sobota, 31 października 2015

Bethel i Łyczek Łyczkowski grali dla Mirki Górnej 


            Już przyzwyczailiśmy się w Międzyrzeczu do cyklicznie rozwieszanych na słupach plakatów z zaproszeniem na koncerty do „Kwinto”.  „Bethel” i  „Łukasz „Łyczek” Łyczkowski & przyjaciele”.
            Konsekwentnie od ponad roku – programowo – w każdą sobotę w budynku po byłej Straży Pożarnej dzieją się niebanalne wydarzenia muzyczne. Nie darmo w salach „Kwinto” ze ścian patrzy na nas postać kultowego Kwinto, muzyka z trąbką z przedwojennego klubu muzycznego.
            To już drugi - charytatywny - koncert dla Mirki Górnej, od urodzenia chorującej na rdzeniowy zanik mięśni. Dochód w całości zostanie przeznaczony na jej leczenie w Indiach. Mirce ostatnie osiągnięcia nauki dały szansę. Została zakwalifikowana na terapię komórkami macierzystymi w  Mayom Hospital w New Dehli. Ma aż 80 % szans na spowolnienie lub zatrzymanie postępu zaniku mięśni, a przede wszystkim – jak sama mówi – szansę na znaczne zwiększenie siły mięśniowej i sprawniejsze funkcjonowanie. Koszt miesięcznej terapii, w tym 7. iniekcji komórek macierzystych, wynosi 30.000 USD. (Fundacja AVALON Bezpośrednia pomoc Niepełnosprawnym, Michała Kajki 80/82/1 04-620 Warszawa z dopiskiem „Mirosława Górna 607 nr konta 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001”)
            Zaroiło się w „Kwinto” od wolontariuszy w czarnych koszulkach z napisem „Bethel” i „Łukasz Łyczkowski i przyjaciele” – z rysunkiem przedstawiającym drabinę do nieba ludzkiej pomocy i solidarności, z logo Klubu Muzycznego „Kwinto” na rękawach, przyjaciół Mirki: pracowników Klubu, i wolontariuszek: dziewczyn – przypadkiem, lub może wcale nie - w naszego międzyrzeckiego Hufca Harcerskiego. Kwestowały z puszkami przez  kilka godzin na ulicach miasta na rzecz pomocy dla Mirki. Nikola Zaremba, Agata Mich, Martyna Matuszewska, Anita Szmyt, Oliwia Matuszewska i  Jowita Szudra. Druhna komendantka Maria Sobczak-Siuta powiedziała im, że jest możliwość pomocy i można się zgłosić. Nie wahały się, chociaż miały  uczestniczyć w kwieście po raz pierwszy.
            Przyniosły już z miasta puszki, w Klubie czekają też na licytację gadżety: piękne plakaty z dzisiejszego koncertu, książki i albumy („Dave Groll – oto moje powołanie”, gruby album „David Bowie”), stosik płyt – m.in. „Pearl Jam”, koszulki i „cegiełki” o nominałach 20 zł i 50 zł. Licytować je będzie Jacek Borowiak. Do ich kupna, do wspierania Mirki, zachęcają też muzycy.
            Zapowiada nam się super-koncert, będzie trwał prawie do północy. Nasyceni muzyką fani obydwóch kapel nie będą chcieli wypuścić artystów.
Łukasz „Łyczek” Łyczkowski & przyjaciele, czyli charyzmatyczny „Łyczek” – wokalista z gitarą rytmiczną, Paweł Soliński – perkusja, djembe, Sławek Stopka – djembe i Łukasz Łabędzki – gitara solowa. Grają razem w Domu Kultury w Sulęcinie już 4 lata. Grają autorskie utwory „Łyczka”. Pamiętam Łukasza, jak grał u nas w Klubie Garnizonowym kompozycje Tadeusza Nalepy i zespołu „Dżem”. Po tak gruntownej szkole bluesa szuka teraz  własnych dźwięków, gromadzi materiał na autorską płytę. Zobaczymy więc, co w duszy Łukaszowej gra. Teksty do piosenek pisze też niebanalne. Myślę, że jeśli się Łukaszowi nieco poszczęści, jeszcze o nim usłyszymy, bo potencjał ma duży. Warto wsłuchać się uważnie w tą muzykę, intonację, wykonanie, być blisko, w niewielkiej odległości, przy Łukaszu, kiedy wczuwa się w to, co śpiewa, co chce powiedzieć – przekazać, uwydatnić. Jak to zrobili dziś fani muzyki w „Kwinto”, gdzie – z braku miejsca (a może kluby muzyczne z natury rzeczy nie powinny być zbyt obszerne) – odległość między widzem a  artystą nie przekraczała metra, co bynajmniej muzykom nie przeszkadzało. Przeciwnie, byli zachwyceni atmosferą Klubu, bliskim kontaktem ze  słuchaczem, tym powerem, jaki daje im koncert na żywo.
            To była muzyka autorska sensu stricto. W pierwszej części wieczoru. Rozglądam się po gęstniejącym tłumie w Klubie. Tak już jest w Klubie Muzycznym, ludzie są blisko siebie, i to jest dobre. Przychodzi tu kilka pokoleń, nie tylko młodzi i bardzo młodzi, wyżywający się w tańcu, aż podłoga Starej Straży Pożarnej drży i wibruje, od muzyki, energii i dobrej zabawy. Umawiają się tu, na 18. urodziny Karoliny przyszła grupa wolontariuszy z  Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym z Ewą Skrzek-Bączkowską Pełnomocnikiem Wojewódzkim Jednostki TPG. Byli na poprzednim koncercie dla  Mirki, na ten też przyszli. By wspomóc Mirkę i posłuchać muzyki. 18 lat kończy młoda, chociaż już zasłużona, jak mówi Ewa, wolontariuszka Karolina, dziewczyna ma swoje wejście na scenę, urodzinowe życzenia składają jej artyści z zespołu „Bethel”.
            „Bethel” to, jak mówi mi któryś z nich, reggae szeroko pojęte. Bardzo szeroko i dogłębnie, powiedziałabym. Sens filozofii grających tę muzykę zrozumiany gruntownie. Pozytywnego podejścia do pojmowania świata. Radość sama w sobie wyrażana rytmem przede wszystkim, jego spokojem i  uspokojeniem, jakiego się doznaje będąc w jej orbicie. Instrumentalnie uczta muzyczna – takie określenie tego, co usłyszeliśmy, nie wydaje się zbyt  wielkie. Jaka witalność – i profesjonalizm, także kondycja fizyczna… Rozbawili publiczność do czerwoności. Las rąk, szaleństwo przed sceną, amok zupełny… Równy rytm, bardzo podobały mi się partie na trąbce – filmowy trąbkarz Kwinto patrzący ze ścian z ukontentowaniem patrzył na nasze czasy współczesne. Skład zespołu: Grzegorz Wlaźlak – wokalista, gitarzysta, szalenie energetyczny, Szymon Chudy – gitara, Konrad Możdżeń – przeszadzajki (ciekawy ich koloryt wzbogacający ten wyraz muzyki z gatunku reggae), Magdalena Dachowska – gitara basowa, Robert Dachowski – perkusja, Damian Kluźniak - klawisze (umiejętnie urozmaicał i wplatał ich brzmienie w kompozycje) i Piotr Zarówny – wspomniana trąbka. Zespół gra 7 lat. Niedługo się ukaże ich druga płyta, poprzednia ma tytuł „Muzyka serc”.
            Mirko – gramy dla Ciebie - mówią i śpiewają artyści na scenie. Na Twoje zdrowie. „Bethel” śpiewa jej piosenkę o wolności – w tekście: tej  wolności szukam. Można się tu też przed sceną wykrzyczeć, ile gardło zniesie, a może ono dużo. Dlatego ludzie lubią „Kwinto”. To odskocznia, jakiej potrzebują. Pomysł na sobotni wieczór. Pulsuje rytm reggae, ściany a nawet powietrze w „Kwinto” nim wibruje. Zgrały się serca w jeden ruch falujących rąk. Wokalista absolutnie panuje na scenie. Siła współodczuwania muzyki przez publiczność działa i na zespół, myślę. Transowy rytm muzyki… Ładnie wkomponowane partie poszczególnych instrumentów, solówki prawie idealnie dopasowane do całości danej kompozycji, zdaje się, że tu nie ma lidera, że  Zespół to jeden reggaeowy organizm, sprzęgnięty teraz z falami odbioru tańczącej widowni. Ornamenty muzyczne tylko konieczne, chociaż zauważalne, naczelną jest idea filozofii reggae, jej prostota (pozorna). Notuję kolejną frazę z tekstu: zabrali mi skrzydła, abym nie poznał świata… To odkrywanie świata zasłoniętego, ta radość z odsuwania niepotrzebnych zasłon, cieszenie się z poczucia radości, smakowanie jej…Spoczywanie w Niej, w muzyce, w  rytmie, w pewności, w uspokojeniu. I ekspresja tych uczuć. Czyli „Bethel”.


Iwona Wróblak
luty 2014

piątek, 30 października 2015

Rabin Haim Beliak z wykładem w Muzeum

            Wykład miał tytuł: „Judaizm starszy brat chrześcijaństwa”. W tym niecodziennym wydarzeniu brało udział wielu międzyrzeczan. Nie dla  wszystkich starczyło miejsc siedzących w sali starościńskiej naszego muzeum. Tak duże zainteresowanie mnie nie zaskoczyło. Duchowny tej rangi najstarszej religii monoteistycznej budzi zrozumiałe zainteresowanie. Dla mnie wykład był za krótki, czytając wcześniej książki o judaizmie dostępne w  naszej Bibliotece Publicznej miałam do rabina co najmniej kilka pytań dotyczących tej szacownej religii.
            Rozumiałam też, że swoją osobą nie mogę absorbować zbyt wiele czasu rabina. Wszyscy czuli wielkość i mądrość tego skromnego człowieka, jestem zdania, że wybitni duchowni wszelkich wyznań rozumieją się wcale dobrze. Tylko my w swojej małej zaciekłości kruszymy kopie o szczegóły…
Tematem wykładu rabina Bielaka, jak zrozumiałam, jego treścią, było POROZUMIENIE. Na wspólnych płaszczyznach porozumienie – autorytetu moralnego papieża Jana Pawła II. Wspólnych Księgach, które czytają chrześcijanie i żydzi. Tym samym Bogu. I historii, wspólnej w swym tragicznym wymiarze dla narodów polskiego i żydowskiego.
            Mówię do Rabina, pytam – co trzeba zachować koniecznie (Rabin należy do nurtu postępowego) w tradycji żydowskiej, jej różnych wielorakich nurtach – to moje ważne dla Rabina pytanie. Nie zdziwił mnie odpowiedzią. Już to czytałam, nie wiem, czy u mędrców chasydzkich czy w innej tradycji rabinackiej: Kochaj siebie samego, a cała reszta jest komentarzem… No cóż, ja tego komentarza też chciałabym posłuchać, ale rozumiałam, że za mną w  kolejce z pytaniami jest jeszcze kilku pytających. O zupełnie różne rzeczy. Bo mędrcy słuchają.
Jeszcze zapytałam o sacrum. Dlaczego je trzeba oddzielać od profanum. Jak szabat od nadchodzącego tygodnia. (Nie wiem, czy dobrze to rozumiem…). Wiem, że trzeba to robić. Ale chciałam usłyszeć od Rabina j a k trzeba to robić według Żydów. No, tego nie mogłam usłyszeć w ciągu kilku minut. Dlatego jestem nienasycona wizytą i wykładem Rabina Haima Bieliaka.
            Rabin opowiadał o swojej rodzinie, matce, polskich korzeniach, które ma wielu Żydów. Czyli o ludzkim wymiarze naszego wspólnego człowieczeństwa. Które opiera się w lwiej części na zwyczajności, która jest zwyczajnie boska, ukochana przez Boga bo nasza (też nie wiem, czy to  dobrze rozumiem, ale spytam Rabina, jak go spotkam znowu, spokojnie mi to, ważąc słowa, wytłumaczy…). O przechodzeniu nad naszymi wzajemnymi stereotypami do etapu wybaczania, jak zaleca Jan Paweł II. Wychodzeniu z okopów walki nie wiadomo o co, bo na pewno nie o rzeczy najistotniejsze, o  które trzeba walczyć – kochaj siebie samego, a cała reszta jest komentarzem. Bynajmniej nie o egoizm tu chodzi…
            Mówił o gościnności i szacunku. O uznawaniu naszych wzajemnych ról. Każda wiara w jakiś sposób służy Bogu – powiedział Rabin.
Co jeszcze mówił? Być z rodziną, być razem z innymi. Kontemplować życie, mieć poczucie Boga. Nie jesteśmy niewolnikami całotygodniowej pracy (szabat). Największym przykazaniem jest żyć w radości, w modlitwie, w muzyce i w tańcu. Taniec – angażuje całe ciało i każdy jego centymetr. By  chwalić Boga, bo JESTEŚMY.
            Tłumacz wykładu (z j. angielskiego) pan Piotr Mirski, akompaniując sobie na gitarze klasycznej, zaśpiewał nam kilka pieśni żydowskich. Radosnych pieśni chwalących Boga i istnienie człowiecze, pozdrowienie Shalom alejchem nuciliśmy razem. Wieczoru dopełniła degustacja żydowskich potraw (dowiedziałam się, że cymes to znaczy słodki żydowski deser) przygotowanych przez panią Irenę Kirmiel. Rabin zapalił też szabasową skręconą spiralnie świecę, z ciekawością przyglądaliśmy się staremu żydowskiemu zwyczajowi narodu, z którym żyliśmy we wspólnej ojczyźnie przez kilkaset lat.  

Iwona Wróblak
luty 2014


czwartek, 29 października 2015

Wieczór z panią Stepczyńską.

            - Kochajcie kwiaty, będziecie (na pewno) lepsi.        Patrząc na pełną salę starościńską w międzyrzeckim Muzeum myślałam o tym, że ciekawym byłoby popytać obecnych tam ludzi, reprezentujących ze cztery chyba pokolenia, gdzie spotkali naszą nestorkę. Opowieść każdego z nich byłaby stroną w naszej lokalnej historii w wielu jej wymiarach –  artystycznym, humanistycznym, ekonomii naszego regionu, historii rzemiosła międzyrzeckiego etc.  
- Kochajcie kwiaty, będziecie lepsi – powiedziała pani Małgosia Stepczyńska. To chciała koniecznie przekazać – tak rozumie swoją powinność –  młodemu pokoleniu. Ważność kwietnego w swojej piękności i mądrości podejścia do świata, do własnego życia każdego z nas. Trzeba kochać piękno. Malować je na swoich osobistych obrazach. Kwiaty właśnie są przykładem tego piękna. Ich naturalizm, taki łąkowy, zwyczajny, ale też ogrodowy,  działkowy, uprawowy. No i wewnętrzny…
Jest Kwiatem Pani Małgosia, naszym lokalnym, międzyrzeckim. I bardzo europejskim, nowoczesnym – w swej filozofii otwarcia się, braku bojaźni przed nieuchronnym Nowym. Mówi Pani Małgosia – mówcie obcymi językami, znajcie chociaż kilka słów! Znajomość języków obcych w czasie wojny uratowała jej życie. Na pewno liczba osób, które wyuczyła angielskiego, niemieckiego, hiszpańskiego i francuskiego sięga kilku setek. A uczy bardzo dobrze, potwierdzają to ci, którzy Jej dzisiaj na wernisażu dziękują za te nauki.
Mówi też – podróżujcie. Oglądajcie świat. Sama zawsze uwielbiała podróże. Tak jej przeszkadzało PRLowskie przymknięcie granic!! Ale udawało jej się  czasami wyjeżdżać jako przewodnik z ORBISem.
 Dzisiaj to już nie jest nowość dla pokolenia po 1989 roku. Mówi się, że to niekoniecznie same dobre doświadczenia. Pani Stepczyńska się nie boi.  Suma doświadczeń z jej podróży jest zdecydowanie pozytywna. Niezerowalna, jak powiedzieliby niektórzy. Są one nieprzypadkowym tematem jej  obrazów. Sama absolutnie nie ma czołobitnego stosunku do obcokrajowców. Wie o nich – prawie wszystko. Zostawia ich samym sobie – nie poprawia, nie wychowuje – zresztą nikogo nie „wychowuje”, przynajmniej nie wprost. Ale też zabiera głos. Robi to delikatniej a przez to skuteczniej. JEST  AUTORYTETEM. Dzieci i młodzież z „Ciepłego Kącika u Jezusa” i „Młodzieży z Arki Przyszłości” pod opieką Ewy Jasiówki, Iwony Kryśkiewicz, Barbary Butkiewicz, Wioletty Dzik i Magdaleny Chadkowskiej są razem dzisiaj z Nią, z ich Panią Małgosią. By zaprezentować dla Niej krótki program artystyczny. Niedawno całą grupą byli na warsztatach stołowego savoir vivre’u w Restauracji „Piastowska”, to taka najważniejsza nauka o podstawowym wymiarze, która się przyda WSZĘDZIE, otworzy niejedne drzwi (pani Małgosia mówiła, że to panie opiekujące się dziećmi wpadły na ten pomysł - świetny, ale bez obecności osoby pani Stepczyńskiej jego realizacja nie miałaby tej stuprocentowej gwarancji powodzenia).
Jest osobą niezwykłą Pani Małgosia. Patrzę na salę wypełnioną po brzegi. Ludzie stoją pod ścianą, po bokach, nie ma wolnych miejsc, wszyscy z  zaproszeniami przyszli (co się rzadko zdarza…). Pani Stepczyńska prowadzi spotkanie. Przedtem osobiście krótko przywitała każdego z przybyłych. Wszystko jest uporządkowane, scenariusz wernisażu napisany przez dostojną nestorkę kultury realizowany. Pani Małgorzata przemawia. Mówi o tym, jak  wiele się zmieniło – w naszym mieście, w naszym kraju oczywiście też. Jak wypiękniał Międzyrzecz przez te lata od 1946 roku, odkąd tu jest. Żeby tego  nie bagatelizować. Żeby to docenić. Bo to są fakty. Przytacza je. Przykłady; miejsca, które pamięta po wojnie porównuje z dzisiejszym ich wyglądem, jak  one się zmieniły! To są trwałe wartości, zmiany na lepsze. Ze ŚWIATEM PANI MAŁGOSI zmienia się świat tzw. rzeczywisty (wszystko zależy od  naszego spojrzenia). Patrzenie zmienia świat, poprzez sposób jego oglądu. To poruszyciel zmian dodający ogromu energii i siły. Życzymy tych sił –  zdrowotnych – z całego serca Pani Małgosi – żeby była Jej Osoba z nami, kiedy mamy wątpliwości, kiedy czegoś nie wiemy (mówię o sobie), nie jesteśmy pewni, jak się odnieść do tego czy tamtego.
Cudowna Pani o jasnoblond włosach na starych zdjęciach – tak wspominają ją obecni na sali ludzie na emeryturze. Pani Helena Nycz mówi – pamiętam, że w 1959 roku już malowała. Robiła to od dziecka jeszcze we Francji, gdzie się wychowywała. Jest więc Tą Osobą, artystką także wewnętrzną, od zawsze. I pozostanie. To jedna z najmłodszych (mentalnie) osób w naszym mieście…


Iwona Wróblak
marzec 2014 

środa, 28 października 2015

Bel Canto śpiewa kompozycje Donaty Marzec – Pawłowskiej


            Pszczewski zespół wokalny „Bel Canto” wystąpił ponownie u nas w Międzyrzeczu w Sanktuarium Pierwszych Męczenników Polski z recitalem pieśni skomponowanych przez Donatę Marzec – Pawłowską do słów Karola Wojtyły.
Starannie wybrane utwory Karola Wojtyły (papieża Jana Pawła II) i muzyka do nich wyjęta z przepastnych szuflad naszej międzyrzeckiej (i pszczewskiej) kompozytorki i wieloletniej nauczycielki muzyki. Można słuchać ich osobno – filozoficznych tekstów i klasycznej muzyki. Namawiam, żeby czytać w  skupieniu te teksty, i w podobnym skupieniu słuchać muzyki do nich, bo na to, ta muzyka, bardzo zasługuje, jest czymś dużo większym niż akompaniament do tekstu.
            Pani Marzec – Pawłowska, jako wytrawna nauczycielka muzyki, gra swoje kompozycje w ten sposób, cichy, akompaniujący, by jej zespół mógł skupić się na śpiewaniu tych mądrych tekstów. Akompaniatorka wtapia się w tło klimatu religijnej poezji Wojtyły. Każdy z jej utworów, mimo tego, że  odpowiada określonej konwencji – stylowi pani Marzec – Pawłowskiej, jest inny, tak jak różne są ścieżki, które – w tym koncercie - służą podążaniu ku  wielkiemu chrześcijańskiemu sacrum. Zmienia się rytm i tempo, ornamentyka – a wszystko w konwencji jak najbardziej klasycznej. Pani Donata uczy nas  słuchać (swojej) muzyki…
             Z przyjemnością poddaję się tej lekcji. Klasyki nigdy nie za wiele. Pani Donata, szukając tekstów do swych kompozycji, sięga do poezji z  pierwszej półki. Doskonale rozumie te teksty, muzycznie potrafi je przystosować do odbioru przez panie śpiewające w zespole „Bel Canto”.
Są w tych kompozycjach nostalgiczne nuty polskiego XIX w. patriotyzmu epoki romantycznej („Ojczyzna, kiedy się w niej zakorzeniam…”), z jej  liryzmem, wyczuciem głębokiego humanizmu tekstów Karola Wojtyły, zawsze aktualnego. Wiersz „Miłość mi wszystko wyjaśniła” – uniwersalna pełna prostoty fraza o wysublimowanym pojmowaniu swego zadania jako człowieka wierzącego w Boga, egzystuje dzisiaj jako przebój, który z niego uczynił jeden ze współczesnych rockmenów.           
            Słuchaliśmy ponownie, w akustycznym wnętrzu bazyliki Sanktuarium, pięknego, o brylantowej barwie, szkolonego przez panią Donatę sopranu Zofii Michoń. Solistka wykonała dwie pieśni, w tym trudną technicznie „Ave Maria”.
            Styl kompozycji Donaty Marzec – Pawłowskiej doskonale mieści się w jej klasycznym widzeniu świata, pełnym wiary w piękno sztuki i życia, jej  zanurzeniu w muzyce – pani Donata komponuje nieustannie. Widać to np. w utworze „O harmonio-muzyko”, rozumianej jako harmoniczna równowaga świata, przepojona dźwiękami, które należy tylko wydobyć i poukładać (zgodnie z regułami klasycznej kompozycji). Jeszcze wiele setek tych kompozycji – mamy nadzieję – stworzy Pani Donata. Wspaniale oddają wrażenia ciszy, przestrzeni, blasku tafli wodnej, radości tańca, i inne – w zależności od  inspiracji – od tekstu, zdarzenia… Miłość jest radością samą dla siebie (i osób kochających się). Jest też ulubiony Pani Donaty wiersz S. Witwickiego „Do  sosny polskiej”, z jego wspomnieniową nostalgią za niepodległą ojczyzną. Kompozytorka sięga też głębiej po starsze historyczne zabytki takie jak  Psałterz. Wczuwamy się w poetykę epoki jego powstania, sposobu ekspresji religijnej, obyczaju muzycznego.
            Rozedrgana harfa poezji i muzyki – parafrazując akapit poezji Karola Wojtyły – brzmiała nam we wnętrzu kościoła. Przypomniane zostały wersy i  akapity z tomów: „Pieśni Cyrenejczyka”, „Tryptyku Rzymskiego”. Muzyka wydobyła z nich te brzmienia i znaczenia, które być może mogłoby zostać pominięte przy mniej uważnym czytaniu.
            Stricte religijny utwór „Abba Ojcze” kończył ten koncert, będący przypomnieniem klimatu uroczystości, jaka miała miejsce w dniu beatyfikacji Jana Pawła II. Organizatorzy dziękują proboszczowi parafii Pierwszych Męczenników Polski ks. Markowi Rogeńskiemu za pomoc i wsparcie przy  organizacji koncertu.


Iwona Wróblak
kwiecień 2014





wtorek, 27 października 2015

Dorota Ruta – Zdanowicz i Dagmara Zdanowicz – ich spojrzenia na sztukę


            Kobieta jako taka. W Galerii ’30 Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury wernisaż prac Doroty Ruta – Zdanowicz i Dagmary Zdanowicz, naszych międzyrzeckich artystek. W głównej sali akty kobiece, płótna pani Doroty. Piękno nagiego kobiecego ciała, świadomego siebie i czasu, w którym istnieje. Twarze wyraziste, oblicza zdecydowane podjąć wyzwania, jakie stawia świat. Zamiast grymasu, jakim często bywa uśmiech, akceptacja sytuacji i jej  konsekwencji. Ciało-kobieta bez pruderii. Widziane przez kobietę – obraz osoby – przeznaczone dla kobiet i dla mężczyzn. Płeć jako integralna część  osoby ludzkiej. Z jej charakterem, przeszłością i wnioskami, jakie z niej wyciągnie. Obrazy autorstwa kobiety dojrzałej, ale nie pochylonej, zmiażdżonej w  wyniku doświadczeń bagażu życia i doświadczeń w nim zdobytych. Trzyma się prosto i – odważnie - patrzy prosto w twarz. Nie tyle jej oczy (modelki),  ile cała postać jest taka. Prezentuje nam się w ten sposób. Wizerunki konstytucji kobiety jako takiej są nagie – nie potrzebują ubrań.
Dorota Ruta Zdanowicz ukończyła studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu oraz studia podyplomowe w zakresie „Edukacji kulturalnej – sztuka i media na Uniwersytecie Wrocławskim. Bierze udział w plenerach malarskich i wystawach w Polsce i za granicą.
            Dalsza część prac pani Doroty Ruta - Zdanowicz to impresjonistyczne pejzaże z bliskich okolic, z ziemi międzyrzeckiej. Drogi polne skąpane w  słonecznym blasku, w kontraście z cieniem rzucanym przez rosnące blisko drzewa. Także portrety kwiatostanów, płatków i bukietów kwiatów, w ich ferii soczystych barw.
            Sztuka w pełnej swojej krasie. Druga sala – prace córki pani Doroty, Dagmary Zdanowicz. Jest studentką Architektury Wnętrz na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu w Pracowni Kształtowania Wnętrz Wystawienniczych. Mamy próbkę jej prac dyplomowych. Kreuje prywatne przestrzenie mieszkalne, publiczne oraz biura.
Propozycje sposobów zakomponowania Przestrzeni.  Na przykład adaptacja (już nieistniejącego) budynku „Kotłowni”, kultowej swego czasu pracowni Romana Kasprowicza, gdzie buzowały pomysły kulturotwórcze malarza, przynosiła efekty jego praca pedagogiczna z utalentowaną młodzieżą międzyrzecką. Widzimy tu, jak mogłaby wyglądać ta pracownia. Po niewielkich przeróbkach przystosowana do roli ośrodka kulturalnego.
Bryła mieszkalna, wypoczynkowa, w kształcie modułowej membrany, niczym namiot himalaistów, dostosowana do geografii i warunków klimatycznych Nepalu, wysokich gór. Wygląda futurystycznie. Jest funkcjonalna i estetyczna. Może kiedyś ten projekt będzie, dla potrzeb turystyki i nie tylko, zrealizowany.
Propozycja przeróbki Folwarku zamkowego, dobudowania do niego po obydwu stronach skrzydeł. Widzenie z góry i przekrojowe. Wykorzystanie zalet starej architektury, przywrócenie jej funkcji historycznych.
            Prace malarskie. Geometrie kształtów – przyglądanie się im, kątom prostym form, i barwom, ich zestawieniom. Są zdecydowane w swym wyrazie, surowa szarość naturalnego płótna i cicha nie narzucająca się biel, niebieskość i barwa czarna. Elementy świata i światła… W swoich relacjach ze sobą.
            Linie papilarne faktury czerni i szarości – jak skład chemiczny pierwiastków w gwiazdach…Ich widmach fal radiowych. Przestrzenny wykres. Wielki obraz, każdy kawałek świata jest inny, jak inne jest spojrzenie człowieka artysty na dany fragment kosmosu wewnętrznego, odrębnej pary oczu. Litera/collage z papieru, alfabet form gramatycznych, ich geometria jest przystawalna – jak języki świata wywodzące się z jednego pnia. Są całością – colage’m.
            Ciekawy duo-morficzny obraz. Naga dojrzała kobieta i nagi dojrzały mężczyzna, są już starsi, niepiękni, ale dostojni formą bóstw (zamiast twarzy są im „przyklejone” - kolor papieru pakowego, głowy Byka i odpowiednio Krowy). Trudno nie pokusić się o mitologiczne skojarzenia. Otacza ich czysty folk – okno rodem z wiejskiej chaty z falbanką szydełkowej firany, kolorowy festynowy kogut. Są na ich tle – niczym w etnograficznym continuum, swojskości swojej chaty/domu, w której są nieubrani, nadzy, domowi. Boscy w swej nie przykrytej Formą zwyczajności.


Iwona Wróblak
kwiecień 2015









poniedziałek, 26 października 2015

Artrosis. Gotyk industrialny – architektura muzyki


            Duże instrumentarium, katedralne. Katedra gotycka nam się nagle zrobiła w Klubie Muzycznym „Kwinto”. Wysoki ton, filharmonia heroiczna. Gotyk, wieleset ton kamieni pięknie sklepionych, unoszą ciężar, bogactwo wątków i linii melodycznych. Monumentalne jest „Antrosis”.
            Fani zgodnie mówią, że takiego koncertu to jeszcze nie było. Teksty współczesne (akustycy podkreślają wspaniałą dykcję wokalistki (Magdaleny Stupkiewicz), wzorcową interpretację, co znacznie ułatwia im pracę) w klimacie późnogotyckim. Powiedziałabym, uniwersalnie gotyckim. Z tym nam się  kojarzą strzeliste łuki budowli – architektura jest sztuką niewątpliwie, architektura muzyki – z pewnością. Wokal łączy te dwie ścieżki, rozwidlające się  wokół tematu, ilustrują chyba – tak mi się wydaje – ponadczasowość dźwięków, jako pierwotnej muzy sfer.
            „Artrosis” już był w Międzyrzeczu. Słyszeliśmy ten gotyk, z gatunku pradawnych, z eonów epok. Klasyczny. Etnograficzny. Teraz mamy –  wydaje mi się – wszystko, czy prawie wszystko to, co jest w tym stylu współczesne. Ewoluował w stronę klimatów neogotyckich, w brzmieniach elektronicznych – ich tysiącach odcieni i barw (technika plus wyobraźnia muzyczna). Są miłymi niespodziankami dla słuchaczy. Jak w piosence „Kołysz mnie, kołysz…” – nowoczesne echo dzisiejszych nomadów w przestrzeni i czasie, gdzie jest to samo opole co onegdaj, ale poszerzone w trajektorię w  górę. Spenetrowane przez bezczasowy wgląd, zajęte jako swoje przez podmiot/przedmiot (są te wartości tożsame). Echo bardzo mocnego zaistnienia.         Kołysanka – na czym polega? Myślę, że na bezpieczeństwie, na umoszczeniu i opiece nad sobą samym, opiece wynikającej z dobrych relacji, współistnieniu, z innymi (przedmiotami/podmiotami) i z wszechświatem.
            Jak gotyckość wygląda współcześnie. Ta filozofia. Czy tkwimy w ornamentyce, w obfitości (czy mamy uszy dość otwarte, by to słyszeć). Na  kłębowisku emocji, kiedy się wydobędzie i uwyraźni właściwy dystans do opisywanego fragmentu Czasu – jako absolutu naszego patrzenia – i się go na  krok jeden, o włos dotyka, niemalże nie można wydostać się na zewnątrz (i nie mamy ochoty…).
            Hinduska bogini o dobrej dykcji (języku porozumiewania się z bogami) śpiewa – tak chciałam cię kochać – i to pragnienie jest katedralne, wysokie i smukłe sklepieniami, które tak wiele mogą unieść… W trzech (boskich) osobach jest treść/temat: w pragnieniu, w obietnicy i w zamiarze. Wybrzmienie uczuć jest gotyckim zanurzeniem w wysokich rejestrach. Wyraźne są potem arabskie rytmy – z ich pustynnym zewem początków człowieka i gromady ludzkiej. Zaledwie parę taktów – więcej nie trzeba, byłoby przegadane, myślę.
            Żonglowanie Gotykiem. Kiedy gama się wydłuża, i przechodzi w lirę, czy harfę, tak że jej strun drgających nie byłoby widać, i nie słychać – poza naszym mózgiem. Efekt wielkiej orkiestry, uzyskany jako tło dla tematów komponujących się w styl zespołu „Artosis”. Muzyka z wielkiej ilości dźwięków. Wiele z tych ścieżek mogłoby stać się tematem przewodnim przebojów. Tekst i muzyka, pozornie poboczne wobec siebie, jest o tym samym. Muzyka to emocje, ekspresja, artykulacja uczuć i wrażeń. Każda z wariacji oddaje ich skomplikowanie.
            Ta muzyka filharmonizująca, konstrukcja gmachu, patetyczna czasami, ciche tło świata o cechach muzyczności przestrzennej. Jest jak otulina, na  kształt burzy sklarowanych dźwięków, dostosowanych długością do naszego aparatu rejestracyjnego, tłumaczeniem ich na ludzki język. Wielka kula, która się przemieszcza, przetwarza w różne obłe kształty. Nie uchwycimy jej, jak przestrzeni wewnątrz katedr. Czasami po prostu wypełnia nas, bez  reszty, oddychamy nią. Jesteśmy w samym środku.


Iwona Wróblak
październik 2015



niedziela, 25 października 2015

Pracownia Artystyczna na ul. Libelta


            Pracownia Artystyczna na ul. Libelta (stary budynek na przeciw Liceum Ekonomicznego), na parterze, trzeba wejść od podwórka, z tyłu. Cóż tu się dzieje?... To w mieszkaniu Krzysztofa Kostrzewy, nauczyciela zajęć artystycznych w Gimnazjum nr 1 w Międzyrzeczu, w szkole w Kaławie. W przedpokoju puste sztalugi, jak przedsmak tego, co tu zobaczę. Wejście do jednego z pokoi, gdzie w środku króluje duży stół pokryty ceratą, a w centralnym miejscu na nim kubki z pędzlami, tubki i słoiki… Tu każdy centymetr jest wykorzystany do pracy twórczej. Jesteśmy w placówce Towarzystwa Uniwersytetu Ludowego.
            Jedna ze ścian jest niczym wystawa obrazów malarza, ukończonych i jeszcze niezupełnie, pan Kostrzewa opowiada mi o nich, i o autorce niektórych z nich, jego uczennicy, słucham ciekawie…  
            Ale pani Zofia Plewa jest tu niepisaną szefową. Znana jest z różnorakiej działalności społecznej, inicjuje też, jak się okazuje, także takie działania. Co to TUL? (Towarzystwo Uniwersytetów Ludowych).  . Idea TUL narodziła się w Danii w poł. XIX w.
            Dzisiaj TUL jest czym? Tu w Polsce, w Międzyrzeczu –- świetną zabawą pod kierunkiem zawodowego plastyka. Kilka osób za Stołem, tą z założenia domową platformą bycia razem bardzo twórczego. Od 4 lat pod tym adresem. Warsztaty malarskie, malowanie na jedwabiu, lekcje rysunku i rzeźby, sutasz.
Zapach farby, lakieru unosi się w pomieszczeniu. Domowa suszarka do włosów jest w pogotowiu. Jest często używana, proces wykonania produktu decoupage wymaga kilkakrotnego suszenia. Na stoliku w roku pudełka – półprodukty, niektóre jeszcze zupełnie nie ruszone, do oklejenia. Serwetki stołowe – jakże inaczej można na nie spojrzeć, na wzory, jakie są na nich. Mają w sobie trzy warstwy, które trzeba paznokciem od siebie oddzielić. Potem wystarczy tylko (prosta) technika delikatnego wyosabniania z nich elementów wzornictwa i naklejania na pudełka. Powstają piękne dzieła.
            Kleje, werniksy, papiery, papier ryżowy. Wosk do przesmarowania, by uzyskać na pudełku efekt starzenia się. Nie trzeba wielkich zdolności plastycznych, pan Kostrzewa podpowie, jak to technicznie zrobić, by stać się twórcą ludowym. Wielka uciecha, kto raz przyszedł, zaraża się bakcylem, a można tu trafić w każdym momencie, będzie drewniane pudełko do oklejenia, także można wykonywać inne prace. Można też przynieść ze sobą na przykład własny z zastawy kieliszek do szampana, ozdobić go, wtedy technika zdobnicza jest nieco inna, pan Kostrzewa podpowie, jak to zrobić (co obserwujemy). Potrzebny będzie grunt akrylowy, jakiego się używa do gruntowania obrazów. Albo masa podkładowa pękająca – wszystkiego się tu dowiemy, kuchni twórczego działania.
             Stworzyć własnymi rękami piękną rzecz, o to tu chodzi. Nie będąc artystą STWORZYĆ. Bo wszyscy jesteśmy artystami, nie będąc nimi (z wykształcenia). Mamy twórcze lewe półkule mózgu – i nie wiadomo, co w nich tkwi, ile potencjału leżącego dotąd odłogiem… Cóż szkodzi popróbować?... Półtora, dwie godzinki w tygodniu przeznaczyć na fajną zabawę, taką dziecięcą – w tym jest nie byle jaki komplement… Fascynacje twórczością jako taką są międzypokoleniowe – na zajęcia babcia przyprowadziła wnuczkę i teraz działają decoupage’owo obok siebie przy stole – krzesło w krzesło. Ładne spękania imitujące patynę można uzyskać werniksem, który wprowadza się na farbę.
            Jest pomysł użycia doniczek na kwiaty, takich surowych ceramicznych. Jakże pięknie mogą wyglądać w naszym domu! – tylko nasza wyobraźnia to ogranicza, a pomysłów na zdobienia może być tak wiele, ile wzorów na serwetkach i innych podobnych zwyczajnych rzeczach użytkowych. Gdzież tu w okolicy sprzedają na pchlich targach za dosłownie grosiki szpargały, które można użyć??? Padają adresy. Można się tam grupowo wybrać. A z dziełek wykonanych w Pracowni Artystycznej będzie się robiło w Kożuchowie wystawę!
            Zajęcia są co tydzień, w piątki. Mile widziani są wszyscy, bez względu na wiek, wykształcenie, poprzednie doświadczenia zawodowe. Wystarczy przyjść. Mieć odwagę. Zasiąść za stołem i zacząć tworzyć, mieć odwagę, żeby zacząć. Po to by otoczyć się pięknymi przedmiotami. W kuchni, w pokoju. Pięknymi przedmiotami przez siebie zrobionymi.

Iwona Wróblak
listopad 2015




sobota, 24 października 2015

Jacek Baczyński i Fundacja Przeciwko Leukemii


            Tylko 5 ml krwi oddanych jednorazowo – i możliwość, zaszczyt, jak mówią ci, co dostąpili tej łaski, uratowania komuś życia. Być wybranym z  wielu tysięcy zarejestrowanych w bazie dawców szpiku kostnego, po to by sens naszego życia powiększył się o darowanie go komuś innemu. Tak małym kosztem!…
            Jacek Baczyński (wolontariusz) i Henryk Siegert – przewodniczący Fundacji Przeciwko Leukemii Medigen, nie zdołali uratować swoich dzieci, umarły na białaczkę. To dało im impuls, żeby zacząć działać, tworzyć bazę dawców szpiku do przeszczepu. Aby inni nie tracili swoich dzieci – młodych osób w kwiecie wieku (białaczka to choroba młodych, jak mówi Baczyński, wspominając swoje doświadczenia w trakcie pobytu syna w szpitalu). Przeszczep jest bardzo skuteczną, i niekiedy jedyną, metodą leczenia.
            Szpik/na/szczyt na Kilimandżaro. Wędrówka osób po przeszczepie (wraz z ich lekarzami), oglądamy na sali widowisko-kinowej Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury film o niej jako o pokonywaniu wielkiej góry, którą symbolicznie jest powrót do normalnego życia po śmiertelnej chorobie. DROGA najpierw w gorącym afrykańskim klimacie, potem na prawie 5. tysiącach metrów, pośród śniegu, dała im siłę. Tym, którzy niedawno jeszcze umierali. Dzięki przeszczepowi – dzisiaj chcą dalej żyć. I mogą. Jedna z osób na filmie, które tam były, mówi o tym, o jakże zwyczajnej potrzebie oddychania.
            Przeszczep jest skuteczną metoda leczenia. Jeśli nie ma dawcy (genetycznie) spokrewnionego z osobą chorą, a chemioterapia nie pomaga – groźne są zwłaszcza wznowienia procesu chorobowego, jedynie przeszczep może uratować życie. To malutka część naszych komórek szpiku kostnego, zostanie szybko zregenerowana.
            Decyzja jest prosta. Dzisiaj na scenie szpaler osób, tak zwanych dawców zrealizowanych. Zarejestrowali się w światowym rejestrze dawców BMDW. Ich krew przeszła badania i wykazała zgodność z antygenami tkankowymi HLA chorego na białaczkę. Byli dla niego lekarstwem, eliksirem życia – bez żadnej przesady. I oni się nie wycofali. Zgodzili na przeszczep. I uratowali życie. Dzisiaj ze swoimi genetycznymi, ocalonymi przez siebie braćmi/siostrami, są niezwykłą Rodziną. Ta więź jest silniejsza niż naturalne pokrewieństwo. To silne przeżycie dla obojga – dawcy i biorcy. Siedząc na  widowni obserwuję kilkuletniego chłopca o żywym usposobieniu. Wiercipięta, nie może usiedzieć na miejscu. Przyjechał  na dzisiejszą uroczystość z  rodzicami i siostrą. Strofują go za zbytni temperament, ale nie za bardzo. Całują, stroszą mu włosy. Gdyby nie dawca - Bartek, rosły chłopak z naszego Międzyrzecza, już by nie żył… . Ich synek urwis (żartują, że podobne mają z Bartkiem temperamenty…) jak mówią ze sceny – nie wyobrażają sobie, by  mogło go nie być.      
            Na świecie w Rejestrze jest 25 milionów osób z 22 krajów. Antygeny HLA (transplantacyjne) poszczególnych ludzi różnią się między sobą prawie tak samo jak linie papilarne, jednak niektóre kombinacje się powtarzają. Dzięki temu jest możliwe znalezienie odpowiedniego dawcy dla chorego. Prawdopodobieństwo znalezienia dawcy wśród rodzeństwa wynosi 25 %. Jeśli nie ma takiego dawcy, rozpoczyna się poszukiwanie niespokrewnionego dawcy w rejestrze światowym BMDW (Bone Marrow Donors Wordwide). Trzeba to zrobić szybko, bo czas chorego jest cenny… Dlatego tak ważne, by  potencjalny dawca– nie wycofał się...
            Dlaczego? Strach, niedoinformowanie?… Jeżeli wytypowany dawca się wycofuje, chory przeżywa cios. Nie wiadomo kiedy znajdzie się następny dawca, a czas (śmierć) goni… Dlatego Jacek Baczyński, przed rejestracją, od pięciu lat prowadzi intensywną akcję informacyjną wśród ludzi młodych. Robi to skutecznie, jak zresztą wielu ludzi – wolontariuszy Fundacji, którzy mają osobiste, rodzinne motywacje (choroba kogoś w rodzinie, często śmiertelna). Przedstawia na pogadankach dawców i biorców – nic tak nie działa na ludzi, jak uczucia. A one są widoczne, wzruszenie wyciska także nam,  widzom, łzy z oczu. Teraz jest na widowni ponad setka młodych ludzi, którzy ukończyli 18. rok życia. Powiat międzyrzecki, dzięki panu Baczyńskiemu, ma duże osiągnięcia w szukaniu dawców – i małym procencie odmowy oddania szpiku. W naszym mieście zarejestrowało się 2000 osób. 18 z nich oddało szpik, to właśnie ci ze sceny. Promieniuje z nich radość i satysfakcja. Opowiadają o tym, o oddaniu krwi, rejestracji, odłożeniu tego faktu ad akta, i o  otrzymanej po jakimś czasie wiadomości, że się zostało wytypowanym. Swojej decyzji potwierdzającej – i potem spotkaniu z ocalonym człowiekiem… Przedtem jeszcze – o pobycie w szpitalu, że nie był w żadnym wypadku dla dawcy fizycznie obciążającym, również bez żadnych kosztów finansowych.
            Choroba nowotworowa atakuje znienacka. Po 2 cyklach chemioterapii następuje procedura sprawdzania najbliższych pod kątem przeszczepu. Jeśli  takiego nie ma, szuka się w Światowym Rejestrze. Najgorsze jest nagle wycofanie się przez znalezionego dawcę. Skazuje to chorego na śmierć. Chemia zabija cały szpik w organizmie i trzeba go zastąpić zdrowym. Wskaźnik wyleczalności metodą przeszczepu to 70 % - dorośli, i 90 % - w przypadku dzieci. Leczy się ten sposób też stwardnienie rozsiane. Szpik pobiera się z krwi obwodowej lub z talerza kości biodrowej (przy znieczuleniu ogólnym). Sposób poboru zależy od dawcy. Co roku jest 10 000 nowych zachorowań na raka krwi. Leczenie ich przeszczepem jest skuteczną metodą.
            Pięć lat działalności polskiej Fundacji Przeciwko Leukemii, rośnie wiedza i aprobata społeczna, także wśród władz samorządowych. Szeroka akcja w szkołach procentuje wysoką liczbą osób zarejestrowanych. Do Centralnego Rejestru zapisuje się zdrowych ludzi w wieku 18-40 lat. Oddanie szpiku nie  zagraża zdrowiu, bo szpik się szybko regeneruje. W Rejestrze ALF PL3 średnio co 70 dawca (1:25 000) oddając szpik ratuje życie choremu, dlatego trzeba zarejestrować możliwie jak największą liczbę osób. (Fundacja Przeciwko Leukemii ul. Morcinka 5/19, 01-496 Warszawa, Tel. +48 22 666 44 33,  fax +48 22 638 44 52, WWW.leukemia.pl leukemia@leukemia.pl, wolontariat@leukemia.pl). Każdy ochotnik to nowa nadzieja na nowe życie – nie ma w  tym przesady.
            Polska zajmuje drugie miejsce na świecie pod względem liczby osób zarejestrowanych jako kandydaci na dawców (po Japonii, gdzie ludność tego  wyspiarskiego kraju jest genetycznie zbliżona do siebie). To zasługa naszych wolontariuszy. Dzięki nim dawniej nieuleczalne choroby krwi można wyleczyć w 80 %. Fundacja pomaga także kierować osoby chore na nowotwory do skutecznych ośrodków leczenia. Przede wszystkim jednak propaguje idee dawstwa szpiku do przeszczepu. W trakcie leczenia opiekuje się chorymi i ich rodzinami. Organizuje spotkania dawców i biorców szpiku – takie mają miejsce w Szczecinku.
            Organizatorzy prezentacji dziękują za pomoc i wsparcie osobom prywatnym i instytucjom. Burmistrzowi Remigiuszowi Lorenzowi, staroście Powiatu Grzegorzowi Gabryelskiemu, MOK, radnym, przedstawicielom Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa, młodzieży, przedstawicielom szkół i wolontariuszom.

Iwona Wróblak
październik 2015





piątek, 23 października 2015

Zumbowanie

            Ale tłok był na parkiecie hali widowiskowej Międzyrzeckiego Ośrodka Sportu i Wypoczynku! Prawie cała publika weszła na parkiet. Dopingowali sami siebie, oklaskiwali, w zumbowaniu powszechnym prawie trzygodzinnym. Trybuny były prawie puste; nieliczni panowie patrzyli na zegarki a ich  żony, siostry i dziewczyny zapamiętale zumbowały…
Rozebrać się do spodenek i koszulek. Mamy, babcie i wnuczki. Maleńkie dzieci też uparcie kręciły bioderkami, te najmniejsze – w wózkach – także już  słuchały muzyki. Co chwilę jakaś pani w dresie zerkała na swoje najmłodsze, czy aby jest w polu widzenia... Wszystkim przykazano wcześniej zabrać ze  sobą wodę do picia, bo energii stracą na pewno dużo. Jedna z kobiet w czasie przerwy w szatni powiedziała mi, że właśnie na zumbie fitness straciła wszystkie zbędne kilogramy po ciąży.
            Zumbowanie jest cool. Jest trendy. Zumbowanie dotarło do Międzyrzecza. Czy zumbę pani tańczy? Czy zumbę Pani zna? Będzie nowy przebój.
            Teresa Tkaczuk-Waplak – instruktorka. Jest z Zielonej Góry. Z zawodu architekt. Trener personalny, instruktor sportu, fitnessu, zumby. Zajęcia prowadzi w Zielonej Górze w Fun-Fit II Premium na ul. Sulechowskiej (kompleks basenowy). Szczupła, ani grama zbędnego tłuszczu. - Zumba jest to  połączenie tańca i fitnessu. Zawiera w sobie elementy tańca i aerobiku. Choreografia zumby łączy hip-hop, soca, samba, salsa, merengue, mambo, sztuki walki, tańca brzucha. Wykorzystywane są także elementy treningu siłowego. Zumba to taniec zainspirowany połączeniem elementów tańców latynoamerykańskich oraz fitness. Został opracowany przez tancerza i choreografa Alberto „Beto” Pereza w Kolumbii w latach 90. XX wieku. Jest to  bardzo intensywny trening, na którym można spalić około 50 kalorii. Zależy to od tego, jak bardzo intensyfikujemy nasz trening, angażujemy nasze ciało. Jak wysoko wyskakujemy, jak dużo robimy rotacji w biodrach. Rumba rzesza już ponad 3 mln ludzi na świecie. Jest nie tylko treningiem, ale przede wszystkim też zabawą. To widać na dzisiejszej imprezie… że bardzo integruje ludzi. Jej skutkiem jest nie tylko zmęczenie fizyczne wywołane pracą mięśni, jest nim przede wszystkim radość, otwieramy się na kontakty z innymi. Im bardziej intensywnie się poruszamy, tym więcej endorfin się wytwarza… Dodatkowo jeszcze wspaniała muzyka, która podrywa nas do rytmu, do tańca i wspólnej zabawy.
            Marlena Ratajczak (AWF Gorzów) jest ze Zbąszynia. Trener personalny, instruktor sportu, fitnessu, zumby. Prowadzi zajęcia z fitness w  Obrzycach we wtorki od 18.00-19.00 i w SOSW na ul. Pamiątkowej w czwartki od 18.00 do 19.00. Ma radość w oczach, takie iskierki…Mimo wysiłku - rozmawiamy w przerwie maratonu, obie instruktorki mają za sobą już prawie dwugodzinny pokaz, a się nie oszczędzały. Marlena jest bardzo gibka,  Teresa- wydaje mi się - idzie w stronę profesjonalnego tańca nowoczesnego. Marlena - Ja tak tańczę od urodzenia, tego się nie nauczyłam (gibkości). Z  czasem człowiek nabiera odwagi, pewności siebie. Zumba jest dla wszystkich. To nie jest tak, że jeden ma więcej predyspozycji a drugi mniej. To zajęcie dla  starych, młodych, chudych, grubych… Uczymy się gracji, koordynacji ruchowej… Przekonanie, że jestem osobą sztywną i się nie nadaję, nie jest  prawdziwe. Trzeba to złapać (zamiłowanie do rytmu, tańca). Każdy się nadaje.
            Obydwie są nauczycielkami wuefu. Zaliczyły wiele szkoleń. Mają duże doświadczenie – niezbędne jest, by prowadzić maraton taki jak ten.  Małgorzata Bartecka jest tu ze swoją maleńką córeczką Julią i mężem. Który na razie nie ćwiczy… - Marlena zaraża entuzjazmem – mówi. Na jej zajęcia najpierw przychodziła, żeby popatrzeć jak jej przyszła instruktorka tańczy – ona i inne dziewczyny. - To ważne, żeby być szczęśliwym, kiedy się tańczy – tego ją nauczyła.
            Zumbowiczki, i zumbowicze – jest kilku panów - są z Międzyrzecza i okolic, ze Skwierzyny, i ze Zbąszynia – to uczennice Marleny. Liczymy je, z  grubsza około 200 osób... Pomysł zorganizowania maratonu wyszedł od Marleny. Grzegorz Rydzanicz, dyrektor Międzyrzeckiego Ośrodka Sportu i  Wypoczynku – Oczywiście odpowiedziałem, że tak, że zgadzam się na propozycję pani Marleny. Celem MOSiWu jest popularyzacja sportu, aktywizowanie jak największej ilości mieszkańców naszej gminy. Ten cel – tutaj – został zrealizowany. Z czego się cieszymy. W przyszłości planujemy podobne przedsięwzięcia. Planowany jest następny maraton zumby. Chcemy to zrobić w godzinach wieczornych.
            Szaleństwo na parkiecie, co wyraźnie widać na zdjęciach. Taniec jest pasją i zabawą. Ważne mięśnie pracują. Twarze są uśmiechnięte. Tu nikt nie  patrzy, czy już się dużo umie. Fitnesski ze stażem wyróżniają się poczuciem rytmu i miękkością ruchów. Oczywiście daleko im do Marleny i Teresy ale –  nic to… Marlena – już po przerwie – zachęca – No, laski, dalej jedziemy, rodzicie dzieci i nie dacie rady!!??? No, temu nie można się oprzeć, honor kobiecy nie pozwala. Należy dotrwać na płycie do końca maratonu. Wracają na boisko. Trybuny pozostają do końca prawie puste, mało kto dezerteruje. Wszyscy bawią się świetnie. Dzisiaj w hali sportowej MOSiW święto zdrowego ruchu i gimnastyki, rytmiki i tańca. To dobre miejsce dla pracy instruktorów. Taki powinien być pożytek z obiektów użyteczności publicznej.

Iwona Wróblak
marzec 2014
:p>

czwartek, 22 października 2015

Jazz bywa w środy w Kwinto
           

            Cykl zainicjuje świetny zespół o lapidarnej nazwie YES4JAZZ. Jeszcze jedna oferta kultowego międzyrzeckiego Klubu Muzycznego „Kwinto” w  wachlarzu jego propozycji kulturalnych dla mieszkańców miasta i okolic, a to nie wszystko… Na razie - o tym: Środowe Wieczory Jazzowe – tak roboczo je nazwiemy… Szepnijmy na ucho, ze następny zespół jazzowy jest już zaklepany!
            Fani jazzu - zacierajmy ręce. Pamiętamy cykliczne koncerty jazzowe, do których co poniektórzy, wcale nie tak nieliczni, zdążyli się już  przyzwyczaić. Nie ma ich teraz tam, gdzie były, w Międzyrzeckim Domu Kultury. Ale będą w „Kwinto”. Szefowie Klubu mi to obiecali.
            Przypominamy: Marek Wesołowski – perkusja, Wojciech Pruszyński – fortepian (kompozytor utworów), Robert Chyła – saksofon tenorowy (mój rozmówca), Jakub Osypiński – trąbka i Piotr Stepka – kontrabas. Warto przyjść na piwo do „Kwinto” (notabene – dobre), gdzie jest tyle dobrej muzyki, profesjonalnej, do słuchania, to niemalże wielkomiejska klimatyczna knajpka tętniąca wielką obfitością i różnorodnością kulturalnych doznań wszelkich stylów i gatunków.
Bardzo był zebrany w sobie, kulisty czy elipsoidowaty, mieniący się w sobie ten Yes4Jazz. Tradycyjny i klasyczny poprzez kompozycje Pruszyńskiego, w którym dyskretnie pobrzmiewał Bach, Mozart (tak!) i inne dźwięki i nuty – tak mi one brzmiały a potwierdził to Robert Chyła, wspaniały saksofonista, po niewielkich namowach zgodził się na muzyczne zwierzenia. Niby trzeba oddzielać muzykę od życia jak sacrum od profanum, bo można się zatracić, ale jak to miło na trzy godziny zagubić się w graniu, a nam – słuchającym - w słuchaniu tego usznego narkotyku…
            Standardy jazzowe były też, ale mało. Tyle ile wypada. By przypomnieć skąd jesteśmy. Cała reszta, 90% to twórczość własna, kompozycje Wojciecha Pruszyńskiego. Jak się pochylał, wkręcał w te nutki nad klawiszami, słuchał ich… Bardzo ich wszyscy muzycy słuchali, swoich instrumentów, tych międzynutków i międzynuciąt, co im wysmykiwały się spod palców. W zawrotnym tempie przetworzone przez neurony lewej półkuli wypełniły gęstymi zwojami zakola i krawędzie królestwa kasiarza, vabankowskiego trąbkarza „Kwinto”, który nareszcie wie, po co tam jest na ścianie uwieczniony, obrysowany w kontur, z prawdziwym instrumentem w rękach. Jazz TO JEST TO - w prawdziwym Klubie Muzycznym. A następny koncert ma być  jeszcze lepszy, no zobaczymy, poprzeczka jest wysoka!
            W jazzie nie ma literatury, jest sam dźwięk. Robert Chyła – jazz to prywatna muzyka, jest tego, kto ją gra. Ćwiczą to indywidualnie od 20. lat. Dźwięków jest tyle samo co kiedyś, w całej historii ludzkiego muzykowania, niby wszystko wiemy, a jednak… W zespole mają wspólne zainteresowania muzyczne, doświadczenia w byciu w świecie, jakim jest muzyka. Dali się jej pożreć. Jest tam nawet cisza, w ich muzyce, jak mówi Robert – żeby nie była ona wielkim hukiem jest w niej czas na oddech, czas do namysłu, te milisekundy są cenne. W architekturze ich utworów. Starannie szanują swoje solówki, nie przeszkadzają w nich sobie, myślę, że czerpią być może później stąd inspiracje. Solówkom towarzyszą delikatne wieloślady w wykonaniu pozostałych instrumentów.
           

Iwona Wróblak
marzec 2014

środa, 21 października 2015

Das Moon -- Świat rzeczownikowy

            Klub Muzyczny „Kwinto” w Międzyrzeczu. Dzisiaj Księżyc w pełni. Może krwisty jak pamiętnej nocy… Jak księżyc jest w pełni widać cały świat. Normalnie w przyrodzie księżyc to nadbudowa nad treścią, nad globem wiszącym – wirującym wokół ziemi. Ludzka nadbudowa… Księżyc w  pełni – mówi mi znajomy leśnik – dla zwierząt jest niebezpieczeństwem nagości/widoczności/ nie-ukrycia się.  
            „Das Moon” czyli świat od- rzeczownikowy. Ciężki i dokładny, rozlewa się w nieformalną strugę, niezakreślony jest.
Może tak lubimy Księżyce, bo wyczyszczają. Kiedyś, ileś dziesiątków tysięcy lat temu, patrzyliśmy zahipnotyzowani na glob przesuwający się po niebie. Teraz też jego niemowność jest rzeczownikowa. Jak płaski dźwięk odbijającego się światła. Cała masa wszechświatów się przed naszymi oczami przelewa.           
            Jest oznajmujący i niewysoki - ten Ton. On się mości w nutach jak w kołysce. Obojętny, zasłuchany i ślepy. Jest pozornym szumem jak reliktem prawybuchu(ów). Różne aspekty (muzyczne) Wszechświata. Jaki ten rytm jest wybrany, wybiórczy, jak wygarnia (się) z dna pęcherzyków płucnych.
Niezwykle dużo osób przychodzi na koncerty tego zespołu. „Das Moon” – święto w Międzyrzeczu. Ludzie wiedzą, że będzie dobra muzyka industrial.
            Przygotowania do koncertu trwały bardzo długo. Muzycy staranie się instalowali. Na telebimie przygotowano obraz dla tych, którzy byli z dala od  sceny.
Drżą mury „Kwinto” od nieustającego rytmu. Jest niczym rytmowe continuum. Wysokie, samo się napędza, puszczone raz w ruch, wydłuża i wyszumia, przechodzi w skowyt, pulsacje są wszechogromne i nieustanne. Cisza chwilowa jest po to, by je zabrać, tak by nasze uszy usłyszały, co jest poza ich  długością  zdolną przez nas do absorpcji. A jednocześnie jest niezależne od tego, czy je usłyszymy. Trwa pomimo. Nie jest ludzki ten krzyk i nie ma takim być. Jest rytmiczny.
Jest jak opowiastka własna, jak pierwotna LALA, bóstwo wymyślone, nadajemy mu kształt i inna może tylko przez samogłoskę… Bo Język jest pierwszy. Ważne, by podtrzymać nasze słyszenie. Kontakt z pulsem wszechświata, wejść w fale radiowe. Włączyć się w nurt Das Moon odrzeczownikowego, księżyc tajemniczy, istota nasza najbliższa. Pierwszy próg.


Iwona Wróblak
październik 2015



wtorek, 20 października 2015

Witamina U - jak uśmiech. Jak tabletka zdrowia


            Kabarety, kabarety… Niecodzienne wydarzenie w sali widowiskowo-kinowej Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. Długo wyczekiwane i o dużej wartości, również teatralnej, komediowej, literackiej. Takie jest ze względu na osoby, które je realizowały – instruktorów i aktorów, i na (wspaniały) efekt (artystyczny), który powstał w wyniku ich działań. Szereg, kilkanaście Efektów, w postaci spektakli – etiud na Wojewódzkim Przeglądzie Kabaretów Osób Niepełnosprawnych.
            Szesnaście zespołów przyjechało do nas – sprawiła to osoba pani dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Międzyrzeczu Anny Kwiecińskiej, jej osobisty, i zespołu ludzi z Nią pracujących, autorytet (organizowana od kilkunastu lat Olimpiada Umiejętności Zawodowych, w tym roku pod nazwą: Olimpiada Rękodzieła Artystyczno – Użytkowego, i inne przedsięwzięcia) – z Szarcza – dyrektor Weronika Reichert, z Rokitna – 38 – kierownik Maria Błajet-Sekuła, z Rokitna – 58 – dyr. Bogdan Macina, z Turska – dyr. Dariusz Obiegło, z Miłowic – dyr. Barbara Litewka, z Kożuchowa – dyr. Aldona Romanowska, z Kamienia Wielkiego – dyr. Julita Karasińska, ze Szczawna – dyr. Aneta Bencar, z Trzebiechowa – dyr. Agnieszka Szeląg, z  Powiatowego Ośrodka Wsparcia „Razem Raźniej” w Skwierzynie – kier. Bożena Adamiec, z Jordanowa – dyr. Barbara Daukszewicz, z Jasieńca – dyr.  Hanna Szymczak, i z międzyrzeckich 3. placówek – ze Środowiskowego Domu Samopomocy – kier. Katarzyna Nyczak-Walaszek,  ze Specjalnego Ośrodka Szkolno – Wychowawczego – dyr. Arletta Stachecka  i z DPS - gospodarzy z Międzyrzecza.
            Jak powiedziała na wstępie Anna Kwiecińska – śmiech łączy i jest poza wszelkimi podziałami. Nie ma nic piękniejszego od śmiechu, zwłaszcza że  jesteśmy w gronie osób z niepełnosprawnościami i ich instruktorów. Pracowników DPS się starannie, do tej bardzo trudnej, i jakże twórczej pracy, dobiera, oddani są jej sercem i umysłem. Obowiązuje tu idea szacunku, szczerości – ta natychmiast zostaje przez osoby z dysfunkcjami zweryfikowana. W  imprezie Przeglądu spektakli kabaretowych królował zdrowy rubaszny nawet śmiech, megaterapeutyczne przedsięwzięcie, zarówno dla środowiska jak i  procesu integracji społecznej jest ono nie do przecenienia.
            Wielki szacunek u mnie budzi mistrzostwo w wyszukiwaniu i adaptacji scenariuszy do etiud, ich przeróbek dla potrzeby (amatorskich, i  niepełnosprawnych) aktorów. Nie ukrywa się ich dysfunkcji, przedstawia je, zgrabnie wplata w scenariusz. A Słowo tu musi być szczególnie cenione, jak  perełki w naszyjniku starannie wyszlifowane. Zapewne, te małe spektakle, zdaję sobie sprawę, mają przede wszystkim funkcje rehabilitacyjne dla  uczestników, pomagające się im lepiej poczuć w społecznościach DPSów, ale przez to, że taką właśnie rolę mają, stają się, poprzez swoją uniwersalność, wydarzeniami z pogranicza prawdziwego teatru, ciekawymi dla osób spoza środowiska, które także lubią dobrą, wolną od hipokryzji, nieskłamaną zabawę.   
            Podobno Lubuskie, jak powiedziała wicemarszałek naszego województwa Elżbieta Polak, to miejsce wyjątkowo pełne dobrych serc. Ze sceny witają nas dekoracje w postaci masek teatralnych, na tym Przeglądzie Kabaretów mają szczególny wydźwięk, to megateatr z aktorem niepełnosprawnym w roli głównej, teatr Życia jako takiego – radości życia jako takiego, bez względu na posiadaną normę zdrowia i sprawności – na poważnie zupełnie, dzięki sieci naszych Domów Pomocy Społecznej, gdzie żaden człowiek nie pozostaje sam, dana mu jest z urzędu niejako rehabilitacja i rewalidacja. Bardzo wszechstronna, także – przede wszystkim - społeczna. Stwarzająca warunki możliwe do uzyskania dystansu do siebie (i swoich dysfunkcji) –  przez sztukę i teatr. Kabaret jako forma ekspresji jest świetną ku temu okazją.
            Eksplozja twórczości śmieszącej zaczęła się od gospodarzy – DPS międzyrzeckiego. Osoba odpowiedzialna za grupę: Karolina Guzek „Królewna Śnieżka” to źródło inspiracji niewyczerpanej. Dziecięcego niemalże w swej zdroworozsądkowości postrzegania toposu przymierzania złotego pantofelka. Trzeba mieć czyste nogi, żeby Książę zechciał się pochylić nad małą stópką i włożyć na bucik…? Bezsprzecznie, trzeba o to zadbać, bo nigdy nie  wiadomo, kiedy pojawi się królewicz, nie znamy dnia ani godziny… Wspaniały pomysł na bajkę, a ileż to może zawierać podtekstów… Marcin Mazurkiewicz bardzo wczuł się w rolę czarnoksiężnika w roli posłańca z odzieżą dla Kopciuszka.
            DPS Szarcz. Tytuł przedstawienia „Grunt to rodzinka” – s.m.Stella. Bardzo dobra dykcja aktorów, zwłaszcza że sprawa dotyczy przysłów polskich. Są recytowane jako odpowiedzi męża na codzienne zapytania jego żony. Ma facet ich całe naręcza, chyba sam z siebie nie umie za wiele myśleć… Przychodzą mi na myśl facebookowe Demotywatory… Szablony myślenia zamiast rzeczywistej rozmowy w rodzinie. Humor sytuacyjny i  poważny problem kontaktów międzyludzkich. Zalewu fałszu i hipokryzji. W lekkiej kabaretowej inteligentnej formie.
            DPS Rokitno 38. „Balanga” – Justyna Pietrzak. Podwarszawska knajpka, folklor kapeli podwórkowej. Byle muzyczka rżnęła… Jest wesoło – przy  okazji muzycznie profesjonalnie: słyszymy akordeon, skrzypce. Jest wesoło, ale o niczym. To jest dobre, ale też nijakie, bezbarwne (to drugie dno). Ale  bawmy się, taka rozrywka podoba się wszystkim – po jednym czy drugim drinku na przykład, i bardzo dobrze. To nic, że ktoś wyniesie z zabawy siniak czy podbite oko, taka jest ta podkultura… Na półserio.
            DPS Rokitno 58. „Biesiada na wesoło” – Monika Gmerek, Danuta Chudziak. Myślę, że chodzi o to, że wspólne radości biorą się z tego samego źródła, prostych nieskomplikowanych melodii, najlepiej ludowych (bo te znamy najdłużej w naszych dziejach). Takie są festyny ludowe i tam możemy się  wszyscy, sprawni i mniej sprawni, zadowalająco bawić.
            DPS Tursk – „Ale wkoło jest wesoło” – Łukasz Łyczkowski. Eksploatuje przebogaty materiał pod tytułem: przychodzi baba do lekarza. Znów starannie wypracowana przez amatorskich aktorów dykcja. Scenki – skecze – żarty bardzo dobrze zagrane, aż musiałam spytać instruktora Łukasza, czy ta  Baba to kobieta. Nie – odpowiada – to Jacek Kruszczyński. Turski zespół medyczny jest przedni.
            DPS Miłowice – „Wspaniałe minuty” – Joanna Karaszewska. Pastisz popkultury disco polo, jak mi się wydaje (muzyka), ale niekoniecznie tylko o  to pewnie chodzi. Też o dobrą zabawę z przymrużeniem oka. Marzenia kibica zasypiającego przed ekranem, śniącego o rajskich hurysach w  muzułmańskim niebie, ostatecznie budząc się czule obejmuje swoją żonę w wysokiej ciąży. Marzenia trzeba mieć, i (wirtualne) przyjemności, kiedy się  przychodzi z pracy, włącza mecz z ulubioną drużyną i zasypia na chwilę snem sprawiedliwym…
            DPS Kożuchów – „Więzienna biesiada” – Iwona Biadała. Sceneria celi więziennej. Czarne koszulki z napisem SW i czapki bejsbolówki. Niemalże rodzinna atmosfera w celi, każdy – więźniowie i strażnicy, grają swoje codzienne role i czują się w tym grypsowym teatrzyku bezpieczni na swój sposób. Zgrabnie wplecione w więzienne dialogi fragmenty popularnych powiedzeń i przebojów muzycznych („nie pal nie pal szlugów, bo będzie źle, jak spacer to z psem (strażnikiem), pogoda w kratkę (wyglądając przez więzienne okno). Jest okazja, by się niezobowiązująco pośmiać, co czynimy. (nawet)  Więzienie (własnego ciała – ale może to moja nadinterpretacja) nie jest straszne, jeżeli mamy tam przyjaciół. Rosyjski przebój okresu Pierestrojki – Nas nie  dogoniat – może jako parabola ucieczki od uznania faktów istniejących? Treści, których można się domyślać (jeśli się chce to robić) w formie zabawnej i  niegłupiej, muzycznie ciekawej, starannie przygotowanej i przemyślanej od początku pierwszego wersa scenariusza. Końcowa pieśń żydowska wspólnie śpiewana jako zakorzenienie w danej, przynależnej być może, kulturze sakralnej regionu, mimochodem zaznaczone, całość bez dydaktyzmu.
            DPS WTZ Kamień Wielki – „Kopciuszek” – Aneta Migdał. Ponownie Bajkowy Kopciuszek na tapecie teatralnej. Humorki dziewuszki, która się  PRZEBIERA. Skrócenie fraz akcji Bajki do pojedynczych głosek w odsłonach scen (moje skojarzenia z literaturą bardzo poważną…). Komunikatywnie jest bardzo. Dowodzi to tego, że Bajka ta jest od wieków dobra i można wiele z niej jeszcze wynieść zastosowań. Znowu, jak mi się wydaje, pastisz kultury disco polo, na półserio, wyraźnie dzisiaj ulubiony przez instruktorów scenarzystów temat.
            DPS Szczawno. „Bractwo Teatralne – „Kebab u Sulejmana” – Jagoda Łowkis i Ewelina Garbacz. Widoczna troska autorek o scenografię, układy choreograficzne i klimat bliskowschodni przedstawienia. Taniec brzucha świetnie zagrany. Humoreska haremowa skrzy się dowcipem. Kobiety rządzą królestwem Ibrahima Paszy Sulejmana. Kebab w roli głównej (tuczy Pierwszą żonę, przez to jest winny jej złych nastrojów) oraz jest nim – potencjalnie - latający dywanik. Przychodzą na myśl „Baśnie tysiąca i jednej nocy”, ich mądrość i dystans do siebie i kultury, którą reprezentują. Dzisiaj te gadżety są na  sprzedaż dla turystów (tabliczki na szyjach aktorów z kwotą za fotografowanie).
            DPS Trzebiechów – „Wały jagiellońskie. Muszka Plujka i Żuczek Gnojarek” – Magdalena Kaźmierczak. Uroczy kanon kabaretowy z dawnych lat  Mucha i Żuczek czyli polubmy siebie, jakikolwiek status mamy. Rzecz dzieje się na łące, wokół dużej Krowiej kupki. Powszedniość rzeczy, ich śmieszność i patos jednocześnie. Niestety biologia i małe rozmiary zabijają, co nikogo zresztą nie przygnębia, podobnie jak głównych „zabitych” aktorów. Trzeba umieć wziąć pewne rzeczy, na które nie mamy wpływu, takimi jakimi są. Urocza etiudka. Zabawne kostiumy aktorów.
            Powiatowy Ośrodek Wsparcia „Razem Raźniej” Skwierzyna – „Weselny klimat” Izabela Skorupa. Weselny przyjęciowy klimat uroczystości młodożeńców. Panna młoda w sukni i męsko damskie przymiarki do pełnienia swoich ról. Nie dotyczą zresztą tylko ich, druhnom, druhom tez się udziela weselna atmosfera, że są czy będą im przypisane role, w które miło jest wejść – przy okazji weseliska. Energetyczne czerwone suknie druhen jak  utożsamienie z energią płci, kulminacją jest biała suknia Panny młodej. Ważna jest wspólna zabawa, integracja towarzyska, wszystkich uczestników wesela.
            DPS Skwierzyna – „W kolejce” – Barbara Koman. Pełen niepokoju klimat przychodni lekarskiej – niczym na targowisku chorób (sztuczny ruch na  scenie generowany przez nieustanny spacer – na pierwszym planie - aktora z balkonikiem). Obojętność – wzajemna (zdrowotnie każdy ma tak samo) – i  lekarzy, do których przychodzi pacjent. Masz piasek w nerkach, wapno w żyłach – to na budowę… Jesteśmy budulcem… Potocznie doświadczana rzeczywistość Służby Zdrowia w krzywym zwierciadle groteski.
            DPS Jordanowo - „Przychodzi kobieta do lekarza” – Dominika Puls. Znowu śmieszne kalambury słowne – czarny humor: pomyłki lekarza leżą na  cmentarzu. Schematyzm działania rządowej maszynerii mającej nas leczyć. Niezborność porad udzielanych przez medyków i brak (dobrych) przykładów od nich płynących. W zakresie żywienia, unikania używek i zachowań przynoszących ryzyko.
            DPS Jasieniec – „Co z tym zrobić” – Halina Napierała i Roman Pielesiak. Kultura ludowa czyli koła gospodyń wiejskich. W tle przebój znanego tenora „Kochane baby”. Protekcjonalna ludowość, czy ludyczność, naszych urzędów miejskich i gminnych, które przedłużają sobie i tak długie urzędowe weekendy, pretekstów mają ku temu dużo. Za to lubią się filmować i być chwalone w mediach…
            ŚDS Międzyrzecz – „Przygody Szreka” – Anna Skotnicka. (przytłusty) Szrek jako reklama niezdrowego odżywiania. Szrek Gruby rycerz na ośle  niezdarnie wyzwalający pannę (Sanczo Pansa pretendujący do donkichoterii – dwie połówki jednego jabłuszka kulturowego hiszpańskiego). Szrek taki jest – i taki właśnie musi wyzwalać księżniczki współczesne. Mądra treść w jeszcze mądrzejszej, i zabawnej przy tym, formie.
            I ostatni spektakl z SOSW Międzyrzecz – „Pożegnanie lata” – Anna Pielesiak. Zespołowe taneczne etiudki, bardzo zgrabne, związane z nastrojem pożegnania upalnych wakacyjnych dni. Letnich miłości i przyjaźni, które na pewno będą znowu za rok.
            W holu Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury, w przerwach i po występach, mogliśmy oglądać rękodzieła artystyczne twórczości użytkowej, także obrazy wykonane podczas ostatniej wrześniowej Olimpiady Warsztatów Terapii Zajęciowych. Były do zakupienia w tym dniu, także można je nabyć w  naszym DPS na ul. Podbielskiego. Na pewno mają wartość artystyczną.
            Gościem DPSowskich kabaretów był znany komik Władysław Sikora (kabaret „Potem” i „Adin”). Po spektaklach spotkał się z instruktorami i  podopiecznymi naszego DPS na godzinną wymianę doświadczeń scenicznych. Mówił o kuchni tworzenia dobrego kabaretu. To np. nagle przełamanie schematu, do którego się przyzwyczailiśmy. Pomyślałam, że jest to w przypadku kabaretów tworzonych z myślą o uczestnictwie w nich osób z  niepełnosprawnościami szczególnie ważne. Przełamać schemat patrzenia na osoby z różnymi dysfunkcjami, nietuzinkowe formy artystyczne jak teatr kabaretowy mogą zrobić w tym kierunku wielki krok – bo nic tak nie łączy ludzi, jak dobry zdrowy śmiech, też z siebie, a forma kabaretowa pozwala zrobić to dosadniej, tym samym przeciąć tendencje do okazywania np. niezdrowej litości czy innych uczuć, czasem niezupełnie nawet uświadomionych. Zasady (współżycia społecznego) jak powiedział Sikora, są po to, aby o nich wiedzieć. A kiedy skostnieją, trzeba je łamać. 
            Organizatorem Prezentacji Kabaretowych pod hasłem „Śmiejmy się”  jest Polskie Towarzystwo Walki z Kalectwem oddział w Gorzowie Wlkp.  koło w Międzyrzeczu, przy współpracy Domu Pomocy Społecznej i Warsztatu Terapii Zajęciowej w Międzyrzeczu. Projekt dofinansowany został pod  hasłem „Trampolina – regionalny program wspierania inicjatyw obywatelskich”. Projekt realizowała grupa nieformalna składająca się z osób, terapeutów,  na co dzień w swojej pracy zawodowej stykających się z problematyką niepełnosprawności i znających problemy grupy ludzi będących adresatem zamierzonych działań. Chodziło o zorganizowanie wydarzenia obejmującego swym zasięgiem zarówno osoby niepełnosprawne jak i pozostałą część  społeczności lokalnej – w celu tworzenia prawdziwie integracyjnej przestrzeni dialogu i wspólnych doświadczeń. Zapobiegania zjawisku społecznego wykluczenia i postawom niechęci wśród osób niepełnosprawnych, normalizacji ich obecności w środowisku społecznym. Wspólnym doświadczaniu sztuki i pośrednio – edukacji teatralnej.
            Projekt został objęty patronatem honorowym Marszałka województwa lubuskiego. Wydarzenie zrealizowane zostało przy wsparciu Związku Lubuskich Organizacji Pozarządowych.
            W prezentacjach kabaretowych uczestniczyli: wicewojewoda lubuski Jan Świrepo, starosta pow. Grzegorz Gabryelski, sekretarz gminy Międzyrzecz Anna Sawka, radna sejmiku woj. lubuskiego Barbara Kucharska, przedstawiciel ZLOP Włodzimierz Szopinski, członek zarządu Powiatu Zofia Plewa, dyrektor Wydziału Polityki Społecznej Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego Grażyna Jelska, Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie  – Anna Chudzińska, dyrektorzy Domów Opieki Społecznej z województwa lubuskiego.
            Organizatorzy dziękują za pomoc i wsparcie Andrzejowi Sobczakowi dyrektorowi Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury i pracownikom, młodzieży z  „Caritas” Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej - opiekun: Janusz Rutkowski przy gimnazjum nr 1, z Liceum Ogólnokształcącego., z Centrum Kształcenia Ustawicznego, Sztabowi Ratownictwa Medycznego, burmistrzowi Międzyrzecza Remigiuszowi Lorenzowi - za upominki dla zespołów.

Iwona Wróblak
listopad 2015