Graffiti – czyli zamalować stary brzydki mur
To, co
dzisiaj możemy dostrzegać prawie już na całym świecie i określamy potocznie
mianem graffiti, zaczęło się na przełomie lat 60. i 70. w USA w Filadelfii. Wraz z pojawieniem się na rynku
wodoodpornych flamastrów młodzi ludzie zaczęli pisać na ścianach domów,
skrzynkach pocztowych, budkach telefonicznych, przejściach podziemnych, metrze,
swoje imiona lub ksywki. Nazywało się to „single hitting”, a później „tagging”.
Manhattan – początek lat 70. – tam pojawili się pierwsi „taggerzy”, tacy jak
Julio 204, Frank 207. Liczby występujące po pseudonimie „taggera” oznaczały
numer ulicy, z której pochodzą. Wkrótce całe dzielnice zostały obsypywane
„taggami”. Z czasem, podpisów było coraz więcej i wytworzyła się swoista
konkurencja pomiędzy piszącymi. Podobno najwięcej miał ich wówczas TAKI 183,
pracował jako chłopiec na posyłki, jeździł metrem po całym Nowym Jorku, przy
okazji pisząc swoje imię. Tą formę przekazu wykorzystały również gangi dla
oznaczania swojego terytorium i później zdobywania sławy. Po opublikowaniu wywiadu z TAKI-m 183 setki
dzieciaków w całym mieście zaczęły pisać, dosłownie wszędzie, gdzie się dało.
Imiona, tych było najwięcej, ich właściciele stali się nieomal bohaterami
lokalnych społeczności. Z czasem tagi stały się swoistymi formami graficznymi
czy wręcz logami, charakterystycznymi dla danych writerów. Litery stawały się
coraz większe, dodawano im kontur (outline), wypełniano. W 1973 r. gazeta New
York Magazine prowadziła na swych łamach konkurs na najlepsze graffiti i
przyznawała nagrody. Pracowano nad rozwojem stylów dla zamknięcia kompozycji z
liter, dodawano kropki, przecinki, łączono litery w niekonwencjonalny sposób i
deformowano je. W 1983 r. Yaki Kornblit, handlarz dziełami sztuki z Amsterdamu chce zaprezentować sztukę graffiti
na europejskim rynku dzieł sztuki. Robi to z powodzeniem. Ten nurt graffiti
jest bardziej złożony, wyrafinowany, a także dobrze się sprzedaje. Są też
writerzy wierni malowaniu na ulicy. Tych przybywa i są coraz bardziej związani
z kulturą łączenia writerów, breakerów, raperów i DJ. To kultura HIP HOP.
Do Polski graffiti dotarło stosunkowo późno –
na przełomie lat 80. i 90. Formą, która rozwijała się od początku w Polsce były
szablony – nieraz bardzo fantazyjne i wymyślne, tworzone przez przeciwników
ustroju politycznego. W obecnych czasach graffiti opuściło chaotyczne formy
wkraczając na ścieżkę sztuki. Technika
rozwinęła się mocno, stworzono cały komplet akcesorii do profesjonalnego malowania,
począwszy od specjalistycznych końcówek, a skończywszy na farbach, czy nawet
tlenie dla malarzy. Zakupów można dokonywać przez Internet, gdzie odnaleźć też
można setki galerii z produkcjami oraz
fora dyskusyjne.
Miejsce
pleneru graffiti w Międzyrzeczu zostało
uzgodnione z dyrekcją L. O. Jest nią murek okalający podwórzec szkoły.
Sponsorami imprezy są: MOK, Sklep Neo Auto, Sklep Studio DEKORAL.
Z Aleksandrą Banak z MOK-u
idziemy na miejsce, popatrzeć jak powstaje graffiti, porozmawiać z uczestnikami 5.dniowego pleneru. Są z
Międzyrzecza, niektórzy ze sporym stażem w tej dziedzinie twórczości.
Każdy stary
brzydki mur powinien być zamalowany, tak mówią. Ścianę najpierw trzeba
przygotować. Zagruntować na biało, zrobić szkic. Potem jest dużo pracy, kilka
godzin. Zużywa się na przykład dziesięć puszek sprayu, to zależy, ile jest
kolorów. Pomysł najpierw powstaje w głowie. Najlepiej przenieść go na papier.
Zgłaszający chęć uczestnictwa w plenerze przynosili ze sobą takie projekty. Już
są na miejscu. Obserwuję ich. Lekkie muśnięcia sprayem, potem spojrzenie na
rysunek, dwa kroki w tył, by ogarnąć całość. Martyna Siwko, Dorota Figura, Ela Czajka, Mateusz Maciesza, Krystian
Michałowski, Mariusz Michałowski, Rafał Kokoszko oraz Rafał Wieczorek - inicjator pomysłu
pleneru graffiti w Międzyrzeczu.
Rafał zajmuje
się graffiti od 6 lat. Wie na ten temat bardzo dużo. I dzieli się tą wiedzą.
Jak zaczął swoją przygodę z graffiti? Opowiada o tym, jak kilka lat temu
zafascynował go widok graffiti w metrze w Wiedniu. Potem zobaczył, jak to robią
w Polsce, w Poznaniu. Podziwiam portret Boba Marleya autorstwa Rafała. To już jest na pewno dzieło
sztuki. Wycieniowany na szaro, pełen wyrazu – jak mówi Rafał – radości i wolności wewnętrznej. Galeria, nawet
bardzo dobra, nie powstydziłaby się takiego nabytku, szkoda że Bob jest od
strony rzeki, mało widoczny z miasta, że trzeba obejść szkołę ścieżką rowerową.
Zachęcam jednak, by to zrobić.
Iwona Wróblak
sierpień 2006
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz