O pluralizmie w kulturze
Trzciel.
Plener plastyczny grupy młodzieży z „Kotłowni”. W wypożyczonej młodym ludziom
na czas warsztatów posesji na strychu kilka małych pokoi. Rozstawione sztalugi,
w półmroku przy oknie Hubert ostrzy
ołówek: - To był styczeń –
opowiada – było zimno. Nam zależało, żeby jak najszybciej zacząć działać. W
tym okresie nie mieliśmy wcale pracowni. Część z nas szła na studia
artystyczne, a nie mieliśmy gdzie pracować. Na początku było jedno piętro u
góry. Włożyliśmy w to trochę pracy, trzeba było rozkuć ścianki działowe,
wywieźć gruz, było tego kilka ton. Ładowaliśmy taczki z gruzem na taki stary
dźwig i powoli spuszczaliśmy na dół. Tam, gdzie teraz jest wystawa fotografii,
była sala kotłów. Chłopaki z sekcji fotograficznej też poświęcili sporo czasu.
Roman Kasprowicz wtrąca:
- Hubert zajął się najbardziej czarną robotą. Kurz, pół tony odchodów
gołębich, trzeba to było usunąć. Kilka tygodni pracy dla kilku osób. Hubert - Również dziewczyny
uczestniczyły. Determinacja, żeby to powstało, była ogromna. Żeby pracować,
gdzie by się mogli wszyscy spotkać i zrobić, kurczę, coś konkretnego, czegoś
się nauczyć... Chciałem iść na studia i wiedziałem, że miejsce na ćwiczenia,
naukę rysunku, było potrzebne. No i musiałem
zainwestować swój czas, swoją pracę i energię. W domach naprawdę nie ma
warunków, żeby pracować z rozpuszczalnikami. Poza tym w mieście powinno być chociaż jedno miejsce dla
młodzieży
Hubert obraca w palcach ołówek. – W pracowni
rzeźbiarskiej trzy tony gliny wnieśliśmy w trójkę na drugie piętro. Polewaliśmy
wodą, przykrywaliśmy szmatami, żeby nie wyschła. Teraz przyjeżdża do nas z
Poznania Klaudiusz Nowak. Będzie nas ukierunkowywał w pracy. Wystawę dyplomową
zrobi u nas.
Hubert – To było jasne, że my tam pracujemy… ludzie w mieście,
którzy słyszeli o akcji przychodzili i pomagali nam. Chodzi o pewną ideę. O
możliwość rozwoju – poprzez sztukę, pracę nad czymś, co jest ponad codzienną
rzeczywistością. Żeby przeżyć to nasze życie w Międzyrzeczu jakoś inaczej.
Piękne jest w tym wszystkim to, że coś zostaje w naszych umysłach, pewne
ukształtowanie, i to pomaga w codziennym życiu, w działaniu...
Ciemnia. - Pomysł
na wystawę, te ostatnią – fotografii, był od lutego. Ludzie byli gotowi,
czekali, dowiadywali się. Firma „Valentin” wyposażyła nas w blaty do pracy. Pół
roku pracowaliśmy na to, żeby powiedzieć społeczeństwu, środowisku nasze „dzień
dobry”.
W końcu XX w. fotografia w Europie
stała się czymś ważnym. Fotografowanie wymaga od człowieka koncepcji. Uczestniczy
w sztuce, dokumentuje ją lub jest sama sztuką. Ciemnia fotograficzna powstała
tutaj, by zainteresować ludzi współdziałaniem tradycyjnie rozumianych sztuk
plastycznych – rysunku, malarstwa – z fotografią, dokumentem. Klaudiusz jest
bardzo ucieszony, że w Międzyrzeczu jest tak, jak powinno być w ośrodku skupiającym ludzi uzdolnionych lub
zainteresowanych sztuką. W Pracowni poziom określa się jako więcej niż
amatorski.
Pan Roman –
To jest bardzo istotne... Celem tej pracowni, galerii, jest stworzenie warunków
do pokazywania sztuki prawdziwej, działającej systematycznie w środowisku, a
nie sytuacji sporadycznych, które mają takie znamiona. Chodzi o to, by ludzie
chcieli przychodzić i uprawiać sztukę w mniej czy bardziej udany sposób,
edukować się przy osobach profesjonalnych twórców. Sztuka powinna być
niezależna od zjawisk politycznych, a nie odfajkowywana jako element lokalnej polityki w
scentralizowanych planach na szczeblach administracji. Nie może być tak, że
słabe, amatorskie imprezy grupują głównie oficjeli, a młodzież w tym nie
uczestniczy. W wielu państwach nie ma scentralizowanych ośrodków, natomiast są
ludzie, ich programy. Oni sami są
ośrodkami, wokół których kultura ekspanduje, autentycznie się dzieje. Aby to
działało praktycznie, nie może być jednego pośrednika w dyspozycji środkami na
kulturę, ludziom twórczym trudno jest się wpisać w taki jednotorowy proces.
Kultura to zjawisko żywe, ma tempo nie pasujące do sztywnych założeń budżetu,
wymaga też współpracy ze społecznością. Edukować trzeba na najlepszych
wzorcach. Takimi są wystawy podyplomowe.
Takie zdarzenie artystyczne odbędzie się w Międzyrzeczu –
dyplom z rzeźby i malarstwa pana Nowaka. Pracownia jest ośrodkiem artystycznym
na miarę dużego miasta z uczelnią.
Pan
Kasprowicz – Bulwersujący jest dla mnie zastany fakt, że osoba twórcza,
kreatywna, wraca do miasta – zainwestowane są w nią pieniądze państwa,
stypendia – i nieważne, jakie ma wyniki w animowaniu zjawisk w kulturze, i to,
że skupia wokół siebie ludzi. Nie może ona znaleźć swojego miejsca prawnego,
nie ma dla niej pracy, miejsca w dwóch ośrodkach kultury. Coś jest nie tak,
jeżeli jest ona pracownikiem administracji lub urzędnikiem. W państwach
europejskich jest mniej urzędników, zaś artyści różnych specjalności zostawiają
ślad w regionie, w kulturze, daje im się szansę.
Mamy stare
struktury, nawyki i nowe wyzwania. Wyłażący z kątów system, który nie miał
wychowywać do samodzielności, a wręcz – w cichy sposób - odbierać wiarę w
siebie.
Charyzma? Ogromna odpowiedzialność... – Nie mogę być nieuczciwy
artystycznie. Trzeba dać im sposób na pokonywanie trudności, nauczyć tolerancji
dla słabszych twórczo okresów, talentu
wybaczania sobie i innym. Wiarę w siebie trzeba dać poprzez pracę nad sobą.
Przeszkody są w materii ludzkiej. Prawdziwe problemy pojawiają się, kiedy
ludzie nie chcą przyjąć podstawowych wartości cywilizacyjnych. Trzeba
prezentować sobą minimum otwartości na rzeczywistość.
Jakich Pan miał nauczycieli? - Różnych. Nie tylko o to
chodzi, że trzeba urodzić się pod jaśniejszą gwiazdą. Chociaż też. Trzeba
szukać mistrza dla siebie, który da pole, pozwoli się rozwijać. To stary
sprawdzony od wieków system osobistego przykładu mistrza-nauczyciela. W sztuce
polega to na pokazywaniu jej, tej sztuki, uwizualnianiu, poddaniu się
bezpośredniej emanacji czyjegoś działania artystycznego, i osobistym kontakcie
między twórcami.
Iwona Wróblak
sierpień 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz