Wiersze
dla Róży Filipowicz
Druga
książka Edwarda Pasewicza „Wiersze dla Róży Filipowicz”. Autor nie traci czasu czytelnika, od pierwszych linijek lektura
wciąga w rytm, w światło i cień – jej, tej książki, swoistego krajobrazu
literackiego. Przejrzysta składnia, powiedziałabym – okrągłe, kaligraficzne
litery – sama przyjemność czytania...
(„Wiersz
dla Szymona...”) – „i nie ma żadnej odpowiedzi/ jest samo zdanie”. To
continuum czasowo – przestrzenne jest zawsze obecne w poezji Pasewicza, jak
motyw przewodni, jak wymiar istnienia Edka – wszechświat literacko –
filozoficzny, struktura zbudowana w ciągu kilkunastu lat pisania, doskonalenia,
cyzelowania słów, które same swoim własnym powołanym przez gramatykę bytem
zaczynają ożywać, być, czemu autor przygląda się z pewną ciekawością,
uśmiechając się czasem z lekkim rozbawieniem. Nie to, żeby ich nie doceniał,
tych słów – małych ludzików, po prostu co innego go bardziej interesuje, co
innego niż nadmierna kontrola nad tworzywem, słowiarstwo. Może jest nią istota,
treść, trochę mu niepodległa? Fascynujące jest śledzenie tej esencji bez
kształtu i zakreśleń, przestrzeni słów utkanej precyzyjnie – i konsekwentnie,
eleganckiej w gruncie rzeczy. „Coś więcej niż ciąg sylab nie jest nikomu
potrzebne”. Nie analizować należy wierszy Edka, trzeba się wsłuchać w rytm
sercowy poszczególnych zgłosek i sylab, pamiętajmy, że Edek jest także
muzykiem.
Edward jest
dźwiękowcem, słyszy je poszczególne, fale dźwiękowe postrzega osobno, i razem –
w harmonii („najpierw jest dźwięk, później oblepia się sensem”). Tak jak
szczegóły, widzi je, swoje uwikłanie w nie ( w uroczym wierszu pt.: „Letni
letarg” – „krwinko czerwona, nigdzie nie odchodzę”) i wolność, możebna –
od nich w „Eseju o uważności”. Przyznaje się do materii, do ciała, bo chce
(więcej, wie, że musi – by dobrze pisać na przykład) być szczery, taki jest
jego stan posiadania wiedzy i niewiedzy – w darze uważności np. przy
przyglądaniu się światu. Jest dobrze wiedzieć – o czym się nie wie, zdefiniować
przedmiot niewiedzy. Przy pomocy trudnej sztuki nie określania do końca, mając
w świadomości bezprzedmiotowość nazywania rzeczy dla samej idei literatury,
płytko pojętej, papierowej, niewolenia ich słowem zapisanym, budowania jakiejś
abstrakcji – granicy między nazwanym a nie nazwanym.
Marzenia
Edka? Subtelnie przemycane jak packi farby na obrazie – „chcę czulej kołysać
się nad horyzontem”. Szuka tego, oczekuje, wie, spodziewa się, czasami
niepokoi, że ten stan nie przychodzi, chociaż matematycznie tak właśnie to
równanie o życiu powinno być rozwiązane (w „Strofach żalu”)...
„Wymieni
się z tobą pamięć o tobie” – autor jest świadom prawdziwego wymiaru
istnienia. Jest też świadomy zupełnej nieprzewidywalności, jeśli chodzi o
przyszłość swojej, że tak powiem, jednostki osobowo – cielesnej, losu, nie wie,
co go czeka – konstatuje. Niepokój, jaki z tego mógłby wyniknąć, ten
egzystencjalny – takiej proweniencji, jest u Edka prawie nieobecny, to dojrzała
konstatacja faktu przemijalności. Pisze – „komu się przypodobać, by odmienić
bieg (...) zupełnie nie wiem”. Nie dziwi to, Pasewicz jest buddystą,
przesiąkłym tą filozofią jak gąbka. Mahamudra wypływa zeń jak to przysłowiowe
ciało zanurzone w cieczy. Jest prawdziwą przyjemnością śledzić tu konsekwencję
poety, głębię rozumienia Ścieżki i ten osobisty jego własny dialog ze swoimi
przemyśleniami i doświadczeniami.
O
dotykaniu. Dotykając mija się człowiek z rzeczami, one rozpadają się dotykane
palcami. Myślami też się nie dotyka. Nawet one są materialne, te mózgowe fale
energetyczne, które tworzą nasze ciała – mówi, prosi – „nie patrzeć. Nie
nazywać rzeczy”.
Jest smutny
mądrością, która wie o rzeczach pogodnych także, ale również o ograniczeniach –
„gdybym mógł się wznieść, nie lewitować – ale wznieść/ przełamać, przeciąć,
pozostać w całości/ byłby to jeden z tych śmiesznych wyczynów/ zabawiłbym
dzieci/ by przestały wierzyć w śmierć” („Poemat dla Marka”) i dalej – „
chcę mieć prawo do smutku”.
Polecam
czytelnikowi będący w zbiorku poemat „Falomino”, wysmakowana, gęsta w znaczenia
osobna całość, o której na pewno jeden z krytyków napisze wkrótce esej. Moje
wrażenia mogę opisać krótko – ogromna satysfakcja jako czytelnika, treściwa
karma dla duszy, rzecz, do której się sięga, nie zostawiając nieczytanej na
półce.
Najcenniejsze
wydaje mi się, że w poezji Edka, w jej całości, posłużę się jego słowami – to, że „jest tutaj dość światła, by je
dostrzec”. Jemu chodzi o „biały stół”, konkretnie być może o tę jego
zimną, śnieżną biel, bezludzką, okrutną. Ja myślę tak o całości jego
twórczości, o dwóch książkach, które wydał i o setkach wierszy, stron prozy,
leżących jeszcze w szufladach. To światło coraz jaśniejsze, w miarę jak coraz
bardziej dojrzała jest ta twórczość.
Jeszcze
chcę powiedzieć, wiersze Edka składają się w dużej części z końcówek, z puent,
tam jest niewiele zbędnych słów, że można cytować wersy (i pewnie się będzie) w
całej ich odrębności – samowystarczalności semantycznej, składają się w całość
same w sobie w jedno zjawisko literackie, które nazywa się Edward Pasewicz. Już
teraz tłumaczenia jego wierszy ukazują się w Anglii i w Niemczech.
Iwona Wróblak
sierpień 2004
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz