sobota, 27 sierpnia 2016

Na imię mam Stasiu


             Ewa Skrzek – Bączkowska nauczycielka – pedagog specjalny pracujący w Specjalnym Ośrodku Szkolno – Wychowawczym w Międzyrzeczu napisała ten tekst. NA IMIĘ MAM STASIU. W pierwszej osobie. Tekst pozwalający nam zajrzeć za kotarę świata ludzi, którego my, osoby nauczone porozumiewać się z ludźmi w lwiej części na poziomie tylko werbalnym, nie znamy. To dobry tekst. - Czy to tylko wyobraźnia, czy to może być rzeczywistość Stasia? – spytałam. Jest przekonana, że tak, że to JEST rzeczywistość Stasia. Pani Ewa jest fachowcem w swojej dziedzinie. Stasiowi poświęciła siedem lat życia, ogrom cierpliwości i czasu, i miłości – myślę. Czy ten tekst zmieni coś w nas, czy zbliży do osób, od których dzieli nas bariera kontaktu, ludzi których nie  rozumiemy, przez co budzą w nas niepewność, niejasne obawy o sposób naszej reakcji... Sprawdźmy.

NA IMIĘ MAM STASIU.
W zasadzie jedynie to słowo, czule wypowiadane rozpoznaję, od kiedy mogę odbierać dźwięki, ale to inna, długa i zawiła historia. Od początku nie  miałem tyle szczęścia, co inne dzieci. Urodziłem się zbyt wcześnie, nie byłem jeszcze dobrze rozwinięty i lekarze stwierdzili u mnie liczne zaburzenia o  przerażających nazwach: wodogłowie, dziecięce porażenie mózgowe, retinopatię wcześniaczą, epilepsję, i wiele innych chorób. Moi rodzice pewnie tak się  tym przerazili, że postanowili zostawić mnie w szpitalu. Tak wyglądał początek mojego życia: szpitale i różne operacje, które najczęściej niewiele mi  pomagały. Jestem niewidomy, inni myślą, że nic nie słyszę, choć nie jest to do końca prawdą. Mając parę miesięcy trafiłem do Domu Małego Dziecka. Była tam pani, która miała długie włosy. Lubiłem się bawić jej włosami, a ona głaskała mnie i kołysała. Potem przychodziła nowa pani i później znowu inna. Trudno mi było przyzwyczaić się do tych zmian, więc wymyśliłem sobie takie zachowania, które pozwalały mi odizolować się od innych i jakoś ukoić strapienia. Gdy byłem zdenerwowany, lub coś mi nie odpowiadało, okazywałem to bijąc się po głowie, inaczej nie potrafiłem zademonstrować niechęci. W chwilach, kiedy nie spałem zacząłem się kołysać, bo cóż innego mogłem robić, gdy całymi dniami leżałem i nic nie widziałem, ani nie  słyszałem. Frajdą i odskocznią były ćwiczenia ruchowe. Terapeuci uważali, że mogą bardzo mi pomóc. Gdy miałem 6 lat okazało się, że jestem najstarszym dzieckiem w Domu Małego Dziecka i pewnego dnia znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Wszystko było tam nowe. Inne zapachy, inny dotyk rąk.
ONA i JA 
     Pewnego dnia zjawia się nowa osoba. Zabrała mnie na spacer, był ciepły, wrześniowy dzień. Ona wzięła moje rączki i pokazywała mi siebie. Okazało się, że też ma długie włosy, tak jak pani, którą kiedyś znałem. Choćby za to ją polubiłem od samego początku. Zaczęła przychodzić prawie codziennie. Powoli podchodziła do mojego łóżeczka, tak, że nie byłem zaskoczony, ani przerażony. Zawsze pachniała tak samo. Przedstawiała mi się dotykając mnie swoimi włosami, dawała znać poprzez dotyk, że weźmie mnie na ręce. Tańcząc i przytulając się przechodziliśmy do innej sali. Tam wszystko robiła tak samo. Dawała mi do ręki przedmiot, prezentowała zapach, dotykała w taki sposób, że po jakimś czasie nauczyłem się rozpoznawać, że są to komunikaty. Dzięki temu zacząłem myśleć i wiązać ze sobą różne zdarzenia. Uczyniła mój świat bardziej czytelnym. Nauczyła mnie, co znaczą gesty przekazywane dotykiem oraz, że przedmioty to także sygnały. Mój mózg rozwijała się także dzięki "magicznym" ćwiczeniom ruchowym. Ona potrafiła sprawić, że  byłem pełen energii, potrafiłem skupić się na świecie zewnętrznym i wspólnych zabawach. Dzięki niej nauczyłem się lepiej rozumieć świat, wykorzystując dostępne mi zmysły. Czułem tak wiele i tak mocno, jak nigdy dotąd. Postanowiła zmienić mój sposób odżywiania. Znowu, chociaż z wielkim trudem, przyzwyczaiłem się do różnych smaków oraz jedzenia z łyżeczki. Dzięki naszym spotkaniom poznałem piękny świat. Często spacerowaliśmy. Doświadczałem, jak pachnie trawa, kwiaty, las i inne cuda natury. Przychodzi do mnie od czterech lat, mógłbym w nieskończoność wymieniać, co razem przeżyliśmy. Wiem, że bardzo się przez ten czas zmieniłem. Nie jestem już tak bardzo zamknięty we własnym świecie, cieszę się kontaktem z Nią,  rozmawiamy w różny sposób, chociaż bez użycia słów. Towarzyszy mi nie tylko w radosnych chwilach, ale także tych dla mnie najtrudniejszych. Gdy zauważyła, że bardzo cierpię, zaczęła starać się, aby lekarze mi pomogli. Była ze mną podczas pobytu w szpitalu, gdy byłem operowany. Niedługo prawdopodobnie następna operacja. Wiem, że nie będę sam. Cieszę się, że naprawią moje biodro, to sprawi, że mniej mnie będzie bolało. Wiem, że nigdy nie będę mógł chodzić, ale może codziennie posiedzę chwilę w wózku i opiekunki nie będą miały tyle problemu z przewijaniem i myciem mnie. Ona  mówi, że mój kręgosłup wygląda jak znak zapytania. Bardzo się martwi, że garb, który mam na plecach jeszcze bardziej się powiększy. Oznaczałoby to  dla mnie najgorsze!

TURNUS W USTRONIU MORSKIM
     Teraz opowiem o czymś, co przeżyłem i do dzisiaj wspominam, gdy tylko poczuję wietrzną pogodę i gdy Ona ze mną ćwiczy. Latem wyjechaliśmy na  turnus nad morze. Co to był za czas! Jak wycieczka do Disneylandu dla innych dzieci. Tyle przyjaznych uścisków, miłych gestów i właśnie ten mocny wiatr, który bardzo mnie odprężał. Każdego dnia, gdy tylko się budziłem była przy mnie Ona. Wszystko robiliśmy razem, codziennie wychodziliśmy na  zajęcia, ale co dziwne, tam pracowali ze mną inni, bardzo przyjaźni ludzie. Każdego dnia pani Iwona ćwiczyła ze mną. Najpierw się bałem, byłem nieufny i protestowałem, często bolało mnie wszystko podczas ćwiczeń, nie miałem zbyt wiele siły, aby to wszystko znieść. Pani Iwona szybko jednak tak odczarowała moje znieruchomiałe ciało, że aż zdziwiłem się, że potrafię wykonać tyle skomplikowanych ruchów. Najwięcej radości sprawiały mi kąpiele w wodzie, nazywane przez dorosłych hydroterapią. W wodzie byliśmy razem. Ona i ja. Dzięki temu czułem się bezpiecznie i mogłem odprężyć się tak, jak  nigdy dotąd. Na dodatek razem z nami był Pan Paweł, z którym poznałem się wcześniej na plaży. Czasami próbował mnie nabierać, że jest Nią, głaszcząc włosami, ja jednak wiedziałem, że to taki żart. Wykonywał wspaniały masaż, po którym moje ciało uwalniało się od napięcia. Byłem rozluźniony. Mogłem tak prosto siedzieć w wózku, że ona i pani Iwona były bardzo zadowolone, ja zresztą też! Niesamowicie miłe były spotkania z panią Małgosią, tą, która przedstawiała mi się pokazując bransoletkę. Każdego dnia poświęcała mi wiele uwagi, i to nie tylko na zajęciach. Wspaniale się razem bawiliśmy, czułem, że bardzo mnie lubi. Czasami do późnych godzin nocnych, jeśli byłem chętny do zabawy, pani Małgosia razem z Nią pokazywały mi światło i sprawdzały różne moje reakcje. Co jakiś czas spotkałem się także z innymi paniami, które wymieniały z Nią spostrzeżenia, panią logopedą Anią i panią psycholog Danusią. Też były bardzo miłe, ja jednak nie poznałem ich zbyt dobrze, bo było tyle zajęć, że na to nie starczyło czasu. A teraz pozwolę, aby ona  opowiedziała o mnie.

EWA
     Stasiu jest mieszkańcem Domu Pomocy Społecznej usytuowanym na wsi. Ma 10 lat. Oprócz głębokiej niepełnosprawności ruchowej jest także dzieckiem z głęboką niepełnosprawnością intelektualną. Głuchoniewidomy chłopiec od dwóch lat zarejestrowany jest w Towarzystwie Pomocy Głuchoniewidomym.
 Staś podczas turnusu objęty był pełnym wachlarzem oddziaływań usprawniających i terapeutycznych, takich jak: masaż wodny, rehabilitacja ruchowa, zajęcia ogólnorozwojowe, logopedia. Działania te bardzo pozytywnie wpłynęły na stan psychofizyczny Stasia. Czas turnusu był dla Stasia okresem wzmożonej aktywności. Rehabilitacja w krótkim czasie przyniosła widoczne efekty. Staś stał się zupełnie innym dzieckiem, otwartym i radosnym w  kontakcie nie tylko ze mną, ale także z innymi ludźmi. Podczas turnusu został opracowany program rehabilitacji ruchowej Stasia.
EPILOG
     Historia Stasia spisana została zimą 2005/06. Operacja biodra doszła do skutku pod koniec marca 2006. Staś po raz kolejny wyjechał na w wakacje na  turnus rehabilitacyjny do Ustronia Morskiego. Czas od operacji, do turnusu był pasmem cierpienia po operacji. Teraz jednak, dzięki rehabilitacji, która sponsorowana jest przez Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym, Staś znów zaczyna być radosnym chłopcem. Kolejne wyzwanie przed nami - aby problemy bólowe nie powróciły, a Staś aktywnie mógł uczestniczyć w życiu, czeka go prawdopodobnie wszczepienie pompy baklofenowej, przez którą podawany będzie lek obniżający wzmożone napięcie mięśniowe.


            Wstęp opracowała Iwona Wróblak. Ewa Skrzek – Bączkowska jest Lubuskim Pełnomocnikiem Wojewódzkim TPG (Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym)
wrzesień 2008 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz