czwartek, 27 czerwca 2024

 

Archeolodzy pracują na ulicy Stoczniowców Gdańskich


Dwa dni badań, dziewięć śladów pochowków, obiekty oznaczono numerami, szkielety ludzkie w drewnianych trumnach ułożonych rzędowo, twarzą w kierunku wschód-zachód, typowe dla nekropolii położonych za miastem, co zostało uregulowane w prawodawstwie napoleońskim w XVIII wieku, wcześniej cmentarze znajdowały się wokół kościoła. W wykopie nie natrafiono na mur cmentarny, jesteśmy więc w obrębie starego XVII cmentarza ewangelickiego, poza murami dawnych nekropolii można natrafić jedynie na pojedyncze mogiły, gdzie chowano ludzi z jakichś powodów wykluczonych ze społeczności.

Przebudowywana ulica Stoczniowców Gdańskich 1970, z chodnikiem do linii drzew, fragment obszaru dawnej nekropolii dotykającej obecnego Osiedla Centrum, być może także z jakąś częścią pobliskiego parkingu. Cmentarz służył dawnym protestanckim mieszkańcom Międzyrzecza, ich kościół, jeszcze drewniany, jest na mapie J. Harnischa z 1870 roku w obrębie dzisiejszego Rynku – na miejscu, czy w pobliżu, obecnego XIX wiecznego kościoła św. Wojciecha.

Cmentarz nie jest wielopoziomowy, jest jednowarstwowy, widocznie wtedy, poza miastem, było dużo potencjalnego miejsca na nowe groby. Stwierdzono to, bo rura jest kładziona na 2,5 metra i tę głębokość miejsca archeologicznie wyeksplorowano.

Archeolog Daria Kaniewska w wykopie pokazuje mi zarys szczątków drewnianych trumien, w jednym widoczna jest miednica i kości udowe. Obok wykopu - zabytki już wydobyte, są bardziej zniszczone niż zaobserwowana tydzień temu na hałdzie piasku czaszka, widać kości długie, fragmenty czaszek, paliczki, metalowe wygięte uchwyty do trumien, wcześniej pokazały się górne ich pokrywy i podłogi. W profilu wykopu – resztki spróchniałego drewna.

Archeolog Artur Sobucki mówi, że z powodu braku intencjonalnych przedmiotów w grobach – tak było od XIV wieku, od czasu przybycia zakonów żebraczych - w przypadku chrześcijańskich pochowków trudno jest bez badań określić dokładniej wiek znaleziska (przedział od początku XVII - do lat 30. XX wieku), stopień zachowania szczątków w dużej mierze zależy od środowiska; wilgotności, składu gleby itp. Kości zostaną, po oczyszczeniu, umyciu, wysłane do badań antropologicznych.


Iwona Wróblak

czerwiec 2024 r.













wtorek, 25 czerwca 2024

 

W deszczu, ale rodzinnie...


Spotkanie integracyjne dla Rodzin i Przyjaciół Domu Pomocy Społecznej w gościnnej Leśniczówce nad jeziorem „Głębokie”, tym razem w deszczu... Organizatorzy: Polskie Towarzystwo Walki z Kalectwem Koło w Międzyrzeczu, Dom Pomocy Społecznej i Warsztat Terapii Zajęciowej w Międzyrzeczu byli też i na to przygotowani, mają duże doświadczenie w organizacji imprez – chociaż, jak żartowano – nie było deszczu w umowie najmu z Nadleśnictwem Międzyrzecz...

Przygotowania trwały od wczoraj. Autobus przyjechał punktualnie, szutrowa droga na Głębokie. Miejsce z malowniczą wieżą widokową, stoły i siedzenia, gry i zabawy czekały, program corocznego spotkania starannie opracowany, pozostało śledzenie aplikacji internetowej pogodynki, z czającą się chmurą... Deszcz nie mógł wpłynąć na cel, jest nim zawsze: budowanie więzi rodzinno-przyjacielskich, utrzymanie kontaktu z osobami spokrewnionymi i znajomymi, dla człowieka niezbędne bezpieczne minimum egzystencji społecznej; Miejsce okolone zostało przez rozpięte na lince kolorowe trójkąty – w sferę prywatno – społeczną, na rozmowy, zabawę, w urokliwej Leśniczówce, terenie bogatym w walory przyrodnicze, w pobliżu ścieżki edukacyjnej. Z otwartym na dzielenie się swą olbrzymią wiedzą leśniczym Edwardem Hassą.

Po powitaniu przez dyr. Annę Kwiecińską gości – jednak deszcz, miejscami rzęsisty. Co robić w czasie deszczu? – śpiewać. Dobrze się bawić na pikniku. Schroniliśmy się po prostu pod wiatą, bliskość nie była przeszkodą, mogliśmy rozmawiać, i wysłuchać się wzajemnie. Wziąć udział w zestawie pomysłowych gier i zabaw, gadżety; bębenki, gitary („grali” na nich estradowo Krzysztof i Marcin) przygotowali pracownicy DPS WZT, przy współudziale uczestników WTZ.

Ogromne stwory wielorybie, i inne, napompowane powietrzem, chodziły wśród nas, były lśniące kolorami pompony, wielkie okulary szczęścia, i ważne - empatyczni, o niezużytej energii pracownicy DPS. Śpiewali uczestnicy, jest tam kilku stałych wokalistów: Przemysław Sokołowski, Łukasz Wilczyński, Marcin Serkis, Krzysztof Bielecki, tańczył swoje autorskie układy breake dance Grzegorz Nowakowski. Wiersz czytał Marcin Mazurkiewicz.

Zespół bębniarski. Rozdano instrumenty: grzechotki, tamburynki... Piosenka do śpiewania – kartki ze słowami rozdawano. Ciekawy tekst - „(…) podnieś dłonie do ucha i słuchaj (…) morze snuje opowieść (...) otwórz tę mapę życia, i słuchaj (…) świat za uszy złap (…) wybiegnij w świat (...)”. Równający do rytmu tembr bębnów, to umiemy wszyscy, ze stopniem niepełnosprawności większym czy mniejszym – wsłuchać się w rytm (też) naszego świata, przywspólnego z innymi/człowieczymi. Otworzenie się na totalne słuchanie. Na uważność. Szczupłość miejsca w wiacie nie przeszkadzała.

„Pociąg” się utworzył między krzesłami, z konduktorem czy motorniczym z lizakiem. Nieskomplikowanie disco z głośnika, błyszczące kolorowe pompony, cóż więcej trzeba? Kiedy radość/satysfakcja jest wpisana w program rewalidacyjny, jako jedna z ważnych recept na szczęśli(wsz)e życie. Lub ważniejszych niż wiele innych rzeczy.


Iwona Wróblak

czerwiec 2024 r.



















czwartek, 20 czerwca 2024

 

Historie Łemków, naszych sąsiadów. Stefan Furtak opowiada...


Muzeum w Międzyrzeczu, sala portretów trumiennych, Stefan Furtak, drugie pokolenie Łemków skierowanych do Międzyrzecza i okolic w wyniku niesławnej akcji „Wisła”, i Katarzyna Sztuba – Frąckowiak, historyczka, pracuje w Muzeum.

Odczarować historię. Jak powiedział pan Furtak, (w wyniku doświadczeń) Łemkowie nie do końca chcą się odkryć, ale informacje o Nich są Nam, Polakom, niezbędne... Tak myślę. Tam, gdzie jest wiedza o drugim człowieku – mnie ma lęków, jest wzajemny szacunek. Nikt nie może negować naszego prawa, kim chcemy być. Polacy to powinni rozumieć... Łemkowie – obywatele polscy należący do wschodniego kręgu kultury na Łemkowszczyźnie, nie angażowali się politycznie. Pan Furtak, dyr. SP nr 4, rusycysta, muzyk, za namową dyrektora Andrzeja Kirmiela przyszedł opowiedzieć o Swojej rodzinie, jej dziejach, o powojennych losach Łemków. Słuchamy.

Historia najnowsza wieloetnicznego Międzyrzecza, gdzie na przestrzeni wieków mieszkali razem z Polakami – Żydzi, Niemcy, Szkoci, od niedawna są Ukraińcy, a od 1947 r. Łemkowie, którzy wrośli już w nasz krajobraz kulturowy. Ale polityka, czy chcemy tego czy nie, zawsze się nami zajmuje...

Wspomnienia... Nie są łatwe. Emocje. Strata gór – łemkowskiej świętości, bez rekompensaty za nią. Wygnanie z Łosia – dużej zasobnej wsi w Beskidzie Niskim na Łemkowszczyźnie. Długa, pełna upokorzeń, droga na tzw. ziemie odzyskane – w tym przypadku do Międzyrzecza; przymusowe przesiedlenie obywateli w obrębie tego samego państwa polskiego. Konwojenci transportu, w którym jechała rodzina Furtaków i Gebuzów – ze strony matki pana Stefana, zachowywali się przyzwoicie, nie zawsze tak było, ale po przyjeździe czekała powitalna tablica – dla żołnierzy eskortujących „ukraińskich bandytów”... Zapowiedź upokorzeń, jakie czekały w najbliższych latach Łemków. (O)Powiedzieć do końca tę historię, z prywatnej osobistej perspektywy, z rodzinnego pana Furtaka punktu widzenia. Każda rodzina ma inne doświadczenie. Pamiątki rodzinne traktowane jak relikwie.

Ojciec pana Furtaka został, tak inni młodzi ludzie, przez żołnierzy czekających przy wagonach z listami nazwisk wyłuskany z transportu i skierowany do niesławnego obozu, filii Auschwitz, kiedyś z obsługą niemiecką, teraz – polską, równie brutalną, w Jaworznie, gdzie po wojnie byli osadzeni Niemcy, potem Ukraińcy, Łemkowie, AK-owcy, opozycja antykomunistyczna. Bity i torturowany, zmuszany by podpisał zeznanie, że był w Ukraińskiej Powstańczej Armii, i 6. miesiącach uwolniony. Ale ON nie był w UPA. Rządowa polityka czystek etnicznych realizowana wtedy przez komunistyczny rząd o stalinowskiej proweniencji, gdzie w dodatku (czy dużym...) polski endecki faszyzujący nacjonalizm był mocno osadzony. Ale pan Stefan Furtak nie chce mówić o polityce. Chce mówić o swojej rodzinie.

Obecnie w naszej po ostatniej wojnie mono etnicznej ojczyźnie dominują Polacy. Łemkowie nie są Ukraińcami – przy całym szacunku pana Stefana do Ukraińców, zwłaszcza dzisiaj, w dobie wojny. Łemkowszczyzna należała przez wojną do wieloetnicznej Polski, na mapie ich mała ojczyzna Łemkowyna – czyli Rusnacy, wciśnięta jest między Ukrainę, Słowację i Polskę.

Łemkowie zawsze czuli się niezależni, odrębni, mieszkali w zwartej grupie. W Łosiu wszyscy mówili po łemkowsku, kilka polskich, żydowskich rodzin – też. Łemkowyna – to teren pofałdowany, łagodne niewysokie góry, z szerokimi dolinami porośniętymi lasem, co oddaje, jak mówi pan Stefan, charakter Łemków; byli rolnikami, uprawiali ziemię, tam też był, jak w innych regionach przedwojennej Polski, w wyniku działów rodzinnych, głód ziemi, przeludnienie na wsi...

Pan Furtrak - żeby zaludnić puste, po wygnaniu Niemców, ziemie zachodnie przydzielone Polsce traktatem, można było zrobić to inaczej, pokojowo zachęcając do przeniesienia - na tereny, gdzie kultura cywilizacyjna, techniczna, były wyższe. W tym wypadku nie o to chodziło. Decyzją władz polskich wprowadzono absolutny ZAKAZ opuszczania miejsca zamieszkania; a ci, którzy mimo to podróżowali, np. chcieli zebrać zboże ze swych pół, lądowali w Jaworznie. Nie pomogły pisma do premiera, prośby były masowo odrzucane.

We wsiach, osadach, zajmowali się rzemiosłem; kamieniarstwem – budowali przydrożne kapliczki z piaskowca, akcesoriami kuchennymi (pan Furtak ma w zasobach rodzinnych pamiątkę - wałek drewniany, też obrus i cukiernicę z Galicji). W Bielonce (Gorlice było terenem roponośnym) wydobywano z ziemi maź - smarowidło do maszyn, handlowano dziegciem (sucha destylacja drewna). Sekerzy to stereotyp przedwojennego Łemka, ówczesny finansowy establishment, w wielomiesięcznych podróżach biznesowych na wozach rozwozili towar po gospodarstwach, w Galicji, Litwie i Łotwie, Warszawie. Byli zasobni, do pracy w domu wynajmowali robotników, ich żony zatrudniały gospodynie. Konie mieli najbogatsi, zwierzęciem pociągowym był wół. Inwestowali w domy z cegły, z łazienkami. Nie we wszystkich wsiach łemkowskich tak było, były też uboższe osady.

Polacy mieli zająć w 1947 r. miejsce Łemków po ich deportacji, wyludnione łemkowskie wsie pozostały jednak puste, to był trudny rolniczo teren, i nieuprawianą ziemię zalesiono... Na zdjęciach tam, gdzie były osady ludzkie, dziś stoją symboliczne Drzwi – na znak pamięci o chatach (chyże – jednobudynkowe domy z zagrodą, sienią, z dwoma pomieszczeniami gospodarskimi), których już nie ma; po wyobrażeniowym otwarciu tych wrót do świata przeszłego jest – pustka, i krzywda ludzka, bo do wsi nie pozwalano wrócić, i dotąd nie zrehabilitowano łemkowskich więźniów Jaworzna, jak uczyniono to z AK-owcami, jak mówi pan Furtak – państwo polskie nie zdało tu egzaminu. Dom mamy zachował się, po domu ojca nie ma śladu.

Łosie – wieś rodzinna. Dziadek trzy lata przed wygnaniem zbudował nowy dom, musiał go z rodziną w ciągu paru godzin opuścić – na zawsze. W Łosiu w centrum stała cerkiew z 1810 r. w bizantyjskim stylu zachodniołemkowskim, z polichromią ze złoceniami, gdzie nie tylko się modlono; była ośrodkiem życia społecznego. Lokalny proboszcz parafii greckokatolickiej, jego żona, cieszyli się szacunkiem w społeczności. Religia była autentyczną potrzeba duchową, Łemkowie tutaj odczuli dopiero w pełni brak swojego kapłana. Diak zaczynał śpiewać pierwszy; był nim dziadek pana Furtaka, w cerkwi nie ma organów, jest głos ludzki, liturgia – dialog z wiernymi, jest śpiewana. Łemkowie kochają śpiewać, są muzykalni, to ich życie, jak woda i powietrze, harmonia tworzenia muzyki z dodaniem 2., 3. głosu.

Muzyka była zawsze rodzinie Furtaków-Gebuzów, mieli piękne głosy – sopran, tenor, baryton i bas – i repertuar pieśni religijno-rodzinnych, np. na Dzień Zaduszny... Ojciec pana Stefana chciał grać na skrzypcach, ale po przyjeździe na ziemie zachodnie nie stać go było na instrument, grał na akordeonie i mandolinie, muzykowali w domu i w Ognisku Muzycznym. Brat nauczył się gry na pianinie i perkusji, syn pana Furtaka Piotr uczył się w międzyrzeckiej PSM, w Liceum Muzycznym w Poznaniu grał na oboju, studiował w Akademii Muzycznej.

W Łosiu była dobra szkoła, 4. klasowa, ale nauka trwała 6 lat, w czytelni publicznej - książki, czasopisma. Nauczyciel nauczał w języku ruskim, dbał o edukację dzieci, rozmawiał o niej z rodzicami. We wsi był teatr amatorski, odbywały się festyny, kultura była potrzebą duchową. Stryj skończył Seminarium Nauczycielskie. Dziadek mamy był rolnikiem, miał 6. dzieci, i z nimi przyjechał do Wojciechówka... Wysiedlenie zrównało finansowo Łemków...

Łosie były dużą wsią, otwartą na świat, mężczyźni ubierali się na sposób miejski, na zdjęciu, jako drużby, jest ojciec pana Stefana i stryj – z szablą, w kapeluszu, z kotylionem wpiętym w klapę garnituru, kobiety nosiły stroje tradycyjne, mężatkom wypadało mieć na głowie chustki. To zdjęcie pana Piotra Furtaka, ostatnie jako wolnego człowieka przed wysiedleniem, następne, po zwolnieniu z Jaworzna, jest już zupełnie inne...

Łosiowy, łemkowski świat spajała religia greckokatolicka. Wigilia przed Bożym Narodzeniem, Święto Jordana Objawienia Pańskiego obchodzone 19.01.; po nabożeństwie w Cerkwi ludzie idąc w procesji przychodzili nad rzekę, rąbali przerębel, ksiądz święcił wodę, ludzie nabierali ją do naczyń, by pokropić zwierzęta, dom, i wziąć do ust łyczek tej wody – tak dla zdrowotności... Bolesny był dla nich przez wiele lat po wysiedleniu zakaz sprawowania kultu, duchowni, jako inteligencja łemkowska, także były więzieni w Jaworznie. Pan Stefan Furtak pamięta smutną atmosferę pokątnie świętowanej Wielkiejnocy w nowym miejscu. Po odwilży w 1956 r. proboszcz rzymskokatolicki wyraził zgodę na odprawianie greckokatolickiego kultu, msze św. zaczęły mieć miejsce w kościele św. Wojciecha, ks. Michał Pasławski odprawiał w Bledzewie mszę św. raz w miesiącu, wtedy Łemkowie, jak mówi pan Furtak, zobaczyli że istnieją... Z czasem msze w rodzimym obrządku greckokatolickim zaczęły odbywać się w poprotestanckim staroluterańskim kościele, dziś jest to Cerkiew na ul. Ks. Ściegiennego.

Krążymy wokół tematu - traumy Łemków; akcji „Wisła”. Odpowiedzialnością za zamach na gen. Karola Świerczewskiego obarczono całą społeczność łemkowską, co było doskonałym pretekstem do masowych wysiedleń. 9. czerwca 1947 r. wieś Łosie została otoczona przez wojsko polskie, dano ludziom 2 godziny na spakowanie się... Szok! Niedowierzanie, lament, zdenerwowanie, ludzie lękali się, nie wiedzieli, dokąd jadą. Na wóz Furtakowie załadowali pościel, ubrania, paszę dla zwierząt, inwentarz – na samochody wojskowe. Żołnierze ustawili ich w kolumny, szli kilkanaście kilometrów do punktu zbornego w Gorlicach, na plac przy bocznicy kolejowej otoczony drutem kolczastym. Trzy doby pod gołym niebem, namioty tylko dla dzieci i starców. 341 osób w wagonach. 12.06.1947 r. podstawiono pociąg do Międzyrzecza, transport nazywał się R-220, wagon był bydlęcy. Do wagonu załadowano 4 rodziny i inwentarz. Wzdłuż pociągu umundurowani żołnierze z listami nazwisk ludzi, którzy musieli wyjść i dokądś ich zabierali. Powrócili ze śladami pobicia. Tato pana Furtaka nie pojechał z nimi do Międzyrzecza...

Ojciec pana Stefana trafił do Jaworzna, do siedziby Urzędu Bezpieczeństwa. Bitego i torturowanego trzymano w piwnicy 3 dni. Kolumna z więźniami była pędzona spod bram więzienia przez całe Gorlice, z tablicą: „śmierć banderowcom”, do Jaworzna. Obóz przejęli po wojnie Polacy z całą infrastrukturą, rozbudowali. Uwięzionych tam było ponad 4000 Łemków, Ukraińców; dzieci, kobiet a nawet noworodków. Załoga Jaworzna, mieszkańcy miasta i okolicznych wsi, byli bezwzględni. W barakach mieszkało po 200-300 osób, mordercza praca, upokorzenia, głód, brud. Przez 6 miesięcy. Kazali podpisać zobowiązanie do milczenia o tym, co tam przeżyli... Opowiedział dopiero po 1956 r., inni Łemkowie milczeli jeszcze dłużej. Przeżycia zostały, ale nie dał się złamać, zachował godność, nie wstydził się być Łemkiem. Niezaleczona trauma do końca życia ojca pana Stefana.

Na stacji w Międzyrzeczu grała orkiestra wojskowa, na placu przedstawiciele Urzędu Repatriacyjnego. Witali żołnierzy konwojujących „ukraińskie bandy”. Wojskowymi samochodami wieźli ich do miejsc, gdzie mieli zamieszkać. W Wojciechówku na folwarku rolnym były 3 zdewastowane domy; Łemkowie przybyli jako ostatnia grupa przesiedleńców, domy były już wyszabrowane. Powitał ich widok zarośniętego chwastami podwórka, zamiast okien zastali otwory po nich, dziurawy dach. Chaty bez pieców; zabrana z Łosia płyta z pieca bardzo się przydała do ugotowania ciepłych posiłku. Otwory okienne pozasłaniano kocami, spali na podłodze. Do Wojciechówka przyjechało ponad 100 osób, byli zdani na siebie. Z pobliskiego lasku rozkazano żołnierzom ich śledzić...

Po kilku dniach przywiezione zapasy się skończyły. Przywiezione krowy-żywicielki pozwoliły im przeżyć... Administracja polska obiecała kartki żywnościowe, ale nie wystarczały, by jeść do syta.

Wielkanoc na Łemkowszczyźnie była świętem radości, po górach rozbrzmiewały dzwony... W Wojciechówku ludzie próżno czekali na swoje dzwony świąteczne. Rozpacz. Przynieśli pasche – święconkę, był ogólny płacz...

Wśród diaspory łemkowskiej przez lata istniała solidarność grupowa, tęsknota za dawnym brutalnie odebranym światem ich przodków. Każdy Łosianin przybyły do Międzyrzecza był serdecznie witany – to był ich, święty czas, ich własny, góry wieczne. Ojcowizna.


Iwona Wróblak

czerwiec 2024 r.















poniedziałek, 17 czerwca 2024

 

Euforycznie i głośno Między-Rzekami


Prawie całe miasto słyszało – bez wychodzenia z domu. Mocne głośniki, dwudniowe świętowanie Dni Międzyrzecza. Do późna w nocy. Fanów mocnej muzyki było podobno dużo. Euforia dźwięków przy hali Międzyrzeckiego Ośrodka Sportu i Wypoczynku. DJ-e znani, i słyszalni.

Za dnia było nieco ciszej. Ja wybrałam się na prezentację sekcji z naszego MOKu, Chóru „Piccolo” Ewy Witkowskiej występującego z z fragmentem „Koncertu Disneya”, w który brali udział młodzi, bardzo zdolni i świetnie wyedukowani adepci sztuki wokalnej: Lena Szuman, Kornelia Kowalewska, Joanna Suwiczak, Ada Białek, Marysia i Ania Merdas, Nina Michalczak, Marcelina Czujko, Eliza Sabiło, Nela Stolarczyk, Alicja Ciesielczyk - Olanin, Zuzanna Tomaszewska, Hanna Strychała, Weronika Romaniuk i Wiktor Śpiewak. Z przyjemnością obejrzeliśmy Grupę Taneczną „Trans” - dziecięcy urok najmłodszych i profesjonalizm najstarszej grupy, dynamika, radość tańca i ruchu, dopracowane układy choreograficzne. Nasz utytułowany zespół „Trans” niedługo jedzie na Galę „Miss Polski”.

Promujące sprawność fizyczną „Artystyczne Formy Ruchu”. Piękne stroje tancerek ze Studia Tańca Gold, gdzie tańczy ok. 100 osób w 4 grupach, dzieci i młodzież od 4-18 lat. Hip-hopowe układy BatSquad - Justyny Wittchen, laureatki Konkursu Piosenki Lubuskich Konfrontacji Artystycznych Piosenka '2024 - Ula Malinowska i Lena Kaczorowska. Koncert prowadził Roman Awiński.

Na obszernym parkingu przy Międzyrzeckim Ośrodku Sportu i Rekreacji – stoiska rękodzielników. Stoiska Straży Pożarnej, Komendy Powiatowej Policji w Międzyrzeczu, Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej. Zamki dmuchane dla dzieci, Wesołe Miasteczko z jego licznymi atrakcjami. Można było sobie zmierzyć ciśnienie krwi. W przeddzień – Bieg Weterana Międzyrzecka Dziesiątka. „Sito na żywo” czyli jak dać nowe życie swojej koszulce, rodzinna gra miejska „Omnibus” itp. Stoiska garmażeryjne – grill, pączki, lody, gofry... Piękna pogoda sprzyjała.


Iwona Wróblak

czerwiec 2024 r.