wtorek, 25 września 2018


Żabusia Zapolskiej – teatr kostiumowy

            Ponad setkę lat liczący dramat Gabrieli Zapolskiej pt. „Żabusia” w reżyserii Izabeli Spławskiej wystawili aktorzy amatorskiego  Teatru „A Co Mi Tam” na scenie Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. To kolejna sztuka tego Teatru sięgająca po repertuar klasyczny.
            Gabriela Zapolska (1857 – 1921) pochodziła z rodziny ziemiańskiej. Próbowała swych sił jako aktorka, felietonistka i krytyk teatralny. W 1889 wyjechała do Paryża, gdzie nawiązała kontakty w środowisku teatralnym i malarskim. Zaczynała od występów w teatrzykach objazdowych, w teatrach w Krakowie, Lwowie i Poznaniu. W 1902 prowadziła w Krakowie szkołę aktorską, na jej bazie utworzyła Teatr Niezależny Gabrieli Zapolskiej, w latach 1912-1913 była kierownikiem literackiego Teatru Premier. Publikowała nowele, powieści obyczajowe, psychologiczne, melodramaty i teksty publicystyczne. Największą wartość w dorobku Zapolskiej mają dramaty, m.in.: „Ich czworo”, „Tragedia ludzi głupich” (1893), „Żabusia” (1897), „Małka Szwarcenkopf „(1897), „Jojne Firułkes” (1898), najsłynniejsza - „Moralność pani Dulskiej” (1906), „Panna Maliczewska” (1910). Dramaty tłumaczone były na kilkanaście języków i grane w licznych teatrach polskich i europejskich, doczekały się adaptacji radiowych, później telewizyjnych. Była emancypantką. Naturalizm Zapolskiej posiada wyraźny ton publicystyczny i dydaktyczny. Tworzyła postaci typowe: mieszczańska matrona, niewierna żona, mąż-pantoflarz, złoty młodzieniec, ciemna służąca.

            Na międzyrzeckiej scenie podziw wzbudziła kreacja Katarzyny Wysoty – zarówno jej kunszt noszenia długiej sukni z przełomu wieków jak i wczucie się w umysłowość i styl życia mieszczanki z klasy średniej z okresu Młodej Polski… Tytułowa Żabusia (Helena Batrnicka) jest taka, jaką ją sobie by wymarzyła Zapolska – kapryśna, zalotna, niefrasobliwa, nieco egoistyczna kokietka, mimo braku ambicji intelektualnych bynajmniej niegłupia… Kobieta ideał ponadczasowy mężczyzny, w którym zakochał się też i Bartnicki – kokota, która wszystkich kocha i nikomu krzywdy nie robi… Produkt czasów i typu kobiety uwikłanej w system patriarchalny – zdaje się, że bez innej alternatywy dla jej miejsca w tamtym społeczeństwie (chociaż sama Zapolska wyłamywała się z tego stereotypu), w którym to układzie jej funkcja jako człowieka okrojona była do roli pani domu. W najlepszym wypadku czekała ją kariera (domowej) matrony, która w swoim życiu musiała nauczyć się kłamać – by zachować swoje status quo w rodzinie, w społeczeństwie, by mieć po prostu byt i dach nad głową… Patriarchalny układ społeczny działał dobrze, dopóki ktoś nie zaczął mówić prawdy – co myśli, co czuje, i - co robi…  Kobieta ma jednak (?) uczucia, pragnienia, nadzieje, kanalizowała je w miłostkach, ucieczce od narzuconego często przez rodzinę partnera małżeńskiego.
            Czasom należy oddać hołd. Twórcy przedstawienia wypożyczyli meble od Wojciecha Knycha, właściciela komisu z antykami (podziękowania!), aktorzy ubrali się w kostiumy z epoki (podziękowania dla Joanny Molik). Na scenie zjawił nam się salonik domu mieszczańskiego z przełomu XIX i XX wieku. W nim typowe małżeństwo klasy średniej – Bartniccy, on pracuje w biurze, ona jest panią domu, mają kilkuletnią córeczkę Jadzię, mają swoje zdrobniałe ksywki – jak byśmy dzisiaj powiedzieli: Nabuchodonozor (?) czyli córeczka Jadzia (zagrana przez Marysię Spławską), nieco smutna, mało mówiąca, Rak –  czyli Jan Bartnicki, i Żabusia, czyli Helena Bartnicka. Kochają się wzajemnie – ale w ramach ogólnego układu społecznego. Najbardziej zadowolony z niego wydaje się być Pan Domu (przypadek?) – ale do czasu, kiedy nie usłyszy, że żona miała kochanka. Bartnicki nawet pyta, dlaczego (go wzięła), może nawet wysłuchałby odpowiedzi (dobra naturalna kreacja Mateusza Górskiego, z nieodłączną fajką, dobrze pomyślanym atrybutem, który na pewno ułatwiał mu, jako aktorowi amatorskiemu, granie roli), taka sytuacja jest ponadczasowa i się zdarza w każdej epoce. Bartnicki kocha dziecko, zajmuje się córeczką (usypia ją śpiewając kołysankę), jest zakochany również w swojej pięknej spolegliwej żonie, uśmiechniętej na co dzień, całującej go w policzek. Nie wiemy o całej reszcie ich intymnych relacji, bo z jakichś powodów żona go jednak zdradza, kochanek Julian (gra go Kuba Rej) wypełnia Helenie jakąś niezagospodarowaną przez męża część kobiecych wobec mężczyzny potrzeb i oczekiwań. 5 lat małżeństwa, typowy kryzys, być może, kiedy pierwsze namiętności opadają a ze strony mężczyzny nie ma starań, by nadal być dla swej wybranej amantem… Jan wybiera się popołudniami na czytanie do klubu, potem w pracy ma o czym dyskutować… – to jego realizacja (?) społeczna i intelektualna – czy dzisiaj nie bywa podobnie? Z żoną – nie wyobraża sobie podobnych dyskusji, po pierwsze – Helena nie czyta (kobiecie nie przystoi, jak sama mówi), każde z nich ma swoje zainteresowania, własny obszar życia, dają sobie wolność (dzisiaj też tak jest, czy bywa…).
Tylko z tej wolności, która często bywa ucieczką od siebie, od rutyny, od filisterstwa – jeżeli użyjemy tego starego terminu, wynikać może zniszczenie wzajemnych relacji – w przypadku kiedy zostaną wyartykułowane prawdziwe powody, obnażona będzie tym samym hipokryzja w ich związku. Tutaj kochanek Heleny-Żabusi Julian zostaje odkryty na balkonie ich domu, i zdekonspirowany podwójnie, bowiem jest w dodatku narzeczonym siostry Jana, bezkomromisowej Marii, która już nie podniesie się psychicznie z tej zdrady swojej miłości i zaufania do mężczyzn (podobnie jak Zapolska). Zranione kobiety czytają książki (jak Maria), są zdradzane przez narzeczonych (jak Maria), ale wybaczają najbliższym (kobietom, mężczyznom chyba nie…), bo Mania każe kłamać swojej szwagierce, że jej romans nie istniał i go wymyśliły, by zabawić (?) brata-męża (uwierzył?? Chciał uwierzyć?? Chyba tak). Najważniejszy jest bowiem, zawsze był, układ społeczny. Tak też sądzi, teściowa (Milewska) – że trzeba zapomnieć, dla dobra wszystkich… Tylko dziecko (Jadzia-Nabuchodonozor) jest smutne, mama traktuje je chyba jak zabawkę. Tak sądzi Maria, że Helena nie jest dobrą matką, jest tylko egzaltowana – czy do końca? Przecież Helena decyduje się powiedzieć prawdę swemu mężowi o romansie – po to właśnie, by odzyskać dziecko (chwilowo „porwane” przez Marię), mimo że ryzykuje przez tą spowiedź swoją przyszłość i byt… 
Ten byt w sztuce toczy się (słusznie) wokół Stołu, mieszczańskiego. Picia herbaty (podawanej przez służącą Franciszkę, graną przez Ewę Siwek) i jedzenia ciasteczek czy czekoladek (przyniesionych dziecku). Przy tym Stole (replice z końca XIX wieku) rodzina nadal będzie wspólnie śpiewać dziecięce rymowanki, razem z teściową Milewską (gra ją Irena Głyżewska) dyskutować o sąsiadach (Danuta Lutostańska kreuje postać Maniewiczowej), amnezja uskuteczniona i całkowita… Nic się nie zdarzyło, to był żart – kłamstwa, oszustwa, i łzy rozczarowania Mani...
 Sztuki Zapolskiej od stu lat nie schodzą z desek scenicznych, zarówno dzięki znakomitej, zwartej konstrukcji i doskonałym rolom, jak też za sprawą pewnej ponadczasowości przesłania: filisterstwo nie jest produktem tylko danej epoki i grupy społecznej, lecz - stanem ducha, jak pisał jeden z krytyków twórczości dramatopisarki.
Trudna – dla amatorskiego aktora – sztuka, obszerny scenariusz. Gratulujemy odwagi, widowisko było dobre, i czekamy na dalsze inscenizacje.

Iwona Wróblak
wrzesień 2018









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz