niedziela, 4 października 2015

…By nie pozwalano nam zamykać oczu na PRAWDY (mnogie)  


            Każde pokolenie, nawet rocznik, widzi historię w sposób dla niego szczególny. Inne doświadczenia są udziałem ludzi, którzy przeżyli wojnę, zupełnie odmienne ich dzieci i naturalnym jest, że naszych wnuków będzie zapewne interesowało jeszcze coś innego. Zbiorowości, narody, grupy społeczne, osoby, by budować dla siebie przyszłość, muszą się rozliczyć ze swoją przeszłością – nikt ich od tego nie zwolni...
Prawda jest z reguły nieprosta, złożona z wielu elementów. Trzeba je poznać, a jeszcze bardziej - zrozumieć. Nie tyle, by osądzić.  Czy to potrzebne dzisiaj w gremiach innych niż Sądy powszechne? Mgr Zbigniew Czarnuch, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, nauczyciel historii, pedagog, publicysta, badacz dziejów regionu Środkowego Nadodrza, mimo, że jak mówi o sobie, jest dzieckiem ostatniej wojny, jest od tego daleki.
            Jak opowiada na swojej prelekcji w Muzeum Międzyrzeckim, doświadczenie spadającej na jego dom bomby skłoniło go do refleksji, że nigdy więcej, dla nikogo, takich wojennych doświadczeń. Te poglądy ugruntowywał potem w czasie studiów historycznych i późniejszej pracy pedagogicznej i  społecznej, w propagowaniu wiedzy o historii regionalnej. Poddając się harcerskiemu wychowaniu, na pewno, jak mówi – nie utopijnemu. Ludzkość, mimo wszystko, jej historia, zmierza ku uszlachetnieniu naszego gatunku jako takiego, tak uważa. To postęp, zdobyliśmy przecież dla siebie pełnię praw – wyborczych dla kobiet, prawa osób niepełnosprawnych, też prawa do istnienia i obowiązek szacunku dla istot innych niż ludzie (zwierząt). Traktat z  Schengen (15.06.2004 r.) był kamieniem milowym w procesie pokojowego współistnienia znosząc słupy graniczne w Europie, o które przez tysiąc lat  toczono krwawe wojny. Ten akt prawny nie jest dany raz na zawsze, trzeba go budować, wzmacniać. Prezentowana na spotkaniu książka „Samozwańcze konsulaty – rzecz o emocjonalnym stosunku Niemców i Polaków do tego samego skrawka ziemi” pod redakcją Zbigniewa Czarnucha jest cegiełką do  tego procesu. Chodzi o to, żeby wspierać w każdym jego człowieczeństwo. Czy będzie bratem – jak świat światem - Polak i Niemiec? Po Schengen?  
            Co z pamięcią? I stopniowym zapominaniem o potwornościach wojny? - Pamięć trzeba zachować, ale tak, żeby za dużo miejsca nie zajmowałamówi pan Czarnuch. Jest w opracowaniach historycznych, wiedzy szkolnej dobrze przekazywanej i mądrości doświadczeń ludzkich. O zapominanie nie  łatwo było (i jest), nie łatwo dopóki żyją ludzie pamiętający skutki hitlerowskiej polityki planowania masowej eksterminacji, Holokaust. Skutki eugeniki, przepoczwarzonej w rękach elit (nie tylko) niemieckich w pseudonaukową ideologię, czyli udoskonalanie nas ludzi, powiedziałabym raczej, usprawiedliwienie mordu na innych (w imieniu narodu), wygodne dla bardzo ciemnych stron psychiki zbiorowej (straszne, że wielu naukowców w to  wierzyło). Jak traktować tę pamięć? O filozofii istnienia państwa pruskiego jako ucieleśnienia doskonałego tworu, mającego prawo wymordowania innego narodu – w związku ze swoją tak zwaną „doskonałością” – czyli bez poczucia winy…To ciężar niemiecki, który noszą obywatele tego kraju, bo w imieniu niemieckiego narodu czynili te rzeczy jego przywódcy, którzy z głębin wypuścili straszne żywioły wojny na zniszczenie. Czy jest miejsce na wybaczenie, dla nas wybaczających najważniejsze….
            Pytanie – dla niektórych akademickie, a może nie tylko akademickie. Jak Niemcy radzą sobie z tą swoją przygodą z historią własną? W co  przekuwają takie doświadczenia? Jak patrzą niemieccy synowie i córki na swych ojców, na ich marzenia o niemieckiej potędze, a potem co myślą o klęsce, upokorzeniu Niemiec? Chodzi o to, że wychowanie w duchu egoizmu narodowego nie jest cechą wyłącznie niemiecką. Zdefiniowane jako miłość ojczyzny w sposób wykluczający prawo do posiadania tej samej ziemi przez innych. Stosowano po wojnie odpowiedzialność zbiorową wobec narodu niemieckiego. Robiły to nacje przez Niemców pokrzywdzone bardzo okrutnie. Ale jest też pytanie – najpierw jest się Polakiem, Węgrem, Rosjaninem, Niemcem etc. a potem człowiekiem czy odwrotnie? Czy dojrzejemy jako społeczeństwo, składające się z pojedynczych osób, do osądu moralnego - konkretnego człowieka, z jego imieniem, nazwiskiem, a nie osobnika przedstawiciela bezkształtnej masy, która nazywa się np. Niemcy? Skutkiem wojny, wywołanej przez hitlerowskie Niemcy, było wypędzenie, ucieczka, wysiedlenie, ujęte jako kategoria wartościująca, nie opisująca. Istotne jest to, że  wyrzucenie czy zmuszenie w jakiś sposób człowieka do opuszczenia jego domu bez prawa powrotu jest aktem zabierania mu, bez jego osobistej winy, tego domu. Stoją za tym międzynarodowe traktaty, ale też decyzje grup społecznych, naczelników miast, nie zawsze usprawiedliwione.
            Co robić z pamięcią? Może lekarstwem jest pielęgnowanie w sobie prywatnych naszych własnych placówek dyplomatycznych. One rodzą się z każdym następnym pokoleniem. Bywało często tak, że ojcowie stali naprzeciw siebie z bronią, a ich dzieci się przyjaźnią, nie mówiąc o wnukach, bo takie jest życie, stale odnawiające się. Wybaczenie też jest możliwie wcześniej, kiedy tylko zaistnieją ku temu warunki. Zwykłe zmęczenie nieustającym napięciem psychicznym związanym z wrogością (jeśli się jej nie podsyca), refleksja – czyj jest ten dom, w którym mieszkam i zastawa stołowa, szafy – wbrew pozorom częsta u naszych przesiedleńców ze wschodu, którzy zajęli na mocy międzynarodowych porozumień po przyjeździe domy niemieckie. Potrzeba ekonomiczna – ludzie są sobie przydatni, mają zawód, wiedzę niezbędną do funkcjonowania społeczności, zwłaszcza małej.

            W wyniku migracji ludności po wojnie na naszych terenach, jej prawie stuprocentowej wymiany, jak w Witnicy, gdzie mieszka pan Czarnuch, dokonała się ogromna przemiana kultur. Ludzie musieli się dostosować, skoro dane im było żyć w tym miejscu. Musieli też sobie wszystko poukładać, nie  tylko w obejściu, także w psychice. Nadal to robią, każde pokolenie. Może dojrzały już czasy, i okoliczności polityczne, do przyznania się do win, małych i dużych, głośnego, przed sobą i przed innymi. Wysłuchania, chęci do słuchania strony przeciwnej, wzajemne opowieści dużo zmieniają (jeśli się nie jest                     zapiekłym w nienawiści i uprzedzeniach – tak też bywa). Niemieckie jabłonie są świadkami dzieciństwa niemieckich międzyrzeczan czy witniczan, dzisiaj nam rodzą jabłka, co nie znaczy, że nie mają prawa pod nimi płakać – jako pamiętających swoje szkolne przygody w sadach, przyjezdni goście. Zapisuję sobie słowa pana Zbigniewa Czarnucha żeby propaganda, ideologia nie pozwalała nam zamknąć oczy na PRAWDY, chodzi o prawdy mnogie o wielu obliczach, niemające pretensji do jedynej słuszności, przez to niepokorne. Być może też niewygodne, niedające się okiełznać aktualnej formacji umysłowej czy politycznej… One – mnogie prawdy, nie powinny zniknąć w procesie pojednania, które takim będzie pod warunkiem obopólnej, wzajemnej i  proporcjonalnej szczerości. Każdy może być ambasadorem Samozwańczych konsulatów i powinien – myślę, nim być. Brać odpowiedzialność za to, co  pomyśli o nas ktoś z innego kraju, jakie wnioski wysunie na podstawie kontaktu z nami osobiście. Nasza godność osobista i narodowa… poziom kultury… europejskiej, bądź co bądź. Nasze człowieczeństwo, w którym zawiera się nasza narodowość, nie odwrotnie… Nazywa się to wykładnia historii, i teraźniejszości, w przestrzeni publicznej. Mówić Prawdy między braćmi schengenowcami, wykorzystywać po to bliskość, brak granic (kamiennych), żeby mówić sobie prawdy… W sposób szczery, czasem twardy i przyjazny. Bo na równych prawach.


Iwona Wróblak
maj 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz