Umarłym oczom bądź
posłuszny
Jest to
taki żywot za opłotkami - miejsca i czasu -. „Czas użyczy mi nóg? Wyrosną z
każdej strony czasu? Powietrze mnie dotknie, prawie nie kochając?” Jest do tych parametrów
istnienia stosunek obiektywny, ciepły przy tym, czy pełen zrozumienia...
dojrzałości? Wydaje mi się, że tak. W tej już trzeciej książce, na niezmiennie wysokim,
równym poziomie. Prawidłowe dobre proporcje postrzegania siebie i świata; - „Świat
nie ma kołyski, ona (kołyska) jest w tobie”. Partnerem rzeczywistym
jest nowy osiągany stan umysłu. Partnerem do życia osoby własnej, której jest
potrzebne zwierciadło, by mogła się
obejrzeć, żeby mogła mieć na czym gruntować, zapuszczać korzenie. Mieć dystans,
dobry dystans, w rezultacie późniejszym, do wszystkiego co stworzone – przez kogokolwiek.
Jest
filozofia buddyjska zachodniej proweniencji, przetarta, przefiltrowana przez
umysł artysty poety, także człowieka o życzliwej ludziom osobowości,
wrażliwego, o ciepłej inteligencji, wszystkie jej aspekty to kwintesencja
Mahamudry, wyrażona indywidualnie. Z lekkością formułuje autor te prawdy, pozornie mimochodem, jakby wymykały mu
się chyłkiem przy codziennych czynnościach, wobec rzeczy, ludzi i zjawisk. Sam
wprost nazywa siebie tą „czynnością, szczeliną, gdzie uciekasz, głosem
przenikającym zakamarki”. Bo „grą jest znaczenie” obiektów i rzeczy.
Jest i zrozumienie, może przeczucie(ważne dla poety) zrozumienia – „Jestem
jak mapa, kontynent, mam własną mapę, może jestem mapą?” Zrozumienie,
rzeczywistość, jaka jest? Ta istota
filozofii buddyjskiej, właściwe ustawienie, przy spokojnym umyśle, własnego
ciała i świata wokół – „Przez tłum dostrzegłem i przeciskam się tam(...)Idę(...)pomiędzy ruchem tramwaju a
jego zaprzeczeniem(...) tam gdzie zbudujemy nagą, lekką konstrukcję/ która nas
przetrwa(...) i zamieni w białe nic, które nie oszuka”. Nasza obecność
podczas przedstawienia (moje podkreślenie).Duże prawdopodobieństwo naszej
obecności podczas wielkiego Przedstawienia. Które to uczestnictwo zapewnią
metody (dojścia na miejsce) i środki, i ochrona. Nie, żeby zapewniły je absolutnie,
nie. –„W pustym banku ciała chciwy jestem zdań, co uzależniają jak męskie
rymy” W przypadku swoim - poety
mówi o literaturze, jak o mięsie i krwioobiegu.
Jest się cielesnym, omylnym. I zdanym na
zdarzenia. Ale ma się to drugie dno, które jest bezpieczne i pewne, jak
matematyka. No, może nie w tym życiu koniecznie, ale mamy przecież kołowrót
wcieleń... Bez tego wielokropka nawet.
Co zajmuje
autora? „Być”. Ontologicznie, po buddyjsku. „Nie
obawiam się być tym, czym muszę, zrobię, co mam zrobić, niezależnie od
postaci.”
Jest coraz bardziej Pasewicz
czytelny, potoczny nawet, mówi z każdą książką coraz jaśniej, dobitniej,
przy od początku bardzo sprawnym warsztacie językowym, jest coraz bardziej
intuicyjnie dosłowny, precyzyjny, słowa nazywają rzeczy, nie mają oprócz tego
innej u niego funkcji. Jeszcze o czytaniu -. Trzeba czytać tę książkę będąc
wyluzowanym i uważnym. Pasewicz na
to zasługuje. Uwaga wynikać powinna z rozluźnienia i dosłownego traktowania
każdego słowa. Ulegania skojarzeniom. Nie obawiania się dostrzegania szczegółów
z otoczenia bardzo bliskich wkoło rzeczy otaczających temat główny. Bardzo
namacalnych rzeczy. Tych również związanych z biologią. Docenienia pokory,
prawdy, poważnego traktowania, w sensie ontologicznym, wszystkich rzeczy, które
maja na nas wpływ, a wiele z nich je ma. Od widelca po paznokieć. Trzeba je
koniecznie zobaczyć i dostrzec, by zrozumieć wszechświat – i siebie, jak dwa
równoprawne elementy.
I mówić ciepłym szeptem. Trzeci tom poezji Edwarda
Pasewicza.
Iwona Wróblak
marzec 2006
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz