Jerzy Bobrowicz opowiada…
Do
Międzyrzecza przyjechałem 8. marca w 1946 r. z Archangielska na Syberii. Nie puścili nas od razu do Polski, najpierw
zawieźli na Ukrainę. Tam trochę odkarmili. Zobaczyliśmy, co to jest makaron,
mleko. Pamiętam, że zupa z pokrzywy i lebiody najsmaczniejsza była na Syberii.
Z Telechan
wywieźli nas w 1940 r. Mieszkaliśmy w leśniczówce, mieliśmy własny dom.
Przyjechaliśmy transportami w ratach. Na Sienkiewicza rozmieszczał nas pan
Dramowicz. Było też sporo ludzi z poznańskiego. Szabrownicy obrabiali Kęszycę,
wywozili żelazne rzeczy, dywany,
wyposażenie bunkrów.
Ludzie
nastawieni byli jeden do drugiego stosunkowo ciepło. Ja przynajmniej nie miałem
z tym problemów. Autochtoni uciekli z Międzyrzecza i okolic, albo zostali
wywiezieni.
W
Międzyrzeczu na początku mieszkałem przez miesiąc w PURze na ul. Poznańskiej 6.
Dawali pokój, jak ktoś nie miał gdzie mieszkać. Od czasu do czasu dali zapomogę
żywnościową. W porównaniu z Archangielskiem tutaj był raj. Tam robili selekcje,
co noc NKWD sprawdzało naszą obecność.
Z początku
pracy nie było. Ojcu proponowali pracę leśniczego, ale nie chciał, mieliśmy
dosyć ścinania drzew na Syberii. Poszedł pracować do tartaku. Zacząłem pracę w
Ośrodku Rolniczym na. ul. Chrobrego - teraz jest tam LOK. Trzeba było mieć
polskie papiery, ja miałem tylko rosyjskie. Zapisałem się szkoły do klasy
uzupełniającej do wieczorówki. Zajęcia były codziennie od 16.00 do 22.00. Do
dziennej szkoły mnie nie przyjęli, bo nie chciałem wstąpić do ZMP - to był
warunek przyjęcia. Ale żeby chodzić do wieczorówki, musiałem pracować. Przyjął
mnie do swojego zakładu pan Chytry.
Jak
przyjechałem, zobaczyłem ruiny, spalone domy bez szyb. Odgruzowaliśmy teren
wokół ratusza i robiliśmy z gruzów nasyp nad rzeką. Przyjęli mnie do pracy w
Polskim Czerwonym Krzyżu jako kierowcę. Mieli jeden stary zdewastowany
samochód amerykański, chodziło o to,
żeby go uruchomić. Przychodnia była na
ul. Ks. Skargi. Kędzierski był kierownikiem. PCK miał majątek rolny w Ronikowie
koło Zbąszynka, woziliśmy stamtąd żywność.
Pracowałem
w terenie. Z grupą lekarzy wojskowych - doktorem Perzem i doktorem
Szandruczkiem, który był dyrektorem szpitala w Międzyrzeczu, jeździliśmy po
wsiach leczyć społeczeństwo. Na ulicy Szkolnej była poradnia okulistyczna. Po
leki raz w tygodniu jechałem do Poznania do siedziby PCK na placu Asnyka.
Jeździliśmy jako pogotowie ratunkowe. Musiałem skończyć kurs sanitarny w
Zielonej Gorze. Pamiętam zdarzenie z Chyciny. Do sali, gdzie przyjmowaliśmy
chorych przyszło dwóch facetów z kobietą. Całą jej głowę pokrywał strup. Sami
bali się tego ruszyć. Nasi lekarze powiedzieli, że trzeba ten strup zdjąć razem
z włosami, słowem - oskalpować kobietę. Mężczyźni zagrozili, że jak kobieta
umrze, to nas nie wypuszczą. Mieli siekierę, nie było żartów, w pobliżu nie
było Milicji. Zdjęliśmy to z jej głowy, posmarowaliśmy maścią, zostawiliśmy
leki, pojechaliśmy, udało nam się pomóc kobiecie. Specjalnie nie było innych
niebezpiecznych sytuacji. Pewnego razu koło Bukowca zatrzymało mnie kilku
mężczyzn. Ambulansem amerykańskim jechałem, z demobilu wojskowego, kierownicę
miał po drugiej stronie, marka: Ford Kanada. Zagrodzili mi drogę furmankami. Jesteśmy bojowcami - mówią - Rzeczpospolitej. Proszę się nie denerwować,
my do pana nic nie mamy. Chcemy samochód. Niech pan usiądzie z boku.
Pojedzie pan z nami, gdzie panu każemy. Był ze mną prezes PCK. Oni do mówią do
niego – a ty co, partyjniaku, tak
podskakujesz? On się nie odzywał. - Masz
legitymacje przy sobie? Przeszukali go. Miał. - To ją zdjedz! Zjadł. Czekaliśmy parę godzin. Jechał wojskowy
samochód z Lutola i zobaczył, że ja tutaj stoję z nimi. Człowiek, który mnie
zatrzymał, zdenerwował się, że dotąd nie ma jego kolegów, na których czekał.
Mieli mnie zatrzymać, zabrać samochód z czerwonym krzyżem i kazać zawieźć
gdzieś jakiś towar.
Jeździłem
po wioskach. Miałem stracha, bo tego terenu nie znałem. Kiedyś zadzwonili do Milicji,
że kobieta poroniła koło Trzemeszna. Miałem czekać na kogoś przy przejeździe
kolejowym. Skierował mnie kieruje do lasu, zaniepokoiłem się. Włączyłem napęd
terenowy. Jak zobaczyłem dachy, to się uspokoiłem. Kobieta leżała na workach na
podłodze. On nie wiedział co robić, polewał ją zimną wodą. Kobieta blada,
trzeba było ją opatrzyć.
Tuż po
wojnie wszystko było prywatne, młyny, tartaki. Żony właścicieli chciały rodzić
w Poznaniu. Jadę z rodzącą kobietą z Kamionnej, a ona już krzyczy. Co miałem
robić, odebrałem poród. Dużo porodów odebrałem. W kuferku medycznym miałem
jednorazowe strzykawki, wszystko sterylne. PCK z UNRRy dostawało paczki z
lekami. Przywoziłem je z Poznania.
Rada
Powiatowa miała dwa samochody. Jeden miało UB, drugim jeździłem ja. Ambulans
PCK był na kilka województw. Ja umiałem jeździć, bieda nauczy wszystkiego.
Godziny pracy nie były liczone. Milicja przyjeżdżała, trzeba było wstawać i
jechać. Pamiętam, chciałem obejrzeć jeden film w kinie "Świt" na
Kaczym Dołku, ale nigdy nie miałem dość czasu, by zobaczyć go do końca, bo mnie
wołali, denerwowało mnie to.
To prawda,
że na wsi nie było w ogóle lekarzy. Rolnictwo nie było ubezpieczone, jak
zachorowali, musieli płacić. Nieduże kwoty, stać ich było. Jak ktoś dobrze
gospodarzył to miał na to. Dostali poniemieckie gospodarstwa, poniemieckie
potężne konie z UNRRY.
Byłem
prawie 4 lata w wojsku w Legionowie pod Warszawą. Trochę się dostało w kość.
Mieszkaliśmy pod namiotem nawet w zimie,
myliśmy się na goło w jeziorze. I tak było lepiej niż w Rosji. Tam postanowienia
traktatu z Rosjanami, jaki zawarł Sikorski, nie zawsze honorowali. Wypuszczali,
kogo chcieli. Ja nie miałem dokumentów, a to była podstawa, więc byłem nikim,
jak wielu innych. Dostaliśmy je, kiedy w Chełmie przekroczyliśmy polską
granicę.
Byłem przy tym, jak przywozili
rannych Ukraińców z "Akcji "Wisła". Około 20 - 30 mężczyzn. Rozwoziłem ich po
przesłuchaniach w UB do rodzin, które już tu były - w Pieskach, Wysokiej
Brzozie, Dąbrówce. Część mężczyzn było rannych, mieli rany postrzałowe. W
Beskidzie na miejscu zostali medycznie zaopatrzeni. Siekanko pracował w
Starostwie, zajmował się sprawami obywatelskimi, wydawał dowody osobiste. Z
Łemkami miałem jedno nieprzyjemne zdarzenie: Do Wysokiej Brzozy przywiozłem
mężczyznę, miał obandażowaną nogę w gipsie. Jego kobieta do mnie - lachy proklaty, wy uczynili mojego muża!-
Przecież ja jego nie znam, przywiozłem do
ciebie, bądź wdzięczna - mówię do niej. Mogła mieć wiele nienawiści do
Polaków, ale dlaczego do mnie? Inni Łemkowie
byli zadowoleni, witali swoich. Do mnie osobiście nie mieli pretensji. Było z
10 tych bab i one piszczały, co myśmy zrobili z ich chłopami. Niech mają
pretensje do tych, co robili to, co robili, nie do mnie.
Różnie było z Łemkami, nie wszyscy byli do nas źle
nastawieni, zatrudniali się w tartaku.
Nie robiliśmy żadnej różnicy między nimi a innymi. Jechaliśmy ambulansem
im pomagać. Przyjmowali ich do pracy w biurach, dzieci się wyszkoliły.
Z pielęgniarkami szczepiliśmy dzieci w
ruchomym ambulatorium, badaliśmy. Każda szkoła miała lekarza. Ambulans stał w pogotowiu
w czasie prac odgruzowywania. Miał 6 par noszy.
Wołyniacy
to zupełnie inna grupa. W Tarnopolu była rzeź, ale tych z Akcji
"Wisła" tam nie było. Nie byli winni. Ruscy pijani żołnierze
przyjeżdżali do Międzyrzecza z Kęszycy, zachowanie każdego zależy od osobowości
i ilości alkoholu.
Miałem kolegów i pracę. Nie było podziału na
tych stąd i stamtąd, ja sam nie zachowywałem się inaczej. Od czasu do czasu
poszedłem na tańce, ale na króciutko. O 5.00 rano biegłem do pracy, po południu
do szkoły. Nie było wolnych sobót. Ja miałem zatargi z PPR. Kiełbik był
sekretarzem. Uwziął się na mnie. Chciał, żebym go woził motorem na zebrania
partyjne. Robiłem to, ale wracać musiał sam. Ja w dzień pracowałem. On był
ordynarny. Kiedyś odsunął szufladę, wyjął pistolet, mówi do mnie – wiecie,
że z wami nikt nie chce jeździć? Donieśli mu, że chcę ich pozabijać.
Potrzebowałem nowe opony do karetki. Stare były gładkie, aż płótno wychodziło.
Nie było bieżników. Po drogach jeździły
konne pojazdy, leżało dużo gwoździ. Nie
chcieli przydzielić tych opon.
Kiedyś Kiełbik chciał zawieźć żonę do porodu. Mówię do niego
- weź sobie taczkę i zawieź. Daj opony, to zawiozę. Od was zależy. Jak poszedłem do wojska,
Kiełbik został, razem z grupą cwaniaczków, aresztowany. Bali się postawić
sekretarzowi. Ja się nie bałem.
Jak
przyjechaliśmy, mieliśmy tylko to, co na sobie. Nas wywieziono z Telechan bez
prawa powrotu. Repatrianci mieli dokument repatriacyjny, mogli ze sobą zabrać
dobytek, załadować na wagon, który im przydzielali, my nie. Dopiero jak powstała
Dywizja im. T. Kościuszki, pozwolili nam wyjechać. Na Syberii mieszkaliśmy w
barakach, po 60 osób w każdym, w celach 3 na 3 i pół metra, 13 osób w jednej
kajucie. Jak ktoś był dłuższy, to wisiały mu nogi. Starsi pracowali po 12
godzin, młodzież po 8. Jak wieźli nas do Polski, na 2 dni dali ze dwa razy
chleba, 2 wiadra wody i 2 wiadra węgla. Do Archangielska wywieźli rodziny tych,
którzy zginęli w Katyniu, straż leśną, legionistów.
Po wojnie
byłem raz w Telechanach. Nie lubią tam Polaków. Do granicy byli grzeczni.
Polski cmentarz, gdzie leży mój ojciec, jest zrujnowany. My tutaj lepiej
Niemców przyjmujemy niż tam Białorusini Polaków. Nie mam pojęcia, czemu mają
taką niechęć do nas. Białorusini są przepojeni komunizmem, każdego
podejrzewają. Wyczuwalny jest tam strach. Łukaszenko trzyma wszystko w garści.
Obcych muszą zgłaszać, bo będą mieli duże przykrości.
W naszym
domu w Telechanach było 6 pokoi, hol, kuchnia w przybudówce. Przed wojną warte
8 tys. złotych. Niemcy na ul. Sienkiewicza mieli ubogie domki. Nie było
kanalizacji, szamba, to nie było nawet przedmieście. Pojedyncze okna, ani
wanny, ani łazienki, podwórko tonęło w błocie. Mieszkali tam robotnicy.
Trzymali świnie, kozy. Nie było strychów, kuchnia i wygódka na zewnątrz.
Zastałem gołe ściany. Na plecach przyniosłem z miasta szafę, by było gdzie
powiesić ubrania. Niemiec, rzeźnik z zawodu, który mieszkał w naszym domu - w
czasie ucieczki przed frontem w Grochowie pochował tu swoich rodziców -
odwiedził mnie po wojnie. Jak zobaczył swój dawny dom, powiedział - gut!
Powiedział tak o nas, o Polakach.
opracowała Iwona Wróblak
lipiec 2010
lipiec 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz