środa, 7 października 2015

Zjeść „Miąższ”(a) w „Kwinto”

            Niedzielna karta dań. Miłośnie z rozkoszą zatopić ząbki w muzyce i tekście. W poetyce Miąższ-sistej. W poczuciu humoru pomlaskać z  zachwyceniem (się), zdrowym rechotem.
To lepsze, niż kabaret jako taki. To bardziej teatr piosenki nie-popowej. Tej, która Nazywa, a więc poetyckiej. Choć artyści mogą się zżymać, mi to nic…  Mlaskać pełną gębą uśmiechem ch-cha-chem, chciałam dopisać gombrowiczowską Gębą, ale obiecałam bez filozofii… Bez Gombrowicza, bez nazwisk własnych tworzyć, od-rzeczownikowych.
            Ars poetica. Intuicyjne sięganie łapkami po te czy inne słówka, bez dzielenia ich na kontrowersyjne czy nie – takowe. Mają być potrzebne… Do  czego – pytam artystów. Nie dają mi się zamknąć w odpowiedziach – formułkach. By obrać miąższ ze skórki, odpowiadam sobie sama, po wsłuchiwaniu się w melodię ich tekstów, w słowotwórstwo muzyki. Koło teatru piosenki istniejącej. Ale bez zadęcia – programowo BEZ. Dlatego ja o tym  Gombrowiczu. Bo on też BEZ. Tylko on o Gębie gębiaściej, oni – nie. Żeby w ogóle o gębie nie gadać. Nie przyprawiać niczego nikomu nawet sobie… Ponadto dobrze się bawić. A ja jednak upieram się przy swoim, że to poezja, co śpiewają i grają. Moje prawo tak myśleć.
Poezja nie musi być chmurna i durna, jakby to sparafrazować. Może być zabawna, lekka i frywolna. Pastiszująca owszem, tego się nie wyprą. Ale bardzo delikatnie. Mimo tych cięższych słów, jakich czasami używają. Mówię, że te SŁOWA (four letter words) trzeba mieć powód, żeby ich używać. Oni  MAJĄ. Jest nim NAZYWANIE.
            Obieram Miąższ ze skórki, ten Owoc. Pytam Sebastiana – co jest w środku? Miłość. Tak przypuszczałam…
Poezjo- muzyka intuicyjna. I wyrafinowana. Oszczędna. Dająca pole aktorom do interpretacji. Notuję frazę z tekstu – nie lubię, gdy nie lubię . No to tu  Was mam. Afirmacja jednak, brak głupawej negacji dla niej samej. Znowu ta miłość. Punkowa może, może nieco uniwersalna. Scena w „Kwinto” gości miążsiście. Pastisze bajki niemalże kabaretowe. Bez kompleksów, to w polskich warunkach duża zaleta. Gdzie jest ta akademia? Poważnie. Pastisze znanych przebojów, które bez trudu lokalizujemy. Akcesoriem do dumki ukraińskiej jest piła (do cięcia), to już na poważnie artystycznie wysublimowany utwór, klimat ukraińskich pieści, etnografii dzikich pół – to dla Wolnej Ukrainy pieśń.
            Łamanie konwencji (tu) jest ich nie – zauważaniem… Pomijaniem. Byciem sobie. I tu u nas w Międzyrzeczu w „Kwinto” konkretnie i tak w ogóle Byciem Gdziekolwiek Ze Sobą. Filozofia (jednak) – to Jestem. Kameralne grono słuchaczy – namawiam do odwiedzania „Kwinto” w niedziele, kiedy nie  jest tak rojnie - doskonale rozumie to Jestem. Jesteśmy TEŻ, identyfikujemy się z BYCIEM, chcemy, by nasze Bycie zauważano i szanowano, dlatego dobrze nam z „Miąższem”, dlatego tak odsteresowujący jest śmiech razem z nimi.
            „Miąższ” ma swoistą częstotliwość widzenia. Teksty to gęsta poezja do starannie dobranej muzyki, z równie dobrym wykonaniem. Z używaniem bardzo niekonwencjonalnego instrumentarium – oprócz kontrabasu (Karol Gadzało), gitary, harmonii (Sebastian Pikula) i dobrego bardzo wokalu ( Joanna Ewa Zawłodzka) – także tykający głośno zegar, metalowa obudowa butli gazowej, inne dźwiękonaśladowcze akcesoria. Kosztowanie dźwięków i słów  czerpanych z tej i tamtej strony – typowe dla muzyków. Kiedy je obiorą ze znaczeń potocznych, zostaje miąższ…
            Dotykający sedna spraw, które powinny być nazwane. Łatwość układania słów w znaczenia to poezja. Nie dodająca światu tragizmu w  nadmiarze. W poetyce miążsistej, już takową ma Zespół, chodzi, być może, o to, żeby wybrać kaździutkie słowo z wypowiedzianych dźwięków. Pieśń  na  trąbeczce – dysonanse, które podejrzewam o świadomość, z samej muzyki napisać poemat – pewnie artyści by się zżymali, ale nic mi to…
            Robi się Nazywalnie. Dlatego śmiesznie i niestrasznie. Do udźwignięcia. Śmiech jest najzdrowszym z lekarstw.
Forma jest miąższ, jak mówią mi artyści. Stan sztuki. Dyscyplina zwana sztuką – zgadzam się. Każdy ma inny rodzaj sensu. To wielka improwizacja, na  którą nas stać. Jeżeli się nie stłamsimy. Nie dają się zamknąć w formułkach. I niech się nie dadzą.  „Miąższ” bardzo polecam. Zatopić zęby (w śmiechu, kosztować – smakować danie). Można dorabiać tą filozofię, ale po co? „Miąższ” jest soczysty, smaczniasty, można w nim z rozkoszy bezmyślnie i z  lubością zatopić kły nasze barbarzyńskie z lubym niemyśleniem o niczym innym poza smakiem. (Artysowskie?) Do skórki obrany, sama istność owocu – i  tu filozofia.. Nie. Oni nie chcą. Trzeba to uszanować. Oni chcą się zdrowo pośmiać. I zapraszają.


Iwona Wróblak
maj 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz