poniedziałek, 2 stycznia 2017

Nasz Woodstock. Byłam, widziałam

            Samochód zostawiamy na parkingu przy Lidlu w Kostrzyniu. Widoczna jest policja polska i niemiecka. Podobno jest to ok. 50. tys. niemieckich fanów tego największego w Europie koncertu. Mówią nam, że na Woodstock, żeby dojechać, najlepiej wsiąść w autobus, specjalne dowożą na miejsce. Za złotówkę. Gromada nas wsiada. Młodzi ludzie z dredami, w kapeluszach, ale jest też pani ok. sześćdziesiątki. – „Ja też chcę tam jechać” – mówi. My  z Anią najpierw planujemy zjeść coś w Pokojowej Wiosce Kriszny. Pamiętam ich sprzed kilku lat, kiedy koło Klubu Garnizonowego za kilka złotych można było spróbować pysznie przyrządzonych wegetariańskich bułek z czymś tam. Pytamy o Wioskę, jednocześnie rozglądając się po kilkuhektarowym placu przed sceną. Jest popołudnie, ale tu muzyka ze sceny idzie bez przerw. Stamtąd słyszymy zachrypniętego już Jurka Owsiaka. Przyznam się, że dla  niego tu jestem, z szacunku dla tego człowieka, który wiele robi – dla Polski, dla ludzi, dla młodzieży. I z ciekawości, chcę mieć własne zdanie, powiedzieć – byłam, widziałam.
            Mrowie ludzkie, nie wiem, ile tysięcy tu jest, ale na pewno powyżej setki. Idziemy główną „aleją”, po obu stronach stragany z pamiątkami – wisiorkami, koszulkami, są jakieś bębenki. Mijamy Punkt Konsultacyjny, gdzie udziela się porad, udziela pomocy narkomanom. Wszędzie napisy: Stop  narkotyki, Stop przemoc. Widoczni są ludzie z Pokojowego Patrolu, policja i grupy ochroniarzy, Punkty udzielania pierwszej pomocy medycznej, karetki pogotowia.
            Wioska Kriszny jest na górce. W powszechnej opinii tutaj jest to miejsce, gdzie dają jeść. Włączamy się w potok ludzki wchodzący na wzniesienie z widocznymi białymi namiotami. Chętnym rozdawana jest darmowa woda mineralna. Księża katoliccy na drodze udzielają komuś błogosławieństw, rozdają kieszonkowy Nowy Testament. Pniemy się w górę. Morze kolorowych namiotów większych i mniejszych po obu stronach ścieżki. Na górze dźwięki hinduskich bębenków, zapach szafranu. Kolejko po jedzenie są wielkie, do punktów wydawania w kilku rzędach. Tutaj wszystko jest na wielką skalę. Jak to wszystko ogarnąć? Mijaliśmy już parkingi z samochodami, rzędy kranów z wodą do mycia, niekończące się sznury przenośnych toalet. Wszystko dla mnóstwa ludzi z wielu narodowości. Nad namiotami łopoczą napisy informujące, skąd są ich mieszkańcy. Wypatruję międzyrzeczan, na  pewno tu są. Zatrzymują nas młodzi chłopcy z Białegostoku. Chcą, żeby podpisać listę sprzeciwiających się dyskryminacji rasowej. W wielkim namiocie młodzi adepci Hare Kriszny tłumaczą wykład jakiegoś anglojęzycznego guru. Potem jest czas na pytania. Są słuchacze. W innym namiocie można potańczyć w takt dźwięków conga, poćwiczyć jogę, kupić sari czy  książkę. Te ostatnie są na różnym poziomie, również dla bardzo wtajemniczonych. Młode sprzedawczynie są miłe, Ania kupuje książkę o kuchni hinduskiej i „Opowieści wedyjskie”, obie stosunkowo niedrogie i pięknie wydane.
            Powoli schodzimy w dół. W namiotach, po obu stronach ścieżki, w okolicznym lasku ludzie odsypiają noc z koncertem. Czeka ich jeszcze jedna. Mogę sobie tylko mgliście wyobrazić ich emocje, przeżycia na tej mekce polskiego rocka. Ściągają tu z krańców Polski. Tutaj mogą wykrzyczeć, wyskakać swoją witalność, spotkać ludzi podobnych sobie. Na koncercie organizowanym przez ich uwielbianego Owsiaka. Mnie by tu nieco przeszkadzała, przyznam, ta ilość decybeli, jaka tu w nocy pewnie będzie wybrzmiewać. Chociaż był minionej nocy grany przez Orkiestrę Kameralną Vivaldi. Dzisiaj też muzyka na pewno będzie dobra, choć inna, ktoś mi mówił, że na „metalu” jest z dziesięć rodzajów.
            Powiem tylko, że ja tutaj, wśród w lwiej części młodych ludzi, czuję się bezpieczna. I przede wszystkim podziwiam Jurka Owsiaka i jego współpracowników za dzieło logistyczne tego przedsięwzięcia.
            I jeszcze jedno. Czy tu jest piwo. Tak, jest. Ale, jak powiedział mi kilka lat temu jeden młody człowiek - każdy przyjeżdża tu, po co chce. Jeżeli chce się upić, zrobi to nie także nie wyjeżdżając z domu. Ale większość, wielka większość przyjeżdża tu naprawdę – po coś innego. Jestem o tym przekonana.


Iwona Wróblak
wrzesień 2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz