czwartek, 2 lutego 2017

Wiersze dla Róży Filipowicz

            Druga książka Edwarda Pasewicza „Wiersze dla Róży Filipowicz”. Autor nie traci czasu czytelnika, od pierwszych linijek lektura wciąga w rytm, w światło i cień – jej, tej książki, swoistego krajobrazu literackiego. Przejrzysta składnia, powiedziałabym – okrągłe, kaligraficzne litery – sama przyjemność czytania...
            („Wiersz dla Szymona...”) – „i nie ma żadnej odpowiedzi/ jest samo zdanie”. To continuum czasowo – przestrzenne jest zawsze obecne w poezji Pasewicza, jak motyw przewodni, jak wymiar istnienia Edka – wszechświat literacko – filozoficzny, struktura zbudowana w ciągu kilkunastu lat pisania, doskonalenia, cyzelowania słów, które same swoim własnym powołanym przez gramatykę bytem zaczynają ożywać, być, czemu autor przygląda się z pewną ciekawością, uśmiechając się czasem z lekkim rozbawieniem. Nie to, żeby ich nie doceniał, tych słów – małych ludzików, po prostu co innego go bardziej interesuje, co innego niż nadmierna kontrola nad tworzywem, słowiarstwo. Może jest nią istota, treść, trochę mu niepodległa? Fascynujące jest śledzenie tej esencji bez kształtu i zakreśleń, przestrzeni słów utkanej precyzyjnie – i konsekwentnie, eleganckiej w gruncie rzeczy. „Coś więcej niż ciąg sylab nie jest nikomu potrzebne”. Nie analizować należy wierszy Edka, trzeba się wsłuchać w rytm sercowy poszczególnych zgłosek i sylab, pamiętajmy, że Edek jest także muzykiem.
            Edward jest dźwiękowcem, słyszy je poszczególne, fale dźwiękowe postrzega osobno, i razem – w harmonii („najpierw jest dźwięk, później oblepia się sensem”). Tak jak szczegóły, widzi je, swoje uwikłanie w nie ( w uroczym wierszu pt.: „Letni letarg” – „krwinko czerwona, nigdzie nie odchodzę”) i wolność, możebna – od nich w „Eseju o uważności”. Przyznaje się do materii, do ciała, bo chce (więcej, wie, że musi – by dobrze pisać na przykład) być szczery, taki jest jego stan posiadania wiedzy i niewiedzy – w darze uważności np. przy przyglądaniu się światu. Jest dobrze wiedzieć – o czym się nie wie, zdefiniować przedmiot niewiedzy. Przy pomocy trudnej sztuki nie określania do końca, mając w świadomości bezprzedmiotowość nazywania rzeczy dla samej idei literatury, płytko pojętej, papierowej, niewolenia ich słowem zapisanym, budowania jakiejś abstrakcji – granicy między nazwanym a nie nazwanym.
            Marzenia Edka? Subtelnie przemycane jak packi farby na obrazie – „chcę czulej kołysać się nad horyzontem”. Szuka tego, oczekuje, wie, spodziewa się, czasami niepokoi, że ten stan nie przychodzi, chociaż matematycznie tak właśnie to równanie o życiu powinno być rozwiązane (w „Strofach żalu”)...
            „Wymieni się z tobą pamięć o tobie” – autor jest świadom prawdziwego wymiaru istnienia. Jest też świadomy zupełnej nieprzewidywalności, jeśli chodzi o przyszłość swojej, że tak powiem, jednostki osobowo – cielesnej, losu, nie wie, co go czeka – konstatuje. Niepokój, jaki z tego mógłby wyniknąć, ten egzystencjalny – takiej proweniencji, jest u Edka prawie nieobecny, to dojrzała konstatacja faktu przemijalności. Pisze – „komu się przypodobać, by odmienić bieg (...) zupełnie nie wiem”. Nie dziwi to, Pasewicz jest buddystą, przesiąkłym tą filozofią jak gąbka. Mahamudra wypływa zeń jak to przysłowiowe ciało zanurzone w cieczy. Jest prawdziwą przyjemnością śledzić tu konsekwencję poety, głębię rozumienia Ścieżki i ten osobisty jego własny dialog ze swoimi przemyśleniami i doświadczeniami.
            O dotykaniu. Dotykając mija się człowiek z rzeczami, one rozpadają się dotykane palcami. Myślami też się nie dotyka. Nawet one są materialne, te mózgowe fale energetyczne, które tworzą nasze ciała – mówi, prosi – „nie patrzeć. Nie nazywać rzeczy”.
            Jest smutny mądrością, która wie o rzeczach pogodnych także, ale również o ograniczeniach – „gdybym mógł się wznieść, nie lewitować – ale wznieść/ przełamać, przeciąć, pozostać w całości/ byłby to jeden z tych śmiesznych wyczynów/ zabawiłbym dzieci/ by przestały wierzyć w śmierć” („Poemat dla Marka”) i dalej – „ chcę mieć prawo do smutku”.
            Polecam czytelnikowi będący w zbiorku poemat „Falomino”, wysmakowana, gęsta w znaczenia osobna całość, o której na pewno jeden z krytyków napisze wkrótce esej. Moje wrażenia mogę opisać krótko – ogromna satysfakcja jako czytelnika, treściwa karma dla duszy, rzecz, do której się sięga, nie zostawiając nieczytanej na półce.
            Najcenniejsze wydaje mi się, że w poezji Edka, w jej całości, posłużę się jego słowami –  to, że „jest tutaj dość światła, by je dostrzec”. Jemu chodzi o „biały stół”, konkretnie być może o tę jego zimną, śnieżną biel, bezludzką, okrutną. Ja myślę tak o całości jego twórczości, o dwóch książkach, które wydał i o setkach wierszy, stron prozy, leżących jeszcze w szufladach. To światło coraz jaśniejsze, w miarę jak coraz bardziej dojrzała jest ta twórczość.
            Jeszcze chcę powiedzieć, wiersze Edka składają się w dużej części z końcówek, z puent, tam jest niewiele zbędnych słów, że można cytować wersy (i pewnie się będzie) w całej ich odrębności – samowystarczalności semantycznej, składają się w całość same w sobie w jedno zjawisko literackie, które nazywa się Edward Pasewicz. Już teraz tłumaczenia jego wierszy ukazują się w Anglii i w Niemczech.


Iwona Wróblak
sierpień 2004

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz