piątek, 25 marca 2016

Paradyż - koncert pełen tajemnic


            Czwarty dzień koncertów w maratonie muzycznym „Paradyż 2011”. Kilka godzin dziennie wyśmienitej muzyki w wspaniale akustycznym wnętrzu pocysterskiego klasztoru. Atmosfera unikalna, słysząc relacje z tego festiwalu rozpoznaje się natychmiast sposób brzmienia miejsca, którego nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym. Czy to szczególna sakralność czy też specyfika architektury kościoła?
            Sprawnie kieruje nas parkingowy na miejsce przeznaczone dla gości. Nie ma tłoku, jest środek tygodnia, najwięcej ludzi przyjeżdża na koncerty w soboty i niedziele. Wielu melomanów nie poprzestaje na jednym koncercie, wertując program umawiają się powtórnie tutaj. W tym roku obok muzyki barokowej także współczesne instrumenty i nowe brzmienia.
Ja jednak wybieram klasykę, której nigdy nie dość. Każde wykonanie jest inne, sama muzyka ma tyle odcieni i znaczeń, związanych także subiektywnie z naszym nastrojem i aktualnymi potrzebami, że nigdy nie za wiele słuchania baroku. W Paradyżu – dodam – nigdy nie dość słuchać muzyki okresu baroku. I innej – również.
            Haydn i Mozart w przestronnym wnętrzu kościoła. U stóp wspaniałego złoconego Ołtarza. W samotności i w otoczeniu innych, którzy co roku czekają na te dni „Muzyki w Raju”. Z artystami-muzykami na przeciw, w intymnej bliskości. Koncert pierwszy tego dnia, który będzie trwał równo do północy. Skrzypce – Alice Pièrat, altówka – Fanny Paccaoud, wiolonczela – Elena Andreyev, fagot – Monika Fischaleck, róg – Annelee Scott, obój – Katarina Anders, flet traverso– Georges Barthel. Dla mnie – wirtuozeria. I sposób gry i interpretacja. Uczta. Co słucham? W programie: Joseph Haydn – Allegro moderato-andante, Wolfgang Amadeus Mozart – Kwartet A-dur. Temat i wariacje. Ronda, powtórki na różne zestawy instrumentów. Altówka z fletem. Dla mnie zaskoczenie, że tak mogą te instrumenty współpracować. Smakuję subtelności akompaniamentów. Śpiewny flet traverso. Czy zawsze tak brzmi czy tylko tutaj, w tym wykonaniu. Dużo tego dnia będzie fletu. Bardzo różnych odmian tego instrumentu. Dla mnie laika to szkoła porównań różnych brzmień i zastosowań. Cząstki tego, co mogę wychwycić swoim niewyszkolonym uchem. Na paradyskich korytarzach widzę kilku znajomych muzyków zawodowych, z ciekawością pytam ich o opinię. Zaskakuje mnie, jak mogą być różne, i utwierdzają w przekonaniu, że ja też mogę mieć własną, opartą na spontanicznych wrażeniach. Mozart – zwiewny i dworski, tak jak oczekiwałam, może taka jest konwencja wykonywania muzyki tego kompozytora? Kameralny koncert, czuję się zaproszona do saloniku w czasach współczesnych artyście. Może udało się dotrzeć muzykom-wykonawcom do pokładów ekspresji twórczej, otworzyć drzwi mojej osobistej percepcji. W ciszy, która zalega na sali, otwartej na słuchanie i przekaz.
Fagot i wiolonczela. Znowu moje zdziwienie. Niskie brzmienia obydwu instrumentów – mało klasyczne, jak mówią mi znajomi. To dobrze czy źle? Inaczej… Kwintet skrzypcowy i fagot. Wielorakość brzmień. To ogromne bogactwo, często dla mnie nie do uchwycenia, wątki splatające się w warkocze i ciągi, poprzetykane wtrąceniami z przeczuwaną przeze mnie matematyczną logiką. Rozmaitość. I doskonale zgranie muzyków. Brawa widzów. Długi aplauz, dziękujemy artystom.
            Po krótkiej przerwie na słynne ciastko paradyskie – bardzo puszysty i sycący sernik – flecistka Bollette Roed i jej flety proste. Szczupła blondynka i naręcze fletów. Jej świat zaklęty w muzyce wydobywanej z tych instrumentów. Opanowanie narzędzia gry i wyobraźnia, która każe poszukiwać nowych obszarów muzycznych. Podążamy za Bollette, słuchamy jej słów i potem muzyki, jej języka opowieści o sobie i świecie muzyki i fletu. Koncert ten to Improwizacja, dyrektor Cezary Zych pozwolił jej na swobodną ekspresję, kilkadziesiąt minut dla Bollete Roed, niestracone na pewno. Od dziecięcych fascynacji dźwiękiem, nasyconym bajkami słyszanymi od najmłodszych lat, emocjami najzupełniej pierwotnymi, po dźwięki naśladowcze przyrody, z której wywodzą się inspiracje. Rodzaj wrażliwości, która broni swojej natury.
            Na koniec późny koncert Allana Rasmussen’a – klawesyn i Andreasa Borregaard’a – akordeon. Jan Sebastian Bach „Wariacje Goldbergowskie”. Rozmowa dwóch instrumentów. Rasmussen jest częstym wykonawcą występującym w koncertach paradyskich. Miękkie brzmienie jego klawesynu już zdążyło wpisać się w krajobraz tych koncertów. Nowością jest akordeon. W Międzyrzeczu, w którym z muzyką klasyczną i jej podażą jest całkiem, myślę, dobrze (jak na małe miasto), słuchaliśmy już Bacha w wielu zdawałoby się, niemożliwych wydaniach. Z akordeonem jeszcze tego utworu chyba nie. Muzyk był niewątpliwie mistrzem gry na tym instrumencie. Partie utworu powiązane dalekimi analogiami brzmiały nam na przemian na dwóch różnych instrumentach zagospodarowując rozległy obszar akustyczny. Bach w swoim wyrafinowaniu, dla melomanów. Warto posłuchać również laikom. Spróbować podążyć za kompozytorem, może nie uchwycić wszystkiego, co ważne, to chyba trudne bez fachowego przygotowania, ale przynajmniej nacieszyć się brzmieniem klawesynu, poszczególnymi wątkami i tematami, posłuchać wariacji. Wypocząć przy muzyce. Przy Bachu, jego klasyce.

Iwona Wróblak

             październik 2011       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz