Zjeść „Miąższ”(a) w „Kwinto”
Niedzielna karta dań. Miłośnie z
rozkoszą zatopić ząbki w muzyce i tekście. W poetyce Miąższ-sistej. W poczuciu
humoru pomlaskać z zachwyceniem (się),
zdrowym rechotem.
To
lepsze, niż kabaret jako taki. To bardziej teatr piosenki nie-popowej. Tej,
która Nazywa, a więc poetyckiej. Choć artyści mogą się zżymać, mi to nic… Mlaskać pełną gębą uśmiechem ch-cha-chem,
chciałam dopisać gombrowiczowską Gębą, ale obiecałam bez filozofii… Bez
Gombrowicza, bez nazwisk własnych tworzyć, od-rzeczownikowych.
Ars poetica. Intuicyjne sięganie
łapkami po te czy inne słówka, bez dzielenia ich na kontrowersyjne czy nie –
takowe. Mają być potrzebne… Do czego –
pytam artystów. Nie dają mi się zamknąć w odpowiedziach – formułkach. By obrać
miąższ ze skórki, odpowiadam sobie sama, po wsłuchiwaniu się w melodię ich
tekstów, w słowotwórstwo muzyki. Koło teatru piosenki istniejącej. Ale bez
zadęcia – programowo BEZ. Dlatego ja o tym Gombrowiczu. Bo on też BEZ. Tylko on o Gębie
gębiaściej, oni – nie. Żeby w ogóle o gębie nie gadać. Nie przyprawiać niczego
nikomu nawet sobie… Ponadto dobrze się bawić. A ja jednak upieram się przy
swoim, że to poezja, co śpiewają i grają. Moje prawo tak myśleć.
Poezja
nie musi być chmurna i durna, jakby to sparafrazować. Może być zabawna, lekka
i frywolna. Pastiszująca owszem, tego się nie wyprą. Ale bardzo delikatnie.
Mimo tych cięższych słów, jakich czasami używają. Mówię, że te SŁOWA (four
letter words) trzeba mieć powód, żeby ich używać. Oni MAJĄ. Jest nim NAZYWANIE.
Obieram Miąższ ze skórki, ten Owoc.
Pytam Sebastiana – co jest w środku? Miłość. Tak przypuszczałam…
Poezjo-
muzyka intuicyjna. I wyrafinowana. Oszczędna. Dająca pole aktorom do
interpretacji. Notuję frazę z tekstu – nie lubię, gdy nie lubię . No to tu Was mam. Afirmacja jednak, brak głupawej
negacji dla niej samej. Znowu ta miłość. Punkowa może, może nieco uniwersalna.
Scena w „Kwinto” gości miążsiście. Pastisze bajki niemalże kabaretowe. Bez
kompleksów, to w polskich warunkach duża zaleta. Gdzie jest ta akademia? Poważnie.
Pastisze znanych przebojów, które bez trudu lokalizujemy. Akcesoriem do dumki
ukraińskiej jest piła (do cięcia), to już na poważnie artystycznie
wysublimowany utwór, klimat ukraińskich pieści, etnografii dzikich pół – to dla
Wolnej Ukrainy pieśń.
Łamanie konwencji (tu) jest ich nie
– zauważaniem… Pomijaniem. Byciem sobie. I tu u nas w Międzyrzeczu w „Kwinto”
konkretnie i tak w ogóle Byciem Gdziekolwiek Ze Sobą. Filozofia (jednak) – to
Jestem. Kameralne grono słuchaczy – namawiam do odwiedzania „Kwinto” w
niedziele, kiedy nie jest tak rojnie -
doskonale rozumie to Jestem. Jesteśmy TEŻ, identyfikujemy się z BYCIEM, chcemy,
by nasze Bycie zauważano i szanowano, dlatego dobrze nam z „Miąższem”, dlatego
tak odsteresowujący jest śmiech razem z nimi.
„Miąższ” ma swoistą częstotliwość
widzenia. Teksty to gęsta poezja do starannie dobranej muzyki, z równie dobrym
wykonaniem. Z używaniem bardzo niekonwencjonalnego instrumentarium – oprócz
kontrabasu (Karol Gadzało), gitary, harmonii (Sebastian Pikula) i dobrego
bardzo wokalu ( Joanna Ewa Zawłodzka) – także tykający głośno zegar, metalowa
obudowa butli gazowej, inne dźwiękonaśladowcze akcesoria. Kosztowanie dźwięków
i słów czerpanych z tej i tamtej strony
– typowe dla muzyków. Kiedy je obiorą ze znaczeń potocznych, zostaje miąższ…
Dotykający sedna spraw, które
powinny być nazwane. Łatwość układania słów w znaczenia to poezja. Nie dodająca
światu tragizmu w nadmiarze. W poetyce
miążsistej, już takową ma Zespół, chodzi, być może, o to, żeby wybrać kaździutkie
słowo z wypowiedzianych dźwięków. Pieśń
na trąbeczce – dysonanse, które
podejrzewam o świadomość, z samej muzyki napisać poemat – pewnie artyści by się
zżymali, ale nic mi to…
Robi się Nazywalnie. Dlatego
śmiesznie i niestrasznie. Do udźwignięcia. Śmiech jest najzdrowszym z lekarstw.
Forma
jest miąższ, jak mówią mi artyści. Stan sztuki. Dyscyplina zwana sztuką –
zgadzam się. Każdy ma inny rodzaj sensu. To wielka improwizacja, na którą nas stać. Jeżeli się nie stłamsimy. Nie
dają się zamknąć w formułkach. I niech się nie dadzą. „Miąższ” bardzo polecam. Zatopić zęby (w
śmiechu, kosztować – smakować danie). Można dorabiać tą filozofię, ale po co?
„Miąższ” jest soczysty, smaczniasty, można w nim z rozkoszy bezmyślnie i z lubością zatopić kły nasze barbarzyńskie z
lubym niemyśleniem o niczym innym poza smakiem. (Artysowskie?) Do skórki
obrany, sama istność owocu – i tu
filozofia.. Nie. Oni nie chcą. Trzeba to uszanować. Oni chcą się zdrowo
pośmiać. I zapraszają.
Iwona
Wróblak
maj 2014
maj 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz