środa, 31 sierpnia 2016

Trzeci koncert organowy


            Kolejne wydarzenie artystyczne w Międzyrzeczu. Trzeci z kolei koncert organowy z zapowiedzianego cyklu Koncertów Letnich. Ks. proboszcz Marek Walczak – serdecznie witam... Organizatorami są gospodarz ks. M. Walczak i Zdzisław Musiał z PSM I. st. w Międzyrzeczu. Koncert finansowany jest przez Urząd Miasta i Gminy.
            Wykonawcą będzie Józef Kotowicz z Białegostoku, organista w kościele Św. Wojciecha w Białymstoku i pedagog wykładający w Państwowej Szkole Muzycznej w zakresie gry na organach. W 1993 roku ukończył klasę organów w Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie, Filia w  Białymstoku, a w 1995 studia podyplomowe w Warszawie. Józef Kotowicz bierze udział w licznych krajowych i zagranicznych festiwalach organowych m.in. w Danii, Szwecji, Niemczech, Finlandii, Słowacji i USA. Jest autorem cyklu audycji radiowych poświęconych organom północno-wschodniej Polski oraz nagrań CD. Od 1996 roku pełni funkcję kierownika artystycznego Katedralnych Koncertów Organowych w Białymstoku.
            Jeszcze raz w dostojnej gotyckiej świątyni równie dostojne kompozycje J. S. Bacha („Passacalia c-moll”, „Opracowanie chorałowe”). Wibracje pięknej muzyki odczuwane powierzchnią skóry - w ustawicznie chwalonej za akustykę, przez słuchaczy i muzyków, przestrzeni kościoła p.w. Św. Jana Chrzciciela. Sacrum muzyki Bacha, niestrudzonego artysty, tak chętnie granego przez organistów. Również pan Kotowicz jest zdania, że Bach najlepiej brzmi nie w salach filharmonii lecz właśnie w kościołach. Podziwiamy biegłość sztuki wykonawczej pana Kotowicza. Kaskada dźwięków kończy pierwszą część recitalu.
            Zaczynając od Bacha pan Kotowicz zamierza zaprezentować nam także innych kompozytorów muzyki organowej. A. Gailmant – Marsz Religijny,  S. Lindblad - Hommages;
Uwertura, Capricio, Meditation, Toccata,
Ch.
Widor - Toccata z V Symfonii organowej. Z przyjemnością śledzimy główny temat następnego utworu, jego wariacje powtarzane na różne sposoby, przestrzeń muzyczna nabiera wielu wymiarów, kolorów i kształtów, po części rozumieć zaczynamy fascynacje organistów możliwościami, jakie daje im ten instrument. Pan Kotowicz zaskakuje nas prezentując mnogość i różnorodność form muzycznych, jakie tworzą współcześni kompozytorzy na organy. Nasz międzyrzecki romantyczny instrument daje ku temu specjalne możliwości. Obok utworów religijnych są też  inne. Opowieści muzyczne, bezsłowne powieści, w których zatapiamy się jak w wielkiej kuli dźwięków.„Toccatta” Stefana Lindblada, współczesnego autora szwedzkiego, szczególnie chętnie granego przez pana Kotowicza, jest tego dobrym przykładem.
            Letnie Koncerty Organowe, pamiętamy je z ubiegłego roku, ich powtarzalność, cykliczność, wyrobiły już sobie stałych bywalców, melomanów. Prezentowanie muzyki organowej, w sprzyjającym klimacie kościoła Św. Jana, przychylności proboszcza i konsekwentnej pracy dydaktyczno – muzycznej pana Musiała jest niemałym osiągnięciem w panoramie propozycji kulturalnych – z najwyższej półki – naszego miasta.


Iwona Wróblak
sierpień 2008

wtorek, 30 sierpnia 2016

Koncert Acoustic Connection


            Sala Widowiskowa w Pszczewie. Ostatni w tym roku koncert w ramach VII Lubuskiego Weekendu Gitarowego. Poznańsko – gorzowski zespół „Acoustic Connection”, czyli trochę jazzu i klasyki, muzyka etno i nieco awangardy. Altówka – Anna Wojtaszek, gitara - Karol Olejniczak, perkusja – Wojciech Turczyński, kontrabas – Jerzy Dutkiewicz, klarnet – Andrzej Jóźwiak. Zespół istnieje od 9 lat, koncertuje w kraju i za granicą.
Dyrektor GOK w Pszczewie Wanda Żaguń, razem ze Zdzisławom Musiałem, organizatorem VII LWG, wita gości. Koncert inauguruje pszczewskie „Kulturalne lato”, w programie cykl imprez w lipcu będzie jarmark magdalenski, plenery malarskie, zawody wędkarskie. Dzisiejszy koncert rozpocznie utwór Zdzisława Musiała „Wiosenna zaduma”, pisany dla potrzeb dydaktycznych, o lekko stylizowanym na romantyczny charakterze, pogodny, harmoniczny, w wykonaniu altówki i gitary bardzo miły w brzmieniu.
            Kolejne utwory, skomponowane przez gitarzystę Karola Olejniczaka, mają tytuły; „Rybolud”, „Pięciopak”, „Matrix”, „Trójniak”, „Arabczyk”,  „Fidel”. W jazzowej konwencji z harmonicznym tłem główny temat opleciony jest improwizacjami, które wykonują kolejno poszczególne instrumenty. Elementy muzyki awangardowej nie czynią kompozycji mało przystępnymi dla laickiego ucha, a całość jest muzycznie gruntownie przemyślana i  przyjemna w słuchaniu. Muzycy wykorzystują możliwości brzmieniowe pięciu instrumentów. „Pięciopak” to ilustracja metrum muzycznego. Dla mnie utwór przypomina nieco figurę geometryczną, wielokąt, którego wierzchołkami są instrumenty i ich indywidualne brzmienia, które nadają im wykonawcy, z cichą, miękką altówką i kontrabasem w tle. Trochę kosmiczny jest „Matrix”, tak się rozpoczyna i kończy, klamrą, w treści jednak jest zawarte bogactwo brzmieniowe pomysłów kompozytora, jego klasycznego wykształcenia i fascynacji jazzem i innymi kierunkami muzycznymi. Kawałek dobrej muzyki,  gorąco oklaskiwanej przez stałych już fanów corocznych koncertów Weekendów Gitarowych.
            Słyszymy popisy kunsztu muzyków, solówki i dialogi muzyczne ze sobą par instrumentów. W ciekawym „Arabczyku” hebrajskie akcenty, następnie flamenco, irańskie czy bliskowschodnie, bardzo wyraźne i ładnie ze sobą połączone stylem muzyki etno. Ostatni „Fidel” rozpoczyna się  swingiem, który przechodzi w typowe rytmy jazzu tradycyjnego i muzyki kubańskiej. Na bis usłyszymy spokojny i melancholijny utwór pt. „Re-re”, bo,  jak mówi jeden z muzyków, wieczór jest piękny...  Z pizzicato, to znaczy bez użycia smyczka, na altówce, (na której przepięknie gra pani Anna Wojtaszek, na co dzień nauczycielka gry na skrzypcach w gorzowskiej szkole muzycznej), w duecie z partią na klarnet, która podkreśla ów pogodny i  nieco smutny nastrój utworu.
            Imprezie medialnie patronuje „Gazeta Lubuska” i „Kurier Międzyrzecki”, organizatorami są Zdzisław Musiał – Państwowa Szkoła Muzyczna I.  stopnia w Międzyrzeczu i Wanda Żaguń – Gminny Ośrodek Kultury w Pszczewie.


Iwona Wróblak
sierpień 2008

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Monodram Ziuty Zającówny. O głupocie


            Kolejny niezwykły wieczór w Klubie Garnizonowym. Spotkanie z teatrem profesjonalnym, w wykonaniu krakowskiej aktorki Ziuty Zającówny. Monodram „Pochwała głupoty” na podstawie tekstu Erazma z Rotterdamu (tłumaczenie Erdwin Jędrkiewicz). Scenariusz, reżyseria i wykonanie; Ziuta Zającówna, muzyka: Marek Chołoniewski, Adrian Konarski, scenografia Małgorzata Zwolińska.
            Ziuta Zającówna – aktorka, reżyser, wykładowca PWST w Krakowie, laureatka festiwali teatrów jednego aktora („Manifest” wg Witkacego, 1994r. Wrocław, Toruń) i małych form teatralnych („Osmędeusze” M. Białoszewskiego 2004 r. Szczecin). Prowadzi teatr Proscenium. Ze swoimi spektaklami występowała w Szwecji, Niemczech, na Ukrainie, w USA.
            Jolanta Glura i kier. KG Wiesława Murawska – pani Zającówna przyjechała do nas, do młodzieży skupionej wokół Teatru „Pchła”, żeby uczyć, pokazać. Zagrać sztukę.
Stworzyła personifikowaną postać wyrażającą nurt filozoficznego myślenia. Głupota w opozycji do zbyt racjonalistycznego myślenia. Głupota sama o  sobie. O wadach oczywistych głupoty i o pewnych jej pozytywach. Skoro – jak udowadnia Erazm – ulegamy jej ustawicznie, może jest w niej coś ponadczasowego... A że głupota w języku polskim jest rodzaju żeńskiego, jest pretekstem do przydania jej kobiecego sposobu widzenia świata. Z  męskiego punktu widzenia – nieracjonalnego...
            Ubrana jest Tytułowa Głupota w damskie fatałaszki, nie jest jednowymiarową płaską osobowością na pewno. Wiele twarzy, szczypta szaleństwa i  nieco świadomości własnej niedoskonałej natury...  Wielka mądrość Głupoty na temat zagadnienia pokory. Cóż się bardziej godzi, niż głupota o swej chwale (...) Chwal mnie gębo moja! Do Twarzy, Gęby, nawiązywało po wielkim Erazmie wielu współczesnych filozofów i pisarzy. Temat nieśmiertelny, który dostrzegła również pani Zającówna, biorąc na swój aktorski warsztat właśnie ten tekst. Dostosowując 300. stronicowy tekst do wymagań sceny, by  i dziś, choć pełen retoryki, był współczesny i czytelny. To kunszt aktorski i inscenizacyjny aktorki. Jasne sprecyzowanie celu prezentowania tekstu i  określenie swojego miejsca wobec tekstu i widowni. Modelowe wykonanie.
            Głupota, mimo skojarzeń związanych ze swoim imieniem, tu na scenie nie do końca jest przez nas nie szanowana. Postać jest pełna autentyzmu,  wewnętrznej szczerości i braku zakłamania. Jako personifikacja trendu myślenia jest wielkim aktorskim osiągnięciem pani Zającówny. Głupota mówi o  sobie, że jej ojcem – bożkiem jest Bogactwo – przyjmujemy to w zadumie... I że wychowują ją Pijaczka i Prostaczka... Szeroko rozpościera się władza Glupoty... Wśród bogów i ludzi. Ale jest też Darem, iskrą zdaje się bezsensowną, pragnieniem trwania mimo cierpień, nieuniknionych, dopóki mamy ciało ulegające entropii, i potrafiące się cieszyć, szybko zapomnieć i wybaczać, w swej głupocie, ze swego, wśród cierpień, trwania... Czy wielu ludzi potrafiło wydobyć te głębokie myśli z pism Erazma? Nie sądzę...
Głupota nie jest pozbawiona rozsądku. Niczego nie znajdziesz szczęśliwego ani wesołego, co z Twego (Głupoty) nie pochodziło Daru – takie motto wyśpiewała nam aktorka, niczym refren greckiego chóru.
            Maski. Głupota zdaje się ich nie mieć. Ma stroje, czytelne, uczciwie je zakłada. Wszystkie są nazwane, z pięknym odautorskim dystansem nam je  pokazuje. Sensy świata, mnogość rzeczywistości, autoświadomość ról. Poddanie się tym nieuniknionym, zbiorowym, strukturalnym, zależnym od  Reżysera, jakkolwiek go nazwiemy... (to już moje, nie Erazma). Głupota ma tyle posągów, ilu ludzi. Wielość statuł powoduje pewne dowartościowanie...
Głupota jest jak nasz mądry wewnętrzny błazen.
Mądrością jest nie wypierać się swej głupoty.
Wyznawcy głupoty – moje zdrowie – pijcie, długo żyjcie...


Iwona Wróblak
sierpień 2008

niedziela, 28 sierpnia 2016

Drugi Jarmark albo Turniej Rycerski

             - Za honor miasta i burmistrza, i Rady Miejskiej, walczymy – mówią nasi dzielni rycerze z Bractwa Rycerzy Ziemi Międzyrzeckiej. Walki na ostre rycerstwa z Królestwa, Pomorza, Śląska, Brandenburgii i Meklemburgii.
            Podejdą pod mury miasta Węgrzy Macieja Korwina, by oblegać gród nasz. Jak informuje dobitnie jeden z brodatych rycerzy naszych, dzierżąc puchar z kobylim mlekiem – wszem i wobec powtarzam waści; najpierw gwałcimy, potem palimy... Przedtem jednakże Turniej będzie rycerski Pas d’Arm, turniej na moście o Szarfę Pani Jeziora.
            Rycerzy przeróżnych, herbowych rzecz jasna, z giermkami, niewiastami i dziećmi, zebrała się setka, przybyłych też z pobliskich landów niemieckich. Oprócz naszych jest Najemna Rota Strzelcza i Chorągiew Św. Łazarza. Dzielnie sekundują walczącym o Różę od swojej damy. – W imieniu kasztelana Zamku Międzyrzeckiego, mam zaszczyt otworzyć Turniej. Walka tylko na ostre... – to główny sędzia turniejowy. Błyszczący w słońcu hełm zakłada rycerzowi jego wierny giermek, przedtem został dopełniony rycerski rytuał prezentacji nadobnych ( w tym celu zdjęli hełmy) lic wojów starających się o aprobatę swych dam serca. Kwiaty z murów zrzucają damy zamkowe, pod stopy swych bohaterów. Emil z Gostynia herbu Wezenburg pierwszy stanie... Strzał z hakownicy obwieszcza rozpoczęcie wielkich turniejów. Prezentują się nam obaj mający zamiar walczyć wielmoże, w zbroje ciężkie (ok. 30 kg) zakuci do stóp samych, z tarczami noszącymi ślady walk uprzednich, doświadczeni to wojownicy grunwaldowi. Wśród publiczności zakłady, który z nich wygra, jako że jeden chyba niewiastą jest, bo smukły ( w dzisiejszych Bractwach Rycerskich dobrze sobie radę dają również dziewczyny). Przyłbicę opuszczają, kłaniają się publiczności i zacięte walki rozpoczną. Szczęk oręża o kolczugi i zbroje, okrzyki bojowe i słowne potyczki. Czuwa dyskretnie kowal, ciężkie miecze oburęczne, mimo że oczywiście stępione, skutecznie potrafią pogiąć elementy uzbrojenia. Sędzia czuwa nad bezpieczeństwem walczących. Zdarza się, że hełm spada, nagły kontakt ciała z żelazem zawsze nie jest bezpieczny, walka jest natychmiast przerywana. Na porządku dziennym są drobne, lecz bolesne kontuzje. Walki wymagają ćwiczeń i dobrej kondycji fizycznej, po kilkuminutowym starciu widoczne na  twarzach zmęczenie – ale i satysfakcja, zwłaszcza kiedy można kwiat, przyklęknąwszy, dąć wybrance swojej... (co obserwujemy). Przedtem są regularne ćwiczenia adeptów sztuki rycerskiej na tzw. maszynach Pagińskiego, specjalnych konstrukcjach drewnianych, na których można nauczyć się bezpiecznego dla siebie i innych władania mieczem.
            Pokaz uzbrojenia rycerskiego przed mostkiem na dziedzińcu Muzeum. To popularne hobby fascynacji kulturą średniowiecza stworzyło dobrze funkcjonujący rynek, na którym można zaopatrzyć się w wełniane stroje z epoki, broń u kowali, u garncarzy gliniane garnki i przedmioty z gospodarstwa domowego. Jak mówi jedna z białogłów, tylko buty trzeba uszyć samemu, bo o skórę trudno... Jednak wszyscy przybyli na dzisiejszą rycerską imprezę wyposażeni są od stóp do głów w odpowiednie stroje i elementy odzieży. Nawet trunek rycerski wyborny, miód pitny, można dzisiaj nabyć, by popić trud walki...
            Spoczywają rycerze waleczni po turnieju, ja udaję się do ich obozu w obrębie murów zamkowych na dziedzińcu. Ponad dwadzieścia białych płóciennych namiotów, wydają się być stłoczone – refleksja – w XV w. na naszym Zamku ludzie mieszkali na takiej właśnie przestrzeni wewnątrz murów... Jak soczewki czasów mijają mnie żywi ludzie odziani w średniowieczne stroje, na chwile zastygli wzbudzają we mnie chwilowe zwątpienie, czy rzeczywiście tu i teraz żyję tylko w XXI w.? Dziwnie wyglądają z telefonami komórkowymi przy uchu, przez chwilę nie wierzę, że w namiotach mają „normalne” współczesne ubrania, a już na pewno nie w to, że przepaść między mentalnością tamtych czasów a dzisiejszą jest nie do zasypania. Fascynaci, i pasjonaci, hobbyści, którzy dużo inwestują swoich pieniędzy i czasu, by przebrać się i ubrać – w człowieka epoki i kultury średniowiecznej, praktycznie wczuć się, na trzy dni, w rolę rycerza, giermka czy białogłowy ze śnieżną nałęczką na głowie. Dużo czytają, dowiadują się, spotykają i rozmawiają, wymieniają doświadczenia, dla nich to ogromna przygoda. Nasi rycerze z Bractwa dziesięć lat pracowali na to, by w 2003 r. odbył się w Międzyrzeczu pierwszy turniej, żeby ruiny Zamku żyły. Wysiłek opłacił się, międzyrzeccy entuzjaści historii mają sporą grupę przyjaciół, która niecierpliwie co roku oczekuje zaproszenia na turnieje walk rycerskich... My widzowie, na turnieje takie jak ten, też tłumnie przychodzimy, zabieramy dzieci, by wizualnie uczyły się historii, tłumaczymy im, dlaczego hełm jest żelazny a rycerze honorowi.
            Szykowane są armatki, bombardy, celnie strzelające hakownice, broń drzewcowa w stosach stoi, buzdygany, topory. I zaczęło się. 1474 roku Pańskiego, wojska zaciężne Macieja Korwina podeszły pod Międzyrzecz, informuje nas o tym posłaniec królewski. Do obrony czas się sposobić! Huk armat (mimowolnie zatykamy uszy) i gęsty dym spowija gród nasz, do fosy spadają resztki armatnich kul. Las drzewców napastniczych podchodzi pod  bramę, obrońcy z góry zrzucają wrzątek, płonącą smołę i kamienie, z łuków nękają. Odpierane są wściekle ataki, a wycieczki czynione są na zewnątrz, by  spustoszenie i zamęt czynić w obcych szeregach. Bogurodzica zachęca do walki, bowiem w razie przegranej rzeź będzie okrutna, jak to na wstępie rycerz zapowiedział. Oglądamy potyczki rycerstwa, orły nasze na tarczach, sercem jesteśmy z nimi... Cóż jednak, trup ściele się gęsto, polec przyjdzie z  honorem... Pertraktacje - czy pomogą?
            Niestety, historia już się zdarzyła. Zwycięzców okrzyk gardłowy obwieszcza klęskę grodzian międzyrzeckich. Uderzają woje mieczami w swe tarcze, pieśni wojenne zwycięskie śpiewają. Pogrom obrońców się dokonuje, krzyki niewiast, i padli w boju rycerze - na murach, broniący do ostatka swego króla i kasztelana.
            Po walce, po bitwie. Po widowisku. Ale widzowie jeszcze nie chcą odchodzić. W ruch idą teraz aparaty fotograficzne i kamery. A wrodzy sobie dotąd wojownicy udadzą się na basztę zamkową na ucztę. Co w menu? Mój rycerz – przewodnik – mięso, miód pitny i wino. Owoce, chleb i ryby. Na  deser kiełbasa, kaszanka i smalec. – Obiecują sobie – spotkamy się jeszcze na turniejach nie raz i nie pięć razy.
            Sponsorzy zamkowej imprezy: Tomasz Bączkowski, Rajmund Jaroszek, Jacek Grondke, Kazimierz Kraczkowski, Bogusław Janczewski, Robert Wawryniuk, Bogusław i Małgorzata Przybysz, Sebastian Ratajczyk, Piotr Mardinus Kaczmarzyk.
Organizatorzy: Burmistrz Międzyrzecza, MOK, Bractwo Rycerzy Ziemi Międzyrzeckiej, Najemna Rota Strzelcza, Chorągiew Św. Łazarza.


Iwona Wróblak
sierpień 2008

sobota, 27 sierpnia 2016

Na imię mam Stasiu


             Ewa Skrzek – Bączkowska nauczycielka – pedagog specjalny pracujący w Specjalnym Ośrodku Szkolno – Wychowawczym w Międzyrzeczu napisała ten tekst. NA IMIĘ MAM STASIU. W pierwszej osobie. Tekst pozwalający nam zajrzeć za kotarę świata ludzi, którego my, osoby nauczone porozumiewać się z ludźmi w lwiej części na poziomie tylko werbalnym, nie znamy. To dobry tekst. - Czy to tylko wyobraźnia, czy to może być rzeczywistość Stasia? – spytałam. Jest przekonana, że tak, że to JEST rzeczywistość Stasia. Pani Ewa jest fachowcem w swojej dziedzinie. Stasiowi poświęciła siedem lat życia, ogrom cierpliwości i czasu, i miłości – myślę. Czy ten tekst zmieni coś w nas, czy zbliży do osób, od których dzieli nas bariera kontaktu, ludzi których nie  rozumiemy, przez co budzą w nas niepewność, niejasne obawy o sposób naszej reakcji... Sprawdźmy.

NA IMIĘ MAM STASIU.
W zasadzie jedynie to słowo, czule wypowiadane rozpoznaję, od kiedy mogę odbierać dźwięki, ale to inna, długa i zawiła historia. Od początku nie  miałem tyle szczęścia, co inne dzieci. Urodziłem się zbyt wcześnie, nie byłem jeszcze dobrze rozwinięty i lekarze stwierdzili u mnie liczne zaburzenia o  przerażających nazwach: wodogłowie, dziecięce porażenie mózgowe, retinopatię wcześniaczą, epilepsję, i wiele innych chorób. Moi rodzice pewnie tak się  tym przerazili, że postanowili zostawić mnie w szpitalu. Tak wyglądał początek mojego życia: szpitale i różne operacje, które najczęściej niewiele mi  pomagały. Jestem niewidomy, inni myślą, że nic nie słyszę, choć nie jest to do końca prawdą. Mając parę miesięcy trafiłem do Domu Małego Dziecka. Była tam pani, która miała długie włosy. Lubiłem się bawić jej włosami, a ona głaskała mnie i kołysała. Potem przychodziła nowa pani i później znowu inna. Trudno mi było przyzwyczaić się do tych zmian, więc wymyśliłem sobie takie zachowania, które pozwalały mi odizolować się od innych i jakoś ukoić strapienia. Gdy byłem zdenerwowany, lub coś mi nie odpowiadało, okazywałem to bijąc się po głowie, inaczej nie potrafiłem zademonstrować niechęci. W chwilach, kiedy nie spałem zacząłem się kołysać, bo cóż innego mogłem robić, gdy całymi dniami leżałem i nic nie widziałem, ani nie  słyszałem. Frajdą i odskocznią były ćwiczenia ruchowe. Terapeuci uważali, że mogą bardzo mi pomóc. Gdy miałem 6 lat okazało się, że jestem najstarszym dzieckiem w Domu Małego Dziecka i pewnego dnia znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Wszystko było tam nowe. Inne zapachy, inny dotyk rąk.
ONA i JA 
     Pewnego dnia zjawia się nowa osoba. Zabrała mnie na spacer, był ciepły, wrześniowy dzień. Ona wzięła moje rączki i pokazywała mi siebie. Okazało się, że też ma długie włosy, tak jak pani, którą kiedyś znałem. Choćby za to ją polubiłem od samego początku. Zaczęła przychodzić prawie codziennie. Powoli podchodziła do mojego łóżeczka, tak, że nie byłem zaskoczony, ani przerażony. Zawsze pachniała tak samo. Przedstawiała mi się dotykając mnie swoimi włosami, dawała znać poprzez dotyk, że weźmie mnie na ręce. Tańcząc i przytulając się przechodziliśmy do innej sali. Tam wszystko robiła tak samo. Dawała mi do ręki przedmiot, prezentowała zapach, dotykała w taki sposób, że po jakimś czasie nauczyłem się rozpoznawać, że są to komunikaty. Dzięki temu zacząłem myśleć i wiązać ze sobą różne zdarzenia. Uczyniła mój świat bardziej czytelnym. Nauczyła mnie, co znaczą gesty przekazywane dotykiem oraz, że przedmioty to także sygnały. Mój mózg rozwijała się także dzięki "magicznym" ćwiczeniom ruchowym. Ona potrafiła sprawić, że  byłem pełen energii, potrafiłem skupić się na świecie zewnętrznym i wspólnych zabawach. Dzięki niej nauczyłem się lepiej rozumieć świat, wykorzystując dostępne mi zmysły. Czułem tak wiele i tak mocno, jak nigdy dotąd. Postanowiła zmienić mój sposób odżywiania. Znowu, chociaż z wielkim trudem, przyzwyczaiłem się do różnych smaków oraz jedzenia z łyżeczki. Dzięki naszym spotkaniom poznałem piękny świat. Często spacerowaliśmy. Doświadczałem, jak pachnie trawa, kwiaty, las i inne cuda natury. Przychodzi do mnie od czterech lat, mógłbym w nieskończoność wymieniać, co razem przeżyliśmy. Wiem, że bardzo się przez ten czas zmieniłem. Nie jestem już tak bardzo zamknięty we własnym świecie, cieszę się kontaktem z Nią,  rozmawiamy w różny sposób, chociaż bez użycia słów. Towarzyszy mi nie tylko w radosnych chwilach, ale także tych dla mnie najtrudniejszych. Gdy zauważyła, że bardzo cierpię, zaczęła starać się, aby lekarze mi pomogli. Była ze mną podczas pobytu w szpitalu, gdy byłem operowany. Niedługo prawdopodobnie następna operacja. Wiem, że nie będę sam. Cieszę się, że naprawią moje biodro, to sprawi, że mniej mnie będzie bolało. Wiem, że nigdy nie będę mógł chodzić, ale może codziennie posiedzę chwilę w wózku i opiekunki nie będą miały tyle problemu z przewijaniem i myciem mnie. Ona  mówi, że mój kręgosłup wygląda jak znak zapytania. Bardzo się martwi, że garb, który mam na plecach jeszcze bardziej się powiększy. Oznaczałoby to  dla mnie najgorsze!

TURNUS W USTRONIU MORSKIM
     Teraz opowiem o czymś, co przeżyłem i do dzisiaj wspominam, gdy tylko poczuję wietrzną pogodę i gdy Ona ze mną ćwiczy. Latem wyjechaliśmy na  turnus nad morze. Co to był za czas! Jak wycieczka do Disneylandu dla innych dzieci. Tyle przyjaznych uścisków, miłych gestów i właśnie ten mocny wiatr, który bardzo mnie odprężał. Każdego dnia, gdy tylko się budziłem była przy mnie Ona. Wszystko robiliśmy razem, codziennie wychodziliśmy na  zajęcia, ale co dziwne, tam pracowali ze mną inni, bardzo przyjaźni ludzie. Każdego dnia pani Iwona ćwiczyła ze mną. Najpierw się bałem, byłem nieufny i protestowałem, często bolało mnie wszystko podczas ćwiczeń, nie miałem zbyt wiele siły, aby to wszystko znieść. Pani Iwona szybko jednak tak odczarowała moje znieruchomiałe ciało, że aż zdziwiłem się, że potrafię wykonać tyle skomplikowanych ruchów. Najwięcej radości sprawiały mi kąpiele w wodzie, nazywane przez dorosłych hydroterapią. W wodzie byliśmy razem. Ona i ja. Dzięki temu czułem się bezpiecznie i mogłem odprężyć się tak, jak  nigdy dotąd. Na dodatek razem z nami był Pan Paweł, z którym poznałem się wcześniej na plaży. Czasami próbował mnie nabierać, że jest Nią, głaszcząc włosami, ja jednak wiedziałem, że to taki żart. Wykonywał wspaniały masaż, po którym moje ciało uwalniało się od napięcia. Byłem rozluźniony. Mogłem tak prosto siedzieć w wózku, że ona i pani Iwona były bardzo zadowolone, ja zresztą też! Niesamowicie miłe były spotkania z panią Małgosią, tą, która przedstawiała mi się pokazując bransoletkę. Każdego dnia poświęcała mi wiele uwagi, i to nie tylko na zajęciach. Wspaniale się razem bawiliśmy, czułem, że bardzo mnie lubi. Czasami do późnych godzin nocnych, jeśli byłem chętny do zabawy, pani Małgosia razem z Nią pokazywały mi światło i sprawdzały różne moje reakcje. Co jakiś czas spotkałem się także z innymi paniami, które wymieniały z Nią spostrzeżenia, panią logopedą Anią i panią psycholog Danusią. Też były bardzo miłe, ja jednak nie poznałem ich zbyt dobrze, bo było tyle zajęć, że na to nie starczyło czasu. A teraz pozwolę, aby ona  opowiedziała o mnie.

EWA
     Stasiu jest mieszkańcem Domu Pomocy Społecznej usytuowanym na wsi. Ma 10 lat. Oprócz głębokiej niepełnosprawności ruchowej jest także dzieckiem z głęboką niepełnosprawnością intelektualną. Głuchoniewidomy chłopiec od dwóch lat zarejestrowany jest w Towarzystwie Pomocy Głuchoniewidomym.
 Staś podczas turnusu objęty był pełnym wachlarzem oddziaływań usprawniających i terapeutycznych, takich jak: masaż wodny, rehabilitacja ruchowa, zajęcia ogólnorozwojowe, logopedia. Działania te bardzo pozytywnie wpłynęły na stan psychofizyczny Stasia. Czas turnusu był dla Stasia okresem wzmożonej aktywności. Rehabilitacja w krótkim czasie przyniosła widoczne efekty. Staś stał się zupełnie innym dzieckiem, otwartym i radosnym w  kontakcie nie tylko ze mną, ale także z innymi ludźmi. Podczas turnusu został opracowany program rehabilitacji ruchowej Stasia.
EPILOG
     Historia Stasia spisana została zimą 2005/06. Operacja biodra doszła do skutku pod koniec marca 2006. Staś po raz kolejny wyjechał na w wakacje na  turnus rehabilitacyjny do Ustronia Morskiego. Czas od operacji, do turnusu był pasmem cierpienia po operacji. Teraz jednak, dzięki rehabilitacji, która sponsorowana jest przez Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym, Staś znów zaczyna być radosnym chłopcem. Kolejne wyzwanie przed nami - aby problemy bólowe nie powróciły, a Staś aktywnie mógł uczestniczyć w życiu, czeka go prawdopodobnie wszczepienie pompy baklofenowej, przez którą podawany będzie lek obniżający wzmożone napięcie mięśniowe.


            Wstęp opracowała Iwona Wróblak. Ewa Skrzek – Bączkowska jest Lubuskim Pełnomocnikiem Wojewódzkim TPG (Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym)
wrzesień 2008 

piątek, 26 sierpnia 2016

Jestem Bytem DLA


            W przeddzień Prezentacji. Pokoje w Hotelu i Restauracji „Duet” państwa Beaty i Jacka Bełzów. Trzy dni spotkań w Stowarzyszeniu „Szansa” na  Rzecz Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej Uzdolnionej Artystycznie. Klimatyzowana sala, kolacja dla uczestników. Smakuje wszystko, życzliwość gospodarzy - państwa Bełzów, i obsługi hotelu i restauracji, wygodne pokoje hotelowe, gdzie dobrze się śpi, urozmaicone i smaczne posiłki. Rodzinna atmosfera.
            Martyna z Lubska. Debiutuje u nas w Międzyrzeczu na Prezentacjach. Martyna jak w piosence „Lubię śpiewać, lubię tańczyć, lubię zapach pomarańczy” zdecydowanie najbardziej chyba ze wszystkich zainteresowań lubi tańczyć, bawić się, śpiewać. Być tam, gdzie można sobie poskakać... Ale  chyba to normalne - jest przecież nastolatką, które to lubią robić. Lubi śpiewać, lubi słuchać muzyki przez MP3. Lubi zupę pomidorową. Lubi występować na scenie. Czuje się tam świetnie, kiedy odgrywa jakieś powierzone jej role, stara się to zrobić jak najlepiej. Lubi się śmiać, wygłupiać, kiedy jest w gronie znajomych. No i lubi podróżować poznając nowych ludzi i nowe miejsca.
            Próba. Martyna śpiewa, jest pan Bolesław Kołodziejski, który będzie prowadził koncert. Karolina nuci, tworzy się samoistny chórek. Na Prezentacjach jest zawsze margines na improwizacje, na zabawę, taka jest filozofia spotkań muzyczno – artystycznych, i towarzyskich, w „Szansie”. Magda przegląda zeszyt z piosenkami, które śpiewa na imprezach takich jak nasza międzyrzecka. U siebie w domu pracują razem z mamą z muzykiem, który nagrywa jej podkłady. Teraz razem z panem Bolesławem wybierają najlepszy. Przedtem lekki rozluźniający masaż mięśni karku. Praca i zabawa. Magda bardzo się stara, jest skupiona. Jutro rano próba generalna. Pan Krzysztof Kasperski, opiekun Martyny, porywa najbliżej siedzące dziewczyny do  tańca. Pozornie niewidoczny, jak strumień powietrza w ten upalny dzień, pomaga, stwarza atmosferę. Jest też, jak zauważam, muzykalny. Wszyscy łapiemy rytm.
Monika. Dla nas, słuchaczy cichutko przyglądających się, to także wzruszenie, słyszeć piękny wysoki głos Moniki. Monika umie wiele piosenek, szkoda że dzisiaj tylko paru mogę posłuchać. Szkoda, że nie ma czasu na jej większy recital... Robert. Śpiewa – jakby dla siebie przede wszystkim. To jego SIEBIE jest interesujące, olbrzymie, bogate. Ciepłe i spolegliwe. Normalne – znaczy tu empatyczne. Otwierające w nas słuchających furtki do tego, co  najwartościowsze. Teraz Karolina. Tworzy się happening muzykowania w gronie przyjaciół, gdzie Prezentacje zdają się być tylko pretekstem...
            Hala Widowiskowo – Sportowa. Wszyscy wykonawcy na scenie w półkolu. Niektórzy stremowani, jest bardzo duszno na dworze, upał. Na  widowni przede wszystkim liczni sympatycy i przyjaciele Stowarzyszenia „Szansa”, wierni organizacji i jej działaczom od lat. Bolesław Kołodziejski – Minęło, zdaje się tylko kilka dni, odkąd tutaj byłem w zeszłym roku, a już są XII Prezentacje. Witam naszych wspaniałych wykonawców. Gości. W-ce  burmistrza K. Solarewicza, Zdzisława Jarmużka, kier. OPS Halinę Skrzydło, Ewę Skrzek- Bączkowską Lubuskiego Pełnomocnika Wojewódzkiego TPG, Marię Górną – Bobrowską z PCPR.... Sponsorów: Gospodarczy Bank Spółdzielczy, Urząd Miasta, Ewę i Mieczysława Lamchów, Barbarę i Tomasza Kuflów, Krystynę i Tadeusza Kuików, Agnieszkę Kuschek.
            Piosenki wykonawców. Rozpoczyna Magda Hęćka z Wrocławia. Publiczność serdecznie zachęca oklaskami. Magda – spontaniczna, uczuciowa, zawsze bardzo przeżywająca swoje występy na scenie. Serce na dłoni. Wykonawcy dostają podziękowania i prezenty. Anna Wawrzyniak z Krosna Odrzańskiego. „Tyle słońca w całym mieście” i w kwietno – słonecznych dekoracjach, słonecznych pragnień bycia z nami w Międzyrzeczu. Tomek Baranowicz z Międzyrzecza, tańczący dla nas swój breake – dance, cały w tym momencie z rytmu i swojego wsłuchania się w muzykę, ekspresyjny. Z  okazji swoich urodzin dostaje od publiczności dodatkowe brawa. Iza Jakubowska z Czerwieńska – „Troszeczkę ziemi, troszeczkę nieba...”. Dla nas wystarczy, dla widzów, jeżeli jest z nami Iza. Robert Orszuł z Ostrowa Wlkp. Z miejsca zjednujący sobie widownię. Robert ma w sobie zdolność niwelowania zbędnych kwantów materii w przestrzeni między sobą a widownią, czy jest nią jeden człowiek, czy kilkuset ludzi. Ciepły męski tenor o  miękkiej barwie, i spokój w sobie, budzący odruch bezpieczeństwa, przyjaźni i zaufania. Luz niewymuszony, subtelny i ściszony. Robert śpiewa dla siebie i ludzi – i nie ma w tym sprzeczności. Kiedy śpiewa o tym, że trzeba się bawić w życiu, jest to oczywistość i my mu wierzymy. Bardzo muzykalny i  bardzo sympatyczny nasz stały gość na corocznych Prezentacjach. Monika Kubiak z Owińsk Międzyrzecz. Srebrzysty słoneczny głos, olbrzymi muzyczny potencjał, osobowość jeszcze nie dość uwypuklona. Przemyślane interpretacje – jeden drobniutki mankament – nie dość odwagi na scenie, ale liczymy, że  przyjaciele z „Szansy” będą Monikę zapraszać na kolejne Prezentacje. Martyna Żuk z Lubska. Na scenie czuje się bardzo dobrze, chociaż jest tu u nas  pierwszy raz. I bardzo dobrze śpiewa. Z przyjemnością się jej słucha. W drugiej piosence towarzyszyć jej będzie tanecznie Andrzej Gajewski z S. P. nr 5  w Międzyrzeczu. Kasia Leśkiewicz z Trzciela czyli piosenka poetycka. Innych Kasia nie śpiewa, to lubi. Ja też lubię jak Kasia śpiewa, nie tylko ja, myślę... Dojrzałe wykonania, czas na nagranie płytowe, mówię po koncercie do Kasi. Życzę jej tego, może się spełni... Ostatnia śpiewająca osoba – Karolina Szulga. W swojej nowej piosence, jak zwykle autorsko wykonanej, starannie opracowanej muzycznie. Karolina niesamowita, nie do uwierzenia jest, że ma  tak wielki ubytek słuchu. Rekompensuje jej to, jak mówią ludzie kompetentni, talent i praca wieloletnia nad talentem – razem z mamą panią Hanną Szulgą.
            „Se’tu egal” kończy Prezentacje. Wracajmy do domu, nie odchodząc z miejsc, gdzie się dobrze czujemy. Bądźmy na stałe w tych miejscach. Mieszkajmy w bezpiecznych domach zbudowanych z przyjaznych ludzkich emocji, stworzonych przez nas samych także. Gdzie próg agresji we  wzajemnych relacjach jest relatywnie niski.
        Co znaczy familijność i rodzinność, dlaczego jest tak ważna?  Pan Krzysztof Kasperski pracuje w Specjalnym Ośrodku Szkolno – Wychowawczym w Lubsku jako nauczyciel, śpiewa i gra na gitarze, pisze przedstawienia dla dzieci niepełnosprawnych intelektualnie. – Klimat międzyrzeckich Prezentacji jest niezwykły, rodzinny, ludzie są blisko siebie. Nadmiar kamer, marketing, może zniszczyć tę atmosferę, której głównym zadaniem jest promowanie dzieciaków, które są, powinny być, głównymi aktorami tej sceny... A jej przeznaczeniem jest, by uczestnicy POKAZALI SIĘ, żeby byli zadowoleni. To się może dziać nie tylko na scenie, także w rozmowach-spotkaniach człowieka z człowiekiem, na kolacji...
 Żeby dzieci poczuły się najważniejsze. Mi te dzieci - za opiekę – oddają dużo więcej, tak myślę, czuję się potrzebny im, ważny. Ja nie patrzę na osoby niepełnosprawne (dodam też, że na rzeczywistość kontemplowaną w danej chwili) przez pryzmat ich uszkodzeń. W jakiejś kwestii każdy może wydawać się  niepełnosprawny. Dla mnie pojęcie normy jako narzuconego przez system społeczny sztywnego nakazu nie istnieje.
Norma jest to nic innego jak umówiony przez grupę sposób patrzenia, ogarnięcia sytuacji.
Nie zawsze społeczeństwo ma rację. Norma przypisana jest poszczególnej konkretnej sytuacji. Każda z osób dąży do szczęścia, bycia akceptowaną, chodzi o to, by życie przeżyć dobrze. Na pewności siebie, wewnętrznym dowartościowaniu można bardzo wiele zbudować. Pan Krzysztof: - Praca z  osobami niepełnosprawnymi nauczyła mnie szczególnej pokory. Dla mnie wzorcami, autorytetami - są właściwe zachowania w określonych sytuacjach. Parafrazując – jesteśmy tym, co w nas sprawdzono...
Mam wewnętrzną potrzebę mówienia do ludzi. Chciałbym nauczyć dzieci pewnego systemu wartości. Aksjomatów – jestem, jestem potrzebny, jestem wartościowy, mogę robić coś ważnego.
Konwencje – są po to, żeby poznając je – w razie potrzeby... przekraczać. To intencja kieruje naszym zachowaniem. Ważny jest powód, dla którego coś  robimy. Ja jestem bytem DLA – mówi w którymś momencie pan Krzysztof. Co skrzętnie notuję. I to, że żyć należy bez ocen. Bez praw nadawanych sobie do absolutyzującej oceny. Nie ocenia się czegoś – bo się nie zna Całości... Uwarunkowań.
            Organizatorzy koncertu: Międzyrzeckie Stowarzyszenie „Szansa”. Współorganizatorzy: Hotel i Restauracja „Duet” Jacek i Beata Bełz, Hala Sportowa – Janusz Iwiński. Podziękowania dla wolontariuszy, pracowników hotelu i hali sportowej, drużynie Ratownictwa Medycznego, Rafałowi Gojdce i Przemysławowi Podębskiemu (oprawa muzyczna), Bolesławowi Kołodziejskiemu (prowadzenie koncertu i reżyseria), Katarzynie Nyczak –  Walaszek (za scenografię), mediom, Policji, pracownikom i uczestnikom Środowiskowego Domu Samopomocy, Spółdzielni Uczniowskiej „Nomik” z  Liceum Ekonomicznego. Podziękowania i kwiaty dla pani Hanny Szulgi i komitetu organizacyjnego.
Stowarzyszenie „Szansa” działa przy Szkole Podstawowej nr 2.  


Iwona Wróblak
wrzesień 2008

czwartek, 25 sierpnia 2016

Andrzej Mielewczyk - improwizacje czyli muzyka między pięcioliniami


            Andrzej Mielewczyk (Berlin) urodził się w Starogardzie Gdańskim. Naukę gry na fortepianie rozpoczął w wieku pięciu lat. Studia muzyki kościelnej ukończył w Berlinie w Erzbischöfliche Kirchenmusikschule, w klasie organów prof. Rolanda M. Stangier i Lothara Knappe oraz w klasie dyrygentury chóralnej Karla-Ludwiga Hechta. Jest kierownikiem artystycznym i organizatorem wielu koncertów muzyki organowej, kameralnej i  chóralnej w kościele Herz Jesu w Berlinie. Koncertuje w wielu krajach Europy, jako solista występował m.in. w Schauspielhaus w Berlinie.
            Pan Mielewczyk, wirtuoz sztuki improwizacyjnej na organach, koncertuje w nas w kościele Św. Jana. Ks. proboszcz Marek Walczak, aktywny współorganizator międzyrzeckich Letnich Koncertów Organowych, przedstawia nam gościa. Życzy wspaniałego odbioru.
            Muzyka to sposób wyrażania siebie, i też Boga. Obejmuje przestrzeń, gdzie jest to eksponowane. Leszek Utrata prowadzi dzisiejszy koncert.
 Joseph Gabriel Rheinberger Ricercare z „Miscellaneen“ Op. 174, Canzonetta z „12 Medytacji“ Op. 167. Opowieści muzyczne, tematy, wątki opowiadane. Przejrzyście, klarownie, spójnie, w sposób łagodny i wyciszający zgiełk świata. Człowiek jest nie tylko twórcą i wyrazicielem, ale też i  odbiorcą muzyki wszechświata. Georg Friedrich Händel z cyklu „Muzyka na wodzie“: Largo, Andante, March. Refleksy fal rozchodzące się po tafli wodnej, świetlne migotania i pogłosy kręgów powstałych na powierzchni. Motywy wizualne przetworzone muzycznie. Trzy części utworu.
Opracowania na organy: E. Hofmann, Sinfonia B-Dur, R. van Mazyk. Mistyczny wymiar zmysłowego piękna zawiera w sobie wymiar piękna mistycznego. Dźwięki – barwy są symbolem Tego, który je zamieszkuje – poza czasem, poza miejscem, w Świetle bez światła i Nocy bez nocy..., jak cytuje Oliviera Messiaen’a pan Leszek Utrata.
             Leon Boellmann - Suita gotycka Op. 25, Introdukcja, Menuet, Modlitwa, Toccata. Przepiękny utwór wykonany przez pana Mielewczyka. Próbka tego mistycyzmu, na jaki stać instrument organowy. Przestrzenne, powielane wielokroć dźwięki, wypełniające i dopełniające, w poetyckim sensie jak w  „Fortepianie Chopina” C. K. Norwida, bezmowne, do słyszenia i słuchania, przyjęcia. I te ściszone również, jak modlitwa sam na Sam, wewnętrzna, pełna dojrzałej pokory i przemyślana w treści. I ta radosna, jak z pieśni – psalmów, mocno osadzona w podłożu głębokiego przeżywania wiecznego obcowania z  Boską potęgą.
            I końcowe utwory: Improwizacje organowe na temat pieśni „Boże coś Polskę”. Pięć części. Patos religijno - patriotyczny, wysokie mocne dźwięki, poprzedzone wstępem, jak akordy naszych narodowych zaistnień w historii. Różne koleje dziejów, tkanka zróżnicowana, wielowątkowa i podlegająca różnym wpływom. Wielki Nurt, potok Czasów. Smutniejsze wyraźnie tony w pewnym momencie, nostalgiczne i tragiczne przez lata i dziesięciolecia, jak drgająca struna, nadmiernie potrącana, brzmiąca czysto, ale czy nie zbyt napięta?... Romantyczna jak lot nie tylko wznoszący. Zrywy nagłe, powtarzające się, jak marsze wojsk. Wielkie kampanie narodowe, wyzwoleńcze, zmagania z oporną materią najeźdźczą z wielu stron przybiegającą. Czujemy je pod stopami w kościele Św. Jana, te brzmienia, przebiegają przez nas czakrami energii.
            Prosimy jeszcze, zgodnie, ustami pana Leszka, o jeszcze jedną improwizację. Tak czytelne i klarowne – w odbiorze, są kompozycje pana Mielewczyka, jak kod dostępu do wielu uczuciowości, wielu rodzajów duchowości, miejsc wspólnych, wspólnych miejsc sacrum – przestrzeni boskiej, jak powiedział pan Utrata, wyrażamy siebie w boskiej przestrzeni muzyki. I tworzymy też przestrzeń jako wspólną łączącą ludzi, w tym co ludzkie i  ponadzmysłowe.
            Organizatorami koncertu jest ks. Marek Walczak i Zbigniew Musiał z PSM I st. w Międzyrzeczu. Koncert dofinansowany był przez Towarzystwo Ubezpieczeniowe „UNIQA”.


Iwona Wróblak
wrzesień 2008

środa, 24 sierpnia 2016

Paradyż 2008


            Ósmy dzień cyklu koncertów paradyskich. Przedostatni kilkugodzinny maraton trzech osobnych koncertów. Specyficzny nastrój pocysterskiego klasztoru, nasiąkły barokiem VI edycji muzyki tego okresu. Znany ze wspaniałej akustyki i klimatu muzycznego.
Barwne barokowe freski odsłonięte na ścianach głównej kaplicy. Historia przebudowy, renowacji klasztoru w ciągu długich wieków jego istnienia, dzisiaj dobrze udokumentowana, widoczna na planszach.
Złocenia ołtarza głównego, postaci rojących się do samego sufitu. Empory. Surowe cegły pierwotnego wystroju wnętrza, odsłonięte na jednej ze ścian napisy fragmenty kazań św. Bernarda.
            Dzisiejsi wykonawcy: Alexis Kossenko – flet prosty, traverso, Magdalena Karolak – obój, Emmanuel Balssa- viola da gamba, allan Rasmussen –  klawesyn, Aureliusz Goliński – skrzypce. Wykonają Georga Philippa Telemanna Kwartety paryskie: nr D-dur ,G-dur i nr 2 a-moll. Pierwszy z trzech koncertów. Doskonały. Stopniowo myśli się rozluźniają, usadawiamy się wygodnie w innym świecie, wymiarze, pod wysokim sufitem wnętrza katedry, roztapiamy w morzu oceanie wrażeń, gdzie spływają swobodnie strumyki i rzeki instrumentów włączających się kolejno w przestrzeń słuchania.
Brawa i prośby o bisy. Uśmiech na twarzach muzyków, lubią grać w Paradyżu, tu raczej nie przychodzą przypadkowi ludzie, to sala filharmoniczna, oczekiwania słuchających i grających są zbieżne.
            Przerwa. Na zakup płyty. Na kawę i słynny sernik paradyski. Na zwiedzanie kompleksu zabytkowego. Za chwilę koncert drugi. June Tellexa –   sopran, Maria Sanner – alt, Michał Gondko – lutnia, Corina Marti – flet, Bolette Roed – flety proste, Alekxis Kossenko – flety proste, traverso, Adreas Arend – lutnia, Allan Rasmusse – klawesyn. „Ogród Rozkoszy” holenderskiego muzyka Jacoba van Eycka, niewidomego od urodzenia organisty, kompozytora i flecisty. Oryginalne kompozycje oraz różnorodne wariacje, improwizacje i fantazje na tematy wzięte z muzyki ludowej, dzieł innych kompozytorów, także protestanckich psałterzy. Rozpoczyna flet, dołącza sopran, potem inne instrumenty. Znowu alt, ludzki głos wprzęgnięty w  kompozycje.
I po raz wtóry gorące brawa, uznanie dla muzyków i wokalistów.
            Trzeci koncert jest wyjątkowy. Pieśni liturgiczne, nieszpory na święto Najświętszej Maryi Panny Hildegardy z Bringen, nadreńskiej ksieni klasztoru benedyktyńskiego, niezwykłej kobiety swojej epoki, wieku XII. Chór: Maria Jonas (lider), Karolina Brachman, Stefanie Brijoux, Uta Kirsten, Petra Koerdt oraz Lucia Mense – flety i Amanda Simmons – harfa. Piękne soprany, zestrojone z dzwoneczkami. Panie zaśpiewają również naszą Bogurodzicę, także w końcowej części na bis. Chrześcijańska kobieca duchowość, w profesjonalnej muzycznie formie, fajerwerk śpiewu operowego, zespołowego i solowego. Niesamowite przeżycie dla słuchaczy.


Iwona Wróblak
październik 2008

wtorek, 23 sierpnia 2016

W Paradyżu –  dzisiaj święto klawesynu

         Paradyż w dniach 12.08.-21.08.2016 r. ponownie, jak co roku w sierpniu, żyje muzyką. Jako wykonawców organizatorzy zapraszają przeważnie młodych muzyków z różnych krajów, niekoniecznie tylko europejskich, już bardzo sprawnych warsztatowo. To święto muzyki klasycznej, muzyki dawnych wieków, ważne dla licznych już fanów Festiwalu z całej Polski. Idea Muzyki w Raju Paradyskim się przyjęła, koneserów niełatwej sztuki odbioru muzyki tego okresu nie ubywa.        
            Dzień Czwarty. W stóp Ołtarza króluje klawesyn. To, jak mówi mi któryś z wykonawców, instrument szarpany, w odróżnieniu od fortepianu, gdzie w klawisze się uderza. Stąd więc w klawesynie ten srebrzysty dźwięk?… Klawesyny używane do koncertów takich jak w Paradyżu to kopie oryginalnych z epoki, są robione z drewna, ręcznie, przez lutników.
            Kolejny Dzień 4. Festiwalu. Wykonawcy: Marianna Henriksson – klawesyn. Program: „Affetti i balli na klawesyn solo”, Giovanni Picchi (1572 –  1643) „Toccata”, Marco Facoli (II poł. XVI w.) „Pass' e mezzo”, Tarquinio Merula (1594/5 – 1665) “Toccata del secondo tono”, “Capriccio Cromatico”. Girolamo Frescobaldi (1583 – 1643), o którym opowiadała nam w czasie koncertu Przedsionkowego w Międzyrzeczu Joanna Boślak – Górniok, wykładowca teorii muzyki na Uniwersytecie Śląskim, pracująca od ubiegłego roku  nad rozwojem projektu orkiestrowego „Kore”, który mieliśmy przyjemność już słyszeć w Paradyżu. “Cento partite sopra passacaglia” tego autora – wiedząc o kompozytorze nieco więcej, słucha się go z  jeszcze większą przyjemnością…  Bernardo Storace (XVII w.) “Ballo della Battaglia”, Michelangelo Rossi (1601/2 – 1656) “Toccata VII”, Gregorio Strozzi (ok. 1615 – po 1687) “Toccata de passacaglia”, i ponownie Girolamo Frescobaldi “Toccata XII”, “Toccata VII”, Bernardo “Storace Ciaccona”.
            Kompozycje starannie są przez muzyków wybrane. Obrazują fazy przejściowe - od prostszych opracowań muzycznych po skomplikowane utwory późniejszych stuleci. Piękne surowe piękno pierwszych kompozycji, świeżość a jednocześnie przebłysk późniejszych głównych nurtów rozwoju muzyki pisanej m.in. na klawesyn. Pojedyncze  motywy wśród krople rosy, są wśród nich te cięższe, bardziej emanujące światłem, kolorem, i mniejsze – girlandy przeźroczystych kropelek w kolorze delikatnego białego srebra. Tańczące i cieszące się swawolą, refleksyjne, szalone w bogactwie emocji starannie przekazywanych nam - widzom i słuchaczom, namiastka klimatu bawiącego się dworu królewskiego, ważnych uroczystości dawnych epok… Szlachetne wyrafinowane frazy, czujemy się częścią spadku bogactwa kulturowego muzyki i obyczajów…
            Następny koncert do święto śpiewu operowego – z akompaniamentem małej orkiestry. Dobrze wyszkolone męskie głosy. Francuskie pieśni. Dialog tenorów, o różnej barwie i temperamencie, czasami żartobliwy, przekomarzający się. Wykonawcy: Reinoud van Mechelen – śpiew, Marc Mauillon –  śpiew, Anna Besson – flet traverso, Aira Maria Lehtipuu – skrzypce, Myriam Rignol – viola da gamba, Pierre Gallon – klawesyn. Program: Małe prawie-opery. Jean-Philippe’a Rameau (1683 – 1764) Kantata „Le berger fidèle” na głos solowy, 2 skrzypiec i b.c., Recytatyw: Prêt à voir immoler l'objet de sa  tendresse, Air: Faut-il qu’Amarillis périsse? Recytatyw: Mais c’est trop me livrer à ma douleur mor telle, Air: L’amour qui règne dans votre âme, Recytatyw: Cependant à l’autel le Berger se présente, Air: Charmant Amour, sous ta puissance. Kantata „Aquilon et Orithie” na głos solowy, skrzypce i  b.c.  Recytatyw: Que j’ai bien mérité la froideur d’Orithie, Air: Un amant tel que moi, i inne utwory. Akompaniują kolejno instrumenty, delikatny flet i  klawesyn, viola da gamba i skrzypce. Recytatywy – pełna dramaturgii akcja tej naszej krótkiej tego dnia Paradyskiej opery, żywo grana deklamacja,  jesteśmy pod wrażeniem warsztatu aktorskiego i oczywiście umiejętności wykonawczych młodych śpiewaków.
            Na koniec, w trzecim tego dnia koncercie, jak zwykle ciekawy, ostatni akt nocny- Cantus nobilis. Przyczynek do historii ballady w XIV i XV  wieku, P(ierre) des Molins (XIV w.) De ce que fol pense, Anonim Guillaume de Machaut (ok. 1300 – 1377). Wykonawcy: La Morra: Doron Schleifer, Yukie Sato – śpiew, Corina Marti – flety, clavicimbalum, Anna Danilevskaia – Fidel, Michał Gondko – lutnia.
            Paradyskie koncerty, dzięki walorom akustycznym gotyckiej sali kościoła gościnnego dla sztuki Seminarium Duchownego, i determinacji, wytrwałości organizatorów – to już XIV koncert – na stałe wpisały w krajobraz kultury współczesnej Polski zachodniej. Już dzisiaj nie wyobrażamy sobie w danym roku miesiąca sierpnia, jego dekady, bez cykli koncertów w pięknym zabytkowym kościele Gościkowa – Paradyża.






Iwona Wróblak
sierpień 2016

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Moje piękne miasto w teleobiektywie


            Czy o sztukę trzeba czasami się potknąć, by ją dostrzec?... Może tak... Stowarzyszenie „Święty Jan Chrzciciel” wpadło na – dobry – pomysł ekspozycji fotografii Grzegorza Paczkowskiego w centrum miasta, dokładnie przy kwiaciarni na głównej krzyżówce (ulice Świerczewskiego, 30. Stycznia i Waszkiewicza). Piękne, oprawione fotografie przyciągały wzrok przechodniów stojących przed pasami. Sztalug, na których były eksponowane, trudno było nie zauważyć. Fotografie przeznaczone na aukcję w przyszłym roku już teraz, wszystkie, znalazłyby nabywców. Artystyczny marketing był, i jest,  zawsze mocną stroną działaczy Stowarzyszenia.
            Całość ekspozycji pięknie komponowała się z kwiatowymi ikebanami na schodkach kwiaciarni, i z dywanem czerwono – biało – srebrnych kwiatów na poboczu chodnika...
„Moje piękne miasto” w fotografiach międzyrzeckiego artysty Grzegorza Paczkowskiego. Dostrzeżone i uwiecznione szczegóły fauny, flory i obiektów architektury, pejzaży okolic miasta. Żabka – grzechotka spod Kurska, w zieleni oczywiście, delikatna skórka gada w refleksach nasłonecznionego dnia. Widzę, jak pani z pieskiem zatrzymuje się, ogląda żabkę, spieszy się, ale znalazła chwilę, by trzy sekundy poświęcić żabce Paczkowskiego... Nad Obrą zachód słońca w ciemno fioletowo – niebieskiej głębokiej czerwieni, w znikającej za horyzontem kuli światła. XVII w. budynek starostwa – dzisiejsze Muzeum międzyrzeckie, na pierwszym planie zabytkowy kamienny klomb widoczny za drzewa. Zimna biel śniegu nad Obrą, kłęby mgły nad rzeką. Piękne stare drzewa w jesiennej szacie przy kościele św. Wojciecha, okalające świątynię. Tajemniczość okrągłych korytarzy MRU, ślady szyn, na których sunęły tu kiedyś pociągi. Znów grupka kilku osób zatrzymuje się przy sztalugach, pytają o cenę fotografii. Na zdjęciach w podziemnym świecie, za  sprawą oświetlenia, wydobywa nowe aspekty i znaczenia. I mieszkańców – nocka rudego – bardzo sympatycznego, jednego z licznych nietoperzy rezydentów w ciemnych korytarzach. Na XIII w. świątyni kościoła św. Jana płaskorzeźba, bardzo ciekawa – maszkaron. Ratusz w nocnej odsłonie, jasno oświetlona wieżyczka, jak księżyce odbijają się w jej świetle kamienice wokół rynku, przyległe na obrzeżach. I pejzaże, wszystkie kolory odchodzącego lata w Parku Zamkowym, na pierwszym planie w górnej części liście, jeszcze zielone, i takaż trawa, smukłe źdźbła w brązie opadłych, drzewa – pnie we  mgle na jednym z kanałów i mostek drewniany dalej, łączący brzegi. Słońce, w swoim wodnym odbiciu w tafli jeziora Głębokie, białe wnętrze gwiazdy i  żółta korona, delikatny rysunek drzewa z boku. Dalej mgła w Parku, jeden z tych mistycznych widoków. Korale rosy na pajęczej sieci, uchwycone w  odbiciach światła, w tle przymglonej zieleni. Wnętrze dziedzińca zamkowego ze schodami na basztę, surowe mury z ze średniowiecznej cegły...
            Ślad artysty w centrum miasta na głównej krzyżówce. Dobitny i dyskretny jednocześnie. Skutecznie zapraszający do zatrzymania się. I taki był cel  tej wystawy...



Iwona Wróblak
październik 2008 

niedziela, 21 sierpnia 2016

Krecik – pracowity działkowiec…

            Menu uprawowe na Rodzinnych Ogrodów Działkowych w ciągu lat się zmieniło - mówi Andrzej Przybysz - w czasach kryzysu gospodarczego hodowano przede wszystkim warzywa, i owoce, które wzbogacały, uzupełniały ubogi stół. Pan Przybysz jest świadkiem czasów, kiedy prawie 35 lat temu ponownie mogła się realizować idea posiadania skrawka ziemi dla własnej uprawy, idea istnienia ROD. Mamy święto Dożynek na ROD pod znamienitą nazwą „Krecik”, w Międzyrzeczu. Aktualna jest odwieczna agrarna potrzeba człowieka, fascynacja obserwowania, jak ziemia darzy, jako efekt zasiewu i  jego pracy na ziemi.
Dzisiaj celem jest w większej części rekreacja, chociaż Regulamin ogrodów działkowych wymaga, aby także były tam uprawy warzyw i owoców. Które w tym roku bardzo obrodziły. Girlandy jabłek i innego dobra zwieszają się z gałęzi jak w przysłowiowym Edenie…        
            W 1982 roku, kiedy „Krecik” powstawał, od początku było dużo podań do Urzędu Miasta o przydział działki – wspomina pan Andrzej. Patrzymy na  wysokie drzewa w panoramie nieba Ogrodu. Przed laty było tu puste popegeerowskie pole, zachwaszczone, środkiem przebiegał rów melioracyjny, ta  infrastruktura podlega od tej pory opiece działkowiczów, jest systematycznie czyszczona. Wytyczono kołkami parcele i zaczęła się historia „Krecika” –  opisana w grubej Kronice, którą przeglądam. Zebranie założycielskie „Krecika” miało miejsce 4.04.1982 r. oglądam zdjęcia, wykazy osób, których w  ciągu lat nagradzano za najpiękniejsze działki, relacje z zebrań, ważne wydarzenia z życia małej samorządnej społeczności. Historia zmian i modyfikacji w  prawie o Ogrodach działkowych. Są uwiecznione nazwiska byłych prezesów i osób aktywnych – Koterby, Edwarda Soczewy, Zbigniewa Pieniążka, Eugeniusza Wysockiego i innych. 
            ROD „Krecik” zajął w tym roku 7. miejsce (na 70 działek), przyznane przez Okręgowy Zarząd Polskiego Okręgu Działkowego w Gorzowie, w konkursie na najładniejszy Ogród w Okręgu. Tytuły „Najpiękniejszych działek” na „Kreciku” w tym roku otrzymali (trzy pierwsze miejsca, kolejno): Małgorzata i  Przemysław Piątkowscy, Teresa i Witold Suchowscy, Krystyna i Krzysztof Krajewscy, Anna Tyśkiewicz i Anna i Piotr Brzezieccy. Za najsmaczniejsze wypieki wyróżniono Iwonę Płotczyk.
            Na „Kreciku” jest 214 ogrodów, jest "Dom Działkowca". W skład Zarządu wchodzą: Jan Drozda – prezes, Henryk Misiarz, Jan Płotczyk, Andrzej Przybysz, Marian Bulicz i Stanisław Sokołowski. Wszystkie płachetki ziemi są zagospodarowane, wśród młodszego pokolenia jest ponownie moda na posiadanie działki, na  spędzanie tam, rodzinnie, przy pracy, przy wypoczynku, wolnych chwil. Świeże powietrze, grill, trawka… Można się rozluźnić, pobawić z dziećmi. Odetchnąć po blokowej codzienności. Pieski mogą się wybiegać, swobodnie i głośniej poszczekać. A na Dożynki – z sąsiadami z działek – można, i  trzeba, potańczyć…
            Pani Krajewska lubi czerwień swoich pelargonii. Pięknie jej się komponują z zielenią. Lubi strzyc – zwykłymi nożyczkami – nasadzone jałowce, formując je w kule. Lubi patrzeć na nie. Chociaż także przycina rośliny na przykład w ptasie kształty… Ptasi bonzai i wiewiórkowy, na efekty trzeba czekać 3 lata. Pokazuje mi sosnę niskopienną. Kolory, odcienie prostopadłościanów zieleni przeplatane fioletem, czerwienią, z różnorodnością, bogactwem, kształtów kwiatostanów. Podziwiamy rzeźby natury przyniesione z lasu – taka miłość do tajemniczo wyglądających konstrukcji korzeni drzew, przywiózł je syn Bartosz. On także zaprojektował, jak mówi mi, ogród, nadał mu ramy. W stawiku kolorowe rybki, także są żywe żabeczki, kumkające. Na dalszym planie rosną bukszpany i dorodne wysokie krzaki pomidorów przy płocie, piękne swoim naturalnym zapachem i strzelistością kształtów, z owocami w kształcie serc. Kwiatki o nazwie aksamitki sadzi się pod drzewami, są nie tylko piękne, jak wieść działkowa niesie podobno chronią rośliny przed zarazą. Świat działki państwa Krystyny i Krzysztofa Krajewskich to też oaza dla pszczółek, Krecikowych zapylaczy – tutaj mają swój wodopój, smakuje im woda działkowa u państwa Krajewskich. Właściciel przychodzą tu, jak tylko mają wolną chwilę.  
            Prezes ROD „Krecik” Jan Drozda w tym roku wyszukał dla Ogrodu nowe solidne o okrągłym integrującym kształcie stoły, pięknie się komponują w przestrzeni koło Domu Działkowca, Dożynki zostały tym samym niejako (jeszcze bardziej) zinstytucjonalizowane… Są obecni zaproszeni przedstawiciele, prezesi naszych lokalnych ROD: „Wodnika”- Zygmunt Bratkowski, „Wiśniowego” – prezes Romuald Sikorski, największego z Ogrodów (550 działek)  - „Piastowski” – prezes Mieczysław Jerzykowski. Razem w naszych okolicznych ROD jest 1450 działek… To pokaźna grupa ludzi, o  wspólnych zainteresowaniach i sposobie spędzania wolnego czasu. Jest okazja do wymiany doświadczeń, spotkań towarzyskich – i degustowania, jak  każe polska tradycja gościnności, plonów ziemi i efektów umiejętności kucharskich działkowiczek, a szczególnie pysznych wypieków… Zabawa więc, a  wieczór jest ciepły, zapowiada się znakomicie.


Iwona Wróblak
sierpień 2016













sobota, 20 sierpnia 2016

Palium znaczy płaszcz


            Palium (z łaciny) znaczy płaszcz, okrycie płaszczem. Paliatywny znaczy ochraniający. – Zdjęcie, zdarcie szaty to pozbawienie człowieka godności – mówi pani Ludwika Kaczmarczyk ze Stowarzyszenia Opieki Paliatywnej, które uczy osoby chore terminalnie korzystać ze Służby Zdrowia. Hospicjum domowe przy Poradni Leczenia Bólu i Opieki Paliatywnej opiekuje się aktualnie 20. osobami z terenu miasta i okolic. rocznie około 100 osobami. Lekarze i pielęgniarki uczą członków rodziny, jak to robić we właściwy sposób.
Celem V Festynu Paliatywnego jest zbiórka środków na materace odleżynowe (koszt jednego to 500 zł) i ssaki bezprzewodowe (7000 zł).
Leszek Kołodziejczak dyr. szpitala – Staramy się pomóc człowiekowi choremu. Pieniądze ze zbiórki będą uzupełnieniem środków z Narodowego Funduszu Zdrowia, których jest za mało na te cele. A jest nimi, jak mówi Kazimierz Antonowicz, zabezpieczenie w sprzęt potrzebny do pielęgnacji.
By godnie żyć w ostatnich miesiącach, tygodniach i dniach życia.
Opieką duchową nad chorymi sprawuje ks. Marek Walczak. Razem z wikariuszami jest do dyspozycji dwa razy w tygodniu i w niedzielę oraz na każde wezwanie telefoniczne. Dyżur pełnią nadzwyczajni szafarze Eucharystii. Co chcą przynieść choremu? Rzeczy fundamentalne u kresu życia. Pokój sumienia, przeżywanie Sakramentu Pokuty i pojednanie. - Chorzy terminalnie czekają na Komunię Świętą – opowiada proboszcz – i na każdy okruch sympatii i życzliwości. A jak sam to przeżywa, swoją służbę w szpitalu – jako człowiek ... i kapłan... - Zawsze jako człowiek przede wszystkim... zawsze jest ból, i współczucie...
            Będziemy tu dzisiaj łączyć się sercem z osobami chorymi terminalnie. Będziemy też się bawić, bo oni by tak chcieli... podziękowania dla prezesa Stowarzyszenia Kazimierza Antonowicza i licznych wolontariuszy, pani Teresie Romanów, młodzieży, za zaangażowanie w organizację festynu. Na  scenie zebrano dużą ilość fantów na loterię. Najcenniejsze to laptop i odkurzacz. Panie wolontariuszki zachęcają do kupna losów.
            Wóz Ratownictwa Medycznego. Jest okazja, by nauczyć się udzielania pierwszej pomocy. I przekazywać te informacje innym w szkołach i na  festynach. Nie wiadomo, kiedy może się nam taka wiedza przydać. Na kocu ułożone są fantomy. Mirosław Janz szef Sztabu Ratownictwa w Międzyrzeczu – jest okazja uczyć się, można skorzystać z fantomów. Proszę dzwonić do nas (607881061) przyjedziemy uczyć nieodpłatnie, za darmochę...
            Przy okazji festynu prowadzona jest też zbiórka środków na protezę oka dla Tadeusza Borowko kierowcy Pogotowia Ratunkowego. Ludzie chętnie wrzucają do puszki monety, grubsze pieniądze też, wielu pamięta, że pan Tadeusz wielu ludziom pomógł, że z sercem podchodzi do swojej pracy.
            Pod namiotami promującymi dbałość o własne zdrowie można zmierzyć sobie poziom cukru we krwi (prawidłowe: od 100 do 120), zrobić pomiar ciśnienia tętniczego (wartości odpowiednio - skurczowe: do 120, rozkurczowe do 80). Nadciśnienie definiujemy, kiedy wartości regularnie przekraczają w  spoczynku: 139 i 89 mm Hg. Badanie spirometryczne płuc jest bardzo ważne dla palaczy. Są tez ulotki informujące o prawidłowej diecie przy chorobach trzustki i dróg żółciowych. Stowarzyszenie Osób Chorych na Celiakię i inne Zespoły Złego Wchłaniania oferuje próbki diety bezglutenowej oraz liczne wydawnictwa informujące o celach organizacji.
             Z krótkim recitalem wystąpi za chwilę Międzyrzecka Orkiestra Dęta. Mimo zimna na Podzamcze przychodzi coraz więcej ludzi. Za niewielką kwotę – którą wrzuca się do puszek – można nabyć kawałek smacznego ciasta, zjeść bigos, uraczyć się pajdą chleba z domowym smalcem i ogórkiem.
            Widownia zbiera się, by zobaczyć spektakl Zespołu Muzyki Dawnej „Antiquo More” pt. „Królowa Śniegu” nagrodzonego na festiwalu w  Kaliszu. Piękne renesansowe stroje, muzyka z oryginalnych starych partytur, układy tańca dworskiego w wykonaniu dzieci i młodzieży. Z atrakcji popołudnia jeszcze wykonawcy ze Studia Piosenki, a potem walka na miecze naszych międzyrzeckich rycerzy zbrojnych. Wieczór zakończy występ znanego wokalisty Wojciecha Gąsowskiego, śpiewającego znane przeboje.


Iwona Wróblak
październik 2008

piątek, 19 sierpnia 2016

Nigdy nie mów, że czegoś nie potrafisz...


            - Idziemy na „Mądre Dziecko” – mówi prowadząc wnuczka znajoma. – do Dwójki. Co to jest „Mądre Dziecko”? Na miejscu w świetlicy natrafiam na panią Dagmarę Grześkowiak. To młodsza grupa pięcio- i sześciolatków. „Mali Odkrywcy” to wstęp do starszej grupy.
Ośmioro dzieci. Pierwszy punkt – cukierek na zachętę.
 – Idziemy na nasz dywan czarodziejski. Razem z nauczycielką siadają w kręgu na dywanie. Blisko siebie. Przypominają sobie swoje imiona. Każde z  dzieci jest zauważone.
Przypominanie poprzedniego spotkania. - Zwierzątka domowe, jakie znacie? Czy macie jakieś w domu? Pani Dagmara każdemu dziecku poświęca uwagę. W tle z magnetofonu cicha muzyka F. Chopina. Jedno z dzieci przyniosło zdjęcie swojego ukochanego pieska. Fotka jest oglądana, podziwiana.
            Teraz ćwiczenie konsolidacji grupy. Potwierdzanie poczucia bezpieczeństwa u dziecka, jego przynależności do wspólnoty. Wyspa dywanowa jest „oblana oceanem”, musimy działać kreatywnie, na rzecz przetrwania – w grupie. Nie bójmy się bliskości, na dywanie trzeba się zmieścić – coraz mniejszy jego obszar wytycza nauczycielka, postarajmy się ścieśnić.
            Lekcja w formie zabawy. Rozpoznawanie wyrazów. Kilkanaście tabliczek, które dzieci „czytają”. To tzw. globalne czytanie. Odejście od tradycyjnej nauki czytania przez literkowanie. Metoda jest bardziej efektywna. Uczy się dziecko czytania całych wyrazów od razu. Poznają je, wielekroć używane przez nauczycielkę, wieloma zmysłami. Słyszą je, widzą napisane na tabliczkach, które dotykają rączkami. Pracę obu półkul mózgowych synchronizuje się poprzez specjalne ćwiczenia, jak np. żonglowanie piłeczkami. Zachęca się do rysowania obiema rękami.
            Pójście za dziecięcą wyobraźnią. – Co jest nam niezbędne na naszej bezludnej wyspie? Trzeba wymyślić sposób na upolowanie zwierzęcia. - Jakie macie pomysły?
Postaci z przeczytanych przez mamy bajek, telewizyjne dobranocki i popularne dziecięce komiksy. Pani Dagmara daje się wypowiedzieć dzieciom. Zachęca dziewczynki, by również powiedziały coś od siebie. W założeniu dzieci mają mieć możliwość w różny sposób wypowiedzieć siebie. Głębiej uświadomić sobie swoje „ja”. I wykorzystać do zabawy całą swoją osobowość. Emocje, to ważne, by nie były schowane. Wyrabiać w dziecku przekonanie, że wszystko potrafi, że sobie da radę. Umiejętnie podtrzymywać wiarę we własne siły.
            Starsza grupa „Mądrych Dzieci”. Dorota Grzeskowiak prowadzi z nimi zajęcia już drugi rok. Rozmawiam z rodzicem. Dlaczego przyprowadza tu  swoje dzieci? – Zaciekawiła mnie nauka szybkiego czytania, lepszego przyswajania wiadomości. Dzieci muszą się rozwijać też poza szkołą. Dużo dobrego słyszałem o pani Dorocie... Skąd? - To małe miasto, od ludzi.
            Czas nieuchronnie płynie jak rzeka. Ambitny tekst z Hojmara von Ditfurtha „Dzieci wszechświata”. Myślę, czy nie za poważny... Elementy starożytnej filozofii, Heraklit dla kilkuletnich dzieci.
Pani Dorota – Podejdźcie dzieci, bliżej... Zobaczymy, jak zachowa się zmoczona nitka oblepiona kryształkami soli, jeżeli się ją podpali... Zaciekawione miny dzieci. Każde zajęcia zaczynają się od takich doświadczeń. Żeby przyciągnąć uwagę dziecka. Pokazać coś i nauczyć - metodą poglądową. Dzieciaki opowiadają o tych doświadczeniach potem w domu, koleżankom. Zapamiętują.
            Czytanie aktywne. Z wykorzystaniem rysunków zrobionych przez dzieci na marginesie – piktogramów ilustrujących tekst. – Opowiedz, o czym jest tekst... nie, nikt nie kazał ci się nauczyć go na pamięć... Własnymi słowami, zachęcając do poprawnego budowania zdania.
            Króciutka rozgrzewka w ramach dwugodzinnych zajęć. – Wyciągnijmy ręce... trzeba dotlenić mózg.
            Trening spostrzegawczości. Mózg nie lubi bałaganu. Rysunek ma swoje drugie lustrzane odbicie. Dzieci znajdują między nimi 5 różnych elementów. Jako nagrodę za wykonanie zadania każde wybiera z koszyka po cukierku. Z taśmy płynie cicha muzyka klasyczna. Największa nagrodą jednak, to wspólna tajemnica, jest ich osobista satysfakcja z odniesionych sukcesów.
            Gabinet nr 12 w S. P. nr 2. Angielski z panią Katarzyną Baczyk. Jedna z mam – Przez przypadek znalazłam ogłoszenie o zajęciach. Przyszłam na  spotkanie organizacyjne. Stwierdziłam, że to dobry pomysł. Widzę postępy w czytaniu. Ania ma większą chęć do uczenia się i lepiej rozumie, co czyta.
            Pani Baczyk mówi do dzieci tylko po angielsku. W normalnym tempie, nie za wolno, nie za szybko. Pytam potem, czy te dzieci już długo uczą się języka. Nie, niedługo... Widzę po minach, że rozumieją polecenia. Rozumieją język mówiony. Sześcioro dzieci w grupie. Poznają od razu całe wyrazy. Znają bardzo dużo słówek... Czasowniki, rzeczowniki. Pani Katarzyna ilustruje nowe słowa gestem, pokazuje, jaką długą trąbę ma słoń, jak wygląda człowiek, którego boli ząb. Jump znaczy skakać – grupa, razem z nauczycielką, prezentuje znaczenie słowa... Jak robi małpa?.. Dzieci dobrze się bawią. Atmosfera jest swobodna. Spontaniczna, ale jest też dyscyplina. I praca. Wszystkich, dzieci, nauczycielki... Dla każdego dziecka jest też, co jak  zauważyłam jest tu normą, cukierek. Mała słodka nagroda za pracę.
            Anna Grześkowiak uczy znaków Zodiaku i nazw planet Układu Słonecznego, ich wzajemnego względem siebie położenia, metodą kojarzenia - tu  z różnymi częściami ciała, ze zdarzeniami. Przynosi to efekty, wiadomości wchodzą do głowy. Ośmioro dzieci nie nudzi się na tej lekcji. Można w  ciekawy sposób mówić o fizyce. O energii elektrostatycznej. Na pewno polubią ten temat, poprzez skojarzenie z „przyklejonymi” do ścian balonikami, które energicznie pocierane o nie przyciągają papierowe skrawki, jak je nazywa pani Anna – pchełki. Każde z dzieci ma swój balonik, wykonuje eksperyment. Uciecha na twarzach. Jeden z chłopców komenderuje swojemu – stój i nie ruszaj się! Balonik jest posłuszny...
            Wielotorowe kształcenie. Bardzo duże znaczenie na nauka pisania cyfr naraz obiema rękami. Potem trzeba obrysować całokształt i powstaje „Ludzik”. Żeby jednocześnie pracowały obie półkule mózgowe.
            Wracam do pani Doroty Grześkowiak i jej grupy. Zacznę od końca. Po wizycie w S. P. nr 2 kupiłam sobie kostki do gry i piłeczki do żonglowania. Mam też wskaźnik do szybkiego czytania.
Zadania na wyobraźnię. W kwadraty dzieci wpisują własną treść, wypełniają je rysunkami. Następne zadanie. Wyciąganie z własnej pamięci zapamiętanych treści. Przyporządkowanie ich liczbom... Czy to, także, wstęp do informatyki... Dzięki temu lepiej zapamiętujemy liczby, daty, kody.
Bardzo ważne ćwiczenie. I lubiane przez wszystkie dzieci, małe i duże. Żonglowanie dwoma, docelowo trzema piłeczkami. – Na piłeczkę nie patrzymy wprost, staramy się widzieć jej ruch kątem oka... Rozszerzyć pole widzenia. Ćwiczenie wydatnie synchronizuje pracę półkul mózgowych. Nie jest prosto, piłeczki uciekają po całej sali. – Nie gońcie ich, bierzcie następne z pudła. (do chłopca) – Nigdy nie mów, że czegoś nie potrafisz. Cukierek z koszyczka.
Kości do gry symbolizują wyrazy. Suma oczek trzech kości to trzy wyrazy na raz przeczytane. Nasz mózg lubi trudności i zawsze będzie starał się je  pokonać. Pod dłonią cztery, i pięć, kości, żeby je szybko zliczyć grupujemy je pod względem ilości oczek.
            Wskaźniki do szybkiego czytania. Widziałam to w TV. Wskaźnik i książka. - Kąt czytania, żeby nie psuć wzroku, powinien mieć 90 stopni. Czytamy ze zrozumieniem...
Podobnie jak dzieci, czytamy całe konstrukcje liter od razu. Wskaźnik zmusza nasze oko do pracy. Metoda „kangura” – przeskakiwania po trzy wyrazy, lub w tempie, który na razie pasuje twojemu mózgowi. Jak wielkie będzie miało znaczenie szybkie czytanie w późniejszej nauce, na studiach, nikomu nie  trzeba tłumaczyć.
15 minut takiego czytania codziennie.
Na koniec zachęcające dzieci do uwagi doświadczenie z absorpcją tlenu przez spalający się skrawek papieru i tworzące się w wyniku tego podciśnienie, które wciąga do pustej butelki ugotowane na miękko jajko. Myślę, jak wiele intelektualnego wysiłku wkładają nauczyciele i twórcy programu „Mądre dziecko program nauki czytania i rozwoju intelektu” w uatrakcyjnienie, i tym samym skuteczność, uczenia. Sięgając po wszystkie zmysły i odczucia; ból, śmiech, ciepło, zimno, smaki... Ruch i zabawę. Po ciekawość, dziecięcą, naturalną. Odnoszone tutaj sukcesy dzieci przenoszą na szkolne zajęcia. Stają się  odważniejsze i bardziej aktywne. Wzrasta ich poczucie własnej wartości, tego nie da się przecenić. Na zajęciach nie ma negatywnych relacji, jest wzajemna pomoc. I nauka samodyscypliny. Jak mówią panie Anna Grześkowiak i Dorota Grześkowiak – W dziecku trzeba znaleźć dziedzinę, w której jest ono super, taki odziedziczony dar. Powiedzieć o tym dziecku i pomóc mu ten dar rozwijać.
             W S. P. nr 2 zajęcia „Mądre dziecko” metodą Domana prowadzi 7 pań nauczycielek z naszych międzyrzeckich szkół, po kursach i szkoleniach w  Akademii Nauki w Poznaniu filia w Międzyrzeczu. Akademia istnieje 15 lat.
Znajoma o swoim wnuczku – Kamilek przychodzi po tych zajęciach taki... zadowolony.
            Glenn Doman - amerykański fizykoterapeuta, twórca metody wczesnej edukacji - metody opartej o naturalne zdolności szybkiego uczenia dzieci w  wieku od 0 do 5. Glenn Doman jest absolwentem Uniwersytetu Pensylwania z 1946 roku. W latach 19471950 wraz z neurochirurgiem Temple Fay, Robertem Domanem, Carlem H. Delacato utworzył grupę badawczą pracującą nad opracowaniem skuteczniej metody rehabilitacji dla ludzi z  uszkodzeniem mózgu. W 1955 roku założył Instytut Osiągania Ludzkich Możliwości w Filadelfii .
" Nie ma korelacji pomiędzy uszkodzeniem mózgu a inteligencją, natomiast korelacja istnieje pomiędzy uszkodzeniem mózgu a zdolnością przekazywania inteligencji (...)Dziedziczenie genetyczne nie decyduje o rozwoju i sprawności mózgu w tak dużym stopniu jak środowisko bogate w różnorakie bodźce stymulujące” (z wykładów w Filadelfii w Instytucie Osiągania Ludzkich Możliwości - Glenn Doman. 
Glenn Doman opracował metody mające usprawnić dzieci głównie z porażeniem mózgowym, a także stymulować w najbardziej optymalny sposób wrodzony potencjał i możliwości mózgu małego dziecka dla rozwijania jego inteligencji. Opublikował wiele opracowań, w których zawsze podkreśla fakt, że:
„ Każde dziecko w momencie urodzenia ma większą inteligencję potencjalną niż inteligencja, której używał Leonardo da Vinci. Świat uważał, że wzrost i  rozwój mózgu jest faktem z góry ustalonym i niezmienialnym, wprost przeciwnie – wzrost i rozwój mózgu jest procesem dynamicznym i ciągle się  zmieniającym. Jest to proces, który może zostać zatrzymany. Jest to proces, który może być zwolniony. Ale najbardziej znaczące jest to, że proces ten może zostać przyspieszony. W celu przyspieszenia tego procesu dajemy dzieciom wzrokowe, słuchowe i dotykowe informacje o zwiększonej częstotliwości,  intensywności i trwaniu zgodnie z systematycznym sposobem, w jaki ludzki mózg rośnie.” Im wcześniej zacznie się proces usprawniania lub nauczania dziecka tym będzie on łatwiejszy, szybszy i przyniesie wiele sukcesów, inteligencja to w zasadzie produkt trzech zjawisk: umiejętności czytania, umiejętności matematyki, pewien zasób wiedzy encyklopedycznej.  
Metody nauczania małych dzieci. 
"Małe dzieci raczej uczą się niż bawią lub jedzą. Można je nauczyć absolutnie wszystkiego, co prezentuje się im w sposób rzetelny za pomocą faktów - fakty są podstawą wiedzy ".
Glenn Doman: „Wprowadzenie procesu nauczania od najmłodszych lat (a nawet miesięcy) jest bardzo trafne, ponieważ im młodszy mózg tym większe ma  potencjalne możliwości.
Do szóstego roku życia następuje rzeczywisty rozwój mózgu, dlatego im młodsze dziecko, tym szybciej i łatwiej przyswaja sobie nowe informacje dostępne w  otaczającym je środowisku, jak i te, które przekazuje się mu w sposób celowy”.



Iwona Wróblak
styczeń 2009