Pamięci PANI MAŁGORZATY STEPCZYŃSKIEJ…
Wiesia –
wybrałam najbardziej kolorowe kwiatki, bo Ona lubiła kolory. Msza święta w
kościele św. Wojciecha w Międzyrzeczu. Msza święta pogrzebowa. Uniwersytet
Trzeciego Wieku, jego słuchacze w ławach kościelnych. Inni ludzie. Wielu. Nikt z nas nie żyje i nie umiera dla siebie.
Proboszcz parafii - Była światłą kobietą,
była człowiekiem wiary… Pokój dla wszystkich. Wojciech Witkowski gra na
organach…
Francuzka
w Międzyrzeczu
Wywiad
przeprowadzony przez Iwonę Wróblak z Małgorzatą Stepczyńską, lat 88, dnia
13.04.2010 r. zamieszkałą w Międzyrzeczu ul. Spokojna.
We Francji byłam do1939 r. Zdałam tam
maturę, ale dalej nie było mi wolno się kształcić, bo moja mama nie chciała
przyjąć obywatelstwa francuskiego, czuła się tam obca. We Francji była straszna
nagonka na cudzoziemców, którzy nie chcieli tego zrobić, przyjąć obywatelstwa. Mama
była przekonana, że będzie wojna, to było widać, ludzie wracali z urlopów.
Przyjechaliśmy do Polski, do Poznania. Jak Niemcy zajęli Poznań, zabrali mnie i
trzysta innych dziewcząt do pracy przymusowej do lagru w lesie pod Berlinem,
płacz był wielki, bo się słyszało, że możemy pojechać do domów publicznych.
Mama została w Poznaniu. W lagrze potrzebowali mnie do tłumaczenia. Ciekawe,
tyle studentek tam było i tylko ja umiałam po niemiecku. Byłam tam całą wojnę. Po
wojnie chcieliśmy z powrotem jechać do Francji, ale granice były już zamknięte.
Na początku w 1946 r. wróciłam do Poznania, bardzo wyczerpana. Cała nasza
rodzina wróciła, razem z ojcem.
W Poznaniu czułam się wyobcowana,
nie umiałam jeszcze po polsku, bardzo mało w każdym razie. Poszłam do Urzędu
Pracy, a panie tam pracujące mówią mi - a po co
pani wróciła! Ja to stało, że pani żyje?! Nie lubię poznaniaków.
Nie mogłam dostać książeczki lekarskiej,
koniecznej, by dostać pracę, bo płuca miałam nie w porządku. Trochę pracowałam
u takiego pana w zakładzie fryzjerskim, znanym wtedy w mieście, na przeciw
Ratusza. Musiałam zarabiać, żeby brat mógł się kształcić. Miałam średnie
wykształcenie i chętnie dalej bym się uczyła, studiowała, ale ja nie znałam
dobrze polskiego, polskiej gramatyki. W Poznaniu przez kilka miesięcy
wieczorami uczyłam języka francuskiego uczniów jakiegoś profesora związanego z
teatrem. Artyści nie patrzą, czy jest wojna czy po wojnie, oni się uczą się
francuskiego czy włoskiego, by śpiewać arie w operze.
Umiałam robić manicure, kiedyś też
skończyłam kurs fryzjerstwa. Umieściliśmy brata w liceum w Obornikach, zaraz po
wojnie było to płatne. Przyszła jedna pani z propozycją, czy nie uszyłabym dla
całego wesela 50 sukien i jeszcze dwie dla panny młodej. Zrobiłam to.
Materiałów było dość, był w mieście poniemiecki magazyn z odzieżą.
Wujek
przyjechał do Poznania i zabrał nas do Brójec.
Burmistrz miasta powiedział, że możemy z mamą objąć tamtejszy zakład
fryzjerski. Sekretarz burmistrza pomógł załatwić formalności. Zaczęłam działać
w moim zakładzie w Brójcach. Ledwie mi go odmalowali – zebranie fryzjerów w
Międzyrzeczu. Przyjechałam rowerem na to zebranie. Miałam 26 lat, moje ciotki
mnie swatały. Powiedziałam, jeśli któryś z tych chłopów nie będzie pił
wódki, to będzie moim mężem. I przyszedł
do nas ten pan, mój przyszły mąż, dużo starszy ode mnie. Nie miało to jednak
żadnego znaczenia. On dobrze wyglądał, tyle się nie namęczył w czasie wojny, co
ja. Mój przyszły mąż był szefem cechu fryzjerów w Międzyrzeczu. Patrzył na
mnie, na tą Francuzkę, co tutaj przyjechała. Ja tu długie lata byłam Francuzką.
We wrześniu 1946 r. wzięliśmy ślub i przyjechaliśmy do Międzyrzecza, gdzie mąż
miał zakład fryzjerski. Z tyłu posesji był zapuszczony kamienisty ogród. Już za
pół roku było tam ładnie, wszędzie kwiaty.
Międzyrzecz
wyglądał tak jak wszystkie miasta w Polsce, gruz, wszystko brudne, zaniedbane.
Tam, gdzie jest teraz Dom Handlowy, był wtedy hotel, w Kasynie wojsko urządzało
bale, zabawy były w Domu Rzemiosła. Ludzie bawili się bardzo często, na
wioskach, w szkołach, teatr przyjeżdżał z Poznania, z Zielonej Góry, z Torunia, z Bydgoszczy, występowali w kinie.
Organizowano kuligi do Gorzycy. To była integracja przez zabawę. Tak bawiono
się jeszcze w latach 50.
Rodzina męża mieszkała w typowej
poznańskiej wiosce. Ludzie mieszkali tam w swoich gospodarstwach od
pokoleń. Zamknięci w sobie, nie zawsze
zgadzali się z sąsiadami, skąpi, strasznie kłócili się o ziemię, o pieniądze.
Mnie nienawidzili, wyróżniałam się, bo byłam obca i Francuzka, malowałam się –
dla nich to był inny świat, świat rozpusty. Mnie od dzieciństwa uczono, że we
Francji jest Francuzem ten, kto ma obywatelstwo francuskie, nieważne, czy jest
żółty czy czarny, ja traktowałam ludzi równo. W Polsce jest inaczej. Ja się
chyba bardzo mocno wyróżniałam, moje zachowanie, ubieranie, się, mowa, wszystko
było nie takie, czułam jak ktoś bardzo inny. Rzeczy, które włożyłam na siebie,
stawały się modne. Nie przejmowałam się tym.
Po pracy wsiadaliśmy z mężem na
rowery i jechaliśmy do lasu, na jeziora. Żyliśmy swoim życiem, nie włączaliśmy
się do niczego. Ludzie w Międzyrzeczu integrowali się w grupach, nie znosili
siebie nawzajem. Ze mną też raczej nie trzymali, i z moim mężem, bo on był z
Poznania, też obcy. I nie pił, a wtedy trzeba było koniecznie pić wódkę. Jak
Niemcy opuścili miasto, przyjechało bardzo dużo ludzi z poznańskiego, takich spod pana, wypędzonych z wielkich
folwarków z okolic Warszawy. Dostawali ziemię. Ale jak potem musieli oddawać
kontyngenty, zaczęła się tragedia, bo nie mieli co jeść. Poznaniacy wyśmiewali
się z tych zza Buga, ci z kolei wyzywali ich od skąpców i „pyr poznańskich”..
Było bardzo dużo Zabużan, byli też kilku wielmożnych, co mieli kiedyś wielkie
majątki w warszawskim.
Pamiętam... W nocy przychodzili po nich,
ze służb bezpieczeństwa, mundurowi, i po cywilnemu. Jak ja przyjechałam, byli
jeszcze Niemcy. Bali się UB. Pamiętam Polaków, którzy mieli piekarnię w Rynku.
To byli Polacy zniemczeni. Na przykład Friedrichowi, żona piekarza, była Niemką, ona nie wyjechała.
Kominowskiego zabrało UB do Poznania, po to, żeby do jego zakładu wsadzić jego
konkurenta. Zmieniło się to dopiero, myślę, w 1955 r. po Ogólnoświatowym
Festiwalu Młodzieży i Studentów. Z czasem stosunki między ludźmi się
poprawiały. W 1947 r. w Międzyrzeczu zakład fryzjerski mieliśmy my, ja i mąż,
drugi był na ulicy Świerczewskiego. Prawie wszystkie kobiety przychodziły do
mnie, również te wielmożnie panie z warszawskiego, przemiłe zresztą dla mnie,
bo ja Francuzka, i te zza Buga. Co
włożyłam na siebie, stawało się modne.
Przez
pierwsze lata zajmowałam się wychowywałam syna Lesia, miałam męża. Ludzie byli
dla mnie klientami zakładu, nie myślałam o tym, jacy są. Zaczęłam się martwić,
jak zaczęły się prześladowania kułaków. W pierwszym roku po wojnie było
wszystko, dlaczego po trzech, czterech latach nie było co jeść, nie rozumiem...
Zmieniło na gorsze, zaczęły się mordy. My też mężem byliśmy burżujami, bo nie
zgodziliśmy się należeć do spółdzielni. Jak przyjechali do nas, żeby nas
wyrzucić, powiedziałam, że się nie ruszę z miejsca. Oni łamali konstytucyjne
prawo. Z partią musiałam być bardzo
ostrożna, od początku ubowcy interesowali się mną - Francuzką w Brójcach, przychodzili do zakładu. Myśleli, że się
wystraszę. Zapytałam - panowie przychodzicie
w dobrych intencjach czy złych? W 1948 r. byliśmy na Targach Poznańskich,
rozmawiałam z obcokrajowcami. Potem jeździłam jako tłumaczka z Orbisem. Jeden
francuski komunista przyjechał do Polski, bo tu był komunizm. Wzięli go do
wojska jako agitatora, by uczył komunizmu. Prędko mu się sprzykrzyło.
Nigdy się tutaj dobrze nie czułam, już w
Poznaniu chciałam uciec do Francji, do domu. Nie mogę się wczuć w umysł Polaka,
nie mogę wiele rzeczy zrozumieć. Dopóki byłam młoda, było mi obojętnie, gdzie
jestem. Potem zaczęłam mocno tęsknić za sposobem bycia, myślenia we Francji.
Nikt tam nie myśli w sposób tak skomplikowany jak tutaj. Ja nie pojmuję
Słowian. Będąc we Francji czuję się w domu, i mnie przyjmują jak swoją. Moja
mama też nie mogła zrozumieć, że tu nie ma nic pewnego, że drobiazgi tak
komplikują życie. Nie umiecie cieszyć się z życia. Od zawsze jest tak.
Pani
Małgosia Stepczyńska odeszła od nas 28. 07.2018 roku. Ale tylko cieleśnie.
Wielu ludzi w Międzyrzeczu ją zna, wielu pamięta. Pokolenia jej uczennic z
zakładu fryzjerskiego, których uczyła artyzmu…
uważała, że to jest konieczne w tym zawodzie… Była tłumaczką, znała kilka
języków, w tym jej ukochany francuski. Była wielką społeczniczką, przez lata działała
w Cechu Rzemiosł Różnych. Uczestniczyła w pierwszych naszych kontaktach z
zagranicą jako tłumaczka, wykorzystywała swe osobiste kontakty i przyjaźnie.
Była otwarta na świat. Była Europejką… Wiecznie młoda, zawsze pogodna, i to się
nie zmieniło do końca jej życia.
Całe
pokolenia międzyrzeckie uczyła języków obcych. Pomagała dzieciom z ubogich
rodzin, potem również seniorom – odwiedzała ich, samotnych… Dopóki miała siły…
Lubiła podróżować… to była pasja jej życia…
Małgorzata
Stepczyńska. Namalować Afrykę
Iwona
Wróblak listopad 2016 „Kurier Międzyrzecki”
Afryka –
fascynujący świat, kontynent, tak jak ją pani Stepczyńska pamięta sprzed – 80.
lat… Afryka Jej wspomnień, jej snów - dosłownie… Uwieczniona na jej akwarelach.
Wernisaż obrazów „afrykańskich” oglądamy na wystawie w Muzeum międzyrzeckim im.
Alfa Kowalskiego w Międzyrzeczu.
Afryka
z czasów Jej młodości. Bywała tam wiele razy. Miała przyjaciół na tym
kontynencie, poznała wielu ludzi, którzy towarzyszyli Jej w podróżach.
Afryka
sprzed II. wojny światowej.
Bujna bajecznie kolorowa przyroda.
Endemiczne zwierzęta, który budziły podziw i zachwyt pani Małgorzaty. Świat
kolonii francuskich na tym kontynencie
widziany oczami Europejczyka. Wielkie bogactwo obok ogromu biedy tubylców.
Czarne jak heban kobiety – pani Małgorzata mówi, że są piękne tą swoją czarnością – błyskające bielą
tęczówek oczu. Ich barwne stroje.
Afrykański
las, dżungla z obfitością roślin. Wielkie zwierzęta, które uwieczniła na
obrazach – słonie, długoszyje żyrafy. Tygrysów nie spotkała, jak mówi… Była na pustyniach, pokazuje nam na
obrazach jasne przestrzenie, złudzenia widoku oaz widniejących na horyzoncie,
ogrom diun piaskowych. Karawany wielbłądów zagubione na przełęczach gór piasku.
Algieria. Muzułmańskie domostwa.
Marokańczycy z ich dziwnym spokojem, koczujący na granicy państwa (tak ich zapamiętała). Berberowie
o niebieskawym kolorze skóry. Otwarta –
wtedy – dla turystów Tunezja.
Afryka
środkowa – zaznacza ją palcem na naszkicowanej przez siebie mapie. Wtedy był to
kraj o dużej ilości słoni, dzisiaj już tak nie jest… Afryka – kraj kontrastów –
drapaczy chmur w wielkich miastach i małych wiosek rozsianych na wielkich
przestrzeniach.
Afrykańskie palmy. Kakaowce. Wibrują
zielenią liści na obrazach pani Stepczyńskiej. Piękne jeziora i zbiorniki wodne
wśród roślinności. Kwietne krajobrazy, górskie i nizinne… Wspomnienia pani
Małgorzaty Stepczyńskiej, błyski flesza utrwalone na obrazach. Odtwarza je
teraz pracowicie, czuje tę potrzebę –
namalować… Poświęca swojej pasji bardzo wiele czasu. Szukać swojej Afryki, tej
ciągle istniejącej, żywej, w wyobraźni malarki, krainy, jest taką od czasów jej
młodości.
Małgorzata
Stepczyńska urodziła się w 1921 r. w Zielonej Górze. Mieszkała w Poznaniu.
Wyjechała z rodzicami do Annecy we Francji, małego miasta u podnóża Alp.
Chodziła do francuskiej katolickiej szkoły prowadzonej przez siostry zakonne,
miejsce to wspomina jako pierwszą szkołę życia, tam ją ukształtowano – w
zarysie europejskiego otwartego na świat katolicyzmu, gruntownego podstawowego
wykształcenia, kultury tolerancji i poszanowania
innych poglądów, nauki manier i odpowiedniego zachowania, rozwijania
zainteresowań (artystycznych). W 1939 roku wróciła z matką do kraju. W 1940 r. została przez nazistów
wywieziona, wraz z 300. innymi dziewczętami, do obozu pracy pod Berlinem. Do
Polski powróciła po wojnie. Wyszła za mąż za międzyrzeckiego fryzjera, nauczyła
się tego zawodu, przez dziesięciolecia prowadziła razem z mężem zakład
fryzjerski, wychowała pokolenia uczniów, ucząc ich – tego artystycznego –
zawodu, oraz języków obcych. Jeśli tylko miała możliwość po wojnie, chętnie
podróżowała, jako tłumacz, była jedną z pierwszych animatorek kontaktów
partnerskich z miastami w innych krajach. Ma tam do dzisiaj, szczególnie we
Francji, ale nie tylko, także w innych
krajach, długoletnich przyjaciół.
Wieczór
z panią Stepczyńską.
Iwona
Wróblak marzec 2014 „Kurier Międzyrzecki”
- Kochajcie kwiaty, będziecie (na pewno) lepsi… - to w stylu pani Małgorzaty
Stepczyńskiej…
Patrząc
na pełną salę starościńską w międzyrzeckim Muzeum myślałam o tym, że ciekawym
byłoby popytać obecnych tam ludzi, reprezentujących ze cztery chyba pokolenia, gdzie
spotkali naszą nestorkę. Opowieść każdego z nich byłaby stroną w naszej
lokalnej historii - w wielu jej wymiarach –
artystycznym, humanistycznym, ekonomii naszego regionu, historii
rzemiosła międzyrzeckiego etc.
-
Kochajcie kwiaty, będziecie lepsi – powiedziała pani Małgosia Stepczyńska.
To chciała koniecznie przekazać – tak rozumie swoją powinność – młodemu pokoleniu. Ważność kwietnego w swojej
piękności i mądrości podejścia do świata, do własnego życia - każdego z nas.
Trzeba kochać piękno. Malować je na swoich osobistych obrazach. Kwiaty właśnie
są przykładem tego piękna. Ich naturalizm, taki łąkowy, zwyczajny, ale też
ogrodowy, działkowy, uprawowy. No i
wewnętrzny…
Jest
Kwiatem Pani Małgosia, naszym
lokalnym, międzyrzeckim. I bardzo europejskim, nowoczesnym – w swej filozofii
otwarcia się, braku bojaźni przed nieuchronnym Nowym. Mówi Pani Małgosia – mówcie obcymi językami, znajcie chociaż
kilka słów! Znajomość języków obcych w czasie wojny uratowała jej życie. Na
pewno liczba osób, które wyuczyła angielskiego, niemieckiego, hiszpańskiego i
francuskiego sięga kilku setek. A uczy bardzo dobrze, potwierdzają to ci,
którzy Jej dzisiaj na wernisażu dziękują za te nauki.
Mówi też – podróżujcie. Oglądajcie
świat. Sama zawsze uwielbiała podróże. Tak jej przeszkadzało PRLowskie
przymknięcie granic!! Ale udawało jej się
czasami wyjeżdżać jako przewodnik z ORBISem.
Dzisiaj
podróże to już nie jest nowość dla pokolenia po 1989 roku. Mówi się, że to
niekoniecznie same dobre doświadczenia. Pani Stepczyńska się nie boi. Suma doświadczeń z jej podróży życia jest
zdecydowanie pozytywna. Niezerowalna, jak powiedzieliby niektórzy. Są one
nieprzypadkowym tematem jej obrazów. Sama absolutnie nie ma czołobitnego
stosunku do obcokrajowców. Wie o nich – prawie wszystko. Zostawia ich samym
sobie – nie poprawia, nie wychowuje – zresztą nikogo nie „wychowuje”,
przynajmniej nie wprost. Ale też zabiera głos. Robi to delikatniej, a przez to skuteczniej. JEST AUTORYTETEM. Dzieci i młodzież z „Ciepłego
Kącika u Jezusa” i „Młodzieży z Arki Przyszłości” pod opieką Ewy Jasiówki,
Iwony Kryśkiewicz, Barbary Butkiewicz, Wioletty Dzik i Magdaleny Chadkowskiej
są razem dzisiaj z Nią, z ich Panią Małgosią. By zaprezentować dla Niej krótki
program artystyczny. Niedawno całą grupą byli na warsztatach stołowego savoir
vivre’u w Restauracji „Piastowska”, to taka najważniejsza nauka o podstawowym
wymiarze, która się przyda WSZĘDZIE, otworzy niejedne drzwi (pani Małgosia
mówiła, że to panie opiekujące się dziećmi wpadły na ten pomysł - świetny, ale
bez obecności osoby pani Stepczyńskiej jego realizacja nie miałaby tej
stuprocentowej gwarancji powodzenia).
Jest osobą niezwykłą Pani Małgosia.
Patrzę na salę wypełnioną po brzegi. Ludzie stoją pod ścianą, po bokach, nie ma
wolnych miejsc, wszyscy z zaproszeniami
przyszli (co się rzadko zdarza…). Pani Stepczyńska prowadzi spotkanie. Przedtem
osobiście krótko przywitała każdego z przybyłych. Wszystko jest uporządkowane,
scenariusz wernisażu napisany przez dostojną nestorkę kultury realizowany. Pani
Małgorzata przemawia. Mówi o tym,
jak wiele się zmieniło – w naszym
mieście, w naszym kraju oczywiście też. Jak wypiękniał Międzyrzecz przez te
lata od 1946 roku, odkąd tu jest. Żeby tego
nie bagatelizować. Żeby to docenić. Bo to są fakty. Przytacza je.
Przykłady; miejsca, które pamięta po wojnie porównuje z dzisiejszym ich
wyglądem, jak one się zmieniły! To są trwałe wartości, zmiany na lepsze. Ze
ŚWIATEM PANI MAŁGOSI zmienia się świat tzw. rzeczywisty (wszystko zależy
od naszego spojrzenia). Patrzenie
zmienia świat, poprzez sposób jego oglądu. To poruszyciel zmian dodający ogromu energii i siły. Życzymy tych sił
– zdrowotnych – z całego serca Pani
Małgosi – żeby była Jej Osoba z nami, kiedy mamy wątpliwości, kiedy czegoś nie
wiemy (mówię o sobie…), nie jesteśmy pewni, jak się odnieść do tego czy
tamtego.
Cudowna
Pani o jasnoblond włosach na starych zdjęciach – tak wspominają ją obecni na
sali ludzie na emeryturze. Pani Helena Nycz mówi – pamiętam, że w 1959 roku już
malowała. Robiła to od dziecka jeszcze we Francji, gdzie się wychowywała. Jest
więc Tą Osobą, artystką także wewnętrzną, od zawsze. I pozostanie. To jedna z
najmłodszych (mentalnie) osób w naszym mieście…
Małgorzata
Stepczyńska – wernisaż
Iwona
Wróblak czerwiec 2013 „Kurier Międzyrzecki”
Kawiarnia Stopklatka Międzyrzeckiego
Ośrodka Kultury. Swoje obrazy Pani Stepczyńska zatytułowała: „Małgorzata wraca z podróży”. To symboliczna droga, wspomnienia z Jej długiego
życia, lat spędzonych na podróżach po całym świecie, zapamiętanych krajobrazów,
ludzi, których tam spotkała, z wieloma z nich utrzymuje kontakt po dziś dzień.
Pani Stepczyńska urodziła się 27.
kwietnia 1921 r. (27. kwietnia to więc też – urodziny Pani Małgosi, stąd wielki
tort dla licznych gości) w przedwojennej Zielonej Górze, czyli niemieckim wtedy
Grünbergu, rodzina jej przeniosła się potem do Poznania, a 4 lata później do
Francji do Annecy, przepięknym, jak
pisze, mieście u podnóża Alp. Tak Pani Małgorzata została Francuzką
czyli Europejką o sercu polskim…
Wróciły z mamą w 1939 r. do kraju,
do Polski. Wybuchła wojna, pani Stepczyńska doświadczyła obozu pracy w
Berlinie, mimo przeżyć pozostała jednak tą samą pogodną, przyjazną ludziom, jak
w młodości, dziewczyną. Po wojnie wróciła do Poznania, przez wiele lat była
działaczką kulturalną, zna ją praktycznie całe miasto. Wielu ludzi uczyła
języków obcych, charytatywnie robi to nadal dla dzieci i młodzieży z „Ciepłego
Kącika u Jezusa” i świetlicy „Arki
Noego” na stadionie. W dniu urodzin i Jej wernisażu panie nauczycielki
opiekujące się tą młodzieżą przyniosły jej bukiety kwiatów – bo Pani Stepczyńska lubi kwiaty, lubi je
malować, je mieć, także kiedyś uprawiać.
Życiorys międzyrzecki Pani Małgorzaty
jest bardzo długi, jej działalność w Cechu Rzemiosł, w okresie kiedy mieli
razem z mężem zakład fryzjerski – pokolenia uczennic w tym zawodzie, które
wychowywała, uczyła estetyki. I podróże Pani Małgorzaty, jej pasja, nienasycona
ciekawość świata, czasem drugi zawód, i malowanie. Podróże z Orbisem w czasach
PRL, kiedy jako tłumaczka z francuskiego, niemieckiego, hiszpańskiego i
angielskiego była na każde zawołanie
władz, animowała pierwsze kontakty partnerskie z miastami w Europie, teraz też
bywa, o ile zdrowie pozwala, ambasadorem naszego miasta, którego zna i kojarzy
wielu ludzi z zagranicy.
Jej obrazy także wędrowały po
wystawach razem z wymianą kulturalną. Jeszcze teraz, kiedy minęło tyle lat od
pierwszego zachłyśnięcia się otwartymi
nagle granicami, jest niepodważalnym autorytetem, „Margaritą”, którą znają w
Niemczech, Francji, Holandii. O każdym z tych obrazów na pewno ułożyłaby
fascynującą opowieść. O danym kraju, o ludziach, o Jej przemyśleniach – chociaż
Pani Małgorzata nie za bardzo skora jest oceniać
ludzi. Ona ich akceptuje. Tak ją nauczyło życie i taką ma filozofię. Jest
zawsze młoda, jest matką i
autorytetem dla wielu międzyrzeczan, mądrą obytą w świecie kobietą, patrzącą z
dystansem na rzeczywistość, zakorzenioną w swoim bardzo europejskim
katolicyzmie – w młodości czy dzieciństwie odebrała u francuskich sióstr katolickich takie
wychowanie, co odcisnęło się znaczącym stygmatem na Jej życiu. Pani Małgorzata
przyjaźni się z młodymi, rozumie ich, stara się słuchać, bo świat się bardzo
zmienił. Ponad 90 lat to trzy pokolenia.
Są kolory na obrazach, bo Pani
Stepczyńska jest w swym wnętrzu kolorowa i barwna, jak motyle i ptaki, zachwyca
się dolinami francuskich rzek,
urokliwymi starymi nekropoliami, skąpanymi w słońcu egipskimi piramidami
w Gizie. Malowała kwiaty ze swojego ogródka, polskie kwiaty z polskich łąk,
rozłożystość ich kwiatostanu. Kwiaty to wizytówka. Kwiatem jest Pani
Stepczyńska, bukietem. Wręczano ich sporo na wernisażowych urodzinach naszej
dostojnej lokalnej jubilatki. Jest historią naszego miasta, kulturalną,
gospodarczą, ludzką. Jest osobą, której należy słuchać, kiedy zechce opowiadać.
Skarbnicą naszej wiedzy regionalnej. I obrazy Jej zostaną, malowane pamiętniki
wrażeń z doliny Rodanu, z Chorwacji, Casablanki, Vigo, niemieckiego Balsberbg, norweskich fiordów,
Normandii, Sahary hiszpańskiej, i wiele innych rozsianych po prywatnych
kolekcjach (ja też mam jeden), darowanych na licytacje charytatywnych festynów.
Życzymy
Pani Małgorzacie Stepczyńskiej jeszcze wielu lat życia w zdrowiu, by mogła nas
cieszyć swoją obecnością, i malować swoje kwiaty i krajobrazy, zawsze kolorowe
i radosne.
Państwo
Dick przywieźli hulajnogi dla dzieci ze świetlicy
Iwona
Wróblak październik 2011 „Kurier Międzyrzecki”
Państwo Margret i Bernard Dick z
Haren przyjeżdżają do Międzyrzecza od 12 lat. Nigdy - na pusto. W swoim
samochodzie zawsze wiozą prezenty dla dzieci ze Świetlicy „Ciepły kącik u
Jezusa”. W zamian dzieciaki przez kilka dni szykują dla nich kolorowe laurki.
Państwo Dick mają ich u siebie w Haren pewnie całe stosy, ale zawsze bardzo
cieszą się z nowych. I z dziecięcych słów „dziękuję”, z ich uśmiechów.
Margret i Bernard Dick swoich
siedmioro dzieci już odchowali. Przyjeżdżają do Polski, do Międzyrzecza, bo
kochają wszystkie dzieci. Te polskie w dodatku, jak mówią o nich, są grzeczne i
dobrze wychowane. Państwo Dick czują się tu potrzebni, oczekiwani. Przyjeżdżają
do swojej Margarite, do Pani
Małgorzaty Stepczyńskiej, przyjaciółki, dobrego ducha wszystkich cennych
inicjatyw społecznych, kulturalnych w naszym mieście. Najpierw była ich
tłumaczką i przewodnikiem, w latach, kiedy przyjeżdżali na spotkania
Anonimowych Alkoholików. Pewnego roku przywieźli prezenty dla dzieci. Chcieli
je ofiarować. Pani Małgorzata skierowała ich do Świetlicy „Ciepły Kącik u
Jezusa”. Od tego czasu przyjeżdżają do „swoich” dzieci co roku, chociaż
najstarsze z nich już tu, z racji wieku, nie przychodzą.
W tym roku przywieźli hulajnogi.
Dziatwa od razu wsiadła na wehikuły i urządziła wyścigi przed Świetlicą. Pan
Dick z ukontentowaniem dokumentował to swoim aparatem fotograficznym. Zdjęcia
dołączy do pamiątek z Międzyrzecza. Pojazdów było tak dużo, że dzieci zabrały
je także dla swoich braci i sióstr. Państwo Dick zaproponowali, by następnym
razem przywieźć dzieciom rzeczy, które potrzebują. Napiszą o nich na kartkach.
Święty Mikołaj nie zawiedzie.
Zdjęcia z wizyty państwa Dick znajdą
się także w grubej Kronice w Świetlicy, którą opiekują się Ewa Jasiówka i Iwona
Kryśkiewicz, panie oddane idei pracy dla dzieci w świetlicy duszą i sercem.
Razem z kilkoma innymi nauczycielkami pomagają dzieciom w lekcjach, dożywiają,
pomagają pożytecznie spędzić wolny czas, organizują zabawy. W każde święta i
inne okazje czekają na dzieci wielkie paczki. Panie co roku zapraszają do
współpracy różne instytucje i prywatnych sponsorów.
Dzieci zaśpiewały dla swoich
ofiarodawców kilka piosenek. Na koniec dostały też kolorowe notesiki,
długopisy. Przy kawie i ciastkach rozmawiając posiedzieliśmy chwilę ze starszą
parą z Niemiec. Ofiarowywanie łączy. Cieszy. To obopólna korzyść. I dla naszych
dzieci i dla państwa Margret i Bernarda Dick.
I jeszcze (moje)
świadectwa uczestnictwa Pani Małgorzaty w życiu społecznym i artystycznym
naszego miasta…
Niemiecki
w świetlicy środowiskowej
Iwona
Wróblak listopad 2007„Kurier Międzyrzecki”
Świetlica środowiskowa przy
stadionie. Pokój na piętrze. Stół, otwarte zeszyty, kilka dziewcząt –
tegorocznych maturzystek, i pani Małgorzata Stepczyńska. Charytatywnie prowadzi
zajęcia z języka niemieckiego.
Morze cierpliwości. Bezstresowa lekcja
niemieckiego. Pytania powtarza wolno, kilkakrotnie. Jest przy każdej z
uczennic, ośmiela, zachęca do aktywności.
Szyk
zdania pytającego. Niewymuszony autorytet, jakim cieszy się pani Stepczyńska,
od bardzo wielu lat ucząca języków obcych. Wielu z jej uczniów biegle nimi
włada. Będąc na jej lekcji, wiem teraz, dlaczego. Jej pogodny spokój,
osobowość. Pełen akceptacji kontakt, jaki błyskawicznie nawiązuje z każdą z
dziewcząt. Szacunek dla nich. Przyjazna atmosfera i pełna dyscyplina na lekcji.
Konsekwencja w stosowaniu sprawdzonych metod. Powtarzać, czytać w obcym języku
– książki, gazety, artykuły pisane możliwie literackim językiem. I mówić, dużo
mówić, na głos. Rozmawiać. Zachęca dziewczęta do rozmowy po niemiecku, do
konwersacji między sobą. – Głośniej, niech słyszę każdą! Końcówki, wyraźnie je
wymawiajcie.
Krótka przerwa. Przynoszą nam
herbatę. Na stole talerz z ciastem. Ale skupienie nie maleje. - Co jemy? Co pijemy? Powiedzcie. Ładnie,
zdaniami proszę. Milena zapisuje na tablicy: gestern – heute – morgen.
Dziewczęta w zeszytach. – Wy umiecie to
wszystko. Tylko trzeba się otworzyć.
Wernisaż pani Małgorzaty Stepczyńskiej
Iwona
Wróblak czerwiec 2006 „Kurier Międzyrzecki”
-
„Takich ludzi ma nasze miasto” – mówi, otwierając uroczystość, dyrektor MOK
Jolanta Pacholak. Pani Stepczyńska mieszka w Międzyrzeczu od zawsze... Zakład
fryzjerski pani Małgorzaty był nie tylko zakładem pracy. Był miejscem spotkań,
kontaktów międzyludzkich. Tu rodziły się inicjatywy działań społecznych. Do
dzisiaj, akurat mamy 85.urodziny naszej zasłużonej jubilatki, pani Małgorzata
jest aktywna społecznie, maluje, pisze wiersze. Przewodniczy Stowarzyszeniu
„Kontakt”, jest w nim od początku, bo wie, że postęp cywilizacyjny bez
wielopłaszczyznowych kontaktów ze światem jest
wysoce niekompletny. Zna języki obce, zawsze była orędowniczką
wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Mimo wieku ciągle pomaga organizatorom
spotkań z gośćmi z miast partnerskich z Niemiec, Francji i Holandii, jako
tłumacz a także, może przede wszystkim, jako osoba - instytucja, którą nasi
szanowni goście z zagranicy znają od lat.
Takich
ludzi ma nasze miasto. Pani Stepczyńska jest artystką malarką od wielu lat.
Miała już kilka wystaw swoich prac plastycznych także za granicą, w ramach wymiany kulturalnej, wyjazdów naszych
międzyrzeckich artystów. Dzisiaj jej akwarele wiszą w sali wystaw
międzyrzeckiego MOK.
Wśród gości przybyłych na wernisaż
wieloletni znajomi pani Małgorzaty, byli uczniowie (wielu międzyrzeczan
pobierało u niej lekcje języka niemieckiego, francuskiego, angielskiego czy
hiszpańskiego). Pomagała ludziom nie tylko w nauce, także w trudnej sytuacji
materialnej czy życiowej. Zawsze otwarta na świat, otwarta na ludzi, pogodna, mądra
i rzeczowa, o głębokiej wierze religijnej, mocnych zasadach, lecz jednocześnie
daleka od nietolerancji czy ksenofobii.
Dlatego to nie jest zwyczajny wernisaż w MOK, jakich wiele. To szczególny
dzień. 85. urodziny pani Stepczyńskiej, najlepsze życzenia od pracowników MOK,
specjalny prezent od burmistrza.
Pani Stepczyńska oprowadza gości po
swojej wystawie, opowiada historie, które towarzyszyły poszczególnym akwarelom,
mówi o miejscach, gdzie powstawały. Oglądamy obrazy z Wysp Kanaryjskich,
Madery, afrykańskich wiosek, gdzie były europejskie misje chrześcijańskie.
Jasne akwarele, pełne światła, tego wewnętrznego, filozoficznego i zwykłego
słońca. Kwiaty, pejzaże, fauna. Subtelne, pełne zadumy i dojrzałej afirmacji.
Portrety. Murzynka, hebanowo czarna – z dzieckiem na tle palmy, pamiątka
spotkań pani Małgorzaty z Afryką. Nasycone czerwienią kwiaty w koszu na
niebieskim tle – symbolu piękna życia. Stół z apostołami, pośrodku Chrystus
patrzący wprost. Pejzaż z mostkiem delikatnie przykrytym, czy okrytym, gałęziami
drzewa. Na innej akwareli biel słońca na tle żółtego krajobrazu i bieli śniegu.
Krajobraz też może być zachodzącym fioletowo, czerwonym refleksem światła. Dużo
obcych widoków, z egotycznymi drzewami i architekturą. Efektowne kolorystycznie
skały na łące są tłem dla dużych kwiatów, które wyglądają jak słoneczniki.
Kwiaty to miłość pani Stepczyńskiej, ma je u siebie w domu żywe, chętnie też je
maluje. Bukiety czerwonych tulipanów, niektóre subtelne, dziwne jak orchidee,
niektóre z ptakami wewnątrz swej gromady. Jeden bukiet jest nachylony
kwiatostanem ku widzowi, prezentuje swoje piękno, wychylając się z zielonego
kokonu liści.
Część artystyczna wieczoru to ukłon
organizatorów w stronę sentymentów muzycznych pani Małgorzaty Stepczyńskiej,
jej francuskiego dzieciństwa i wczesnej młodości. Zaproszony specjalnie na
dzisiejszą uroczystość akordeonista ze Strzelec Krajeńskich pan Mariusz
Ambrożuk gra melodie klasyków
francuskich pieśni z lat 20. i 30. ubiegłego wieku –słyszymy też Charlesa
Bazin, Artura Piazzola, tanga, np.: „Adias Nonine”, „Mirabelle” i inne znane
utwory. Dzięki osobie pani Małgorzaty atmosfera jest bardzo pogodna, to jeden z
ciekawszych wieczorów wernisażowych. Spontaniczne „Sto lat...” wybrzmi pomiędzy
kolejnymi utworami muzycznymi.
Wystawa rękodzieła w Ratuszu
Iwona
Wróblak listopad 2008 „Kurier Międzyrzecki”
Wielu artystów
UTW już nami (cieleśnie) nie ma…
Wystawa inauguruje Ogólnopolski
Tydzień Seniora. W jednej z sal Ratusza zgromadzono tylko niewielką część
twórczości słuchaczy Międzyrzeckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
Wystawę otworzyli dyrektor MOK
Jolanta Pacholak – Stryczek i w-ce burmistrz Krzysztof Solarewicz. Tydzień
Seniora tradycyjnie obchodzony jest w październiku, jesiennym miesiącu roku,
symbolizującym tę porę życia człowieka.
Jesień
w naszym klimacie to okres zbierania owoców pracy. Doświadczeń życia i
przemyśleń, które warto pokazać młodszemu pokoleniu. Złota jesień to piękno
mieniących się wszystkimi kolorami liści. One to, i kasztany, są dzisiaj
komponentem ekspozycji.
Liście
zdobią zbiory prawie wszystkich stoisk z rękodziełami. Jesienne pejzaże są
tematem prac plastycznych Zygfryda Sokołowskiego. Skąpane w jesiennym słońcu,
mieniące się barwami krajobrazy okolic Międzyrzecza, człowiek koszący trawę pod
lasem i wiejski dom za miastem, otoczony starymi drzewami. Drugi z malarzy
Hieronim Kozłowski użyczył wystawie kilka ze swoich impresjonistycznych prac,
dwie grafiki, z fragmentami zabudowy naszego miasta. Widzimy Małgorzaty
Stepczyńskiej akwarele, budynek byłej Straży Pożarnej – historia nowoczesna
miasta i pomnik Tysiąclecia, klamry spajające historię naszej ziemi. Także
kwiaty. W różnych aspektach swojego piękna. W ciemnym tle wykwitające jasnymi
barwami, bielą i światłem słońca wewnętrznego, kompozycje uporządkowane, w
dostrzeżonym przez autorkę delikatnym naturalnym pięknie, jego afirmacji. Każda
praca to próba artystycznej ekspresji osobowości twórców.
Dalsza część wystawy to arcydziełka sztuki
rękodzielniczej, haftu krzyżykowego, szydełka i igły. Wszystko można zrobić
mając w ręku te narzędzia. Od tradycyjnych serwetek po modne wdzianka narzucone
na sweterek. Barbara Redman przewodniczy sekcji rękodzielniczej w
Uniwersytecie. Wiele pań nauczyła już tej sztuki. Pokazuje mi swoje dziełka.
Absolutnie okrągłe, równo stojące sztywniutkie filiżanki na spodeczkach,
kolorowe, wraz z całą włóczkową zastawą stołową, na obrusie dzierganym, na
którym symboliczne liście jesienne są także z włóczki. Przystrojone kwiatami –
różami udrapowanymi z bibuły, pięknie zwiniętymi w naturalne kształty. Kolekcja
wyszywanych obrazów o różnej tematyce, wiernie kopiowanych ze wzorów, o bogatej
kolorystyce. Choinkowe dziergane bombki. Mnogość szczegółów, które trudno
uchwycić i dostrzec bez dłuższego i uważnego pochylenia się nad kolekcją.
Stosunkowo świeżą adeptką dziergania
jest Irena Woźniak, której pracochłonne serwety podziwiamy w samego wejścia do sali.
Skręcony spiralnie wazonik pełny jest delikatnych i kunsztownych włóczkowych
kwiatków, ich wdzięk podkreślają długie liście z cieniutkiej zielonej bibuły.
Centralnie umieszczony jest stolik z dziełkami pani Zofii Ratajczak.
Perfekcyjnie wykonane części wierzchniej garderoby, szykowny kapelusz, i album
wzorów dla serwetek, których pani Zofia uczy od lat. Halina Wasilewska z
dzierganymi filiżaneczkami, ozdobionymi kwiatami, motylkami, dzwoneczkami,
aniołkami, i serwetkami o ciekawych wzorach, wykonanych z materiałów
przetworzonych. Bogata jest ekspozycja Genowefy Filipiak. Duża ilość
wyszywanych haftem krzyżykowym obrazów, kolorowych, starannie wykonanych. W
koszu pisma dla adeptów rękodzieła „Igłą i nitką”, którymi można wyczarować
prawie wszystko. To także jedna z kronikarek Uniwersytetu, trzy grube albumy z
życia międzyrzeckich studentów wystawione są do obejrzenia. Halina Nowakowska –
kolaż, czyli próby łączenia różnych materiałów – filcu, tektury, papieru,
uzyskania dzięki temu trzeciego wymiaru, wypukłości. Używa opakowań po butach,
falistej tektury. Lubi odcienie ziemi, szarości. Piękny bukiet ze świeżo
zebranych liści jak wielka brosza zdobi całość artystycznej propozycji pani
Haliny. Krystyna Zaleska prezentuje swoje próby rękodzielnictwa na szydełku.
Jak mówi, skłania się ku konkretom – wdziankom i narzutkom (jedno z nich ma na
sobie). Są bardzo eleganckie. Firanka jej autorstwa tak wdzięcznie wkomponowuje
się w klimat sali USC, że jest prawie niezauważalna... To autorski projekt pani
Krystyny. Dokumentacja fotograficzna „Moje Życie na Uniwersytecie” przedstawia
sceny ze spotkań, wykładów i wyjazdów.
Wiesława Barłóg. Urzekły mnie jej
szydełkowe „liście”, w tonacji oczywiście jesiennej. Żółte, brązowe i zielone.
Niesymetryczne, z doskonale wyliczonym mimośrodem, i ogonkiem umieszczonym
dokładnie tam, gdzie ma go naturalny liść. Klasyczne jest wszystko u pani
Wiesławy, korespondująca z tłem kolorystyka nici, wycięcia wzorów i idea, jaką
proponuje oglądającym – precyzji, staranności i naturalności w traktowaniu
tworzywa artystycznego. Haliny Iwanowskiej rozłożyste skrzydła dużych
szydełkowych motyli. Osmotyczne dla wypełniającego w locie je powietrza.
Zastawa naczyń stołowych – wydzierganych i usztywnionych, z łyżeczką kształtem
przypominającą srebrne pierwowzory, doskonałym wygięciem, małe dziełka sztuki.
Delikatne gwiazdki, złociste (lub srebrzyste) jak na niebie.
Mamy nadzieję, że nieraz jeszcze
będziemy mogli w Międzyrzeczu obejrzeć produkty aktywności artystycznej naszych
seniorów, zgromadzone dziełka to jedynie niewielka część ich prywatnych zbiorów
gromadzonych w ciągu lat.
Wystawa
prac plastycznych międzyrzeckich seniorów
Iwona
Wróblak listopad 2006 „Kurier Międzyrzecki”
Wystawa mieści się w budynku Biblioteki,
na piętrze, a sali Działu dla Dzieci. Prace międzyrzeckich artystów, plastyków,
znanych w mieście. Obrazy pani Małgorzaty Stepczyńskiej, która maluje od lat.
Jasne akwarele, krajobrazy, zimowe i jesienne. Drzewa, nadmorskie wydmy, widoki
na oceaniczne horyzonty, grzbiety fal rozbijające się o brzeg.
Jana
Hanulaka uporządkowany, filozofią życiową i doświadczeniem, krajobraz. Pejzaż
pełen zadumy nad miejscem i losem człowieka. Człowiek i jego dom, przyroda.
Otoczenie. Niebo i ziemia, kosmos, w którym żyje. Człowiek podczas zwykłych
czynności, wracający do domu, idący w podróż. Kościółek wiejski - w soczewce
czasu, w krajobrazie zaistniały, miejsce jego, bryła – przyczynek do dziejów
świata doczesnego.
Czesława Kacmajer – zbiór
dzierganych na szydełku dziełek, nawet jest biżuteria. Doskonałe,
wykrochmalone, zawsze jednakowo piękne, domowe dzieła sztuki pani Czesi –
oglądać je można było na wielu lokalnych wystawach. Obok użytkowe, jak ze
sklepu (może ładniejsze) zrobione z włóczki swetry Wandy Wasilewskiej. Gablota
„Stowarzyszenia Pomocy Szkole Międzyrzeckie Koło „Wspieramy Młode Talenty” –
pani Zofia Ratajczak i jej misternie wykonane szydełkowe chusty. Można się
uczyć u pani Ratajczak, trzeba tylko się zgłosić i takie szydełkowe dziełka
zrobione naszą ręką mogą zdobić nasze mieszkania. Dalszy ciąg rękodzielnictwa.
Hanny Nowackiej wyszywane obrazy. Ściegiem krzyżykowym – kolorowe ptaki i inne
obrazki z natury. Są też i rzeźby ptaków, także stylizowane, oprócz tego
wykonane z bibułki i innych tworzyw wieńce. Genowefa Filipek, też haft, obrazy
w ramkach. Śnieżne krajobrazy, piękne kompozycje, pełne jasnych barw, nie
przeładowane nadmierną ilością szczegółów cieszą oko. Prace Edyty Dubojskiej są
w dwóch gablotach. Pocztówki świąteczne i inne upominki dla bliskich, wykonane
z pomysłowością i wyobraźnią, która pretenduje panią Edytę do miana artystki –
samouka, który potrafi z „niczego”, z rzeczy, które mogą być uważane za
nieprzydatne, wykonać małe dzieło sztuki użytkowej.
Wracam do międzyrzeckich malarzy.
Felicja Kostrobała. Udany portret małego chłopca. Portret kobiety na szezlongu.
Wazon z makami. Wyraziste, przemyślane, starannie wykonane, dużo kolorów, dużo
szczegółów. Wspaniała ozdoba do domu. I Hieronim Kozłowski, pejzażysta. Pełne
kolorów krajobrazy międzyrzeckie i inne, ulubiony temat malarza artysty. Obrazy
jego bywały już na wielu wystawach.
Prace
artystów - seniorów w MOK
Iwona
Wróblak listopad 2005 „Kurier Międzyrzecki”
W sali wystaw MOK można obejrzeć
wystawę prac plastycznych rzeźby i rękodzieła artystycznego. To próbki dorobku
artystycznego naszych międzyrzeckich seniorów. Obrazy pana Hieronima
Kozłowskiego, jego pejzaże i martwe natury. Nostalgiczne kompozycje Jana
Hanulaka, pełne zadumy nad przemijającym czasem i, zmieniającą się na naszych
oczach, rzeczywistością związaną z postępem cywilizacji, czy będzie w niej
miejsce dla przyrody, czy swojskie obrazy naszych pól i łąk znikną w mroku niepamięci...
Jest kilka akwarel pani Małgorzaty Stępczyńskiej, uporządkowany świat dojrzałej
afirmacji, gdzie kanony piękna są starannie kultywowane, wartości życiowe stałe
i niezmienne, a otwartość i ciekawość świata obecna mimo wieku.
Wystawa poświęcona jest nie tylko
malarstwu. Sztuka ludowa w rzeźbie pana Antoniego Kowalewskiego to drewniane
figurki wiejskich kobiet, grajków, żeńców i przedstawicieli innych rzemiosł,
świat, którego już nie ma dzisiaj, chyba że na kartach literatury pięknej.
Podziwiam rękodzieła wyszywane na szarym płótnie autorstwa p. Zofii Nisiewicz.
Poprzez lata praktyki niemal doskonałe śnieżne białe serwety z aplikacjami,
krochmalone, pięknie wyglądające na nawet najbardziej eleganckim stole. Pani
Zofia Ratajczak użyczyła wystawie swoje szydełkowe serwety, torebki, szale i
chustki oraz inne drobiazgi. Praktycyzm, użytkowość i piękno rzeczy, które
nosimy. Również dziergane kwiaty i dzwonki pani Czesławy Kacmajer zadziwiają
pomysłem i starannością wykonania.
Nasi lokalni nestorzy sztuki mają
nam wiele do przekazania. W swoim bogatych artystycznych szufladach mają
jeszcze na pewno dużo pięknych rzeczy…
Iwona
Wróblak
sierpień 2018
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń