niedziela, 27 maja 2018


Braha Rosenfeld – poetka polska i izraelska

            Myśleć swoim językiem – znaczy myśleć swoją świadomością mówi Braha Rosenfeld. Poetka jest dwujęzyczna, urodziła się w Polsce w 1946 r., jej matka była jedną z ocalałych z Holokaustu – przez całe swoje późniejsze życie „opowiadała” obrazami swojej córce o traumie polskich Żydów w czasie wojny, obrazami abstrakcji, bo tylko w tej konwencji osobie ocalonej dało się o tym opowiedzieć.
Jako Żydówka, jako jedna z wielu, pani Rosenfeld wyjechała z Polski w 1958 r., wyjechała ze swojego rodzinnego kraju, ojczyzny jej przodków, gdzie czasami czuła się dobrze, w szkole wspaniale się uczyła – a jednak ... nie do końca była u siebie… Była przecież Żydówką i przypominano jej o tym, wtedy dziecku, przypominano bardziej lub mniej dobitnie…
Pani Rosenfeld ukończyła uniwersytet w Tel Awiwie, hebraistykę, pisze wiersze – tłumaczone są na kilka języków, i eseje, jest tłumaczką literatury polskiej. Gościliśmy ją w Muzeum Ziemi Międzyrzeckiej, na jednym z serii spotkań autorskich, z jakimi jeździ po naszym kraju, czytała nam swoje bardzo dobre wiersze. Mieliśmy  możliwość zapoznać się z jej pierwszym tomikiem po polsku pt. „Połatane cienie”. Spotkanie prowadziła Maria Marciniak.
Muzycznie towarzyszyła poezji klasyczna muzyka w wykonaniu Zdzisława Musiała, w opracowaniu na gitarę „Polonez „Pożegnanie Ojczyzny” M. K. Ogińskiego, potem „Kujawiak” i „Oberek majowy”, utwory autorskie.  
Pani Braha pisze po hebrajsku, to nie tylko język Biblii, język talmudyczny, czytany w synagogach. To także współczesny język Izraelczyków, który od końca XIX wieku jest używany powszechnie, nie tylko jako środek komunikacji. W tym języku jest pisana poezja, tworzona kultura. Jak każdy język narodowy, jest on plastyczny, zmienia się, absorbuje wiele zapożyczeń, ostatnio z technicznego angielskiego, również z krajów, skąd Żydzi wyemigrowali w ostatnich dziesięcioleciach, widoczne są wpływy hiszpańskie, greckie, arabskie. Język – mówi pani Rosenfeld – tworzy świadomość. Jest coś takiego jak mentalność językowa. Hebrajski, jak Hebrajczycy, Żydzi, jest dokładny, pragmatyczny. Nie ma w nim niedopowiedzeń. Fascynujące jest śledzenie źródłosłowu pojęcia „S(z)ulamitka” – słynnej kobiety tańczącej przed królem Salomonem w poemacie o miłości kobiety i mężczyzny  „Pieśni nad Pieśniami”, terminu, który jest nie tylko kobiecym imieniem, jego podwójnego znaczenia, tłumaczonego dosłownie jako „niosąca pokój”. Te tropy są czytelne dla osób znających hebrajski. O meandrach tłumaczenia poezji rozmawiamy z panią Brahą tłumaczką poezji – przekładać na inny język słowo wiązane to jak przelewać wino z butelki do kieliszków nie tracąc aromatu ani procentów… Czyli bardzo trudno. Staramy się wczuwać w semantykę poezji na motywach wielowiekowej kultury hebrajskiej.
Dla mnie poezja pani Brahy jest pięknym przykładem archetypicznej, mitologizującej poezji kobiecej, Jungowskiej można rzec, animy, jako alternatywnego ducha literatury ponadczasowej. To uniwersalny etos. Barwny klarowny bogaty język, wieloznaczny, odwołujący się do idei spójności świata naszej ziemskiej biosfery – jej żeńskiej naturalnej odmiany, jak drugiego oblicza, mieniącego się kolorami jak taniec motyla na łące. Piękny żywioł mocy, która może też niszczyć, jak twórczość nie ukierunkowana we właściwym celu. Kobiety, kiedy pytam o nie – są według pani Brahy – po prostu różne, inne są w Rosji, Polsce itd. Jak przejawy życia społecznego i zwyczajów kraju. Potencjał tworzenia tkwi w każdej z Nas… Pani Rosenfeld, jak sama mówi o sobie, jest feministką. Kobiety jako obywatelki powinny posiadać te same prawa obywatelskie. Równe możliwości i prawa z mężczyznami do wykonywania pracy, z równym z nimi wynagrodzeniem, podobne szanse w życiowym starcie, zawodowym życiu, i pomoc państwa w wychowywaniu dzieci – dostępność do żłobków i przedszkoli. Także jest mowa o równouprawnieniu dla mężczyzn – wolności od zwyczajowego patriarchatu, wzorców tzw. męskich zachowań i ról.
Patchwork. To praca związana z klejeniem-zszywaniem z łat (ubrań). Poetka łata -cienie, w swoim tomiku. Zszywa je, z okruchów wspomnień. Nazywa tak byt, który jest tworzony z jej udziałem. Jesteśmy wszyscy zszywkami swoich doświadczeń, działania, które podejmujemy, mają przeróżne motywacje, nie wszystkie są uświadomione, mamy większe lub mniejsze doświadczenia i umiejętności krawieckie... Niektóre z nich mają przemożny wpływ na sposób naszej reakcji na wydarzenia, które nas spotykają.
Pisze o swoim polskim dzieciństwie – nie miałam ziemi, nawet drobinki i prochu... Żydzi w Polsce przez wieki nie mieli prawa posiadać ziemi na własność, nawet – myślę, że o to chodzi, tej ze swoich kirkutów… Ta tymczasowość bytu na walizkach diaspory jest wciąż obecna, wryła się w mentalność, w język, w tematykę literatury. Pani Braha chciała opowiedzieć swoim dzieciom o ich rodzinnych korzeniach – myślę, przerwać ten cykl niepewności egzystencjalnej kolejnego pokolenia Żydów – zaczęła pisać poezję. Zrobiła to nie za wcześnie, dlatego poezja jej jest tak dojrzała. Jest tu – pisze – ale nie całkiem – unoszę się w powietrzu. Izrael, teraz jej ojczyzna, był na początku obcym krajem. Jako mała dziewczynka (jeszcze wtedy nominalnie Polka, potem – z biletem bez powrotu, w jedną stronę) miała warkocz… niczym pępowinę z krajem, wyrastającą z głowy… Wygnanie jest podniesione do mocy ethosu osobowego i kulturowego. W poetycką wewnętrzność. W eksmisję osobistą.
Wiersz czasami wyrasta ponad nas, jest metajęzykiem. Te łaty, którymi zszywa swoją rzeczywistość – sposób patrzenia przez siebie na świat, są potrzebne – każdemu człowiekowi, by scalić historię indywidualną i powszechną. Zszyć z biografią rodziców, czy dostrzec te szwy jako istniejące i tak, wbrew nam, czy za naszą zgodą. Chodzi o świadomość konstrukcji czasu historycznego. O ciągłość.
Jej matka malowała, figuratywnie, częściami swoich wspomnień. Na obrazach były mocne czerwone kolory ognia palących się futryn drzwi, i krwi żydowskiej. Pani Braha opowiada dzieciom o obrazach matki, o ciągu znaczeń tropów kultury żydowskiego narodu, rodzinnych historii wygnań, shoah, to łaty wewnątrz nas, o których powinniśmy wiedzieć. Żydzi mają zwęglony język – w krematoriach spalony na popiół, dlatego często milczą, bo słowa nie mogą znieść treści, które chcą wyrazić, bo te zdarzenia – zaistniałe realnie, nie nadają się do opowiadania.
To obrazowanie jako język współczesny – po ostatnich doświadczeniach XX wieku – bardzo interesuje poetkę. Dużo wierszy jest o obrazach słynnych malarzy portretujących kobiety zwłaszcza. One zawsze interesowały artystów. Opowieści o historiach ich życia, marzeniach, doświadczenia, zaklęte w pochyleniu czoła, grymasie ust, artystycznym wydłużeniu twarzy, kształcie rysunku oka. O ich cierpieniu i miłości – większych niż one. Kobietach pięknych i brzydkich, także starszych, o ciele zniszczonym wiekiem, otyłych i starych, z pozornie bezmyślnym – jak matka ziemia - wyrazem twarzy, uchwyconych w chwili drzemki na sofie, kiedy absolutnie nie spodziewają się oka portrecisty, bo Ziemia jest jaką jest… W ich nagim, dosłownie, realizmie cielesnym starczego wieku.
Kobieta istnieje (w dużej mierze, niektórzy myślę, że tylko w ten sposób…) w relacji z mężczyzną, jej partnerem w życiu. Barwny kolaż literackich określeń dla niuansów wzajemnych odniesień, żywiołu emocji, jakie są na pewno udziałem obojga w ich związku. Z pasją zanurza się w opisach, jest nimi - słowami, w zmaganiach wzajemnych oczekiwań osób o płci tak różnej, mężczyźni powinni to przeczytać… Czytamy te opowiastki, zgrabne dziełka sztuki, z punktu widzenia kobiety, i jej dystansu, zrozumienia i akceptacji siebie, patrzącej poprzez ethos s(z)ulamitki, mającej nieść ognisku domowemu pokój i ukojenie, oczekującej tego od siebie, kobiety która ma konkretne imię współczesne, za sobą doświadczenia milionów pokoleń kobiet, a dzisiaj są przed nią nowe wyzwania związane z duchem czasu.
Słowa są nazywane. Są świadomością języka osoby bezpośrednio zanurzonej w kulturze ogólnoludzkiej, i swojej własnej, narodowej. W sobie, swoich doświadczenia, łatach własnych i rodziców cieni przeszłości… Są te konstrukty ciężkie i realne, mają swój smak i zapach – i wszystkie atrybuty odrzeczownikowe. Taka powinna być zresztą każda poezja – każda literatura z dużej litery – mówi pani Braha. Zgadzam się w zupełności.

Iwona Wróblak
maj 2018












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz