Braha Rosenfeld – poetka polska i izraelska
Myśleć
swoim językiem – znaczy myśleć swoją
świadomością… mówi Braha Rosenfeld. Poetka jest dwujęzyczna, urodziła
się w Polsce w 1946 r., jej matka była jedną z ocalałych z Holokaustu – przez całe
swoje późniejsze życie „opowiadała” obrazami swojej córce o traumie polskich
Żydów w czasie wojny, obrazami abstrakcji, bo tylko w tej konwencji osobie
ocalonej dało się o tym opowiedzieć.
Jako Żydówka, jako jedna z wielu, pani Rosenfeld
wyjechała z Polski w 1958 r., wyjechała ze swojego rodzinnego kraju, ojczyzny
jej przodków, gdzie czasami czuła się dobrze, w szkole wspaniale się uczyła – a
jednak ... nie do końca była u siebie… Była przecież Żydówką
i przypominano jej o tym, wtedy dziecku, przypominano bardziej lub mniej
dobitnie…
Pani Rosenfeld ukończyła uniwersytet w Tel
Awiwie, hebraistykę, pisze wiersze – tłumaczone są na kilka języków, i eseje,
jest tłumaczką literatury polskiej. Gościliśmy ją w Muzeum Ziemi
Międzyrzeckiej, na jednym z serii spotkań autorskich, z jakimi jeździ po naszym
kraju, czytała nam swoje bardzo dobre wiersze. Mieliśmy możliwość zapoznać się z jej pierwszym
tomikiem po polsku pt. „Połatane cienie”. Spotkanie prowadziła Maria Marciniak.
Muzycznie towarzyszyła poezji klasyczna
muzyka w
wykonaniu Zdzisława Musiała, w opracowaniu na gitarę „Polonez „Pożegnanie
Ojczyzny” M. K. Ogińskiego, potem „Kujawiak” i „Oberek majowy”, utwory autorskie.
Pani Braha pisze po hebrajsku, to nie
tylko język Biblii, język talmudyczny, czytany w synagogach. To także
współczesny język Izraelczyków, który od końca XIX wieku jest używany
powszechnie, nie tylko jako środek komunikacji. W tym języku jest pisana
poezja, tworzona kultura. Jak każdy język narodowy, jest on plastyczny, zmienia
się, absorbuje wiele zapożyczeń, ostatnio z technicznego angielskiego, również
z krajów, skąd Żydzi wyemigrowali w ostatnich dziesięcioleciach, widoczne są wpływy
hiszpańskie, greckie, arabskie. Język – mówi pani Rosenfeld – tworzy świadomość.
Jest coś takiego jak mentalność językowa. Hebrajski, jak Hebrajczycy, Żydzi,
jest dokładny, pragmatyczny. Nie ma w nim niedopowiedzeń. Fascynujące jest
śledzenie źródłosłowu pojęcia „S(z)ulamitka” – słynnej kobiety tańczącej przed
królem Salomonem w poemacie
o miłości kobiety i mężczyzny „Pieśni
nad Pieśniami”, terminu, który jest nie tylko kobiecym imieniem, jego podwójnego
znaczenia, tłumaczonego dosłownie jako „niosąca pokój”. Te tropy są czytelne
dla osób znających hebrajski. O meandrach tłumaczenia poezji rozmawiamy z panią
Brahą tłumaczką poezji – przekładać na inny język słowo wiązane to jak przelewać wino z butelki do kieliszków
nie tracąc aromatu ani procentów… Czyli bardzo trudno. Staramy się wczuwać
w semantykę poezji na motywach wielowiekowej kultury hebrajskiej.
Dla mnie poezja pani Brahy jest pięknym przykładem
archetypicznej, mitologizującej poezji kobiecej, Jungowskiej można rzec, animy, jako alternatywnego ducha
literatury ponadczasowej. To uniwersalny etos. Barwny klarowny bogaty język,
wieloznaczny, odwołujący się do idei spójności świata naszej ziemskiej biosfery
– jej żeńskiej naturalnej odmiany, jak drugiego oblicza, mieniącego się kolorami
jak taniec motyla na łące. Piękny żywioł mocy, która może też niszczyć, jak
twórczość nie ukierunkowana we właściwym celu. Kobiety, kiedy pytam o nie – są według
pani Brahy – po prostu różne, inne są w Rosji, Polsce itd. Jak przejawy życia
społecznego i zwyczajów kraju. Potencjał tworzenia tkwi w każdej z Nas… Pani Rosenfeld,
jak sama mówi o sobie, jest feministką. Kobiety jako obywatelki powinny posiadać
te same prawa obywatelskie. Równe możliwości i prawa z mężczyznami do
wykonywania pracy, z równym z nimi wynagrodzeniem, podobne szanse w życiowym
starcie, zawodowym życiu, i pomoc państwa w wychowywaniu dzieci – dostępność do
żłobków i przedszkoli. Także jest mowa o równouprawnieniu dla mężczyzn – wolności
od zwyczajowego patriarchatu, wzorców tzw. męskich zachowań i ról.
Patchwork. To praca związana
z klejeniem-zszywaniem z łat (ubrań). Poetka łata -cienie, w swoim tomiku. Zszywa je, z okruchów wspomnień. Nazywa
tak byt, który jest tworzony z jej
udziałem. Jesteśmy wszyscy zszywkami
swoich doświadczeń, działania, które podejmujemy, mają przeróżne motywacje, nie
wszystkie są uświadomione, mamy większe lub mniejsze doświadczenia i umiejętności
krawieckie... Niektóre z nich mają
przemożny wpływ na sposób naszej reakcji na wydarzenia, które nas spotykają.
Pisze o swoim polskim dzieciństwie – nie miałam ziemi, nawet drobinki i prochu...
Żydzi w Polsce przez wieki nie mieli prawa posiadać ziemi na własność, nawet –
myślę, że o to chodzi, tej ze swoich kirkutów… Ta tymczasowość bytu na walizkach diaspory jest wciąż obecna,
wryła się w mentalność, w język, w tematykę literatury. Pani Braha chciała
opowiedzieć swoim dzieciom o ich rodzinnych korzeniach – myślę, przerwać ten
cykl niepewności egzystencjalnej kolejnego pokolenia Żydów – zaczęła pisać
poezję. Zrobiła to nie za wcześnie, dlatego poezja jej jest tak dojrzała. Jest tu –
pisze – ale nie całkiem – unoszę się w powietrzu. Izrael, teraz jej
ojczyzna, był na początku obcym krajem. Jako mała dziewczynka (jeszcze wtedy nominalnie
Polka, potem – z biletem bez powrotu, w jedną stronę) miała warkocz… niczym pępowinę z krajem, wyrastającą
z głowy… Wygnanie jest podniesione do mocy ethosu osobowego i kulturowego. W poetycką
wewnętrzność. W eksmisję osobistą.
Wiersz czasami wyrasta ponad nas, jest
metajęzykiem. Te łaty, którymi zszywa swoją rzeczywistość – sposób patrzenia
przez siebie na świat, są potrzebne – każdemu człowiekowi, by scalić historię
indywidualną i powszechną. Zszyć z biografią rodziców, czy dostrzec te szwy jako istniejące i tak, wbrew nam, czy za naszą zgodą. Chodzi
o świadomość konstrukcji czasu historycznego. O ciągłość.
Jej matka malowała, figuratywnie, częściami
swoich wspomnień. Na obrazach były mocne czerwone kolory ognia palących się
futryn drzwi, i krwi żydowskiej. Pani Braha opowiada dzieciom o obrazach matki,
o ciągu znaczeń tropów kultury żydowskiego narodu, rodzinnych historii wygnań,
shoah, to łaty wewnątrz nas, o których
powinniśmy wiedzieć. Żydzi mają zwęglony
język – w krematoriach spalony na popiół, dlatego często milczą, bo słowa
nie mogą znieść treści, które chcą wyrazić, bo te zdarzenia – zaistniałe realnie,
nie nadają się do opowiadania.
To obrazowanie jako język współczesny –
po ostatnich doświadczeniach XX wieku – bardzo interesuje poetkę. Dużo wierszy
jest o obrazach słynnych malarzy portretujących kobiety zwłaszcza. One zawsze
interesowały artystów. Opowieści o historiach ich życia, marzeniach,
doświadczenia, zaklęte w pochyleniu czoła, grymasie ust, artystycznym
wydłużeniu twarzy, kształcie rysunku oka. O ich cierpieniu i miłości –
większych niż one. Kobietach pięknych i brzydkich, także starszych, o ciele
zniszczonym wiekiem, otyłych i starych, z pozornie bezmyślnym – jak matka
ziemia - wyrazem twarzy, uchwyconych w chwili drzemki na sofie, kiedy absolutnie
nie spodziewają się oka portrecisty, bo Ziemia jest jaką jest… W ich nagim, dosłownie,
realizmie cielesnym starczego wieku.
Kobieta istnieje (w dużej mierze, niektórzy
myślę, że tylko w ten sposób…) w relacji z mężczyzną, jej partnerem w życiu. Barwny
kolaż literackich określeń dla niuansów wzajemnych odniesień, żywiołu emocji,
jakie są na pewno udziałem obojga w ich związku. Z pasją zanurza się w opisach,
jest nimi - słowami, w zmaganiach wzajemnych oczekiwań osób o płci tak różnej,
mężczyźni powinni to przeczytać… Czytamy te opowiastki, zgrabne dziełka sztuki,
z punktu widzenia kobiety, i jej dystansu, zrozumienia i akceptacji siebie, patrzącej
poprzez ethos s(z)ulamitki, mającej
nieść ognisku domowemu pokój i ukojenie, oczekującej tego od siebie, kobiety która
ma konkretne imię współczesne, za sobą doświadczenia milionów pokoleń kobiet, a
dzisiaj są przed nią nowe wyzwania związane z duchem czasu.
Słowa są nazywane. Są świadomością języka osoby bezpośrednio zanurzonej w
kulturze ogólnoludzkiej, i swojej własnej, narodowej. W sobie, swoich
doświadczenia, łatach własnych i rodziców
cieni przeszłości… Są te konstrukty ciężkie i realne, mają swój smak i zapach –
i wszystkie atrybuty odrzeczownikowe. Taka powinna być zresztą każda poezja – każda
literatura z dużej litery – mówi pani Braha. Zgadzam się w zupełności.
Iwona
Wróblak
maj 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz