piątek, 29 listopada 2019


POKOT I


Ogólnopolskie Konfrontacje Teatralne P’asja-Konfr0ntacje-SpeKtakle-AktOrzy-TeaTr, zorganizowane przez Regionalne Centrum Animacji Kultury przy współpracy z Międzyrzeckim Ośrodkiem Kultury. Dwudniowy maraton teatrów amatorskich. Uczta…
Między spektaklami rozmowy, wymiana doświadczeń. Własne uwagi można, na tablicy w holu MOK, zapisać.
            Rada Artystyczna, złożona z czynnych aktorów młodego pokolenia (Sandra Herbich, Bartosz Bandura, Ida Ochocka), wyróżni kilka zespołów, ale nam, widzom, zostanie wspomnienie wydarzenia kulturalnego, spotkania z ludźmi teatru, z aktorami, ich fascynacjami – i przemyśleniami na temat tego, co ich nurtuje…
            Zespół Teatralny „A Co Mi Tam” z Międzyrzecza, tytuł spektaklu „Dobrze jest”,  reżyser Izabela Spławska.
            Premiera spektaklu miała miejsce w marcu. Humor tragifarsy, i coś jeszcze...  Leon, żywotny mąż pewnej rezolutnej kobiety, nie umie nawet porządnie, w sposób odpowiednio szybki, zejść ze świata. Ożywa ciągle, mimo aplikowania mu słusznej dawki domowej nalewki z jabłecznika (wyrób własny sąsiadki) – co skutecznie uwolniło 7 lat temu znajomej wdowy - od jej męża Janusza, ani podawania specjalnych ciasteczek... Leon jest odporny na trutki, wprost nie do zdarcia...Wokół tej jego cechy dzieją się w sztuce zabawne perypetie...
            Rzeczywistość sceniczna nie dzieje się w próżni społecznej. Przemówienie J.K. rozpoczyna spektakl, co psuje domowy telewizor... Awaria denerwuje Zofię, panią domu, a Leonowi oczywiście nie chce się naprawić urządzenia, co przelewa falę, pewnie wieloletniego, zniechęcenia do siebie małżonków. Przyjacielem domu jest pan Roman-grabarz, promujący dla przyszłych wdów – mężowie żon wszak mają to do siebie, że w końcu umierają – ostatni hit sezonu, kanadyjskie trumny z szybką. No i listopad to miesiąc, według statystycznych badań rynku sepulkralnego, prowadzonych od pokoleń przez rodzinny klan grabarzy, w którym powinien dać zarobić Romanowi ktoś z - Międzyrzecza...
            Robi się śmiesznie i strasznie, i już ten nastrój nas do końca sztuki nie opuszcza... Wiecznie żywy Leon NAWET w czasie mszy w kościele ożywa, co jest – dla wdowy – oburzające! Dobrze - ani żyć nie potrafił, ani umrzeć! Żadnego szacunku dla Niej, krzty dobrego wychowania! (Co ludzie powiedzą...). Kanapo-trumna jeździ po scenie. Świetna kreacja aktorska grabarza-ordynatora (dwie role - co za zbieg okoliczności...) przemęczonego pracą na zwiększonym etacie, wiecznie zirytowanego, besztającego lekarza za to, że ten, być może znowu nie całkiem trzeźwy, nie rozpoznał u pacjenta zgonu. Jest urzędnicza pielęgniarka dyżurna, próbująca przestrzegać obowiązujących przepisów przyjmowania i „księgowania” pacjentów w szpitalu, no i prasa, mniej czy bardziej lokalna, z jej irytującymi komentarzami... Dziennikarka wietrząca parę setek złotych zarobionych na sensacyjnej relacji z wydarzenia o z martwych wstającym obywatelu miasta Leonie S.
                Scena nieumarłości Leona kończy spektakl pt. „Dobrze jest!”. Trwa teatr ról społecznych osób zanurzonych w naszych, tutaj polsko - międzyrzeckich realiach, gdzie wszelkie zmiany poglądów wydają się bardzo trudne i – nie raczej nikomu niepotrzebne, wobec faktu 500+ dla córki, a dziwaczność (za)długiego żywota Leona –  skoro już zaczął umierać, jakaś... nieobyczajna... Ale dostosować (do sytuacji) się trzeba (np. brać 500+). Polskie obyczaje - owszem, wymagają celebracji, ale dobrze będzie (w tym wypadku) skremować ciało upartego Leona,  żeby znowu, w jakimś nieodpowiednim momencie, skoro taki źle wychowany, nie ożył...
            Teatr „Zza boru”. Zabór. Tytuł spektaklu: „Cztery  bliźniaczki”. Opiekun grupy Jan. A. Fręś. Scenariusz sztuki oparty jest na adaptacji prozy Argentyńczyka Raula Damonte Botana (ps. COPI), guru paryskiej bohemy, tekst w tłumaczeniu Edwarda Wojtaszka. Reżyseria i opracowanie muzyczne Dagmara Łanucha, realizacja światła i dźwięku Tadeusz Karkosz. Obsada: Weronika Osowiec, Magdalena Faron, Irena Karkosz i Lucyna Korczewska. Rzecz dzieje się na Alasce, pozornie eldorado dla poszukiwaczy złota i różnej maści awanturników, obojga płci, miejscu gdzie przed wymiarem sprawiedliwości ukrywają się przestępcy, a drobne złodziejaszki szukają okazji do szybkiego wzbogacenia.
            Sztuka jest o kobietach, bynajmniej nie słabych czy podporządkowanych (mężczyzn tam nie ma…), jak się okazuje, w sytuacjach granicznych, w ciągu narkotykowym, nie ustępują agresją mężczyznom... Dwie z nich są majętne, ich dom - przypuszczalnie, jak i złoto, duże zasoby gotówki w dolarach, pochodzą z rozboju, gry w kasynach Las Vegas.
            Pustka przedednia zimy na Alasce. Wielki pusty dom. Malamuty na podwórku, wielkie misiowate pieski. Scena zarzucona jest – dziecięcymi zabawkami, misiami... Gadżetem jest też rewolwer, z którego kobiety strzelają do siebie. Działki narkotyków. To zabawy dorosłych... Od heroiny nie stronią nieproszeni goście dwóch sióstr, także są bliźniaczkami, tylko nie poszczęściło im się (materialnie), nie były dość bezwzględne czy twarde, urodziły się w slumsach. Szukają zarobku i okazji, by zgarnąć nieco forsy... Na scenie wyłaniają się ze stosu lalek, jak pacynki... Rozmowa między czterema bohaterkami prozy Botana nie jest wolna od wulgaryzmów, bo taki jest przestępczy półświatek, zanurzony w oparach narkotycznych opiatów, sprowadzony do poziomu zwierzęcej walki o przetrwanie. Ich świat kręci się wokół szukania kolejnej dawki, przez krótką chwilę błogości, kiedy dadzą sobie w żyłę, w półśnie czy śmierci…, dokładnie nie wiemy, ale niestety – dla nich – się budzą, pojawiają się symptomy odstawienia; cierpienie, ból, fizyczny, psychiczny. Zwierzęcy, pragnący tylko, by przestało boleć ciało... Wydaje się, że w takim stanie nie ma miejsca na ludzkie odruchy...
            A jednak. W budzących się ze stanu narkotycznej zapaści narkomankach tlą się resztki świadomości, sentyment do psów, pamięć o siostrze... Rodzinie, wśród której dziewczyny czują się lepiej. Przed chwilą wobec najbliższej na pustkowiu osoby – konkurentki do pieniędzy, do używek – była agresja, podejrzenia, wybuchy wściekłości, a zaraz po tym – w rozpaczy, puszczenie wszelkich złych emocji, zmęczenie; typowo kobiecy siostrzany uścisk, obłapka, w samotności osoby zapętlonej w sieci nałogu. Przynosi łzy ulgi, chwilowe ukojenie. Przez większą część sztuki są „nieżywe”, tzw. złotym strzałem w żyłę, czy kulą rewolweru. Umarłe dla bliskich i społeczeństwa. Niemogące umrzeć, skazane na cierpienie, wieczne odradzanie w bólu. W żądzy złota, pieniędzy i wolności – nierealizowalnej... Dominuje ciężki nastrój beznadziejności osoby w szponach nałogu, z których, jak wydaje się, nie ma wyjścia... Spowiedź sióstr ubogich. Cykl ich życia. Kosmiczny. Tylko ból jest z tej ziemi.
            Przejmujący spektakl, dobra gra aktorska. Przestroga dla tych, którzy nie doceniają niebezpieczeństwa wpadnięcia w nałóg, w siły chemii, nikt im nie opowiadał o tym, albo nie uwierzyli, że nie warto – z żadnych przyczyn – zdegradować się do roli niewolnika heroiny. Nic nie wiedzą o jego bólu. O ślepocie ponarkotykowej. O cierpieniu. Pacynkowej sztuczności świata ludzkich lalek-chemicznych pacynek, z którego nie widać natury, słońca. Miłości. Perspektywy na inne życie.  
            Zespół „Efemeryczny smok” z Zielonej Góry, Środowiskowy Dom Samopomocy. Tytuł spektaklu: „Strych”. Kierownik grupy Beata Berling.
Strych, szuflady, jest gestami zamykany, otwierany, wyjmowane są Rzeczy. One, rzeczy, stwarzają relację wśród ludzi, są ich cywilizacją. Bez nich jesteśmy samotni, niepotrzebni sobie, bez celu kręcący się po scenie życia, niemający czym zająć rąk... Rzeczy są po to, by je komuś darować na przykład, i jest to wstępem do nawiązania relacji, do przyjaźni, do miłości. Książka wśród nich, rzeczy, symbol międzyludzkiej opowieści, tworzenia wspólnych mitów, może być czytana razem z innymi, jako Rzecz łącząca w dwójnasób.
            Rzeczy stały się symbolami. Płaskie dźwięki podkładu muzycznego jak nasze oderwanie od natury i jej naturalnych odgłosów. Stworzyliśmy już własną Rzecz-naturę. Śmieci-strychowych... Symbolem-Rzeczą jest walizka (podróżna), nasz w niej umieszczony dobytek (życia), jak dom (z Rzeczami) przenoszony do innych miejsc. Bezpieczeństwo jest parasolem, bo można go rozpiąć nad inną osobą, i razem być (po parasolem). Mieć parasol – jak ptak gniazdo – zaproszenie dla partnerki. 
            „2U1 Theatre” z Lubonia. Tytuł spektaklu „Kobieta ma wiedzę”. Występują Violetta Banach-Wysocka i Andrzej Jastrząb. Etiuda teatralna. Kobieta ma (W)iedzę.
Szkic do Szeptunki... Kobieta (Mudra, Mądra) chodzi po scenie (karmicznych Żywotów ludzkich) z lampą. Blask lampy – oświetla zupełną ciemność Sceny. Nanosi na scenę światło. Ma w sobie (dla mężczyzny, dla męskiego aspektu) tajemnicę odwieczną, niektórzy mówią, że tajemnicę dawania życia, rodzenia... Może nie tylko – taką tajemnicę. Może to zapomniana wiedza o swojej części wewnątrz niego-nich, własnych tożsamości. Wobec (przez setki lat, lub tysiące) wypchnięcia tej wiedzy ze świadomości, Tej wiedzy, tej Kobiety, która teraz powraca na Scenę. Cicho, lecz dostojnie, maleńkim światełkiem pradawnej Szeptuchy.
            ONA zatacza wokół siebie krąg (mocy/ wiedzy). Obronny też. Zbiera moc, jak ziarna piasku z kosmosu. Nakryta ciemną narzutą, JEJ twarz może nas przestraszyć, nie być, do końca, człowiecza... Jak aspekt człowieczeństwa. Połowa zazębiająca się z inną (innymi…). Jak zdejmie z siebie długą suknię i ciemny welon (zaślubin z własnym ciałem, materią-ciemnością) stanie się opłotem natury, tej całościowej, z prawami fizycznymi jeszcze nie odkrytymi, gałęziami drzewa. Jego-Drzewa zarzewiem, kłączem-które-wzrośnie.
            Z notatek na folderze: To opowieść o uzdrawiającej mocy kobiet/O strachu mężczyzn przed wiedzą/którą przekazują sobie kobiety/... Mężczyzna (aspekt męski) jak rodzący się embrion wkluwa się w Scenę, powoli wzrasta aż do pełnej wysokości, do partnerstwa. Kobieta namaszcza go, obdarowuje zielonością liści i kłączy, stanie się, dzięki niej(Nimi) – drzewem. Urośnie (dzięki kobiecie).
            …/nie chodzi o zemstę czy rzucenie uroku a raczej o uwolnienie się z rozpaczy i/oczyszczenie swojej świadomości/... O Pierwsze - chodzi. Pamiętane mgliście. Potem tłumione. O Powrót chodzi. O to by zrozumieć. Czym jest to co kobiece i to co męskie. I to Trzecie. Rozumiejące. Widz. My. Zaproszeni przez aktorów do interakcji. Do myślenia, do bez-intelektualnego odkrycia. Podobnego do zrzucenia (zwyczajowych skojarzeń) o długiej spódnicy, tak przez wieki kultura patriarchalna widziała kobiety (wiedźmy-czyli-te-co wiedzą), ostatnich pamiętanych cywilizacji, okruch dawnej wiedzy...
/okruchy pyłu dnia/między/światami/przesypujesz...
            Teatr „Pod morwą” z Lubniewic. Tytuł spektaklu: „Na dworcu”. Opiekun grupy Aleksandra Górecka.
Dworzec. Ponadczasowy, ale ciężar bagaży jest prawdziwy... Pasażerowie czekają na pociąg, który się spóźnia. Ale nie nudzą się, także i my widzowie dobrze się bawimy. Starsze małżeństwo, z dominującą żoną, besztającą męża. Ich obładowana bagażami córka - dobra gra aktorska. Na pierwszym planie zapowiadaczka pociągów, siedząca frontem do widowni – chyba najważniejsza osoba na dworcu… I oczywiście Pani Konduktorka, słusznej postaci kobieta, lubiąca rządzić pasażerami – świetna rola charakterystyczna.
            Na dworcu sprzedają przekąski, niestety ciągle te same… Tak jak w życiu. Nic się nie zmienia. Pociąg nie przyjeżdża. My grzecznie czekamy. A urzędnicy – tu kolejowi – mają etaty… I o to chodzi.

Iwona Wróblak
listopad 2019












środa, 27 listopada 2019


Szkolić zawodowo…


            Pan Janusz starannie dobiera grube (temperatura topnienia stali to 3000 st.C) rękawice, skóra w środku musi być mięciutka, przycisk na uchwycie spawalniczym trzeba czuć. Delikatnie... - mówi. Uśmiecha się – tak jak z kobietą...
            Równy sznureczek, plecionka spawu, łączy elementy w dużej konstrukcji. Sięga prawie pod sufit hali. To zawiasy do pieców hartowniczych, duże komory, w których hartuje się materiały gatunkowe, by podwyższyć ich twardość. Konstrukcja ma dwa poziomy, to efekt pracy zespołowej.
            Pan Janusz rysuje rysikiem kontur na blasze. Błotniki na przyczepkach – samochodowych, rolniczych, z czasem się zużywają. Nowe można, na gilotynie, wyciąć z blachy, tak by pasowały na koła, punktowo zespawać... Naprawić urządzenie do szlifowania desek dla zakładu stolarskiego, dorobić części; w rękach pana Janusza wydaje się to proste... Lata, czy dziesięciolecia, praktyki... Oprócz pana Janusza jeszcze kilku innych pracowników pracuje tu od początku, od ukończenia przez nich międzyrzeckiego Zakładu Doskonalenia Zawodowego, to jest ponad 20 lat... Niemal od początku powstania Warsztatów, przebudowanych z latach 70. z budynku masarni. Przed wojną w hali budynku była elektrownia parowa.
            Nie tak dawno świętowaliśmy Dzień Edukacji Narodowej, w WZDZ – szkolnictwa zawodowego. Integracyjne spotkanie. Kierownik Wojewódzkich Warsztatów Doskonalenia Zawodowego Tomasz Kliszcz mówił mi o potrzebie kształcenia w kraju jak największej liczby uczniów - ze względu na braki na rynku pracowników w zawodzie ślusarzy, tokarzy, frezerów. W Warsztatach uczą się wszystkiego - od początku. Po skończeniu szkoły i praktyk praca dla absolwentów tych kierunków na pewno będzie.
            WZDZ, jako funkcjonujący w ramach stowarzyszenia, posiadającego wiele jednostek szkoleniowych, ma refundację wynagrodzeń pracowników młodocianych ze środków Funduszu Pracy (Rozp. Min. Pr. i Pol. Społ. w sprawie refundowania ze środków Funduszu Pracy wynagrodzeń wypłacanych pracownikom młodocianym. Ustawa o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy). Nie ma jednak (od około10. lat) pieniędzy na etaty dla wykładowców, nie ma środków na materiały do praktycznej nauki zawodu. Obecnie szkolnictwo zawodowe,  jak mówią mi pracownicy WZDZ, z tego powodu - mocnego niedofinansowania z ministerstwa oświaty, prawie nie istnieje... Tymczasem w rozwiniętych krajach europejskich szkolenie zawodowe się ceni, dotacje państwowe są duże. Według opinii szkoleniowców rozbudowy wymaga szkoleniowy park maszyn, konieczny jest zakup nowych urządzeń.
            Miejsca takie jak to, gdzie na maszynach konwencjonalnych – które nie wymagają, w odróżnieniu od maszyn numerycznych - do realizacji zadania napisania specjalnego programu komputerowego (działania nieopłacalnego dla rynku mniejszych, jednostkowych usług), prowadzi się, obok działalności produkcyjnej, praktyczne, rzeczywiste uczenie zawodu. (Dobry) ślusarz – jak mówi mi znajomy pasjonat starych samochodów – to artysta... Nabycie podstawowych umiejętności zawodowych jest warunkiem szansy uczestniczenia w rynku pracy. Wszechstronnego doświadczenia zawodowego nabiera się ucząc się poprzez pracę na klasycznych, wykonujących różne zadania, maszynach konwencjonalnych.       
            W hali roboczej owinięta taśmą, nakryta, czeka na wysyłkę do klienta wiertarka stołowa (WSM-16). Nieduże urządzenie, części pracujące wytacza się od podstaw, z odlewu korpusu, na konwencjonalnych tokarkach WZDZ (jest tych maszyn w hali kilkanaście rodzajów), wyrób własny Warsztatów.  Wiertarka WSM-16 przeznaczona jest do wiercenia, pogłębiania, rozwiercania otworów w małych przedmiotach wykonanych z różnych materiałów. Znajduje zastosowanie w przemyśle optycznym, precyzyjnym, elektro-i teletechnicznym, maszynowym i innym. WZDZ robi je od lat 80., na konkretne zamówienie klienta.
            Hala frezarek. Pan Krzysztof  w akcji... W umocowanym w imadle prostokątnym kawałku metalu rytmicznie, w strumyczku Emulgatora (płyn chłodzi rozgrzany metal) zagłębia się ostrze głowicy frezerskiej. Warstwa po warstwie żłobi rowek – według przypiętego u góry rysunku technicznego, w rzucie z trzech stron.
Z okrągłych walców wytacza się na tokarce ślimacznice; podzespoły do maszyn. Trzeba to zrobić precyzyjnie. Pan Zbyszek (instruktor nauki zawodu) – o maszynach mówi mi, że – trzeba wiedzieć, kiedy maszynę włączyć, albo kiedy – wyłączyć... No tak.
            Wertuję jeden z podręczników, poradników mechanika... Kolumny tabel, algorytmy.  Niezbędne do wykonania podzespołów jest nieustanne odkurzanie szkolnej wiedzy z matematyki, tutaj bardzo praktycznie zastosowanej. Do wykonania części zamiennej do sprzętu rolniczego, innego, potrzebne są wiadomości o funkcjach tangens i cotangens; wzór matematyczny pozwala na precyzyjne wyliczenie kąta skosu np. zęba w ślimacznicy.
            Trzy hale maszyn – tokarki, frezarki, szlifierki. Do obróbki elementów płaskich i okrągłych. Wytaczarka karuzelowa... W hali głównej na ścianie tablica dla uczniów. Przygotowania do egzaminów praktycznych są w toku... Gwinty metryczne (używane w WZDZ), inne rodzaje narzędzi do gwintowania; stożkowe, rurkowe, amerykańskie - ze skosem pod innym kątem, według norm polskich i ISO... I wiertła, które należy dobrać do nich. Trasometr – nanosi rzeczywisty wymiar na detal... Kiedy wytłumaczy to ktoś z doświadczeniem, i wieloletnią praktyką – a uczeń słucha... - nie jest to takie trudne – mówi pan Janusz.

Iwona Wróblak
listopad 2019









niedziela, 24 listopada 2019


Ale co tam, przecież taka, jesień złota...

            Pomysł powstał spontanicznie. Jolanta Glura, długoletnia nasza międzyrzecka reżyserka, mająca na koncie wiele zrealizowanych spektakli, obecnie wykładowczyni na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, Jadwiga Rogala, studentka UTW i kilka innych osób, postanowiło dać artystyczny wyraz pięknej porze roku, jaką jest jesień, w Wieczorze słowno-poetyckim...
Wyszło bardzo akuratnie, literacko i artystycznie, też muzycznie.  Kosz pełen poezji, które były zeń brane i czytane. I przygotowany program słowno – muzyczny. Donata Marzec – Pawłowska z autorskimi klasycyzującymi kompozycjami, śpiewająca je do słów J. Tuwima, M. Pawlikowskiej Jasnorzewskiej,  J. Słowackiego („Beniowski” – chodzi mi o to/aby język giętki..). K. Przerwy Tetmajera – „Mów do mnie jeszcze”… pani Donata zagrała też „Preludium” F. Chopina…
            Mimozy, czyli nawłoć, piękne kwiaty, Czesława Niemena, kultowa interpretacja wiersza J. Tuwima. Odczyniamy uroki, aby nie wpaść w młodopolski pesymizm… Pozachwycajmy się także pomidorami – Wiesława Michnikowskiego (Addio pomidory…). Śpiewająca a-capella Maria Balcerkiewicz, nasz międzyrzecki talent wokalny. Fragment pięknej polszczyzny z „Chłopów” St. Reymonta – opisu jesiennej przyrody. Tak się – artystycznie i literacko – bawi nasz UTW…
            Kulinarne skojarzenia. Obfitość zbieranych na przełomie lata i jesieni owoców, warzyw. Czas działkowych zbiorów. Leśne grzyby, smakowite przetwory w słoikach. Kolory liści, złote, różnobarwne - znak symboliczny naszej rodzimej kultury. Nieco filozofii - Co ja jestem? liść, który spada z drzewa… Zapach pieczonych w ognisku ziemniaków. Dynie, gruszki, orzechy, korale z jarzębiny. Śliwki, konfitury. Soczyste nalewki.
 Dzień w kolorze śliwkowym. Poezja śpiewana przez Leszka Długosza …Ale co tam/przecież jesień złota/nie jest zła…
 Mądrości ludowe przy okazji wybrane i recytowane, dorobek pokoleń, starannie wybrane przysłowia i krótkie formy poetyckie, recytowane przez Zofię Ziarkowską. Pokochać jesień, z jej urokami, krótszymi dniami… Odśpiewane zostały chóralnie „Chryzantemy złociste…
            Muzyka w wykonaniu Tomka Puki, muzyka młodego utalentowanego, już docenionego na konkursach. Stanisława Moniuszki „Prząśniczka” na flet, instrumentalna. Uroczy wieczór. Poezja, muzyka i klimatyczny nastrój czytelni w Bibliotece Publicznej, czego trzeba więcej, by się dobrze bawić?

Iwona Wróblak
listopad 2019














piątek, 22 listopada 2019


O śmierci, obrządkach pogrzebowych, albo ich braku...


            Sala starościńska w Muzeum im. Alfa Kowalskiego w Międzyrzeczu. Spogląda na  nas ze ścian, jedna z największych w Polsce, kolekcja portretów trumiennych, po wojnie, staraniami pierwszego dyrektora Muzeum Alfa Kowalskiego, ocalonych przed rozkradzeniem, wywiezieniem.  Zbiór cennych zabytków  jest adekwatną ilustracją do tematu sesji historycznej: „ Na pograniczu światów”.
            Gościmy ze Stowarzyszenia „Pogranicze”, skupiającego pasjonatów i badaczy historii z Sierakowa, Międzyrzecza, Pszczewa, Międzychodu:  Karolinę Korendę – Gojdź i Katarzynę Sztubę – Frąckowiak z Pszczewa, Artura Paczesnego, historyka zatrudnionego w muzeum w Międzychodzie.
Czas jest listopadowy. Sprzyjający zadumie, refleksji, nad zagadnieniami sepulklarnymi. Co najmniej homo neanderthals, jak wynika z badań, posiadał, w swoich zachowaniach społecznych, obrzędy - zwyczaje pochówku członków gromad, o wcześniejszych czasach, między potopami, zimami nuklearnymi, niszczącymi faunę i florę, być może związanymi z cykliczną aktywnością superwulkanów, nic nie wiemy... 
            Karolina Korenda – Gojdź mówiła o zagadnieniach demograficznych w referacie „O śmierci dzieci i matek na podstawie pszczewskich akt zgonów z XVII – XIX wieku”.
            „Kobieta w ciąży jedną nogą do grobu dąży”... Smutna rzeczywistość stanu opieki zdrowotnej w minionych wiekach. Poród i połóg był okresem niebezpiecznym dla zdrowia i życia kobiety. Ponadto kobieta była wtedy, w myśl zasad religii chrześcijańskiej, „nieczysta”. Paradoksalnie dogmaty religii mogły ją chronić przed infekcjami. Może to spadek po nie dającej się tak łatwo wyprzeć z pamięci społecznej, liczącej tysiące, może dziesiątki tysięcy lat, tradycji samopomocy kobiet (mudrych, mądrych, dzieciobiorek) pełniących funkcje podobne do roli dzisiejszych lekarzy, położnych, w czasach, zanim mądre zaczęły płonąć na chrześcijańskich stosach... Funkcje nie tylko medyczne, także wspólnotowego wsparcia, obrzędowego przyjęcia nowo narodzonego dziecka do społeczności (w tradycji wielkopolskiej: kładzenie dziecka na ziemi, by (bogini?) je przyjęła, i późniejsza tradycja: przekazywanie dziecka ojcu; dotykanie główką powały (Bogu-ojcu wysokiemu Niebieskiemu). Słabym echem minionej dawno epoki matriarchalnej był być może przesąd-zakaz przechodzenia pod linkami z supełkami (zapętlenie pępowiny przy porodzie), zakaz podnoszenia w górę rąk (odpowiadający obawie o zbyt wczesne wywołanie akcji porodowej). 
            Według statystyk w omawianym okresie śmiertelność dzieci do 1 roku życia sięgała 35 %.  Śmierć noworodka, małego dziecka, była tak częsta, że należało się z tym „naturalnym” (Bóg dał-Bóg zabrał) wydarzeniem po prostu pogodzić (wola Boska)...  Mała dusza nieochrzczona nie trafiała wprawdzie do chrześcijańskiego piekła, ale do nieba także nie, i czyśćca, znajdując swoje miejsce w przestrzeni odrębnej (cierpieć nie będę, Boga oglądać – też nie, ale nie oszczędzone mi będzie słuchanie potępieńców). Do 2006 r. obowiązywała koncepcja  pochówku  limbusza (z łac. okraj, skraj), z mszą żałobną odprawianą przez księdza w białej komży, z ubranym na biało dzieckiem w trumience, z główką w wianeczku z kwiatów i ziół.
Kobieta, która umarła z dzieckiem nienarodzonym, wyprutym z jej łona (wyjętym w celu „pokropku”), owiniętym płótnem i zakopanym w ziemi, nie miała prawa być pochowana na cmentarzu, jak – chrześcijanie... Chowano ją pod cmentarnym płotem, na skraju lasu, w okolicach jej domu lub w pobliżu przydrożnego krzyża. Aborcja była karana bardzo surowo, tak jak za dzieciobójstwo – przez zakopanie żywcem, przebicie kołkiem, „jak wampira”, utopienie (prawo magdeburskie), przeciągnięcie przez płomień, biczowanie, rozebranej do pasa, rózgą.  Inną dotkliwą karą była banicja ze wsi. Osoba, która chciała pomóc skazanej, karana była „na gardle”.
            Do 6. tygodnia po urodzeniu dziecka położnica pozostawała „nieczystą”. Nie wolno jej było chodzić na mszę do kościoła, piec chleba, doić krowy, składać wizyt, musiała uważać, by nie przekroczyć progu, i mieć przy sobie coś metalowego, bo metal chronił „przed Złym. Zakaz wstępu na cmentarz, z racji tego, że płytko kopane groby były siedliskiem bakterii, chronił ją przed zakażeniem. 40 dni po porodzie następowało rytualne oczyszczenie „nieczystej”. Przy chrzcie swojego dziecka matka nie miała prawa być obecna, chrzcił je ojciec. Kobiety często umierały w połogu, statystyki mówią o wieku 30. roku życia. Położnice nie miały prawa do pochówku w obrębie cmentarza. Chowano ją za płotem, za obejściem, jak zwierzę.
             W następnych grupach wiekowych, aż do osiągniecia dojrzałości, śmiertelność była równie duża. Jan Kochanowski opłakiwał w „Trenach” swoją 30. miesięczną Urszulkę, nie zawsze było to dane tysiącom dzieci chłopskich, chowanych pod cmentarnym płotem, ich bezimienna śmierć miała często znaczenie zbliżone utracie zwierząt gospodarskich... Podobnie, w patriarchalnym społeczeństwie, rzecz się miała z ich chłopskimi matkami, umierającymi w połogu, które tak karano za ograniczenie przyrostu naturalnego – niczym straty gospodarcze w inwentarzu, na równi ze stratą wśród krów czy świń, dobra folwarcznego... Mówi się, że niewolnictwo pańszczyźniane mści się do dzisiaj zakonotowanymi postawami dużej części społeczeństwa (duch chłopa pańszczyźnianego), obojętności wobec działań obywatelskich, prospołecznych, głęboko zakorzenionej nieufności wobec każdej władzy...
            Tradycja, wsparta ideologią chrześcijańską, kobietę w ciąży uznawała za „nieczystą”(zgrzeszoną), skalaną złymi (diablimi-związanymi z biologią, z ciałem) mocami.
Religia chrześcijańska narzuciła prymat swej ideologii człowiekowi od narodzin. Chrzest, czy tylko tzw. „pokropek”, był warunkiem, by nadać człowieczemu noworodkowi prawo do wspólnotowego pochówku. Instytucja tzw. chrztu z pragnienia zakładała „naturalną” chęć znalezienia się w gronie wyznawców Chrystusa. Można było też dostąpić statusu bycia chrześcijaninem poprzez męczeńską (za wiarę) śmierć.
W przypadku spodziewanej rychłej śmierci noworodka chrzczono z tzw. „wody”, niekoniecznie w kościele, także w domu u położnicy, dziecko w ten sposób ochrzczone nie zawsze było odnotowane, jako urodzony w parafii człowiek, w księgach metrykalnych.
            Epoka nowożytna, industrializacja, uprawa ziemniaków, znacznie polepszyła warunki życia ludności. W XVIII wieku, wraz z rozwojem świadomości higieny ciała, wygasły dziesiątkujące ludność Europy epidemie dżumy. Cholera nie zbierała już tak obfitych żniw śmierci.
            Artur Paczesny, Paweł Głogowski, z Muzeum Regionalnego w Międzychodzie. Badania interdyscyplinarne mówią o historycznych związkach, wspólnocie dziejów regionu obejmującego okolice Międzychodu i Międzyrzecza. Cechą charakterystyczną omawianego terenu jest duża zasiedziałość wspólnot narodowych, świadomość społeczna, czy pamięć pokoleniowa, że leżą tam nasi ojcowie.
            Badania archeologiczne obejmujące prawy brzeg Warty wykazały istnienie cmentarzyska grobów popielnicowych kultury łużyckiej okresu halsztackiego, sprzed około 800 r. p.n.e. Nowoczesna technika daje wiele możliwości – stawiania dalszych pytań...        Programy informatycznej obróbki zdjęć z satelity, z dronu, nałożone na skan mapy z 1817 r. wykazały negatywy przyrodnicze, cykliczne zmiany klimatyczne (powódź w XIII wieku, która zalała cały Poznań). Laserowe metody obrazowania odzwierciedlają rzeźbę terenu bez roślinności, na obrazie wyłoniły się konstrukcje drewniane na palach, domostwa neolityczne, o wymiarach 40 na 50 m., ziemianki i piwnice, gdzie przechowywane były zbiory. Pokazał się kształt dawnego starorzecza, w procesie naturalnego meandrowania Warty, zmian jej koryta, i jej sztucznego „prostowania”. Wprawne oko może odczytać zmiany w środowisku, w jego szacie roślinnej, wyraźnie odcinają się od terenu ciemniejsze, proste linie intensywniej porastającej roślinności - próchnicze ślady po zalegających w ziemi resztkach bali drewnianych.   Widoczne na mapie podłużne wzniesienie, blisko 100 m., nazywane Górką zamkową, Grodziskiem, to cmentarzysko megalityczne, na którym nawarstwiały się pochówki z epok późniejszych. Z czasem ulegało ono zniszczeniu będąc przez wieki (król pruski zachęcał poddanych do pobierania stamtąd kruszywa) rezerwuarem kamienia i piasku, także współcześni „pasjonaci-poszukiwacze”, poprzez dziką eksplorację niszczyli resztki historycznych megalitów, kurhany czy pola popielcowe, napotkane pozostałości dawnych warowni. Zatarte zostały, na szczęście nie całkiem, ślady megalitycznego grobowca  sprzed 3.500 lat, popielnicowego cmentarzyska obrządku całopalnego. Wazy z prochami ze stosu całopalnego kryły też, w workach płóciennych, resztki ofiarnych ziaren, miodu.  Co ciekawe, podłużny kształt (symbolizował DOM) cmentarzysk Słowian, np. grobowce kujawskie, skierowany ku północy miał nachylenie pod kątem 16 stopni, w ślad, jak twierdzi jedna z teorii, za wędrującym ziemskim biegunem magnetycznym.
            Międzychód był ośrodkiem myśli luterańskiej. Także ośrodek włókienniczy – czarny kir używany do pochówków być specjalnością międzychodzkich rzemieślników. Pompa funebris  znajdował się w ogrodzeniu zamkowego kościoła ewangelickiego, usadowione we wnękach muru rokokowe płyty nagrobne z XVIII wieku, niedawno uwolnione od tynku, zasłaniającego je od lat 60.-70. (polityka tabuizacji zabytków niemieckojęzycznych). Płyty należały do niemieckiego patrycjatu; burmistrzów, sędziów, mieszczan, jest 6. dzieci pastora. Nagrobki dziecięce z aniołkami, rogami obfitości (czyli dobrem, którym obdarza Bóg). Laury i wawrzyny, róże – protestanckie symbole Chrystusa. Naturalistyczne wyobrażenia szczątków ludzkich, pamięć o epidemiach dżumy. Inskrypcje, kartusze, klepsydra, świeca, gromnica, korona żywota ludzkiego, kosa śmierci, chorągiew pogrzebowa. Czaszka i akant na każdym zabytku. Nekropolity m.in. rodu Unrugów. Najmłodszy z zabytków pochodzi z 1840 roku. Na płytach herby okolicznych rodzin, mających swe posiadłości w okolicach Międzyrzecza i Międzychodu.
            Katarzyna Sztuba-Frąckowiak „ Postawa personelu Obrawalde (Obrzyce) wobec pacjentów zamordowanych w Akcji T-4”.
Do likwidacji w Obrawalde były przeznaczone osoby „nie wykazujące, w długotrwałym leczeniu, poprawy zdrowia”, jako „bezwartościowi pożeracze chleba”, który można by przeznaczyć na wyżywienie niemieckich rodzin.
W XIX i w na pocz. XX wieku osiągnięcia psychiatrii niemieckiej były w Europie wzorem dla innych. Dojście do władzy NSDAP faktycznie cofnęło tę naukę do epoki średniowiecznej. Humanistyczne podejście do człowieka zastąpił tępy darwinizm promujący wąsko pojęty dobór naturalny. Prym zaczęła wieść, wpajana już w szkołach, ideologia „higieny rasy”, zasady eugeniki, w myśl której prawo do życia mieli mieć tylko piękni, mądrzy i tzw. wartościowi. Zaczęły powstawać Lebensborn, miejsca, gdzie zmuszano kobiety do rodzenia dzieci poczętych z esesmanami, osobami w typie nordyckim, aby wyhodować rasę „nadludzi”. Rasy nieużyteczne dla Rzeszy niemieckiej miały zniknąć, by nie zabierać „nadludziom” przestrzeni życiowej i pożywienia.
            Początkowo idea Akcji T-4 (nazwa pochodzi od ulicy Tiergartenstraße 4 w Berlinie, gdzie powstał pomysł Akcji T-4, obecnie jest tam muzeum ofiar eutanazji) w Niemczech w początkowym okresie ostatniej wojny wzbudziła silne protesty w środowiskach chrześcijańskich – katolickich i protestanckich, mordowano m.in., inwalidów, weteranów z I wojny światowej. Osoby przeznaczone do likwidacji, pacjentów szpitali psychiatrycznych, przywożono do szpitali położonych na wschodnich krańcach ówczesnej III Rzeszy.
            W kulturze europejskiej, niemieckiej, wielką uwagę przywiązywano do należytego pochówku osoby zmarłej, wierzono, że za niedopełnienie obrządku pogrzebowego mogła spotkać kara ze strony duszy zmarłego. Aby pochówek był właściwie przeprowadzony, ciało należało obmyć, ubrać w najlepsze ubranie (mundur) i ułożyć w trumnie. W Obrawalde nie zapewniano zmarłym żadnego z tych warunków, w odróżnieniu od  pogrzebów „zwykłych” Niemców, wobec których cywilizowane formy szacunku dla osób zmarłych były nadal w Niemczech kultywowane.
            W czasie, gdy w 1940 r. dyrektorem szpitala Obrawalde został, niebędący lekarzem psychiatrą, członek NSDAP Walter Grabowski, zasadniczej zmianie uległa forma opieki nad pacjentami szpitala, zaprzestano prowadzenia dotychczasowych sposobów leczenia, terapii poprzez pracę - w Obrawalde dotąd notowano duży odsetek osób powracających do zdrowia.  Grabowski odsunął szanowanych specjalistów, psychiatrów, pielęgniarki, osoby sprzeciwiające się idei eutanazji osób nie rokujących sprostaniu zadania pracy dla Rzeszy. Mord zlecano personelowi szpitala, została im wydana broń. Obowiązywał zakaz komunikowania się między oddziałami i zachowanie się tajemnicy. Nie wszyscy zatrudnieni godzili się na nowe zadania. Odmowa uśmiercania pacjentów nie powodowała zwolnienia z pracy, tylko odsunięcie od możliwości awansowania.     
Transporty pacjentów z głębi Niemiec przyjeżdżały na bocznicę kolejową Obrawalde w nocy. W atmosferze tajemnicy, selekcja osób przeznaczonych na śmierć, lub do pracy, za minimalne racje żywnościowe, miała miejsce na rampie kolejowej. W izolatkach (na oddziale 19) pacjentom podawano zwiotczający mięśnie Luminal, i uspokajający Weronal, aplikowano śmiertelną dawkę Skopolaminy z morfiną. Z prosektorium ciała przykryte kocem, po zabraniu ubrania, cenniejszych rzeczy, wyrwaniu złotych zębów, pacjenci funkcyjni przewozili wózkach na cmentarz, bez żadnej ceremonii pogrzebowej. Rodzinom pacjentów wysyłano zawiadomienia o śmierci pacjentów, i urnę z prochami, jako przyczynę zejścia podawano np. zachorowanie na gruźlicę.
Z czasem w Obrawalde, z powodu szybkiego zapełniania się cmentarza, powstały plany budowy krematorium, inwestycji nie zrealizowano z powodu wkroczenia wojsk radzieckich. W Obrzycach po wojnie w 1966 roku odkryto masowe groby, w których ciała pomordowanych układano naprzemiennie warstwami (sześć warstw), by zmieścić jak największą ilość, jak to określano, „materiału do wywiezienia”, „bezimiennych odpadów ludzkich”. Miejsca złożenia zwłok oznaczone były kopczykami ziemi i tabliczkami z numerami. Liczbę ofiar nazistów w Obrawalde szacuje się na 7000 do 10000 osób.

Iwona Wróblak
listopad 2019







środa, 20 listopada 2019


Między pędzlem a nutą

            „Żyły” Remigiusza Bordy. Żyjące tętnice; między ziemią, drzewem a niebem... Energia żył(y). Po drodze słowo, raczej jako określnik; też - między nutą a nutą. Poezja rzeczy. Do-słowna jak tao. Płytka zapisana cyfrowo, kolaż poezji i muzyki, przy współpracy z Rafałem Gojdką – artystą dźwięku z MOK. Do słuchania.
           
            Sala lustrzana. Na podeście gitara klasyczna i Remigiusz. Nuty jak pociągnięcia pędzlem, nuty jak obrazki ukończone w słowie.
Autorskie teksty. Bardzo dobra poezja. Wysłuchamy recitalu utworów z nowo wydanej płyty.
            Dom budowany. Dzieło naszego budowniczego życia. Elementy, składniki przyrody, ich konstrukcje, jak głębokie struktury kryształu, są jak miłość i dom. Kochać i mieszkać – to synonimy...
Spokój (i pokój) istniejący spokojem roślin. Dom (u nas wyobrażeniowo budowany) jest dla ludzkich, i nie-ludzkich (innych od człowiekowatych) istot. Przepiękna etiuda z podkładem muzycznym - jak puls, niesłyszalny dla większości ludzkich uszu, puls korzeni, tętno konarów żyjącego drzewa. Głęboko ekologiczne, głęboko buddyjskie.
            Głowa (tu rzeźba Głowy), jest jak obcy ewolucyjnie element (wobec upłyniętych miliardów mierzalnych jednostek czasu).  Nie umiemy jej, głowy, nosić, bo ciąży... To fakt, jest wielka. Ciężka. Mózg, mózgoczaszka, zużywa wielki procent energii naszego ciała. Tragiczny przybytek cywilizacyjny opowiadający opowieści, będący przypadłością typowo ludzką...
KTO? Mówi o tragicznej Swojej głowie (kto? opowiada opowieść?). Kto poza świadomością, która jest wybiórczą wypadkową zbiorczych (czy osobowych?) tożsamości.
Remik mówi swoimi tożsamościami.
            Czy – ze snu – się budzimy? Dobra-noc. Na pewno? Nasze jest życzenie dobrej-nocy, nieusprawiedliwione. Czyżby po-nocy, przebudzeni? Zbudzenie ze SNU to zadanie na ranek, cały dzień i wieczór, i dzień następny. Najważniejsze są, śniące czy niekoniecznie wstałe, słowa miłości do drugiego człowieka.
            Wszystkie pieśni Remigiusza, jak sądzę, są o miłości. O cichym, czasami głośniejszym – w ciągłym niedostatku, życzeniu możliwego trwania w Niej, w Miłości, jak na wielkiej stareńkiej łące, może reminiscencji czasu edenu, czy znowu – w życzeniowej opowieści o Edenie?? Źdźbło trawy opowie nam może o tym, to które nie zadrży na wietrze, bo tam nie ma meteorologii. Na tym Remikowym świecie nie ma zapowiadaczy pogody.
            Jaki związek jest, bywa, między gorącym sercem a zimnym kamieniem? Obydwa mają złudną naturę. Są tym samym Złudzeniem... Ważnym dla Nas, to prawda.
Życie w naszych snach jest prawdziwsze, kiedy nie jest  np. natrętnie podmiotowe. A wszystkie rzeczywistości są – równoległowiaste...
            Frazy. Miłość się kończy, jak wszystko, z powodów niedokończonych i nieznanych. Jak wszystko przemijalne. Bo taka jest natura rzeczy. Przemijająca.
Miłość zniewala ptaka, staje się jego wolność – niepotrzebną...? Tylko odcięte skrzydła przypominają o orlej naturze istot latających po niebie. Między miłością a jej brakiem/szczęście przynoszą czasem ptaki/odmieniające żywot/byle jaki... Urocza strofka. Katharsis oczyszczające morze ludzkich łez. Zaskoczenie końcem miłości? – nie powinno... Tak jak i - początkiem. Jeśli w niego wierzymy – w początek, czy w koniec...
Krótkie formy malarsko-muzyczne, etiudy Bordowe.
            Bossa nowa. Dotykać – z kimś – świateł gwiazd, mając ziemskie oblicze. Rymy w strofkach. Nieprzypadkowe. Orzecznikowe. Przypadkiem rozlane wino/jak słowo miłość. Jarzębiny w parku przypadkiem nawlekane jak koraliki zdarzeń. Poezja Remika jest przypadkiem szczególnym. Jest pomiędzy przypadkiem a jego, przypadku, celem. Zamierzeniem niewpuszczającym siebie na piedestał. Przez to uchwyconym... Być może.
Jak dotknięcie pędzlem, ołówkiem płótna czy kartki. Pozwolenie temu narzędziu wedrzeć, wpleść się z fakturę obrazu, zaburzyć jego fizykę, zapętlić ogniska interwencji w energię myślo-materii.
            Pytanie, jedno z wielu, o istotę naszych przyzwyczajeń i nawyków myślowych.  Jakiego rodzaju nieszczęście jest udziałem proszącego o dom czarnego kota?
Co jest dla naszego status quo – nieszczęściem. Co nas (niebezpiecznie) kolebie w korytku odziedziczonych po pokoleniach, może setkach pokoleń, stereotypów? Wielu z nas ma w domu czarne koty, z imionami, są członkami rodzin. Są piękne czernią swego futerka. Takty nut niepowiązane jak smutek po odejściu ukochanej kociej istoty, czującej.
            Zmiana znaczenia kontekstu pojęcia odbiera nam poczucie bezpieczeństwa. Podatność na destabilizujący nas niepokój związany ze zmiennością znaczeń znamionuje brak wewnętrznego ułożenia, które jest cechą oświeconych, jak by powiedzieli buddyści – którzy jednocześnie wiedzą, rozumieją, że na pewnym etapie uogólnienie, przywiązanie do zdarzeń i ich znaczeń są w danym momencie jedynym możliwym dostrojeniem do wewnętrznego pulsu. Z czasem przyjdzie zrozumienie, że nie ma podziału między burzą (uczuć) a burzą (wyładowaniami atmosferycznymi), obydwa pojęcia dotyczą emisji wielkich energii.
            Jest w każdym prawie utworze Remigiusza, mimo pozornej mglistości, zarys, pierwotny nakreślony szkic, potem rozwijany i realizowany. Jak obraz, artystyczny. Najczęściej bywa to – zapytanie (ubranie w słowa), z częścią odpowiedzi, pytanie o – projekt pytania...
            O miłości ciągle. Jaka jest miłość kulturowa. W rytmie tanga, w najbardziej wyrazistej miłosnej konwencji muzycznej, kojarzonej z namiętnością, mocą uczuć prowadzących do niemalże nienawiści wobec kochanej osoby... Antynomie i opozycyjność we wzorcach męskości i kobiecości. Świętość i ziemski padół, szczytne ideały literackie i burdelowa wersja dawania upustu podszeptom ciała ludzkiego. Człowiek – zwierzę i bóg... Czy zwierzęta są bogami? Przez większość epok paleolitycznych i późniejszych bywali Nimi.
            Jest Borda niewątpliwie wyczyszczony wewnętrznie, umyty – jak by to powiedział St. Ignacy Witkiewicz w „Niemytych duszach”, czyli, jak mówię – pisze dobrą poezję. Nie kłamie, raczej słucha swoich... tożsamości, bez koncepcji wyznaczania którejś z nich wyraźnego pierwszeństwa. W (nieustającej, jak myślę), spowiedzi, kaja się, że – nie kocha (dość wystarczająco) samego siebie. I wybacza. Zmienia (z założenia) swoje dogmaty, zmiękcza je przynajmniej, sprawdza i porównuje z obrazem w oczach innych. Jak w tantrze...
            Pisze Borda także mocny blues erotyczny. Męski, dosadny, z lekka ocierający się, bardzo delikatnie, o to, co niektórzy nazywaliby zgrubieniem... a jest, myślę, walką z zastałymi konwenansami, i piękną poezją miłosną. O teatrze miłosnym zdejmowania i (kulturowego) nakładania na siebie – tu bielizny, przez kobietę, by mężczyzna miał co z niej zdjąć. I taka jest, odwieczna, umowa między nimi – Ona jest w rzeczach, o których wie, że On je z Niej zdejmie. Bo taka jest konwencja. Nie zawsze zła...
            Uroczy wieczór z Remigiuszem Bordą, z Domem Sztuk z Kęszycy, gdzie od wielu lat tak wiele  ciekawego się dzieje. Tatiana i Remigiusz Borda są nieprzeciętnymi osobowościami. Wielokrotnie oboje prezentowali swoje wystawy, zapraszali do Kęszycy na coroczne spotkania przyjaciół „Domu Sztuk”, i na zajęcia chińskiego Qigongu, ninjutsu, bioenergoterapię, masaże metodą Breussa, nastawianie kręgów i stawów, terapie psycho-energetyczne i inne... Czekamy na dalszy ciąg, na kolejne wydarzenia z ich udziałem, i na kolejną płytę Remika.

Iwona Wróblak
listopad 2019