sobota, 10 grudnia 2016

Graffiti – czyli zamalować stary brzydki mur

            To, co dzisiaj możemy dostrzegać prawie już na całym świecie i określamy potocznie mianem graffiti, zaczęło się na przełomie lat 60. i 70. w USA  w Filadelfii. Wraz z pojawieniem się na rynku wodoodpornych flamastrów młodzi ludzie zaczęli pisać na ścianach domów, skrzynkach pocztowych, budkach telefonicznych, przejściach podziemnych, metrze, swoje imiona lub ksywki. Nazywało się to „single hitting”, a później „tagging”. Manhattan – początek lat 70. – tam pojawili się pierwsi „taggerzy”, tacy jak Julio 204, Frank 207. Liczby występujące po pseudonimie „taggera” oznaczały numer ulicy, z której pochodzą. Wkrótce całe dzielnice zostały obsypywane „taggami”. Z czasem, podpisów było coraz więcej i wytworzyła się swoista konkurencja pomiędzy piszącymi. Podobno najwięcej miał ich wówczas TAKI 183, pracował jako chłopiec na posyłki, jeździł metrem po całym Nowym Jorku, przy okazji pisząc swoje imię. Tą formę przekazu wykorzystały również gangi dla oznaczania swojego terytorium i później zdobywania sławy. Po  opublikowaniu wywiadu z TAKI-m 183 setki dzieciaków w całym mieście zaczęły pisać, dosłownie wszędzie, gdzie się dało. Imiona, tych było najwięcej, ich właściciele stali się nieomal bohaterami lokalnych społeczności. Z czasem tagi stały się swoistymi formami graficznymi czy wręcz logami, charakterystycznymi dla danych writerów. Litery stawały się coraz większe, dodawano im kontur (outline), wypełniano. W 1973 r. gazeta New York Magazine prowadziła na swych łamach konkurs na najlepsze graffiti i przyznawała nagrody. Pracowano nad rozwojem stylów dla zamknięcia kompozycji z liter, dodawano kropki, przecinki, łączono litery w niekonwencjonalny sposób i deformowano je. W 1983 r. Yaki Kornblit, handlarz dziełami sztuki z  Amsterdamu chce zaprezentować sztukę graffiti na europejskim rynku dzieł sztuki. Robi to z powodzeniem. Ten nurt graffiti jest bardziej złożony, wyrafinowany, a także dobrze się sprzedaje. Są też writerzy wierni malowaniu na ulicy. Tych przybywa i są coraz bardziej związani z kulturą łączenia writerów, breakerów, raperów i DJ. To kultura HIP HOP.
             Do Polski graffiti dotarło stosunkowo późno – na przełomie lat 80. i 90. Formą, która rozwijała się od początku w Polsce były szablony – nieraz bardzo fantazyjne i wymyślne, tworzone przez przeciwników ustroju politycznego. W obecnych czasach graffiti opuściło chaotyczne formy wkraczając na  ścieżkę sztuki. Technika rozwinęła się mocno, stworzono cały komplet akcesorii do profesjonalnego malowania, począwszy od specjalistycznych końcówek, a skończywszy na farbach, czy nawet tlenie dla malarzy. Zakupów można dokonywać przez Internet, gdzie odnaleźć też można setki galerii z  produkcjami oraz fora dyskusyjne.
            Miejsce pleneru  graffiti w Międzyrzeczu zostało uzgodnione z dyrekcją L. O. Jest nią murek okalający podwórzec szkoły. Sponsorami imprezy są:  MOK, Sklep Neo Auto, Sklep Studio DEKORAL. Z Aleksandrą Banak z MOK-u idziemy na miejsce, popatrzeć jak powstaje graffiti, porozmawiać z  uczestnikami 5.dniowego pleneru. Są z Międzyrzecza, niektórzy ze sporym stażem w tej dziedzinie twórczości.
            Każdy stary brzydki mur powinien być zamalowany, tak mówią. Ścianę najpierw trzeba przygotować. Zagruntować na biało, zrobić szkic. Potem jest dużo pracy, kilka godzin. Zużywa się na przykład dziesięć puszek sprayu, to zależy, ile jest kolorów. Pomysł najpierw powstaje w głowie. Najlepiej przenieść go na papier. Zgłaszający chęć uczestnictwa w plenerze przynosili ze sobą takie projekty. Już są na miejscu. Obserwuję ich. Lekkie muśnięcia sprayem, potem spojrzenie na rysunek, dwa kroki w tył, by ogarnąć całość. Martyna Siwko, Dorota Figura, Ela Czajka, Mateusz Maciesza, Krystian Michałowski, Mariusz Michałowski, Rafał Kokoszko oraz Rafał Wieczorek - inicjator pomysłu pleneru graffiti w Międzyrzeczu.
Rafał zajmuje się graffiti od 6 lat. Wie na ten temat bardzo dużo. I dzieli się tą wiedzą. Jak zaczął swoją przygodę z graffiti? Opowiada o tym, jak kilka lat temu zafascynował go widok graffiti w metrze w Wiedniu. Potem zobaczył, jak to robią w Polsce, w Poznaniu. Podziwiam portret Boba Marleya autorstwa Rafała. To już jest na pewno dzieło sztuki. Wycieniowany na szaro, pełen wyrazu – jak mówi Rafał – radości i wolności wewnętrznej. Galeria, nawet bardzo dobra, nie powstydziłaby się takiego nabytku, szkoda że Bob jest od strony rzeki, mało widoczny z miasta, że trzeba obejść szkołę ścieżką rowerową. Zachęcam jednak, by to zrobić.


Iwona Wróblak
sierpień 2006

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz