sobota, 7 stycznia 2017

Teatr – z dziecięcym aktorem w roli głównej

            Próba spektaklu „Świniopas Teatru Szkolnego „Ananas” z S. P. nr 2. szlifowanie scenek. Dzieci znają już swoje role. To już któryś z kolei spektakl zrealizowany w ciągu 10 lat działalności Teatru. Z paniami instruktorkami – Marią Sobczak – Siutą i Hanną Barczewską rozmawiamy o idei teatry szkolnego. Na widowni w mroku przysiadł były uczestnik przygody teatralnej z „Ananasem” Konrad Cwener. Już nie jest w podstawówce, ale  nadal coś go tutaj ciągnie. Przynależność do Teatru stała się w S. P nr 2  jakby „dziedziczna”. Konrad przyprowadził kiedyś na którąś z prób swoją siostrę Monikę. Inna z byłych „aktorek”, teraz już studentka Dominika Woźniak jest z kolei siostrą dzisiejszej gimnazjalistki Marty (która gra także w Kabarecie), zaczynała jako sześcioletnie dziecko. Co ich tu trzyma, skoro jest maj, można pojeździć na rolkach, na rowerze. A one przychodzą na teatr... – pytam je – dzieci, trochę spłoszone odpowiadają: no bo tu jest fajnie...Taka fama idzie z roku na rok w szkole, że tu się można powygłupiać, pożartować, słowem – świetnie pobawić. Nie ustępuję, pytam konkretnie, Tomka Jezierskiego, odtwórcę roli niemieckiego księcia w „Świniopasie” – co ci to daje? – No, mówi, trochę podciągnąłem się w niemieckim. Karolina Wójcik, świetna recytatorka mówi, że nauczyła się wyrażać uczucia, smutek, płacz, na przykład. Inna dziewczynka dodaje – ja wyraziściej się śmieję. Najmłodsza sześcioletnia Oliwka nie wie jeszcze, jak to ująć w słowach, że lubi i chce tu przychodzić, żeby bawić się z innymi dziećmi i paniami instruktorkami w teatr, ale ma roześmiane oczy. Ktoś inny chwali mi się – a ja grałem w „Wielkiej Stopie”. To  ich teatr, dla nich robiony. Tu powstają nowe więzi, tu jest się w zespole, przeżywa przygodę, chociaż do końca pewnie nie są świadome magii desek scenicznych, jaka już ich być może oplotła. O tym rozmawiam z paniami instruktorkami. Pani Maria Sobczak – Siuta dodaje z całą powagą – tutaj przygotowuje się dzieci do odbioru kultury jako takiej.
            Po co teatr w szkole? Pani Barczewska – jak się powie, po to żeby dbać o ogólny rozwój dziecka, to będzie slogan, ale taka jest prawda. Rozwój dziecka właściwy jego cechom osobowości. Chodzi o to, żeby rozwinąć w dziecku to, co jest najbardziej wartościowe, a często jest ukryte.
            Równie ważne jakościowo jak sam finał – spektakl (jeżeli nie ważniejsze) są próby i ćwiczenia przed spektaklami. Dzieci mają pokazać swoje emocje, zagrać, strach, radość, zdziwienie. Emocje można kształtować od bardzo wczesnego wieku, trzeba tylko uruchomić wyobraźnię dziecka, sprawić, by umiało je wyrazić. Każdy z nich robi to inaczej. Dzieci kochają te ćwiczenia, same wymyślają zdarzenia i ich dalszy ciąg. Czasem jest to o wiele ciekawsze niż sam spektakl, który powstaje. Ale spektakl trzeba zrobić, bo one muszą się pokazać. Emocje muszą się sprzedać. To ważne, aktor nie może istnieć dla samego siebie. Człowiek musi zaistnieć na scenie – podjąć tą decyzje o zaistnieniu, nauczyć się bycia w świecie. Musi mieć swoich słuchaczy i  widzów.
            Panie są nauczycielkami. To już się nigdy nie zmieni u nich. Toteż nie podejrzewam ich o przypadkowość, działają zgodnie z programami dydaktycznymi i wskazówkami z kursów dla instruktorów teatrów szkolnych. Wieloletnim doświadczeniem pedagogicznym. Dla dobra dzieci, z myślą o  ich dorosłym życiu.
            Pani Barczewska – dziecko ma się tutaj bawić. Ma też nauczyć się uświadamiania sobie własnych emocji. Trzeba dbać o wyrazistość wypowiedzi, dykcję, ale bez przesady, to nie jest naszym celem. Czasem nasze doświadczenie pedagogiczno – belferskie przeszkadza – to jest teatr szkolny, trzeba umieć się oddzielić. Dzieci nie chcą być oceniane tak jak w szkole, szukają u nas czegoś innego, normalnego. My również postrzegamy dziecko inaczej, staramy się, jako partnera do budowania wspólnego przedstawienia, do wspólnej zabawy. Pani pyta o satysfakcję zawodową, czyli co my z tego mamy – dla nas również to radość – tworzenia nowej rzeczywistości teatralnej, jakiegoś własnego obrazu. Przekazywania własnych emocji, własnych doświadczeń. Szukanie odpowiedzi na pytania, które nurtują każdego. A których jeszcze bardzo dużo pozostaje... – Dużo tematów na nowy scenariusz – wtrącam. – Właśnie dzieci pomagają nam znaleźć odpowiedzi na nie, na pytania. Jakby nie one, dzieci, to byśmy nigdy tego świata nie stworzyły, tych odpowiedzi nie znalazły, były dużo, dużo uboższe...
            Kreacje bajkowego świata dzieci, świata, który sam jest naturalnym teatrem.
            W teatrze musi być element magii, coś musi zaczarować, oparty jednak jest na elementach prawdopodobieństwa psychologicznego i na archetypach. Spektakle „Ananasa” mówią o wewnętrznych przeżyciach dziecka, o jego strachach, sukcesach i porażkach. O samotności i o odrzuceniu dziecka – z wielu powodów, o świecie dorosłych, który często jest obok, chłodny i nieprzyswajalny, z którym dziecko komunikuje się niedostatecznie. Albo wcale. W przelocie tylko pojawiają się jakieś emocje widz ogląda akcje w sztuce teatralnej jak splot mnogości wątków, kotłują się one w umyśle dziecka, a jego pragnieniem jest tylko to, by zaistniała miłość. Te spektakle mają być w założeniu zabawą, noszą jednak bagaż wielu funkcji, i  wychowawczych, i tych kulturalnych.  Są również dla dorosłych, do przemyślenia.
            W czasie pracy nas spektaklem nastaje taki fajny moment, kiedy dzieci zaczynają się bawić, cały czas pracując z nami nad realizacją scenariusza. Zapamiętują ważne słowa – klucze z tekstu i na tej podstawie improwizują.
            Jak zrobić pastisz z bajki, żeby nie była zbyt dydaktyczna? Pani Sobczak – Siuta jest autorką scenariuszy, pomysłodawczynią większości spektakli „Ananasa”. Bazuje się oczywiście na klasyce literatury dziecięcej, ale nie tylko. Czasem inspiracją jest scena z filmu.
            Kiedy szukamy pomysłu na spektakl, chcemy, żeby był on o tym, co przede wszystkim dzieci interesuje, co jest im bliskie. To nie może być teatr zrobiony na bazie gotowego tekstu, co do szczegółu wypracowany, w gruncie rzeczy odtwórczy. Będzie to teatr sztuczny, bez przeżyć, emocji dziecięcych, które są najważniejsze.
            Długo jeszcze rozmawiam z paniami Barczewska i Sobczak – Siutą o kuchni teatralnej, specyfice trudnej sztuki robienia spektaklu z dziecięcym aktorem, który powoli dojrzewa do kolejnych ról. O sprawach warsztatowych, dykcji, sposobach obsady ról. I główna myśl, poprzez wszystkie te  działania – jak wydobyć z dziecka rzeczy najistotniejsze dla jego rozwoju, jak mu pomóc stać się silnym, dojrzałym człowiekiem. Zapewnić chwile radości, spełnienia, które potem być może długo będzie pamiętało. I jeszcze jedna refleksja. Może ten Konrad siedzący na pustej widowni, widz, którego się do teatru nie zagania siłą, inne dzieci przyprowadzające tu swoje rodzeństwo – do odbioru i uczestnictwa w sztuce z wysokiej półki... to jest sukces. Co zdarza się w szkole, gdzie kipią emocjami serca dziecięce, gdzie jest się razem i jest fajna zabawa. Jest miejsce na scenie dla każdego dziecka, bowiem każda rola jest ważna, nawet ta najmniejsza. Ważny staje się świat i ta małą osoba, która jest w  jego środku. Teatr uczy prawdy o odpowiedzialności w  znajdowaniu sobie miejsca w środku sceny, a magia daje siłę wyobraźni, by je sobie stworzyć... W komunikacji z innymi, z aktorami, czego też uczy scena, by dobrze zagrać, przekazać, być przekonywującym, ważnym...
            Rozmowa z paniami to kopalnia wiedzy o teatrze, o dzieciach, o psychice ludzkiej. Mówią o sobie, że są amatorkami jako instruktorki, bo to  amatorski teatr szkolny, gdzie nie ma atelier, garderoby i wielu innych rzeczy, które mają teatry zawodowe. Ale tutaj są dzieci – to ważne, i ich świat, fascynujący, inny od naszego dorosłego, watry tego, by go poznać, napisać o nim sztukę – z dziecięcym aktorem w roli głównej.


Iwona Wróblak
czerwiec 2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz