Podwórko według Ananasa
„Podwórko”
to kolejny spektakl Teatru Szkolnego
„Ananas” przy Szkole Podstawowej nr 2. Jesteśmy na premierze w
gościnnym Klubie Garnizonowym. „Ananasy” zupełnie świeżego, jak mówią panie
prowadzące Teatr: Hanna Barczewska i
Maria Sobczak – Siuta, werbunku. Spektakl rozpoczyna się punktualnie.
Tytułowe
podwórko. Miejsce zabaw. Miejsce pierwszych kontaktów z rówieśnikami,
pierwszych społecznych doświadczeń. Bardzo ważne miejsce dla dziecka.
Miejsce zabawy. Wiele napisano o tym, jak ważna w rozwoju
dziecka jest zabawa. Jako metoda i ścieżka w rozwoju. Tą droga dostarcza się
młodej psychice bodźców. Może ten spektakl jest nie tylko dla dzieci? Może ten
spektakl jest o tym, że nuda w dziecięcym życiu jest czarną dziurą, która
pochłania naturalną energię i witalność?... Może to spektakl dla systemów
wychowawczych; domowych, szkolnych, o tym, że trzeba zapełnić treścią życie
społeczne i emocjonalne dziecka, inspirować je, w subtelny sposób dawać
przykład... w jaki sposób można się bawić.
Podwórko.
Wysyła się tam dziecko. Czyli gdzie się wysyła... Dekoracje przedstawiają nam
typowe podwórko. Czyli majdan między kamienicami a płotem, gdzie jest jakaś
skrzynka, a dalej - jest śmietnik. Przychodzą tu dzieci. Chłopiec (Michał – bardzo profesjonalny
wyraz twarzy młodziutkiego aktora, wyrażający jednocześnie nudę i głęboki
smutek) nie bardzo wie, jak, i czym, ma się bawić. Próbuje, ale nie ma pomysłu,
zniechęcony i zły odchodzi. Dziewczynka, przez komórkę rozmawia z koleżanką
– co robisz? Nic... – ta odpowiada. Stan frustracji werbalizują inne
dzieci. - Może pogramy w gumę? Piłka? Skakanka? Ganiany? Nieee... Czują
się – jakby nieco... winne, że nie umieją się bawić. Ktoś rzuca zaklęcie –
wasze babcie lepiej by się bawiły!
Czemu nie... „Babcie” zjawiają się na żądanie, z odsieczą. W
ubiorach retro. - Nie zawsze miałyśmy po 70 lat – mówią. I rusza zabawa:
Jawor, jawor, jaworowi ludzie, Uciekaj myszko do dziury, Koło młyńskie, za
cztery reńskie...
Dzieci na
scenie bawią się, w antyczne dla nich, gry. Dobrze się bawią, same dla siebie.
W zabawy z ubiegłego wieku. Publiczność klaszcze, podobają im się bawiące się
dzieci. Bo są autentyczne, bo nie – grają. Bo są dziećmi...
Podziwiam kunsztowność zamysłu reżyserskiego. Przejrzystość
scenariusza. Prostą i elegancką w swej prostocie formę. Po ty, by bez
pedagogicznego żargonu, poprzez dzieci, przekazać istotne i uniwersalne rzeczy.
Zostawić dorosłych widzów z przemyśleniami. Dlaczego dzisiaj sprawdzają się wyliczanki sprzed lat? Są dobre, wspaniale,
ale może czegoś dzisiejszym dziecięcym wzorcom zabawy brakuje?... Czy nie zbyt
pochopnie odkładamy do lamusa dziecięce
zabawy naszych babć i dziadków? To wypracowany przez dziesiątki pokoleń
dorobek, to czego te zabawy uczyły, a czego nie ma dziś, w dobie komórek i
komputerów. Czy może tego uchwycenia się za ręce w kole, poczucia przynależenia
do grupy, akceptacji... Długie retro spódnice, czy to konieczny kamuflaż, by
przyznać „babciom”, czyli niektórym sprawdzonym aspektom wychowania, należne im
ważne miejsce w tworzeniu giętkiego i mocnego kręgosłupa w psychice dziecka.
„Babcie” – w momencie, kiedy dzieci już „nauczyły” (?) się bawić, nagle
znikają... Są widocznie niepotrzebne, bo np. dzieci na scenie, te współczesne,
„zapomniały”, że grają w spektaklu. Tak dobrze się bawią. Czyli –
nawiasem mówiąc, dobrze (naprawdę) grają w spektaklu.
Iwona Wróblak
kwiecień 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz