piątek, 3 sierpnia 2018

Pamięci  PANI  MAŁGORZATY  STEPCZYŃSKIEJ…

            Wiesia – wybrałam najbardziej kolorowe kwiatki, bo Ona lubiła kolory. Msza święta w kościele św. Wojciecha w Międzyrzeczu. Msza święta pogrzebowa. Uniwersytet Trzeciego Wieku, jego słuchacze w ławach kościelnych. Inni ludzie. Wielu. Nikt z nas nie żyje i nie umiera dla siebie. Proboszcz parafii - Była światłą kobietą, była człowiekiem wiary… Pokój dla wszystkich. Wojciech Witkowski gra na organach…

Francuzka w Międzyrzeczu

Wywiad przeprowadzony przez Iwonę Wróblak z Małgorzatą Stepczyńską, lat 88, dnia 13.04.2010 r. zamieszkałą w Międzyrzeczu ul. Spokojna.
                We Francji byłam do1939 r. Zdałam tam maturę, ale dalej nie było mi wolno się kształcić, bo moja mama nie chciała przyjąć obywatelstwa francuskiego, czuła się tam obca. We Francji była straszna nagonka na cudzoziemców, którzy nie chcieli tego zrobić, przyjąć obywatelstwa. Mama była przekonana, że będzie wojna, to było widać, ludzie wracali z urlopów. Przyjechaliśmy do Polski, do Poznania. Jak Niemcy zajęli Poznań, zabrali mnie i trzysta innych dziewcząt do pracy przymusowej do lagru w lesie pod Berlinem, płacz był wielki, bo się słyszało, że możemy pojechać do domów publicznych. Mama została w Poznaniu. W lagrze potrzebowali mnie do tłumaczenia. Ciekawe, tyle studentek tam było i tylko ja umiałam po niemiecku. Byłam tam całą wojnę. Po wojnie chcieliśmy z powrotem jechać do Francji, ale granice były już zamknięte. Na początku w 1946 r. wróciłam do Poznania, bardzo wyczerpana. Cała nasza rodzina wróciła, razem z ojcem.
            W Poznaniu czułam się wyobcowana, nie umiałam jeszcze po polsku, bardzo mało w każdym razie. Poszłam do Urzędu Pracy, a panie tam pracujące mówią mi -  a po co  pani wróciła! Ja to stało, że pani żyje?! Nie lubię poznaniaków.
Nie  mogłam dostać książeczki lekarskiej, koniecznej, by dostać pracę, bo płuca miałam nie w porządku. Trochę pracowałam u takiego pana w zakładzie fryzjerskim, znanym wtedy w mieście, na przeciw Ratusza. Musiałam zarabiać, żeby brat mógł się kształcić. Miałam średnie wykształcenie i chętnie dalej bym się uczyła, studiowała, ale ja nie znałam dobrze polskiego, polskiej gramatyki. W Poznaniu przez kilka miesięcy wieczorami uczyłam języka francuskiego uczniów jakiegoś profesora związanego z teatrem. Artyści nie patrzą, czy jest wojna czy po wojnie, oni się uczą się francuskiego czy włoskiego, by śpiewać arie w operze.
            Umiałam robić manicure, kiedyś też skończyłam kurs fryzjerstwa. Umieściliśmy brata w liceum w Obornikach, zaraz po wojnie było to płatne. Przyszła jedna pani z propozycją, czy nie uszyłabym dla całego wesela 50 sukien i jeszcze dwie dla panny młodej. Zrobiłam to. Materiałów było dość, był w mieście poniemiecki magazyn z odzieżą.
            Wujek przyjechał do Poznania i zabrał nas do Brójec.  Burmistrz miasta powiedział, że możemy z mamą objąć tamtejszy zakład fryzjerski. Sekretarz burmistrza pomógł załatwić formalności. Zaczęłam działać w moim zakładzie w Brójcach. Ledwie mi go odmalowali – zebranie fryzjerów w Międzyrzeczu. Przyjechałam rowerem na to zebranie. Miałam 26 lat, moje ciotki mnie swatały. Powiedziałam, jeśli któryś z tych chłopów nie będzie pił wódki,  to będzie moim mężem. I przyszedł do nas ten pan, mój przyszły mąż, dużo starszy ode mnie. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. On dobrze wyglądał, tyle się nie namęczył w czasie wojny, co ja. Mój przyszły mąż był szefem cechu fryzjerów w Międzyrzeczu. Patrzył na mnie, na tą Francuzkę, co tutaj przyjechała. Ja tu długie lata byłam Francuzką. We wrześniu 1946 r. wzięliśmy ślub i przyjechaliśmy do Międzyrzecza, gdzie mąż miał zakład fryzjerski. Z tyłu posesji był zapuszczony kamienisty ogród. Już za pół roku było tam ładnie, wszędzie kwiaty.
Międzyrzecz wyglądał tak jak wszystkie miasta w Polsce, gruz, wszystko brudne, zaniedbane. Tam, gdzie jest teraz Dom Handlowy, był wtedy hotel, w Kasynie wojsko urządzało bale, zabawy były w Domu Rzemiosła. Ludzie bawili się bardzo często, na wioskach, w szkołach, teatr przyjeżdżał z Poznania, z Zielonej Góry, z  Torunia, z Bydgoszczy, występowali w kinie. Organizowano kuligi do Gorzycy. To była integracja przez zabawę. Tak bawiono się jeszcze w latach 50.
            Rodzina męża mieszkała w typowej poznańskiej wiosce. Ludzie mieszkali tam w swoich gospodarstwach od pokoleń.  Zamknięci w sobie, nie zawsze zgadzali się z sąsiadami, skąpi, strasznie kłócili się o ziemię, o pieniądze. Mnie nienawidzili, wyróżniałam się, bo byłam obca i Francuzka, malowałam się – dla nich to był inny świat, świat rozpusty. Mnie od dzieciństwa uczono, że we Francji jest Francuzem ten, kto ma obywatelstwo francuskie, nieważne, czy jest żółty czy czarny, ja traktowałam ludzi równo. W Polsce jest inaczej. Ja się chyba bardzo mocno wyróżniałam, moje zachowanie, ubieranie, się, mowa, wszystko było nie takie, czułam jak ktoś bardzo inny. Rzeczy, które włożyłam na siebie, stawały się modne. Nie przejmowałam się tym.
            Po pracy wsiadaliśmy z mężem na rowery i jechaliśmy do lasu, na jeziora. Żyliśmy swoim życiem, nie włączaliśmy się do niczego. Ludzie w Międzyrzeczu integrowali się w grupach, nie znosili siebie nawzajem. Ze mną też raczej nie trzymali, i z moim mężem, bo on był z Poznania, też obcy. I nie pił, a wtedy trzeba było koniecznie pić wódkę. Jak Niemcy opuścili miasto, przyjechało bardzo dużo ludzi z poznańskiego, takich spod pana, wypędzonych z wielkich folwarków z okolic Warszawy. Dostawali ziemię. Ale jak potem musieli oddawać kontyngenty, zaczęła się tragedia, bo nie mieli co jeść. Poznaniacy wyśmiewali się z tych zza Buga, ci z kolei wyzywali ich od skąpców i „pyr poznańskich”.. Było bardzo dużo Zabużan, byli też kilku wielmożnych, co mieli kiedyś wielkie majątki w warszawskim.
Pamiętam... W nocy przychodzili po nich, ze służb bezpieczeństwa, mundurowi, i po cywilnemu. Jak ja przyjechałam, byli jeszcze Niemcy. Bali się UB. Pamiętam Polaków, którzy mieli piekarnię w Rynku. To byli Polacy zniemczeni. Na przykład Friedrichowi, żona  piekarza, była Niemką, ona nie wyjechała. Kominowskiego zabrało UB do Poznania, po to, żeby do jego zakładu wsadzić jego konkurenta. Zmieniło się to dopiero, myślę, w 1955 r. po Ogólnoświatowym Festiwalu Młodzieży i Studentów. Z czasem stosunki między ludźmi się poprawiały. W 1947 r. w Międzyrzeczu zakład fryzjerski mieliśmy my, ja i mąż, drugi był na ulicy Świerczewskiego. Prawie wszystkie kobiety przychodziły do mnie, również te wielmożnie panie z warszawskiego, przemiłe zresztą dla mnie, bo ja Francuzka, i te  zza Buga. Co włożyłam na siebie, stawało się modne.
            Przez pierwsze lata zajmowałam się wychowywałam syna Lesia, miałam męża. Ludzie byli dla mnie klientami zakładu, nie myślałam o tym, jacy są. Zaczęłam się martwić, jak zaczęły się prześladowania kułaków. W pierwszym roku po wojnie było wszystko, dlaczego po trzech, czterech latach nie było co jeść, nie rozumiem... Zmieniło na gorsze, zaczęły się mordy. My też mężem byliśmy burżujami, bo nie zgodziliśmy się należeć do spółdzielni. Jak przyjechali do nas, żeby nas wyrzucić, powiedziałam, że się nie ruszę z miejsca. Oni łamali konstytucyjne prawo.  Z partią musiałam być bardzo ostrożna, od początku ubowcy interesowali się mną - Francuzką w Brójcach, przychodzili do zakładu. Myśleli, że się wystraszę. Zapytałam - panowie przychodzicie w dobrych intencjach czy złych? W 1948 r. byliśmy na Targach Poznańskich, rozmawiałam z obcokrajowcami. Potem jeździłam jako tłumaczka z Orbisem. Jeden francuski komunista przyjechał do Polski, bo tu był komunizm. Wzięli go do wojska jako agitatora, by uczył komunizmu. Prędko mu się sprzykrzyło.
             Nigdy się tutaj dobrze nie czułam, już w Poznaniu chciałam uciec do Francji, do domu. Nie mogę się wczuć w umysł Polaka, nie mogę wiele rzeczy zrozumieć. Dopóki byłam młoda, było mi obojętnie, gdzie jestem. Potem zaczęłam mocno tęsknić za sposobem bycia, myślenia we Francji. Nikt tam nie myśli w sposób tak skomplikowany jak tutaj. Ja nie pojmuję Słowian. Będąc we Francji czuję się w domu, i mnie przyjmują jak swoją. Moja mama też nie mogła zrozumieć, że tu nie ma nic pewnego, że drobiazgi tak komplikują życie. Nie umiecie cieszyć się z życia. Od zawsze jest tak.


Pani Małgosia Stepczyńska odeszła od nas 28. 07.2018 roku. Ale tylko cieleśnie. Wielu ludzi w Międzyrzeczu ją zna, wielu pamięta. Pokolenia jej uczennic z zakładu fryzjerskiego, których uczyła artyzmu… uważała, że to jest konieczne w tym zawodzie… Była tłumaczką, znała kilka języków, w tym jej ukochany francuski. Była wielką społeczniczką, przez lata działała w Cechu Rzemiosł Różnych. Uczestniczyła w pierwszych naszych kontaktach z zagranicą jako tłumaczka, wykorzystywała swe osobiste kontakty i przyjaźnie. Była otwarta na świat. Była Europejką… Wiecznie młoda, zawsze pogodna, i to się nie zmieniło do końca jej życia.
Całe pokolenia międzyrzeckie uczyła języków obcych. Pomagała dzieciom z ubogich rodzin, potem również seniorom – odwiedzała ich, samotnych… Dopóki miała siły…
 Lubiła podróżować… to była pasja jej życia…



Małgorzata Stepczyńska. Namalować Afrykę
Iwona Wróblak listopad 2016 „Kurier Międzyrzecki”


                Afryka – fascynujący świat, kontynent, tak jak ją pani Stepczyńska pamięta sprzed – 80. lat… Afryka Jej wspomnień, jej snów - dosłownie… Uwieczniona na jej akwarelach. Wernisaż obrazów „afrykańskich” oglądamy na wystawie w Muzeum międzyrzeckim im. Alfa Kowalskiego w Międzyrzeczu.
Afryka z czasów Jej młodości. Bywała tam wiele razy. Miała przyjaciół na tym kontynencie, poznała wielu ludzi, którzy towarzyszyli Jej w podróżach.
Afryka sprzed II. wojny światowej.
            Bujna bajecznie kolorowa przyroda. Endemiczne zwierzęta, który budziły podziw i zachwyt pani Małgorzaty. Świat kolonii francuskich na tym  kontynencie widziany oczami Europejczyka. Wielkie bogactwo obok ogromu biedy tubylców. Czarne jak heban kobiety – pani Małgorzata mówi, że są  piękne tą swoją czarnością – błyskające bielą tęczówek oczu. Ich barwne stroje.
Afrykański las, dżungla z obfitością roślin. Wielkie zwierzęta, które uwieczniła na obrazach – słonie, długoszyje żyrafy. Tygrysów nie spotkała, jak  mówi… Była na pustyniach, pokazuje nam na obrazach jasne przestrzenie, złudzenia widoku oaz widniejących na horyzoncie, ogrom diun piaskowych. Karawany wielbłądów zagubione na przełęczach gór piasku.
            Algieria. Muzułmańskie domostwa. Marokańczycy z ich dziwnym spokojem, koczujący na granicy  państwa (tak ich zapamiętała). Berberowie o  niebieskawym kolorze skóry. Otwarta – wtedy – dla turystów Tunezja.
Afryka środkowa – zaznacza ją palcem na naszkicowanej przez siebie mapie. Wtedy był to kraj o dużej ilości słoni, dzisiaj już tak nie jest… Afryka – kraj kontrastów – drapaczy chmur w wielkich miastach i małych wiosek rozsianych na wielkich przestrzeniach.
            Afrykańskie palmy. Kakaowce. Wibrują zielenią liści na obrazach pani Stepczyńskiej. Piękne jeziora i zbiorniki wodne wśród roślinności. Kwietne krajobrazy, górskie i nizinne… Wspomnienia pani Małgorzaty Stepczyńskiej, błyski flesza utrwalone na obrazach. Odtwarza je teraz pracowicie, czuje tę  potrzebę – namalować… Poświęca swojej pasji bardzo wiele czasu. Szukać swojej Afryki, tej ciągle istniejącej, żywej, w wyobraźni malarki, krainy, jest taką od czasów jej młodości.
            Małgorzata Stepczyńska urodziła się w 1921 r. w Zielonej Górze. Mieszkała w Poznaniu. Wyjechała z rodzicami do Annecy we Francji, małego miasta u podnóża Alp. Chodziła do francuskiej katolickiej szkoły prowadzonej przez siostry zakonne, miejsce to wspomina jako pierwszą szkołę życia, tam ją ukształtowano – w zarysie europejskiego otwartego na świat katolicyzmu, gruntownego podstawowego wykształcenia, kultury tolerancji i  poszanowania innych poglądów, nauki manier i odpowiedniego zachowania, rozwijania zainteresowań (artystycznych). W 1939 roku wróciła z matką do  kraju. W 1940 r. została przez nazistów wywieziona, wraz z 300. innymi dziewczętami, do obozu pracy pod Berlinem. Do Polski powróciła po wojnie. Wyszła za mąż za międzyrzeckiego fryzjera, nauczyła się tego zawodu, przez dziesięciolecia prowadziła razem z mężem zakład fryzjerski, wychowała pokolenia uczniów, ucząc ich – tego artystycznego – zawodu, oraz języków obcych. Jeśli tylko miała możliwość po wojnie, chętnie podróżowała, jako tłumacz, była jedną z pierwszych animatorek kontaktów partnerskich z miastami w innych krajach. Ma tam do dzisiaj, szczególnie we Francji, ale nie  tylko, także w innych krajach, długoletnich przyjaciół. 



Wieczór z panią Stepczyńską.
Iwona Wróblak marzec 2014 „Kurier Międzyrzecki”

                - Kochajcie kwiaty, będziecie (na pewno) lepsi… - to w stylu pani Małgorzaty Stepczyńskiej…
Patrząc na pełną salę starościńską w międzyrzeckim Muzeum myślałam o tym, że ciekawym byłoby popytać obecnych tam ludzi, reprezentujących ze cztery chyba pokolenia, gdzie spotkali naszą nestorkę. Opowieść każdego z nich byłaby stroną w naszej lokalnej historii - w wielu jej wymiarach –  artystycznym, humanistycznym, ekonomii naszego regionu, historii rzemiosła międzyrzeckiego etc. 
- Kochajcie kwiaty, będziecie lepsi – powiedziała pani Małgosia Stepczyńska. To chciała koniecznie przekazać – tak rozumie swoją powinność –  młodemu pokoleniu. Ważność kwietnego w swojej piękności i mądrości podejścia do świata, do własnego życia - każdego z nas. Trzeba kochać piękno. Malować je na swoich osobistych obrazach. Kwiaty właśnie są przykładem tego piękna. Ich naturalizm, taki łąkowy, zwyczajny, ale też ogrodowy,  działkowy, uprawowy. No i wewnętrzny…
Jest Kwiatem Pani Małgosia, naszym lokalnym, międzyrzeckim. I bardzo europejskim, nowoczesnym – w swej filozofii otwarcia się, braku bojaźni przed nieuchronnym Nowym. Mówi Pani Małgosia – mówcie obcymi językami, znajcie chociaż kilka słów! Znajomość języków obcych w czasie wojny uratowała jej życie. Na pewno liczba osób, które wyuczyła angielskiego, niemieckiego, hiszpańskiego i francuskiego sięga kilku setek. A uczy bardzo dobrze, potwierdzają to ci, którzy Jej dzisiaj na wernisażu dziękują za te nauki.
Mówi też – podróżujcie. Oglądajcie świat. Sama zawsze uwielbiała podróże. Tak jej przeszkadzało PRLowskie przymknięcie granic!! Ale udawało jej się  czasami wyjeżdżać jako przewodnik z ORBISem.
            Dzisiaj podróże to już nie jest nowość dla pokolenia po 1989 roku. Mówi się, że to niekoniecznie same dobre doświadczenia. Pani Stepczyńska się nie boi.  Suma doświadczeń z jej podróży życia jest zdecydowanie pozytywna. Niezerowalna, jak powiedzieliby niektórzy. Są one nieprzypadkowym tematem jej obrazów. Sama absolutnie nie ma czołobitnego stosunku do obcokrajowców. Wie o nich – prawie wszystko. Zostawia ich samym sobie – nie poprawia, nie wychowuje – zresztą nikogo nie „wychowuje”, przynajmniej nie wprost. Ale też zabiera głos. Robi to delikatniej, a przez to skuteczniej. JEST  AUTORYTETEM. Dzieci i młodzież z „Ciepłego Kącika u Jezusa” i „Młodzieży z Arki Przyszłości” pod opieką Ewy Jasiówki, Iwony Kryśkiewicz, Barbary Butkiewicz, Wioletty Dzik i Magdaleny Chadkowskiej są razem dzisiaj z Nią, z ich Panią Małgosią. By zaprezentować dla Niej krótki program artystyczny. Niedawno całą grupą byli na warsztatach stołowego savoir vivre’u w Restauracji „Piastowska”, to taka najważniejsza nauka o podstawowym wymiarze, która się przyda WSZĘDZIE, otworzy niejedne drzwi (pani Małgosia mówiła, że to panie opiekujące się dziećmi wpadły na ten pomysł - świetny, ale bez obecności osoby pani Stepczyńskiej jego realizacja nie miałaby tej stuprocentowej gwarancji powodzenia).
Jest osobą niezwykłą Pani Małgosia. Patrzę na salę wypełnioną po brzegi. Ludzie stoją pod ścianą, po bokach, nie ma wolnych miejsc, wszyscy z  zaproszeniami przyszli (co się rzadko zdarza…). Pani Stepczyńska prowadzi spotkanie. Przedtem osobiście krótko przywitała każdego z przybyłych. Wszystko jest uporządkowane, scenariusz wernisażu napisany przez dostojną nestorkę kultury realizowany. Pani Małgorzata przemawia. Mówi o tym, jak  wiele się zmieniło – w naszym mieście, w naszym kraju oczywiście też. Jak wypiękniał Międzyrzecz przez te lata od 1946 roku, odkąd tu jest. Żeby tego  nie bagatelizować. Żeby to docenić. Bo to są fakty. Przytacza je. Przykłady; miejsca, które pamięta po wojnie porównuje z dzisiejszym ich wyglądem, jak one się zmieniły! To są trwałe wartości, zmiany na lepsze. Ze ŚWIATEM PANI MAŁGOSI zmienia się świat tzw. rzeczywisty (wszystko zależy od  naszego spojrzenia). Patrzenie zmienia świat, poprzez sposób jego oglądu. To poruszyciel zmian dodający ogromu energii i siły. Życzymy tych sił –  zdrowotnych – z całego serca Pani Małgosi – żeby była Jej Osoba z nami, kiedy mamy wątpliwości, kiedy czegoś nie wiemy (mówię o sobie…), nie jesteśmy pewni, jak się odnieść do tego czy tamtego.
Cudowna Pani o jasnoblond włosach na starych zdjęciach – tak wspominają ją obecni na sali ludzie na emeryturze. Pani Helena Nycz mówi – pamiętam, że w 1959 roku już malowała. Robiła to od dziecka jeszcze we Francji, gdzie się wychowywała. Jest więc Tą Osobą, artystką także wewnętrzną, od zawsze. I pozostanie. To jedna z najmłodszych (mentalnie) osób w naszym mieście…



Małgorzata Stepczyńska – wernisaż
Iwona Wróblak czerwiec 2013 „Kurier Międzyrzecki”
                Kawiarnia Stopklatka Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. Swoje obrazy Pani Stepczyńska zatytułowała: „Małgorzata wraca z podróży”. To  symboliczna droga, wspomnienia z Jej długiego życia, lat spędzonych na podróżach po całym świecie, zapamiętanych krajobrazów, ludzi, których tam spotkała, z wieloma z nich utrzymuje kontakt po dziś dzień.
Pani Stepczyńska urodziła się 27. kwietnia 1921 r. (27. kwietnia to więc też – urodziny Pani Małgosi, stąd wielki tort dla licznych gości) w przedwojennej Zielonej Górze, czyli niemieckim wtedy Grünbergu, rodzina jej przeniosła się potem do Poznania, a 4 lata później do Francji do Annecy, przepięknym, jak  pisze, mieście u podnóża Alp. Tak Pani Małgorzata została Francuzką czyli Europejką o sercu polskim…
            Wróciły z mamą w 1939 r. do kraju, do Polski. Wybuchła wojna, pani Stepczyńska doświadczyła obozu pracy w Berlinie, mimo przeżyć pozostała jednak tą samą pogodną, przyjazną ludziom, jak w młodości, dziewczyną. Po wojnie wróciła do Poznania, przez wiele lat była działaczką kulturalną, zna ją praktycznie całe miasto. Wielu ludzi uczyła języków obcych, charytatywnie robi to nadal dla dzieci i młodzieży z „Ciepłego Kącika u Jezusa” i  świetlicy „Arki Noego” na stadionie. W dniu urodzin i Jej wernisażu panie nauczycielki opiekujące się tą młodzieżą przyniosły jej bukiety kwiatów – bo  Pani Stepczyńska lubi kwiaty, lubi je malować, je mieć, także kiedyś uprawiać.
Życiorys międzyrzecki Pani Małgorzaty jest bardzo długi, jej działalność w Cechu Rzemiosł, w okresie kiedy mieli razem z mężem zakład fryzjerski – pokolenia uczennic w tym zawodzie, które wychowywała, uczyła estetyki. I podróże Pani Małgorzaty, jej pasja, nienasycona ciekawość świata, czasem drugi zawód, i malowanie. Podróże z Orbisem w czasach PRL, kiedy jako tłumaczka z francuskiego, niemieckiego, hiszpańskiego i angielskiego była na  każde zawołanie władz, animowała pierwsze kontakty partnerskie z miastami w Europie, teraz też bywa, o ile zdrowie pozwala, ambasadorem naszego miasta, którego zna i kojarzy wielu ludzi z zagranicy.
            Jej obrazy także wędrowały po wystawach razem z wymianą kulturalną. Jeszcze teraz, kiedy minęło tyle lat od pierwszego zachłyśnięcia się  otwartymi nagle granicami, jest niepodważalnym autorytetem, „Margaritą”, którą znają w Niemczech, Francji, Holandii. O każdym z tych obrazów na pewno ułożyłaby fascynującą opowieść. O danym kraju, o ludziach, o Jej przemyśleniach – chociaż Pani Małgorzata nie za bardzo skora jest oceniać ludzi. Ona ich akceptuje. Tak ją nauczyło życie i taką ma filozofię. Jest zawsze młoda, jest matką i autorytetem dla wielu międzyrzeczan, mądrą obytą w świecie kobietą, patrzącą z dystansem na rzeczywistość, zakorzenioną w swoim bardzo europejskim katolicyzmie – w młodości czy dzieciństwie odebrała u  francuskich sióstr katolickich takie wychowanie, co odcisnęło się znaczącym stygmatem na Jej życiu. Pani Małgorzata przyjaźni się z młodymi, rozumie ich, stara się słuchać, bo świat się bardzo zmienił. Ponad 90 lat to trzy pokolenia.
            Są kolory na obrazach, bo Pani Stepczyńska jest w swym wnętrzu kolorowa i barwna, jak motyle i ptaki, zachwyca się dolinami francuskich rzek,  urokliwymi starymi nekropoliami, skąpanymi w słońcu egipskimi piramidami w Gizie. Malowała kwiaty ze swojego ogródka, polskie kwiaty z polskich łąk, rozłożystość ich kwiatostanu. Kwiaty to wizytówka. Kwiatem jest Pani Stepczyńska, bukietem. Wręczano ich sporo na wernisażowych urodzinach naszej dostojnej lokalnej jubilatki. Jest historią naszego miasta, kulturalną, gospodarczą, ludzką. Jest osobą, której należy słuchać, kiedy zechce opowiadać. Skarbnicą naszej wiedzy regionalnej. I obrazy Jej zostaną, malowane pamiętniki wrażeń z doliny Rodanu, z Chorwacji, Casablanki, Vigo,  niemieckiego Balsberbg, norweskich fiordów, Normandii, Sahary hiszpańskiej, i wiele innych rozsianych po prywatnych kolekcjach (ja też mam jeden), darowanych na licytacje charytatywnych festynów.
Życzymy Pani Małgorzacie Stepczyńskiej jeszcze wielu lat życia w zdrowiu, by mogła nas cieszyć swoją obecnością, i malować swoje kwiaty i krajobrazy, zawsze kolorowe i radosne.


Państwo Dick przywieźli hulajnogi dla dzieci ze świetlicy
Iwona Wróblak październik 2011 „Kurier Międzyrzecki”


            Państwo Margret i Bernard Dick z Haren przyjeżdżają do Międzyrzecza od 12 lat. Nigdy - na pusto. W swoim samochodzie zawsze wiozą prezenty dla dzieci ze Świetlicy „Ciepły kącik u Jezusa”. W zamian dzieciaki przez kilka dni szykują dla nich kolorowe laurki. Państwo Dick mają ich u siebie w Haren pewnie całe stosy, ale zawsze bardzo cieszą się z nowych. I z dziecięcych słów „dziękuję”, z ich uśmiechów.
            Margret i Bernard Dick swoich siedmioro dzieci już odchowali. Przyjeżdżają do Polski, do Międzyrzecza, bo kochają wszystkie dzieci. Te polskie w dodatku, jak mówią o nich, są grzeczne i dobrze wychowane. Państwo Dick czują się tu potrzebni, oczekiwani. Przyjeżdżają do swojej Margarite, do Pani Małgorzaty Stepczyńskiej, przyjaciółki, dobrego ducha wszystkich cennych inicjatyw społecznych, kulturalnych w naszym mieście. Najpierw była ich tłumaczką i przewodnikiem, w latach, kiedy przyjeżdżali na spotkania Anonimowych Alkoholików. Pewnego roku przywieźli prezenty dla dzieci. Chcieli je ofiarować. Pani Małgorzata skierowała ich do Świetlicy „Ciepły Kącik u Jezusa”. Od tego czasu przyjeżdżają do „swoich” dzieci co roku, chociaż najstarsze z nich już tu, z racji wieku, nie przychodzą.
            W tym roku przywieźli hulajnogi. Dziatwa od razu wsiadła na wehikuły i urządziła wyścigi przed Świetlicą. Pan Dick z ukontentowaniem dokumentował to swoim aparatem fotograficznym. Zdjęcia dołączy do pamiątek z Międzyrzecza. Pojazdów było tak dużo, że dzieci zabrały je także dla swoich braci i sióstr. Państwo Dick zaproponowali, by następnym razem przywieźć dzieciom rzeczy, które potrzebują. Napiszą o nich na kartkach. Święty Mikołaj nie zawiedzie.
            Zdjęcia z wizyty państwa Dick znajdą się także w grubej Kronice w Świetlicy, którą opiekują się Ewa Jasiówka i Iwona Kryśkiewicz, panie oddane idei pracy dla dzieci w świetlicy duszą i sercem. Razem z kilkoma innymi nauczycielkami pomagają dzieciom w lekcjach, dożywiają, pomagają pożytecznie spędzić wolny czas, organizują zabawy. W każde święta i inne okazje czekają na dzieci wielkie paczki. Panie co roku zapraszają do współpracy różne instytucje i prywatnych sponsorów.
            Dzieci zaśpiewały dla swoich ofiarodawców kilka piosenek. Na koniec dostały też kolorowe notesiki, długopisy. Przy kawie i ciastkach rozmawiając posiedzieliśmy chwilę ze starszą parą z Niemiec. Ofiarowywanie łączy. Cieszy. To obopólna korzyść. I dla naszych dzieci i dla państwa Margret i Bernarda Dick.


I jeszcze (moje) świadectwa uczestnictwa Pani Małgorzaty w życiu społecznym i artystycznym naszego miasta…


Niemiecki w świetlicy środowiskowej
Iwona Wróblak listopad 2007„Kurier Międzyrzecki”

            Świetlica środowiskowa przy stadionie. Pokój na piętrze. Stół, otwarte zeszyty, kilka dziewcząt – tegorocznych maturzystek, i pani Małgorzata Stepczyńska. Charytatywnie prowadzi zajęcia z języka niemieckiego.
 Morze cierpliwości. Bezstresowa lekcja niemieckiego. Pytania powtarza wolno, kilkakrotnie. Jest przy każdej z uczennic, ośmiela, zachęca do aktywności.
Szyk zdania pytającego. Niewymuszony autorytet, jakim cieszy się pani Stepczyńska, od bardzo wielu lat ucząca języków obcych. Wielu z jej uczniów biegle nimi włada. Będąc na jej lekcji, wiem teraz, dlaczego. Jej pogodny spokój, osobowość. Pełen akceptacji kontakt, jaki błyskawicznie nawiązuje z każdą z dziewcząt. Szacunek dla nich. Przyjazna atmosfera i pełna dyscyplina na lekcji. Konsekwencja w stosowaniu sprawdzonych metod. Powtarzać, czytać w obcym języku – książki, gazety, artykuły pisane możliwie literackim językiem. I mówić, dużo mówić, na głos. Rozmawiać. Zachęca dziewczęta do rozmowy po niemiecku, do konwersacji między sobą. – Głośniej, niech słyszę każdą! Końcówki, wyraźnie je wymawiajcie.
            Krótka przerwa. Przynoszą nam herbatę. Na stole talerz z ciastem. Ale skupienie nie maleje. - Co jemy? Co pijemy? Powiedzcie. Ładnie, zdaniami proszę. Milena zapisuje na tablicy: gestern – heute – morgen. Dziewczęta w zeszytach. – Wy umiecie to wszystko. Tylko trzeba się otworzyć.

Wernisaż pani Małgorzaty Stepczyńskiej

Iwona Wróblak czerwiec 2006 „Kurier Międzyrzecki”


            - „Takich ludzi ma nasze miasto” – mówi, otwierając uroczystość, dyrektor MOK Jolanta Pacholak. Pani Stepczyńska mieszka w Międzyrzeczu od zawsze... Zakład fryzjerski pani Małgorzaty był nie tylko zakładem pracy. Był miejscem spotkań, kontaktów międzyludzkich. Tu rodziły się inicjatywy działań społecznych. Do dzisiaj, akurat mamy 85.urodziny naszej zasłużonej jubilatki, pani Małgorzata jest aktywna społecznie, maluje, pisze wiersze. Przewodniczy Stowarzyszeniu „Kontakt”, jest w nim od początku, bo wie, że postęp cywilizacyjny bez wielopłaszczyznowych kontaktów ze światem jest  wysoce niekompletny. Zna języki obce, zawsze była orędowniczką wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Mimo wieku ciągle pomaga organizatorom spotkań z gośćmi z miast partnerskich z Niemiec, Francji i Holandii, jako tłumacz a także, może przede wszystkim, jako osoba - instytucja, którą nasi szanowni goście z zagranicy znają od lat.
Takich ludzi ma nasze miasto. Pani Stepczyńska jest artystką malarką od wielu lat. Miała już kilka wystaw swoich prac plastycznych także za granicą, w  ramach wymiany kulturalnej, wyjazdów naszych międzyrzeckich artystów. Dzisiaj jej akwarele wiszą w sali wystaw międzyrzeckiego MOK.
            Wśród gości przybyłych na wernisaż wieloletni znajomi pani Małgorzaty, byli uczniowie (wielu międzyrzeczan pobierało u niej lekcje języka niemieckiego, francuskiego, angielskiego czy hiszpańskiego). Pomagała ludziom nie tylko w nauce, także w trudnej sytuacji materialnej czy życiowej. Zawsze otwarta na świat, otwarta na ludzi, pogodna, mądra i rzeczowa, o głębokiej wierze religijnej, mocnych zasadach, lecz jednocześnie daleka od  nietolerancji czy ksenofobii. Dlatego to nie jest zwyczajny wernisaż w MOK, jakich wiele. To szczególny dzień. 85. urodziny pani Stepczyńskiej, najlepsze życzenia od pracowników MOK, specjalny prezent od burmistrza.
            Pani Stepczyńska oprowadza gości po swojej wystawie, opowiada historie, które towarzyszyły poszczególnym akwarelom, mówi o miejscach, gdzie powstawały. Oglądamy obrazy z Wysp Kanaryjskich, Madery, afrykańskich wiosek, gdzie były europejskie misje chrześcijańskie. Jasne akwarele, pełne światła, tego wewnętrznego, filozoficznego i zwykłego słońca. Kwiaty, pejzaże, fauna. Subtelne, pełne zadumy i dojrzałej afirmacji. Portrety. Murzynka, hebanowo czarna – z dzieckiem na tle palmy, pamiątka spotkań pani Małgorzaty z Afryką. Nasycone czerwienią kwiaty w koszu na niebieskim tle – symbolu piękna życia. Stół z apostołami, pośrodku Chrystus patrzący wprost. Pejzaż z mostkiem delikatnie przykrytym, czy okrytym, gałęziami drzewa. Na innej akwareli biel słońca na tle żółtego krajobrazu i bieli śniegu. Krajobraz też może być zachodzącym fioletowo, czerwonym refleksem światła. Dużo obcych widoków, z egotycznymi drzewami i architekturą. Efektowne kolorystycznie skały na łące są tłem dla dużych kwiatów, które wyglądają jak słoneczniki. Kwiaty to miłość pani Stepczyńskiej, ma je u siebie w domu żywe, chętnie też je maluje. Bukiety czerwonych tulipanów, niektóre subtelne, dziwne jak orchidee, niektóre z ptakami wewnątrz swej gromady. Jeden bukiet jest nachylony kwiatostanem ku widzowi, prezentuje swoje piękno, wychylając się z zielonego kokonu liści.
            Część artystyczna wieczoru to ukłon organizatorów w stronę sentymentów muzycznych pani Małgorzaty Stepczyńskiej, jej francuskiego dzieciństwa i wczesnej młodości. Zaproszony specjalnie na dzisiejszą uroczystość akordeonista ze Strzelec Krajeńskich pan Mariusz Ambrożuk gra  melodie klasyków francuskich pieśni z lat 20. i 30. ubiegłego wieku –słyszymy też Charlesa Bazin, Artura Piazzola, tanga, np.: „Adias Nonine”, „Mirabelle” i inne znane utwory. Dzięki osobie pani Małgorzaty atmosfera jest bardzo pogodna, to jeden z ciekawszych wieczorów wernisażowych. Spontaniczne „Sto lat...” wybrzmi pomiędzy kolejnymi utworami muzycznymi.





Wystawa rękodzieła w Ratuszu

Iwona Wróblak listopad 2008 „Kurier Międzyrzecki”

Wielu artystów UTW już nami (cieleśnie) nie ma…


            Wystawa inauguruje Ogólnopolski Tydzień Seniora. W jednej z sal Ratusza zgromadzono tylko niewielką część twórczości słuchaczy Międzyrzeckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
            Wystawę otworzyli dyrektor MOK Jolanta Pacholak – Stryczek i w-ce burmistrz Krzysztof Solarewicz. Tydzień Seniora tradycyjnie obchodzony jest w październiku, jesiennym miesiącu roku, symbolizującym tę porę życia człowieka.
Jesień w naszym klimacie to okres zbierania owoców pracy. Doświadczeń życia i przemyśleń, które warto pokazać młodszemu pokoleniu. Złota jesień to piękno mieniących się wszystkimi kolorami liści. One to, i kasztany, są dzisiaj komponentem ekspozycji.
Liście zdobią zbiory prawie wszystkich stoisk z rękodziełami. Jesienne pejzaże są tematem prac plastycznych Zygfryda Sokołowskiego. Skąpane w jesiennym słońcu, mieniące się barwami krajobrazy okolic Międzyrzecza, człowiek koszący trawę pod lasem i wiejski dom za miastem, otoczony starymi drzewami. Drugi z malarzy Hieronim Kozłowski użyczył wystawie kilka ze swoich impresjonistycznych prac, dwie grafiki, z fragmentami zabudowy naszego miasta. Widzimy Małgorzaty Stepczyńskiej akwarele, budynek byłej Straży Pożarnej – historia nowoczesna miasta i pomnik Tysiąclecia, klamry spajające historię naszej ziemi. Także kwiaty. W różnych aspektach swojego piękna. W ciemnym tle wykwitające jasnymi barwami, bielą i światłem słońca wewnętrznego, kompozycje uporządkowane, w dostrzeżonym przez autorkę delikatnym naturalnym pięknie, jego afirmacji. Każda praca to próba artystycznej ekspresji osobowości twórców.
             Dalsza część wystawy to arcydziełka sztuki rękodzielniczej, haftu krzyżykowego, szydełka i igły. Wszystko można zrobić mając w ręku te narzędzia. Od tradycyjnych serwetek po modne wdzianka narzucone na sweterek. Barbara Redman przewodniczy sekcji rękodzielniczej w Uniwersytecie. Wiele pań nauczyła już tej sztuki. Pokazuje mi swoje dziełka. Absolutnie okrągłe, równo stojące sztywniutkie filiżanki na spodeczkach, kolorowe, wraz z całą włóczkową zastawą stołową, na obrusie dzierganym, na którym symboliczne liście jesienne są także z włóczki. Przystrojone kwiatami – różami udrapowanymi z bibuły, pięknie zwiniętymi w naturalne kształty. Kolekcja wyszywanych obrazów o różnej tematyce, wiernie kopiowanych ze wzorów, o bogatej kolorystyce. Choinkowe dziergane bombki. Mnogość szczegółów, które trudno uchwycić i dostrzec bez dłuższego i uważnego pochylenia się nad kolekcją.
            Stosunkowo świeżą adeptką dziergania jest Irena Woźniak, której pracochłonne serwety podziwiamy w samego wejścia do sali. Skręcony spiralnie wazonik pełny jest delikatnych i kunsztownych włóczkowych kwiatków, ich wdzięk podkreślają długie liście z cieniutkiej zielonej bibuły. Centralnie umieszczony jest stolik z dziełkami pani Zofii Ratajczak. Perfekcyjnie wykonane części wierzchniej garderoby, szykowny kapelusz, i album wzorów dla serwetek, których pani Zofia uczy od lat. Halina Wasilewska z dzierganymi filiżaneczkami, ozdobionymi kwiatami, motylkami, dzwoneczkami, aniołkami, i serwetkami o ciekawych wzorach, wykonanych z materiałów przetworzonych. Bogata jest ekspozycja Genowefy Filipiak. Duża ilość wyszywanych haftem krzyżykowym obrazów, kolorowych, starannie wykonanych. W koszu pisma dla adeptów rękodzieła „Igłą i nitką”, którymi można wyczarować prawie wszystko. To także jedna z kronikarek Uniwersytetu, trzy grube albumy z życia międzyrzeckich studentów wystawione są do obejrzenia. Halina Nowakowska – kolaż, czyli próby łączenia różnych materiałów – filcu, tektury, papieru, uzyskania dzięki temu trzeciego wymiaru, wypukłości. Używa opakowań po butach, falistej tektury. Lubi odcienie ziemi, szarości. Piękny bukiet ze świeżo zebranych liści jak wielka brosza zdobi całość artystycznej propozycji pani Haliny. Krystyna Zaleska prezentuje swoje próby rękodzielnictwa na szydełku. Jak mówi, skłania się ku konkretom – wdziankom i narzutkom (jedno z nich ma na sobie). Są bardzo eleganckie. Firanka jej autorstwa tak wdzięcznie wkomponowuje się w klimat sali USC, że jest prawie niezauważalna... To autorski projekt pani Krystyny. Dokumentacja fotograficzna „Moje Życie na Uniwersytecie” przedstawia sceny ze spotkań, wykładów i wyjazdów.
            Wiesława Barłóg. Urzekły mnie jej szydełkowe „liście”, w tonacji oczywiście jesiennej. Żółte, brązowe i zielone. Niesymetryczne, z doskonale wyliczonym mimośrodem, i ogonkiem umieszczonym dokładnie tam, gdzie ma go naturalny liść. Klasyczne jest wszystko u pani Wiesławy, korespondująca z tłem kolorystyka nici, wycięcia wzorów i idea, jaką proponuje oglądającym – precyzji, staranności i naturalności w traktowaniu tworzywa artystycznego. Haliny Iwanowskiej rozłożyste skrzydła dużych szydełkowych motyli. Osmotyczne dla wypełniającego w locie je powietrza. Zastawa naczyń stołowych – wydzierganych i usztywnionych, z łyżeczką kształtem przypominającą srebrne pierwowzory, doskonałym wygięciem, małe dziełka sztuki. Delikatne gwiazdki, złociste (lub srebrzyste) jak na niebie.
            Mamy nadzieję, że nieraz jeszcze będziemy mogli w Międzyrzeczu obejrzeć produkty aktywności artystycznej naszych seniorów, zgromadzone dziełka to jedynie niewielka część ich prywatnych zbiorów gromadzonych w ciągu lat.





Wystawa prac plastycznych międzyrzeckich seniorów
Iwona Wróblak listopad 2006 „Kurier Międzyrzecki”

            Wystawa mieści się w budynku Biblioteki, na piętrze, a sali Działu dla Dzieci. Prace międzyrzeckich artystów, plastyków, znanych w mieście. Obrazy pani Małgorzaty Stepczyńskiej, która maluje od lat. Jasne akwarele, krajobrazy, zimowe i jesienne. Drzewa, nadmorskie wydmy, widoki na oceaniczne horyzonty, grzbiety fal rozbijające się o brzeg.
Jana Hanulaka uporządkowany, filozofią życiową i doświadczeniem, krajobraz. Pejzaż pełen zadumy nad miejscem i losem człowieka. Człowiek i jego dom, przyroda. Otoczenie. Niebo i ziemia, kosmos, w którym żyje. Człowiek podczas zwykłych czynności, wracający do domu, idący w podróż. Kościółek wiejski - w soczewce czasu, w krajobrazie zaistniały, miejsce jego, bryła – przyczynek do dziejów świata doczesnego.
            Czesława Kacmajer – zbiór dzierganych na szydełku dziełek, nawet jest biżuteria. Doskonałe, wykrochmalone, zawsze jednakowo piękne, domowe dzieła sztuki pani Czesi – oglądać je można było na wielu lokalnych wystawach. Obok użytkowe, jak ze sklepu (może ładniejsze) zrobione z włóczki swetry Wandy Wasilewskiej. Gablota „Stowarzyszenia Pomocy Szkole Międzyrzeckie Koło „Wspieramy Młode Talenty” – pani Zofia Ratajczak i jej misternie wykonane szydełkowe chusty. Można się uczyć u pani Ratajczak, trzeba tylko się zgłosić i takie szydełkowe dziełka zrobione naszą ręką mogą zdobić nasze mieszkania. Dalszy ciąg rękodzielnictwa. Hanny Nowackiej wyszywane obrazy. Ściegiem krzyżykowym – kolorowe ptaki i inne obrazki z natury. Są też i rzeźby ptaków, także stylizowane, oprócz tego wykonane z bibułki i innych tworzyw wieńce. Genowefa Filipek, też haft, obrazy w ramkach. Śnieżne krajobrazy, piękne kompozycje, pełne jasnych barw, nie przeładowane nadmierną ilością szczegółów cieszą oko. Prace Edyty Dubojskiej są w dwóch gablotach. Pocztówki świąteczne i inne upominki dla bliskich, wykonane z pomysłowością i wyobraźnią, która pretenduje panią Edytę do miana artystki – samouka, który potrafi z „niczego”, z rzeczy, które mogą być uważane za nieprzydatne, wykonać małe dzieło sztuki użytkowej.
            Wracam do międzyrzeckich malarzy. Felicja Kostrobała. Udany portret małego chłopca. Portret kobiety na szezlongu. Wazon z makami. Wyraziste, przemyślane, starannie wykonane, dużo kolorów, dużo szczegółów. Wspaniała ozdoba do domu. I Hieronim Kozłowski, pejzażysta. Pełne kolorów krajobrazy międzyrzeckie i inne, ulubiony temat malarza artysty. Obrazy jego bywały już na wielu wystawach.



Prace artystów - seniorów w MOK
Iwona Wróblak listopad 2005 „Kurier Międzyrzecki”
           
            W sali wystaw MOK można obejrzeć wystawę prac plastycznych rzeźby i rękodzieła artystycznego. To próbki dorobku artystycznego naszych międzyrzeckich seniorów. Obrazy pana Hieronima Kozłowskiego, jego pejzaże i martwe natury. Nostalgiczne kompozycje Jana Hanulaka, pełne zadumy nad przemijającym czasem i, zmieniającą się na naszych oczach, rzeczywistością związaną z postępem cywilizacji, czy będzie w niej miejsce dla przyrody, czy swojskie obrazy naszych pól i łąk znikną w mroku niepamięci... Jest kilka akwarel pani Małgorzaty Stępczyńskiej, uporządkowany świat dojrzałej afirmacji, gdzie kanony piękna są starannie kultywowane, wartości życiowe stałe i niezmienne, a otwartość i ciekawość świata obecna mimo wieku.
            Wystawa poświęcona jest nie tylko malarstwu. Sztuka ludowa w rzeźbie pana Antoniego Kowalewskiego to drewniane figurki wiejskich kobiet, grajków, żeńców i przedstawicieli innych rzemiosł, świat, którego już nie ma dzisiaj, chyba że na kartach literatury pięknej. Podziwiam rękodzieła wyszywane na szarym płótnie autorstwa p. Zofii Nisiewicz. Poprzez lata praktyki niemal doskonałe śnieżne białe serwety z aplikacjami, krochmalone, pięknie wyglądające na nawet najbardziej eleganckim stole. Pani Zofia Ratajczak użyczyła wystawie swoje szydełkowe serwety, torebki, szale i chustki oraz inne drobiazgi. Praktycyzm, użytkowość i piękno rzeczy, które nosimy. Również dziergane kwiaty i dzwonki pani Czesławy Kacmajer zadziwiają pomysłem i starannością wykonania.
            Nasi lokalni nestorzy sztuki mają nam wiele do przekazania. W swoim bogatych artystycznych szufladach mają jeszcze na pewno dużo pięknych rzeczy…



Iwona Wróblak
sierpień 2018






1 komentarz: