Mechanicy Szanty
czyli w o kulturze morskiej i wodniackiej
Jak mówi
Henryk Czekała, solista „Mechaników Szanty”, takie kluby muzyczne, jak „Kwinto”,
ostatnio w Polsce powstają. Miejsca,
gdzie się gra muzykę akustyczną na żywo.
Tak jak w
Międzyrzeczu. Kameralne pomieszczenia, ze sceną w środku, może nieco ciasne –
na koncertach zbiera się tu multum ludzi – ale przytulne, naznaczone dekoracją z –
prawdziwymi – czarnymi płytami winylowymi i instrumentami (też prawdziwymi). Ze
specyficznym klimatem, jakiego nigdzie poza tym miejscem nie ma w naszym
mieście, za sprawą atmosfery muzycznej od początku pieczołowicie tkanej przez
właścicieli Klubu. Miał być muzyczny ten klub – i taki jest.
Szanty
klasyczne to pieśni pomagające w pracy. W XVIII i XIX w. śpiewane były na żaglowcach,
w celu synchronizacji wykonywanych na nich czynności, często monotonnych. W zależności od
rodzaju pracy pieśni posiadały swoje specyficzne tempo, inne ono było podczas
wciągania żagli – charakteryzujące się krótkimi
szarpnięciami lin, odmienne przy mozolnej pracy przy pompach czy załadunku towarów.
Dzisiaj
mamy tu tawernę żeglarską. Dla odmiany po, czasami mocnych, uderzeniach rockowych
w poprzednich koncertach. Panowie Mechanicy Szanty też żywo grają, śpiewają. Rytmicznie,
równo. Profesjonalnie. Nic dziwnego, zespół istnieje już bardzo długo, 28 lat.
Powstał w 1985 r. Skład zespołu: Wspomniany szef – solista Henryk Czekała (dobrze
śpiewający, mimo – jak mówi – braku szkolnego przygotowania) pseudo: „Szkot” z
Bytomia, Piotr Ruszkowski „Picek” z Michałówka pod Łowiczem, Jacek Ledworowski
„Fiskalny” z Bydgoszczy, Andrzej Berna „ Bebik” z Gdyni, Maciej Łuczak „Łysy” z
Wielunia i Michał Karczewski „Misiek” z Warszawy. Gitary klasyczne,
elektryczne, akordeon, banjo. Bez perkusji. No i ich głosy, czyli bardzo zgrany
zespołowy instrument. Zespół dojrzały muzycznie, grający po kilkadziesiąt
koncertów rocznie. Cieszymy się, że u nas zawitał.
Oni też
z miejsca rozpoznają przychylny dla akustycznego muzykowania klimat naszego
„Kwinto”. Koncert, z inicjatywy Klubu Wojskowego 17 WBZ, jest bezpłatny, ale myślę, że bilety na
ten rodzaj muzyki w „Kwinto” też by się dobrze sprzedawały.
Tradycyjne
wysmakowane szanty żeglarskie, czyli pieśni pracy. Śpiewane i nucone w czasie
długich dni na morzu. Do akompaniamentu skrzypków czy akordeonu, a czasami
blaszanych garnków, kiedy tylko tym „instrumentem” dysponowali marynarze.
Ludowe pieśni ludzi mieszkających nad wodą, opowiadające o ich życiu, ciężkiej
pracy, rozłące, też fascynacji morzem, przestrzenią nieba i wody, i ustawiczną tęsknotą
za lądem i rodziną. Opowiadają o rozległym horyzoncie fal i deskach pokładu
statku, domu żeglarza. Słonym oddechu bryzy.
Utwory
są instrumentalne, a’capella, komponowane czy przysposabiane przez wykonawców
według wzorów, które są dostępne też w Internecie. Zaczęli od harcerskich
inspiracji, poprzez żeglarstwo, wodniactwo, potem udział w Harcerskich
Warsztatach Kultury Marynistycznej. Teraz mają – przypuszczam – własny styl,
bardzo przekonujący folk, który czują, i umieją swoje pasje muzyczne przekazać
publiczności. Ballady, opowieści bardów stylizowane na dawne czasy, niektóre to
rzeczywiście stare piosenki, te anglojęzyczne śpiewane są z jakimś irlandzkim
akcentem – widzimy oczami wyobraźni dawnych majtków okrętowych umilających sobie
zajęcia przyśpiewkami.
Do
„Kwinto” przychodzą nie tylko ludzie młodzi. Także średnie i nieco starsze
pokolenie. Muzyka na żywo łączy ludzi. Można jej też słuchać w „Kwinto” w pomieszczeniach obok, gdzie jest
może wygodniej, przestrzenniej. Na telebimach śledzić, co się dzieje na scenie.
Ale większość ludzi w czasie koncertu
przychodzi pod scenę, by na stojąco pokiwać się do rytmu, poklaskać. Czasami z
piwkiem czy colą w ręku, na luzie, jak na Klub Muzyczny przystało.
Iwona Wróblak
styczeń 2014
styczeń 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz