wtorek, 10 listopada 2015

Trash story


            „Trash story”. Spektakl Lubuskiego Teatru z Zielonej Góry na scenie Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury. Reżyseria: Marcin Liber, scenografia: Grupa Mixer, Marcin Liber, muzyka: Aleksandra Gryka, kostiumy: Grupa Mixer, dramaturgia: Michał Pabian. W dosłownym tłumaczeniu – historia trash  czyli historia śmieci, tandety, bzdury, szmiry, kiczu, hołoty, mizeroty, tanizny…

            Bardzo mocny spektakl. Przejmujący. I dobry… Niestroniący od mocnych wyrazistych scen, ze swoim biologizmem, seksualnością. Traktujący serio widza. Filmowy teatr z mnóstwem wymiarów i odniesień. Nie tylko, jak czytaliśmy na plakacie, o spuściźnie historycznej miejsca Grünberg. Powiedziałabym – uniwersalnym spadku kulturowym, z uwagi na przykład na ostatnią scenę, kiedy kobiety niemieckie widzimy przebrane w kostiumy etnograficzne. Stają się KOBIETAMI w ogóle, strażniczkami ognia, matriarchatu… Dopiero jako takie Żołnierzowi błąkającemu się między światami zdejmują założony zamiast nieśmiertelnika klucz od domu – upupiający, dziecięcy klucz (zabierali go ze sobą wypędzeni) i zakładają ten pierwszy wisior na powrót. Dopiero po tym symbolicznym akcie odzyska swoją żołnierską godność. A etnograficzna Czarownica zabierze Klucz do Domu. Będzie tam  pasował.
            Wielki stół rodzinny jest centrum akcji. Nad nim, i pod nim, przed Nim – rozgrywa się Scena. Na nim siadają opowiadając niemieckie kobiety w  przedwojennych sukniach z kołnierzykiem jak w mundurkach… Są podobne… Są Ursulkami… Przy nim siada współczesna rodzina, on – ten stół – jest  tłem. Budulcem. Jest jak soczewka.
            ŻOŁNIERZ, on jest nie tylko niemiecki… On jest urodzony przez Matkę (matkę-polkę?...), każdy mężczyzna jest synem matki, jej maleńkim synkiem. To one wychowują przyszłych żołnierzy… Ten jest na wpół szalony, samobójca, pijak – topielec, który utopił się, bo nie chciał wracać walczyć na pustynię, ciało jego jeszcze nie zostało znalezione. Człowiek, który sprzeciwia się matce, temu że dla niej zawsze musi być bohaterem… Maleńki synek maltretujący swoją żonę… A to czasy (także) współczesne… Ludzkie (szalone) oblicze człowieka zabijającego…
            Chór niemieckich kobiet. Dopowiadający sobie historie rodzinne, zastygły w czasach przedhitlerowskich. Duchy niemieckiego Grünberg. To  miasto przecież ma swoją historię. Jest nią wybrukowane. Hitleryzmem, narodowosocjalistyczną ideologią. Pieśniami śpiewanymi na część Fuhrera z  okrzykami heil!! Z dumą wypisaną na ich zaciętych twarzach, dumą ze swoich synków noszących mundurki Hitlerjugend. (w ostatnich minutach wojny każących im je natychmiast zdejmować, bo jadą iwany). Ale nie tylko takie przecież. Te kobiety mają swoje indywidualne przenikające czasy wojenne pokojowe opowieści. O tym, czym się zajmowały (nie wszystkie popierały nazizm), kogo kochały. Współcześni gospodarze tych ziem mówią, że Niemcy przyjeżdżający do swojego Heimatu obejmują i całują drzewa… U nas to (zaledwie) trzy pokolenia, jeszcze drzew na tzw. Ziemiach Odzyskanych nie  całujemy… Nie nasza to wina, że Tu jesteśmy, to traktaty międzynarodowe… Wojna, polityka, przekleństwo, które czyni ze spokojnych ludzi i ich  przeżyć - śmieci, te trash…
            Pożegnałam się i poszłam do Stodoły - mówią kobiety kończąc swoje opowieści… Co tam się stało?? Czy ta stodoła jest jedwabna??? Ma ona  bardzo wielkie znaczenie w spektaklu, towarzyszą jej mocne efekty dźwiękowe i wizualne. Całe przedstawienie jest przeniknięte ludzkim cywilnym zupełnie (nawet każdy żołnierz zdjąwszy mundur jest cywilem) cierpieniem. Tkwi ono podskórnie w każdym strzępku myśli i uczuć, słowie, opowieści, nucie i takcie muzyki. Historia jest bolesna, składa się z cierpień, które omotują człowieka siatką zdaje się nierozrywalną. Generują następne cierpienia, możemy tylko BYĆ i je znosić… Ponosić konsekwencje. Jak Niemcy. To wyważony spektakl. Są w nim jasno wypunktowane przyczyny cierpień niemieckich wypędzonych – ideologia nazizmu przejęta i zaakceptowana przez większość narodu niemieckiego, i jej skutki – w postaci zemsty zwycięskich czerwonoarmistów na bezbronnej cywilnej niemieckiej ludności wschodnich Niemiec. Chór niemieckich kobiet, które wychowały niemieckich żołnierzy, a potem doznały cierpień, upokorzeń, gwałtów – od radzieckich żołnierzy jest bez przerwy obecny na Tej Scenie, towarzyszy współczesnej rodzinie zamieszkującej mieszkanie w Zielonej Górze (niem. Grünberg), one mieszkają wraz z nimi, słuchają ich rozmów, szepczą, współczują, s ą.  
            Ursulki. Prawie wszystkie tak mają na imię. Nie spoczną, dopóki - końcowa scena – współczesna kobieta w kirze (Matka i Żona żołnierza) nie  wetnie w ich trumnę tabliczki z Imieniem… Pochowa, odda cześć. I Synowi, którego ciało woda w końcu wyrzuciła na brzeg. Grecka tragedia. Scena jest  ziemią, może cmentarną, w każdym razie prawdziwą. O ziemi to sztuka. Ojcowiźnie.
            Teraz są na niej inni Jej gospodarze. Mają swoje troski. Wojna jest obecna zawsze w przedwojennym Grünberg. Pamięcią o Synu-bracie-mężu walczącym za-coś…Wojna to rozbita rodzina, martwy-nie znaleziony syn jest pod wielkim Stołem niczym inny wymiar, rozmawia jak podoficer werbunkowy ze swoim bratem o imieniu - Mały (świetna scena), ten z kolei przez telefon słucha swojego ojca z Ameryki. Małżeństwo jego rodziców rozpadło się z powodu syna - żołnierza, jego zaginięcia – bo matka- żona nie może pochować ciała. Mężczyzna – gestem obronnym, myślę - zanurza się w  wannie, tkwi w wodzie przez cały spektakl, aż do końca, do pogrzebu, kiedy nareszcie zasiądzie za Stołem, przy żonie. I porozmawia z synem, jedynym,  który mu jeszcze pozostał.
            Żona żołnierza – jej mąż, przywiązanie sadomasochistyczne obopólne, cierpienie ofiary ją podnieca?? Jaka jest prawda o Nich? O niej?? Kto to  wie… Jej szwagier, młodszy brat jej nie do końca umarłego męża, jest w niej zakochany… ile tu miłości-pożądania do niej, a ile nienawiści do brata, chęci dorównania, pragnienia zagarnięcia jego kobiety…
            Spektakl Lubuskiego Teatru z Zielonej Góry na długo zapadnie nam w pamięci. Dzięki dobrej grze aktorskiej, ciekawym scenariuszu, uczciwości w dopowiadaniu rzeczy prawie do końca. Ten wieczór z zielonogórskim teatrem na pewno nie był zmarnowany.


Iwona Wróblak
listopad 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz