Na imię mam Stasiu
Ewa Skrzek – Bączkowska
nauczycielka – pedagog specjalny pracujący w Specjalnym Ośrodku Szkolno – Wychowawczym w
Międzyrzeczu napisała ten tekst. NA IMIĘ MAM STASIU. W pierwszej osobie. Tekst
pozwalający nam zajrzeć za kotarę świata ludzi, którego my, osoby nauczone
porozumiewać się z ludźmi w lwiej części na poziomie tylko werbalnym, nie
znamy. To dobry tekst. - Czy to tylko wyobraźnia, czy to może być
rzeczywistość Stasia? – spytałam. Jest przekonana, że tak, że to JEST
rzeczywistość Stasia. Pani Ewa jest fachowcem w swojej dziedzinie. Stasiowi
poświęciła siedem lat życia, ogrom cierpliwości i czasu, i miłości – myślę. Czy
ten tekst zmieni coś w nas, czy zbliży do osób, od których dzieli nas bariera
kontaktu, ludzi których nie rozumiemy,
przez co budzą w nas niepewność, niejasne obawy o sposób naszej reakcji...
Sprawdźmy.
NA IMIĘ MAM STASIU.
W zasadzie jedynie
to słowo, czule wypowiadane rozpoznaję, od kiedy mogę odbierać dźwięki, ale to
inna, długa i zawiła historia. Od początku nie miałem tyle szczęścia, co inne dzieci.
Urodziłem się zbyt wcześnie, nie byłem jeszcze dobrze rozwinięty i lekarze
stwierdzili u mnie liczne zaburzenia o przerażających
nazwach: wodogłowie, dziecięce porażenie mózgowe, retinopatię wcześniaczą,
epilepsję, i wiele innych chorób. Moi rodzice pewnie tak się tym przerazili, że postanowili zostawić mnie w
szpitalu. Tak wyglądał początek mojego życia: szpitale i różne operacje, które
najczęściej niewiele mi pomagały. Jestem
niewidomy, inni myślą, że nic nie słyszę, choć nie jest to do końca prawdą.
Mając parę miesięcy trafiłem do Domu Małego Dziecka. Była tam pani, która miała
długie włosy. Lubiłem się bawić jej włosami, a ona głaskała mnie i kołysała.
Potem przychodziła nowa pani i później znowu inna. Trudno mi było przyzwyczaić
się do tych zmian, więc wymyśliłem sobie takie zachowania, które pozwalały mi
odizolować się od innych i jakoś ukoić strapienia. Gdy byłem zdenerwowany, lub
coś mi nie odpowiadało, okazywałem to bijąc się po głowie, inaczej nie
potrafiłem zademonstrować niechęci. W chwilach, kiedy nie spałem zacząłem się
kołysać, bo cóż innego mogłem robić, gdy całymi dniami leżałem i nic nie
widziałem, ani nie słyszałem. Frajdą i
odskocznią były ćwiczenia ruchowe. Terapeuci uważali, że mogą bardzo mi pomóc.
Gdy miałem 6 lat okazało się, że jestem najstarszym dzieckiem w Domu Małego
Dziecka i pewnego dnia znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Wszystko było
tam nowe. Inne zapachy, inny dotyk rąk.
ONA i JA
Pewnego
dnia zjawia się nowa osoba. Zabrała mnie na spacer, był ciepły, wrześniowy
dzień. Ona wzięła moje rączki i pokazywała mi siebie. Okazało się, że też ma
długie włosy, tak jak pani, którą kiedyś znałem. Choćby za to ją polubiłem od
samego początku. Zaczęła przychodzić prawie codziennie. Powoli podchodziła do
mojego łóżeczka, tak, że nie byłem zaskoczony, ani przerażony. Zawsze pachniała
tak samo. Przedstawiała mi się dotykając mnie swoimi włosami, dawała znać
poprzez dotyk, że weźmie mnie na ręce. Tańcząc i przytulając się
przechodziliśmy do innej sali. Tam wszystko robiła tak samo. Dawała mi do ręki
przedmiot, prezentowała zapach, dotykała w taki sposób, że po jakimś czasie
nauczyłem się rozpoznawać, że są to komunikaty. Dzięki temu zacząłem myśleć i
wiązać ze sobą różne zdarzenia. Uczyniła mój świat bardziej czytelnym. Nauczyła
mnie, co znaczą gesty przekazywane dotykiem oraz, że przedmioty to także
sygnały. Mój mózg rozwijała się także dzięki "magicznym" ćwiczeniom
ruchowym. Ona potrafiła sprawić, że byłem
pełen energii, potrafiłem skupić się na świecie zewnętrznym i wspólnych
zabawach. Dzięki niej nauczyłem się lepiej rozumieć świat, wykorzystując
dostępne mi zmysły. Czułem tak wiele i tak mocno, jak nigdy dotąd. Postanowiła
zmienić mój sposób odżywiania. Znowu, chociaż z wielkim trudem, przyzwyczaiłem
się do różnych smaków oraz jedzenia z łyżeczki. Dzięki naszym spotkaniom
poznałem piękny świat. Często spacerowaliśmy. Doświadczałem, jak pachnie trawa,
kwiaty, las i inne cuda natury. Przychodzi do mnie od czterech lat, mógłbym w
nieskończoność wymieniać, co razem przeżyliśmy. Wiem, że bardzo się przez ten
czas zmieniłem. Nie jestem już tak bardzo zamknięty we własnym świecie, cieszę
się kontaktem z Nią, rozmawiamy w różny
sposób, chociaż bez użycia słów. Towarzyszy mi nie tylko w radosnych chwilach,
ale także tych dla mnie najtrudniejszych. Gdy zauważyła, że bardzo cierpię,
zaczęła starać się, aby lekarze mi pomogli. Była ze mną podczas pobytu w
szpitalu, gdy byłem operowany. Niedługo prawdopodobnie następna operacja. Wiem,
że nie będę sam. Cieszę się, że naprawią moje biodro, to sprawi, że mniej mnie
będzie bolało. Wiem, że nigdy nie będę mógł chodzić, ale może codziennie
posiedzę chwilę w wózku i opiekunki nie będą miały tyle problemu z przewijaniem
i myciem mnie. Ona mówi, że mój
kręgosłup wygląda jak znak zapytania. Bardzo się martwi, że garb, który mam na
plecach jeszcze bardziej się powiększy. Oznaczałoby to dla mnie najgorsze!
TURNUS W USTRONIU MORSKIM
Teraz
opowiem o czymś, co przeżyłem i do dzisiaj wspominam, gdy tylko poczuję
wietrzną pogodę i gdy Ona ze mną ćwiczy. Latem wyjechaliśmy na turnus nad morze. Co to był za czas! Jak
wycieczka do Disneylandu dla innych dzieci. Tyle przyjaznych uścisków, miłych
gestów i właśnie ten mocny wiatr, który bardzo mnie odprężał. Każdego dnia, gdy
tylko się budziłem była przy mnie Ona. Wszystko robiliśmy razem, codziennie
wychodziliśmy na zajęcia, ale co dziwne,
tam pracowali ze mną inni, bardzo przyjaźni ludzie. Każdego dnia pani Iwona
ćwiczyła ze mną. Najpierw się bałem, byłem nieufny i protestowałem, często bolało
mnie wszystko podczas ćwiczeń, nie miałem zbyt wiele siły, aby to wszystko
znieść. Pani Iwona szybko jednak tak odczarowała moje znieruchomiałe ciało, że
aż zdziwiłem się, że potrafię wykonać tyle skomplikowanych ruchów. Najwięcej
radości sprawiały mi kąpiele w wodzie, nazywane przez dorosłych hydroterapią. W
wodzie byliśmy razem. Ona i ja. Dzięki temu czułem się bezpiecznie i mogłem
odprężyć się tak, jak nigdy dotąd. Na
dodatek razem z nami był Pan Paweł, z którym poznałem się wcześniej na plaży.
Czasami próbował mnie nabierać, że jest Nią, głaszcząc włosami, ja jednak
wiedziałem, że to taki żart. Wykonywał wspaniały masaż, po którym moje ciało
uwalniało się od napięcia. Byłem rozluźniony. Mogłem tak prosto siedzieć w
wózku, że ona i pani Iwona były bardzo zadowolone, ja zresztą też! Niesamowicie
miłe były spotkania z panią Małgosią, tą, która przedstawiała mi się pokazując
bransoletkę. Każdego dnia poświęcała mi wiele uwagi, i to nie tylko na
zajęciach. Wspaniale się razem bawiliśmy, czułem, że bardzo mnie lubi. Czasami
do późnych godzin nocnych, jeśli byłem chętny do zabawy, pani Małgosia razem z
Nią pokazywały mi światło i sprawdzały różne moje reakcje. Co jakiś czas
spotkałem się także z innymi paniami, które wymieniały z Nią spostrzeżenia,
panią logopedą Anią i panią psycholog Danusią. Też były bardzo miłe, ja jednak
nie poznałem ich zbyt dobrze, bo było tyle zajęć, że na to nie starczyło czasu.
A teraz pozwolę, aby ona opowiedziała o
mnie.
EWA
Stasiu
jest mieszkańcem Domu Pomocy Społecznej usytuowanym na wsi. Ma 10 lat. Oprócz
głębokiej niepełnosprawności ruchowej jest także dzieckiem z głęboką
niepełnosprawnością intelektualną. Głuchoniewidomy chłopiec od dwóch lat
zarejestrowany jest w Towarzystwie Pomocy Głuchoniewidomym.
Staś podczas turnusu objęty był pełnym
wachlarzem oddziaływań usprawniających i terapeutycznych, takich jak: masaż
wodny, rehabilitacja ruchowa, zajęcia ogólnorozwojowe, logopedia. Działania te
bardzo pozytywnie wpłynęły na stan psychofizyczny Stasia. Czas turnusu był dla
Stasia okresem wzmożonej aktywności. Rehabilitacja w krótkim czasie przyniosła
widoczne efekty. Staś stał się zupełnie innym dzieckiem, otwartym i radosnym w kontakcie nie tylko ze mną, ale także z innymi
ludźmi. Podczas turnusu został opracowany program rehabilitacji ruchowej
Stasia.
EPILOG
Historia
Stasia spisana została zimą 2005/06. Operacja biodra doszła do skutku pod
koniec marca 2006. Staś po raz kolejny wyjechał na w wakacje na turnus rehabilitacyjny do Ustronia Morskiego.
Czas od operacji, do turnusu był pasmem cierpienia po operacji. Teraz jednak,
dzięki rehabilitacji, która sponsorowana jest przez Towarzystwo Pomocy
Głuchoniewidomym, Staś znów zaczyna być radosnym chłopcem. Kolejne wyzwanie
przed nami - aby problemy bólowe nie powróciły, a Staś aktywnie mógł
uczestniczyć w życiu, czeka go prawdopodobnie wszczepienie pompy
baklofenowej, przez którą podawany
będzie lek obniżający wzmożone napięcie mięśniowe.
Wstęp
opracowała Iwona Wróblak. Ewa Skrzek – Bączkowska jest Lubuskim Pełnomocnikiem
Wojewódzkim TPG (Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym)
wrzesień 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz