pARTyzant. Gitara jak fortepian
Czekaliśmy z utęsknieniem na kolejną
w Klubie Muzycznym „Kwinto” wizytę pARTyzanta, czyli Krzysztofa Toczko z
(bardzo) uzdolnionym synem perkusistą-bębniarzem Mikołajem. Uczta gitarowa w
„Kwinto”, ojciec i syn. Doskonale zgrani. Towarzyszył im Przemek, który także
zagrał kilka taktów na gitarach.
To
był uroczy wieczór. Nasze zdumienie maestrią opanowania gry na gitarach (różnej
wielkości) było wielkie. Gitara jak skrzypce czy kwartet skrzypcowy… Słodkie
krystalicznie czyściutkie niczym łza czy krople rosy tony „Sommertime”, znanego
standardu, srebrzyście i łagodnie nam obiegały zakola zabytkowych murów Klubu
Muzycznego, w którym już tak wiele muzycznego dobra się działo. Gitara – że
całą orkiestrą jest – to już słyszałam od zawodowych klasycznych muzyków, tutaj naocznie
i nausznie się o tym przekonaliśmy. Dominanta, to był tylko motyw – refren, chociaż
brzmiał - jeszcze będzie nam długo – w
uszach, kilka taktów, oddawany zazwyczaj poprzez śpiew sopranowy czy tenorowy. Cichy
tusz perkusji do tej „orkiestry”, nie-przeszkadzający nam w degustowaniu (też
sprawa bardzo dobrego nagłośnienia koncertu). A na końcu głośne frazy - dzika
uciecha muzyka z dźwięków jako takich,
że są, że istnieją, więc trzeba je eksponować!.
Krzysztof Toczko to rzeczywisty multiinstrumentalista,
jego gitara ma (tylko) dwa gryfy, a brzmi czasami jak organy… pARTyzant czyli
inspiracje stale buzujące w uszach i umyśle wykonawcy, sięganie do muzyki i
sztuki klasycznej jako takiej, motywów jak lilie w architekturze, jego własne
wariacje na zadany sobie temat, który, jak przypuszczam, świdruje w mózgu i
domaga się eksplikacji. Taka filharmonizująca gitara Toczkowa…
W konwencji reggae’owej żartobliwy
madrygał (profesjonaliści mogą żartować ze wszystkiego), o tym że pozory mylą –
tylko technika gry nie oszukuje, i
umiejętności. A muzyka, trawestując temat, składa się przecież – być może – tylko z dźwięków… Motywy standardów
jazzowych też w madrygałowej formie – i
znowu – żeby tak się bawić – trzeba UMIEĆ się bawić…
W końcu nastała nam się pora na
rock-end–rolla, że zrymujemy… Mocne rytmy, dużo dźwięków, przynależnych stylowo
gatunkowi, ale jakże dobrze wykonanych. Zanurzeni w nich dosłownie muzycy jak w
chmurze, solówki na perkusji – nie widać było prawie Mikołaja, który lubi
bębnić, wśród swoich talerzy, wtórowali
sobie z Krzysztofem, improwizacje dla uciechy widowni i na pewno swojej
własnej…
O tej inspiracji… Co może nią być?
Jak mówili mi wielokrotnie muzycy występujący w „Kwinto”, dosłownie wszystko.
Każdy dźwięk występujący w przyrodzie, tej naturalnej i wytworzonej przez
człowieka. Dostrzegają w nich materiał na frazy muzyczne. Stara maszyna do
pisania, odgłos uderzania w klawisze i przesuwanie tabulatora. Urzeka ich
płaskość tych dźwięków… Każdy z takich memów, odpowiednio ustawiony w towarzystwie innych, może stworzyć fragment
zdania muzycznego, trzeba to tylko (??) usłyszeć. I zagrać…
Dwugryfowa gitara tutaj to fortepian
organowy. Świetnie słychać każdą jej nutkę. Jest obła, starannie oddzielona od
innych nut mikrometrami. Jak greckość
„Zorby”, to strzelista, jak kolumny doryckie i mocno grzejące greckie słońce
starożytnych wysp. Tamtejszy folklor klasycznej europejskiej kultury, jej
muzyki i teatru, literatury. Za sprawą tej dwugryfowej gitary Krzysztofa
mogliśmy na (długi mentalnie) moment poczuć się Grekami, czyli spadkobiercami
naszej kulturowej kolebki. Byliśmy na chwilę pod Akropolis, budowla była przez
nas na koncercie przyswojona.
Nieco nut psychodelicznych, refleksyjnych,
staranie wybranych, myślę, że ze świadomością potrzeby wyboru… Muzyka absolutna, jak mi ktoś mówił,
nie-interpretowalna werbalnie, do słuchania bezmownego, czyli tam, gdzie jest
już czysta sztuka muzyczna.
Czytelne
i czyściutkie ścieżki muzyczne, gitara – partytura. Gitara jak harfa czy moog.
Bębnić w pudło Gitary pałeczkami, ołówkami, jak w cymbały… Jimi Hendryx –
mentor Krzysztofa, myślę, miałby w Krzysztofie kolegę, równorzędnego partnera.
Słyszymy również jeden z utworów słynnego gitarzysty, oczywiście w interpretacji
naszego gościa, który naznaczył kompozycje swoim niepowtarzalnym stylem – jest
w nim wiele pokory wobec wzorca czy inspiracji, i dążenia do wierności idei
utworu. Ze słynnymi Hendryxowymi solówkami, które współcześnie brzmią równie
urokliwie, subtelnie i czule – z miłością do gitary i jej strun. Czułego zatapiania
się w efekcie, jaką daje ich używanie.
Iwona
Wróblak
październik 2015
październik 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz