Środa, Norbert Tarnowski.
            Rozpoczęta Hymnem działkowym autorstwa Zdzisława Musiała zabawa trwała do późna. Przy kiełbaskach i kaszance, ogórku z działki i  grochówce, przy dobrej muzyce (didżej Michał z „Piastowskiej”), grach i zabawach dla dzieci działkowiczów. Rodzinna impreza społeczna integrująca, których nigdy nie za wiele w naszym – podobno – zatomizowanym społeczeństwie.

Iwona Wróblak
wrzesień 2011


piątek, 25 marca 2016

Paradyż - koncert pełen tajemnic


            Czwarty dzień koncertów w maratonie muzycznym „Paradyż 2011”. Kilka godzin dziennie wyśmienitej muzyki w wspaniale akustycznym wnętrzu pocysterskiego klasztoru. Atmosfera unikalna, słysząc relacje z tego festiwalu rozpoznaje się natychmiast sposób brzmienia miejsca, którego nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym. Czy to szczególna sakralność czy też specyfika architektury kościoła?
            Sprawnie kieruje nas parkingowy na miejsce przeznaczone dla gości. Nie ma tłoku, jest środek tygodnia, najwięcej ludzi przyjeżdża na koncerty w soboty i niedziele. Wielu melomanów nie poprzestaje na jednym koncercie, wertując program umawiają się powtórnie tutaj. W tym roku obok muzyki barokowej także współczesne instrumenty i nowe brzmienia.
Ja jednak wybieram klasykę, której nigdy nie dość. Każde wykonanie jest inne, sama muzyka ma tyle odcieni i znaczeń, związanych także subiektywnie z naszym nastrojem i aktualnymi potrzebami, że nigdy nie za wiele słuchania baroku. W Paradyżu – dodam – nigdy nie dość słuchać muzyki okresu baroku. I innej – również.
            Haydn i Mozart w przestronnym wnętrzu kościoła. U stóp wspaniałego złoconego Ołtarza. W samotności i w otoczeniu innych, którzy co roku czekają na te dni „Muzyki w Raju”. Z artystami-muzykami na przeciw, w intymnej bliskości. Koncert pierwszy tego dnia, który będzie trwał równo do północy. Skrzypce – Alice Pièrat, altówka – Fanny Paccaoud, wiolonczela – Elena Andreyev, fagot – Monika Fischaleck, róg – Annelee Scott, obój – Katarina Anders, flet traverso– Georges Barthel. Dla mnie – wirtuozeria. I sposób gry i interpretacja. Uczta. Co słucham? W programie: Joseph Haydn – Allegro moderato-andante, Wolfgang Amadeus Mozart – Kwartet A-dur. Temat i wariacje. Ronda, powtórki na różne zestawy instrumentów. Altówka z fletem. Dla mnie zaskoczenie, że tak mogą te instrumenty współpracować. Smakuję subtelności akompaniamentów. Śpiewny flet traverso. Czy zawsze tak brzmi czy tylko tutaj, w tym wykonaniu. Dużo tego dnia będzie fletu. Bardzo różnych odmian tego instrumentu. Dla mnie laika to szkoła porównań różnych brzmień i zastosowań. Cząstki tego, co mogę wychwycić swoim niewyszkolonym uchem. Na paradyskich korytarzach widzę kilku znajomych muzyków zawodowych, z ciekawością pytam ich o opinię. Zaskakuje mnie, jak mogą być różne, i utwierdzają w przekonaniu, że ja też mogę mieć własną, opartą na spontanicznych wrażeniach. Mozart – zwiewny i dworski, tak jak oczekiwałam, może taka jest konwencja wykonywania muzyki tego kompozytora? Kameralny koncert, czuję się zaproszona do saloniku w czasach współczesnych artyście. Może udało się dotrzeć muzykom-wykonawcom do pokładów ekspresji twórczej, otworzyć drzwi mojej osobistej percepcji. W ciszy, która zalega na sali, otwartej na słuchanie i przekaz.
Fagot i wiolonczela. Znowu moje zdziwienie. Niskie brzmienia obydwu instrumentów – mało klasyczne, jak mówią mi znajomi. To dobrze czy źle? Inaczej… Kwintet skrzypcowy i fagot. Wielorakość brzmień. To ogromne bogactwo, często dla mnie nie do uchwycenia, wątki splatające się w warkocze i ciągi, poprzetykane wtrąceniami z przeczuwaną przeze mnie matematyczną logiką. Rozmaitość. I doskonale zgranie muzyków. Brawa widzów. Długi aplauz, dziękujemy artystom.
            Po krótkiej przerwie na słynne ciastko paradyskie – bardzo puszysty i sycący sernik – flecistka Bollette Roed i jej flety proste. Szczupła blondynka i naręcze fletów. Jej świat zaklęty w muzyce wydobywanej z tych instrumentów. Opanowanie narzędzia gry i wyobraźnia, która każe poszukiwać nowych obszarów muzycznych. Podążamy za Bollette, słuchamy jej słów i potem muzyki, jej języka opowieści o sobie i świecie muzyki i fletu. Koncert ten to Improwizacja, dyrektor Cezary Zych pozwolił jej na swobodną ekspresję, kilkadziesiąt minut dla Bollete Roed, niestracone na pewno. Od dziecięcych fascynacji dźwiękiem, nasyconym bajkami słyszanymi od najmłodszych lat, emocjami najzupełniej pierwotnymi, po dźwięki naśladowcze przyrody, z której wywodzą się inspiracje. Rodzaj wrażliwości, która broni swojej natury.
            Na koniec późny koncert Allana Rasmussen’a – klawesyn i Andreasa Borregaard’a – akordeon. Jan Sebastian Bach „Wariacje Goldbergowskie”. Rozmowa dwóch instrumentów. Rasmussen jest częstym wykonawcą występującym w koncertach paradyskich. Miękkie brzmienie jego klawesynu już zdążyło wpisać się w krajobraz tych koncertów. Nowością jest akordeon. W Międzyrzeczu, w którym z muzyką klasyczną i jej podażą jest całkiem, myślę, dobrze (jak na małe miasto), słuchaliśmy już Bacha w wielu zdawałoby się, niemożliwych wydaniach. Z akordeonem jeszcze tego utworu chyba nie. Muzyk był niewątpliwie mistrzem gry na tym instrumencie. Partie utworu powiązane dalekimi analogiami brzmiały nam na przemian na dwóch różnych instrumentach zagospodarowując rozległy obszar akustyczny. Bach w swoim wyrafinowaniu, dla melomanów. Warto posłuchać również laikom. Spróbować podążyć za kompozytorem, może nie uchwycić wszystkiego, co ważne, to chyba trudne bez fachowego przygotowania, ale przynajmniej nacieszyć się brzmieniem klawesynu, poszczególnymi wątkami i tematami, posłuchać wariacji. Wypocząć przy muzyce. Przy Bachu, jego klasyce.

Iwona Wróblak

             październik 2011       

czwartek, 24 marca 2016

Koncert Jesienny


             Po raz siódmy z kolei Koncert Jesienny w kościele św. Jana. Zorganizowany przez „Stowarzyszenie Św. Jan Chrzciciel”, przy współpracy proboszcza ks. dziekana Marka Walczaka, człowieka i kapłana propagującego kulturę muzyczną w naszym mieście, którego zasługi w tym zakresie są  bardzo znaczące.
            Koncert Jesienny dedykowany jest błogosławionemu w tym roku Janowi Pawłowi II. Frazy ze słynnego „Tryptyku rzymskiego” Karola Wojtyły odczytuje we wstępie ks. Walczak, osoba, myślę, bardzo uprawniona do interpretacji poezji Wojtyły. „Jeśli chcesz znaleźć źródło musisz iść pod górę pod  prąd”… To wstęp, intermezzo do koncertu, który będzie bardzo specyficzny. Subtelny i niezwykły, w swoim wydobyciu na światło dzienne perły sacrum w muzyce. Eksponowaniu delikatnym i dobitnym. Poprzez interpretacje muzyczne, dobór najpiękniejszych fragmentów muzyki zaliczanej do religijnej, a  która jest po prostu subtelna, uniwersalna i wzniosła. Tak jak powiedział we wstępie ksiądz. M. Walczak, koncert jest w jego przekonaniu ofiarowaniem papieżowi tego, co piękne. Mija równe 33 lata od tamtego pamiętnego 16.października, dnia powołania Karola Wojtyły na Stolicę apostolską, jak mówił ksiądz, człowieka modlitwy, humanisty, artysty, pedagoga. Dziękując jednocześnie za koncert Stowarzyszeniu, pani Ludmile Pawłowskiej, pianistce i  współorganizatorowi, Małgorzacie Teledze - dyrektor Szkoły Muzycznej i Tomaszowi Baranieckiemu.
            Giovanni B. Pergolesi – Stabat Mater. Matka Bolejąca. Kilka części tego przepięknego utworu słyszymy w wykonaniu Aliny Kubik – mezzosopran, Rafała Jędrzejowskiego – flet i Ludmiły Pawłowskiej – organy. Każdy artysta dzisiaj występujący jest profesjonalistą. Pani Kubik jest  młodą śpiewaczką, ale jej gruntowne wykształcenie muzyczne, ogromna pracowitość i talent sprawiają, że słucha się jej z dużą przyjemnością. Rafał Jędrzejowski jest wirtuozem fletu, utytułowanym, obecnie pracuje w Filharmonii Zielonogórskiej, Ludmiła Pawłowska – wykładowca z Zielonej Góry,  pedagog, organizatorka koncertów, akompaniator.
            Claude Debussy. Flet Rafała Jędrzejowskiego opowiada o starożytnym micie na temat nimfy Syrinx. Opowiada lekko i zwiewnie, tak jak drgają motyle skrzydła. Pan Jędrzejewski jest mistrzem muzycznych opowieści. Trawestując Słowackiego – niech flet opowie wszystko, co pomyśli głowa… Znakomite umiejętności muzyka są ucztą dla uszu słuchających. Chciałabym posłuchać tego utworu powtórnie, wychwycić jeszcze kilka warstw i  znaczeń, dopowiedzeń o nimfie i barwach brzmienia fletu pana Rafała. Pani Ludmiła Pawłowska mówi o specyfice muzyki francuskiej, której ulubionym instrumentem jest właśnie flet. Na pewno, ja jestem jednak wielbicielką pana Jędrzejewskiego.
            Cesar Franck „Panis Angelicus”. Sięganie do form sakralnych i kościelnych, dziękczynnych, jest pewną konwencją artystyczną. Słuchamy Aliny Kubik w duecie z Michałem Zatorem – harfa celtycka. Czysty mocny głos i pluskanie kropel wody, strumyków srebrzystych z akompaniamentem śpiewu.  Wspaniałe widowisko muzyczne, to zestawienie mezzosopranu i harfy, mieliśmy tego próbkę w zeszłym roku na Koncercie Jesiennym, cieszymy się, że  artyści odwiedzili nas ponownie.
            Jak powiedział mi później pan Zator, harfa i flet to klasyczne zestawienie. Dlatego, myślę, tak pięknie brzmi. Giulio Caccini „Ave Maria”. Rafał Jędrzejowski i Michał Zator, flet i harfa. Subtelność i piękno absolutne. Tego też posłuchałabym jeszcze raz, a może drugi. Panowie opowiadali, że  przedtem niewiele grali ze sobą, a jednak każdy z nich, ze swoją wrażliwością artystyczną, utkał część przestrzeni, do której zaproszeni zostaliśmy my  słuchacze, by osiąść w niej i dać się ponieść urodzie muzyki sakralnej, granej tak profesjonalnie. Sacrum wyjęte na powierzchnię oceanu przeżyć jak  drogocenna perła, która lśni teraz tutaj nam, w przestronnym, akustyczne wspaniałym, wnętrzu gotyckiej świątyni. Bez nagłośnienia jest ten koncert, na  życzenie artystów, jesteśmy w kościele gotyckim, którego nie trzeba zbytnio dogłaśniać…
            Znowu pan Rafał Jędrzejowski, solo na flecie. Jan Sebastian Bach „Siciliana z II Sonaty”. Dajmy artyście grać bez akompaniamentu fortepianu – to decyzja pani Pawłowskiej. Żeby nie zagłuszać delikatnych dźwięków fletu. Ja posłuchałabym chętnie obydwu wersji… Ale sam flet jest cudowny. Wiernie oddaje skomplikowany charakter kompozycji, jej mieniące się odcienie i barwy.
            Dwie pieśni autorstwa Michała Zatora. W proweniencji inspirujące się kulturą celtycką, która zdaniem autora jest uniwersalna, takie treści chce z  niej wydobyć, z tego nurtu zdobyczy kultury ogólnoludzkiej. Śpiewne ballady, opowieści o bardach, z podtekstem filozoficznym. Ciepły tenor pana  Michała jest dobrze odbierany przez widzów, mamy nadzieję, że z większym recitalem zawita do nas ponownie.
            Jak mówi pani Ludmiła, muzyka filmowa jest niekiedy bardzo dobra. Tak jest z muzyką do filmu „Misja”. Znana komedia jest bardzo dobrze zrobiona, może przez to ucieka nam jej ścieżka muzyczna. Słuchamy „Oboju Gabriela”, ciekawego tematu muzycznego, który wybrała dla nas pani  Pawłowska.
Ostatnie akordy koncertu to utwór Piotra Pałki „Nie lękajcie się” w wykonaniu Aliny Kubik – śpiew i Rafała Jędrzejowskiego – flet. Na koniec słynna C.  Gabarain’a „Barka”, którą razem zaśpiewają nam, i zagrają, wszyscy wykonawcy.

Iwona Wróblak

listopad 2011 

środa, 23 marca 2016

Jazz nad Obrą. Pernal – Smoliński

          
Mariusz Smoliński i Bartosz Pernal to muzycy wywodzący się z prężnie działającego lubuskiego środowiska jazzowego. Są absolwentami wydziałów jazzowych Uniwersytetu Zielonogórskiego i Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Współpracowali z czołówką polskiej sceny jazzowej. Jako współtwórcy różnych formacji brali udział w licznych festiwalach i konkursach, wielokrotnie sięgając po najwyższe laury. Prowadzą ożywioną działalność koncertową występując na krajowych i zagranicznych scenach jazzowych (Francja, Rosja, Hiszpania, Czechy, Słowacja, Niemcy, Belgia, Rumunia)
Gościnnie występuje z nimi Anne Paceo na perkusji. Przyleciała do nas z Paryża.
Bardzo się cieszymy z naszych gości. Kontrabas, saksofon, puzon, klawisze doskonale się uzupełniają. Słuchamy kolejnych partii solowych poszczególnych instrumentów.
Autorskie kompozycje muzyków. Bardzo ciekawe. Saksofonista Tomasz Próchnicki jako kompozytor ukazuje nam swoje nowe oblicze, to nie  tylko sprawny muzyk – odtwórca. Utwory są refleksyjny, nieco swingujące. Wykonawcom towarzyszy kameralny nastrój w wali, i uwaga słuchających. Już wytworzyła się tradycja czy zwyczaj przychodzenia na koncerty jazzowe. Poddania się muzyce, frazom dźwiękowym, którym pozwala się wybrzmieć w możliwych przestrzeniach taktów i tonacji, wokół tematu, swobodnej grze skojarzeń muzycznych, w ramach przyjętej konwencji, dość szerokiej. Feerii nieoczekiwanych pomysłów muzycznych. Jazz jest niekiedy bardzo nowoczesny. Z zainteresowaniem słuchamy kompozycji Anne. Słychać, że  kompozytorką jest perkusistka, temat nawinięty jest wokół rytmu, tak mi się zdaje, przy tym wielowątkowy.
To w czystej formie muzyka do zagubienia się, zasłuchania. Patrzę, jak wykonawcy również, a może przede wszystkim, zamieniają się w słuchaczy - siebie - przewidujących wyobraźnią następne sekwencje muzyczne, zmieniają się w jeden organizm, jeden zespół, ku przyjemności i satysfakcji słuchaczy.
„Ballada z tamtej strony” Smolińskiego. Poetycki i filozoficzny utwór. Pełen niedopowiedzeń i zagadek. Dojrzała kompozycja. Pozostali muzycy wspaniale mu akompaniują. Temat na rytm nawinięty, czy odwrotnie, rytm na temat?? Z wariacjami, jak w to w jazzie. Gdzie rytm składa się z wielu podrytmów, i rytmów pobocznych, dobrzmień i powtórzeń, zupełnie, zdaje się nieoczekiwanych – chociaż, jak dobrze się wsłuchać – można by je  przewidzieć, z dużą dozą prawdopodobieństwa…


Iwona Wróblak

listopad 2011    

wtorek, 22 marca 2016

Dumitru Harea gra na fletni Pana

„Pokochawszy młodą Syrinks, córkę bożka rzecznego Ladona, chodził za nią Pan po całych dniach i prosił, żeby została jego żoną. Nieszczęśliwa dziewczyna, nie mogąc pozbyć się natręta, westchnęła do bogów o pomoc; ci p r z e m i e n i l i  ją w trzcinę. Widząc to Pan poznał, że jest brzydki i było mu bardzo smutno. Usiadł wśród owej trzciny i płakał żałośnie. Wiatr zaś potrząsał t r z c i n ą  rosnącą nad brzegiem strumienia i Panowi, zasłuchanemu w szum wiatru i szmer wody płynącej, zdawało się, że i roślina wydaje takie same dźwięki żałosne. Uciął z niej kilka łodyg, zrobił z nich siedem p i s z c z a ł  e k  nierównej długości, połączył je razem w jednym szeregu i tak powstała ulubiona fujarka pastusza, zwana syryngą. Pan wygrywał na niej swe żale za  piękną nimfą”.
J. Parandowski, „Mitologia” (podkreślenia autora) 
Starożytny grecki bożek Pan (jego rzymskim odpowiednikiem był bóg Faunus) początkowo był tylko opiekunem pasterzy i ich trzody. Później wiązano go z płodnością i Naturą jako taką, bez moralnego podziału na dobro i zło. W istocie może on więc zarówno tworzyć, jak i siać zniszczenie. Syn  Hermesa i nimfy Dryope (lub według innych legend Hermesa i Penelopy, żony Ulissesa), urodził się z nogami i rogami kozła. Gdy matka porzuciła go po  urodzeniu, przerażona jego straszliwym wyglądem, ojciec Hermes zabrał go ze sobą na Olimp, nadając mu w ten sposób boskość. Jednak Pan nie polubił Olimpu, ponieważ inni bogowie szydzili z jego brzydoty. Swoją złą reputację Pan zawdzięczał nieznośnemu charakterowi. Nienawidził być budzony ze  snu - wstawał wtedy wściekły i wydawał z siebie przerażający krzyk, wzbudzając strach lub panikę w sercach ludzi. Ukazywał się też bez ostrzeżenia niczego nie podejrzewającym śmiertelnikom. Legendarny był też seksualny apetyt Pana: obiektami jego pożądania stawały się nimfy, boginie, a nawet satyrzy. Owa reputacja, w połączeniu z przerażającym wyglądem, przyczyniła się niewątpliwie do demonizowania Pana przez chrześcijan w czasach Średniowiecza. W swojej nieustającej walce z pogańską kulturą i tradycjami przypisywali mu oni cechy Szatana. Faun jest jedynym bogiem, który doświadczył śmierci. Jego odejście może być interpretowane symbolicznie: jako cykl pór roku, przejście od lata, poprzez jesień, aż do zimy.
Pierwsze dowody na występowanie instrumentu „fletnia Pana” odnaleziono na wyspach Cykladach na Morzu Egejskim i datowano je na ok. rok 2500 p.n.e. Rzymski poeta Owidiusz opisuje mit o pierwszym twórcy fletni greckim bożku o imieniu Pan. Mit ten został przeniesiony na łono polskiej literatury przez Jana Parandowskiego. W starożytnej Europie fletnia znana była pod nazwą syrinx, a w Rzymie auenis. W starożytnym Rzymie instrument ten był używany zarówno przez pasterzy, grajków ulicznych jak i nadwornych profesjonalnych muzyków. W starożytnych Chinach fletnia Pana występowała pod nazwą pai xiao i była używana między innymi w rytuałach religijnych. Ponoć znany ówczesny filozof Konfucjusz zachwycał się   melancholijnymi melodiami granymi na pai xiao. W Luyi w prowincji Henen odnaleziono fletnie zrobione z kości ptaka a pochodzące z 11w p.n.e. Różne odmiany tego instrumentu odnajdziemy w wielu innych krajach azjatyckich. Na terenie Afryki odnajdujemy dowody istnienia fletni na zabytkach pozostałych po królestwie Wielkiego Zimbabwe w 13-15 w. n.e. Jej ślady odnajdujemy także w Egipcie w okresie Dynastii Ptolomejskiej 332-30 lat p.n.e.  
            Uroczy gotycki XV w. kościółek p.w. Matki Bożej Różańcowej w Lubniewicach. Kościół parafialny. Według Rachela, niemieckiego historyka, na  jego murach miała znajdować się data 1258 r., z czego by wynikało, że parafia w Lubniewicach mogła istnieć już w pierwszej połowie XIII w. Mury obecnego kościoła zaczęto wznosić najpewniej z fundacji rodziny v. Waldow, a więc w 2 połowie XIV. W latach 1429-1433 Lubniewice, podobnie jak  teren całej Ziemi Lubuskiej, zostały zniszczone przez wojska husyckie, niewykluczone, że wtedy również zniszczony został kościół, bowiem część jego  substancji / prezbiterium i zakrystia/ wzniesiono w formach charakterystycznych dla XV w.
            Idealnie sprofilowane do muzyki – i modlitwy także przez Muzykę, gotyckie wnętrze. Sklepienia krzyżowo-żebrowe, portale ostrołukowe. Elipsy łuków podtrzymujących strop, gdzie dźwięk będzie wibrował wychodząc z piszczałek fletni Pana. Mała filharmonia gotycka. Piękny złocony ołtarz,  kolorowe witraże w oknach. Zabytkowe meble.
Proboszcz ks. Antoni Bołbot po mszy św. zaprasza na koncert. Pierwsza odsłona VI edycji z festiwalowego cyklu „Letnie Koncerty Organowe” organizowanego przez Zdzisława Musiała, znanego nam również jako dyrektora i animatora „Lubuskich Weekendów Gitarowych”. Koncert zagrają Dumitru Harea – fletnia pana i Katarzyna Sikorska - Wrembel – organy.
 Koncerty organowe zawitały w tym roku, jak widzimy, także do Lubniewic. Nasz lokalny animator kultury muzycznej nie ogranicza się do  Międzyrzecza. W tamtym roku koncerty gościły w kościołach w Skwierzynie i Przytocznej. W 2012 r. koncert z udziałem Dumitru Harea i Andrija Melnyka, absolwenta Akademii Muzycznej we Lwowie na Ukrainie (akordeon) 29.07. w Przytocznej i 2.09. o godz. 19.00 w Sanktuarium Pierwszych Męczenników Polski w Międzyrzeczu.
         Dumitru Harea urodził się 6.11.1970 r. we wsi Isacova, 50 km od stolicy Mołdawii -Kiszyniowa. Swoją przygodę muzyczną zaczął w wieku 6 lat,  kiedy starszy brat kupił mu plastikowy flet. W 1996 r. artysta ukończył Akademię Muzyczną w Kiszyniowie w klasie fletni-Pana, u bardzo znanego i  cenionego profesora w Rumunii i w Mołdawii Iona Negura. Już w trakcie studiów pracował jako nauczyciel w Szkole Muzycznej w klasie fletni Pana,  dodatkowo grał również w ludowej orkiestrze „Martisor” koncertując między innymi w Rumunii i na Łotwie. W 2000 r. przyjechał z koncertami do Polski do Poznania, gdzie poznał swoją żonę Agatę i tu zamieszkał. W 2001 r. wydał swoją solową płytę „Muzyka Duszy” na fletnię Pana i organy. Od samego początku pobytu w Polsce współpracuje z Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu i z legendarnym zespołem muzyki cygańskiej „Terno”, który w 2010 roku obchodził 55-lecie. Artysta koncertuje w całej Polsce i za granicą m.in.: w Niemczech, we Włoszech, Wielkiej Brytanii, Szwecji. W swoim dorobku ma ponad 600 audycji muzycznych w szkołach i przedszkolach na terenie Poznania i Wielkopolski.
Katarzyna Sikorska-Wrembel w 2003 r. ukończyła z wyróżnieniem Akademię Muzyczną im. I .J. Paderewskiego w Poznaniu w klasie organów prof. Elżbiety Karolak. Artystka kontynuuje w ten sposób istniejącą w rodzinie pięciopokoleniową tradycję organistowską. W 2005 r. ukończyła 4-letnie studia licencjackie na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu im. A. Mickiewicza o specjalności Muzyka Kościelna. Ukończyła studia w klasie fortepianu doc. Ewy Kandulskiej - Jakóbczyk, w stopniu licencjata. Bierze czynny udział w życiu muzycznym Poznania, koncertuje w Kolegiacie Farnej, współpracuje z Towarzystwem Winiarskim i z Towarzystwem im. F. Nowowiejskiego. Uczestniczy w działalności koncertowej wielu chórów poznańskich. Od 2001 r. uczestniczy w działaniach Eksperymentalnego Teatru Operowego, wykonując wraz z Elżbietą Arsso - Cwalińską koncerty organowo-wokalne. 11. letnia współpraca w Dymitrem Harea zaowocowała nagraniem płyty kompaktowej „Muzyka duszy” oraz występami na licznych koncertach. Przez kilka lat współtworzyła cieszący się wielką popularnością cykl koncertów „Słowa i dźwięki” w parafii p.w. „Najświętszej Bogarodzicy Maryi” na poznańskich Ratajach. W latach 1999-2010 pełniła funkcję organisty w różnych kościołach Poznania. Od 2010 r. poświęciła się pracy pedagogicznej, propagując między innymi oryginalną ideę nauczania muzyki wg E. E. Gordona.
Koncert rozpoczyna się utworem Marc - Antoine Charpentier, francuskiego kompozytora epoki baroku. „Te deum” – to najbardziej znany jego utwór. Słuchamy cz. I. Preludium. Brzmienie dostojne, dworskie, po mszy św. świetnie się komponuje z klimatem sali. Następny jest Giulio Caccini (1545  – 1618) włoski kompozytor i śpiewak i jego słynna „Ave Maria”.
Organy solo. J. Ch. Kellner (1736 – 1703) to niemiecki organista i kompozytor. „Preludium C-dur”. Spiżowo brzmi wspaniała fletnia Pana, tutaj w roli  solisty z akompaniamentem organów. Możliwości, jakie ma ten wspaniały instrument, są ogromne. Motyw powtarzany jest wielokrotnie, w różnych tonacjach i poziomach, przygrywający sobie, do wysycenia, pani Sikorska – Wrembel jest mistrzynią gry na organach. Johann Sebastian Bach (1685 –  1750), kompozytor i organista niemiecki epoki baroku, jeden z najwybitniejszych artystów w dziejach muzyki. Stworzył najdoskonalszą realizację nowego typu kantaty protestanckiej. Bez Bacha nie sposób grać koncertu organowego. Duet fletni Pana i organów - „Chorał z Kantaty 147”.
Perełka muzyczna na fletnię Pana Dumitru Harea – J. Last „Samotny Pasterz”. Wirtuozowskie wykonanie wzbudza długo niemilknący aplauz. Niepozorny instrument potrafi wydać z siebie niesamowicie słodkie, jak niektórzy określają – boskie - dźwięki. Jak potem mówi mi pan Harea, to te  krzywizny fletni, elipsoidalne zakrzywienia wynikające z różnic długości piszczałek – absolutnie nieprzypadkowe… Genialny wynalazek kultury ludzkiej liczący tysiąclecia. Stroi się ją raz w roku – woskiem. W każdej piszczałce jest około 1 cm tego naturalnego produktu. Tytułowy Pasterz grający na fletni bynajmniej nie jest bynajmniej sentymentalnym prostodusznym grajkiem znanym nam tradycji romantycznej. To bardzo wysublimowany utwór, z  mnóstwem muzycznych wątków, gdzie każda nutka zasługuje na osobną opowieść. Fletnia i organy w zgodnym duecie akompaniują sobie nawzajem, to  doskonała symfonia, która długo zostanie nam w pamięci.
Gheorghe Zamfir kompozytor urodzony w 1941 r. w Rumuni jest wirtuozem gry na fletni Pana. Początkowo samouk, ukończył Akademię Muzyczną w Bukareszcie. Zamfir przeszedł do historii rozwijając i unowocześniając tradycyjny rumuński styl grania na fletni Pana, jak również sam instrument, zwiększając w nim liczbę piszczałek z 20 do 22, 25, 28 i 30 oraz i tym samym jego zakres, uzyskując - także poprzez odpowiednią zmianę ułożenia ust podczas gry - do 9 dźwięków z każdej piszczałki. Pan Harea nam to właśnie prezentuje… Następny utwór - „Tarantella”; wesoła, skoczna i  żwawa. Zwiewna i lekka, jak trzepot motylich skrzydeł, powiew letniego wiatru. Jeszcze za chwilę usłyszymy kompozycję tego samego autora „Anna” i  „Doina de jale”. Fascynacje pana Harea Bukowińskimi nutami Anonima – Kobzara. Rozpoznajemy je od razu. Nastrój „Modlitwy” N. J. Lemmenns’a na  organy solo. Śliczna etiuda. Tej klasy wykonanie pozwala poznać nastrój czy styl modlitwy, sposób pojmowania Boga, spróbować własnej interpretacji. Puścić wodze wyobraźni.
Pan Harea sięga do muzyki filmowej. Te utwory są niekiedy bardzo wybitne. C. Gardel „Por una Cabeza”. Muzyka z filmu „Zapach kobiety”. Ennio Moriccone, włoski kompozytor – temat z filmu „The Mission”. W 2006 r. Akademia Filmowa przyznała temu kompozytorowi za całokształt twórczości statuetkę Honorowego Oskara. 30.08.2009 r. wystąpił w Polsce na Festiwalu Solidarności w Stoczni Gdańskiej. Następny twórca muzyki filmowej to Ukrainiec Myroslaw Scorik - „ The high Pass”. Słuchamy duetu naszych muzyków.
Dźwięk wibruje wśród potężnych kolumn podpierających sklepienie. Gotyckie wzniesienie ich do jednego Boga, echa modlitw w tym miejscu, muzyka różnych kultur monoteistycznych, dotykająca sufitu, powracająca do nas, wzmocniona. Echa – czy dobrze słyszę – judaistycznych, bliskowschodnich, motywów. Nuty z fletni Pana osiadają miękko na naszych uszach, niezrównane w swoim zniewalającym pięknie.
Louis Vierne (1870 – 1937) francuski organista i kompozytor, od urodzenia niemal całkowicie niewidomy. Studiował w Konserwatorium Paryskim. „Kołysanka”, tym razem solo na organy. Delikatna, ściszona. A na koniec cudeńko muzyczne – G. Dinicu – „Skowronek”. Popis wyżyn kunsztu gry na fletni Pana. Na stojąco owacja. Ten ptak jest piękniejszy niż Natura, czy równie piękny. Trele do złudzenia przypominają oryginał. Nasz podziw dla pana Harea jest ogromny. Dzięki zainteresowaniem muzycznym naszego gościa, multikulturowym, sięgającym do tygla bałkańskich i  rumuńskich tradycji sięgających tysięcy lat, i kunsztowi mistrza, mieliśmy cudowny koncert. Pan Dumitru Harea na długo zostanie nam w pamięci i jego  fletnia Pana słyszana na żywo.
29.07. Przytoczna. Neogotycka świątynia p. w. Trójcy Świętej. Cieszymy się, że za chwilę znowu usłyszymy - i zobaczymy - pana Dumitru Harea, tym razem z akordeonistą panem Andrijem Melnykiem – teraz bowiem będzie grał nie wysoko na Chórze, obok organów, tylko u stóp Ołtarza. Zabrzmi znowu fletnia Pana…
Gospodarzem spotkania jest ks. proboszcz Sławomir Kupiec. Część widzów przyjechała specjalnie do Przytocznej chcąc, po koncercie w  Lubniewicach, ponownie słuchać pana Harea. Dla mnie wielką przyjemnością po raz drugi jest delektowanie się kompozycją Jamesa Lasta „Samotny pasterz”. Modulacje uczucia smutku, zadumy, mogą mieć niebiańsko piękne oblicza. Pan Harea opowiada po koncercie, że jego instrument, zbudowany przez lutnika z chińskiego bambusa, ma miękkie ciepłe brzmienie, bo jest zrobiony z drewna, z naturalnego tworzywa. Spoczywa się w nim nie chcąc pójść dokądkolwiek, samopoczucie po takim koncercie – zapewniam - jest wspaniałe. Naprawdę jest coś boskiego w takiej muzyce… Ta satysfakcja, przypuszczam, trwa od tysiącleci, ich dziesiątków być może, obcowania z muzyką Natury, jej wieloaspektowym naturalnym pięknie. Modelujemy się w niej jak struny, przynależąc do Świata, będąc jego częścią, pełnoprawną, istotną. Współistniejemy w jedności.
Pełna witalnej radości „Pieśń neapolitańska” Piotra Czajkowskiego. Akompaniuje akordeon Andrija Melnyka. Instrument wypełnia te obszary muzyki, gdzie wyższe frazy fletni jej nie zapełniają. Pan Harea z fletnią Pana występuje także z kontrabasem i skrzypcami. Może następnym razem usłyszymy na koncertach organowych taki kwartet. Już wyobrażamy sobie, jak może brzmieć. Kolejne utwory. Muzyka, fale drgań rozszczepiają się  niemal wizualnie na podobieństwo strun, w soczewce, jej poświacie, gdzie znika ich linearność, smakujemy je zmysłami, ich kolor, zapach i smak. „Zagraj mi Kobzarzu”. Muzyka rumuńska nieco różni się od stylu Bregowicza, do którego jesteśmy już przyzwyczajeni (wiązanka melodii z Bukowiny), chociaż tempo ma również szybkie. Dlatego też – jak mówią mi panowie po koncercie – fletnia pana Harea jest tak wygięta, zupełnie inaczej niż w przypadku instrumentu muzyków peruwiańskich.
Na koniec – niespodzianka. Pan Harea wyciąga jeszcze jeden instrument. Po rumuńsku nazywa się nai, po polsku – pojedynka, końcówka. To dwie drewniane rurki, które złożone razem są fletem. G. Dinicu „Skowronek” grany na nim brzmi w ten sposób, że nie sposób na stojąco nie podziękować panom za maestrię. Także za przybliżenie postaci rumuńskiego kompozytora Gheorghe Zamfir’a, mistrza gry na fletni Pana, jego utworów. Chętnie posłuchalibyśmy koncertu poświęconego wyłącznie temu wybitnemu muzykowi, koncertu zagranego oczywiście przez pana Dumitru Harea. Na bis  słuchamy Gheorghe Zamfir’a „Hora pe loc” i „Briul Oltanesc”. Próbki muzyki z tej części Europy, unikalnej kultury mało znanych jeszcze u nas  historycznych rejonów Rumunii.



Iwona Wróblak
wrzesień 2012

poniedziałek, 21 marca 2016

Wielka poezja powinna nas zachwycać…

            61. Ogólnopolski Konkurs Recytatorski dla młodzieży szkolnej. Wielka poezja powinna nas zachwycać…
Sala kameralna Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. Kilkanaście młodych ludzi ze szkół ponadpodstawowych. Eliminacje powiatowe. Zdawałoby się,  sztampowa coroczna impreza organizowana przez Regionalne Centrum Animacji Kultury. Jurorzy(rki): Anna Zadłużna, Marta Pohrebny i Agnieszka Czekała – starszy kustosz z naszej międzyrzeckiej Biblioteki Publicznej.
            Jeden z tekstów pochodził z „Ferdydurke” Witolda Gombowicza: …”recytowali usilnie i pobożnie… nie ma jak to szkoła, jeśli chodzi o wdrożenie uwielbienia dla wielkich ludzi…”. Na serio, skuteczność naszego kształcenia może nie jest doceniana. Słynna scena z lekcji języka polskiego pisarza, który wielkim był niewątpliwie, z dużym zrozumieniem „wydawana” przez Denisa Okraskę, z przyjemnością słuchałam tej interpretacji, jeśli młodzież czyta i  rozumie Gombrowicza, to jest bardzo dobrze…
            Kto czytał, ten trąba… (końcowy akapit „Ferdydurke”), chciałoby się rzec… Kto recytuje, ten kto przygotowuje się do Konkursów, razem z  opiekunami, nauczycielami… W tym roku do eliminacji przystąpiło 12 osób: Weronika Majewska, Mateusz Gabriel Gałka, Monika Dalidowska, Marika Krugiełka, Bartłomiej Domaszewicz, Natalia Twardosz, Martyna Juszczyk, Jakub Filipkiewicz, Denis Okraska, Paulina Majkowska –  z Piotrem  Witkowskim (akompaniament), Paulina Laskowska Oliwia Wrona i pani Wiesława Murawska. O kilka więcej osób niż w zeszłym roku. Uczniowie nie  tylko Liceów Ogólnokształcących, także Zespołu Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego – z sukcesem w postaci nominacji na etap  wojewódzki Konkursu Recytatorskiego w Żarach.
            Po jakie teksty sięga młodzież? Co ją interesuje…? Wybiera je samodzielnie, nauczyciele tylko sekundują…I na pewno cieszą się, że młodzi ludzie chcą czytać, chcą się dzielić swymi lekturami, brać udział w Konkursach, co wymaga przecież pracy, przygotowania się. Niektóre wystąpienia były reżyserowane, z użyciem przyniesionych gadżetów. Interpretacja na scenie wybranego tekstu, jako monodramu, wymaga pracy nad jego zrozumieniem.
             Teksty Agnieszki Osieckiej, trochę zapomnianego, wydaje mi się (a może jednak nie?) Antoniego Libery, klasycznego poety. Utożsamianie się z  etnosem harcerstwa, szukanie formy współczesnej dla spadku po tradycjach skautowskich i naszych lokalnych harcerskich. Anna Achmatowa, wybitna rosyjska poetka, tłumaczenia poezji amerykańskiej przez Stanisława Barańczaka, dawne teksty z epoki średniowiecza (Wiesława Murawska – w kategorii dorosłej). Także bardzo współczesne teksty, niekoniecznie wybitne literacko, ale mieszczące się w orbicie zainteresowań. Naturalny komediowy talent Bartka Domaszewicza – trudny tekst G. Grassa, mam nadzieję, że Bartek będzie stale występował jako recytator na naszych lokalnych scenach. Fragmenty prozy. Relacje rodzinne – niełatwe, matka-córka, miłość i ból, życiorysy ludzkie - Dom praczki i jej dziecko - pachnące mydlinami... Poezja Haliny Poświatowskiej, poetki minionych dekad zmarłej w młodym wieku na serce. Wspomniany Witold Gombrowicz w jednym z najlepszych swych dzieł. Ze zdumieniem słuchaliśmy, jak dobrze młody człowiek - Denis Okraska (I klasa licealna) wpasował się w poetykę tego utworu, zauważając – niczym zawodowy aktor - każde w nim wypowiedziane słowo… Był też Sławomir Mrożek, Konstanty Idelfons Gałczyński.
            Najważniejsze jednak, myślę, było spotkanie się jako takie, wzajemne poznanie, odwaga podzielenia swoimi literackimi fascynacjami, werbalne, wobec publiczności – cytowanie tekstów, które, wybrane, zapadły – z jakichś powodów – w pamięć. Wysłuchaliśmy też śpiewnych interpretacji, poezji śpiewanej (Paulina Majkowska i Wiesława Murawska). Jury przyznało nominacje dla następny wojewódzki etap Konkursu Recytatorskiego w Żarach dzisiejszym wykonawcom: Paulinie Majkowskiej, Jakubowi Filipkiewiczowi, Martynie Juszczyk, Denisowi Okrasce i Mateuszowi Gałce.

Iwona Wróblak
marzec 2016 

             









niedziela, 20 marca 2016

Oskar Stabno Trio



Sala kameralna Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. Unikalny koncert młodego i bardzo zdolnego jazzowego pianisty Oskara Stabno. Notabene wnuka Jerzego Garniewicza, lwowiaka występującego u nas na Kaziukach…Pieśniarz mówi, że jest dumny z wnuka i cieszy się, że ten gra jazz.
Jazz nad Obrą w odsłonie bardzo tradycyjnej, rozpoznawalny nawet dla laików. Chętnie słuchany, przede wszystkim może dzięki ogromnej sprawności warsztatowej Oskara. Ten gra koncert niezmordowanie i w większej części sam, z delikatnym akompaniamentem innych instrumentów. Muzycy mówią o  doskonałym nagłośnieniu dokonanym przez naszych akustyków z MOK. Koncert jest bardzo udany i satysfakcjonujący, zarówno dla widzów jak i  artystów. Kompozycje także Oskara Stabno. Słyszymy też utwory przedwojenne w aranżacji jazzowej, brzmią bardzo ciekawie.
Oskar Stabno Trio jazzowa grupa poznańskiego pianisty Oskara Stabno. Oskar w swojej twórczości odwołuje się przede wszystkim do  dorobku kultowej postaci historii jazzu, Oscara Petersona. Na scenie towarzyszą mu dwaj świetni instrumentaliści, wieloletni współpracownicy Wojciecha Skowrońskiego, muzycy o ogromnym dorobku i doświadczeniu. Skład zespołu: Oskar Stabno – fortepian, Zenon Strzałkowski - gitara basowa, Wiesław Lustyk – perkusja.
Oskar Stabno to pianista jazzowy urodzony w Poznaniu wywodzący się z rodziny artystów z pokolenia na pokolenie. Absolwent Poznańskiej Szkoły Chóralnej Jerzego Kurczewskiego oraz uczeń znanego pianisty i pedagoga Piotra Kałużnego. Muzyk pomimo swojego młodego wieku ma w  swoim dorobku artystycznym współpracę z takimi sławami pianistyki jak Leszek Możdzer, Maciej Markiewicz, Stanisław Deja czy Romuald Koperski. Zafascynowany brzmieniem i techniką gry swojego imiennika, genialnego kanadyjskiego swingującego improwizatora Oskara Petersona, odkrywa przed  słuchaczem możliwości brzmieniowe i techniczne fortepianu. Jego gra to porywcza wirtuozeria oprawiona elegancją i smakiem. Otwarty, poszukujący własnego brzmienia interpretuje największych muzyków jazzu, Duka Ellingtona, Bill Evansa czy Jeffa Jenkinsa. Jego gra to porywająca wirtuozeria oprawiona elegancją i smakiem.
Byliśmy pod wrażeniem maestrii warsztatowej tego młodego pianisty. Jego olbrzymich możliwości jako interpretatora i kompozytora. To dobrze, że tej klasy muzyków możemy posłuchać w Międzyrzeczu, w MOK. „Jazz nad Obrą” dzieje się u nas.


Iwona Wróblak
grudzień 2011

sobota, 19 marca 2016

Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta


            Sala widowiskowo – kinowa Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. W Święto Niepodległości mieliśmy wielką przyjemność wysłuchać wspaniałego koncertu - „Requiem” Wolfganga Amadeusza Mozarta. I Koncert Symfoniczny w ramach Międzynarodowych Spotkań Muzycznych. Pod patronatem burmistrza Tadeusza Dubickiego, współfinansowany przez Fundację Współpracy Polsko – Niemieckiej. Patronat medialny: Gazeta Lubuska, Radio Zachód, prasa lokalna.
            Pomysł koncertu narodził się podczas tegorocznych Dni Międzyrzecza. Jest owocem współpracy z zaprzyjaźnionymi miastami partnerskimi. Koncert wykonała Orkiestra Symfoników Bydgoskich im. Joanna Straussa pod dyrekcją Marka Czekały. Orkiestra powstała w 1995 r., składa się z  profesjonalnych muzyków. Zespół wykonuje bardzo różnorodną muzykę, od klasyki poprzez muzykę salonową i filmową aż do rocka. Dyrygowała Barbara Weiser – Lada. Pani Weiser – Lada jest absolwentką Akademii Muzycznej w Poznaniu w zakresie chórmistrzostwa oraz emisji głosu przy  Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. W 2001 r. uzyskała tytuł doktora w Akademii Muzycznej w Warszawie w zakresie prowadzenia zespołów wokalnych i wokalno – instrumentalnych. Jest dyrektorem PSM I ST. w Słubicach i adiunktem w podyplomowym Studium Emisji Głosu Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Powołała do życia także Chór Akademicki „Collegium Polonicom” i EV-Viadrina, jeden z trzech połączonych chórów występujących dzisiaj na scenie MOK.
            Chór „Collegium Polonicum” przygotował już wiele koncertów. W swoim repertuarze ma pieśni z różnych epok i krajów. Organizował koncerty w Słubicach i Frankfurcie nad Odrą. Specyficzną cechą Chóru jest jego międzynarodowy charakter. Jego członkowie to w większości studenci „Collegium Polonicum” – wspólnej placówki badawczej utworzonej przez Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Europejski Uniwersytet Viadrina we Frankfurcie nad Odrą - oraz samego Europejskiego Uniwersytetu Viadrina. Chór jest członkiem „Kunstgriff. Sieć Kulturalna – Netzwerk für  Kulture V.”
            Drugim chórem, którego członkowie śpiewali w Międzyrzeczu, jest Kameralny Chór „Adoramus” ze Słubic. Chór powstał w 1991 r., obecnie działa pod patronatem Słubickiego Towarzystwa Muzycznego. Członkami chóru są uczniowie szkół słubickich oraz studenci „Collegium Polonicum” ze  Słubic i Europejskiego Uniwersytetu „Viadrina” z Frankfurtu nad Odrą. W repertuarze mają pieśni ludowe oraz dzieła kościelne i świeckie z różnych krajów i epok. Zespół jest zdobywcą wielu nagród, odbył kilka zagranicznych tras koncertowych.
            Nasz Międzyrzecki Chór Kameralny także brał udział w tej uczcie muzycznej. Chór istnieje od 2008 r., wcześniej pod nazwą „Musica Viva”. Zadebiutował na miejskich imprezach muzycznych i od razu zyskał sobie sympatię swoim wysokim poziomem artystycznym. Teraz także jest animatorem i organizatorem Międzyrzeckiej Uczty Chórów Amatorskich. Zainicjował tym samym nowy rozdział w muzycznym życiu kulturalnym miasta. Obecnie chór liczy ponad 20 osób. Uczestniczył m.in. w IV Ogólnopolskim Festiwalu Chórów „Silesia Cantat” Głogów 2010, 16. Ogólnopolskim Festiwalu Kolęd i Pastorałek w Będzinie. Jest laureatem – zdobył Brązowe Pasmo – VI Ogólnopolskiego Konkursu Kolęd i Pastorałek w Chełmie.
Requiem (łac. „odpoczynek”), skrót od Missa requiem, Missa pro defunctis, Msza za zmarłych, msza żałobna – to kompozycja mszalna wykonywana w Dzień Zaduszny jak również podczas uroczystości żałobnych. Należy do typu tzw. mszy wotywnych, czyli takich, które były zamawiane przez wiernych w intencji ulżenia cierpienia duszom w czyśćcu. Początkowe słowa Introitu pochodzą z 4. Księgi Ezdrasza Requiem aeternam dona eis  Domine – Wieczny odpoczynek racz im dać Panie.
Najstarszym pełnym opracowaniem Requiem była kompozycja Guillaume Dufaya, która nie dotrwała do naszych czasów. Najstarszym zachowanym Requiem jest kompozycja Johannesa Ockeghema, która należy do obrządku nierzymskiego. Autorem pierwszego Requiem według obrządku rzymskiego jest Antoine Brumel.
Wolfgang Amadeusz Mozart (ur. 27.01.1756 r. w Salzburgu, zm. 5.12.1791 r. w Wiedniu) – austriacki kompozytor, razem z Haydnem o  Beethovenem zaliczany jest przez muzykologów do klasyków wiedeńskich. Urodził się w Salzburgu, ówczesnej stolicy małego, niezależnego arcybiskupstwa w ramach Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego jako siódme dziecko Leopolda Mozarta oraz Anny Marii z domu Pertl. Miał starszą o pięć lat siostrę Marię Annę nazywaną Nannerl, która także przejawiała uzdolnienia muzyczne. Razem z nią mały Wolfgang grywał duety klawesynowe, ojciec – Leopold Mozart – woził ich z koncertami po całej Europie. W roku 1761 Mozart skomponował swój pierwszy utwór - Menuet i  Trio KV 1. W wieku trzech lat, słysząc grę siostry na klawesynie, zabawiał się wyszukiwaniem tercji na tym instrumencie (jak wspomina później jego  siostra). Od piątego roku życia uczył się gry na klawesynie pod kierunkiem swojego ojca.
Na chrzcie nadano mu imiona Joannes Chrysostomus Wolfgangus Theophilus. Przez większość życia kompozytor posługiwał się jednak imionami Wolfgang Amadé. Amadé to francuska wersja greckiego imienia Teofil (przyjaciel Boga lub umiłowany przez Boga). Wcześniej używał także wersji włoskiej (Amadeo). We wczesnych dokumentach występowała również forma Wolfgang Gottlieb (Gottlieb to niemieckie tłumaczenie dla Teofil). Natomiast nigdy nie używał najpowszechniejszej dzisiaj wersji łacińskiej Amadeus. W dzieciństwie rodzice używali również zdrobnień Wolferl, Wolfgangerl i we wczesnych czasach Wolfi, o czym wiadomo z listów ojca i innych źródeł.
W styczniu 1762 r. w Monachium, habsburskiej stolicy, Wolfgang i Nannerl zaprezentowali się jako klawesyniści zarówno na dworze cesarskim, jak i w pałacach arystokracji. Wolfgang i Nannerl koncertowali też w Augsburgu, Schwetzingen, Moguncji, Frankfurcie n. Menem itd. W 1764 r.  Wolfgang zagrał w Wersalu dla Ludwika XV i w pałacu Buckingham dla Jerzego III. W 1769 r. Mozart został koncertmistrzem kapeli arcybiskupiej. Papież podziwiał geniusz młodego twórcy i nadał mu tytuł Kawalera Orderu „Złotej Ostrogi”.
Jeszcze w październiku 1791 r. nikt by nie przypuszczał, że za 2 miesiące Mozart już nie będzie żył. Przez wiele lat nie wiedziano, co było przyczyną śmierci kompozytora, tradycja romantyczna stworzyła wokół tego faktu wiele fantastycznych legend. Po długotrwałej analizie medycznej Antona Neumayra ustalono jednak dość szczegółowy przebieg choroby Mozarta, w którego opisie znajdują się takie objawy jak wysoka gorączka, obfite wydzielanie potu i wysypka, stan zapalny i obrzmienie w obrębie kończyn, unieruchomienie ciała z powodu silnego bólu. Diagnoza mówi o ostrej gorączce reumatycznej z obrazem klinicznym nawrotu reumatoidalnego zapalenia stawów i jednoczesnym wystąpieniem reumatyzmu mózgowego połączonego z bardzo wysoką temperaturą i paraliżem najważniejszych ośrodków mózgu. Za bezpośrednią przyczynę śmierci uznaje się upust krwi  dokonany przez medyka na dwie godziny przed śmiercią Mozarta. To był zespół chorobowy wywołany był przez paciorkowce. Śmierć przerwała pracę Mozarta nad mszą żałobną Requiem. Na prośbę żony Mozarta dzieło to dokończyli jego znajomi kompozytorzy, Joseph Eybler i Franz Xaver Süssmayr. W rękopisie Mozarta ostatnie nuty postawione jego ręką przypadają na 8 takt partii wokalnych Lacrimosa. Długo wierzono, że Mozart zmarł w nędzy i  zapomnieniu, pochowany w grobie dla ubogich. W rzeczywistości, choć jego twórczość nie była już tak modna w Wiedniu, w dalszym ciągu otrzymywał jednak znaczące przychody z różnych stron Europy. Został pochowany w grobie 3. klasy, tak jak większość mieszkańców Wiednia.
Po garści informacji o słynnym kompozytorze, które usłyszeliśmy od prowadzącego, czas na muzykę, na ucztę. Dosłownie. Dawno nie słyszeliśmy w naszym MOK takiego koncertu. Mam nadzieję, myślę, że to dopiero początek tego typu imprez.Wraz z Orkiestrą występowało czworo solistów. Maria Rozynek – sopran, Marta Panfil – mezzosopran, Eryk Rymanowski – bas i Bartosz Borula – tenor. Wszyscy utytułowani, z dużym dorobkiem artystycznym. Całością zawiadywała wspomniana już dyrygent Barbara Weiser – Lada. Monumentalny koncert w naszej sali filharmonicznej, jaką 11.listopada stała się sala widowiskowo – kinowa. Artyści występujący w Międzyrzeczu stale i niezmiennie wyrażają słowa uznania dla naszych akustyków za ich profesjonalizm. Święto Niepodległości obchodzone było w sposób godny, uczczone pięknym koncertem. Dzień ten stał się przez to  odświętny w znaczeniu kulturalnym, tak jak to być powinno.

Iwona Wróblak
grudzień 2011

piątek, 18 marca 2016

O pamięci i niepamięci


            W Dzień Zaduszny pali się kilka zniczy pod tablicą upamiętniającą byłych mieszkańców Międzyrzecza. Jak zwykle w te dni pamięci o zmarłych. Znicze stoją tam zresztą nie tylko wtedy. Mieszkańcy Międzyrzecza, Polacy, pamiętają o byłych mieszkańcach swojego miasta i dają temu wyraz. Jest tak,  odkąd odbyła się pamiętna uroczystość odsłonięcia Tablicy na miejscu byłego cmentarza ewangelickiego. 4.06.1995 r. wmurowano Kamień Pamięci zmarłych od 1609 -1945 r. mieszkańców Międzyrzecza. Odsłonięcie Tablicy to było mądre i dalekowzroczne przedsięwzięcie ówczesnych włodarzy naszego miasta, burmistrza Władysława Kubiaka, i pana Konrada von Tempelhoffa ówczesnego prezesa Heimatkreis Meseritz – Stowarzyszenia Byłych Mieszkańców Powiatu Międzyrzeckiego, w obecności przybyłych około 150 byłych mieszkańców pochodzenia niemieckiego. Stworzyło ramy istnienia Kultury społecznej i porozumienia – pojednania – taki był testament pana Tempelhoffa - w sakralnym niemal znaczeniu. Znicze stawiają do dziś zwykli mieszkańcy Międzyrzecza. Istnienie Kamienia i upamiętniającej Tablicy jest FAKTEM, o czym przypominam niektórym panom historykom. Pisałam o  tym obszernie przy okazji sesji z 4.02.2011 r. o „Cmentarzach ewangelickich – miejscach niepamięci”(??) w muzeum. Sesji z Tezą. Panowie ci zdają się nie przyjmować FAKTU istnienia Tablicy upamiętniającej do wiadomości. Niektórzy polscy historycy są bardziej wypędzeni od Wypędzonych.
            Spokój Tego Dnia Zadusznego skłania do refleksji. Stary zamknięty cmentarz zniewala spokojem. Mogłabym chodzić po nim godzinami. Szelest spadających liści przypomina o przemijalności rzeczy materialnych. Są krzątający się przy grobach. Niektóre już zapadły się w matkę ziemię. Znicze i tu  stoją. Palą się, jak by stwarzały nowy wymiar. Może tak jest…
Starsza kobieta stoi długo przy okazałym grobie. Myślę najpierw, że przy kimś bliskim. Obchodzę ją szerokim łukiem, nie chcę przeszkadzać. W  modlitwie, czy w czuwaniu. To Mogiła Powstańców Wielkopolskich 1918-19 poległych w walkach o oswobodzenie krainy międzyrzeckiej. Podobno symboliczna. No cóż, chodzi o to, by było miejsce na postawienie znicza. Dużo ich tu stoi. Zapalonych. Cichutko stoję nieopodal. Niemalże słyszę, jak  przesuwa paciorki różańca. Odchodzi. Ja wchłaniam spokój, kobieta o kuli idzie w głąb cmentarza. Na chwilę znika mi z oczu. Czy istniała?  Przywidzenie? Nie, stoi, rozmawia z drugą kobietą. Pewnie sąsiadka lub znajoma z dawnych lat. Notuję nazwiska na Mogile: Żołnierz Nieznany, Stefan Witman, Józef Jokel, Prosfor Piliniuszko (?) jeśli dobrze odczytuję. Na każdej tablicy świeży żonkil i zapalony znicz. Przy Mogile nie śmiałam jej pytać, czy ma tam swoich bliskich, przerywać modlitwy. Teraz się odważam. – Przepraszam… – mówię. Nie mam tam bliskich – odpowiada – ja modlę się w  intencji wszystkich zmarłych. Zresztą to wszystko jedno. W tym Wymiarze wszyscy jesteśmy Bliscy. Jeszcze raz przepraszam. Że mówię cokolwiek. Że  spokój nie jest zupełny.
            Historia tych nagrobków, kapliczek. Jest fascynująca. Odczuwam nagle głód wiedzy. O ludziach. Starsze małżeństwo swoi przy pięciodrzewie w  rogu cmentarza przy wejściu. Wbity w ziemię surowy krzyż z brzozy. I Znicze, dużo zniczy. – To Sybiracy – mówią. I dodają – mieszkaliśmy tu kiedyś. W  naszym mieście, jak w każdym miejscu, gdzie każdy centymetr sześcienny przestrzeni jest naładowany historią indywidualną, w którą jak w drzewie wrośnięte są ludzkie przeżycia.

Iwona Wróblak
grudzień 2011