wtorek, 29 października 2019


Trio Zgarda gra na bandurach


            Trio Bandurzystek „ZGARDA” z Ukrainy wystąpiło w auli Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Międzyrzeczu; Tatiana Paziuk - mezzosopran, Maria Szpintal – sopran i Liudmyla Balahun – alt, są wykształconymi na Akademiach muzycznych śpiewaczkami, które – wzorem dawnych ludowych pieśniarzy – nucą dawne dumy i dumki akompaniując sobie na bandurach - ukraińskich narodowych instrumentach muzycznych.
Szkoła Muzyczna I stopnia w Międzyrzeczu została wybrana jako miejsce, gdzie mogliśmy dotknąć autentycznego rysu ludowej muzyki ukraińskiej, jej wielowiekowej tradycji – w akademickim wykonaniu. Dawne ukraińskie kobziarstwo przeżywa obecnie odrodzenie. Do kultury narodowej tego kraju dzisiaj, zwłaszcza na zachodniej Ukrainie, skwapliwie wraca, miejsca publiczne znowu rozbrzmiewają, tak jak kiedyś, współczesnymi kobziarzami, bandurzystami. Ich symbolem jest np., obok Tarasa Szewczenki, chętnie śpiewany przez naszych gości z Iwano-Frankiwska, poeta Wołodymyr Iwasiuk, którego „Czerwona ruta” stała się niemalże drugim hymnem Ukrainy.
ZGARDA – (obok krywulek, czeprahów) to ozdoba z tradycji stroju huculskiego (XIX/XX w.), rodzaj odlewanego z mosiężnych krzyżyków, blaszek lub monet naszyjnika noszonego przez kobiety i mężczyzn. Składał się z jednego lub kilku rzędów różnej wielkości ułożonych symetrycznie krzyży, połączonych mosiężnymi łańcuszkami (retiżky), pooddzielanych rurkami (pereliżky) zrobionymi ze skręconego drutu.
Dzięki niezwykle rozwiniętemu symbolizmowi dziedzictwa kulturowego, właściwego fenomenowi kultury duchowej Ukrainy, funkcje symboliczne wykonywał również strój ludowy. Nasze pieśniarki wystąpiły w haftowanych tradycyjnymi motywami ludowymi wyszywankach (soroczkach) – długich sukniach, pierwotnie tkanych, szytych z włókna konopi bądź płótna lnianego, z kolorowymi wstawkami.
Bandura to ukraiński ludowy instrument muzyczny należący do chordofonów, w którym struny szarpie się palcami lub plektronem. Protoplastą bandury była prawdopodobnie kobza lub lutnia. Bandura to narodowy symbol kraju, bez tego instrumentu nie można wyobrazić sobie Ukrainy.
Bandurę albo kobzę wozili ze sobą kochający wolność ukraińscy rycerze, czyli Kozacy. Pierwsza wzmianka o ukraińskich bandurzystach pochodzi z 1441 r. Po terenie dzisiejszej Ukrainy wędrowali kobziarze; ślepi starcy - mędrcy, w towarzystwie chłopców przewodników, niosąc na plecach kobzę lub bandurę. Wyczekiwani, darzeni powszechnym szacunkiem, grali, śpiewali po wsiach eposy o dziejach ziemi ukraińskiej, w bylinach - starinach (staroruskich epickich pieśniach zawierających archetypiczne motywy mitologiczne) i dumach sławili Kozaków – symboli rycerzy broniących rodzinnej ziemi przed wrogiem. Lirycznym śpiewem rozczulali słuchaczy, rozweselali ludzi skocznymi piosenkami. Kiedy kozacka dusza płakała i tęskniła za krajem czy za ukochaną dziewczyną, kochała i tęskniła razem z nią – bandura...
W początkach XX wieku bandura stała się narodowym symbolem Ukrainy, atrybutem pieśniarzy wykonujących dumki.  Bandura klasyczna ma 20–24 struny strojone diatonicznie. Gry na orkiestrowej bandurze charkowskiej - piccolo, prima i bass (połtawce, o 30–31 strunach), na której muzyk gra oburęcznie, podobnie jak na harfie, od 1920 r. uczy się w Konserwatorium. Z czasem instrumentowi dodawano coraz więcej strun. Najpopularniejsza obecnie bandura kijowska (prima lub czernichiwka) posiada 12 strun basowych i 43 sopranowe, strojone chromatycznie w pięciu oktawach, wersja koncertowa ma 62-65 strun i mechanizm zmiany stroju zapożyczony z harfy. W orkiestrach używa się także wersji altowej, basowej i kontrabasowej. Gra się na niej na weselach, w filharmonii czy w teatrze.
Jak się przekonaliśmy na koncercie kobiecego Tria „Zgarda”, dźwięk bandury jest magiczny, niepowtarzalny. Bandura oddaje ducha kultury ukraińskiej. Wokalistki – bardiny, starały się wiernie przekazać nam, słuchaczom, te niewymierne wartości muzyki swego kraju, odbierane, jak by pewnie powiedziały, uchem i sercem... Z pomocą przychodził im profesjonalny warsztat wokalny, pięknie brzmiące (i wyglądające) harfiaste instrumenty, wszechstronne muzyczne wykształcenie, świadomość wagi przedstawiania na koncertach za granicą piękna odwiecznej kultury swego kraju. W godzinnym koncercie wsłuchiwaliśmy się w specyficzny ukraiński zaśpiew twardego akcentu języka ukraińskiego, wywodzącego się przecież z jednego pnia języków prasłowiańskich, nam pokrewnie bliskiego.
 Czesław Nowakowski, nauczyciel PSM klasy saksofonu, prowadził koncert. Dyrektor PSM Małgorzata Telega – Nowakowska podziękowała, w imieniu własnym i słuchaczy, za występ, wręczyła okolicznościowe upominki. Piękna gra, uroda, profesjonalizm wykonawczyń, interpretacja starych pieśni w sposób charakterystyczny dla wschodniosłowiańskiej kobiecej obyczajowej mentalności, ciepła, pełnej pogody ducha akceptacji i spolegliwej zgody, mimo różnych życiowych okoliczności, ich - naszych pań - artystyczna moc przekazywania nam pozawerbalnych wartości duchowej kultury Ukrainy sprawiła, że ten koncert zdawał się nam być zbyt krótkim... Czy słyszałam tam tęskniący pogłos bezkresnych dawnych ukraińskich stepów?... Dumek i dum w swoim repertuarze panie na pewno mają jeszcze wiele, może zawitają do nas jeszcze?
Ukraińska kultura jest związana ze wsią i Kozaczyzną, nieodłącznym jej elementem są dumy i dumki. Duma (pieśni kozackie, pieśni rycerskie lub niewolnicze psalmy) to gatunek epicko - liryczny o charakterze recytatywnym (odczytuje się je, nie śpiewa), o tematyce historycznej, poezja opisująca bohaterskie czyny, dawne obyczaje, wykonywana z akompaniamentem bandury, liry lub kobzy. Dumy, będące kontynuacją tradycji epickiej poezji ruskiej z czasów przedchrześcijańskich (rosyjskie byliny), a później ukraińskiej, to typowe przedstawicielki artyzmu słowiańskiej poezji ludowej, z jej powtórzeniami, emfazą, symbolicznością, apostrofami. Poematy epickie przesiąknięte liryzmem i nostalgią, przedstawiające ludzi i zdarzenia realistyczne. Powstawały pomiędzy XV a XVII w. (płacze”, lamenty tureckich niewolników z okresu walki ludu ukraińskiego z Tatarami i Turkami, z czasów wojny wyzwoleńczej pod wodzą Chmielnickiego), przekazywane były początkowo w tradycji ustnej. Dumka to wielozwrotkowa pieśń ukraińska w formie ballady, o rzewnym nastroju, mówiąca często o żalu i tęsknocie za utraconą osobą, miejscem lub wydarzeniem, utwór także o charakterze moralizatorskim.
Wołodymyr Iwasiuk (1949 – 1979) pochowany jest na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Zmarł tragicznie, podobno śmiercią samobójczą (jest to kwestionowane), jest znanym ukraińskim poetą i kompozytorem, jednym z twórców ukraińskiej muzyki popularnej. Lekarz,  malarz, skrzypek, pianista, wiolonczelista, gitarzysta. Prezydent W. Juszczenko pośmiertnie przyznał W. Iwasiukowi tytuł „Bohatera Ukrainy”, mówiąc, że kompozytor, jako symboliczny bohater reprezentujący rację Majdanu (Pomarańczowej Rewolucji, Rewolucji Godności w 2004 r.) - „przez piosenkę pokazał wielu milionom zapomnianą, straconą świadomość narodową” . Zbiorową tożsamość. Ogromny portret kultowego dla Ukraińców Tarasa Szewczenki, poety - obywatela oraz poety – liryka, wielkiego poety XIX stulecia, został wtedy umieszczony przy podium na Majdanie Niepodległości w Kijowie.
Jak pisze jeden z komentatorów: Sytuacja Ukrainy jako przestrzeni geograficznej, politycznej, socjalnej, demograficznej, językowej, wyznaniowej, zawsze była sytuacją pogranicza, przedmurza, kresów, hybrydowości. Stąd dramatyczne rozdarcie, głęboko przeżywane przez wielu twórców ukraińskich, pomiędzy Wschodem i Zachodem,  rodzimą prowincją i oddaloną metropolią, patriarchalnym trwaniem z całą jego egzotyką, zakorzenieniem, a konieczną potrzebą unowocześnienia i modernizacji kultury narodowej. Jakże znajomo to brzmi... Może podobnie jest w naszej rodzimej kulturze...
Iwasiuk w „Czerwonej Rucie” (1968 r.) mówi o miłości. O trudnej miłości między ludźmi. Miłości między narodami. Legenda o rucie, zaczarowanych ziołach, stała się w narodowym przekazie symbolem wiecznej i czystej miłości. Jest powiązana z ukraińskim świętem Niszczu na Iwana Kupała (odpowiednik Nocy Świętojańskiej). Ruta to żółty kwiat, który na kilka minut - w tym czasie - staje się czerwony. Dziewczyna, która go znajdzie i zerwie, będzie szczęśliwa w miłości.
Ostatnim akcentem koncertu, z racji trwających obchodów Roku Moniuszkowskiego, piewcy polskiego folkloru, było wykonanie przez Marię Szpintal – sopran utworu „Złota rybka” St. Moniuszki, no i kultowego, przez cały Zespół, sienkiewiczowskiego polsko-ukraińskiego szlagieru „Hej sokoły...”

Iwona Wróblak
październik 2019













czwartek, 24 października 2019


Malarska meta – fizyka Remigiusza Bordy


Wernisaż prac Remigiusza Bordy z Galerii MOK. Cieszy bardzo – urzędowa – współpraca, od roku, kęszyckiego Domu Sztuk (Tatiana i Remigiusz Borda) z Międzyrzeckim Ośrodkiem Kultury. To krok w dobrą stronę. Następnym etapem będzie, za miesiąc, wystawa i promocja autorskiej płyty R. Bordy.
Remigiusz – w sztuce, jak w życiu, najważniejsze są relacje... Może o TYM, także o tym, jest ta sztuka... Relacje w świecie meta-fizyki jako wizji twórczej; relacje konstruujące ten dostępny oglądowi, jak też i każdy inny, świat, gdzie człowiek jest obiektem – w swojej oglądanej poprzez siebie biosferze, także tej wyobrażonej. Być może w ten sposób go widzi Remigiusz. Co, myślę, że nie jest – koniecznie – katastroficzne. Jest – artystycznie przeczute, intuicyjnie zgrabnie wyrażone, zgodne też z aktualną wiedzą z zakresu nauk przyrodniczych. Podobno teraz artyści odwiedzają laboratoria naukowe – także i stamtąd czerpiąc źródła inspiracji... Wiedza naukowa jest dzisiaj czymś niezbędnym każdemu (nawet artyście, którego wieża nie jest artystowskim odosobnieniem od rzeczywistości, tylko, z odpowiedniej wysokości, szukaniem kontaktu z tym źródłem poznania)... Katastrofizm, jak sądzę, wiąże się z typowo ludzkim osądem, z moralizowaniem, zawężeniem do humanizmu rozumianego jako prymat homosapiensa nad przyrodą, prymat jego potrzeb i (wyobrażonego) sposobu istnienia... Wyobrażeniowość, snucie opowieści na swój temat niekoniecznie wyczerpuje tkankę ontologiczną wszechświata... Człowiek jest – tylko – częścią, równie ważną jak wszystkie inne części (koroną stworzenia – nie...).
            Jest człowiek zanurzony w człowieczości, jest Borda uwikłany we wspomnienia np. rodzinnych niedzielnych obiadów pamiętanych tu jako wymuszony rytuał już niekoniecznie spełniający swoje wspólnotowe zadania. Czarna (dla niego ponura) barwa  spodu talerzy (z czerniną) – spłaszczonych grawitacyjnie,  czy w perspektywie, otworów na płaskim (ale nie do końca, jeżeli przyjrzymy się obrazowi z bliska) stole może mieć wiele znaczeń i odniesień (malarskich). Jest ten stół płaszczyzną, z której (obecnie) je Borda swoją twórczość... Może jest (z)wiązaniem płaszczyzn stołów (domowych) jego życia... Może jest wielkim Stołem Przyrody/Natury, na/przy którym obiaduje/zasiada teraz Borda-malarz artysta. Może są talerze dziurami/tunelami przestrzennymi w inne (malarskie też) wszechświaty.
            Obrazy Bordy mają zazwyczaj pokaźne gabaryty. Są jak krąg odpowiednio szeroko zakreślonego, z rozmachem, jego spektrum zamieszkiwania (w sztuce). Pozwalają na detal i na perspektywę. Na hurt. Lot ptaka. Lot postaci kobiecej, która w mgnieniu oka – może niespodziewanie do siebie – unosi się jak strzała nad ziemią, wzorem szamańskich tradycji rodem z kolebek prakultur honininów...
            Jest człowiek jego ciało częścią masy biosfery. Bardzo dużo ważącą częścią (ponad 7 miliardów istnień), tylko waga tej materii niekoniecznie przekładać się będzie w znaczenie helis kodu genetycznego w dalszej linearnej historii. Może stoi człowiek na krawędzi masy granicznej, i jako (nagie) zwierzę zostanie uniesione jak każdy zezwłok  organiczny, kiedy, ciągle nieświadomy, przekroczy w jakimś dziale punkt krytyczny. I Jego czas w historii Ziemi minie. A może – wstąpi... jako inna forma materii-energii, lub (prawdopodobne) jako komponent i surowiec w  bioprodukcji natury... Jakieś siły, może rozpadu, go uniosą w sieci bioenergetycznej.
            Proces tworzenia obrazu jest ważny. Borda bywał w Ameryce Południowej, widział i doświadczał tej odmiennej od naszej kultury. Geometryczne wielkie megality Machu Pikchu ( w keczua znaczy: „stary szczyt”) i innych starożytnych miast Inków, linie prawie doskonale matematycznie obliczone, które widują szamani w halucynogennych doświadczeniach ayahuasce. Ktoś, coś (ich umysł, świadomość wyobrażeniowa może) im kazała według tych wizji kazać swemu ludowi budować miasta i świątynie? Są one, jak na obrazach Bordy, chtonicznymi strukturami jak schody w dół (w psyche?), tarasami, które, uprawiane, ich żywiły.
            Jest człowiek w środku, czy we wnętrzu, oceanu, przybrzeżnie ściągając ku sobie żywioł fal. Jest to wnętrze faliste pokazane, bałwany wodne, jak lustro świadomego (po części) istnienia. Sztuka – mówi Remigiusz, ma przypominać o konieczności zmiany (nieuchronności), której trzeba, należy - wyjść na przeciw. Nieustannego wyjścia poza, właściwy człowiekowi, symbol, będący meta – językiem, etapem koniecznym w ewolucji, ale nie końcowym być może.
            Malarstwo rzeczy Takie–Jakie–One–Są. Czyli nie ograniczone naszą zwierzo-człowieczością.  Są POZA (nami), bo niezupełnie w nas istnieją. Przenikają przez nasze ciała organiczne, być może – świadomość, jak neutrina. Może nimi są?
Czym jest abstrakcja w sztuce? Drzwiami uchylonymi z geometrii przestrzeni, geometrii struktur o wymiarze krystalicznym. Z której to konstrukcji wylewa się, prawem Chaosu, materia o kształtach niedoprecyzowanych, malarskich... Intuicyjnie łamiąc kod euklidesowej nieprzystępności, zamknięcia... Przypominając o prawach przyrody. O kształcie fraktalnym liścia. O krągłości płatka róży.
            Jest dom -  niczym elektron, czy cząstka elementarna, w sieci sił słabego i silnego oddziaływania. Jest chatka, jest miejsce zamieszkania człowieka. Dla niego (dla Bordy) to centrum najbliższego wszechświata. Jest małym atomem. Jest ważną cegiełką rzeczywistości. Jest nierozbieralny na czynniki pierwsze. Jest domem człowiekowi. Kulturowym miejscem, do którego stale się odwołujemy.
Czym jest miłość? Kłębowisko uczuć, pragnień, oczekiwań, miłość oprócz tego, że prawie czerwona, jako barwa, to jeszcze jest zbiorowiskiem energetycznych elementów, krążących wokół nas, jak w próżni, w braku ciążenia ziemskiego, otaczających w sposób – przypadkowy..?.
            Szafy, z ludzkimi ubraniami, są przeźroczyste, z ułożoną tektoniką płyt drzewnych. Są, jak inne rzeczy, tutaj jako pewne symbole, poszukującymi boskiej geometrii. Malarska, wizja (artystyczna) świata. Patrzeć do wnętrza pudełka...  Wewnętrzna forma implikuje zewnętrze, formy różnią się sposobem manifestacji.
Masywne są płaszczyzny obrazów... Insynuacja błękitu nieba – kreski sylwetek, ptasie kontury, symbol ściśnięty do metafory. W magicznej tonacji ciemnej zieleni...
Tyle interpretacji, nasuwających się skojarzeń, myśli, ile osób oglądających... Wystawa rysunku i malarstwa Remigiusza Bordy w Galerii 30' będzie dostępna jeszcze przez kilka tygodni.

Iwona Wróblak
październik 2019














wtorek, 22 października 2019


Ewa Skrzek – Bączkowska w Centrum Rozwoju


            Centrum Rozwoju „Bliżej Siebie” na Kaczym Dołku (parterowe budynki po lewej stronie ul. Kazimierza Wielkiego - trasa na Gorzów Wlkp.). Późne popołudnie, raczej wieczór, sobota. Maleńkie krzesełka – ślad po cyklicznych sesjach muzykoterapii dla dzieci od 3. miesiąca życia... Maty, kocyki, odpowiednio wyprofilowane poduszki, jest nawet jedno najprawdziwsze łóżko. Można się przykryć, bo w trakcie relaksacji spada temperatura ciała. Dodatkowo włączony jest piecyk, chociaż na dworze od tygodnia trwa złota polska nadzwyczaj ciepła jesień.
            Zostałam zaproszona (w ramach prezentu urodzinowego...) przez Ewę Skrzek-Bączkowską – wykwalifikowaną muzykoterapeutkę, pracującą na co dzień jako nauczycielka w SOSW,  społeczniczkę przez lata pracującą dla głuchoniewidomych, na sesję relaksacyjną. Wita nas (jest kilka innych osób) widok, pięknie brzmiącego, jak się później okaże, gongu tybetańskiego, czekającego na Nas w sąsiedztwie rozstawionych w półkole mis tybetańskich – o różnych tonacjach, hinduskiego organowego shruti, marakasów, katabasów, janczarów, djembe, fujary, fletu indiańskiego, kijów deszczowych...
            Jest przede wszystkim Ewa... czeka na Nas. Równoważny w tym zespole muzycznym drewniany naturalny człowieczy instrument głosowy, i osobowość – jak mówi o sobie,  poukładana... Współgrająca. Jej uśmiechnięte oczy, uśmiech skierowany w stronę każdego człowieka, czy każdej istoty czującej, uśmiech który nie ma nic ze sztuczności...
            Każdy inaczej reaguje na dźwięki relaksacyjne. Zdarza się, że pomagają przepracować emocjonalne zaszłości. Na pewno pomagają – w trudnych czasach codziennej gonitwy i napięć w pracy – wypocząć i zrelaksować się. Zgromadzić nieco tego cennego kapitału...
            Każdy na macie układa się w wygodnej dla niego pozycji, przykrywa miękkim kocykiem i słucha muzyki... Tej szczególnej terapeutycznej, chociaż podobno takie właściwości ma też A. Mozart... Ja przyszłam dla Ewy, bo wierzę w Jej fachowość, i w ładunek empatyczny, który ma wybitne właściwości lecząco – relaksujące.
            Ewa jako pradawna, ciągle potężna, bo taka jest nasza psychika wyobrażeniowa, bogini pra-matka (jaką jest każda kobieta na pewnym etapie – tak sądzę...), w nastrojowo przyciemnionym pomieszczeniu krąży między nami jak starożytna szamanka, DOBRA wróżka... Jej muzyka NAS UKŁADA, każdego w swoim subiektywnym dla niego porządku. Tak zostały ustrukturalizowane instrumenty, których używa – w sposób, którego nauczyła się na stosownej uczelni w Czechach, u sprawdzonych mistrzów. To jedyne takie studia w Europie...
            Ewa stale się dokształca. Ja mówię, że stale pogłębia się w Niej ten Jej, coraz bardziej osadzony w sobie, uśmiech w oczach...

Iwona Wróblak
październik 2019


poniedziałek, 21 października 2019


Ciuszki kobiece w XIX wieku – co się nosiło?

            W międzyrzeckiej Bibliotece Publicznej – Noc Bibliotek... Przybytek kultury otwarty był do późnych godzin. W bogatym programie m.in. gość z Poznania; Anna Stachowiak ze Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej i Kostiumingu „Krynolina”, z wykształcenia historyk, jej pasją jest szycie dawnych sukien.
            W czytelni manekiny ubrane we wzory sukni z kilku dekad wieku XIX. Szyły je sobie same i nosiły kobiety średnio zamożne. Szycie, haftowanie przez płeć słabszą to mile wtedy widziana, wręcz pożądana społeczna umiejętność. Do lat 50., 60. XIX wieku kobiety, zamężne czy sposobiące się do stanu małżeńskiego, szyły rzeczy ręcznie (wyprawki ślubne), potem w ramach postępującej rewolucji przemysłowej szyły na maszynach do szycia, np. znanej marki „Singer” z pedałem nożnym, albo kupowały gotowe ubrania w domach mody.
            Moda się zmieniała. Krój sukien co pokolenie był inny. Tkanin było mniej, ubiory były przerabiane, donaszane przez służące, dziewczyny ze wsi przyjęte na służbę do prac domowych, np. ręcznego – nie było przecież pralek, prania odzieży swego państwa. Czasy Napoleońskie (styl cesarski empire) to suknie wysoko wcięte pod biustem. W opisach historycznych, dokumentach, nieco późniejsze tkaniny mają wzorki tak jak na dzisiejszych kompletach pościelowych... By nadać modny kształt wykrojowi sukni w górnej części rękawów umieszczano poduchy. Gorsety usztywniano oryginalnymi fiszbinami z miękkiej rogowej chrząstki pobieranej z okolic skrzeli wielorybów, być może, że przemysł modowy i zapotrzebowanie na te zwierzęce, przypominające swą elastycznością dzisiejszy plastik czy giętki metal chrząstki, przyczyniły się do przetrzebienia gatunku wielkich waleni.
            Co kobiety nosiły... pod suknią? Jesteśmy świadkami ubierania, a potem rozbierania manekinów... Bawełniane pantalonki, bardzo długie koniecznie, halka (sznurkowa), staniczek gorsecikowy, spódnica. W dzień wypadało mieć długi rękaw, i rękawiczki (damie nie przystoi mieć opalone przedramiona), w skwarne dnie ubierano suknie z cieńszej bawełny. Używano też satyny, tekstyliów tkanych w sposób ukośny (w odróżnieniu od bawełnianego splotu nici, tkanych po liniach prostych, w kwadrat). Krótkie rękawy miały wyłącznie suknie balowe, widzieliśmy taką, uszytą na swoją miarę (suknie szyto na miarę, dla jednej kobiety) przez panią Annę, prezentowała nam sposób jej noszenia. Obszerne długie suknie z krynoliną, czyli sztywną spódnicą-halką uszytą z materiału rozpiętego na metalowych obręczach, lub na włosiance, tj. sztywnej tkaninie z osnową bawełnianą z wątkiem włosia końskiego (średnica okręgu spódnicy u dołu – 1 m) nie były  niewygodne, kobiety były do nich przyzwyczajone, gorsety noszono od 13. roku życia, ich sznurowanie wcale nie wymagało pomocy osoby trzeciej (służącej), jak to widywaliśmy na filmach, pani Anna demonstrowała nam samodzielne zakładanie gorsetu.
            Suknie ozdabiano koronkami, które przed epoką industrializacji tkano ręcznie za pomocą przemieszczania na osnowie kołeczków, potem tkane były na krosnach poruszanych parą wodną. Pani Stachowiak, wraz z towarzyszącymi jej paniami, przywiozła z Poznania kilka ręcznie szytych z filcu kapeluszy, ozdobionych wstążkami, piórkami i kwiatami. Służyły XIX wiecznym elegantkom do ochrony lica przed zbrązowieniem promieniami słonecznymi, co było oznaką przynależności do gminu.
            Szycie ręczne modelu XIX wiecznej sukni trwa od 1 – do 4  miesięcy. To pracochłonne zajęcie. Obecnie w Internecie, na stronach muzeów, w publikacjach, dostępne są wykroje dawnych sukien, ryciny, fotografie obiektów uchwycone z każdej strony, można dokładnie zobaczyć szwy, sposoby łączenia elementów.

Iwona Wróblak
październik 2019






środa, 16 października 2019


Amelia Maszońska gra w Międzyrzeczu



            Dzień Edukacji Narodowej był wspaniałym pretekstem/powodem dla zaistnienia, w sali widowiskowo- kinowej Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury, koncertu „Cztery pory roku” w wykonaniu duetu: Amelia Maszońska – skrzypce i Mischa Kozłowski – fortepian. Wiesław Pietruszak ze Stowarzyszenia Miłośników Muzyki Organowej i Kameralnej „Sauerianum” w Drezdenku prowadził ten koncert.
            Nauczyciel to ktoś, kto prowadzi dziecko. Tutor – bardzo ważna w życiu każdego człowieka instytucja. Pan Pietruszak jest nauczycielem w piątym pokoleniu, teraz już na emeryturze, działając w Stowarzyszeniu „Sauerlanum” propaguje muzykę klasyczną. Pani Amelia doczekała się wychowanki, która mając dopiero 16 lat uznawana jest za sprawną skrzypaczkę, i usłyszymy ją na koncercie w MOK 11. Listopada z okazji świętowania Dnia Rocznicy odzyskania niepodległości. Będziemy czekać z niecierpliwością na to wydarzenie, tak trzeba świętować, myślę, ten Dzień, słuchając muzyki w bardzo dobrym wykonaniu, uczestnicząc w wydarzeniu kulturalnym. Wejściówki na koncert już są do odebrania w kasie MOK.   
            Amelia Maszońska i Mischa Kozłowski grają od 6. roku życia, koncertowali mając 12 lat, w wieku 16. lat odnosili sukcesy międzynarodowe.  Z bukietem najpiękniejszych melodii dla wszystkich pedagogów wystąpili w sali MOK. W krótkim kilkudziesięciominutowym programie usłyszeliśmy utwory „o miłowaniu” (uczniów, wychowanków, słuchaczy), z ducha romantycznym, jaki jest udziałem osób prowadzących nas przez życie, życzących nam – swoim uczniom, jak najlepiej, wskazujących – ich zdaniem – najlepsze kierunki naszego rozwoju.
            Francuscy kompozytorzy, w specyficznym dla kultury frankońskiej rozweselającym klimacie. Henryk Wieniawski – słynna, dla ukochanej i przyszłego teścia kompozytora - „Legenda”, przepiękny utwór zagrany przez naszych gości – często nagradzany na festiwalach i konkursach duet Maszońska-Kozłowski - na skrzypce i fortepian, utwór pełen smutku, nadziei i niepewności, żarliwy, pulsujący namiętnością i prośbą o wzajemność... Artyzm młodego wtedy kompozytora odniósł skutek i para połączyła się węzłem małżeńskim.
            „Taniec węgierski” Johannesa Brahmsa, bałkański folklor, południowy temperament, znana powszechnie perełka muzyczna, mistrzowskie skrzypce pani Maszońskiej (wygrała je na jednym z międzynarodowych konkursów).
            Próbka klasyki Beethovenowskiej – IV Sonata na fortepian i skrzypce. Monumentalizm klasyki tytana muzycznego baroku, rozmach i przestrzenność, i geometryczna prawie konstrukcja utworu, starannie podkreślona przez skrzypaczkę, miękkość dźwięków skrzypiec, można by słuchać tego utworu, zwłaszcza w wykonaniu pani Amelii, kilka razy pod rząd...
            Ludowe inspiracje H. Wieniawskiego. „Dudziarz”, dudowe dźwięki, parafraza brzmienia tego ciekawego instrumentu z gór … i wszystkie uczucia, jakie są dostępne prawiecznej muzyce ludowej – liryzm, szorstka ludowość, obrazująca surowy byt na wsi, wypełnioną pracą codzienność, ale też zabawa, muzyka, taniec, i opowieści, też o pasterskiej miłości rzecz jasna... 
            Na koniec piękny wschodniosłowiański ryt – „Melodia” Piotra Czajkowskiego, utwór starannie dobrany do klimatu świątecznych życzeń składanych nauczycielom. Pani Maszońska ze swoim akompaniatorem M. Kozłowskim genialnie wczuwa się w poetykę twórczości tego kompozytora.
           
Iwona Wróblak
październik 2019






wtorek, 15 października 2019


Jakub Żulczyk - stawiam pytania....


             Jakub Żulczyk, prozaik i scenarzysta, autor bestsellerowej powieści „Ślepnąc od świateł”, w ramach spotkań Dyskusyjnego Klubu Książki był gościem w Bibliotece Publicznej w Międzyrzeczu. Spotkanie prowadziła Anna Kuźmińska – Świder, długoletnia nauczycielka, była redaktorka naczelna „Kuriera Międzyrzeckiego”.
            Żulczyk ukończył dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako publicysta współpracował z wieloma pismami, współprowadził programy radiowe i telewizyjne. 12. letni dorobek pisarski Jakuba Żulczyka: „Zrób mi jakąś krzywdę” (2006), „Radio Armageddon” (2008), „Instytut” (2010), „Zmrojewo” (2011), „Świątynia” (2011), „Zdarzenie nad strumykiem", (2013), „Ślepnąc od świateł" (2014), „Wzgórze psów” (2017).
            Żulczyk rocznik 1983. Tzw. „generacja NIC” - pozbawiona ideałów, skrzywdzona przez kapitalizm, nieumiejąca budować trwałych więzi. Pokolenie po '89 roku.
Dobre pióro. Wartka akcja. Dla wielu (młodych, może nie tylko młodych) dzisiaj autorytet... czy Jakub tego chce czy nie chce.
            Żulczyk bywa określany jako głos pokolenia. Teraźniejszość jako historia alternatywna... Jakub Żulczyk chce, by ludzie zaczęli kwestionować to, co mają w głowie, takie ma zamierzenie... Stawia pytania. Na przykład - czym jest polskość, używana dzisiaj jako oręż polityczny... Nie chodzi o kwestionowanie istnienia państwa.
Czym jest antypolskość, słowo pasujące dzisiaj do wszystkiego. A to pytanie bardzo ważne – zapytanie o tożsamość wspólnotową. To ciągle problem, w naszym obolałym kraju, pomimo upływu stulecia posiadania statusu własnego bytu narodowego, bardzo aktualny. Parę dziesiątków lat po Witoldzie Gombrowiczu – znowu pokolenie Żulczyka (jak każde...) na nowo musi się określić... A nie mają łatwo...
Czy martix jest więzieniem koniecznym? (Jak każde uwięzienie w głowach ludzkich...) Czy nie ma wyjścia na świat poza kratami?
W. Gombrowicz pisał w „Ferdydurke”, że nie ma ucieczki, chyba że w i inną pupę... Myślę, że to jest tak jak ze swoim osobistym martixem. Najpierw trzeba być jego świadomym. Poczuć niewygodę niewoli. Polacy chętnie myślą i mówią o sobie jako narodzie kochającym wolność... Podobno akurat temu pokoleniu to nie potrzebne (chcą żyć kłamstwem...) Naprawdę?
            Aby PYTAĆ, myślę, trzeba wiedzieć - O CO pytać... Trzeba znać fakty rzeczywiste (te są poza naszą głową). Takie fakty np., że człowiek nie jest z dużej litery, i nie jest koroną stworzenia, co wyraźnie mówi nauka. Człowiekiem, jako jednym z wielu gatunków biosfery, miotają emocje, bywa (z)zagubiony. Ufać, że sam (jakimś cudem) znajdzie formułę pytań...? Ludzie w historii gromadnie i osobno dopuszczali się wielu zbrodni, w tym stuleciu również. Jak mówiła W. Szymborska, ludzie – często bywa niestety - głupieją hurtowo, a mądrzeją indywidualnie.
            Żulczyka nowożytna naukowość podejścia do świata. W sensie ciekawości, nieustannego stawiania pytań, mówienia – nie wiem... Rzeczywistość jest – zdaniem autora – brudna,  w smolisty sposób, ale też może przez to jej materia jest magicznie tajemna... (?)
            Pisarz, zanurzony w zamerykanizowanej popkulturze i codzienności piosenek, gier komputerowych, pisze historie o młodych ludziach „Bonnie i Clyde'm dla ubogich”, jak sam powiedział. Środowisko rockmanów, („Radio Armageddon”), narkotyki, anarchia, nihilizm, przemoc, muzyka punk i metal.
Ale też wydał w 2013 r., trochę infantylną, przeznaczoną dla dzieci książeczkę o przyjaźni - „Zdarzenie nad strumykiem”.
            „Ślepnąc od świateł”, mroczna, zabiegana stołeczna Warszawa, agresywnie zamknięta przestrzeń, czarna i straszna, dziejąca się w głowach bohaterów, gangsterzy i gwiazdy mediów. Świat Żulczyka, byty w pierwszej osobie, wyrywkowe patrzenie na świat, szalenie emocjonalne. Powieść „Wzgórze psów”, kolejna książka Żulczyka, która również ma zostać zekranizowana. Pokolenie chcące być „skomunikowane”- nowe zjawisko kulturowe... Internet, media społecznościowe, jak nigdy dotąd, dają możliwość interakcji społecznej – w opozycji do nieustającego strachu przez anonimowością. W mało miasteczkowości jako stanie umysłu, bardzo polskim... dodałabym – mało europejskości naszej lokalnej...
            Fenomen kulturowy disco polo to temat, którym Żulczyk chciałby się zająć w jednej z kolejnych powieści. Disco polo z towarzyszącą mu otoczką towarzysko - mafijnych powiązań społecznych. Zjawisko, mimo badań socjologów, jeszcze nie poznane do końca.
            Żulczyk scenarzysta. To jego drugi, a może pierwszy zawód. Scenariusz to surowiec do filmu, element bardzo ważny, ale nie jedyny – obok reżyserii, gry aktorskiej i innych elementów dzieła filmowego.
            Ciekawym jest zadanie sobie pytania, przyjrzenie się – czego w literaturze NIE CHCEMY, co nas drażni. Pisanie – mówi nasz gość – nie polega na utaplaniu się w świecie, lecz na konstruowaniu opartej na wyobraźni pisarza tkanki powieściowej, architektury dzieła literackiego, właściwym spożytkowaniu zasłyszanych historii. Powiedziałabym – odpowiednim dystansie do tworzywa, kiedy z utaplanego w świecie bohatera wystają na światło dzienne z czubka głowy chociaż oczy...
            Żulczyk mówi o sobie, że nie ma zadęcia, że nie lubi stawiać tezy. Odżegnuje się od misji moralnej... Woli pisać historie, używać metafor. Pisząc przekazuje, często w pierwszej osobie, swoje przeżycia, emocje. Jak mówi, jego powieści to taniec zasłyszanych historii przetrawionych literacko, odbywający się na balu jego wyobraźni. Czy istnieje odpowiedzialność osób (pisarzy, użytkowników mediów społecznościowych) za słowo? Odpowiedzialność w przypadku odbioru ich twórczości przez setki tysięcy czytelników. Odpowiedzialność za efekty używania przez nich współczesnych komunikatorów, wielkiej broni, lasującej ludzkie niedoskonałe umysły?
            Może ludzie, zwłaszcza młodzi, zanurzeni w odmętach oceanów natłoku informacji, nie chcą jeszcze większej ilości rzuconych ad hoc pytań, tylko nowej jakości ich zadawania. Kolejnego przełomu rewolucyjnego, bo stary porządek się niechybnie zużywa. Czy nauczyciel(e) jest(są) potrzebni światu? Pytanie, którego nie można zbyć, pytanie o kształt i sposób naszej edukacji (nie tylko szkolnej, ale tej przede wszystkim) – tak by spełniała  wymogi i oczekiwania wieku.

Iwona Wróblak
październik 2019








poniedziałek, 7 października 2019


Szychowski i Klafetka z koncertem w PSM

            Aula Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Międzyrzeczu. Z okazji ukończenia gruntownego remontu zabytkowego budynku Szkoły (termoizolacja, remont dachu, łazienek, instalacji elektrycznej, instalacja klimatyzacji, sieci LAN itp.) – uroczyste otwarcie sezonu(ó)w koncertowych... Dyrektor PSM Małgorzata Telega – Nowakowska podziękowała, za rzetelną pracę, firmie realizującej inwestycję (Solid), powitała obecnego na koncercie burmistrza Międzyrzecza Remigiusza Lorenza, przedstawicieli Rady Miejskiej, organizacje, rodziców, podziękowała osobom wspierającym Szkołę – za pomoc i zaangażowanie w przeprowadzkę z miejsca tymczasowej, na czas remontu, działalności Szkoły (w Firmie Rempol).
            „Gaudemamus igitiur...” zabrzmiał w tym uroczystym dniu, przedtem „Hymn Polski”, odśpiewany w asyście Chóru Szkolnego pod batutą Wojciecha Witkowskiego. A potem,  w wykonaniu szkolnym – słynna pieśń Stanisława Moniuszki „Prząśniczka”...
             Koncert inaugurujący działalność Szkoły w świeżo oddanym po remoncie budynku (finansowanie z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego) był niecodzienny. Rok 2019, decyzją Sejmu RP, ustanowiono rokiem Stanisława Moniuszki (1819 -1872), kompozytora, organisty, dyrygenta i pedagoga, ojca polskiej opery narodowej. Moniuszko zasłynął jako twórca ponad 20. oper;  słynna „Halka” (1847), „Straszny dwór” (1865), a także: „Flis”, „Hrabina”, „Patria”, „Verbum mobile” i inne; kompozycji inspirowanych krajowym folklorem. Baletów, operetek, pieśni, kantat, 2. kwartetów smyczkowych, utworów fortepianowych, utworów religijnych (napisanych po śmierci matki).  Za życia autora ukazało się 6 „Śpiewników domowych”; Moniuszko skomponował ponad 250 pieśni, o różnych tematach („Wiosna”, „Polna różyczka”, „Prząśniczka”, „Po nocnej rosie”, „Dola”, „Stary kapral”, „Pieśń wojenna”, „Rozmowa”, „Pieszczotka”, „Świtezianka”, „Czary” itd.), wiele z nich obecnie znajduje się w repertuarze najwybitniejszych polskich śpiewaków operowych.
            200. lecie urodzin Stanisława Moniuszki. W holu Biblioteki Publicznej jest wystawa informująca o St. Moniuszce. Informacje biograficzne, repliki XIX w. plakatów o wystawieniu oper „Halki” i „Strasznego dworu”. Z tej okazji Wielki Koncert w PSM. Przed występem zaproszonych muzyków – prof. Piotra Szychowskiego – fortepian i Aleksandry Klafetki – sopran, popisy uczniów Szkoły. Po Chórze Szkolnym – Kinga Kryza (skrzypce) w duecie z nauczycielem fortepianu Tadeuszem Nowakiem. Patrycja i Igor Oleksak – rodzeństwo przy fortepianie. Patrycja solo – brawurowe wykonanie „Summertime” G. Gershwina – nagrodzone rzęsistymi oklaskami. Koncert Moniuszkowski prowadził Wiesław Piertuszak ze Stowarzyszenia Miłośników Muzyki Organowej i Kameralnej, którego już gościliśmy w Międzyrzeczu jako konferansjera. Wystawa, folder i koncerty są finansowane przez Fundację PZU.
            Pan  Piertuszak opowiadał o znaczeniu wykształconych kobiet – matek w XIX w. w życiu artystów, także Moniuszki. Rodzina przyszłego kompozytora pochodziła ze starej szlacheckiej rodziny, stryjowie byli absolwentami Uniwersytetu Wileńskiego. Twórczość Moniuszki jest równie ważna jak innych narodowych kompozytorów tego okresu, tylko jest nieco mniej wypromowana. Koncerty takie jak ten służą efektywniejszemu prezentowaniu twórczości tego wybitnego, lecz mało dotąd docenianego kompozytora.
            „Sen” St. Moniuszki do słów A. Mickiewicza. Piękny czysty sopran pani Klafetki, i akompaniament profesora Szychowskiego. Potem uczta fortepianowa... Już słuchaliśmy w Międzyrzeczu Szychowskiego grającego przez półtora godziny najbardziej znane utwory F. Chopina, na 200. lecie twórczości St. Moniuszki – oprócz kompozycji Moniuszki, „Mazurek h-moll” op.24 i „Walc cis-moll” op.34 Fryderyka Chopina... Uczta muzyczna... Przesączał się w nas nastrój święta muzyki, zagłębiliśmy się w stylistykę, (profesorski) sposób interpretacji Chopinowskiej, łączący najlepsze tradycje wykonawcze ze szczególnym wyczuciem romantycznej wrażliwości wielkiego kompozytora. Po raz wtóry usłyszeliśmy lubianą i znaną „Prząśniczkę”, oraz „Szumią jodły na gór szczycie” (Klafetka – Szychowski).
            Kilka innych pieśni kompozytora; „Powrót wiosny”, „Groźna dziewczyna”. Arie operowe St. Moniuszki są tematem fantazji muzycznych. Józef Nowakowski napisał utwór inspirowany jedną z nich, z opery „Halka” (libretto Włodzimierza Wolskiego), tematy muzyczne Opery w kilkuminutowej pigułce, z ciekawością wsłuchiwaliśmy się, co zainteresowało twórcę, jakie frazy muzyczne i tematy – jako kwintesencja, być może, także stylu epoki, w której Moniuszko tworzył. Wariacje na temat opery „Straszny dwór” w wykonaniu Szychowskiego, przewijał się temat z kurantem – wspomnieniem dawnych czasów w zapomnianym dworze szlacheckim, także jako reminiscencje czasu powszechnych represji narodu polskiego po zdławieniu Powstania Styczniowego.  Jak powiedział Moniuszko: „Ja nic nowego nie tworzę; wędruję po polskich ziemiach, jestem natchniony duchem polskich pieśni ludowych i z nich mimo woli przelewam natchnienie do wszystkich moich dzieł.” Moniuszko, jego pieśni – (muzyczna) epopeja narodowa, twórczość zakazana aż do 1918 r. kiedy odzyskaliśmy niepodległość.
            Wspaniały koncert, piękna aula w odrestaurowanej Szkole Muzycznej, ważnej międzyrzeckiej placówce kulturalnej. Mamy nadzieję, że zgodnie z zapowiedzią dyr. PSM, oprócz koncertów z udziałem uczniów, często będziemy tu gościć wybitnych muzyków.


Iwona Wróblak

















październik 2019