czwartek, 15 września 2016

Podwórko według Ananasa


            „Podwórko” to kolejny spektakl Teatru Szkolnego „Ananas” przy Szkole Podstawowej nr 2. Jesteśmy na premierze w gościnnym Klubie Garnizonowym. „Ananasy” zupełnie świeżego, jak mówią panie prowadzące Teatr: Hanna Barczewska i Maria Sobczak – Siuta, werbunku. Spektakl rozpoczyna się punktualnie.
            Tytułowe podwórko. Miejsce zabaw. Miejsce pierwszych kontaktów z rówieśnikami, pierwszych społecznych doświadczeń. Bardzo ważne miejsce dla dziecka.
Miejsce zabawy. Wiele napisano o tym, jak ważna w rozwoju dziecka jest zabawa. Jako metoda i ścieżka w rozwoju. Tą droga dostarcza się młodej psychice bodźców. Może ten spektakl jest nie tylko dla dzieci? Może ten spektakl jest o tym, że nuda w dziecięcym życiu jest czarną dziurą, która pochłania naturalną energię i witalność?... Może to spektakl dla systemów wychowawczych; domowych, szkolnych, o tym, że trzeba zapełnić treścią życie społeczne i emocjonalne dziecka, inspirować je, w subtelny sposób dawać przykład... w jaki sposób można się bawić.
            Podwórko. Wysyła się tam dziecko. Czyli gdzie się wysyła... Dekoracje przedstawiają nam typowe podwórko. Czyli majdan między kamienicami a płotem, gdzie jest jakaś skrzynka, a dalej - jest śmietnik. Przychodzą tu dzieci. Chłopiec (Michał – bardzo profesjonalny wyraz twarzy młodziutkiego aktora, wyrażający jednocześnie nudę i głęboki smutek) nie bardzo wie, jak, i czym, ma się bawić. Próbuje, ale nie ma pomysłu, zniechęcony i zły odchodzi. Dziewczynka, przez komórkę rozmawia z koleżanką – co robisz? Nic... – ta odpowiada. Stan frustracji werbalizują inne dzieci. - Może pogramy w gumę? Piłka? Skakanka? Ganiany? Nieee... Czują się – jakby nieco... winne, że nie umieją się bawić. Ktoś rzuca zaklęcie – wasze babcie lepiej by się  bawiły!
Czemu nie... „Babcie” zjawiają się na żądanie, z odsieczą. W ubiorach retro. - Nie zawsze miałyśmy po 70 lat – mówią. I rusza zabawa: Jawor, jawor, jaworowi ludzie, Uciekaj myszko do dziury, Koło młyńskie, za cztery reńskie...
            Dzieci na scenie bawią się, w antyczne dla nich, gry. Dobrze się bawią, same dla siebie. W zabawy z ubiegłego wieku. Publiczność klaszcze, podobają im się bawiące się dzieci. Bo są autentyczne, bo nie – grają. Bo są dziećmi...
Podziwiam kunsztowność zamysłu reżyserskiego. Przejrzystość scenariusza. Prostą i elegancką w swej prostocie formę. Po ty, by bez pedagogicznego żargonu, poprzez dzieci, przekazać istotne i uniwersalne rzeczy. Zostawić dorosłych widzów z przemyśleniami. Dlaczego dzisiaj sprawdzają się  wyliczanki sprzed lat? Są dobre, wspaniale, ale może czegoś dzisiejszym dziecięcym wzorcom zabawy brakuje?... Czy nie zbyt pochopnie odkładamy do  lamusa dziecięce zabawy naszych babć i dziadków? To wypracowany przez dziesiątki pokoleń dorobek, to czego te zabawy uczyły, a czego nie ma dziś, w dobie komórek i komputerów. Czy może tego uchwycenia się za ręce w kole, poczucia przynależenia do grupy, akceptacji... Długie retro spódnice, czy to konieczny kamuflaż, by przyznać „babciom”, czyli niektórym sprawdzonym aspektom wychowania, należne im ważne miejsce w tworzeniu giętkiego i  mocnego kręgosłupa w psychice dziecka. „Babcie” – w momencie, kiedy dzieci już „nauczyły” (?) się bawić, nagle znikają... Są widocznie niepotrzebne, bo np. dzieci na scenie, te współczesne, „zapomniały”, że grają w spektaklu. Tak dobrze się bawią. Czyli – nawiasem mówiąc, dobrze (naprawdę) grają w  spektaklu.

Iwona Wróblak
kwiecień 2008

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz