niedziela, 31 stycznia 2016

Muzyka w Raju po raz dziesiąty


            To już X. edycja corocznych sierpniowych bloków koncertów w pocysterskim klasztorze w Paradyżu, wydarzenia, na które czeka wierna armia melomanów wyśmienitej muzyki barokowej, granej na żywo.
            Uznani artyści muzycy, niepowtarzalny klimat gotyckiej świątyni, z jej rozpoznawalną akustyką, wspaniałą architekturą, i przepysznym Ołtarzem.
Klasztor Cystersów w Paradyżu ufundowany został przez wojewodę poznańskiego Bronisza z rodu Doliwów, za zgodą biskupa poznańskiego Pawła i księcia Władysława Odonica. Proces zakładania opactwa rozpoczął się 29 01.1230 r. Dziś w murach klasztoru pocysterskiego znajduje się Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Zielonogórsko - Gorzowskiej oraz filia Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Wielki refektarz zachował barokowe freski z przedstawieniami darów Ducha Świętego. Od 1999 r. w zabytkowych pomieszczeniach klasztoru, przylegających do kościoła Wniebowzięcia NMP i św. Marcina, znajduje się Muzeum paradyskie z bogatym zbiorem pamiątek historycznych, jakie pozostawili po sobie paradyscy cystersi: cenne starodruki z XVII i XVIII w. (Tora - pięcioksiąg Mojżesza, „Dzieła” Tomasza a Kempis, „Roczne dzieje kościelne” Piotra Skargi, liczne księgi liturgiczne), zabytkowe monstrancje, naczynia i stroje liturgiczne. Szaty liturgiczne i relikwiarze świętych wypożyczone z kolekcji przyklasztornego kościoła, która należy do bogatszych w skali Polski. Ponadto znajduje się tam kolekcja obrazów m.in.: portret trumienny Augustyna Dobrowolskiego - opata paradyskiego z XVIII w., obraz pędzla J. C. Schafflera z przełomu XVII/XVIII w. Snycerskie i  polichromowane ze złoceniami, późnobarokowe i klasycystyczne wyposażenie Kościoła poklasztornego NMP i św. Marcina pochodzi niemal w całości z  XVIII w. Wielki ołtarz z 1739 roku jest pierwszorzędnym osiągnięciem późnobarokowego snycerstwa śląskiego. Między kolumnami ustawione są  ponadnaturalne figury świętych. Obrazy olejne na płótnie, autorstwa Feliksa Antoniego Schefflera, przedstawiają Koronację NMP - pośredniczki łask  oraz Św. Marcina w niebie. Po bokach tabernakulum znajdują się misternie rzeźbione gabloty zawierające relikwiarze z XVI i XVII w.  Wczesnoklasycystyczne stalle w prezbiterium zdobione wizerunkami dostojników kościelnych składają się z symetrycznych rzędów piętnastu siedzisk. W  Kaplicy św. Wojciecha widnieją barokowe freski przedstawiające sceny Ostatniej Wieczerzy i Modlitwy w Ogrójcu, a na sklepieniach anioły z Arma Christi. W Kaplicy Matki Boskiej Paradyskiej znajduje się cudowny obraz Matki boskiej z Dzieciątkiem, cel licznych pielgrzymek. Jest to kopia XVII w.  bizantyjskiej ikony z Bolonii, wykonana przez nieznanego artystę w 1650 r. Rokokowy prospekt organów jest autorstwa Joachima Gottloba Petera pochodzi z 3 ćw. XVIII w. Wnętrze kościoła zdobią liczne obrazy olejne m.in.: obraz fundacyjny z 1700 r., przedstawiający akt donacji klasztoru, oraz  scenę bitwy pod Legnicą w 1241 r. Uzupełnieniem wnętrza są m.in.: barokowo - klasycystyczna ambona zwieńczona kolistym baldachimem z  personifikacjami Wiary, Nadziei i Miłości, cztery trójdzielne konfesjonały z ostatniej tercji XVIII w., Ława XVII w., zdobiona akantem, płyty epitafijne umieszczone w posadzce kościoła. Ogrody przylegające do kościoła i klasztoru, ozdobą ich jest zespół pięciu figur kamiennych z XVIII w.,  przedstawiające świętych - św. Floriana, św. Bernarda, Św. Benedykta, i św. Marcina z Tours.
           Trudno, słuchając koncertów, za każdym razem nie oglądać tych wspaniałości, starannie odrestaurowanych, złoconych, które tak znakomicie synchronizują się z klimatem paradyskich muzycznych spotkań z barokiem.
           Co roku do Paradyża zjeżdża ta sama stała widownia, z okolic Międzyrzecza (mamy blisko) i z dalszych rejonów Polski. Parking przed  Seminarium i w podwórzu zapełnia się gośćmi niemal w całości. Wielu zaopatruje się w karnety, by żaden koncert im nie umknął. A wszystkie są  wspaniałe. Prawdziwe uczty muzyczne.
           Specjalnością paradyskich koncertów są transkrypcje na inne instrumenty, niż pierwotnie zakładano. Różne są opinie muzyków słuchających w ten  sposób wykonywanych utworów. Może to kwestia przyzwyczajenia do określonych konwencji, może niuansów brzmieniowych, które wychwytują specjaliści, w każdym razie efekt jest – moim zdaniem – wystarczająco cudowny. Powiem tak – wszystko, co się słyszy w Paradyżu, jest boskie. Poprzez wirtuozerię wykonawców i specyficzny mikroklimat wysokich gotyckich wnętrz kościoła. Dla mnie jest takie i dla olbrzymiej – sądząc po frekwencji i  owacjach po koncertach – większości słuchaczy.
           Jeden z koncertów, prawie pięciogodzinnych maratonów muzycznych. Grają zespoły muzyków, małe orkiestry, także duety, kwartety. W  programie na przykład J. S. Bach – cóż innego może być w barokowym kościele, do którego muzykę tworzył kompozytor? Sonaty na violę da gamba i  klawesyn – też brzmiałyby ciekawie, tutaj wersja na altówkę i akordeon – cudowny instrument sam brzmiący jak mała orkiestra. Wykonawcy – Inviolata. Lekki i zwiewny Bach …Taki jest w tej altówce i w tym akordeonie. Bach jak zawsze brzmi wspaniale w swym klasycystycznym uporządkowaniu, jak  doskonała geometria. Ilustracje wewnątrz geometrii umysłu, matematyczne. Miękkie brzmienie sonat na przemian z żywszym tempem opowiadań o  zdarzeniach, ornamenty jak złocenia wysoko w górze na sklepieniu kościoła. Barwne freski, elementy wnętrza odkrytego przez konserwatorów, dużo czerwieni. Taka jest też barokowa muzyka. Rozpoznawalny Bach dzięki swemu monumentalizmowi, przy całym skomplikowaniu, katedra muzyki wypiętrzona łukami okien, strzelista, o lekkiej konstrukcji, którą słyszymy, we wspaniałym wykonaniu. W bachowskiej stylistyce zanurzeni, chociaż bez  srebra klawesynu, z całym jej wewnętrznym bogactwem, które – wydaje mi się – jest tu eksponowane przez altówkę, poddajemy się czarowi chwili. Nie  wydaje mi się takie wykonanie – jak pisze w programie dyr. Festiwalu C. Zych – ani trochę ekscentryczne. Zależy, kto czego szuka w Bachu…
           II. część koncertu. Suity i koncerty: J. B. Lully, G. Ph. Telemann, F. Couperin, N. Chedeville, A. Vivaldi. Gra zespół muzyków. Harfa, altówka, skrzypce, bęben, klawesyn, flety... Zaczyna się uczta. Kulminacja nastąpi przy Vivaldim. Wszelkie odmiany uczuć i nastrojów, od żalu po triumf i radość. Zestaw instrumentów to gwarantuje. Nieco inaczej brzmią „Cztery pory roku” w nowej aranżacji. Zachwycam się brzmieniem klawesynu, i fletu, i  skrzypiec… to pora zachwycania, koncerty w Paradyżu. Poddania się. Pozwolenia, by czas, nanizany na nuty, na dźwięki, biegł swobodnie a my obok  podążamy, nie goniąc, jakby pojęcie drogi nie istniało. Była wielka cisza bez Hałasu, do płynięcia swobodnego bez wysiłku, kiedy Cel jest Wszędzie. Brawurowo wykonany Vivaldi, rzęsiste brawa na stojąco. Nagroda dla pierwszych skrzypiec, które są zdumiewające w swym mistrzostwie.
           Ostatnia trzecia późna część koncertu. Wykonawcy: członkowie „The Danish String Quartet”. Zagrają w dwóch duetach. Skrzypce i altówka, a  potem altówka i kontrabas. Za każdym razem dialog dwóch jakości, zestawów brzmień i możliwości instrumentów. Klasyczna stylistyka W.A. Mozarta. Potem M. Ravel jeszcze nie grany w Paradyżu. Skomplikowany, polifoniczny, prawie współczesny. Wirtuozeria wykonawców. Następny koncert już  jutro. Na pewno kościół będzie pełny jak zwykle, z dostawianymi dla widzów krzesłami, z klimatem nabrzmiałym echem baroku.


Iwona Wróblak
wrzesień 2012

sobota, 30 stycznia 2016

Z Kabaretem Adin…


            Sala kameralna Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. Rozrywka dzisiaj na bardzo dobrym poziomie. Dla koneserów. Kabaret „Adin”. Programowo ambitny, poznańsko-zielonogórski.
Działał od listopada 2007 do grudnia 2010 r., wznowił działalność w maju 2012. Wystąpi Władysław Sikora, kojarzony jako lider słynnego kabaretu „Potem”, znanego z niekonwencjonalnego czerpania ze skarbnicy mądrości kanonu bajek nie tylko dla dzieci, tych z gatunku archetypicznych. Odkurzający je, analizujący pod względem logicznym, w głębokiej zgodzie z psychologią i współczesnymi realiami. Najambitniejszy wśród śmiesznych i  najśmieszniejszy wśród ambitnych – jak przeczytałam w Internecie. Bardzo trafne… „Adin” kontynuuje najlepsze tradycje grupy „Potem”.
Władysław Sikora to także reżyser kilku filmów, autor tekstów, reżyser, teoretyk. Bardzo błyskotliwy i inteligentny facet. Towarzyszyć mu będą Andrzej Piątek, Barbara Tomkiewicz, Marcin Osiewicz.
            Nie ma takich wiele kabaretów na naszej scenie, w zielonogórskim bogatym zagłębiu kabaretowym również. Humor przewrotny i nicujący. Teksty Sikory są jedyne w swoim rodzaju. Współczesne bajki Ezopa, mądre, śmieszne i inteligentne. Warte powtórnego i wielokrotnego oglądania. Coś więcej niż kabaret, na pograniczu czy wręcz w obrębie dobrej literatury. Teksty lapidarne z miejscem na dobrą grę aktorską. Sikora jest rozpoznawalny.
„Zależy od punktu siedzenia” – to hasło na dzisiejszy program. Skecze „Adin” charakteryzuje szacunek dla indywidualnych opcji rozumienia świata, zrozumienie faktu istnienia wielu sposobów percepcji jest wstępem do humanizmu myślenia o świecie. Przedstawienia różnych racji bytu, odmiennych od naszej ścieżek logiki wewnętrznej, nieraz bezlitośnie obnażonej hipokryzji, a wszystko w błyskotliwej inteligentnej formie -- co pewnie Sikora w którymś skeczu z lubością by wyśmiał… Nasuwają mi się skojarzenia z tuzami literatury światowej, z nich wzorce i inspiracje czerpie pewnie artysta. Zostanie nam po nim kawałek dobrej literatury, nie tylko kabaretowej.
            O kobiecie świadczy przepastna zawartość jej torebki, o mężczyźnie (równie przepastna… - co to słowo tu znaczy…) zawartość konta bankowego.
Dogadać się jak przysłowiowy Polak z Polakiem – czy chcemy… używamy tzw. nowomowy by zaciemnić sprawy, uniemożliwić dialog uważany w  istocie za niecelowy. Sikora zawsze oprócz współczesnych kontekstów przemyca wartości, które idą o krok dalej, uniwersalizując temat przy  pozostawaniu zrozumianym w konkretnych odniesieniach. Tak tworzy dwa piętra percepcji…
Tak więc wszystko o treści i trochę o formie…Dałoby się, jeśli ktoś chce, włożyć w to wiele poważnej filozofii.
Pastisze scenek filmowych, w czym lubuje się Sikora, z napadu na bank, konwencja obowiązująca, klisze z filmów tak mocno weszły nam w krew, że  rabuś nie potrzebuje pistoletu, by przestraszyć, bazuje na naszej wyobraźni, jak p o w i n i e n wyglądać napad.
            Melodramaty w filmie, dramatyczne opowieści o zdradzie – czy kochankę zdradza się z własną żoną? Polska emigracja za chlebem – totalna i  masowa. Kto zostanie w kraju. Sam rząd, premier?  Nienormalności, do których się przyzwyczailiśmy. Opieszałość i bierność Policji, które wybaczają ofiary przestępstw. Nasz kochany Zakład Ubezpieczeń Społecznych i jego beneficjenci – emeryci. Temat niewyczerpany dla autorów tekstów kabaretowych.
           
Iwona Wróblak
wrzesień 2012




piątek, 29 stycznia 2016

Tak jak skowronek śpiewa, fletnia Pana – też umie…


            Wyczekiwany przez fanów gry Dumitra Harea na fletni Pana ostatni trzeci koncert z festiwalowego cyklu „Letnie Koncerty Organowe”, zorganizowany przez parafię p.w. Pierwszych Męczenników Polski w Międzyrzeczu, po wspaniałych koncertach w Przytocznej i Lubniewicach, będzie w  naszym mieście. Zdzisław Musiał, dyrektor muzyczny Koncertów organowych, jest koordynatorem zamierzenia. Sanktuarium, piękna budowla, widoczna jest z daleka. Z odległości słychać też słodki dźwięk instrumentu.
Przestronne wnętrze bazyliki. Panowie Dumitru Harea – fletnia Pana i Andrij Melnyk – akordeon zaczęli koncert nieco wcześniej. Wkraczamy natychmiast w atmosferę cudownego instrumentu. Pan Harea skromnie twierdzi, że to jego mistrz G. Zamfir jest prawdziwym wirtuozem, my jednak podziwiamy też i naszego gościa w jego popisach. Na pewno zachęceni kunsztem muzyka, jego autorytetem, sięgniemy również po internetowe nagrania Zamfir’a, jak radzi pan Harea.
Zachwyceni jesteśmy perspektywą ponownego spotkania z fletnią Pana, i to nie w filharmonii poznańskiej czy warszawskiej, ale u nas w  Międzyrzeczu. To niewątpliwie zasługa pana Zdzisława Musiała, konsekwentnego propagatora muzyki klasycznej z najwyższej półki, na co dzień nauczyciela gry na gitarze klasycznej w Szkole Muzycznej I. stopnia w Międzyrzeczu.
Słuchając po raz któryś programu koncertu znowu ulegamy czarowi fletni Pana, dostrzegając nieogarnione bogactwo brzmień piszczałek. Uśmiech satysfakcji udanego wieczoru zagości na twarzach wszystkich słuchaczy. Skupienie, charakterystyczne dla odbioru tej muzyki, takie radosne (jest coś  wspólnego w twarzach ludzi słuchających tych koncertów) maluje się też u ks. proboszcza Marka Rogeńskiego SAC, gospodarza koncertu, współpraca z  dyrektorem festiwalu organowego Z. Musiałem jest w przyszłym roku prawie pewna. Bardzo się cieszymy, razem z parafianami.
G. Caccini, P. Czajkowski. E. Moriccone i cudowny J. Lasta „Samotny Pasterz”. Ułożeni wygodnie w brzmieniu tych utworów poddajemy się  ulotnemu nastrojowi chwili. Odwieczna radość ludzka z muzykowania, ze słuchania muzyki granej przez siebie. Dawania innym radości obcowania ze  słodkimi dźwiękami. G. Zamfir, kompozytor rumuński, który rozpropagował fletnię Pana, jego kompozycje dają pojęcie o możliwościach tego  instrumentu. Powiedziałabym, o jego różnych rodzajach słodkości… Pan Harea zagra na fletni również niższej, basowej – i na końcu na flecie pojedyńczym, który złoży z dwóch rurek.
Tak jak skowronek śpiewa, fletnia Pana – też umie… Przypuszczam, że dopiero wprawny ornitolog mógłby odróżnić trele ptasie od dźwięku fletni Pana… (utwór „Skowronek”). Symbolika ptaka muzycznie wzbogacona. Maestria tego fragmentu jest nie przeszacowana, po koncercie ustawia się grupa osób, które chcą zakupić płytkę z nagraniami muzyka, by po powrocie jeszcze raz posłuchać pana Harea. Dyskretnie w grze towarzyszy mu na akordeonie pan A. Melnyk. Entografia i folklor, przyroda i ptaki. Mistrzowskie opanowanie instrumentu. Subtelna fletnia Pana na koniec z gitarą klasyczną – pan  Harea ze Zdzisławem Musiałem (utwór „ Memory” Andrew Lloyd Webber’a) w duecie, który brzmi interesująco.
Siła oddziaływania fletni Pana bierze się z jej subtelności, myślę. Absolutnemu artyzmowi nie oprze się nikt, kto poświęci chwilę czasu na  słuchanie. Jak powiedział na zakończenie ks. Marek Rogeński, kościół staje się, przez to również, przez koncerty takie jak ten, miejscem duchowym – mistycznym w wymiarze sakralnym, przez muzykę - duszy.



Iwona Wróblak
październik 2012

czwartek, 28 stycznia 2016

Rytm – sposób naszego Wszechświata na istnienie


            Zupełnie niezwykły koncert, dzięki inicjatywie Stowarzyszenia „Święty Jan Chrzciciel”, oraz Urzędu Miejskiego w Międzyrzeczu - i niezmiennej życzliwości dla kultury, otwartości na wszelkie przejawy piękna w muzyce i sztuce, ks. dziekana Marka Walczaka - miał miejsce w kościele św. Jana. Jak  po zakończeniu koncertu powiedział ksiądz – wsłuchujmy się też w ciszę, można powiedzieć – wsłuchujmy się w różne aspekty wszechświata, różne aspekty Boga – w muzykę (RYTM), na jakimkolwiek instrumencie byłaby grana.
„Letnie spotkania z muzyką” - II koncert. Wykonawcy: Zielonogórska Grupa Perkusyjna w składzie: Piotr Nowak, Edward Piniuta, Oskar Zembik i Bartosz Marciniak. Tylko ten ostatni jest studentem (Hochschule für Musik w Dreźnie), pozostali to czynni filharmonicy, absolwenci Akademii Muzycznych, uczestnicy festiwali perkusyjnych, na czele z pomysłodawcą i założycielem, szefem Zielonogórskiej Grupy Perkusyjnej Piotrem Nowakiem, inicjatorem i organizatorem wielu koncertów i przedsięwzięć artystycznych popularyzujących muzykę i instrumenty perkusyjne.
            Występ Grupy poprzedziły trzy pieśni w wykonaniu Międzyrzeckiego Chóru Kameralnego, którym dyrygowała Maria Sobczak – Siuta: C.  Gabarain – „Barka”, J. Sykulski „Abba, Ojcze” i „O peruwiański Panie króluj nam”.  
            Kościół św. Jana. Renowujące się freski renesansowe jak drugi i trzeci wymiar żywota najstarszej międzyrzeckiej świątyni, wyglądające zza ramion współczesnych postaci zdobiących wnętrze kościoła. Nadające im przestrzenność czasową i historyczną, lustra czasu. Uczestniczymy we Mszach, które  już się zdarzyły w tym kościele, i ciągle trwają… My i nasi przodkowie.
            Na początku był RYTM i powtarzalność, jak lapidarnie stwierdziła prowadząca koncert pani Ludmiła Pawłowska. Od tego zaczęła się nasza wymienialność ze światem i wszechświatem. Słuchanie i granie. Kontakt. Podziwiamy mnogość instrumentów i przyrządów, na których można grać. Obok klasycznej perkusji – wielkiego bębna, tom – tomów, kimbalesów, przyswojonych już naszej kulturze bongosów, ksylofonów – dzwonki wietrzne z  bambusa, chińskie gongi, tybetański gong o pięknym brzmieniu, patelnie (zwyczajne kupione w markecie), lastra (blacha). Też nam będzie szumieć przesypywany piasek w cylindrze, śpiewać krawędź kieliszka napełnionego wodą (tak!), płaski dźwięk puszek po piwie rzuconych na kamienną podłogę również znajdzie swoje miejsce. I jesteśmy w gotyckiej budowli, gdzie jest specyfika akustyki właściwa tej architekturze.
            Na początku był rytm i świat pierwotny, który nadal w nas tkwi – na pewno muzycznie. Stepy i dżungla – tam żyliśmy, tam jest nasza mentalność, nie tak znowu zmieniona. Matthias Schmitt „Ghanaia”. Lubią to perkusiści. Muzyka z Afryki, czarnej kolebki ludzkości. Gra Bartosz Marciniak na  marimbie. Bardzo subtelnie to brzmi, jak zobrazowanie długiej historii ewolucji gatunku ludzkiego i jego wzrastania we wszechogarniającym Rytmie natury, którego jest i będzie częścią. Filharmonia Natury, którą właśnie słyszymy, jej wielorakość. Doskonałość. Ze wszystkimi rzeczami, które się w niej  zdarzają.
            Kompozycje Ney’a Rosauro „Mitos brasileiros” na motywach mitów brazylijskich. Te utwory wzbudziły w nas zachwyt. Może dlatego, że są  inne, ciekawe przez to, chociaż podglebie mityczne jest na pewno wspólne. I przez muzyczną oprawę. Kultura Indian, zastana przez kolonizatorów, odwieczne mity i legendy – w muzyce, w rytmach – fascynujące… Brazylia to tygiel kulturowy. Czarni niewolnicy przywiezieni tu do pracy – ich  spuścizna kulturowo - muzyczna, bogactwo brzmień, ciągle obecny cenny wkład w kulturę światową. Gra czwórka naszych gości: Piotr Nowak, Edward Piniuta, Oskar Zembik i Bartosz Marciniak – na marimbie, ksylofonie, wibrafonie, dzwonkach, tom –tomach, congach.
„Curupira”. Postać z mitologii. Fantastyczna istota zamieszkująca lasy, chłopiec z na opak odwróconymi stopami, z włosami koloru ognia. Chroni rośliny i zwierzęta przed myśliwymi, wykorzystuje ku temu tysiące sposobów. Słyszymy te okrzyki, gwizdy i jęki, sprawiające, że polujący zaczynają uważać się za zwierzynę i gubią w lesie ulegając czarowi fauna. Wdzierają nam się w uszy odgłosy dżungli, wielogłos powtarzalny, motyw, jak odnowa bujnej wegetacji. Jeśli Curupira czuje się śledzony lub zagrożony, ucieka tak szybko, że ludzkie oko nie może za nim nadążyć. Ten dźwięk, rytm zanikający zanim go usłyszymy… wspaniała kompozycja.
            „Iara”. Trochę nimfa, trochę piękna syrena o ciemnej skórze i brązowych oczach, z długimi włosami. Śpiewa w taki sposób, że słuchający mężczyźni nie mogą się jej oprzeć i skaczą w głębiny rzeki. Żywioł wody zamieszkujący Amazonkę - królową rzek, szeleszczący przesypującym się w  cylindrze piaskiem, falujący odgłosem lastry. Mroczna, delikatna i subtelna, o eleganckim wydźwięku, mocna i trwająca jak żeńska domena. Sfałdowany interwałami czasu i drganiami fal odwiecznych instynktów płci jak wodnymi wirami MIT.
„Saci Pererê”. Mały murzynek psotnik w czerwonej czapce. Ujście entropii. Złośliwy, nieprzewidywalny. Straszy, przywłaszcza rzeczy, hałasuje. Mit mówi, że porusza się w zawirowaniach wiatru. Jest symbolem zdarzalności rzeczy, które dzieją się bez powodu, też złych rzeczy. Muzyczne bogactwo form i brzmień, niemal współczesna polifonia, która na pewno ma porządek – ale nierozpoznawalny… By powstrzymać Saci, należy go schwytać w  butelkę i nakryć czapką, wtedy podporządkuje się nowemu właścicielowi. Może w formie czapki jest odpowiedź na filozoficzne pytanie o naturę entropii…  Saci jest strażnikiem tajemnic natury, zna się na ziołach i naturalnych lekach, dlatego w lesie trzeba go prosić o pozwolenie.
„Uirapuru”. To ptak amazoński i stworzenie mityczne. Kiedy śpiewa, wszystkie inne ptaki milkną. Kielich napełniony wodą na obrzeżach dźwięczy muskany wilgotnym palcem muzyka. Jak siodło czasu, który wraca do nas zakrzywiony przestrzenią. Uirapuru In the rain forest the Bird  Uirapuru sings once a year, when it builds its nest; even then, only from five to ten minutes early in the morning. śpiewa, kiedy buduje gniazdo. Muzyka jako sposób naszego wszechświata na istnienie.Yet in another version of the legend, a human being is transformed after his death into the enchanted Uirapuru, breathing new life into the silent forest. Człowiek po śmierci przekształca się w zaczarowanego Uirapuru, by tchnąć nowe życie w cichym lesie. Jest symbolem elegancji praw natury. Dzwonki wietrzne, bambus uderzający o siebie, struktura drewna, której słuchamy dzięki temu niezwykłemu koncertowi.
 „Mula sem cabeca”. Legendarny stwór o rodowodzie portugalskim. Muł, który zieje ogniem z bezgłowej szyi. Ma srebrne kopyta. Duch kobiety ukarany za grzeszny związek. Utwór buchający namiętnością, temperamentem. Uniwersalne zdarzenie dziejące się zawsze. Pretekst do rytmu, do muzyki.
Oczarowani mitami brazylijskimi wysłuchamy jeszcze utworu Jay Wanamaker „Tornado”, o naturze, jej potędze. Rzeczywiście brzmi na bębnach jak huragan najwyższego stopnia. Podziwiamy kunszt Oskara Zembika na werblu.
Ostatni utwór. Nebojsza Jovan Žiwkowič „Trio per Uno” w wykonaniu Piotra Nowaka, Oskara Zembika i Bartosza Marciniaka. To współczesna kompozycja, dająca pojęcie o nowych europejskich kierunkach w muzyce pisanej na instrumenty perkusyjne.
Było bardzo głośno w kościele św. Jana, ale nikt nie przesiadł się do tylu, by ilość decybeli w uchu była nieco mniejsza. Wszyscy siedzieli jak  zaczarowani. Koncert naprawdę niecodzienny, takiego jeszcze w Międzyrzeczu nie było. Gra na instrumentach perkusyjnych, jak powiedziała pani Pawłowska, to lata pracochłonnych ćwiczeń. Fascynacja rytmem podbudowana solidnym akademickim przygotowaniem.


Iwona Wróblak
październik 2012

środa, 27 stycznia 2016

Poruszenie – Bewegung



            Poruszenie jak rytm serca, jak wykres kardiografu, jednocześnie schematyczny rysunek terenu zabudowanego, miejsca aktywności grupy ludzkiej, z jej biologią, socjologią, historią zastaną miejsca, gdzie mieszka i żyje. Życzeniem organizatorów jest, by Plenery plastyczne były cyklicznym wydarzeniem kulturalno – artystycznym w skali całego regionu, i aby cieszyły się zainteresowaniem. Organizowane są w naszym mieście od 1993 r.  Twórcą tegorocznego, w 90 % sfinansowanego przez UE jest Międzyrzecki Ośrodek Kultury, przy życzliwym zainteresowaniu burmistrza Tadeusza Dubickiego – honorowego patrona wydarzenia. Pomagali Jacek i Beata Bełzowie – Ośrodek Głębokie, gdzie miały miejsce 10. dniowe artystyczne spotkania, Stowarzyszenie Gmin Euroregionu „Pro Europa Viadrina”.
            W czasie wernisażu dostępny był świeżo wydany Katalog – w formie także małego przewodnika po Ziemi Międzyrzeckiej, opracowany przez  plastyka Huberta Winnika, z niemiecką wersją autorstwa Joanny Kozakiewicz.
W Galerii MOK wernisaż kilkudziesięciu prac 14. wybitnych artystów malarzy z Polski, Niemiec, Meksyku. Eugenia Belden, Adam Bojara, Peter Heyn, Florian Kohut, Jerzy Kozieras Dariusz Miliński, Monika Molendowska, Ilka Zofia Neumann, Hanna Maria Ograbisz – Krawiec, Ireneusz Pruszyński, Roman Sakowski, Andrzej Skarzyński, Ałła Trofiemenkowa – Herrmann, Irena Zakrzewska – Smoleń.
            Uderzyły mnie przepiękne pejzaże Andrzeja Skarzyńskiego. Precyzyjne, fotograficznie doskonałe. Jak czytam w Katalogu, wiele prac autora jest  w zbiorach prywatnych. Nie dziwi to, tak malarskie widokówki – zjawiskowe pejzaże w nocnej czy szuwarowo – jesiennej scenerii, pamiątki z miejsc urokliwych, ze swoistym autorskim klimatem, zachęcają do nabycia i powieszenia ich w wielu domach i instytucjach. Tych dzieł jest kilka na wystawie. Eugenii Belden impresje filozoficzno – ontologiczne, rozmowy z wszechświatem, z nami samymi jako centrami, relacje i wzajemne przenikania – kolory i  kompozycje barw jak wybuchy słoneczne. Poszukujący ciągle nowych form Adam Bojara, którego dzieła mogliśmy już raz oglądać w sali wystaw MOK,  uczestnik wielu plenerów malarskich.
„Poruszenie” Floriana Kohuta. Wydarzenie w społeczności, przemarsz. Aktywność. W technice plastycznej obrazującej stosunek do tematu, jaki ma  artysta malujący ten pochód. Wielowątkowa opowieść o incydencie, jego przyczynach i skutkach, jakie wywołuje.
            Peter Heyn. Jak czytam w informacjach, eksperymentator. U nas widzi ciekawą inspirującą architekturę miasta, malownicze uliczki, które kreśli  plamami barw.
Jurek Kozieras, komisarz artystyczny Pleneru, jego kompozycje są niejednowymiarowe. Składają się nań kawałki ludzkich społeczności, nawarstwione swoją historią i obyczajowością. Ich zestawienie daje obraz stosunku autora do wybranych grup tematów. Dariusz Miliński. Inspiracje, wydawałoby się,  Hieronimem Boschem, też dziecięcymi bajkami, teatrem kukiełkowym. Bogate skojarzenia z kanonem archetypów i mitów. Monika Molendowska. Na  obrazach – Paradyż – zaplecze Raju. Dyfuzja pomiędzy dziedzinami sztuki. Architektura i duchowość, dzisiaj także i muzyka barokowa. 800 lat  pocysterkiego klasztoru i ślad tego w obrysie sylwety bryły budynku. Hanny Marii Ograbisz – Krawiec barwne kompozycje - strony odwrotne wymiarów, na pograniczu percepcji czasu - woda, powietrze, snu i jawy, widzenia i słyszenia, odczuwania kołysania i bezruchu. Poruszenia czasu zastanego. Krajobrazy Ireneusza Pruszyńskiego, czytelne, w tonacjach posrebrzonych, rzetelne warsztatowo, oliwkowo – leśne. Elementy lokalnej architektury Romana Sakowskiego, Ałły Trofiemenko – Herman, kolorowe, słoneczno dożynkowe ikebany oraz dzieła innych artystów malarzy.
            Hubert Winnik opiekował się na Plenerze grupą młodych artystów. Niektórzy z nich studiują sztukę na Akademiach. Na wystawie możemy oglądać także ich prace. Interesujący jest, bardzo zdolny, Robert Kubaszewski. Dobrze umie posługiwać się kolorem, jego kompozycje są wyraziste, o  przejrzystym układzie.   


Iwona Wróblak
październik 2012

wtorek, 26 stycznia 2016

Dawcy szpiku ratują życie

            Skuteczność leczenia metodą przeszczepu szpiku kostnego u dzieci wynosi 80 -90 %, u dorosłych 65 – 70 %. To dzisiaj jedyna udokumentowana metoda leczenia wszystkich rodzajów białaczek i innych poważnych chorób.
17.10. b.r. tłoczno w sali na piętrze Liceum Ekonomicznego. Dużo młodzieży czeka przed drzwiami. Jestem tam od 10.00, od chwili rozpoczęcia akcji pobierania krwi od potencjalnych dawców szpiku.
            Na razie spokój przy dwóch stanowiskach pobierania krwi. Czekają pudła jednorazowych strzykawek. Panie pielęgniarki z Punktu Honorowego Krwiodawstwa – Czesława Przybylska i Irena Kusik są przygotowane, by obsłużyć wielu ludzi. Na razie przy stołach ochotnicy wypełniają Kwestionariusz zdrowotny potencjalnego dawcy krwi. Dane osobowe (będą pilnie strzeżone), pytania o przebyte choroby.
            Przychodzą duże grupy młodych ludzi, kryterium to ukończenie 18 lat. Pan Jacek Baczyński był na spotkaniach z młodzieżą w pięciu okolicznych szkołach ponadpodstawowych. Było duże zainteresowanie. I przyszli dzisiaj. Nie wahali się długo. Są świadomi - dlaczego i po co przyszli.
Damian z L. O. – siedzi na kozetce z wacikiem na przedramieniu. Już po pobraniu krwi. Mówi, że nie trzeba go było długo przekonywać, aczkolwiek spotkanie z panem Baczyńskim ostatecznie zdecydowało, że przyszedł. Pani Danuta Woźniak nauczycielka z Zespołu Szkół Budowlanych przyszła z  uczniami. Sama też trzyma w ręku Kwestionariusz. W jej szkole już w tamtym roku było spotkanie w tej sprawie z panem Baczyńskim. Jest sugestywny –  mówi – ma dobry kontakt z młodzieżą. Młodzież czeka na takie inicjatywy, chce się wykazać. Z przyjemnością cytuję jej słowa…
            Pan Henryk Siegert jest prezesem Fundacji Przeciwko Leukemii. Od 2000 r. zajmuje się przygotowaniem młodzieży do akcji pobierania krwi. Jest  zdania, że jeżeli informacja jest przekazywana właściwie, młodzież reaguje pozytywnie. Ma dobre zdanie o sposobie prowadzenia spotkań przez pana Baczyńskiego.
Tak dokładnie, co tutaj się dzieje? – pytam. Rejestruje się potencjalnych dawców, którzy podpisują stosowną deklarację. Oddają 7-8 ml krwi, co ma służyć ustaleniu kodu antygenowego danej osoby. Zostaje się umieszczonym w bazie danych razem z numerem, który otrzymujemy. Potem laboratorium opracuje kod DNA i te dane zostaną umieszczone w Bazie. Dawca będzie oczekiwał na informację, że będzie potrzebny do wykonania przeszczepu. W  razie wytypowania dawcy wykonuje się dokładne badania i następuje pobranie materiału do przeszczepu. Mogą to być komórki szpiku – robi się to w  zupełnym znieczuleniu lub materiał z kości miednicy. Jest to całkowicie bezpieczne dla zdrowia. Ubytek 1-3% komórek szpikowych regeneruje się w  całości w ciągu 10 – 14 dni. Albo pobiera się komórki macierzyste z krwi obwodowej, w tym przypadku dawcy podaje się lek – czynnik wzrostu, który zmusza organizm do zwiększonej produkcji komórek macierzystych. Nie ma to wpływu na stan zdrowia dawcy. Jedyna niedogodność do spędzenie 3-5  godzin w gabinecie.
            Co zyskujemy? Satysfakcję z oddania szpiku dla ratowania życia ludzkiego. Zanotowano z odnośnego Rejestru 170 przeszczepów. Z  Międzyrzecza 4 osoby oddały szpik do przeszczepu. Są znane osoby, które ż y j ą w wyniku przeszczepu szpiku, są zupełnie wyleczone… Pan Siegert opowiada o pewnym spotkaniu dawcy i biorcy – ocalonego dzięki przeszczepowi. O ich braterstwie krwi, o czymś wiele większym niż Przyjaźń… To jest  bliskość-nie-do-wyrażenia… Ogromne przeżycie – i szczęście – dla nich obydwóch.
            To przyszłość. Na razie postępująca kolejka rejestrujących się. Potem kolejka do pobrania krwi. Obydwie panie uwijają się, nie u każdego można łatwo znaleźć żyłę. Do 11.30 przez salę przewinęło się 105 osób, wynik będzie chyba lepszy niż w zeszłym roku, kiedy do godz. 17.00 oddało krew 145  osób.
            Ile liczy polska Baza danych? W 2000 r. było na liście 5000 osób. W 2012 r. jest ich 300 000 (trzysta tysięcy) … To i tak mało w porównaniu z  Niemcami – 5 milionów, USA – 7-8 milionów, innymi krajami zachodnimi. Ale postęp jest, dzięki akcjom pana Baczyńskiego na przykład, ogromny – geometryczny.
             


Iwona Wróblak
listopad 2012

poniedziałek, 25 stycznia 2016

A Co Mi Tam. Jesienne manewry


            Reaktywowany przez Izabelę Spławską Teatr „A Co Mi Tam” wystawił na scenie Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury trzecią ze swoich sztuk, pod  tytułem „Jesienne manewry”, komedię na podstawie tekstu brytyjskiego pisarza Petera Coke’a.
            Bardzo angielska sztuka, którą przygotowali amatorscy – tym większa dla nich chwała – aktorzy teatru dla dorosłych (Izabela Spławska reżyseruje też – z powodzeniem, na przeglądach zdobywa ogólnopolskie nagrody – dziecięcy teatr). Angielski humor, bardzo specyficzny, i dostosowany do niego sposób grania. Duża kultura słowa – na pewno reżyserka zadbała o tę stronę artystycznego wyrazu. Oszczędność dekoracji (białe meble salonu: krzesło, stolik, kanapa, kredens z zegarem – uwaga widza miała się skupić przede wszystkim na Słowie, jak to bywa w klasycznym teatrze – a takie ma tradycje „A Co Mi Tam”, w swoich inscenizacjach kolejnych spektakli. 
            Akcja rozgrywa się wokół, wydaje mi się, przebierania. Stroje (klasyczne-angielskie) umieszczone są na wieszakach-szafie. Aktorzy je ubierają – starając się zmienić swoje życie, czyli zasób swoich portfeli… Sytuacja życiowa czasami zmusza do zmian… Zresztą system, w którym żyją (brytyjski), jest pod tym względem bezwzględny… Biedni nie mają racji bytu. Tak zwane dojrzałe demokracje cenią Pieniądz, zwłaszcza odziedziczony, wiążący się  z przynależnością do (posiadającej go, najlepiej od pokoleń) klasy społecznej. Współcześnie - te granice między klasami społecznymi - nie muszą być aż  tak szczelne (postać Hattie, służącej – Katarzyna Wesoła, bardzo dobrze zagranej).
            Właścicielka małego pensjonatu (częste miejsce akcji tradycyjnych angielskich sztuk) Beatrice (Krystyna Całus) musi rozwiązać problem niedostatku gotówki – lokatorzy często spóźniają się z czynszem. Nie ma też czym płacić wymagającej sprzątaczce, której w końcu nie zatrudnia. Co  zrobi? Trzeba coś sprzedać… Coś, co stanie się (dla kupca) cennym i pożądanym na tyle, żeby sporo zapłacił… Na wabia wystawi się zabytkowy zegar, spadek po mężu, by potem wcisnąć bogatej klientce, jej przedstawicielce (skupującej pewnie dobra od będących w potrzebie starszych osób), dość  podniszczoną hinduską chustę. Zabieg marketingowy udaje się, co dodaje skrzydeł sprzedawcom i postanawiają zrobić grubszy interes. Zostaje ustawiona dekoracja mająca ilustrować Biuro Podróży oferujące luksusowe wycieczki statkiem w egzotycznych krajach (byłych koloniach brytyjskich). Bardzo brytyjski generał (dobra kreacja Ryszarda Perdona), mający za sobą lukratywną służbę w Indiach, ma za zadanie nieco rozkochać w sobie naiwną Amerykankę, dość posuniętą w latach, spragnioną (po śmierci swoich bogatych mężów) akceptacji płci odmiennej, najlepiej pochodzącej z królewskiego Domu.
            Przedstawienie w sztuce trwa, udaje się naciągnąć amerykańską parweniuszkę na 200 tys. funtów. Radość jednak ze zdobycia gotówki trwa  niedługo. Oszukana przy sprzedaży zegara klientka mści się wyłudzając tę sumę metodą „na wnuczka”, znaną też w Polsce… Pieniądze trzeba oddać, by  ratować młodego człowieka, cóż – rodzina i jej wartości…
            My, widzowie, mamy uciechę z zajrzenia na chwilę za kulisy brytyjskiej obyczajowości, nieco skostniałej, mimo zmieniających się społeczno-historycznych uwarunkowań. Możemy pośmiać się z hipokryzji kastowego brytyjskiego społeczeństwa, a przy okazji podziwiać grę naszych lokalnych aktorów, zapaleńców, którzy udźwignęli ciężar inscenizacji sztuki napisanej dla zawodowych aktorów.
            Klasyczny teatr na scenie Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. „Jesienne manewry” P.Cooka w reżyserii Izabeli Spławskiej, scenografia: Ewa  Siwek. Pozostali aktorzy: Nan – Danuta Lutosłańska, Maxime – Irena Głyżewska, Adela – Ewa Siwek, Blanche – Adrianna Kubeczka.


Iwona Wróblak
styczeń 2016







niedziela, 24 stycznia 2016

Elephantowy blues i nie tylko blues…

            „Kwinto” z muzyką na żywo. Międzyrzecki Klub Muzyczny „Kwinto” znowu wibruje energią i muzyką. Jest jazzująco i bluesowato. Rockowo i  funkowo. Jest cool, jakby to powiedzieli niektórzy.
Koncerty w „Kwinto”są zawsze dobre, występujące zespoły staranie dobrane przez Krzysztofa Pawłowskiego, właściciela Klubu, który – jak mówi – ma  swój gust, na pewno – ale formacje, które zaprasza, muszą być na dobrym poziomie. I reprezentatywne dla gatunku.
Często są to, po prostu, osobowości artystyczne.
            Poznański ELEPHANT’S ESCAPE. Podróż przez gatunki i style (twórców kompozycji) przefiltrowana przez ich osłuchanie z twórczością słynnych muzyków, fascynacje nurtami muzycznymi, inspiracje frazami z kompozycji, które ostały się w uchu, wreszcie własną intuicją, jak powinien brzmieć Ich  (wspólny, Zespołu) utwór. Zespół, oprócz kilku (młodych) muzyków – pasjonatów, ma cenny dar, wartość dodaną – wokalistkę Kamilę, o dobrym, wyszkolonym, co słychać, na profesjonalnych lekcjach emisji, głosie. Może, zdaje się, zaśpiewać wszystko, od bluesa po dirty rock i ballady…. I – bez  zmęczenia - robi to. Słuchać jej to prawdziwa przyjemność.
            Dirty rock i funky, czyli energetycznie. Przy tym nieprosto, niebanalnie. Wielość ścieżek i tematów muzycznych. Bogactwo form – bardzo spójnie zakreślone w zgrabne kompozycje. Żywioł bogaty w treści.
Wokal Kamili świetny. Dobrze wpisuje się w utwory, jest jedną ze ścieżek muzycznych. Ilustruje je, czasami jest tropem pobocznym. Także nadaje klimat. Elephant’Escape grają muzykę z gatunku tych, która nie wydaje się nigdy za głośna…
Umiejętne połączenie gatunków i nurtów, jak to dzisiaj jest – w dobrej muzyce – powszechnie stosowane. Okołobluesowe kompozycje, jak określa je  Kamila. Okołobluesowy jej wokal do tych kompozycji – dodam… W którą stronę bluesa można pójść? W różnistą… Mamy nietuzinkowy zespół w  „Kwinto”, który przedstawia nam, w większości, swoje kompozycje (wydane na płytce). Taka kwintesencja stylu gatunku, słyszy się ją od pierwszego taktu, przejaw talentu i wyczucia stylu – życzymy Kamili (i Zespołowi) kariery scenicznej… Bluesa nie każdy bowiem potrafi śpiewać, chociaż (prawie)  wszyscy go słuchamy, i wiemy, kiedy jest dobry…
            Określam go jako podskórny rytm serca. Głębinowy. Według najlepszych wzorów. Czarnych-murzyńskich. Białych-wzbogaconych przez kulturę krajów, skąd pochodzą biali muzycy. Zrozumienia czarnych wzorców, klimatu kultury Missisipi. Podstawa. Memy muzyczne, skąd się intuicyjnie czerpie. Jak ze muzycznego dobra ogólnoludzkiego. Pierwszych dźwięków, nigdy do końca nie wybranych z naszych ontologicznych trzewi.
            Muzycy ich słuchają… Jakież inspiracje z tego mogą wyniknąć! Wystarczy pozwolić im wyistnieć, tym tęsknotom za dźwiękiem – jednym z  pierwszych. Pozwolić instrumentom wygrać te dźwięki. Przyjemnością się słuchanie solówek na gitarę. A w końcówce crescendo, bawienie się  brzmieniem – w Elephant’Escape także te ostatnie frazy nutek są starannie ułożone, ujęte w muzyczne ramy i prawidła.
Komponuje cały zespół. Nie tylko ma bluesa w repertuarze, chociaż – przyznam – te kawałki są urokliwe. Jak brzmi u nich funky? Zespół jest ambitny. Są  nieproste, poza tym - jak radość z muzykowania, jak wiązki światła rozbryzgujące się w trajektoriach. Okraszone solówkami na gitarach. I wokalem Kamili im wtórującym.
            Roztańczył się nam „Kwinto”. Zebrany w sobie spójny rytm, łagodnie tańczący po zabytkowych cegłach ścian Klubu. Rytm podkręcają muzycy, a  widownia ich podkręca. I znowu bluesy, jeżeli je można tak nazwać – mieszanki funkowo-jazzujące bez wstrząśnienia.
            Ballada. Popis wokalny Kamili. Jest ta balladyna (anglojęzyczna) opowiadająca. Tonująca. Artykułowana. Zgłoskowa. Oznajmująca nam pewne odwieczne (kobiece w znaczeniu: uniwersalne) prawa i prawdy, z ich spokojem, ukojeniem i mądrością tego spokoju. Nadzieją trwania wiecznego w  różnych formach. Z delikatnym tuszem pozostałych instrumentów. Na koniec, na bis kilka znanych standardów bluesa – w autorskiej interpretacji. Mamy nadzieję, że jeszcze będziemy mieli okazję powtórnie gościć w międzyrzeckim „Kwinto” Elephant’Escape.


Iwona Wróblak
styczeń 2016








sobota, 23 stycznia 2016

Szansa na Prezentacje Artystyczne


            Unikalne koncerty Stowarzyszenia Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej Uzdolnionej Artystycznie „Szansa” trwają już od kilkunastu lat. Są nie  tylko prezentacją osób niepełnosprawnych, która ma obrazować idee i filozofię możliwie szeroko i dogłębnie pomyślanej integracji społeczeństwa, wykraczającej poza definicje przyjętej „normy” sprawności intelektualnej czy ruchowej. Te koncerty to także satysfakcjonujące wydarzenia kulturalne.
            Koncert jako wydarzenie artystyczne ma dostarczać wzruszeń. Zostawiać ślad w psychice, uczyć i poznawać rzeczy większe od wrażeń spotykanych na co dzień. Koncert „Szansy” ma dodatkowe wymiary. Spotkanie z ludźmi, którzy oprócz pracy, rehabilitacji swoich uszkodzeń także mają ambicje artystyczne, jest czymś bardzo cennym. To się zresztą ściśle, jak powiedzieliby fachowcy, zazębia… Chodzę na nie od wielu lat, nie od początku specyficzny klimat tych spotkań był dla mnie uchwytny, z czasem – jak mówią – kropla drąży najtwardsze skały. Byłam świadkiem, jak ciepło i empatia ludzi zapraszanych na koncerty, ich stalowa wola bezustannej pracy nad sobą zostawała dostrzeżona – doceniona, i podziwiana – przez gości zapraszanych na „Prezentacje”. Po to są zresztą zapraszani, oficjale i osoby, które z różnych przyczyn mało stykają się z osobami niepełnosprawnymi, nie  mają z nimi zawodowego kontaktu, nikt w ich rodzinie czy w gronie bliskich znajomych nie jest osobą z uszkodzeniami. Tym niemniej – twierdzę –  wiedza o niepełnosprawności jest każdemu z nas niezbędna. I nie o litość – na pewno – tu chodzi… Najmniej o to… To wiedza niezbędna nam –  pełnosprawnym (czy nam w chwilach, kiedy uważamy się za takich, mała wrażliwość jest – co tu dużo mówić - kalectwem). Wszystkiego – powtarzam – w s z y s t k i e g o można się nauczyć, nawet wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka. Ćwiczenie czyni mistrza.
            Ćwiczyć można, patrzeć i słuchać – i jest to bardzo przyjemne, przychodząc na takie koncerty jak Prezentacje „Szansy”. Szansy – bez  cudzysłowia, dla każdego. Uszkodzenia ciała można się nabawić bardzo szybko - wypadek drogowy, choroba przez nas nieprzewidziana, niezawiniona. Jak sobie z nią radzić? Powiedzą nam, zaśpiewają, zaświadczą sobą goście „Szansy”. Od 16. lat nas o tym uczą. W zamian chcą – tylko – przyjaźni, jak zwykli ludzie – dają nam morze swojego ciepła, nieprzebrane źródła empatii.
            Prezesem Stowarzyszenia „Szansa” jest Sylwia Guzicka, nauczycielka klas I-III w Szkole Podstawowej nr 2. Ucząc najmłodsze dzieci trzeba bardzo wiele umieć, to doświadczenie wielkiej odpowiedzialności kształtowania człowieka na progu jego społecznej inicjacji. Osobowość pani Guzickiej bardzo się przydaje w Stowarzyszeniu. Pani Sylwia wita gości, osoby z instytucji, organizacji społecznych i stowarzyszeń, przedstawicieli władz miasta i  tłumnie zgromadzoną w sali w Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury publiczność. Przedstawicieli lokalnych mediów. Koncert będzie prowadził Bartłomiej Orzeł, który niejednokrotnie już to robił, ma ku temu potrzebną wrażliwość i znajomość tematu – a także gra na gitarze, co nam będzie prezentował.
            Kto w tym roku przyjechał na Prezentacje? Zarząd „Szansy” nigdy nie ma problemów z ochotnikami do śpiewania, ich ilość ograniczają tylko środki zebrane przez organizatorów. Przedstawicieli Warsztatów Terapii Zajęciowej z Ostrowa Wielkopolskiego, z instruktorem Romanem Gosławskim, chyba jeszcze razem śpiewających nie słyszałam, nie poznałam. Stworzyli ciekawy zespół wokalny „Przyjaciele”, w skład którego wchodzą: już stała bywalka Prezentacji Honorata Frankiewicz (z Westrzału), Robert Guździoł, Katarzyna Roszak i Marlena Wojtczak (wszyscy troje z Przygodzic). Na  początek nieco stremowani – jak na prawdziwych artystów przystało, potem występując solo i w duetach rozkręcili się na dobre. Widać było, że świetnie bawili się przy tym, bardzo dobrze przygotowani przez swojego instruktora, który wydobył z nich wszystko, co cenne – i tak nam się prezentowali. Uśmiechnięci, ufni, otwarci i przyjaźni. Dowiedzieliśmy się też o nich co nieco, jakie mają marzenia, te bliższe i dalsze, gdzie chcą pojechać, co zobaczyć. Marlena ma greckie korzenie, i taką chyba słoneczną południową osobowość.
            Nasi międzyrzecznie też śpiewali. Marcin Lachowiec – jako jedyny dzisiaj w piosence rappującej. Monika Kubiak o słodkim wysokim głosie, nasza  ulubienica, dziewczyna zdolna, nieco nieśmiała, którą bardzo lubimy za jej uśmiech do świata, chociaż zupełnie nic nie widzi. Z Trzciela jest Kasia Leśkiewicz. Ambitny repertuar, piosenki poetyckie interpretowane w sposób zdradzający stały i wieloletni kontakt z literaturą piękną. Bardzo lubię słuchać, jak śpiewa. W swoim krótkim expose czytanym przez pana Bartka mówiła o docenianiu w życiu drobiazgów, myślę, że jako dominantów w  codziennej filozofii bycia jako takiej, bardzo dojrzałej.
            Na koniec – cukierek, raczej – bombonierka. Karolina Szulga. Fenomen interpretacji aktorskiej, wyrafinowanej, pieśni i utworów muzycznie skomplikowanych przy dziewięćdziesięciu kilku procentowym uszkodzeniu słuchu, (też uszkodzonym wzroku i wielu chorobach). J a k śpiewa? Myślę, że  specjaliści też nie bardzo wiedzą… I nie wierzą, dopóki nie usłyszą, nawet ci z tytułami naukowymi… A jednak. Myślę skromnie, że śpiewa w e w n ę t r  z n i e. Tak głośno, że ją słychać fizycznie…  Jest żywym namacalnym dowodem, jak wiele można osiągnąć upartą wieloletnią pracą rehabilitacyjną. Oczywiście, Karolina na pewno jest wyjątkiem, jest bardzo utalentowana. I dużo pracuje razem z mamą panią Anną Szulgą, założycielką Stowarzyszenia „Szansa”. Jeżdżą na lekcje śpiewu, pracują nad dykcją. Karolina na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Ona to lubi, i my lubimy słuchać Karoliny. Ja –  lubię. To nasza legenda Międzyrzecza, która jeszcze zapisze się dobitnie w lokalnej kronice.
Na koniec Karolinka, Kasia Leśkiewicz i Honorata Frankiewicz pożegnali nas w przepięknej pieśni o pożegnaniu, zatrzymaniu chwili pożegnania, zapisaniu w pamięci wzruszeń naszego tegorocznego spotkania.
            Współorganizatorem „Prezentacji” jest pan Jacek Bełz i Międzyrzecki Ośrodek Kultury. Organizatorzy dziękują dyr. MOK Andrzejowi Sobczakowi za udostępnienie sali kameralnej. Podziękowania dla wykonawców, członków Stowarzyszenia „Szansa”, pracowników MOK-u,  pracowników Hotelu „Duet”, uczestników i instruktorów Środowiskowego Domu Samopomocy w Międzyrzeczu, wolontariuszy. Za zainteresowanie i  obecność – podziękowania dla prasy lokalnej i portali społecznościowych. Sponsorzy: Urząd Miasta Międzyrzecz, Starostwo Powiatowe Międzyrzecz, Gospodarczy Bank Spółdzielczy M-cz, Zdzisław Jarmużek, Ewa i Mieczysław Lamcha, Katarzyna Wiese, Beata Bełz, Jerzy Daszkiewicz, Sławomir Guzicki, Mirosław Szulga, Jarosław Leśniewski, osoby wpłacające 1 % od swojego podatku na Stowarzyszenie, wszyscy darczyńcy.
            Stowarzyszenie „Szansa” powstało z inicjatywy senatora RP Zdzisława Jarmużka i Anny Szulgi, matki niezwykle uzdolnionej wokalnie Karoliny. „Szansa” ma siedzibę w Szkole Podstawowej nr 2 w Międzyrzeczu, dzięki uprzejmości byłej dyrektor S. P. Nr 2 Marii Słomińskiej i obecnej pani dyrektor szkoły Katarzyny Dymel. W gościnnych murach szkoły odbywają się zebrania „Szansy”, spotkania integracyjne, andrzejki, mikołajki, powstają prace plastyczne podopiecznych Stowarzyszenia. Co roku dzięki współpracy z dyrektor SOSW w Międzyrzeczu Arlettą Stachecką Stowarzyszenie jest  organizatorem bali karnawałowych dla dzieci niepełnosprawnych z całego powiatu. Patronat nad nimi sprawuje starosta powiatu międzyrzeckiego Grzegorz Gabryelski. Korzystając z dofinansowania z PCPR-u, kierowanego przez Elżbietę Ostaszewską, dla kilkudziesięciu osób niepełnosprawnych organizowane są wycieczki. Dzieci mogły zwiedzić skansen w Ochli, wziąć udział w warsztatach sztuki ludowej, zwiedzały Park Dinozaurów w  Nowinach Wielkich. Planuje się w maju 2013 r. wyprawę do Wioski Indiańskiej w Nowym Jaromierzu. Na działalność Stowarzyszenia można przekazać 1% podatku: nr KRS 169 865, nazwa OPP: Związek Lubuskich Organizacji Pozarządowych, koniecznie dopisek w innych informacjach: „Stowarzyszenie „Szansa” Międzyrzecz”. Dzięki Państwa uprzejmości i życzliwości Stowarzyszenie będzie mogło w naszych podopiecznych rozwijać uzdolnienia i pasje.


Iwona Wróblak
listopad 2012

piątek, 22 stycznia 2016

Festyn na Czterech Łapach…


            Podzamcze. Pogoda dopisała, więc na Psi Festyn przyszło wielu wielbicieli i sympatyków czterech łap. Bardzo udany pomysł Stowarzyszenia Ekologiczno - Kulturalnego „Pakla”, którego prezesem jest Anna Kuźmińska – Świder.
Zlot kynologiczny międzyrzeczan. Psie piękności, kocie też. Każdy pies jest dla swojego właściciela piękny (a przynajmniej powinien być…). Była niepowtarzalna okazja, by opowiedzieć o Swoim psie (właściciele psów uwielbiają to robić, sama coś o tym wiem…). Lekcja kynologii, Dorota Jankowska z Kęszycy Leśnej raczyła nas ciekawymi informacjami o psich rasach. Przywiozła też z Kęszycy Tor przeszkód. Wiele psów tam ukończyło swój pierwszy uniwersytet.
Oglądaliśmy niektóre z psich arystokratów. Furorę zrobił dostojny chart rosyjski. Był wielki owczarek kaukaski, posokowiec bawarski – pieski pozornie „mordercy”, naprawdę wszystko zależy od człowieka… Foksteriery, jakiś flandryjski bouvier des flandres, piękny bialuśki samojed, różne teriery, owczarek niemiecki, krępy buldożek francuski, kilka kieszonkowych yorków, popularnych ostatnio. Był też dostojny rasowy Kot, rudy, piękny bardzo, długowłosy, okropnie rasowy, na smyczy. Wielu było chętnych, by pięknisia pogłaskać. Nie był do wzięcia…
            Tak wielu ludzi, którzy kochają swoje czworonogi… może któryś z nich przygarnie psie sierotki wyłowione z rzeki? Trzeba było spróbować. Pieski mają swoje fotografie w różnych ujęciach, jeszcze czekają na nowego właściciela.
            Co jeszcze wymyśliła „Pakla”? Konkurs na psią Miss i psiego Mistera. Tu trafiło w dziesiątkę. W czuły punkt. Znam takich, którzy chodzili i zbierali punkty na swojego psiaka. Mówiąc poważnie, Festyn na Czterech Łapach to doskonały pomysł, żeby psiarze wzajemnie się poznali, nie tylko w obrębie ścieżek, gdzie wychodzą ze swoimi pupilami. Z kontaktów z ludźmi, którzy mają te same pasje i miłości, zawsze wynika tylko dobro. Pierwszym było ufundowanie nagród przez Krzysztofa Budniaka.
            Zajmować się swoimi milusińskimi, dostrzegać łatki na ogonie. Kochać. Który piesek jest najdłuższy, który najwyższy w kłębie?. Może najmniejszy lub największy…Można ogłosić taki konkurs. Jest też pani weterynarz Agnieszka Kostyra, normalnie pewnie nie ma wiele czasu, by wysłuchiwać wszystkich zapytań dotyczących psich zachowań. Tutaj była okazja.
            Na Podzamczu obok (bardzo dobrej klimatycznej) muzyki szczekania, popiskiwania, haukania. Pod namiotami poczęstunek, smakowite ciasto i chleb ze swojskim smalcem. Można się dowiedzieć, jakich roślin domowych należy unikać, żeby psom i kotom nie stała się krzywda. Przydatne informacje. Swoje stoisko ma Gospodarstwo Ogrodnicze – Warzywa – Owoce – Kwiaty. Kolno - Sad. Krzątają się wolontariusze „Pakli”, na koszulkach znamienne „Pakla – zbudujemy razem schronisko”. To pilna potrzeba w naszej gminie.
            Znamy imiona najpiękniejszej Psinki i Psina. Myślę, że w s z y s t k i e  psy zostały sfotografowane, w najlepszych swoich pozycjach i uśmiechach. I czekamy na następny zapowiedziany przez prezes „Pakli” Festyn czterołapy, bo nie wszystkie piękne psy tego popołudnia zaprezentowały się na scenie na Podzamczu… No cóż, to wina właścicieli, którzy nie przyszli z nimi.


Iwona Wróblak
listopad 2012

czwartek, 21 stycznia 2016

Missa Rotna


            Drugi koncert z cyklu „Koncerty Janowe”, jak nazwa wskazuje, w kościele św. Jana. W dostojnej międzyrzeckiej gotyckiej świątyni, po majowych Janowych „Perłach baroku” występ połączonych chórów: Międzyrzeckiego Chóru Kameralnego i Chóru Kameralnego Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego ze Szczecina, dyrygowanego przez prof. Iwonę Wiśniewską – Salamon i Urszulę Żmijewską.
Missa Rotna – msza muzyczna z elementami jazzu i gospel. „MISSA ROTNA” - dzieło Benta Pedera Holbecha, bornholmskiego kompozytora, jednego z najbardziej znanych twórców i pedagogów muzycznych tej części Danii. Współczesna kompozycja, składająca się z części: Kyrie, Gloria, Credo, Sanctus, Agnus Dei.
            Panią prof. Wiśniewską – Salamon dobrze pamiętamy z niedawnej II. MUCHY (Międzyrzeckiej Uczty Chórów Amatorskich), gdzie dyrygowała Chórem i była członkiem jury świetnego festiwalu muzyki chóralnej, zorganizowanego przez Stowarzyszenie „Międzyrzecki Chór Kameralny”, prezesem jest Waldemar Kozielewski, ten koncert także jest zorganizowany przez nie. I oczywiście przez parafię św. Jana, nieocenionego ks. proboszcza Marka Walczaka, niezmiennie otwartego na kulturalne inicjatywy stowarzyszeń organizowania koncertów w akustycznej naszej świątobliwej sali kameralnej, kościele św. Jana.
Kto muzykuje, słucha muzyki, modli się w dwójnasób – z taką definicją sakralności zgodziłby się każdy. Księdza cieszy obecność w kościele koncertów, wyraźnie o tym mówi, i my cieszymy się, że mamy w Międzyrzeczu takiego kapłana. Wyrazem tego jest zawsze wysoka frekwencja na koncertach – tak  było i tym razem.
Prof. Wiśniewska – Salamon chce nas zapoznać z pięknem chrześcijańskiej muzyki religijnej. Prezentować ją dzisiaj, pokazywać muzyczną sublimację doświadczenia wiary. Chętnie poddajemy się takiej lekcji. Przepiękne pieśni gospel, które usłyszymy w drugiej części koncertu, świetnie wykonane, niektóre zaśpiewane przez panią profesor. Wpatrzeni w nią słuchaliśmy doskonale wyszkolonego sopranu, szkoda, że tak krótko – pani  dyrygent skupiła się jednak na kierowaniu chórami.
Zaczęliśmy od „Alleluja” w rodzimej naszej tradycji. Potem były: „Look at the world”, „I’m gonna sing”, “Dona nobis pacem”, “Pie Jesu”, “Every time I  fill the spirit”, “Can't help falling in love”, “Goodnight sweetheart” . Były też zwyczajne pieśni. Wybrano nam do słuchania „Jest taki samotny dom” – symfoniczny rock z repertuaru Budki Suflera, pierwszej ich płyty. Wielu z nas zna jej każdą nutkę. Śpiewał ją Tomasz Pieńkowski – baryton. Z dużą przyjemnością słuchaliśmy Katarzyny Metza – mocny sopran, szczególnie w pieśniach gospel, które wykonuje bezbłędnie, klimat tej muzyki czuliśmy dzisiaj w naszym kościele, autentycznej radości obcowania z Panem, żywiołowej, czarnej, z której wywodzi się jazz.
Gospel to chrześcijańska muzyka obrzędowa wywodząca się z XIX w. kultury czarnoskórych mieszkańców USA, z dominacją partii wokalnych. Gospel znaczy Dobra Nowina (Ewangelia) o zbawieniu w Jezusie Chrystusie. Gospel jako gatunek muzyczny wiąże się ściśle z odmianą spirytual &  gospel. Śpiewanie gospel jest jak najbardziej zasadne w kościele. Na słuchaczach zawsze robi wrażenie dynamizm tej muzyki, autentyczność źródeł, z  których czerpią wykonawcy. Pani dyrygent uczyła nas słuchaczy śpiewać gospel, dla wielu było to na pewno pierwsze w życiu takie doświadczenie. Muzyka umie wyrazić bezmowne uczucia religijne, ludzką potrzebę sacrum, potrzebę modlitwy, medytacji religijnej i Uwielbienia Boga.
Pani Metza, pedagog, kompozytor, dyrygent, wokalistka jazzowa śpiewała nam również pieśni w konwencji jazzu tradycyjnego. Chętnie posłuchalibyśmy obszerniejszego repertuaru wokalistki.
Niezwykły wieczór Janowy, jak to ktoś pięknie wymyślił. Wieczór spędzony w świątyni św. Jana, na obcowaniu z Kulturą, która zawiera w sobie sacrum i jest nim. Wieczór w towarzystwie pełnej temperamentu, bardzo fachowej pani profesor, która nawet niezbyt muzycznie uzdolnionych uczniów umie zapoznać z pięknem muzyki wszelkiego rodzaju. To nauczanie mimowolnie absorbowane, które wnika w nas niezauważalnie, jest też wspaniałą zabawą. Mamy nadzieję, że jeszcze obie panie dyrygentki odwiedzą nas i kościół św. Jana.


Iwona Wróblak
listopad 2012

środa, 20 stycznia 2016

Rzecz o chłopięcości jako takiej…


            Kabaret K2 czyli Rzecz o chłopięcości jako takiej… To nie kobiety grały w tym Kabarecie, czyli nie syndrom Piotrusia Pana… dwóch facetów z  Zielonej Góry, z zielonogórskiego, jak wielu mówi, zagłębia kabaretowego. Bartosz „Barciś” Klauziński i Michał „Mimi” Zenkner. O sobie, czyli o  facetach…
„Wieczni chłopcy” w sali kameralnej Międyrzeckiego Ośrodka Kultury. Dla kobiet nic nowego…
Taki tytuł miał program występu Kabaretu K2. Trzeba powiedzieć, że kompleksowo ujęty temat. Począwszy od tzw. „męskich” wieczorów, trącających myszką wzorców zachowań podobno oczekiwanych przez nich w swoim towarzystwie, z rozrzuconymi po podłodze być może niedopranymi skarpetkami, nie wiem, daleko było od miejsca, w którym siedziałam, węchu nie mam aż tak dobrego. Pisma erotyczne przy piwie czytają, ale nie wszyscy chyba, a może nie wiem wiele o mężczyznach… Samce tylko Alfa. Biczowanie absolutne.
Chłopięcość równa się prowincjonalność i kompleksy bardzo wielkie. W polityce tej bardzo dużej i w życiu społecznym niestety. Udowadnianie nieustanne. Śmiejmy się z siebie równie poważnie jak robił to Gogol. Bez znieczulenia. Warszawka to chłopięcość – mówię o wyobraźni podszytej frustracją, bardzo widoczną. Stereotypami niebezpiecznymi jak wszystkie uogólnienia. Dobrze, że to wszystko w zgrabnej inteligentnej formie, przy  ciekawej grze aktorskiej.
Panowie z Kabaretu bardzo szeroko potraktowali temat. Wszystko, co jest reklamą jest także niedojrzałością (to prawda, że reklamy są mądre i  głupie, albo raczej dobrze i gorzej zrobione). Monstrualna biurokracja, archaiczna. Konwencja, której nie imają się zmiany ustrojów społecznych, to nasza polska właściwość? Pewnie tak… Również - tak.  
Chłopięcość tutaj – być może – nie ma płci… To byłoby niegłupie. Gombrowicz i pupa. Dobry wzorzec, uniwersalny. Seriale brazylijskie, (przepraszając Brazylię jako taką) współczesne ferdydurki.  I „wieczny” chłopiec w Necie. To już patologia do leczenia, zdiagnozowana jako  niebezpieczny nałóg, równie niszczący jak narkotyki.
Podoba mi się trawestacja kanonu „przychodzi baba do lekarza”. Tutaj zamieniona na – „przychodzi facet do psychologa”. W sprawie zawodowych testów dla kierowców notabene. Węszę szacunek dla kobiet… jest coś w tym schłopięcaniu współczesnym jako znaku czasu. Dobrze, że  panowie kabareciarze to wychwycili.
Ciekawy wieczór w MOKu, śmieszny i niegłupi. Niezbyt jeszcze znany Kabaret K2 z Zielonej Góry ma przed sobą przyszłość.



Iwona Wróblak
listopad 2012

wtorek, 19 stycznia 2016

Grupa Artystyczna 6

            Galeria–muzeum w Obrzycach  to inicjatywa państwa Tatiany i Remigiusza Bordów z Kęszycy Leśnej i ich przyjaciół – uznanych artystów plastyków: Radosława Czarkowskiego i Agnieszki Graczew – Czarkowskiej, Katarzyny Kutzmann – Solarek i Ireneusza Solarka. Konsekwentnie wychodzili ścieżki do ówczesnego dyrektora obrzyckiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych pana Tadeusza Grabskiego, by stworzyć w  opuszczonym pustostanie, budynku, jakich jest kilka na terenie kompleksu szpitalnego, przestrzeń dla Sztuki, która stała się Galerią–muzeum stworzoną przez szóstkę artystów. Bardzo udanym projektem, który już na wstępie – na wernisażu, przyciągnął tłumy zwiedzających.
            Sukces zagwarantowało staranne przygotowanie zamierzenia, profesjonalizm osób biorących udział w przedsięwzięciu i konsekwencja w jego w  realizacji.
Remigiusz Borda – studia w Wyższej Szkole Plastycznej w Bremie, dyplom z grafiki użytkowej i fotografii, liczne malarskie stypendia twórcze. Liczne wystawy indywidualne i grupowe. Tatiana Borda – skończyła Akademię Sztuk Pięknych w Bratysławie. Pracowała w teatrze lalek, zajmowała się  twórczością literacką, współpracowała z telewizją, radiem, reżyserowała. Od 2007 r. w Polsce jest razem z mężem twórczynią projektu „Dom Sztuk” w  Kęszycy Leśnej (Sztuki piękne, Sztuka walki, Sztuka uzdrawiania). Obecnie zajmuje się prozą, obiektem, sztuką konceptualną, nauczaniem Qi gong i  pracą terapeutyczną. Radosław Czarkowski otrzymał dyplom z wyróżnieniem w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu, od 1999 r.  adiunkt w Instytucie Sztuki i Kultury Plastycznej WSP w Zielonej Górze, duży dorobek naukowy i artystyczny, organizator i kurator wielu wystaw zbiorowych i indywidualnych. Od 2011 r. jest profesorem nadzwyczajnym na UZ. Zajmuje się rysunkiem, malarstwem, instalacją, obiektem, działaniami performatywnymi. Agnieszka Graczew – Czarkowska dyplom z wyróżnieniem z grafiki artystycznej otrzymała w PWSSP we Wrocławiu. Na UZ  prowadzi zajęcia z zakresu artreterapii, integracji sztuk oraz warsztatów artystycznych. Publikuje teksty o sztuce, prowadzi autorskie twórcze warsztaty dla dorosłych i warsztaty kreatywne dla dzieci i młodzieży, współpracuje w ramach projektów UE. Brała udział w wielu wystawach indywidualnych i  zbiorowych. Katarzyna Kutzmann – Solarek – skończyła Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Zielonej Górze – animację kultury, podyplomowe studia muzealnicze w Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jest dyrektorem Zbąszyńskiego Domu Kultury, społecznie pracuje w stowarzyszeniach społeczno – kulturalnych. W obecnych działaniach twórczych skupia uwagę na łączeniu słowa ze sztuką wizualną. W dorobku ma szereg wystaw artystycznych. Ireneusz Solarek ukończył Uniwersytet M. Kopernika w Toruniu na wydziale Sztuk Pięknych i Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych w Łodzi (ASP). Zajmuje się malarstwem, grafiką, instalacją, obiektem artystycznym, wideo, działaniami parateatralnymi i sit–specific (dzieła sztuki stworzone z myślą o działaniu w precyzyjnie określonym miejscu). Ma na swoim koncie wiele działań artystycznych, wystaw, festiwali.
            Doświadczeni artyści plastycy. Zaczęli od zapoznania się z historią Obrzyc, zwiedzeniem Izby Pamięci. Zajęli się tworzeniem wystawy w  określonej przestrzeni historyczno – czasowej kompleksu zabytkowego Szpitala, uwarunkowanej nią i dla niej budowanej. Murale (monumentalne dzieła malarstwa dekoracyjnego), napisy, fotografie, obiekty w przestrzeni i wysublimowane aranżacje wnętrz. Powstała jednorodna ekspozycja, bardzo trafnie oddająca specyfikę tego miejsca. Mówi więcej niż niejedna wystawa z mnóstwem szczegółów, opisów, dat, liczb. Opowiada o emocjach, przeżyciach. Czających się w zakamarkach ścian, pod wykładzinami, kłębowiskach wspomnień ludzi, którzy tu żyli, leczyli się, także umierali. Zwiedzając wystawę odnosi się wrażenie, że tak powinno się pokazywać współczesne muzea – galerie sztuki. Przemawiać do głębszych pokładów umysłu, umiejętnie sięgać do  zbiorowych skojarzeń i czytelnych dla wszystkich tropów.
            Tym mocniejsze jest jej oddziaływanie, że wystawę cechuje profesjonalna oszczędność form. Istotny jest przekaz – całościowy i indywidualny, każdego z artystów i całej Grupy 6. Bardzo zdyscyplinowany pod względem formy, przejrzysty, nie skażony przeładowaniem – tak działają – myślę – profesjonaliści. Sprzyja temu obfitość przestrzeni wystawienniczej. Jest miejsce na zadumę, na samotność konieczną w kontemplacji dzieła sztuki. Wycieczka po trzech kondygnacjach Oddziału Szóstego zostanie w pamięci zwiedzającego. Artyści czerpali z doświadczeń malarstwa, teatru, grafiki, fotografii i sztuki konceptualnej, czyli eksponowaniu procesu twórczego – jego konceptu-idei, zapytaniu – odpowiedzi, po co jest ta wystawa… To ważna ekspozycja. Jak przywołanie zbiorowej pamięci tego miejsca. I przyszłość, czyli współtworzenie, dalsza egzystencja wrażeń wyniesionych z wystawy, nasze przemyślenia związane z pobytem na Oddziale Szóstym przekształcone przez performatywne działania szóstki twórczych ludzi.
            Już nigdy nie będzie taki sam Oddział 6., kiedy wynikł w nim na ścianie n. p. obraz graficzny mandalowej czy romboidalnej geometrii kryształowej struktury związku chemicznego (z podanym fachowym zapisem). Chemia służy uzdrawianiu, jest podporządkowaniem natury, to konkretne leki używane w terapii psychiatrycznej, zasadne jest umieszczenie ich w takiej lapidarnej postaci. I jak wokół innych elementów – rzeczy - jest pusta przestrzeń dokoła, nabrzmiała centralnym elementem, razem to architektura wystawy, tego miejsca stworzonego i zmienionego z opuszczonej posesji w  Galerię. Drzwi do tych Wejść – są zwielokrotnione, jak do portali podświadomości, to mogą, i pewnie są, czasami drzwi do celi więziennych, naszych wewnętrznych, związanych z chorobą psychiczną czy miejscem kaźni, jaką były Obrzyce w czasie wojny. Towarzyszy im muzyka, w tle, Norberta von  Hanneheima, kompozytora, autora symfonii, zamordowanego w Obrzycach w ramach tzw.„eutanazji”, nazistowskiego programu „oczyszczania” narodu niemieckiego z chorych osobników.
Historia i sztuka, artreterapia, emocje przenikające Oddział nr 6. Wylewające się – dosłownie – ze ścian stwardniałe ciecze ektoplazmy, ślady psychicznej aktywności wielu tysięcy ludzkich psychik, łączących się w świadomość zbiorową, dzisiaj w pamięć o ich istnieniu. O ludziach cierpiących, bo to uczucie, właśnie je dotykamy oglądając przemyślne kompozycje artystów. Histeria tego miejsca. Cierpienie jest wyraziste, tak je odczuwają ludzie psychicznie chorzy, jest kolorem, barwy wycierać można ręcznikiem – wiszą zabrudzone na wieszakach, obok białych szpitalnych fartuchów, z którymi nam się kojarzy szpital. Z kroplówki u sufitu wyciekła ciecz, po dziesięcioleciach stała się ziarnistym niebieskim kopcem piasku o półmetrowej wysokości. Rozrzucone na podłodze białe zwinięte tampony. W czasie wojny był szpital stał się lagrem. Willa Germania. Ściany naznaczone naciekami o krwistej czerwonej barwie krwi. Spłaszcza się sufit, obniżony podwieszonymi pod niego kwadratami o zimnej niebieskiej barwie, spłaszcza nas do podłogi, gdzie turlają się białe jak śmierć ogromne kule, wyznaczniki, które za chwilę przygniotą, wyssają energię. Z szaf w środku stojących z kolei wylewają się  ubrania, jak strumienie zamieszkujących tu ludzi. Te szafy są Centrum. Skojarzenie – nieodparte – z Oświęcimiem-Birkenau. Tylko tutaj są wyraziściej eksponowane.
Jesteśmy w teatrze Historii. Dekoracja sceniczna. Lewitujące krzesło i papierowe łódki puszczane na wodzie – tutaj zatrzymały się schwytane w  pajęczynę przestrzeni Oddziału Szóstego. Białe koszule szpitalne, rozmiarów do XXL, szeregi koszul, obok zdjęcia pacjentów w szpitalnych ubraniach stojących przy drzewach w obrzyckim lesie jak ich cienie, duchy ludzi, świadków… Kartki z notatnika szpitalnego. Wiersze pisane atramentem i stalówką – w tej ciszy jest cisza w twym ciele/ bezmyślnie obejmiesz drzewo/i to cię zachwyci/nie będziesz odczuwał wstydu. Które to uczucie było być może cierpieniem ponad ludzką wytrzymałość – słowa najbardziej czytelne w tym miejscu (oryginalne teksty znalezione w salach). I radosny aspekt, który odkryła pani Tatiana Borda – świecące bożonarodzeniowe bombki, świąteczna radość pensjonariuszy.
Następna scena teatralna, której można dopisać scenariusz. Mały kwadratowy stół, z nakryciem i bardzo starymi sztućcami, przy nim krzesło a na  przeciw na ścianie lustro. Trzeba przy nim siąść i popatrzeć w nie wprost, wtedy się zrozumie… To współtworzenie, uczestniczenie w sztuce granej w  teatrze, który jest Nami, ludźmi. Patrzymy na małego człowieczka zamkniętego w sześcianie z lustrami, prawie jak lekarze psychiatrzy. Tak wielcy jesteśmy stojąc nad tą nagą figurką, pomnożoną przez swe odbicia.
Strych. Pochyły dach Oddziału Szóstego. Las otacza Obrzyce. Uschłe liście zeszłych sezonów wegetacyjnych przemieniają się w ściółkę leśną. Zebrane w małe woreczki przypominają nam o przemijalności, naszych prochów również. Jesteśmy częścią krwioobiegu natury. Zostanie po nas  niezamknięta spirala dobrych życzeń, słów, gestów, przekazów. Kręgu terapeutycznego. Małych napisów ułożonych w tę spiralę. Uspokajają. W basztach na piętrach są krzesła, samotne. Stoją pośród usypanego pachnącego ziela, a także pośród białego piasku, które ostatecznie pozostanie po nim.
Wystawa jest przejmująca, miejscami krzyczy. Jest niemym jestestwem Rzeczy pozostałych po ludziach. Obrazuje ciśnienie przestrzeni wokół tych  Rzeczy. Jej pustość. Potencjalność. Jak piszą we wstępie artyści – kreatywna konfrontacja w intelektualnym i duchowym eterze sztuki.



Iwona Wróblak
listopad 2012

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Na Nowy Rok – wszystkiego harcerskiego

            Międzyrzecka Siorba’2016,  siódma z kolei. Piosenkowe i gawędowe Siorbanie radosne i ogólne. Niech nam się darzy…
W tym roku także żeglarskie piosenki i szanty. Tam gdzie kraj horyzontu, gdzie zdarzenie losu cię zmieni…(na lepsze), tam płyń i podążaj.
Hol Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury zatętnił obecnością dzieci i młodzieży w mundurkach. Harcerski happening. Cóż może być bardziej radosnego niż  harcerska piosenka. Sala widowiskowa już od wstępnego wejścia zabulgotała kisielem, który należało głośno siorbnąć… Bo życie (pełne radości) nie jest  ułożone w szczegółach (chociaż starannie obmyślane pod względem długofalowej strategii wychowywani młodzieży i dzieci dla społeczeństwa i  ojczyzny), bo tam stawia się na twórczość i spontaniczność… Tak się wychowuje. W wolności - do samodzielności. Na Siorbie naszej międzyrzeckiej stawia się również na wysoki poziom artystyczny. 
            Harcerze potrafią się bawić (to cenna umiejętność). Dopingu szczodrze serwowanego występującym na scenie się uczy harcerzy i zuchów. To dla  występujących na scenie akces do poczucia się (ważnym) w drużynie, w gromadzie. Dowartościowanie, by człowiek miał motywację do stawania się  lepszym. Iskierka, jaka jest puszczana (słowa melorecytacji piosenki: bratnie słowo tobie daję/ że pomagać będziemy wzajem/zuch zuchowi druhnie druh/hasło znaj czuj duch) po zakończeniu imprezy scala społeczność druhów – także tych niemundurkowych, na przyszłość. Zostawia o sobie pamięć.
             W tym roku także, ta doskonale - przede wszystkim - zorganizowana impreza, teraz przez samych harcerzy, prowadzili ją: Adriana Portała i  Oliwia Matuszewska, zgromadziła drużyny zuchowe i harcerskie z okolic. Przyjechali, żeby się pokazać na znanej międzyrzeckiej Siorbie, i spotkać się z  przyjaciółmi z poprzednich koncertów, także kompanów z obozów i biwaków harcerskich. Całością kierują, jak w poprzednich latach, phm komendantka Hufca Międzyrzecz ZHP Maria Sobczak – Siuta i zca komendantki phm Hanna Barczewska, dwie ambitne i bardzo pracowite nauczycielki i  wychowawczynie pokoleń dzieci i młodzieży w Szkole Podstawowej nr 2, obecnie instruktorki Hufca ZHP Międzyrzeckiego im. Zawiszaków. Ich  olbrzymią pracę wychowawczą doceniają władze miasta, Starostwo Powiatowe (obecni byli przedstawiciele), Harcerstwo ma swoich przyjaciół w naszej 17 WBZ (st.chor. Maciej Skrzek) i GBS, który jako sponsor stale, programowo, wspomaga Harcerstwo i wiele innych społecznych lokalnych przedsięwzięć. Na widowni byli także dyrektorzy międzyrzeckich szkół.
            W tym roku na Siorbę’ 2016 przyjechały: Drużyny harcerskie: 1 Strzelecki Szczep Harcerski „Czarna Jedynka”, 65 DSH „Warta”, 19 DH  „Wataha” z Pszczewa, 2 DH „Iskry”, 12 DSH „Ogień”, ZD Zbąszynek, 22 DH „Krzesiwo”, 56 DH „Grom”. Zuchy: 2 GZ „Słoneczna Gromada”, GZ  „Leśne Pogotowie”, GZ „Rozbrykane Iskierki” z Przytocznej.
            W części konkursowej wysłuchaliśmy piosenek harcerskich, turystycznych, piosenek zuchowych i piosenek żeglarskich. Naturalnych było  przypomnienie, czym jest harcerstwo, jakim ideałom służy i celom wychowawczym. Fakty z podstawowej wiedzy z historii Ruchu harcerskiego, o  osobach i wzorcach osobowych – w gawędowej formie pieśni i utworów o dużych nierzadko walorach literackich, muzycznych, z jasnym, klarownym, nośnym przesłaniem, i programem na przyszłość. Scalającym drużynę – grupę osób o wspólnych celach i zainteresowaniach, określonym ponad stuletnim doświadczeniem i tradycją programie. Doskonale skomponowane melodyjne piosenki, które się chętnie śpiewa, poruszające w warstwie tekstowej,  trącające strunę pokładów ciepła wzajemnej akceptacji i bezpieczeństwa klarownych reguł zachowań społecznych i obywatelskich. Urocze i nieśmiałe – chociaż nie zawsze – zuchowe piosenki wykonywane przez najmłodszych, kilkuletnich zuszków, utwory starannie wybrane dla nich, dostosowane treścią i formą muzyczną do ich wieku, jako wstęp do wdrożenia do wychowywania w duchu wartości harcerskich, przyzwyczajenia ich od najmłodszych lat do  właściwych form zachowania, także jako propozycja spędzania części wolnego czasu – na kontaktach z rówieśnikami, formy rozwijających wszechstronnie zabaw.
            Turystyczne piosenki, związane ze zwiedzaniem wspomnienia, dziecięca ciekawość świata i innych ludzi, miejsc. Harcerska ciekawość dotycząca lokalnych tajemnic miejsc, zdarzeń historycznych, ludzi mieszkających obok nas. Odkrywanie świata, jego podszewek. Odkrywanie własnej wrażliwości na ten świat, harcerskiej wrażliwości, czyli tym, czym jest młodość i dziecięca ciekawość, której nie można dać wygasnąć. Element tajemnicy i wspólnego jej odkrywania, przygód obozowych, które się będzie pamiętało, i mówiło o nich jeszcze długo, przez lata. Gdzie się zawiążą przyjaźnie i miłości, a w tle  zostaną wzorce osobowe do naśladowania, postaci historyczne w informacjach przemyconych w gawędach i pieśniach. Wspaniała młodzieńcza przygoda,  która nazywa się Harcerstwo.
            Harcerze i zuchy pięknie wczuli się w poetykę pieśni szantowych. W kołysanie statku na falach morskich, w ich tzw. przechyłach, mających dwojakie ( nie do końca pokorne, jak harcerska czapka wlożona na bakier) znaczenie. W surowość życia marynarza. Starannie przygotowali dekoracje i  kostiumy do piosenek. Nic nie stoi na przeszkodzie, by harcerską przygodę aktywnego poznawania świata realizować na morzu czy jeziorze. Woda ma  także horyzont, tak jak droga przed widnokręgiem. Piosenki były wykonywane nie tylko z towarzyszeniem tradycyjnie gitary klasycznej, były też w  użyciu skrzypce, klarnet, bongo. Kilka pieśni spełnić mogło wymogi utworu poezji śpiewanej, były to nieproste kompozycje, dobrze wykonane, przy  starannym opracowaniu na instrumenty. Przy tym były typowymi piosenkami harcerskimi, z ich swoistą poetyką rozpoznawalną przy pierwszych taktach. Frazy poezji harcerskiej można cytować, rytmy reggae nucić („Bieszczadzkie reggae”) jak np. o skrzydłach (marzeń w locie realizowalnym), które zagarniały ekran nieba. Góry także można zdobywać, ich szczyty, wędrować dolinami (poznawać historię regionu), sycić oczy pięknymi krajobrazami. Chłonąć klimat czarownych starych domów napotkanych w wędrówce.
             Na koniec uraczył nas recitalem Zespół Harcerski „Płomienie” z Międzyrzecza, który – jaklo laureat poprzedniej Siorby” - wystąpił jako  tegoroczny Gość Specjalny „Siorby”. Urocze dziewczyny w harcerskich mundurkach bawiły widzów w godzinnym koncercie, pod sceną sekundowała im  rozbawiona harcerska widownia.
            Jakkolwiek głównym celem było wspólne pośpiewanie, spotkanie się przy piosence i bawienie się harcerskie przy piosence, poziom artystyczny śpiewania utworów konkursowych oceniało Jury w składzie: phm komendantka ZHP Hufca Międzyrzecz Maria Sobczak – Siuta, kustosz biblioteki Małgorzata Bukowska i st.chor. Maciej Skrzek z 17 WBZ. Gremium przyznało: Wyróżnienia dla druhów i druhen: Marka Macieja, Jagody Opala i Oliwii Fryza.
Złoty Siorbuś – GZ „Leśne Pogotowie”, Srebrny Siorbuś – GZ „Słoneczna Gromada Ciapuś ciapuś”, Brązowy Siorbuś – GZ „Rozbrykane Iskierki”.
W kategorii: Piosenka Harcerska: Złota Siorba – 2 DH „Iskry”, Srebrna Siorba – 19 DH „Wataha”, Brązowa Siorba – 56 DH „Grom”.
W kategorii: Piosenka Turystyczna: Złota Siorba – 12 DSH „Ogień”,  Srebrna Siorba – 65 DSH „Warta”, Brązowa Siorba - 1 Strzelecki Szczep Harcerski „Czarna Jedynka”.
W kategorii: Piosenka Żeglarska: Złota Siorba - 1 Strzelecki Szczep Harcerski „Czarna Jedynka”, Srebrna Siorba – ZD Zbąszynek, Brązowa Siorba - 22  DH „Krzesiwo”.
Nagroda specjalna od dowódcy 17 WBZ: wejście na ściankę wspinaczkową i zwiedzenie wojskowej Sali Tradycji: dla 22 DH „Krzesiwo”.
1 Strzelecki Szczep Harcerski „Czarna Jedynka”, jako najlepszy zespół, został zaproszony w charakterze Gościa Specjalnego na następną VIII Siorbę ‘2017 w Międzyrzeczu.
Organizatorzy dziękują Gospodarczemu Bankowi Spółdzielczemu, Halinie Pilipczuk (Starostwo Powiatowe), Andrzejowi Chmielewskiemu, dyrektorowi MOK, Zofii Plewa, Annie Sawka (sekretarz Gminy Międzyrzecz).


Iwona Wróblak
styczeń 2016