czwartek, 9 marca 2017

Uczymy te dzieci poznawać świat...

            ... One całe, ich ręce, całe ciało, jest walka w jakimś nie pojętym dla nas żywiole, splocie, to wygląda tak, jakby te dzieci trawiła wewnętrzna gorączka – Ludmiła Gogoc zajmuje się rewalidacją dzieci ze znacznym i głębokim upośledzeniem, jest też pedagogiem szkolnym.
            Stoimy w korytarzu S. P. nr 2 przy wystawie prac plastycznych, zrobionej z okazji 1. rocznicy działalności Grupy Wsparcia „Nasze Dzieci”. Wystawa obrazuje sposoby i efekty terapii polisensorycznej dzieci upośledzonych. Fotografie dzieci podczas pracy – zabawy, ze swoimi „drugimi mamami”, nauczycielkami: Marią Mleczak, Jolantą Bojarek, Grażyną Kobierską, Sylwią Guzicką, Beatą Kwiatkowską i dyr. paniami Marią Słomińską i  Jolantą Lubaczewską.
            Jest kilka mam dzieci, których prace są wystawiane, dumnych z pociech dowartościowanych. Do czasu, kiedy dziećmi zaczęły się opiekować nauczycielki z Grupy Wsparcia, nie miały informacji, że ich dzieci mogą się uczyć, przekonane, że skoro dziecko ma takie deficyty, to powinno leżeć w  domu zamknięte i zapomniane. Realizując obowiązek szkolny na zajęciach indywidualnych dzieci mają możliwość udziału w zajęciach zespołowych, małych grupach domowych i rówieśniczych.
            Choć szkolny gwar i hałas trochę przeszkadza, uważnie wsłuchuję się w słowa pani Ludmiły: - Dzieci poznają świat na wszystkie im dostępne sposoby. Terapia polisensoryczna – buzią, uszkami, oczkami, dotykiem. Pani Ludmile kąciki ust podnoszą się w górę, oczy rozbłyskują: - To cudowna rzecz – opowiada – kiedy mówi się do nich, a one po pewnym czasie – odpowiadają... Tak, jak potrafią... I w ten sposób rozmawiamy. O tym, co dziecko boli, co przeżywa, co chciałoby robić. Tego, tej rozmowy, można nauczyć.
Wejść w świat dziecka, wypracować razem z nim, w stworzonym dla niego bezpiecznym świecie cykl stałych przyzwyczajeń, związanych ze wzajemnymi kontaktami. Myślę o tym, że kontakt człowieka z drugim, radość wspólnego przebywania ze sobą, w świecie bez pozorów, bardziej spontanicznym, to  uniwersalne dobro potrzebne bez względu na iloraz IQ. I zaczynam patrzeć na te rysunki oczami pani Ludmiły. –Wojtek ma ręce i nogi wiecznie spięte. Pracujemy nad tym, żeby zmniejszyć to napięcie mięśni. Namalował świat tak, jak go widzi. Praca nasza wspólna wygląda w ten sposób, że ja biorę jego ręce, maczam w farbie, opowiadam, jaki to jest kolor, żeby paluszkami poczuł, czy jest barwa ciepła czy zimna. Wtedy on naciska odpowiednio palce. Proszę zobaczyć – mówi – jak jest położony czerwony kolor... Jestem pod wrażeniem, ile można powiedzieć - na podstawie rysunku, o emocjach, o  psychice. Nawiasem mówiąc, komentarza rysunku nie powstydziłby się zawodowy krytyk. – To była najpiękniejsza jego praca, po powrocie ze spaceru. Wyjście nasze na zewnątrz, szum, hałas… był zdenerwowany, przeszkadzało mu to. Opowiedzieliśmy sobie o tym. I malował. Nawet moje ręce próbował układać, tak bardzo siebie chciał wyrazić.
             Następna praca. - Grzesiu ma problemy z otwieraniem dłoni. To ważna rzecz u dzieci upośledzonych i niewidzących. Grzesiu boi się świata, więc jego dłonie są zamknięte (pokazuje mi rysunek). – Tu dłoń bez kształtu, tutaj – nabiera pewności, otwiera się, czyli mówi: JESTEM GOTOWY, ŻEBYŚ ZE  MNĄ COŚ ZROBIŁA.
            Świat jest bogaty w informacje, jeśli się umie patrzeć. Za chwilę jest spotkanie Grupy Wsparcia „Nasze Dzieci”. Nauczycielka przedstawia mi  koleżankę, „współautorkę” wystawy. Mówią – my praktycznie tylko trzymaliśmy dziecku kartkę. To była w zamierzeniu zabawa kolorami, tymi podstawowymi, jak zieleń, żółć, czerwień. Myślę, to niemożliwe, że namalował te prace niewidomy człowiek. Emocje wyrażone ruchami palców, których kierunki zamykają przestrzeń, do wnętrza której możemy przez chwilę zajrzeć. Pani Beata: - to jest malowanie trochę... w zniechęceniu, on przecież prawie nie widzi. Po chwili dodaje ciepło – rączkę miał usmarowana farbą. Każdy tu wyobraża sobie co innego. Ta czerwień jest trochę dramatyczna. To są  specjalne farby do malowania rękami.
            Panie Maria Mleczak i Jola Bojarek prowadzą klasę integracyjną. Przebywanie rewalidowanych dzieci w zwyczajnej klasie jest dla nich bardzo ważne. To ważny element terapii. Są z innymi dziećmi, uczestniczą w zajęciach. Nie szkodzi, że uczestniczą biernie.
A dzieci z normą? Jak się do nich odnoszą? – To jest bardzo wychowawcze, uczą się traktować normalnie, czyli bez uprzedzeń, każdego człowieka. Dla  Mai, której udało się przekroczyć pierwszy etap rewalidacji, wejść w grupę, dopasować się, inne dzieci podchodzą śmiało, rozmawiają z nią. Nie ma  szeptania, dwuznacznych uwag. Jest za to pomoc o wzajemne zrozumienie.
 Starannie przemyślany system kompleksowego wychowania człowieka prospołecznego, wychowawcze modelowanie charakteru, postawy wobec siebie i  drugiego człowieka. W sali zebranie, mówi dyr. Słomińska: - Jest dużo, coraz więcej dzieci potrzebujących różnego rodzaju rewalidacji. Władze miasta, samorząd, mieszkańcy i rodzice powinni być uświadomieni, że jest taka grupa dzieci i że mają one określone potrzeby i prawa. Potrzebny byłby bank informacji o potrzebach rewalidacyjnych w rejonie miasta i gminy.
 Mamy ustawowy obowiązek rewalidacji, obowiązek szkolny dzieci w wieku od 3 do 25 lat. Ustawa gwarantuje rodzicom prawo wyboru instytucji rewalidacyjnej, aby ci mieli pewność, że będzie to robione sprawnie i z przyjaźnią dla dziecka. Ogólnie rzecz biorąc, brak jest ze strony naszego państwa szerokiej polityki wobec osób niepełnosprawnych. Konieczne i celowe jest zaistnienie tej Grupy, może w przyszłości prawnie zarejestrowanej jako stowarzyszenie. Dobrze jest nie działać samemu, mieć poparcie i wsparcie szerszej grupy osób. Nasz plan powinien zawierać projekt doskonalenia wewnętrznego. Niezbędne jest uporządkowanie systemu kształcenia podyplomowego nauczycieli. Chodzi o pomoc dla osób, które chcą się dokształcać, a  wszystko po to, by dzieci otrzymały rewalidację na poziomie, który im się należy.
            Dyskusja. Mile widziane propozycje. Pytanie – co możemy zrobić, my nauczyciele, dla rodziców. Burza mózgów. Trzeba włączyć do pracy nie- rewalidatorów z wykształcenia, szukać osób i instytucji sponsorujących, ludzi dobrej woli. Nawiązać ścisłą współpracę z przedszkolami, szkołami. Burmistrzem i samorządem. Obecne mamy dzieci zabierają głos – gdzie szukać doradztwa w sprawie leczenia, jak usprawnić współpracę z nauczycielem.
            Dobrze jest rozmawiać ze sobą mając podobne problemy. Czasem zwyczajne „wygadanie się” przynosi ulgę. Mieć dostęp do fachowej literatury – pism i książek o pielęgnacji, rehabilitacji. Planowane jest spotkanie z psycholog Barbarą Sobańską, znaną tu jako przyjaciel Grupy. Ważne są coroczne podsumowania, gdzie eliminowane są błędy, doskonalone metody pracy. Co dotąd zostało zrobione? Prawo do edukacji dziecka w wybranym miejscu. Spotkania opłatkowe, ogniska, salon zabaw w zielonej górze. Spotkania towarzyskie, zabawy karnawałowe, wycieczki.
            Jedna z mam mówi mi – Cieszę się, że ktoś stworzył coś takiego, taką Grupę. To pierwsza taka organizacja, z którą się spotkała. Jest z  Międzyrzecza, z miasta, jest gorzej, kiedy trzeba dowozić dziecko na zajęcia z większej odległości. Ile jest jeszcze dzieci na naszym terenie, o których pani Słomińska nie wie, którym nie dano szansy?...
           

Iwona Wróblak
grudzień 2002

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz