poniedziałek, 7 września 2015

Collage w Kwinto. Dźwięki dotknięte po ich obrzeżach

            Od pierwszych nut została w nas zbudowana przestrzeń. Mówię do muzyków, do Karola - wokalisty, to medytacyjne… Nie pozwala na gonitwę myśli, wyczyszcza szumy codzienności, tworzy potencjał, który OTWIERA. Odpoczywa w nas przestrzeń zbudowana, jesteśmy odpoczynkiem… Długo jeszcze po koncercie ten spokój pozostał, na weekend, na niedzielę, przynajmniej we mnie. Collage mi się kojarzy z uspokojeniem.
Mimo rytmu. To rock progresywny. Art rock, jak mówi Karol. Rock artystyczny… Przepiękny blues, jak bym tak nazwała tę kompozycję, co jest  filozofią-symfonią bluesa, poezją bluesa, ontologią bluesa i wrażeń artystycznych-uczuć ludzi, którzy słuchają tego gatunku.
            Spora grupa fanów w Klubie Muzycznym. Fanów naprawdę dobrej muzyki, kultowy Collage, w którym zakochać się można od pierwszego słyszenia. I są tacy. Dwa pokolenia, do siwych skroni włącznie. Jeden z tych koncertów w Kwinto, na który chodzi więcej niż jedno pokolenie.
Nuty wymalowane na ścianach Kwinto snują się zawile…
             Muzycy zapraszają pod scenę. Mogę tej muzyki słuchać dowolnie głośno, nie razi moich uszu decybelami. Daleka krewność w tuzami scen lat 70. i 80. Dla mnie finkfloydowata, chodzi mi o symfoniczność, pytam potem po koncercie Wojtka o jego upodobania w muzyce klasycznej, od razu przyznaje się do Vivaldiego, Griega, kompozytorów rosyjskich – Musorgskiego, Strawińskiego. Perełeczki znane z tej szuflady, kilka rozpoznawalnych nutek, gdzież ja to słyszałam? Ano tak, w klasyce, progrock to inspiracje klasyczne, to łączenie i czerpanie, subtelne z czułością i garściami. Skupienie na twarzy klawiszowca zespołu, to on stwarza ten nastrój, klimat. Przestrzeń świata Collage.
            Wspaniały wokal Karola. Już w czasie próby Zespołu zwraca uwagę swoim głosem. Collage to osobowości. Nie ma przypadkowej nuty w ich  kompozycjach, wszystko jest matematyczne, jak to w muzyce z dużych liter.
Znajoma zostawiła w domu swe dorosłe już dzieci i przyszła, głównie po to, żeby kupić szóstą płytę zespołu. No i posłuchać na żywo, rzecz jasna… Widzę ją, jak stoi blisko sceny. Ma bardzo szacowny zawód w kurzu bibliotecznych woluminów… Pytam z ciekawości, co grają, jak ona to odbiera. Ciągle to samo, mówi, tylko zmienili wokalistę. I ciągle „tego samego” nie może się dość nasłuchać, rozumiem ją.
            Pod sceną ludzie kiwają się w rytm, każdy inaczej, bo te rytmy są różne. Jest w nim, w jednym Rytmie, co się zwie Collage, mnóstwo pokrewnych rozwiązań, wiązek światła w jednej jednorodnej przestrzeni potencjalności i próżni (pradżni), one nie niepokoją nikogo… Mówi mi Wojtek po koncercie, że muzyk to człowiek z dostępem do muzyki, która już istnieje. Jak świat, który nie znikł i nie powstał nigdy. Był i jest, muzyka jest jednym z jego imion.
            Improwizacje, albo raczej impresje, takie malarskie, osnute wokół każdej bez mała frazy, a wszystko jest Melodią, jako gatunkiem istnienia we wszechświecie. Jest w niej tyle rytmów, że każdy może się kiwać jak chce, zanurzony w swoim słuchaniu. Symfoniczność tu to coś więcej niż utwór na  wiele instrumentów. Co piękniejsze formy są z czułością wyjęte z klasyki neoromantycznej. Dźwięki pozyskane z nasłuchu natury, brzmią mi też celtyckie nutki, czy je tylko takimi chcę słyszeć? Starannie bardzo wybrane, czyściutkie. Struny drgające – fale elektromagnetyczne koherentne. Rock progresywny onieśmiela swoim potencjałem. Mnie skłania to onieśmielenie do uważności i do wyciszenia zupełnego. Które nie ma prawa męczyć. Collage ten czar  absolutny sam w sobie.
Pod scenę już się nie można dopchać. Świetna gitara. Aż musiałam nieco podskoczyć, żeby sprawdzić, czy to istotnie z niej te dźwięki. Mistrzostwo dokumentne. Nachyla się gitarzysta nad instrumentem, jest między-nutkami, nie ma uderzeń w progi, są wyciszone. Collage można słuchać w skupieniu, można też i tańczyć. Medytacyjnie wygładza naskórek wewnątrz naszych poszarpanych wnętrz, wymoszcza spokojem. Wspólność muzyki. Nawet dramaturgia jest tu przepojona tym ukojeniem, ona jest wewnątrz, nie przebija ścian, nie rani.  Dźwięki wybrane do końca ich głębokości, delikatnie, przysysają się, przylegają do palców, posłuszne. Dotknięte po ich obrzeżach wewnątrz. Jak krople deszczu i ich napięcie powierzchniowe. Rytm serca, pojętego nie tylko jako mięsień i pompa ssąco-tłocząca, lecz też w tym jego symbolicznym poetyckim znaczeniu, bardzo uniwersalnym, znanym z poezji.
Sfera niskich dźwięków jak tło – to na koniec, żeby może nie było wrażenia, że słodko. Jeżeli spokój nie jest kwaśny, to mi to nie przeszkadza. I cisza na  końcu – piękny akord, wkomponowany. Jak można ciszę wkomponować w utwór, taką większą?? Ano tak. Ona zawsze pewnie była w tych utworach jako pierwsza przyczyna, potencjał który się mieni rytmami, grą świateł i iluminacjami. Przemycić do rocka filozofię gatunku muzycznego, symfoidalność, orkiestrę Muzyki jako natury istniejącej… Poezja…


Iwona Wróblak
październik 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz