Paradyż - koncert pełen tajemnic
Czwarty
dzień koncertów w maratonie muzycznym „Paradyż 2011”. Kilka godzin dziennie
wyśmienitej muzyki w wspaniale akustycznym wnętrzu pocysterskiego klasztoru.
Atmosfera unikalna, słysząc relacje z tego festiwalu rozpoznaje się natychmiast
sposób brzmienia miejsca, którego nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym. Czy
to szczególna sakralność czy też specyfika architektury kościoła?
Sprawnie
kieruje nas parkingowy na miejsce przeznaczone dla gości. Nie ma tłoku, jest
środek tygodnia, najwięcej ludzi przyjeżdża na koncerty w soboty i niedziele.
Wielu melomanów nie poprzestaje na jednym koncercie, wertując program umawiają
się powtórnie tutaj. W tym roku obok muzyki barokowej także współczesne
instrumenty i nowe brzmienia.
Ja jednak wybieram klasykę, której nigdy nie dość. Każde
wykonanie jest inne, sama muzyka ma tyle odcieni i znaczeń, związanych także
subiektywnie z naszym nastrojem i aktualnymi potrzebami, że nigdy nie za wiele
słuchania baroku. W Paradyżu – dodam – nigdy nie dość słuchać muzyki okresu
baroku. I innej – również.
Haydn i
Mozart w przestronnym wnętrzu kościoła. U stóp wspaniałego złoconego Ołtarza. W
samotności i w otoczeniu innych, którzy co roku czekają na te dni „Muzyki w
Raju”. Z artystami-muzykami na przeciw, w intymnej bliskości. Koncert pierwszy
tego dnia, który będzie trwał równo do północy. Skrzypce – Alice Pièrat,
altówka – Fanny Paccaoud, wiolonczela – Elena Andreyev, fagot – Monika
Fischaleck, róg – Annelee Scott, obój – Katarina Anders, flet traverso– Georges
Barthel. Dla mnie – wirtuozeria. I sposób gry i interpretacja. Uczta. Co
słucham? W programie: Joseph Haydn – Allegro moderato-andante, Wolfgang Amadeus
Mozart – Kwartet A-dur. Temat i wariacje. Ronda, powtórki na różne zestawy
instrumentów. Altówka z fletem. Dla mnie zaskoczenie, że tak mogą te
instrumenty współpracować. Smakuję subtelności akompaniamentów. Śpiewny flet
traverso. Czy zawsze tak brzmi czy tylko tutaj, w tym wykonaniu. Dużo tego dnia
będzie fletu. Bardzo różnych odmian tego instrumentu. Dla mnie laika to szkoła
porównań różnych brzmień i zastosowań. Cząstki tego, co mogę wychwycić swoim
niewyszkolonym uchem. Na paradyskich korytarzach widzę kilku znajomych muzyków
zawodowych, z ciekawością pytam ich o opinię. Zaskakuje mnie, jak mogą być
różne, i utwierdzają w przekonaniu, że ja też mogę mieć własną, opartą na
spontanicznych wrażeniach. Mozart – zwiewny i dworski, tak jak oczekiwałam,
może taka jest konwencja wykonywania muzyki tego kompozytora? Kameralny
koncert, czuję się zaproszona do saloniku w czasach współczesnych artyście.
Może udało się dotrzeć muzykom-wykonawcom do pokładów ekspresji twórczej,
otworzyć drzwi mojej osobistej percepcji. W ciszy, która zalega na sali,
otwartej na słuchanie i przekaz.
Fagot i wiolonczela. Znowu moje zdziwienie. Niskie brzmienia
obydwu instrumentów – mało klasyczne, jak mówią mi znajomi. To dobrze czy źle?
Inaczej… Kwintet skrzypcowy i fagot. Wielorakość brzmień. To ogromne bogactwo,
często dla mnie nie do uchwycenia, wątki splatające się w warkocze i ciągi,
poprzetykane wtrąceniami z przeczuwaną przeze mnie matematyczną logiką.
Rozmaitość. I doskonale zgranie muzyków. Brawa widzów. Długi aplauz, dziękujemy
artystom.
Po
krótkiej przerwie na słynne ciastko paradyskie – bardzo puszysty i sycący
sernik – flecistka Bollette Roed i jej flety proste. Szczupła blondynka i
naręcze fletów. Jej świat zaklęty w muzyce wydobywanej z tych instrumentów. Opanowanie
narzędzia gry i wyobraźnia, która każe poszukiwać nowych obszarów muzycznych.
Podążamy za Bollette, słuchamy jej słów i potem muzyki, jej języka opowieści o
sobie i świecie muzyki i fletu. Koncert ten to Improwizacja, dyrektor Cezary
Zych pozwolił jej na swobodną ekspresję, kilkadziesiąt minut dla Bollete Roed, niestracone
na pewno. Od dziecięcych fascynacji dźwiękiem, nasyconym bajkami słyszanymi od
najmłodszych lat, emocjami najzupełniej pierwotnymi, po dźwięki naśladowcze
przyrody, z której wywodzą się inspiracje. Rodzaj wrażliwości, która broni
swojej natury.
Na koniec
późny koncert Allana Rasmussen’a – klawesyn i Andreasa Borregaard’a – akordeon.
Jan Sebastian Bach „Wariacje
Goldbergowskie”. Rozmowa dwóch instrumentów. Rasmussen jest częstym
wykonawcą występującym w koncertach paradyskich. Miękkie brzmienie jego
klawesynu już zdążyło wpisać się w krajobraz tych koncertów. Nowością jest
akordeon. W Międzyrzeczu, w którym z muzyką klasyczną i jej podażą jest
całkiem, myślę, dobrze (jak na małe miasto), słuchaliśmy już Bacha w wielu
zdawałoby się, niemożliwych wydaniach. Z akordeonem jeszcze tego utworu chyba
nie. Muzyk był niewątpliwie mistrzem gry na tym instrumencie. Partie utworu
powiązane dalekimi analogiami brzmiały nam na przemian na dwóch różnych
instrumentach zagospodarowując rozległy obszar akustyczny. Bach w swoim
wyrafinowaniu, dla melomanów. Warto posłuchać również laikom. Spróbować podążyć
za kompozytorem, może nie uchwycić wszystkiego, co ważne, to chyba trudne bez
fachowego przygotowania, ale przynajmniej nacieszyć się brzmieniem klawesynu,
poszczególnymi wątkami i tematami, posłuchać wariacji. Wypocząć przy muzyce.
Przy Bachu, jego klasyce.
Iwona Wróblak
październik 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz