Collage w Kwinto. Dźwięki dotknięte po ich obrzeżach
Od pierwszych nut została w nas
zbudowana przestrzeń. Mówię do muzyków, do Karola - wokalisty, to medytacyjne…
Nie pozwala na gonitwę myśli, wyczyszcza szumy codzienności, tworzy potencjał,
który OTWIERA. Odpoczywa w nas przestrzeń zbudowana, jesteśmy odpoczynkiem…
Długo jeszcze po koncercie ten spokój pozostał, na weekend, na niedzielę,
przynajmniej we mnie. Collage mi się kojarzy z uspokojeniem.
Mimo
rytmu. To rock progresywny. Art rock, jak mówi Karol. Rock artystyczny…
Przepiękny blues, jak bym tak nazwała tę kompozycję, co jest filozofią-symfonią bluesa, poezją bluesa,
ontologią bluesa i wrażeń artystycznych-uczuć ludzi, którzy słuchają tego
gatunku.
Spora grupa fanów w Klubie
Muzycznym. Fanów naprawdę dobrej muzyki, kultowy Collage, w którym zakochać się
można od pierwszego słyszenia. I są tacy. Dwa pokolenia, do siwych skroni
włącznie. Jeden z tych koncertów w Kwinto, na który chodzi więcej niż jedno
pokolenie.
Nuty
wymalowane na ścianach Kwinto snują się zawile…
Muzycy zapraszają pod scenę. Mogę tej muzyki
słuchać dowolnie głośno, nie razi moich uszu decybelami. Daleka krewność w
tuzami scen lat 70. i 80. Dla mnie finkfloydowata, chodzi mi o symfoniczność,
pytam potem po koncercie Wojtka o jego upodobania w muzyce klasycznej, od razu
przyznaje się do Vivaldiego, Griega, kompozytorów rosyjskich – Musorgskiego,
Strawińskiego. Perełeczki znane z tej szuflady, kilka rozpoznawalnych nutek,
gdzież ja to słyszałam? Ano tak, w klasyce, progrock to inspiracje klasyczne,
to łączenie i czerpanie, subtelne z czułością i garściami. Skupienie na twarzy
klawiszowca zespołu, to on stwarza ten nastrój, klimat. Przestrzeń świata
Collage.
Wspaniały wokal Karola. Już w czasie
próby Zespołu zwraca uwagę swoim głosem. Collage to osobowości. Nie ma
przypadkowej nuty w ich kompozycjach,
wszystko jest matematyczne, jak to w muzyce z dużych liter.
Znajoma
zostawiła w domu swe dorosłe już dzieci i przyszła, głównie po to, żeby kupić
szóstą płytę zespołu. No i posłuchać na żywo, rzecz jasna… Widzę ją, jak stoi
blisko sceny. Ma bardzo szacowny zawód w kurzu bibliotecznych woluminów… Pytam
z ciekawości, co grają, jak ona to odbiera. Ciągle to samo, mówi, tylko
zmienili wokalistę. I ciągle „tego samego” nie może się dość nasłuchać,
rozumiem ją.
Pod sceną ludzie kiwają się w rytm,
każdy inaczej, bo te rytmy są różne. Jest w nim, w jednym Rytmie, co się zwie
Collage, mnóstwo pokrewnych rozwiązań, wiązek światła w jednej jednorodnej
przestrzeni potencjalności i próżni (pradżni), one nie niepokoją nikogo… Mówi
mi Wojtek po koncercie, że muzyk to
człowiek z dostępem do muzyki, która już istnieje. Jak świat, który nie
znikł i nie powstał nigdy. Był i jest, muzyka jest jednym z jego imion.
Improwizacje, albo raczej impresje,
takie malarskie, osnute wokół każdej bez mała frazy, a wszystko jest Melodią,
jako gatunkiem istnienia we wszechświecie. Jest w niej tyle rytmów, że każdy
może się kiwać jak chce, zanurzony w swoim słuchaniu. Symfoniczność tu to coś
więcej niż utwór na wiele instrumentów.
Co piękniejsze formy są z czułością wyjęte z klasyki neoromantycznej. Dźwięki
pozyskane z nasłuchu natury, brzmią mi też celtyckie nutki, czy je tylko takimi
chcę słyszeć? Starannie bardzo wybrane, czyściutkie. Struny drgające – fale
elektromagnetyczne koherentne. Rock progresywny onieśmiela swoim potencjałem.
Mnie skłania to onieśmielenie do uważności i do wyciszenia zupełnego. Które nie
ma prawa męczyć. Collage ten czar absolutny sam w sobie.
Pod
scenę już się nie można dopchać. Świetna gitara. Aż musiałam nieco podskoczyć,
żeby sprawdzić, czy to istotnie z niej te dźwięki. Mistrzostwo dokumentne.
Nachyla się gitarzysta nad instrumentem, jest między-nutkami, nie ma uderzeń w
progi, są wyciszone. Collage można słuchać w skupieniu, można też i tańczyć.
Medytacyjnie wygładza naskórek wewnątrz naszych poszarpanych wnętrz, wymoszcza
spokojem. Wspólność muzyki. Nawet dramaturgia jest tu przepojona tym ukojeniem,
ona jest wewnątrz, nie przebija ścian, nie rani. Dźwięki wybrane do końca ich głębokości,
delikatnie, przysysają się, przylegają do palców, posłuszne. Dotknięte po ich
obrzeżach wewnątrz. Jak krople deszczu i ich napięcie powierzchniowe. Rytm
serca, pojętego nie tylko jako mięsień i pompa ssąco-tłocząca, lecz też w tym
jego symbolicznym poetyckim znaczeniu, bardzo uniwersalnym, znanym z poezji.
Sfera
niskich dźwięków jak tło – to na koniec, żeby może nie było wrażenia, że
słodko. Jeżeli spokój nie jest kwaśny, to mi to nie przeszkadza. I cisza na końcu – piękny akord, wkomponowany. Jak można
ciszę wkomponować w utwór, taką większą?? Ano tak. Ona zawsze pewnie była w
tych utworach jako pierwsza przyczyna, potencjał który się mieni rytmami, grą
świateł i iluminacjami. Przemycić do rocka filozofię gatunku muzycznego,
symfoidalność, orkiestrę Muzyki jako natury istniejącej… Poezja…
Iwona
Wróblak
październik 2014
październik 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz