…By nie pozwalano nam zamykać oczu na PRAWDY
(mnogie)
Każde pokolenie, nawet rocznik,
widzi historię w sposób dla niego szczególny. Inne doświadczenia są udziałem
ludzi, którzy przeżyli wojnę, zupełnie odmienne ich dzieci i naturalnym jest,
że naszych wnuków będzie zapewne interesowało jeszcze coś innego. Zbiorowości,
narody, grupy społeczne, osoby, by budować dla siebie przyszłość, muszą się
rozliczyć ze swoją przeszłością – nikt ich od tego nie zwolni...
Prawda
jest z reguły nieprosta, złożona z wielu elementów. Trzeba je poznać, a jeszcze
bardziej - zrozumieć. Nie tyle, by osądzić.
Czy to potrzebne dzisiaj w gremiach innych niż Sądy powszechne? Mgr
Zbigniew Czarnuch, absolwent
Uniwersytetu Warszawskiego, nauczyciel historii, pedagog, publicysta, badacz
dziejów regionu Środkowego Nadodrza, mimo, że jak mówi o sobie, jest dzieckiem ostatniej
wojny, jest od tego daleki.
Jak opowiada na swojej prelekcji w
Muzeum Międzyrzeckim, doświadczenie spadającej na jego dom bomby skłoniło go do
refleksji, że nigdy więcej, dla nikogo, takich wojennych doświadczeń. Te
poglądy ugruntowywał potem w czasie studiów historycznych i późniejszej pracy
pedagogicznej i społecznej, w
propagowaniu wiedzy o historii regionalnej. Poddając się harcerskiemu
wychowaniu, na pewno, jak mówi – nie utopijnemu. Ludzkość, mimo wszystko, jej
historia, zmierza ku uszlachetnieniu naszego gatunku jako takiego, tak uważa. To
postęp, zdobyliśmy przecież dla siebie pełnię praw – wyborczych dla kobiet, prawa
osób niepełnosprawnych, też prawa do istnienia i obowiązek szacunku dla istot
innych niż ludzie (zwierząt). Traktat z Schengen
(15.06.2004 r.) był kamieniem milowym w procesie pokojowego współistnienia znosząc
słupy graniczne w Europie, o które przez tysiąc lat toczono krwawe wojny. Ten akt prawny nie jest
dany raz na zawsze, trzeba go budować, wzmacniać. Prezentowana na spotkaniu
książka „Samozwańcze konsulaty – rzecz o emocjonalnym stosunku Niemców i
Polaków do tego samego skrawka ziemi” pod redakcją Zbigniewa Czarnucha jest
cegiełką do tego procesu. Chodzi o to,
żeby wspierać w każdym jego człowieczeństwo. Czy będzie bratem – jak świat światem - Polak i Niemiec? Po
Schengen?
Co z pamięcią? I stopniowym
zapominaniem o potwornościach wojny? - Pamięć trzeba zachować, ale tak, żeby za
dużo miejsca nie zajmowała – mówi
pan Czarnuch. Jest w opracowaniach historycznych, wiedzy szkolnej dobrze
przekazywanej i mądrości doświadczeń ludzkich. O zapominanie nie łatwo było (i jest), nie łatwo dopóki żyją
ludzie pamiętający skutki hitlerowskiej polityki planowania masowej
eksterminacji, Holokaust. Skutki eugeniki, przepoczwarzonej w rękach elit (nie
tylko) niemieckich w pseudonaukową ideologię, czyli udoskonalanie nas ludzi,
powiedziałabym raczej, usprawiedliwienie mordu na innych (w imieniu narodu), wygodne
dla bardzo ciemnych stron psychiki zbiorowej (straszne, że wielu naukowców w to
wierzyło). Jak traktować tę pamięć? O filozofii
istnienia państwa pruskiego jako ucieleśnienia doskonałego tworu, mającego
prawo wymordowania innego narodu – w związku ze swoją tak zwaną „doskonałością”
– czyli bez poczucia winy…To ciężar niemiecki, który noszą obywatele tego
kraju, bo w imieniu niemieckiego narodu czynili te rzeczy jego przywódcy,
którzy z głębin wypuścili straszne żywioły wojny na zniszczenie. Czy jest miejsce
na wybaczenie, dla nas wybaczających najważniejsze….
Pytanie – dla niektórych
akademickie, a może nie tylko akademickie. Jak Niemcy radzą sobie z tą swoją
przygodą z historią własną? W co przekuwają
takie doświadczenia? Jak patrzą niemieccy synowie i córki na swych ojców, na
ich marzenia o niemieckiej potędze, a potem co myślą o klęsce, upokorzeniu
Niemiec? Chodzi o to, że wychowanie w duchu egoizmu narodowego nie jest cechą
wyłącznie niemiecką. Zdefiniowane jako miłość ojczyzny w sposób wykluczający
prawo do posiadania tej samej ziemi przez innych. Stosowano po wojnie
odpowiedzialność zbiorową wobec narodu niemieckiego. Robiły to nacje przez
Niemców pokrzywdzone bardzo okrutnie. Ale jest też pytanie – najpierw jest się
Polakiem, Węgrem, Rosjaninem, Niemcem etc. a potem człowiekiem czy odwrotnie? Czy
dojrzejemy jako społeczeństwo, składające się z pojedynczych osób, do osądu
moralnego - konkretnego człowieka, z jego imieniem, nazwiskiem, a nie osobnika przedstawiciela
bezkształtnej masy, która nazywa się np. Niemcy? Skutkiem wojny, wywołanej
przez hitlerowskie Niemcy, było wypędzenie, ucieczka, wysiedlenie, ujęte jako
kategoria wartościująca, nie opisująca. Istotne jest to, że wyrzucenie czy zmuszenie w jakiś sposób człowieka
do opuszczenia jego domu bez prawa powrotu jest aktem zabierania mu, bez jego
osobistej winy, tego domu. Stoją za tym międzynarodowe traktaty, ale też
decyzje grup społecznych, naczelników miast, nie zawsze usprawiedliwione.
Co robić z pamięcią? Może lekarstwem
jest pielęgnowanie w sobie prywatnych naszych własnych placówek dyplomatycznych.
One rodzą się z każdym następnym pokoleniem. Bywało często tak, że ojcowie
stali naprzeciw siebie z bronią, a ich dzieci się przyjaźnią, nie mówiąc o
wnukach, bo takie jest życie, stale odnawiające się. Wybaczenie też jest
możliwie wcześniej, kiedy tylko zaistnieją ku temu warunki. Zwykłe zmęczenie
nieustającym napięciem psychicznym związanym z wrogością (jeśli się jej nie
podsyca), refleksja – czyj jest ten dom, w którym mieszkam i zastawa stołowa,
szafy – wbrew pozorom częsta u naszych przesiedleńców ze wschodu, którzy zajęli
na mocy międzynarodowych porozumień po przyjeździe domy niemieckie. Potrzeba
ekonomiczna – ludzie są sobie przydatni, mają zawód, wiedzę niezbędną do
funkcjonowania społeczności, zwłaszcza małej.
W wyniku migracji ludności po wojnie
na naszych terenach, jej prawie stuprocentowej wymiany, jak w Witnicy, gdzie
mieszka pan Czarnuch, dokonała się ogromna przemiana kultur. Ludzie musieli się
dostosować, skoro dane im było żyć w tym miejscu. Musieli też sobie wszystko
poukładać, nie tylko w obejściu, także w
psychice. Nadal to robią, każde pokolenie. Może dojrzały już czasy, i
okoliczności polityczne, do przyznania się do win, małych i dużych, głośnego,
przed sobą i przed innymi. Wysłuchania, chęci do słuchania strony przeciwnej, wzajemne
opowieści dużo zmieniają (jeśli się nie jest zapiekłym w nienawiści i
uprzedzeniach – tak też bywa). Niemieckie jabłonie są świadkami dzieciństwa
niemieckich międzyrzeczan czy witniczan, dzisiaj nam rodzą jabłka, co
nie znaczy, że nie mają prawa pod nimi płakać – jako pamiętających swoje
szkolne przygody w sadach, przyjezdni goście. Zapisuję sobie słowa pana
Zbigniewa Czarnucha – żeby propaganda, ideologia nie pozwalała nam
zamknąć oczy na PRAWDY, chodzi o prawdy mnogie o wielu obliczach, niemające pretensji do jedynej
słuszności, przez to niepokorne. Być może też niewygodne, niedające się
okiełznać aktualnej formacji umysłowej czy politycznej… One – mnogie prawdy,
nie powinny zniknąć w procesie pojednania, które takim będzie pod warunkiem
obopólnej, wzajemnej i proporcjonalnej
szczerości. Każdy może być ambasadorem Samozwańczych konsulatów i powinien –
myślę, nim być. Brać odpowiedzialność za to, co pomyśli o nas ktoś z innego kraju, jakie
wnioski wysunie na podstawie kontaktu z nami osobiście. Nasza godność osobista
i narodowa… poziom kultury… europejskiej, bądź co bądź. Nasze człowieczeństwo,
w którym zawiera się nasza narodowość, nie odwrotnie… Nazywa się to wykładnia
historii, i teraźniejszości, w przestrzeni publicznej. Mówić Prawdy między
braćmi schengenowcami, wykorzystywać po to bliskość, brak granic (kamiennych),
żeby mówić sobie prawdy… W sposób szczery, czasem twardy i przyjazny. Bo na
równych prawach.
Iwona Wróblak
maj 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz