poniedziałek, 9 listopada 2015

pARTyzant. Gitara jak fortepian

            Czekaliśmy z utęsknieniem na kolejną w Klubie Muzycznym „Kwinto” wizytę pARTyzanta, czyli Krzysztofa Toczko z (bardzo) uzdolnionym synem perkusistą-bębniarzem Mikołajem. Uczta gitarowa w „Kwinto”, ojciec i syn. Doskonale zgrani. Towarzyszył im Przemek, który także zagrał kilka taktów na gitarach.
To był uroczy wieczór. Nasze zdumienie maestrią opanowania gry na gitarach (różnej wielkości) było wielkie. Gitara jak skrzypce czy kwartet skrzypcowy… Słodkie krystalicznie czyściutkie niczym łza czy krople rosy tony „Sommertime”, znanego standardu, srebrzyście i łagodnie nam obiegały zakola zabytkowych murów Klubu Muzycznego, w którym już tak wiele muzycznego dobra się działo. Gitara – że całą orkiestrą jest – to już słyszałam od  zawodowych klasycznych muzyków, tutaj naocznie i nausznie się o tym przekonaliśmy. Dominanta, to był tylko motyw – refren, chociaż brzmiał -  jeszcze będzie nam długo – w uszach, kilka taktów, oddawany zazwyczaj poprzez śpiew sopranowy czy tenorowy. Cichy tusz perkusji do tej „orkiestry”, nie-przeszkadzający nam w degustowaniu (też sprawa bardzo dobrego nagłośnienia koncertu). A na końcu głośne frazy - dzika uciecha muzyka z  dźwięków jako takich, że są, że istnieją, więc trzeba je eksponować!.
            Krzysztof Toczko to rzeczywisty multiinstrumentalista, jego gitara ma (tylko) dwa gryfy, a brzmi czasami jak organy… pARTyzant czyli inspiracje stale buzujące w uszach i umyśle wykonawcy, sięganie do muzyki i sztuki klasycznej jako takiej, motywów jak lilie w architekturze, jego własne wariacje na zadany sobie temat, który, jak przypuszczam, świdruje w mózgu i domaga się eksplikacji. Taka filharmonizująca gitara Toczkowa…
            W konwencji reggae’owej żartobliwy madrygał (profesjonaliści mogą żartować ze wszystkiego), o tym że pozory mylą – tylko technika gry nie  oszukuje, i umiejętności. A muzyka, trawestując temat, składa się przecież – być może – tylko z dźwięków… Motywy standardów jazzowych też w  madrygałowej formie – i znowu – żeby tak się bawić – trzeba UMIEĆ się bawić…
             W końcu nastała nam się pora na rock-end–rolla, że zrymujemy… Mocne rytmy, dużo dźwięków, przynależnych stylowo gatunkowi, ale jakże dobrze wykonanych. Zanurzeni w nich dosłownie muzycy jak w chmurze, solówki na perkusji – nie widać było prawie Mikołaja, który lubi bębnić, wśród  swoich talerzy, wtórowali sobie z Krzysztofem, improwizacje dla uciechy widowni i na pewno swojej własnej…
            O tej inspiracji… Co może nią być? Jak mówili mi wielokrotnie muzycy występujący w „Kwinto”, dosłownie wszystko. Każdy dźwięk występujący w przyrodzie, tej naturalnej i wytworzonej przez człowieka. Dostrzegają w nich materiał na frazy muzyczne. Stara maszyna do pisania, odgłos uderzania w klawisze i przesuwanie tabulatora. Urzeka ich płaskość tych dźwięków… Każdy z takich memów, odpowiednio ustawiony w  towarzystwie innych, może stworzyć fragment zdania muzycznego, trzeba to tylko (??) usłyszeć. I zagrać…
            Dwugryfowa gitara tutaj to fortepian organowy. Świetnie słychać każdą jej nutkę. Jest obła, starannie oddzielona od innych nut mikrometrami. Jak  greckość „Zorby”, to strzelista, jak kolumny doryckie i mocno grzejące greckie słońce starożytnych wysp. Tamtejszy folklor klasycznej europejskiej kultury, jej muzyki i teatru, literatury. Za sprawą tej dwugryfowej gitary Krzysztofa mogliśmy na (długi mentalnie) moment poczuć się Grekami, czyli spadkobiercami naszej kulturowej kolebki. Byliśmy na chwilę pod Akropolis, budowla była przez nas na koncercie przyswojona.
            Nieco nut psychodelicznych, refleksyjnych, staranie wybranych, myślę, że ze świadomością potrzeby wyboru… Muzyka absolutna, jak mi ktoś mówił, nie-interpretowalna werbalnie, do słuchania bezmownego, czyli tam, gdzie jest już czysta sztuka muzyczna.
Czytelne i czyściutkie ścieżki muzyczne, gitara – partytura. Gitara jak harfa czy moog. Bębnić w pudło Gitary pałeczkami, ołówkami, jak w cymbały… Jimi Hendryx – mentor Krzysztofa, myślę, miałby w Krzysztofie kolegę, równorzędnego partnera. Słyszymy również jeden z utworów słynnego gitarzysty, oczywiście w interpretacji naszego gościa, który naznaczył kompozycje swoim niepowtarzalnym stylem – jest w nim wiele pokory wobec wzorca czy inspiracji, i dążenia do wierności idei utworu. Ze słynnymi Hendryxowymi solówkami, które współcześnie brzmią równie urokliwie, subtelnie i czule – z miłością do gitary i jej strun. Czułego zatapiania się w efekcie, jaką daje ich używanie.


Iwona Wróblak
październik 2015





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz