Anna Cegłowska – diabetyk
wrażliwy na sprawy innych ludzi
Pani Anna jest bardzo zwyczajna. Z
zażenowaniem opowiada, jak inni ludzie jej kiedyś pomagali. – Trzeba im to
oddać – mówi. (Dlaczego ludzie pomagają jeden drugiemu lub – dlaczego nie
pomagają?). Sama swoją pomoc, wsparcie, jakie daje innym, uważa za rzecz
najnaturalniejszą pod słońcem. – Nie
ma o czym pisać – tak mówi o swojej osobie i swojej działalności w Kole
Diabetyków.
Na ścianach
jej mieszkania starannie wykonane rękodzieła, prace subtelne, artystycznie
wysmakowane, mimo pozornej prostoty. – Zawsze marzyły mi się prace ręczne,
jakaś plastyczna szkoła. Jeszcze kiedy byłam dzieckiem, próbowałam coś uszyć,
zrobić, przerobić, dziergałam jakieś hafty, serwetki. Jak poszłam na rentę i miałam więcej czasu,
zaczęło mnie to wciągać, kleiłam tez dużo ze skóry. Cały szpital w Poznaniu
jest obwieszony moimi pracami.
Rozdaje je
znajomym, niektórzy z nich zawieźli je do Kanady i Holandii. Prace mówią o jej
kobiecej wrażliwości. Z postury delikatna, jakby nieuchwytna - osnową, w jaką
jest wewnętrznie spojona jej osobowość, z zawodu murarz – tynkarz, mocna jest
właśnie tą wrażliwością, spostrzegawczością w dostrzeganiu wokół siebie innych,
silna w tym, że nie żyje sama. – Naprawdę nie ma o czym pisać – mówi do
mnie.
Nasi
międzyrzeccy diabetycy z Koła są bardzo skromni. A pięć lat działalności w kole
diabetyków, osiem lat pracy w Poznaniu w Hyperklubie Diabetyków? Kobiety takie
jak pani Ania swoim widzeniem
świata wychodzą poza swoja skórę, zostawiając ego na boku przyglądają się
ludziom z tą motywacją, czy może nie
potrzebują oni pomocy? Upewniwszy się, że np. tak - potrzebują, nie mają wahań,
że to właśnie oni są od tego, aby im jej udzielić. Najczęściej tą gotowość służenia
innym po prostu wynoszą z domu. Przepływa przez panią Anię potok ludzkich spraw, oczyszcza ją, daje radość, tak
wyciszona mówi szeptem; - Ale tej osobie pomogłam jeszcze niedostatecznie.
Wydaje mi się – mówi – że to, co robimy tu w Kole, to jest mało. Jest mi
ciągle wstyd, że nie zrobiłam czegoś
jeszcze, że nawaliłam i nie zdążę tego naprawić.
Coś dla
innych. A pomoc, której udziela cukrzykom, takim jak ona, jest fachowa,
konkretna. – Jestem raptus – mówi. Namiętność nie stania bezczynnie
targa nią od zawsze – mimo ciężkiej choroby, która już nie pozwala jej na
częste wyjazdy do Poznania, do przyjaciół, diabetyków z Hyperklubu. Miała w Poznaniu kilka wystaw,
razem z naszymi międzyrzeckimi artystami. – Ludzie się cieszyli – mówi.
Kiedy pytam o jej własne prace artystyczne, pani Anna jakby zbacza z tematu. Co mi chce przez to powiedzieć? Że to
nie jest najważniejsze? Długo za to mówi o codziennych sprawach. Estetyka jest
wpleciona w etykę, i w codzienność, czy jest jej najgłębszym sensem - czy być
tak??
Mąż pani Anny jest z nami. Właśnie mija 30.
rocznica ich ślubu. Pani Anna
się uśmiecha – Trafiłam na takiego człowieka, który mi pomaga. I nadajemy na jednych falach.
Koło
Diabetyków – jak to się zaczęło? Pani Anna
– Długo nie mogłam trafić na dobrego lekarza. Tak się stało w
Poznaniu, leczę się tam już 15 lat. Poznałam tam pierwszych diabetyków. W sklepie
ze sprzętem cukrzycowym zauważyłam dwie ceny na produkty, te niższe były dla
członków Koła. Zapisałam się więc. Do Poznania jeździłam często, za każdym
razem coś kupiłam – dla moich koleżanek i znajomych cukrzyków, np. wagi (to
taki mały komputer, który liczy jednostki chlebowe). Przywoziłam też materiały
edukacyjne. Stowarzyszenie nie jest niezbędne, żeby pomagać, chociaż przydatne.
Kilka osób zabrałam do kliniki na konsultację i leczenie do mojej pani profesor.
Tu w Międzyrzeczu nie było specjalisty diabetologa, a ja wiem z własnego
doświadczenia, jak ważna jest odpowiednia insulina, leki, dieta. Trochę się już
dowiedziałam o własnej chorobie, chętnie się tą wiedzą dzielę. W Kole dużo ze
sobą rozmawiamy o bardzo konkretnych sprawach związanych z dietą, z leczeniem.
Po to się tam (między innymi) spotykamy. My tu jesteśmy zawsze we wtorki, nie tylko żeby rozmawiać o chorobie,
Żartujemy, cieszymy się, śpiewamy. Nieraz jest taki gwar, że jeden drugiego nie
słyszy...-
I co było
potem – pytam o losy Koła. – W Poznaniu w Hyperklubie moją działką było
robienie upominków i dekoracji. W Międzyrzeczu do Koła zapisałam się pięć lat
temu. A założyła je naczelna pielęgniarka ZOZ Lucyna Kaczmarek i Jaś Balicki.
Byłam i jestem, starałam się być, swoistym pomostem, uchem przynoszącym tutaj
diabetyczne nowinki. Dyrektor Kołodziejczak przyznał nam lokal w piwnicach
przychodni. Pomyślałam – co ja mam zbędne w domu, bo nie mieliśmy tam nic –
szklankę, łyżeczkę. Biegałam po piwnicach, na plecach nosiliśmy krzesła,
szafki, biurko, wszystko, co było już niepotrzebne. Trzeba było zrobić remont.
Pierwsze pieniądze na farby i narzędzia dał PSD oddział wojewódzki w Gorzowie.
Remont zrobiliśmy sami... i tak się to ciągnie, ta nasza działalność... od
czasu do czasu Gmina nas wspomoże finansowo.
Jak się to
zaczęło z akcją badania poziomu cukru we krwi? – Jako Koło jeździliśmy po
miastach z ambulansem. Poznań, Wolsztyn, Grodzisk Wlkp., Wronki, Międzyrzecz.
Pomyślałam, co mają robić ludzie ze wsi i z małych miasteczek? To była
inicjatywa moja i męża, takie badania przesiewowe. Profilaktyka jest dużo
ważniejsza niż dalsze leczenie, chodzi o wczesne wykrycie schorzenia.
Zrobiliśmy ogłoszenia o bezpłatnych badaniach, trzeba było dojechać – swoim
samochodem, na swoim paliwie – nikt z nas tego nie liczył. Co dalej, co było
potrzebne? Nakłuwacze, paski. Mówię – mam dwa opakowania, mogę oddać. Ktoś
przyniósł lancety. Dzwoniłam do Warszawy, do fundacji, która się tym zajmuje.
Pomogli. To było od maja w każdą niedzielę, zaczęliśmy od Kurska i Piesek.
Ludzie z Koła robili mieszkańcom te badania bezpłatnie, poświęcali swój czas.
Pani Anna lekko podnosi się z krzesła. – Lubię ludzi twórczych, którzy
chcą coś zrobić. Kiedy bym nie zadzwoniła – Edyta (Dubojska), trzeba zrobić to
i tamto, posprzątać, przygotować – muszę to powiedzieć – Edyta zawsze jest. Ja
zapraszam wszystkich do przyjścia we wtorki do naszej siedziby przy ul.
Konstytucji 3. Maja. Zawsze się cieszę, kiedy ktoś przyjmie moje zaproszenie.
Po co tu jesteśmy? – Pani Ania
rozkłada ręce – no żeby być razem. Przecież to nie wymaga komentarza.
Plany na
przyszłość. Diabetycy... Pani Anna spuszcza
głowę, milczy długo. Potem opowiada o nowych wyższych cenach leków, pasków,
insuliny. – Jest bardzo ciężko, nie wiem, co my zrobimy... Cukrzyca typu
pierwszego... polska insulina nie skutkuje, nie daje efektów w leczeniu. Ja
powinnam przejść na pompę insulinową, ale to straszne koszty. 6000 zł plus 600
co miesiąc na oprzyrządowanie. Owsiak dużo tu pomógł dzieciom z cukrzycą.
Bioton – polska firma, produkuje za mało tej, lepszej jakości, bardziej
chemicznie czystej insuliny. 10 jednostek Humalogu, a 10 jednostek insuliny
Gensulin to nie to samo, ja mogę na to przejść, ale nie wiem, czy to nas
cukrzyków nie wykończy za pół roku... Kogo to obchodzi, mówię o tych
ustalających listy leków refundowanych, czy my pożyjemy pół roku, czy dwa
lata... Ja nie pasuję do tej rzeczywistości, do tego świata, pogodzić się z tym
nie potrafię. I bez tego sytuacja wielu z nas, rencistów, bezrobotnych, była
trudna. Myślę czasami, że zamiast organizować imprezę z okazji Światowego Dnia
Walki z Cukrzycą (niedawnego) trzeba było postawić skarbonkę, już mieliśmy taka
sytuację, że jeden z naszych diabetyków chciał sprzedać paski, by mieć na
chleb... to niedopuszczalne, muszę coś z
tym zrobić...
Pani Anna po chwili otrząsa się, kończymy
rozmowę. – Proszę podziękować na lamach Kuriera Międzyrzeckiego naszym
przyjaciołom za ich pomoc i wsparcie: dr
Maciejowi Rybackiemu, dyr. ZOZ Leszkowi Kołodziejczakowi, prezesowi Sądu
Rejonowego, burmistrzowi, Ludwice Kaczmarczyk, Tomaszowi Baranieckiemu, Janinie
Frąckowiak. Co jeszcze chciałabym dodać? Chciałabym, żeby młodzież z chorobą
cukrzycową także przychodziła do nas.
Udostępnilibyśmy im w któryś dzień tygodnia lokal. Aby także mogli się
zorganizować. To tyle.
Iwona Wróblak
styczeń 2004
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz