sobota, 4 marca 2017

Jeźdźcy apokalipsy - na bujanym koniu

            W Galerii 30’ Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury - wystawa rzeźby i malarstwa. „Jeźdźcy apokalipsy na bujanym koniu”- rzeźby – cisze – maski z  palcem milczenia; Sylwester Chłodziński, Grzegorz Pawłowicz. Bajkowe topiczne malarstwo Dariusza Milińskiego, artysta gościł już u nas z obrazami, myślę, że zestawienie nazwisk autorów jest bardzo ciekawe, stąd tytuł wystawy.
Dosłowność przekazu artystycznego, jego moc, autonomiczność. Rzeźby. Konstrukcje. Obiekty artystyczne.
Skróty myślowe. Technika, która JUŻ stała się częścią naszej Kultury. Cywilizacyjna technika kultury, socjalkultury nowoczesnego człowieka ery  współczesnej. Jej domyślne konotacje muszą być związane z (techniczną) codziennością, a ta już nie może obyć się bez gadżetów.
            Inspiracje do wynalazków technicznych bierzemy, braliśmy - z Natury. Od zawsze… I słusznie. Natura ma za sobą (i przed sobą) nieograniczoną ilość czasu (na eksperymenty), i żyje (czy istnieje) wiecznie… My inaczej żyjemy (istniejemy), następując po sobie pokoleniami, ucząć się (prawie zawsze) od poprzednich generacji. Od zawsze pociągała nas, intuicyjnie - elegancja, jaką ma opływowy kształt ryby, tego statku powietrzego przestworzy morskich. Chcemy nie mieć przeszkód w parciu naprzód, oporu w postaci tarcia naszego pędu o materię, chcemy pływać-fruwać jak one, jak ptaki-ryby, budujemy kanoe, żaglowce, jachty, okręty – na wzór ryb… Dorabiamy do naśladowanych wzorców z natury trybiki- kółeczka, bo tak Go sobie wyobrażamy, boży kosmos, jako maszynerię wszechświata…
            Zanurzeni jesteśmy w świecie naszej pamięci, wspomnień i zapisków kultury cywilizacyjnej… Nie możemy wyrzucić do kosza eonów i tysiącleci innych kultur, które były przed nami (nie ma po co tego robić…), pamiętamy je – myślę, że nie tylko ze szkolnej nauki czy lektur. Ta pamięć w nas jest  głębinowa. Jak ryba-statek powietrzno—wodny, symbolizujący marzenie człowieka o opanowaniu akwenów morskich i powietrznych.
            Etno. Wielkie łyżki. Jedzenie i wspólnota ludzka przy posiłku. Socjalizacja jako pierwsza potrzeba, porównywalna w ważności z zaspokajaniem głodu. Symbol archetypiczny - wspaniałe drewniane wielkie łychy, rzeźbione na wzór statków, naczyń wiejskich z dawnych czasów.
            Kobieta, jako kształt – tak myślę, Natury, zajmuje wiele miejsca na wystawie. Piękno krzywizn przestrzennych ciała ludzkiego (kobiecego), niemające absolutnie nic z pornografii. ONA się wyłania jak z helisy lewoskrętnej, z pikseli obrazu komputerowego, kształtowana wirtualnie przez umysł artysty, jest niewy(do)pełniona, zaledwie zakreślona elipsami (niedokończonymi). Metalowa (współczesna czyli silna) kobieta, metalowy (ery żelaza) człowiek. Jest też w kształcie anioła (naszych wyobrażeń literackich) z jednym – drewnianym skrzydłem, niesymetryczna, istnieje w taki sposób w braku drugiego skrzydła, w oczekiwaniu na nie – na skrzydło wyrosłe w innej Osobie, połowie miłosnej człowieczo-anielskiej układanki. Są też architektoniczne maszkarony, oblicza-maski, lub same tylko korpusy ludzkie, na wzór klasycznych, uszkodzonych przez czas, dzieł Fidiasza, powstałe z różnych materiałów, nie tylko kamień marmurowy jak spiż, także cienkie blachy, też powstałe z (w) przestrzeni (w kształcie kształtu kobiecego) sfałdowanej, zakrzywionej, ugiętej ciśnieniem grawitacyjnym – szerokie konotacje i skojarzenia… Reakcje z otoczeniem, wpływ na środowisko, jakie kobieta tworzy swoją Osobą - na społeczeństwo, na przyrodę, na wszechświat, jak go ugina swoim mentalnym ciężarem - grawitując, zmieniając się też samej itd., niczym w równaniu czasoprzestrzennym…
            Ma kobieta wiele wymiarów – swego bytu w społeczności, w społeczeństwie. Jest glamour na przykład, z lat 20.ubiegłego wieku, w czerwonych długich rękawiczkach na upozowanych dłoniach, absolutnie niezależna (jak nigdy potem…) z obrazów G. Klimta.
            Dariusz Miliński. Świat przemożny i niezgłębialny Bajki-baśni, topiczny i epiczny, opowiadający symbolami i opowieściami - scenami, które zapraszają nas w głąb obrazu, który jest jak wielowymiarowa przestrzeń wnętrza obrazu i naszej – widza- interakcji z nią. Sceny – obrazy poruszają wyobraźnię skłaniając do pisania powieści czy moralitetu na wzór średniowiecznych dzieł malarzy. Głęboko w naszej jaźni ukryte eposy, historia opola i  wsi, gdzie mieszkamy (ciągle), swojskiego zapachu drewnianego domu, smaku opowieści rodzinnych, plemiennych i wspólnotowych. Topos wiejskiej drewnianej chaty jako Domu-miejsca, skąd się wywodzimy, archetypu… Zapachu drewnianych starych bali, z których jest zbudowany, obejścia, podwórka, połaci czarnoziemu, która należy do gospodarstwa, wyszlifowanych w długim używaniu dłońmi narzędzi rolniczych. Dom jest ciągniony przez właściciela rolnika – jak dobytek, węzełek-worek na ramieniu, wędrowniczy. Niesie go ze sobą chłop wędrując po matce ziemi, swojej planecie. Księżyc – na innym obrazie – wygląda z okna poddasza Domu, także należy do dobytku, wyposażenia domu, jest udomowiony Ten Księżyc, oswojony. Czasem się  z Domu wywędruje – za chlebem, z ciekawości, w nowe kraje, z dzieckiem przy ręku. Kobieta musi odejść z Domu – taki los, determinanta, w jej  życiorycie coś się wydarzyło - patrzy na nią pełne współczucia, też i przerażenia, oko Osoby z poddasza, dobrego duszka-strażnika domowego, myślę – że  może skrzata czy dawnego bożka opiekuńczego domostwa.
            Składa się życie wiejskie z sacrum i profanum. Owo pierwsze-słodka anielica, jest opiekuńcze na wsi i fruwające nad wieśniakiem, w tle którego w  przestrzeni obrazu jest bryła kaplicy wiejskiej, chłop czuje się zaopiekowany przez ów kościółek i plebana w nim czuwającego, przez Dom Boży będący w  zasięgu wzroku, szczęśliwy się czuje, przynajmniej taki ma uśmiech… Może to przejaw tzw. przebudzenia protestanckiego w tym czasie, religijnego prądu myślowego w przestrzeni poreformacyjnej, kiedy Bóg zdawał się być bliżej swoich owieczek…
            Jest czeszący miłośnie swoją płacheć ziemi rolnik - ze swoim narzędziem uprawnym, grabiami, jak czuły grzebień rozplątującymi włosy boginki ziemi ornej, jej oblicze widzimy na uprawnych skibach.
            Ma twarze Rzeczywistość widziana oczami Dariusza Milińskiego. Trochę chrystusowe, powiedziałabym, w konwencji odbitki z turyńskiego całunu… Patrzą na nas, one - odkupiciele. Ludzko-boskie cierpienie za inne bosko-ludzkie istnienia czujące swoje i innych cierpienia… Studiować tę  Twarz-Oblicze jest bardzo uczące, ociera się to poznanie o tajemnice główne, ontologiczne, jest też, może być, zwykłą ludzką twarzą ten Wizerunek, jedną z wielu, i przez to niepowtarzalną… boską w swej nieoznaczoności.
            Praca ludzka, znojny wysiłek, krzątanina zawsze ta sama na przestrzeni wieków – sens życia człowieka… Wytwórczość, wieczne przetwarzanie z  surowców - prefabrykatów, które dla jednych są tylko odpadami. Przetwarzamy materię w nowe formy (sami też jesteśmy materią przetwarzaną…). Jest na tych „pracowitych” obrazach, obok frasunku, także radość, jak z dawnych opowieści jarmarcznych, wystawianych sztuk dla gawiedzi… ku ich  pokrzepieniu, tak zawsze ludziom potrzebnemu…
 I to dążenie do gwiazd, pęd ku technice, ku wynalazkom, CIEKAWOŚĆ ludzka, która pcha nas do poszukiwania nowych rozwiązań technicznych, nasz  niespokojny człowieczy (boski) duch, który każe próbować latać przytroczywszy sobie skrzydła do nóg. Wieczny Sanczo Pansa ze swoim Panem-rycerzem Don Kichotem przemierzający pola i lasy, marzenia i rozum w komitywie, czyli człowiek stapajacy po ziemi, chociaż go gna w przestworza marzeń nieokiełznana wyobraźnia, po trosze niespełna rozumu… Wiatrak w tle, wiejski do mielenia zboża, i ten symboliczny, który na stale stał się w  kulturze literackiej i teatrze odzwierciedleniem egzystencjalnych pragnień i rozterek. Dariusz Miliński – wielka ksiega człowieka i Mitu.


Iwona Wróblak
marzec 2017
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz