Uczymy te dzieci poznawać
świat...
... One
całe, ich ręce, całe ciało, jest walka w jakimś nie pojętym dla nas żywiole,
splocie, to wygląda tak, jakby te dzieci trawiła wewnętrzna gorączka – Ludmiła Gogoc zajmuje się rewalidacją
dzieci ze znacznym i głębokim upośledzeniem, jest też pedagogiem szkolnym.
Stoimy w
korytarzu S. P. nr 2 przy wystawie prac plastycznych, zrobionej z okazji 1.
rocznicy działalności Grupy Wsparcia „Nasze Dzieci”. Wystawa obrazuje sposoby i
efekty terapii polisensorycznej dzieci upośledzonych. Fotografie dzieci podczas
pracy – zabawy, ze swoimi „drugimi mamami”, nauczycielkami: Marią Mleczak, Jolantą Bojarek, Grażyną
Kobierską, Sylwią Guzicką, Beatą Kwiatkowską i dyr. paniami Marią Słomińską i Jolantą Lubaczewską.
Jest kilka
mam dzieci, których prace są wystawiane, dumnych z pociech dowartościowanych.
Do czasu, kiedy dziećmi zaczęły się opiekować nauczycielki z Grupy Wsparcia,
nie miały informacji, że ich dzieci mogą się uczyć, przekonane, że skoro
dziecko ma takie deficyty, to powinno leżeć w domu zamknięte i zapomniane. Realizując
obowiązek szkolny na zajęciach indywidualnych dzieci mają możliwość udziału w
zajęciach zespołowych, małych grupach domowych i rówieśniczych.
Choć
szkolny gwar i hałas trochę przeszkadza, uważnie wsłuchuję się w słowa pani
Ludmiły: - Dzieci poznają świat na wszystkie im dostępne sposoby. Terapia
polisensoryczna – buzią, uszkami, oczkami, dotykiem. Pani Ludmile kąciki
ust podnoszą się w górę, oczy rozbłyskują: - To cudowna rzecz – opowiada
– kiedy mówi się do nich, a one po pewnym czasie – odpowiadają... Tak, jak
potrafią... I w ten sposób rozmawiamy. O tym, co dziecko boli, co przeżywa, co
chciałoby robić. Tego, tej rozmowy, można nauczyć.
Wejść w świat dziecka, wypracować razem z nim, w stworzonym
dla niego bezpiecznym świecie cykl stałych przyzwyczajeń, związanych ze
wzajemnymi kontaktami. Myślę o tym, że kontakt człowieka z drugim, radość
wspólnego przebywania ze sobą, w świecie bez pozorów, bardziej spontanicznym,
to uniwersalne dobro potrzebne bez względu
na iloraz IQ. I zaczynam patrzeć na te rysunki oczami pani Ludmiły. –Wojtek
ma ręce i nogi wiecznie spięte. Pracujemy nad tym, żeby zmniejszyć to napięcie
mięśni. Namalował świat tak, jak go widzi. Praca nasza wspólna wygląda w ten
sposób, że ja biorę jego ręce, maczam w farbie, opowiadam, jaki to jest kolor,
żeby paluszkami poczuł, czy jest barwa ciepła czy zimna. Wtedy on naciska
odpowiednio palce. Proszę zobaczyć – mówi – jak jest położony czerwony
kolor... Jestem pod wrażeniem, ile można powiedzieć - na podstawie rysunku,
o emocjach, o psychice. Nawiasem mówiąc,
komentarza rysunku nie powstydziłby się zawodowy krytyk. – To była
najpiękniejsza jego praca, po powrocie ze spaceru. Wyjście nasze na zewnątrz,
szum, hałas… był zdenerwowany, przeszkadzało mu to. Opowiedzieliśmy sobie o
tym. I malował. Nawet moje ręce próbował układać, tak bardzo siebie chciał
wyrazić.
Następna praca. - Grzesiu ma problemy z
otwieraniem dłoni. To ważna rzecz u dzieci upośledzonych i niewidzących.
Grzesiu boi się świata, więc jego dłonie są zamknięte (pokazuje mi
rysunek). – Tu dłoń bez kształtu, tutaj – nabiera pewności, otwiera się,
czyli mówi: JESTEM GOTOWY, ŻEBYŚ ZE MNĄ
COŚ ZROBIŁA.
Świat jest
bogaty w informacje, jeśli się umie patrzeć. Za chwilę jest spotkanie Grupy
Wsparcia „Nasze Dzieci”. Nauczycielka przedstawia mi koleżankę, „współautorkę” wystawy. Mówią – my
praktycznie tylko trzymaliśmy dziecku kartkę. To była w zamierzeniu zabawa
kolorami, tymi podstawowymi, jak zieleń, żółć, czerwień. Myślę, to
niemożliwe, że namalował te prace niewidomy człowiek. Emocje wyrażone ruchami
palców, których kierunki zamykają przestrzeń, do wnętrza której możemy przez
chwilę zajrzeć. Pani Beata: - to jest malowanie trochę... w zniechęceniu, on
przecież prawie nie widzi. Po chwili dodaje ciepło – rączkę miał
usmarowana farbą. Każdy tu wyobraża sobie co innego. Ta czerwień jest trochę
dramatyczna. To są specjalne farby do
malowania rękami.
Panie Maria
Mleczak i Jola Bojarek prowadzą klasę integracyjną. Przebywanie rewalidowanych
dzieci w zwyczajnej klasie jest dla nich bardzo ważne. To ważny element
terapii. Są z innymi dziećmi, uczestniczą w zajęciach. Nie szkodzi, że uczestniczą
biernie.
A dzieci z normą? Jak się do nich odnoszą? – To jest
bardzo wychowawcze, uczą się traktować normalnie, czyli bez uprzedzeń, każdego
człowieka. Dla Mai, której udało się
przekroczyć pierwszy etap rewalidacji, wejść w grupę, dopasować się, inne
dzieci podchodzą śmiało, rozmawiają z nią. Nie ma szeptania, dwuznacznych uwag. Jest za to pomoc
o wzajemne zrozumienie.
Starannie przemyślany
system kompleksowego wychowania człowieka prospołecznego, wychowawcze
modelowanie charakteru, postawy wobec siebie i drugiego człowieka. W sali zebranie, mówi dyr.
Słomińska: - Jest dużo, coraz więcej dzieci potrzebujących różnego rodzaju
rewalidacji. Władze miasta, samorząd, mieszkańcy i rodzice powinni być
uświadomieni, że jest taka grupa dzieci i że mają one określone potrzeby i
prawa. Potrzebny byłby bank informacji o potrzebach rewalidacyjnych w rejonie
miasta i gminy.
Mamy ustawowy obowiązek
rewalidacji, obowiązek szkolny dzieci w wieku od 3 do 25 lat. Ustawa gwarantuje
rodzicom prawo wyboru instytucji rewalidacyjnej, aby ci mieli pewność, że
będzie to robione sprawnie i z przyjaźnią dla dziecka. Ogólnie rzecz biorąc,
brak jest ze strony naszego państwa szerokiej polityki wobec osób
niepełnosprawnych. Konieczne i celowe jest zaistnienie tej Grupy, może w
przyszłości prawnie zarejestrowanej jako stowarzyszenie. Dobrze jest nie
działać samemu, mieć poparcie i wsparcie szerszej grupy osób. Nasz plan
powinien zawierać projekt doskonalenia wewnętrznego. Niezbędne jest
uporządkowanie systemu kształcenia podyplomowego nauczycieli. Chodzi o pomoc
dla osób, które chcą się dokształcać, a wszystko po to, by dzieci otrzymały
rewalidację na poziomie, który im się należy.
Dyskusja.
Mile widziane propozycje. Pytanie – co możemy zrobić, my nauczyciele, dla
rodziców. Burza mózgów. Trzeba włączyć do pracy nie- rewalidatorów z
wykształcenia, szukać osób i instytucji sponsorujących, ludzi dobrej woli.
Nawiązać ścisłą współpracę z przedszkolami, szkołami. Burmistrzem i samorządem.
Obecne mamy dzieci zabierają głos – gdzie szukać doradztwa w sprawie leczenia,
jak usprawnić współpracę z nauczycielem.
Dobrze jest
rozmawiać ze sobą mając podobne problemy. Czasem zwyczajne „wygadanie się”
przynosi ulgę. Mieć dostęp do fachowej literatury – pism i książek o
pielęgnacji, rehabilitacji. Planowane jest spotkanie z psycholog Barbarą Sobańską, znaną tu jako
przyjaciel Grupy. Ważne są coroczne podsumowania, gdzie eliminowane są błędy,
doskonalone metody pracy. Co dotąd zostało zrobione? Prawo do edukacji dziecka
w wybranym miejscu. Spotkania opłatkowe, ogniska, salon zabaw w zielonej górze.
Spotkania towarzyskie, zabawy karnawałowe, wycieczki.
Jedna z mam
mówi mi – Cieszę się, że ktoś stworzył coś takiego, taką Grupę. To
pierwsza taka organizacja, z którą się spotkała. Jest z Międzyrzecza, z miasta, jest gorzej, kiedy
trzeba dowozić dziecko na zajęcia z większej odległości. Ile jest jeszcze
dzieci na naszym terenie, o których pani Słomińska nie wie, którym nie dano
szansy?...
Iwona Wróblak
grudzień 2002
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz