Noc Muzeów pod znakiem czarownic
Czarownice
pokazują się czasami. I inne duchy i demony, niekoniecznie złe, z czasów
minionych (i nie tylko…). Zwłaszcza z
takiej okazji jak Noc Muzeów. Towarzyszą im rycerze polscy i Krzyżacy, giermkowie i służba obozowa. Klimat w międzyrzeckim Muzeum do tego jest bardzo
dobry. Stary obronny zamek, eksponaty z dawnych czasów.
Do stałych i czasowych ekspozycji dołączyło pomieszczenie
pod basteją południową, przeznaczone przez dyrektora Muzeum na Salę Tortur. Jest
tam krzesło do mąk bardzo bolesnych, katowski pień i topór z śladami krwi, dyby
w kilku rozmiarach, łańcuchy i stolec dla inkwizytora. Być może tam kiedyś
dokonywano przesłuchań. Wystarczy przyłożyć ucha do ścian i posłuchać, co mówią
stare mury.
Sprawdziło się także w czasie koncertu jako bardzo
akustyczne miejsce. Muzycy z Zespołu Muzyki Dawnej "Antiquo More" zagrali tam preludium do
koncertu, który odbył się potem w
sali starościńskiej. Barokowe stroje, instrumenty z epoki współgrały z
zabytkowym wnętrzem w kształcie kopuły, gdzie dźwięki wypełniały każdy
centymentr sześcienny przestrzeni. W Międzyrzeczu jeszcze jedna sala stricte
koncertowa, podobne właściwości ma pewnie tylko gotycki kościół. Międzyrzecki
Chór Kamieralny wystąpił tam również, monumentalnie zabrzmiała
"Bogurodzica" i "Gaude Mater Polonia".
Czarownice
i inne duchy naszej mentalności wędrowały po kompleksie zamkowym i salach
ekspozycyjnych. Muzeum było otwarte dla zwiedzających do godzin wieczornych. Oprócz ekspozycji stałej do zwiedzania była kolekcja ruskich ikon i złotych
precjozów oraz najcenniejsze znaleziska archeologiczne przywiezione z
okolicznych muzeów. Imprezę rozpoczęły wykłady o procesach czarownic, torturach i magii. Mówił o tym Andrzej Paśniewski i Łukasz Kępski. Później nastąpił proces czarownicy – spektakl w wykonaniu Teatru ulicznego z Zielonej Góry i publiczne jej spalenie na dziedzińcu zamkowym.
W Europie
najwięcej procesów o czary miało miejsce pomiędzy XV
a XVII wiekiem. Wśród zarzutów stawianych oskarżonym najczęściej
pojawiały się czczenie diabła lub paktowanie z nim, latanie
do odległych miejsc na miotłach, nielegalne gromadzenie się na sabatach,
kopulacja z inkubami lub sukkubami, kanibalizm
(w tym zjadanie dzieci), sprowadzanie chorób, opętań,
śmierci, impotencji, bezpłodności
ludzi i zwierząt, profanacja hostii
i mszy, a także zabicie krowy sąsiada, spowodowanie gradobicia,
zniszczenie plonów i kradzież. Polowania na czarownice
trwały od poł. XIV w. do poł. XVIII
w. Ich rozkwit nastąpił w połowie XV wieku, kiedy to papież Mikołaj
V w liście do Hugunesa Lenoira, inkwizytora na Francję, przekazał inkwizycji
prawo do zajmowania się wszystkimi przypadkami praktyk magicznych i czarów,
nawet jeśli nie trąciły jawnie herezją. Największe
natężenie polowania na czarownice osiągnęły w krajach niemieckich.
W 1486 roku wydano najsłynniejszy bodaj
"podręcznik" dla łowców czarownic – „Młot na czarownice” (Malleus Maleficarum)
autorstwa Heinricha Kramera (Institorisa) i Jakoba
Sprengera. Według ich opinii czary uprawiają przede wszystkim niewiasty,
które są do tego bardziej przystosowane przez naturę, również z uwagi na
mniejszą wiarę, jaka ponoć cechuje kobiety.
Potwierdzeniem tego ma być samo słowo "kobieta". Łacińskie słowo femina (kobieta) ma bowiem mieć swoją
etymologię w złożeniu: "mniej wiary" (fe = fides, czyli wiara,
oraz mina = minus, czyli mniej), ponadto mężczyźni są bardziej odporni na
zakusy Szatana przez sam fakt, iż Jezus
był mężczyzną. Inne zasady doktrynalne zawarte w Młocie na czarownice głosiły, że wiara w istnienie czarownic jest
nieodłączną częścią wiary katolickiej, zaś niedowiarstwo w tej
sprawie równa się herezji. Diabelski spisek, który opanował świat, można
zwalczyć ludzką dłonią poprzez wiarę i represje. Istotną rolę
odegrała tu bulla „Summis
desiderantes affectibus”
papieża Innocentego VIII, która upoważniała
inkwizytorów do tropienia czarownic.
Do polowań na czarownice
powołany został cały system prokuratorsko–śledczy oraz lekarski (uznano, iż
lekarze potrafią odróżnić sprawy diabelskie od defektów somatycznych).
Przyznanie się do winy było koronnym dowodem. Ówczesne prawo zezwalało, dla
wymuszenia zeznań, stosować w toku
śledztwa cierpienia fizyczne. Stosowano też rozmaite
próby mające wykazać winę lub niewinność oskarżonej. Do jednej z metod
zaliczano próbę wody, która w praktyce dawała niewielkie
szanse oskarżonej, która wrzucona do wody zazwyczaj nie szła na dno (co
świadczyłoby o niewinności), ponieważ noszone wówczas obfite spódnice
utrzymywały ją na powierzchni. Do dowodzenia winy stosowano także próby łez
(jeśli nie potrafiła płakać - miała być czarownicą), wagi (waga taka znajdowała
się np. w Utrechcie, jeśli oskarżona była lżejsza niż
49,5 kg uważano, że może być czarownicą i wzlecieć na miotle) lub ognia. Czasem
też szukano na ciele lub pod skórą domniemanej czarownicy diabelskiego
znamienia, wiązało się to z nakłuwaniem ciała. Po "udowodnieniu" winy
skazywano na spalenie na stosie (w Europie kontynentalnej)
lub na szubienicę (na Wyspach
Brytyjskich i wśród kolonistów w Ameryce Pn.).
Wbrew powszechnemu przekonaniu procesy o czary nie zawsze kończyły się
skazaniem na śmierć. Część kończyła się uniewinnieniem, stosowano też lżejsze
kary np. chłostę, wydalenie z miejsca zamieszkania czy
zmuszano do rekompensaty pieniężnej wobec domniemanej ofiary czarów. Ten
straszliwy fenomen był jedną z najbardziej egzemplarycznych instytucji
mechanizmu "kozła ofiarnego" i był konsekwencją wielu
czynników społeczno-kulturowych, które kumulowały się i eksplodowały pod koniec
średniowiecza. Społeczeństwa europejskie były wtedy w okresie
bardzo wielkich niepokojów, zaburzeń gospodarczych, politycznych,
społecznych (początki kapitalizmu, przesunięcia w politycznym
znaczeniu poszczególnych klas społecznych) i ostrych starć religijnych
(wystąpienie Lutra, wojny religijne). Uśmiercając kozła
ofiarnego w postaci "czarownicy", usiłowały zażegnać zagrożenie czy
kryzys, powrócić do stanu równowagi. Ponadto były one konsekwencją kultury
średniowiecza w zakresie jej stosunku do kobiet, konsekwencją tysiącletniego
przekonania, że kobieta jest z natury zła i uległa wobec szatana. Na dodatek
niepokoje religijne, ze szczególnym uwzględnieniem nauk Lutra, wzmogły i
rozpowszechniły przekonanie o obecności szatana w codziennej rzeczywistości,
wokół człowieka, na każdym kroku, a także o konieczności nieustannej walki z
nim.
“Czarownice z Salem” to
zwyczajowa nazwa grupy około 80 kobiet i mężczyzn, oskarżonych w procesie
sądowym o czarnoksięstwo, w 1692
w Salem Village i Salem Town, w Nowej Anglii
(obecnie stan Massachusetts, USA).
Rezultatem tej sprawy była egzekucja 13 kobiet i 7 mężczyzn. W zimie na
przełomie lat 1691/1692 mieszkanki Salem:
córka miejscowego pastora, Betty Parris, i jej kuzynka
Abigail Williams zaczęły cierpieć na dziwne konwulsje i twierdzić, że
zostały "zaczarowane" przez żebraczkę Sarę Goods,
starą kobietę Sarę Osborne i murzyńską niewolnicę, Titubę.
Stopniowo objawy choroby zaczęły pojawiać się też u innych mieszkanek Salem.
Domniemane trzy "czarownice" osadzono w więzieniu. Kiedy w czasie
publicznego przesłuchania któraś z oskarżonych zabierała głos, dotknięte
osobliwą "chorobą" dziewczynki tarzały się po podłodze. Jeszcze
bardziej zadziwiła sędziego Tituba, która nie tylko przyznała się do winy, ale
także podała nazwiska wielu innych mieszkańców miasteczka, rzekomo parających
się czarną magią. Liczba kolejnych osób oskarżanych o
czarnoksięstwo rosła lawinowo (do około 80 oskarżonych) i więzienia nawet w
okolicznych miejscowościach były przepełnione. W maju 1692 gubernator William Phips
ustanowił sąd w Salem do zajęcia się sprawą. Proces oparł się na zasadzie:
przyznanie się do bycia czarownicą (czarownikiem) oznaczało wypuszczenie na
wolność, nie przyznanie się groziło skazaniem na śmierć. Między 10 czerwca i 19
października 1692 powieszono na szubienicy
19 osób, głównie starsze i ubogie kobiety, ale także pastora, który odmówił
dalszego aresztowania rzekomych czarownic. Jednego 80-letniego starca, Gilesa
Coreya (odmawiającego przyznania się do winy), zabito przez powolne miażdżenie
go pod ogromnymi kamieniami.
Według niektórych współczesnych
opinii możliwe jest, że udawanie "opętanych" (zjawisko znane m.in. ze
średniowiecznej Europy) spowodowane było monotonią życia w surowym i
ascetycznym społeczeństwie purytanów (szczególnie dotyczyło to młodych
dziewcząt). Dana osoba udawała "opętanie", a następne osoby
naśladowały zachowanie "opętanej", tak że w końcu dochodziło do
zbiorowej histerii. Możliwe było także zatrucie sporyszem
– rozpowszechnionym grzybem pasożytniczym zbóż, który u ludzi
wywołuje konwulsje. Laurie Winn Carlson twierdzi, że podobne objawy wywołuje
choroba odzwierzęca – śpiączkowe zapalenie mózgu. Według innej
teorii mogła to być także dziedziczna choroba Huntingtona.
Pomówienia o czary wysuwano
niemal wyłącznie wobec kobiet. Zarazem większość aresztowanych w jakiś sposób
sprzeniewierzała się rolom społecznym, tradycyjnie odgrywanych przez kobiety.
Niektóre z nich zajmowały się handlem, inne nie chodziły do kościoła, jeszcze
inne były swarliwymi zrzędami. Większość stanowiły osoby samotne, w średnim
wieku lub starsze. Oznaczało to, że były jedynymi spadkobierczyniami rodzinnych
majątków i wiodły żywot "kobiet niezależnych", co było aż nazbyt
jawnym pogwałceniem ówczesnych konwencji społecznych.
Procesy o czary rozpowszechniły
się w Polsce w XVI w. Od tamtego czasu przez kraj przetoczyło się kilka fal
nagonek na czarownice i czarowników: W XVII stuleciu związane były z
kontrreformacją. Kluczem do poznania mechanizmów polowania na czarownice jest
zrozumienie mentalności dawnego społeczeństwa. Otóż z jednej strony potęgi
piekielne były w mniemaniu ówczesnych nader realnym niebezpieczeństwem, a z
drugiej niemal każdy parał się małą magią, aby zabezpieczyć się przed różnymi
nieszczęściami. Na początku z reguły była plotka. Czarownicą lub czarownikiem
mógł zostać każdy. Osoba posądzana o szkodzenie za pomocą czarów mogła być
młoda lub stara, biedna albo bogata, mogła zachowywać się w sposób społecznie
akceptowany lub wyróżniać się na tle lokalnej obyczajowości. W 80–90 proc.
przypadków posądzenia o czary dotyczyło kobiet, które uważano za „naczynia
pełne demonów”. Znachorki, zielarki, mądre i doświadczone wiejskie baby, do
których przez wieki chodzono po poradę w chwilach rozterki, bardzo łatwo było
obwinić o wszelkie nieszczęścia i klęski, które dotykały ludzi.
Iwona Wróblak
czerwiec 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz