niedziela, 11 września 2016

Biesiada u hrabiny Kotłubaj


            Teatr amatorski nie jest - z zasady - mniej wartościowy od tak zwanego zawodowego teatru. Jednym z kryterium zawodowstwa jest, moim zdaniem, przejrzystość intencji reżysera – i dobre wykonanie przestawienia. Powtórnie więc zajrzałam do oryginału, opowiadania Witolda Gombrowicza pt. „Biesiada u hrabiny Kotłubaj”.
            Jest duch Gombrowicza, klimat jego utworów, w spektaklu Teatru „Pchła” w spotkaniu wieczornym z Gombrowiczem w naszym Klubie Garnizonowym. W scenariuszu pani Jolanta Glura wypreparowała z tkanki powieściowej wszystko to, co powinno być w rasowym spektaklu teatralnym na motywach utworów Gombrowicza. Równorzędne ze sobą elementy jak ruch sceniczny, muzyka, oszczędny w słowa scenariusz, dekoracje i kostiumy, wszystko to miało posłużyć wydobyciu z tekstu socjologiczno – filozoficznego uniwersalizmu myśli wybitnego dramaturga i pisarza. W absolutnie doskonały, jak na warunki teatru amatorskiego, sposób udało się to zrobić pani Jolancie. Nie tylko ja, widzowie również, zachwyceni byli aktorskimi (zasługują na tę nazwę) kreacjami Basi Przywoźnej i Marka Jury. Powiem więcej, słuchacze jeszcze nie obeznani z geniuszem twórczości W.  Gombrowicza edukację w tym kierunku mogą – z powodzeniem – zacząć od oglądania spektakli pani Jolanty Glury.
            Gombrowicz jest od szablonów, jako pisarz z gruntu uczciwy zaczyna od swojego podwórka, od wiwisekcji arystokratyczno - mieszczańskiej mentalności swojego pokolenia. Do bólu przenikliwy, obnaża schematy, puste formy wielkopańskich manier, które nic już nie znaczą, a najmniej zaświadczają o jakiejś szlachecko – arystokratycznej „lepszości”. Zimna biel kostiumów aktorów, ich mocny lalkowaty makijaż, symbolizujących białe cienie  wspaniałej przeszłości, zastygłych duchów, które pod tiulem zdają się za chwilę rozwiać i zniknąć, jak zdałoby się, powinny, jak wszystko, co już  się zdarzyło – w czasie w zupełności dokonanym... Jednak nie. Muzyka (Rafała Gojdki bardzo dobra) stosownie do kontekstu odrealniona, ożywia ich,  odwijają się z białego tiulu jak z kokonu i jak z przeszłości romansowo dziewiętnastowiecznej przemawia panicz – poeta, czyli trzcina wiotka, acz  myśląca... (tak mu się wydaje). Jego zażyłość z hrabiną Kotłubaj jest... właśnie, jakiego rodzaju?... Gombrowicz nad tym się zastanawia, co jest  kuszącego, zniewalającego w degrengoladzie zapatrzonej w swoje ego kliki nazywającej siebie arystokracją? Dążącej do wywyższenia (może z powodu kompleksów), nie wahającej się niszczyć każdego, kto obnaży ich intelektualną małość i wulgarność. Budują sobie własne kody znaczeń, szyfry, by ich  małe kółko wtajemniczonych było absolutnie nie przekraczalne dla profanów a w ich światek nie wkradła się żadna doza życia, rozwoju, ewolucji. Są  manekinami, jak słusznie kazała im wyglądać w spektaklu pani Glura, zastygłymi formami obyczajowości polskiej, narodowo – katolickiej, tradycyjno –  kościelnej, dalekiej od prawdziwej duchowości i patriotyzmu. To parawan, za którą kryje się zaściankowość, obskurantyzm i nieuctwo – ukryte często za  fasadą wtrącania do swych niby uczonych tyrad - przy byle okazji - słów obco brzmiących. Nie ma tu nic z dojrzałości, subtelności otwartego stosunku do  świata i ludzi, wynikającej z wielusetletniej tradycji kształcenia i wychowania patriotycznego i światowego, duchowego rozwoju, którego efektem powinno być chociażby wyzbycie się z ograniczeń płaskiego egoizmu klasowego.
            Biały tiul okrywający aktorów pokrywa teraz stół, symbol zasiedzenia stanu szlacheckiego, upartego trzymania się jedynego miejsca, które znają (innych swoich potencjalnych ról w społeczeństwie może się... po prostu boją). Ta gęsta biała pajęcza sieć kurzu wieków pozostanie na nim do końca spektaklu. Ubogie horyzonty, ubogie dyskusje – kulinarne. Zebrali się, żeby zjeść Kalafiora, warzywo wegetariańskie (w tekście oryginalnym Kalafior to  także nazwisko wiejskiego chłopca, który umiera z zimna pod oknem biesiadujących). Bogata tytulatura uczestników biesiady, przerost formy nad treścią, baronowie, markizy, hrabiny - i maleńcy pogardzani służący oraz intelektualista poeta, którego chętnie druzgoczą pogardliwym uśmieszkiem, kiedy nie  dość błyskotliwie chwyta reguły ich gry. Posłuszeństwo wobec zasad musi być całkowite, inaczej zagraża ich światu, martwy świat nie znosi ruchu, najmniejszych zmian, bowiem wtedy kod znaczeń może się rozpaść...
            Po rozmowach o zupie z dyni litościwe ubolewania nad biednymi chudymi nauczycielkami, chorymi dziećmi i nieszczęśliwymi więźniami, to także część hipokryzji. Prawdziwym powodem zainteresowania bogatych biednymi bywa zadowolenie, że nie jest się na ich miejscu... Główny aktor Biesiady, kalafior ogromnych rozmiarów, zostaje nareszcie wniesiony (jest również szczelnie zawinięty w biały tiul). Zostaje pożarty ( muzyka – dźwięki żucia, mlaskania) przez mięsożernych (to ich ofiara na rzecz arystokratycznego Smaku). W spektaklu jest to zgrabnie pokazane w postaci piłki, z której powoli uchodzi powietrze). Pożarcie kalafiora uczestnicy biesiady tłumaczą brakiem (?) konwenansów, mówi Hrabina – lubię taplać się w błocku... Widzimy prawdziwy obraz zepsutego światka – luzactwo, rozprzężenie, brak norm dobrego wychowania, wulgarność, obojętność i okrucieństwo. Bóg, Piękno, Miłość poprzednio deklarowane są niczym, nikogo z obecnych naprawdę nie obchodzą, liczy się używanie życia, płytkie zadowolenie z chwili obecnej. Jakie to aktualne też i dzisiaj... Spektakl kończy się próbą (bardzo realistycznie to wygląda) zadźgania na stole widelcami nieszczęsnego poety intelektualisty.
            W spektaklu brali udział: Magdalena Ślusarek, Anna Lorenz, Michalina Ślusarek, Marek Jura, Kacper Wesołowski, Wiesława Murawska, Dominika Nestorowska, Basia Przywoźna, Jola Kaczorkowska, Maja Osińska i Magda Jędrzejczak.


Iwona Wróblak 
maj 2008 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz