Żabusia Zapolskiej – teatr kostiumowy
Ponad setkę lat liczący dramat
Gabrieli Zapolskiej pt. „Żabusia” w
reżyserii Izabeli Spławskiej wystawili aktorzy amatorskiego Teatru „A
Co Mi Tam” na scenie Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. To kolejna sztuka
tego Teatru sięgająca po repertuar klasyczny.
Gabriela Zapolska (1857 – 1921)
pochodziła z rodziny ziemiańskiej. Próbowała swych sił jako aktorka,
felietonistka i krytyk teatralny. W 1889 wyjechała do Paryża, gdzie nawiązała
kontakty w środowisku teatralnym i malarskim. Zaczynała od występów w
teatrzykach objazdowych, w teatrach w Krakowie, Lwowie i Poznaniu. W 1902
prowadziła w Krakowie szkołę aktorską, na jej bazie utworzyła Teatr Niezależny
Gabrieli Zapolskiej, w latach 1912-1913 była kierownikiem literackiego Teatru
Premier. Publikowała nowele, powieści obyczajowe, psychologiczne, melodramaty i
teksty publicystyczne. Największą wartość w dorobku Zapolskiej mają dramaty,
m.in.: „Ich czworo”, „Tragedia ludzi głupich” (1893), „Żabusia” (1897), „Małka Szwarcenkopf „(1897), „Jojne
Firułkes” (1898), najsłynniejsza - „Moralność
pani Dulskiej” (1906), „Panna
Maliczewska” (1910). Dramaty tłumaczone były na kilkanaście języków i grane
w licznych teatrach polskich i europejskich, doczekały się adaptacji radiowych,
później telewizyjnych. Była emancypantką. Naturalizm Zapolskiej posiada wyraźny
ton publicystyczny i dydaktyczny. Tworzyła postaci typowe: mieszczańska
matrona, niewierna żona, mąż-pantoflarz, złoty młodzieniec, ciemna służąca.
Na międzyrzeckiej scenie podziw wzbudziła
kreacja Katarzyny Wysoty – zarówno jej kunszt noszenia długiej sukni z przełomu
wieków jak i wczucie się w umysłowość i styl życia mieszczanki z klasy średniej
z okresu Młodej Polski… Tytułowa Żabusia (Helena Batrnicka) jest taka, jaką ją
sobie by wymarzyła Zapolska – kapryśna, zalotna, niefrasobliwa, nieco
egoistyczna kokietka, mimo braku ambicji intelektualnych bynajmniej niegłupia… Kobieta
ideał ponadczasowy mężczyzny, w
którym zakochał się też i Bartnicki – kokota, która wszystkich kocha i nikomu
krzywdy nie robi… Produkt czasów i typu kobiety uwikłanej w system
patriarchalny – zdaje się, że bez innej alternatywy dla jej miejsca w tamtym społeczeństwie
(chociaż sama Zapolska wyłamywała się z tego stereotypu), w którym to układzie
jej funkcja jako człowieka okrojona była do roli pani domu. W najlepszym
wypadku czekała ją kariera (domowej) matrony, która w swoim życiu musiała
nauczyć się kłamać – by zachować swoje status quo w rodzinie, w społeczeństwie,
by mieć po prostu byt i dach nad głową… Patriarchalny układ społeczny działał
dobrze, dopóki ktoś nie zaczął mówić prawdy – co myśli, co czuje, i - co
robi… Kobieta ma jednak (?) uczucia,
pragnienia, nadzieje, kanalizowała je w miłostkach, ucieczce od narzuconego
często przez rodzinę partnera małżeńskiego.
Czasom należy oddać hołd. Twórcy
przedstawienia wypożyczyli meble od Wojciecha Knycha, właściciela komisu z
antykami (podziękowania!), aktorzy ubrali się w kostiumy z epoki (podziękowania
dla Joanny Molik). Na scenie zjawił nam się salonik domu mieszczańskiego z przełomu
XIX i XX wieku. W nim typowe małżeństwo klasy średniej – Bartniccy, on pracuje
w biurze, ona jest panią domu, mają kilkuletnią córeczkę Jadzię, mają swoje
zdrobniałe ksywki – jak byśmy dzisiaj
powiedzieli: Nabuchodonozor (?) czyli córeczka Jadzia (zagrana przez Marysię
Spławską), nieco smutna, mało mówiąca, Rak – czyli Jan Bartnicki, i Żabusia, czyli Helena
Bartnicka. Kochają się wzajemnie – ale w ramach ogólnego układu społecznego.
Najbardziej zadowolony z niego wydaje się być Pan Domu (przypadek?) – ale do
czasu, kiedy nie usłyszy, że żona miała kochanka. Bartnicki nawet pyta,
dlaczego (go wzięła), może nawet wysłuchałby odpowiedzi (dobra naturalna
kreacja Mateusza Górskiego, z nieodłączną fajką, dobrze pomyślanym atrybutem,
który na pewno ułatwiał mu, jako aktorowi amatorskiemu, granie roli), taka
sytuacja jest ponadczasowa i się zdarza w każdej epoce. Bartnicki kocha
dziecko, zajmuje się córeczką (usypia ją śpiewając kołysankę), jest zakochany również
w swojej pięknej spolegliwej żonie, uśmiechniętej na co dzień, całującej go w
policzek. Nie wiemy o całej reszcie ich intymnych relacji, bo z jakichś powodów
żona go jednak zdradza, kochanek Julian (gra go Kuba Rej) wypełnia Helenie
jakąś niezagospodarowaną przez męża część kobiecych wobec mężczyzny potrzeb i
oczekiwań. 5 lat małżeństwa, typowy kryzys, być może, kiedy pierwsze
namiętności opadają a ze strony mężczyzny nie ma starań, by nadal być dla swej
wybranej amantem… Jan wybiera się popołudniami na czytanie do klubu, potem w pracy ma o czym dyskutować… – to jego realizacja (?) społeczna i
intelektualna – czy dzisiaj nie bywa podobnie? Z żoną – nie wyobraża sobie
podobnych dyskusji, po pierwsze – Helena nie
czyta (kobiecie nie przystoi, jak sama mówi), każde z nich ma swoje
zainteresowania, własny obszar życia, dają sobie wolność (dzisiaj też tak jest, czy bywa…).
Tylko z tej wolności, która często bywa
ucieczką od siebie, od rutyny, od filisterstwa – jeżeli użyjemy tego starego
terminu, wynikać może zniszczenie wzajemnych relacji – w przypadku kiedy
zostaną wyartykułowane prawdziwe powody, obnażona będzie tym samym hipokryzja w
ich związku. Tutaj kochanek Heleny-Żabusi Julian zostaje odkryty na balkonie
ich domu, i zdekonspirowany podwójnie, bowiem jest w dodatku narzeczonym siostry
Jana, bezkomromisowej Marii, która już nie podniesie się psychicznie z tej
zdrady swojej miłości i zaufania do mężczyzn (podobnie jak Zapolska). Zranione
kobiety czytają książki (jak Maria), są zdradzane przez narzeczonych (jak
Maria), ale wybaczają najbliższym (kobietom, mężczyznom chyba nie…), bo Mania
każe kłamać swojej szwagierce, że jej romans nie istniał i go wymyśliły, by
zabawić (?) brata-męża (uwierzył?? Chciał uwierzyć?? Chyba tak). Najważniejszy
jest bowiem, zawsze był, układ społeczny. Tak też sądzi, teściowa (Milewska) –
że trzeba zapomnieć, dla dobra
wszystkich… Tylko dziecko (Jadzia-Nabuchodonozor) jest smutne, mama traktuje
je chyba jak zabawkę. Tak sądzi Maria, że Helena nie jest dobrą matką, jest
tylko egzaltowana – czy do końca? Przecież Helena decyduje się powiedzieć
prawdę swemu mężowi o romansie – po to właśnie, by odzyskać dziecko (chwilowo
„porwane” przez Marię), mimo że ryzykuje przez tą spowiedź swoją przyszłość i byt…
Ten byt w sztuce toczy się (słusznie)
wokół Stołu, mieszczańskiego. Picia herbaty (podawanej przez służącą Franciszkę,
graną przez Ewę Siwek) i jedzenia ciasteczek czy czekoladek (przyniesionych
dziecku). Przy tym Stole (replice z końca XIX wieku) rodzina nadal będzie wspólnie śpiewać dziecięce rymowanki, razem z
teściową Milewską (gra ją Irena Głyżewska) dyskutować o sąsiadach (Danuta
Lutostańska kreuje postać Maniewiczowej), amnezja uskuteczniona i całkowita…
Nic się nie zdarzyło, to był żart – kłamstwa, oszustwa, i łzy rozczarowania
Mani...
Sztuki Zapolskiej od stu lat nie schodzą z
desek scenicznych, zarówno dzięki znakomitej, zwartej konstrukcji i doskonałym
rolom, jak też za sprawą pewnej ponadczasowości przesłania: filisterstwo nie
jest produktem tylko danej epoki i grupy społecznej, lecz - stanem ducha, jak
pisał jeden z krytyków twórczości dramatopisarki.
Trudna – dla amatorskiego aktora –
sztuka, obszerny scenariusz. Gratulujemy odwagi, widowisko było dobre, i
czekamy na dalsze inscenizacje.
Iwona
Wróblak
wrzesień 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz