Aleksy Bujalski opowiada
Zostałem zmobilizowany w Łukowie w 1944
r. Do Międzyrzecza przyjechałem w
październiku 1945 r. w stopniu kaprala. Zajęliśmy po Ruskich koszary. Budynek
koszar, brama główna, całe drugie piętro, był spalony, reszta była w porządku.
Międzyrzecz nie był zbombardowany, spalone było tylko centrum.
W czasie wojny służyłem w
zwiadzie konnym, woziłem meldunki. Po wojnie w kompanii gospodarczej też miałem
do czynienia z końmi. Tabor był konny, mieliśmy tylko kilka samochodów.
Cekaemy, moździerze, woziliśmy na
furmankach, resztę broni żołnierze musieli nieść na plecach. Mieliśmy 120 koni.
Po mieście też jeździłem konno, objeżdżałem wierzchowe konie, było ich 12, to
były konie ze wsi pobrane w ramach mobilizacji. Od strony ul. Świerczewskiego
były dwie stajnie. Jedna poniemiecka, prawdziwa, druga w miejscu, gdzie jest
teraz na terenie jednostki hala sportowa.
Po powrocie z frontu nasz oddział - zwiad konny i oddział
fizylierów, 12 żołnierzy, pracował na poniemieckich polach przy żniwach i
wykopkach.
W maju 1946 r. poznałem żonę i w
grudniu się pobraliśmy. Żona i jej siostra przyjechały z rodziną zza Buga,
wcześniej całą ich rodzinę wywieźli na Syberię. Na przepustce szliśmy we trzech
z koszar a one jechały rowerami. Podobały mi się. Mówię do kolegów: - patrz,
jakie dwie czarnule. Kolega mówi, że mieszkają na Wita Stwosza. One
podlewały właśnie ogród. Poszliśmy do posesji i czekamy przed ogrodzeniem. Byliśmy
w mundurach, niechętnie do nas podeszły. Żona po wojnie pracowała w WCH, potem
była bufetową w Kasynie.
Po wojnie
w międzyrzeckim 17. pułku służyły dwie
dziewczyny w łączności; Czesia Nikolin i Jadzia Warmużyńska. Po kilku
miesiącach zostały zwolnione do cywila. Pochodziły z Ukrainy.
Na ul.
Międzychodzkiej mieszkali oszuści, którzy chodzili po domach i zbierali „za czynsz”.
Ludzie, którzy tu przyjechali i zajęli puste mieszkania, dawali się nabierać. Z
gruzu wywiezionego ze spalonego centrum miasta budowane były wały na Obrze.
Obra wylewała od strony, gdzie jest kościół św. Wojciecha, zalewała ogrody.
Na ulicy
Chopina mieszkała samotna kobieta z córką, nie mieli opału, rąbali poniemieckie
meble. Przy każdym domu każdy miał kury, świnie, krowę, za minimalną opłatą
ludzie je paśli na terenie poligonu. Jedni mleko sprzedawali, inni zużywali na
własne potrzeby. W okresie powojennym w lasach bardzo dużo było grzybów, ludzie
je zbierali i sprzedawali. Z tego żyli. Żyli jeszcze z pracy w koszarach,
szczególnie ci, co mieszkali na ulicach przylegających do koszar. Pracowali tam
jako palacze, sprzątacze, szklarze. Na całej ulicy Mickiewicza były kwatery
wojskowe, w domu, gdzie teraz jesteśmy, była wojskowa kwatera dwurodzinna.
Dopiero w 1977 r. wojsko przekazało domy cywilnej administracji. Ja pracowałem
w kwatermistrzostwie. Wcześniej mieszkałem na Wita Stwosza, u żony.
Naród był biedny wtedy. Jak
zlikwidowaliśmy konie, zaczęliśmy w wojsku hodować świnie, robiliśmy własny
ubój, dzięki temu w wojsku było lepsze wyżywienie. W Międzyrzeczu wtedy były
osiedla: Zamkowe, Reymonta, Zachodnie. W miejscu, gdzie jest teraz osiedle
Kasztelańskie, było od 1945 r., na terenie dawnych poniemieckich gospodarstw, pegeerowskie
pole, wojsko zbierało z niego ziemniaki i buraki.
Dużo mieszkało
w mieście ludzi z poznańskiego. Zabuganie nazywali ich "pyry
poznańskie". W Międzyrzeczu ludzie żyli tymczasowo, nikt nie remontował
mieszkań, nie uważali je za swoje. Za dzisiejszym kościołem Pięciu Braci Męczenników
miałem od 1949 r. działkę, korzystałem z pracy Łemków, wynajmowali się i mieli
konie. Nie mieliśmy do nich uprzedzeń. Oni byli wysiedleni ze swoich stron, bo
ukrywali partyzantów. Tam zginęło bardzo dużo zginęło naszych żołnierzy.
Łemkowie mieszkali za cmentarzem, mieli tam gospodarstwa. Kiedyś we dwóch
objeżdżaliśmy w tej okolicy konie. Dwóch łemkowskich chłopców siedziało na
płocie z żerdzi, płakali, byli głodni. Wróciłem, wziąłem ileś bochenków chleba
i zawiozłem im. Niemców było mało, pamiętam jednego, pracował przy zamiataniu
ulic.
Jeden z
moich kolegów z wojska zastrzelił się. Abramowicz Żydek, był u finansowego
płatnikiem. Dowódca pułku ostrzegł żołnierzy, że jeśli któryś będzie miał
skierowanie od lekarza do szpitala do Poznania, żeby się u niego meldował.
Abramowicz poszedł się zameldować. Dowódca zabronił mu jechać na badania i ten
się zastrzelił.
opracowała Iwona Wróblak
kwiecień 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz