poniedziałek, 30 listopada 2015

Tomek Nowaczyk i Paweł Reszela - humor bez znieczulenia



            Ponownie odwiedzam Klub Muzyczny „Kwinto”. Lokal konsekwentnie od swojego powstania co tydzień serwuje gościom sobotnie koncerty. Już słyszeliśmy tu wiele – jazz, rock, metal, blues… Właściciele „Kwinto” obiecywali też kabarety…
Tomek Nowaczyk z Kabaretu „Czesuaf” i Paweł Reszela, wytrawni showmani potrafiący przykuć uwagę widza prawie od pierwszej chwili. Poprawić humory dokumentnie wszystkim w polu swojej słyszalności. Półtora godziny dobrej zabawy.
            Bardzo bezpośredni humor, kameralny, używający dosadnych słów, co nie znaczy, że na niskim poziomie. To znaczy - niebawiący. Kabaret z gatunku stand up. Podobno w przeciwieństwie do kabaretu (klasycznego), stand-up opiera się bardziej na charyzmie wykonawcy oraz kontakcie z publicznością niż na dopracowaniu każdego wiersza ...  Myślę, że jednak polegało na opartym na praktyce i doświadczeniu swobodnym wymyślaniu na poczekaniu żartów, przez osobę z dużym poczuciem humoru… Wygłosić półgodzinny monolog, żeby nie nudził (cenna lekcja dla wielu VIPów), a na przykład - śmieszył…  Mowa potoczna też może być niegłupią literaturą… W każdym razie cel został osiągnięty, bisy były pożądane i egzekwowane.
Czy panowie przygotowując program, zapisują zasłyszane rozmowy, notują skrzętnie swoje przemyślenia… A dużo tam było myślenia jako takiego. Celnych uwag na temat stereotypów, których się kurczowo trzymamy, mimo ich śmieszności. Materiału kabareciarzom nie zabraknie… Jeżeli tylko nie będzie cenzury, o tej wewnętrznej mówię… Zdrowy śmiech jest dobry na zdrowie. Tomek Nowaczyk i Paweł Reszela. Kalka z życia codziennego. Przemawia. Lapidarna w formie, dotykająca sedna.
Humor bez znieczulenia. Upuszcza wentyla frustracjom, zapewnia odpowiedni dla psychiki dystans do siebie i świata. Lubimy kabarety. Co świadczy o naszej dobrej psychicznej kondycji. Śmianie się również z siebie, nie tylko z innych, to cecha polskiego kabaretu, stand up czy klasycznego.


Iwona Wróblak
czerwiec 2013

niedziela, 29 listopada 2015

Rysiek Riedel - Łyczkowy

            W „Kwinto” – inwestować w rock–end–roll… Powroty są cudowne… Wieczór Kwintowy w Międzyrzeczu Andrzejkowy. Fani „Łyczka”  zjednoczyli się dzisiaj szczególnie, bardziej niż kiedykolwiek, w zrealizowanym pragnieniu cieszenia się bluesem, tańcem i radością przebywania w  naszym międzyrzeckim Klubie Muzycznym. Byli tacy, co przyjechali tu dzisiaj na Kwintowe Andrzejki z dalszych okolic – na „Łyczka” i na piosenki „Dżemu”. Łukasz  Łyczkowski „Łyczek” po raz kolejny odwiedził nasz muzyczny przybytek. Z „Jam Band” zaaplikował nam, wiernym jego fanom, recital składający się z utworów pamiętnego Ryśka Riedla z „Dżemu”.
            Z przyjemnością odnotowałam, że Łukasz coraz bardziej umaszcza się w swoim stylu, z Ryśka bierze to, co jest kwintesencją wyczucia bluesa słynnego wokalisty. A że „Łyczek” ma TEŻ charyzmę, to zapowiada się dla naszej szerszej sceny muzycznej bardzo obiecująco. Oby w przyszłości to  nastąpiło - jak najbliższej…
Łukasz ma równie dużą wrażliwość, zdolność zauważania i odczuwania ważnych szczegółów naszego życia, jak Riedel, niespokojne przekonanie, że nie  wolno ich pomijać milczeniem. O konieczności artykułowania, śpiewania o tym. Wrażliwość nieobojętną, większe osobiste odczuwanie bólu i niepokojów świata. W takim też kierunku interpretuje teksty „Dżemu”, dynamicznie i ze zrozumieniem tego, o czym grali kilka dziesiątków lat temu, i co jest w nich aktualne. Myślę, jak wiele mamy talentów, osobowości scenicznych, bardzo zdolnych wykonawców, z których grona Krzysztof Pawłowski czerpie pełną garścią – zapraszając ich na koncerty do „Kwinto”, a wybiera zawsze dobrze, teraz tylko skorzystać z ogromnego wyczucia sceny muzycznej właściciela Klubu Muzycznego i zająć się promocją naszego lokalnego życia kulturalno - muzycznego…
            Andrzejki bardzo udane. Stara gwardia przyjaciół „Jam Band” pod sceną obecna w stałym dopingu wykonawców. Spotkanie przyjaciół, świetna zabawa i empatia ogólna aż bucha z gorących serc. Wspaniali ludzie powrócili – trawestując nieco przebój Riedla, to smutne, kiedy nie wracają konkretne osoby, ale ich charyzmę można odnaleźć wśród innych, ona nie umiera i nie odchodzi w niebyt. Pamięć o Ryśku jest nią, idea miłości i zrozumienia życia, najważniejszej w nim sprawy, która przyświeca bluesmanom i ich fanom.
            Energetyczny „Łyczek” od pierwszych sekund wniósł swoją osobą klimat najlepszych lat polskiego bluesa, zagarnął uwagę widzów. Formacja „Jam Band” świetnie towarzyszy wykonawcy, wspaniałe solówki na instrumenty klawiszowe, gitary. Jacek Filipek przyjechał ze swojego Sulęcina, gdzie tak wiele robi dla lokalnej kultury, także gra na bębenkach. Jest Jacek Borowiak, znany z animowania koncertów. Ludzie kultury naszej regionalnej dzisiaj w dużej ilości w „Kwinto”, dlatego ten wieczór jest bardziej szczególny niż zazwyczaj.
            Mocne rock-and-rollowe rytmy też są, na przemian z refleksyjnym bluesem, to ku afirmacji radości tańcem i ekspresją. Niebo – znów parafraza, nigdy nam nie pęknie, o ile będziemy – razem – słuchać bluesa, cieszyć się muzyką na żywo, tak długo jak będzie odskocznia, która nazywa się  międzyrzecki Muzyczny Klub. To się – pękanie - (czasami) dzieje w nas, w naszym wnętrzu… Warto o tym pamiętać (by nie zapomnieć…), że pęka czasami w człowieku niebo, razem z ziemią i przyległościami. Scalać Nieba pęknięte, frazy nut nam w tym mogą pomóc, muzyka ma w sobie klej, którzy uśmierza ból, ten egzystencjalny też. Stąd te ptaki, ich śpiew i umiejętność latania, za którą człowiek tęskni. Umiejętność zauważania wolności ptasich skrzydeł, konieczność zrozumienia wartości, jaką ma wolność skrzydeł w powietrzu. Żyjmy w zgodnie z ptakami… Być może, na pewno, ulecimy, bo cóż  to jest – latać?, umysł ludzki wiele może. Jak zechce.
            Wyśpiewać to – jest sztuką… Łukasz umie. Śpiewa całym sobą. To sceniczny człowiek, mający niesamowity kontakt z publicznością. Żyje szybko, jak na artystów-muzyków przystało. Dlatego świat czasami zdaje mu się spowolniony. Lunatyczny. To odwrócona podszewka prawdziwego pulsu, gdzie  intuicja – niezakłócona – dokładnie i błyskawicznie nazywa i wyczuwa zjawiska, zakreśla postawę wobec dziejących się rzeczy, wobec osób. Karmiony pogardą znajdź marzenia. Siebie znajdź. Poza dniem jutrzejszym i wczorajszym. Pobocznym.
            W „Kwinto” dzisiaj nie ma niczego poza muzyką. Muzyką na żywo. Bluesem głębinowym, Łyczkowym, któremu czasem pomagał na harmonijce ustnej Marcin Janas – kolejny nasz lokalny talent nieobjawiony do końca. Rock-end-rollem istotnym jako przestrzeń ekspresji. W życiu – jak śpiewał Riedel – tylko piękne są chwile. Od nas zależy, jak długo – w naszym życiu – będą trwały… Może – jako continuum – przerywane nie-chwilami, skokowymi zmianami z jednego poziomu na inny – rozwojem, zrozumieniem. Akceptacją. I pamięcią o ludziach, którzy – śpiewając, tworząc, dali nam  płaszczyznę do rozwoju osobistego.


Iwona Wróblak
listopad 2015





sobota, 28 listopada 2015

Lot Ikara 

            Premiera spektaklu Izabeli Spławskiej. Mała sala na dolnej kondygnacji w Szkole Podstawowej nr 3 w Międzyrzeczu. Premiera spektaklu „Lot  Ikara”, nominowanego - na Prezentacjach Powiatowych Dziecięcych Zespołów Teatralnych w ramach PRO ARTE 2013 do wojewódzkiego finału Prezentacji Dziecięcych Zespołów Teatralnych, także wcześniej jeszcze - do prestiżowego 34. Ogólnopolskiego Przeglądu Teatrów Dziecięcych i  Młodzieżowych „Dziatwa 2013”. W zeszłym roku Zespół Teatralny pani Spławskiej - spektakl „Najmniejszy bal świata” - został laureatem wymienionego Przeglądu odbywającego się w Łodzi.                                                                                                                                               
Pani Izabela Spławska jest nauczycielką języka polskiego, zajmuje się reżyserowaniem spektakli od kilku lat, z różnych festiwali i przeglądów zawsze przywozi nagrody, to dla naszego miasta, powiatu i województwa doskonała promocja lokalnej kultury na bardzo dobrym poziomie. Szczególnie ten  ostatni spektakl został wstępnie już doceniony przez profesjonalistów, ludzi zajmujących się zawodowo teatrem.
Sala w Szkole jest kameralna – to, jak powiedzieli mi młodzi aktorzy – stałe miejsce prób teatru, na które przychodzą bardzo chętnie. Uczestniczą w nim, sami po trosze kreują swoje role, są w tym temacie uważnie słuchani przez swoją nauczycielkę. Żyją swoim teatrem, jak mówią wprost – kochają to, za  sprawą swojej instruktorki ulegli tej magii, światowi Teatru, Sceny, Aktorstwa. Bycia razem, bycia Zespołem, w którym są sobie nawzajem potrzebni. Niektórzy są już gimnazjalistami, ale myśleć nie chcą o tym, że mogliby nie chodzić do pani Spławskiej, właśnie do niej, na teatr… Mają bardzo dobrą, chociaż młodą instruktorkę, ich guru, która posiada i odpowiednie ku temu wykształcenie, i zdolności, powiedziałabym – intuicję… Jej spektakle, jak  pamiętam, zawsze szły nieco w stronę groteski, były bardzo „teatralne”, rasowe, chociaż pracuje z dziećmi. Pytałam ich, czy rozumieją, o czym jest  zwłaszcza ten ostatni niełatwy spektakl, czy wiedzą, co grają. Wiedzą, nie tylko od swojej pani, trzeba mieć niesamowite podejście do dzieci, traktować ich z należnym szacunkiem, bez infantylizmu – bo dużo pracują i są zaangażowani, by osiągnąć taki efekt, biorąc pod uwagę rzecz jasna amatorski – co  wcale nie znaczy niedobry, charakter, jaki będą miały ich kreacje. Tego pewnie pani Spławska nauczyła się na studiach, a i wcześniej, pamiętam, przejawiała szczególne wyczucie teatru. I jego potencjału w dziecięcym aktorze.
„Lot Ikara”. Reżyseria i scenariusz Izabela Spławska na podstawie fragmentów dramatu dla dzieci młodzieży A.A. Wojtyszków „Historia pewnego przedmiotu” oraz wiersza Jacka Kaczmarskiego „Lot Ikara”, muzyka – Yann Tiersen „Childhood” z fimu „Goodbaye Lenin”, opracowanie plastyczne – Zespół. Aktorzy: Coś – Aleksander Ciślak, Widelec – Sara Krzyżanowska, Łyżki – Julia Prochera, Angelika Onichimowska, Nóż – Oliwia Konopa, GPS – Wiktoria Timoszenko, Cukierek – Julia Siemieniak, Portfel – Alicja Paruzel, Szminka – Maria Krawiec, Telefon – Emilia Łętowska, Wyścigówka – Julianna Cap, Lalka – Julia Tomaszewska, Pajac – Jakub Potyrcha, Papierek po Cukierku – Szymon Michalak, Opakowanie po Jogurcie – Julian Nestorowski, Puszka po Konserwie – Patrycja Daszkiewicz.
Święto teatru w S. P. nr 3. Na widowni zaproszeni goście, dyrektor Szkoły pani Donata Groll, nauczycielki, rodzice. Jesteśmy pod wrażeniem dzieła, które stworzył Zespół. Sugeruję, żeby je pokazać też innym szkołom, mieszkańcom Międzyrzecza, bo zasługuje. Jak dowiaduję się, będzie grane w  czerwcu w Międzyrzeckim Ośrodku Kultury. Już po pierwszym wejściu aktorów daje się zauważyć Formę, teatralne ustatycznienie Sceny, jej  uszeregowanie w sektory, w których dzieją się komponenty przedstawienia. Jej zawieszenie w całości przestrzeni, niejako umoszczenie. Zagospodarowanie w jej wymiarach; długości i szerokości. To bardzo przemyślany spektakl. Oszczędność słowa i gestów, wypracowana dykcja i emisja słowa i ruchu. Obraz i muzyka współpracują ze sobą, są wyważone, czytelne, nośne. I dużo filozofii. Dużo teatru przede wszystkim. Tożsamość, uniwersalność i szczegół, na którym się buduje postać. Duże pole popisu dla osobistego odbioru, własnej interpretacji.
Każdy jest jakimś Sztućcem, Zabawką, Cukierkiem używanym, potrzebnym i potrzebniejszym, nawet kiedy jest w wielkim Śmietniku. Onomatopeiczny Świst Myśli Ikara, który chce się wzbić – od zawsze, znad powierzchni Ziemi ku niebu… I jaskółki rąk ludzkich, tworzycieli wynalazków technicznych, sprawne narzędzia ku lotom myśli, trochę poezji w technice – rzecz konieczna… One nas przepoczwarzają w kolejne pokolenia, pierwiastki w formy, z  kwarków energii powstaliśmy wszyscy, z wybuchów gwiazd, jak fotony światła.


Iwona Wróblak
czerwiec 2013

piątek, 27 listopada 2015

Jazz jak muzyka absolutna

            Niedzielne menu w Klubie Muzycznym „Kwinto” wykwintne. Formacja jazzowa „Morte Plays” z Zielonej Góry. Marcin Łukasiewicz – gitara jazzowa, kompozycje i autorskie aranżacje, Marcin Nowak – saksofon tenorowy, Marek Styk – gitara basowa i Kuba Lechki – perkusja. Niedawno, prawie wszyscy, skończyli studia muzyczne w Zielonej Górze na kierunku: muzyka estradowa. Z założenia grają jazz, acoustic, alternative – bardzo klasyczne, z szacunkiem dla źródeł i historii tej muzyki, bardzo profesjonalne. Podobno się nie gra, nie wypada grać jazzu, jeśli nie ma się ku temu  odpowiednich studiów. To było słychać.
            Wiedzieliśmy od pierwszych fraz, że będzie klasycznie. Nawet najbardziej wybredni koneserzy tej szlachetnej odmiany muzyki, dziś już  klasycznej, nie mogli czuć się zawiedzeni. Jazz od pierwszych fraz kojarzący nam się z terminem – tradycyjny, czyli brzmiący jak z lat 50. i 60. ubiegłego wieku. Oryginalne, i ściśle mieszczące się w konwencji gatunku, kompozycje i aranżacje, rzecz jasna według prawideł sztuki kompozytorskiej. Sama przyjemność delektowania się. Niedzielny obfity lunch i kolacja muzyczna w jednym.
            Muzyka niszowa – jeśli jako kryterium przyjmiemy jej wysoki poziom. Wspaniale solówki na saksofon i perfekcyjna – jak dla mnie, perkusja. Uzupełniająca, cicha – jako tusz dla gitary, także wykorzystująca swoje, zaskakujące dla mnie, duże możliwości w solówkach. Solówki na perkusję to cała opowieść bębniarska z akcją dramaturgiczną. Opowieść z treścią i wieloma wątkami. Teatr dźwięków, w który z wolna włączają się inne instrumenty. Jako tusz i dopełnienie, wymiennie w tych rolach. Improwizacje na gitarę – w duecie z saksofonem, z perkusją. Wielogłosowa pieśń, w której zamiast słów są frazy muzyczne, memy dźwięków, wiązki równie wyraziste jak słowa, tylko alfabet jest inny. Jazzowo - tradycyjny – z najlepszej szkoły. Tryskające stonowanymi barwami feerie ich, ładnie poukładane z kryształków jak naszyjnik. Nieciągły jak równanie arytmetyczne, z łamiącym się rytmem i przyspieszeniem…
            Tematy jak uwertury. Sonatiny. Wielka przestrzeń zagospodarowywana potem przez te wstępne brzmienia. Dokładnie oddzielone przez siebie części. Matematycznie na pewno. Jak na dobrą kompozycję przystało. Z częścią pierwszą, obszernym rozwinięciem i powtórką wstępu, z wariacjami –  zakończeniem. Podkreśleniem tematu. Przypomnieniem. Reminiscencją.
            Jazz jako muzyka absolutna. Wieczór z jazzem tylko w Międzyrzeczu dzisiaj i tylko w „Kwinto”. Spora dawka dobrej muzyki, starannie uporządkowanej. Jazz jest bezsłowny, jak klasyka wszelkiego rodzaju. Jak toposy kultury muzycznej. W ciszy, bez myśli wtórnych i przypadkowych się  go słucha. Nie trzeba ich. Nie narzucają się. Słucha się kolejnych fraz, i dywagacji, będąc tylko częściowo zaskakiwanym ich następstwem. Są  przewidywalne jak wyniki działań matematycznych. Są częścią kodu, odczytywalnego przez nasz zmysł artystyczny. Kojarzony za sprawą popularności w  mediach znanych nazwisk wykonawców, szkół standardów jazzowych, z obfitości których teraz (tylko?) czerpać – wiernie, co z pewnością nie zuboży własnej twórczej inwencji, jak się przekonujemy…
            Kompozycje Marcina Łukasiewicza są główną tkanką, która spaja grupę, podziwiam wyczucie konwencji gatunku, który do prostych nie należy. Przez obecność artystyczną naszych gości z „Morte Plays” czujemy się namaszczeni w jazzowej dynamice. Wewnątrz tej muzyki wyczuwam czułe, pełne refleksji delikatne omiatanie, jak w instrumentarium perkusyjnym, wokół tematu, matematyka jazzu skrzy się zwiewnością, zmiennym nastrojem, urzeka spokojem i kontemplacją. I intuicyjną trafnością doboru inspiracji. Jest niespieszny, prawie spolegliwy, jest wysubtelniony w prostocie (pozornej…). Prostocie odbioru, jaka jest udziałem recepcji klasycznej muzyki.
            Potężna dawka muzyki na żywo. Klub jazzowy nasz „Kwinto”, bardzo rasowy, bardzo kameralny, akustyczna muzyka w całkiem niezłym gatunku. Niedzielne wieczory jazzowe będą obiecujące.


Iwona Wróblak
listopad 2015



czwartek, 26 listopada 2015

Miejsce, gdzie się dobrze czujesz

            Dom. Takie ma założenie - dla 23 osób, Międzyrzecki Środowiskowy Dom Samopomocy. Poznajemy ich dzisiaj, przy okazji celebry rocznicy 20.lecia powstania ŚDS. W głównej sali narad w budynku Starostwa Powiatowego w Międzyrzeczu, uroczystość przygotowana jest starannie, jako jeszcze jedna okazja, by wydobyć ich dla świata i siebie – imiennie, i z nazwiska identyfikując jako człowieka, osobę - każdego członka wspólnoty Domu. Zapraszając, prosząc o pokazanie się. Za co otrzymują brawa, rozumiemy wszyscy, jak ważna jest Akceptacja, takimi jakimi jesteśmy, do tego nie trzeba być profesjonalnym psychologiem…
Katarzyna Nyczak – Walaszek jest kierownikiem ŚDS od 20 lat, odkąd Dom powstał. Powiedziałabym, że klimat tego miejsca nosi piętno osobowości jego kierowniczki. Osoby o ciepłym spontanicznym uśmiechu. - Mam dużo pokory – mówi o sobie – ta praca tego wymaga.
            Robi to dla nich. Dla osób z zaburzeniami psychicznymi, po szpitalnym leczeniu. Celem jest i było od początku zbudowanie wspólnoty. To wielka rodzina, gdzie bardzo dba się o zainteresowanie każdą Osobą tam przychodzącą, o daty urodzin czy imienin, świętuje się je i celebruje wręczając drobne upominki – które tak cieszą… Tak by każdy czuł się doceniony, WAŻNY.
Tak jest i teraz.
            Jak mieszkają w swoim Domu? Nowy stosunkowo budynek koło stadionu na ulicy Mikuły. Są tu tylko osoby dorosłe. Parter jest dla nich.  Obszerna sala na dole – jako świetlica, z wygodnymi fotelami, telewizorem na ścianie, kącikiem z kilkoma komputerami. Miejsce pracy i zajęć, które przygotowują pracownicy Środowiskowego Domu Samopomocy, zespół wspierająco-aktywizujący: Barbara Sobańska – psycholog, terapeuci: Ewa  Dąbrowska i Janusz Grządko, Irena Perz – księgowa. W domowej atmosferze uczą i wspierają do nauki samodzielności w środowisku, prowadzą tzw. treningi życia – umiejętność wykonania codziennych czynności w domu, przygotowania posiłku, poruszania się w urzędzie. Uczą, podpowiadają jak  pielęgnować relacje koleżeńskie i przyjaźnie. Jak znaleźć podporę w życiu w sobie samym… Mimo choroby psychicznej. Zajęcia dotyczą treningu interpersonalnego, kiedy jeszcze niezupełnie są gotowi do samodzielnego funkcjonowania. Tutaj znajdują propozycję ciekawego spędzania wolnego czasu.
            Malutki gabinet kierowniczki Katarzyny Nyczek Walaszek, kajutka niemalże – stale, jak to bywa w takich miejscach, otwarty, szczególnie dla   podopiecznych. Ze stosem na biurku urzędowych papierów i dokumentów, gabinet w którym króluje ciepły uśmiech kierownictwa, azymut idei pomocy i  uważnego wsłuchania się w drugą Osobę, doświadczoną przez chorobę psychiczną. Jest się gotowym do pomocy nawet w niedzielę, jeśli trzeba wesprzeć kogoś w trudnej sytuacji życiowej (a nie ma ona nikogo bliskiego), chociaż oficjalnie ŚDS jest czynny od 8.00 do 14.00 w dni robocze.
            Pracownia użyteczna. Stolarskie maszyny do wykonywania rzeczy z drewna. Instruktorem jest Janusz Grządko. Nie ma nic bardziej rehabilitującego niż zająć się czymś konkretnym, a potem popatrzyć na (udane) dzieło własnych rąk. Salka do ćwiczeń fizycznych z przyrządami. Jest ich  kilka, aktywność ruchowa jest dobrem uniwersalnym. Jeśli pogoda niedobra można poćwiczyć na miejscu. Pod fachowym okiem. Muzykoterapia. Bębenki na środku zachęcają do zasiędnięcia przed nimi, położenia rąk i wsłuchania się w swój wewnętrzny rytm, usłyszenia go. Zabawy w bębnienie, rozkosznej gry dla wszystkich, łącznie z dziećmi. Ściany zdobią obrazy olejne autorstwa podopiecznych.
            Jak na Dom przystało, celem uroczystości jest ugoszczenie osób z całej gminy, podopiecznych, ich rodzin i byłych pracowników, którzy zostawili tu, w przeciągu dwóch dekad, cząstkę życia i wiele serca. Uśmiechy, kwiaty dla pani Kasi, która dzisiaj jest odrobiną bardziej urzędowa, oficjalna, co nie  znaczy, że się nie uśmiecha do świata, słońca i ludzi – tym wewnętrznych uśmiechem zwyczajności nieodświętnej, ciepło buzującym codzienne w  zmaganiu z trudną sztuką ogarnięcia urzędowych spraw, tak aby przy tym nie zatracić sensu istnienia DOMU. Wie, jak to jest, bo sama ma przecież rodzinę. Tylko tutaj jest to bardziej skomplikowane, ale da się ogarnąć, jak wynika z jej 20. letniego doświadczenia w tej pracy. Które jej mówi, że  potrzebna jest Współpraca podobnych placówek w okolicy, ŚDSów, WTZ, DPS, że razem łatwiej (zebrać potrzebne środki, ludzi do pomocy, narzędzia, gadżety). Sama zawsze pomaga osobiście przy organizowaniu „Prezentacji Artystycznych Stowarzyszenia „Szansa” dla Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej Uzdolnionej Artystycznie, należy do Stowarzyszenia. Poza godzinami pracy bierze udział w przygotowaniu logistycznym.
            Znamy się wszyscy w Międzyrzeczu, ludzie ciepłych serc, aktywni na imprezach społecznych wolontariusze i osoby zaprzyjaźnione i ich rodziny. Inaczej nie można, inaczej się nie da – mówi pani Kasia… Nie można działać tylko w schemacie instytucji. Potrzebny jest wszędzie człowiek i jego empatia. Nie zawsze jest to cecha wszystkim wrodzona, ale często zaraża. Dobry przykład działa, promieniuje temperaturą uczuć, naciepleni nim też  chcemy pomóc – często to obserwowałam.
            Uroczystości najważniejszym punktem – jak wspomnieliśmy – jest jeszcze jedna okazja do (samo)prezentacji – przede wszystkim dla Nich samych – podopiecznych Domu. Żeby się określić znowu i bardziej, umocnić to określenie, wobec innych i siebie, nazwać, ukorzenić po osobistych burzach, niepokojach, umościć w bezpiecznych przyjacielskich relacjach akceptujących ich. Tu to znajdą. Osoby zaproszone to docenią, nie są przypadkowymi ludźmi. Dla nich to też lekcja, bywanie na podobnych imprezach bardzo uczy
            Na uroczystości jest burmistrz Międzyrzecza Remigiusz Lorenz, sekretarz Anna Sawka, przedstawiciele Starostwa, jednostek organizacyjnych, z  Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, organizacji pozarządowych. Jest powszechny tu uśmiech empatii, zauważony ze  strony władz miasta, doceniony nie tylko w postaci wiązanki kwiatów i listów gratulacyjnych. Nieważne, ile ma się lat, ale ile da się ciepła, wsparcia dla innych, determinacji we własnej dla nich pracy. Warto jest znaleźć chwilę, by zakosztować smaku wspólnoty Domów podobnych do tego. Będzie to miało znaczenie dalekosiężne w pracy organicznej przy idei przełamywania barier i uprzedzeń społecznych. 
            Spektakl przygotowany przez uczestników ŚDS jako część programu artystycznego. Liczby – artykułowane przez aktorów, dni, daty, godziny są  częścią sakralnego porządku ich świata. W Domu jest on – ten świat - na nowo układany. Według norm powszechnie dostępnych. Trzeba je po raz wtóry nazwać, zidentyfikować. I siebie - z tymi pojęciami podstawowymi dla człowieka. Robić to wiele razy, aż się utrwali na nowo, sklei z cząstek zerwanych czy nadszarpniętych. Codziennie, tutaj też. Świadkiem, podstawą, odnośnikiem jest Tykający zegar. On Nas odmierza, konstytuuje. Przywraca. Jeżeli go  słyszymy. Tu jest bardzo wyraźny. Tyka wobec zdarzeń w nas samych. W naszej rodzinie, otoczeniu. W splocie tych czynników.
            Karolina Szulga zaśpiewa swój hymn osobisty. O cudownych rodzicach. Przyjacielach. O wdzięczności dziecka. Jest mama Karoliny pani Hanna Szulga, pan Mirosław Szulga – ojciec, oboje od lat uczestniczą w działalności wolontariackiej w „Szansie”.
            Pomarańczowe kotyliony wpięte w świąteczne białe bluzeczki podopiecznych. Ich identyfikacja być może z toposem rodziny, domu jako takiego, może tylko jednakowe odświętne stroje na tę uroczystość. Piękne dojrzałe interpretacje poetyckich piosenek Karoliny, która – trzeba to podkreślić, ma  wielki uszczerbek słuchu i wiele innych nawracających schorzeń. Z wielką przyjemnością słucham jej wykonania, cudownego, „Posłania dla  nadwrażliwych”, pięknej pieśni, z której za każdym razem, kiedy ją słyszę – za sprawą Karoliny - wydobywam nowe treści. Wzruszające treści. Podziękowanie nadwrażliwym, w których gronie się obecnie znajduję – trudno  o inne skojarzenie – za oczyszczanie z niewidzianego nawet brudu świata, w ich lęku przed absurdem istnienia (nieempatycznego), podziękowanie za lęk o miłość, która mogłaby umrzeć przed nami.
            Kilka chwil z historią Domu. Multimedialna historia działań, które już wsiąkły w ten nowy budynek. Emocje ludzi. Około 40 osób, które uczestniczyły w zajęciach. Razem organizowane imprezy. Coroczne olimpiady sportowe ŚDS na stadionie sportowym w Międzyrzeczu, wzajemne wizyty i wynikające z nich przyjaźnie uczestników, wyjazdy rekreacyjne. Wspólne Domowe radości. Słowo „dom” jest odmieniane przez wiele przypadków i  rodzajów. Kameralnych.


Iwona Wróblak
listopad 2015






środa, 25 listopada 2015

Cuba de Zoo

Świat składa się jednak z uczuć, z silnych uczuć… 
Dobry literacki rock w Klubie Muzycznym „Kwinto”. „Cuba de Zoo” z charyzmatycznym wokalistą Kubą Podolskim, Adamem Goniszewskim – gitara basowa, Przemkiem Nagadowskim – perkusja.
            Tańcz - po prostu, jakby miał od tego zależeć świat – zaprawdę, dodam – ten kto śpiewa uniwersalną modlitwę/medytację, i odświętny puls temu towarzyszy, jest wielki, poprzez radość, która daje sobie i wszystkim obecnym.  
            Staranna dykcja, dramaturgia tekstów. Jak odnajdziesz u mnie uczucia wyższe, one leżą na samym dnie. Świat składa się z membran-uczuć drgających, które trzeba, by żyć dobitnie, wybrać do dna, na tym polega (dobra) literatura…
Zborne kompozycje, jako ilustracja niebanalnych tekstów, poezji – powiedzmy po imieniu. Chciałbym wyrwać ci serce, by zdecydować, co dla ciebie lepsze. Pomóc ci doznać szczęścia, dając siebie na deser i obiad. Swój ból i zaangażowanie, swoją miłość.
            Historia jest dobra. O tym są piosenki. O tym, że świat (nigdy) nie jest zły sam w sobie. Jest tylko niezupełnie tak poukładany, jakbyśmy chcieli. Historie ludzie są w sumie neutralne. Zło i dobro jest częścią tego samego koła Yin i Yang, wartościowanie jest wymysłem naszej cywilizacji, ale to już  moja interpretacja… Więc – może już dzisiaj będziemy się z tego świata śmiać, że tylko dokładamy wątki do historii ogólnej. Uśmiechać się z małości naszych problemów. W prostocie rozwiązań, które są tuż w zasięgu ręki.
            Co to jest c(i)ałokształt… Jedność rzeczywista. Nasza jedność ze swoim ciałem, z otoczeniem bliskim naszej skórze – która oddzielając nas od  świata jednocześnie łączy z nim i z innymi jego – świata - użytkownikami. Kiedy zdarza nam się c(i)ało-kształt w zenicie naszego pochmurzenia, czy  wschodzenia za widnokręgiem, kiedy jest wola wyjścia do drugiego człowieka, następuje zejście się światów równoległych… Dwojga ludzi.
            Bardzo wszyscy potrzebujemy szczęścia. Banalne?. Trzeba powtarzać rzeczy znane powszechnie, by o nich nie zapomnieć. Potrzebujemy szczęścia w wersji kowbojsko-cygańskiej, takiej ludycznej, której daleko od kiczu komercyjnego, żywi się smakiem i zapachem ludzkiej skory unurzanej w słońcu i  trawie, kiedy bywamy na wielkiej Łące…
            Ciekawa jest konwencja, styl tej rockowej poezji śpiewanej. Słowa tylko w niewielkim stopniu z bliska, cieleśnie dotykają tematów. O stykach dokładnie wpasowanych w koło samsaryczne. Są rozrzucone po wersach, po obrzeżach idei znaczeń, jak puzzle, które dopiero zaśpiewane składają się na  ilustrowany obraz. Obraz namalowany naszymi uczuciami i reminiscencjami przeżyć, które towarzyszą słuchaniu „Cuba de Zoo”. Tak w ogóle, nazwa Zespołu kojarzy mi się z menażerią ludzką z zamkniętym ogrodzie zoologicznym, ale może to nadinterpretacja…
            O miłości są te piosenki. Czyli o tym, o czym być powinny pieśni. O czym powinna być poezja. Zostanie tu kawałek serca – albo – całe…  Nieistotne, przecież, jak wielka zostanie część serca, bo na pewno się z kawałków rozmnoży….
            W sosie rockowo-reaggowo-bluesowym koncert. I żartobliwym, madrygałowym. Jak tracić głowę, to w sensie katowskim. Katowska filozofia zawodowa profesjonalnego wykonania zlecenia – przez ofiarę…
Jest też parę coverów. Między innymi z repertuaru tytana rocka „Budki Suflera”. Czyli inspiracje bardzo dobrym rokiem symfonicznym z końcówki lat  ubiegłego wieku. Uroczy koncert z inteligentnymi tekstami, dobrym wykonaniem.


Iwona Wróblak
listopad 2015


wtorek, 24 listopada 2015

Kaszalot – projekt Fundacji

            Spektakl „Kaszalot” powstał jako projekt Fundacji w ramach programu rozwoju bibliotek. Tekst sztuki napisała Marta Guśniowska. Przedstawienie zostało sfinansowane ze środków polsko – amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach Programu rozwoju bibliotek. Wyreżyserowały je i  opracowały scenariusz i scenografię: K. Guzek A. Kuźmińska – Świder, A. Pielesiak, D. Władyka, stroje przygotowała Oliwia Fornalik. Na scenie w  MOK w realizacji brał udział Teatr „Trzy… kropki”. Udział wzięli aktorzy z Domu Pomocy Społecznej – Warsztatów Terapii Zajęciowej, Specjalnego Ośrodka Szkolno - Wychowawczego, Polskiego Związku Niewidomych - oddział w Międzyrzeczu (Monika Kubiak – śpiew), uczniowie z Gimnazjum nr  2. 
            Od razu, za sprawą dekoracji, wchodzimy w świat Bajki absolutnej. Przerysowane wielkie kwiaty, przemawiająca głosem ludzkim niebieska nimfa wodna, zaklęte w drzewach postacie ich duchów, uczłowieczone lisy, włóczkowy czarodziej bajarz - krawiec pacynek. Jedną z nich ożywia. Dziwne ma  imię - Kaszalot, nie jest przy tym bynajmniej rybą.
            Cóż to jest kaszalot? Stwór na wzór Chochoła z „Wesela” S. Wyspiańskiego, maskota wypełniona nie-wiadomo-czym, Wielka Zabawka ożywiana piórem Narratora. Narrator, zapewne płci męskiej, jest jednocześnie moderatorem świata przedstawionego, pisze wielką Bajkę. Jest stworzycielem scenopisarzem, słucha rad głównych bohaterów dotyczących ich literackiego istnienia w spektaklu – opowieści. Cóż nam opowiada Narrator? O  Wędrówce. Podkreśla stale, że nie chodzi – mówiąc jego językiem – o chodzenie… O pokonywanie kilometrów. Rzecz jest w dotarciu. I nie trzeba nigdzie się wybierać, podróżą doskonale zrealizowaną może być akt uważnego rozglądnięcia się wokół siebie. Trochę jak Alicja w krainie czarów ożywają i stają się dla nas zrozumiałe mowy zwierząt, drzew, wody – jej bogini pyta nas o prawo do zamoczenia się w niej. Wędrówka po Pytaniach jak stacjach Drogi do znalezienia osoby, której będziemy potrzebni, naszej przyjaciółki.
            Specyficzny język bajki, która sama zadaje pytania i odpowiada na nie. Dziecięce pytania w sensie ich pragnienia bycia odpowiedzianym, i  wysłuchującym tej odpowiedzi. Bez niedopowiedzeń, przerw międzywierszowych. Pytania jak kamyczki czy piłki rzucone dziecięcej widowni, a taka  słucha tej bajki – przypowieści o przyjaźni pacynki Kaszalotki i Pchły, która skacze. Przyjaźni możliwej w wielu innych kombinacjach, każdy z każdym może się zawsze zaprzyjaźnić, wszyscy oczekują zainteresowania swoją osobą, czekają na gest, który przekona ich, że komuś są potrzebni, i jednocześnie sami mogą być obiektem czyjeś przyjaźni i troski. ONI jako osoby, istoty czujące piękne czy brzydkie – to bez znaczenia. Przyjaźnijmy się ze sobą, darzmy szacunkiem też drzewa i ptaki, rośliny, rzeki, przyrodę. Bo – na przykład - mogą nam odpowiedzieć na Pytania. Bardzo ekologiczny spektakl.
W postać Kaszalota wcieliła się Klaudia Chodor, Pchłę zagrała Katarzyna Madyda.



Iwona Wróblak
lipiec 2013

poniedziałek, 23 listopada 2015

Dotykać sztuką nieba

           
            Spotkania i koncerty członków i sympatyków Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym to święta przyjaźni i empatii. Celem spotkań jest  wydobycie z cienia i ciszy osób z jednoczesnym uszkodzeniem wzroku i słuchu. Zaproszenie nas do poznania tych osób, zawarcia przyjaźni i znajomości, zaprezentowanie ich twórczości. Przełamanie barier i przeszkód w komunikacji związanymi z ich niepełnosprawnością.
            W holu Specjalnego Ośrodka Szkolno – Wychowawczego wytwory rąk Jurka Godynia, który mimo postępującej utraty wzroku modeluje w glinie swe piękne rzeźby. Są pejzaże malowane na płótnie, dziergane serwetki, mimo niedowidzenia, szczątków wzroku można jeszcze z powodzeniem dać  upust swoim twórczym pasjom. Prace Ewy Grad, Elżbiety Grad –Trochimiuk, Marka Gembalskiego, Danuty Brandenbura, Henryka Woźniaka, Karoliny Szulgi. Dla nas widzących to intymny wgląd w świat wyobraźni i psychiki ludzi niedowidzących i niedosłyszących. Także zupełnie zwyczajne poznanie drugiego człowieka, którego – oprócz niesprawności zmysłów – przecież nic od nas nie różni… A osobowości mają bardzo ciekawe, doświadczenia od  nas różne.
            Ewa Skrzek - Bączkowska pełnomocnik wojewódzki TPG przekonała do siebie duże i wierne grono oddanych jej i sprawie pomocy osobom głuchoniewidomym wolontariuszy. To przeważnie młodzi ludzie, wielu ze, jak ja to nazywam, „szkoły wolontariatu” Caritas Janusza Rutowskiego z  Gimnazjum nr 1, są też starsi nieco, wysoko kwalifikowani specjaliści od rehabilitacji, znajomi i współpracownicy Ewy. Klarowność intencji, zdolności organizacyjne Ewy i jej ogromna osobista pracowitość czynią tę ważną społecznie działalność bardzo efektywną dla głuchoniewidomych, wiele dającą lokalnemu społeczeństwu - w sferze integracji i przełamywania społecznych barier.
            To, co wie Ewa, co czują jej wolontariusze, próbowano nam przekazać w tegorocznym koncercie – spektaklu. Mówi się tam o wielkiej i naglącej potrzebie chwili przystanięcia i zastanowienia się nad kształtem i formułą naszego życia. Przy okazji spaceru niedzielnego do międzyrzeckiego zamku. Zintegrowania się ze sobą, i miejscem, gdzie się mieszka. Stworzy to nam odpowiedni niezbędny dystans do świata, sprawi że widzenie spraw codziennych będzie nam dane we właściwych barwach i proporcjach ich ważności. Dawne legendy są takim pretekstem, przy tym ciekawe, inspirujące, sięgają czasów pogańskich. Można wcielić się w szatę kapłanki, posiedzieć nad ogniskiem w chramie, jako boginka odpędzić złe czary, leczyć chorych mocą uzdrawiania. To fajna zabawa być aktorem. Podziwialiśmy kreacje sceniczne Eli, Grażynki, Andrzeja, Tomka, Romka. Recytacje Elżbiety Prędkiewicz. Wokalne popisy Karoliny Szulgi, tego fenomenu śpiewania trudnych muzycznie piosenek, interpretowanych za każdym razem inaczej – nie  wyuczonych bynajmniej na pamięć; jak słyszy swoim szczątkowym słuchem muzykę przez duże „M” nasza Karolina?, To jej twórcza tajemnica, o której jeszcze ktoś na pewno napisze bardzo naukowy esej.
            Wsłuchanie się w lokalną ojczyznę, w ziemię, z którą jesteśmy, czy chcemy czy nie, niejako zrośnięci, poprzez historię i teraźniejszość w nią się  przemieniającą, to wstęp do poznania innych cennych a dostępnych nam jej – tej teraźniejszości – wymiarów. Proces ten generuje bezpieczne dla nas, stabilizujące zakorzenienie się w czasy współczesne. Może nie będzie się na nas patrzyło jakieś wrogie bóstwo – czytaj; samotność, niepewność, alienacja, wrażenie nieprzydatności i braku celu w życiu. Nasze miasto zbudzi się, kiedy my będziemy przebudzeni; społeczność składa się z ludzi, to oni tworzą świat.
            Wszystkie empatie, dobre działania są wielką mocą mogącą uszczęśliwić - poprawić los ważnego pojedynczego człowieka. Warto pracować, by  stworzyć to wielkie dzieło. A jaką daje moc!! – spytajcie wolontariuszy, dlaczego poświęcają pracy dla innych tak wiele swojego osobistego czasu, z  jakiego powodu są uśmiechnięci. Szczęśliwi.
            Koszulki wolontariuszy z alfabetem Lorm’a, znakami daktylografii. Wspólne miganie piosenki, i Zuzia Marzol na bieżąco tłumacząca miganiem treść spektaklu. Paweł Reszela – artysta kabaretowy zaproszony na występ – z dwoma mikrofonami (dla lepszego słyszenia przez głuchoniewidomych). Znaki stygmaty KONTAKTU międzyludzkiego, pomimo i obok uszkodzeń zmysłów, niejako im wbrew…
            I te mistyczne doświadczenia z warsztatów bębniarskich, pierwotne słuchanie dźwięków – dla nas amatorów nauka słyszenia swoich osobistych nut i kluczy muzycznych. Na bębnach podczas przedstawienia przygrywał Maciej Półtorak.
„Jaka to sztuka dotykać nieba?...” Piękny wiele dający do myślenia motyw piosenki TPG, bardzo filozoficzny… Pytający o rodzaj sztuki - ekspresji, która lekko tylko dotyka zmysłów, one – jeśli już są uszkodzone, to trudno, musimy i obejdziemy się - może bez nich. Też – bez nich – jesteśmy ludźmi… Nasze dłonie są złączone.
Koncert był ważny dla wielu osób, które nań przybyły – w-ce starosta Remigiusz Lorenz, dyr. PCPR Elżbieta Ostaszewska, Zofia Plewa, Sylwia Guzicka prezes „Szansy”, Barbara Kaźmierczak, dyrektorzy szkół – Alicja Witter, Anna Górzna. Janusz Rutkowski i wiele innych osób.
            Spotkanie TPG było dwudniowe. W sobotę od rana rozpoczął się kolejny dzień przedsięwzięcia - głuchoniewidomi uczestnicy z woj. lubuskiego i wielkopolskiego wyjechali do Rokitna. W ogrodzie DPS 38 na dzieci i młodzież czekało wiele atrakcji, które pod przewodnictwem Sylwestra Suchockiego przygotowali miłośnicy airsoftu. Dzięki współpracy z katechetą – Januszem Rutkowskim uczestnicy spotkania, a także zaprzyjaźniona grupa z Polskiego Związku Niesłyszących mogła wziąć udział w mszy świętej, poprowadzonej przez ks. Mariusza Szafryka z Parafii Świętego Jana Chrzciciela w Międzyrzeczu. Wolontariusze przygotowali oprawę mszy, a przewodniczył im w tym Andrzej Pałka, instruktor harcerski z Domu Pomocy Społecznej w  Rokitnie.
            Na dobre i na złe jest z nimi Ewa Hasek – psycholog, która służy wsparciem wszystkim potrzebującym, zarówno głuchoniewidomym jak i  wolontariuszom, pomagając tworzyć silną grupę.
            Organizatorzy dziękują zaproszonym artystom, Pawłowi Reszeli, Krzysztofowi Kamyszkowi. Głównym sprzymierzeńcem przedsięwzięcia było Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie (wsparcie w ramach środków z PFRON), Gmina Międzyrzecz, także Gospodarczy Bank Spółdzielczy w  Międzyrzeczu, Dyrekcja Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci i Młodzieży – Rokitno 38 – Magdalena Mleczak - gościna podczas sobotniej części imprezy. Dziękują pracownikom: Ewie Wołyńskiej, Bartkowi Orłowi, Justynie Pietrzak, Elżbiecie Szafrańskiej za wsparcie w tworzeniu hymnu, montażu muzyczno-słownego, Rejonowemu Sztabowi Ratowniczemu – Marcie Marzol, Monice Jesionowskiej, Marcinowi Dziobkowi, którzy przez dwa dni  czuwali nad bezpieczeństwem imprezy, Chłopakom z  Grupy airsoftowej, m.in. – Sylwestrowi Suchowskiemu, Tadeuszowi Suchowskiemu, Rafałowi Bugajowi, Danielowi Andrukiewiczowi, Natalii Jaruta, która pomagała tuż przed koncertem, w najgorętszym czasie przygotowań, niewątpliwie przyczyniając się do sukcesu imprezy.
            Dziękują sponsorom: Jackowi Różyckiemu prowadzącemu piekarnio-cukiernię BACZYNA, Robertowi Czekale – Ogrodnictwo, Firmie EWE –  Gaz Ziemny, Firmie „Duet” Jacka i Beaty Bełz, Krystynie Kuik, Ewie Szarata z Biura Kreśleń z Międzyrzecza, Maćkowi Czekałowskiemu z firmy MC  studio ReklAmowe w Sulechowie.

Iwona Wróblak
lipiec 2013


niedziela, 22 listopada 2015

Cztery Żywioły. Spektakl Teatru z Chojnic
           


            Do stacji Zapomniana przyjeżdża dwoje starych ludzi. Wielkie Twarze, jak przerysowane uczucia, oznaki starzenia się, zużywania się ale i pewnej uniwersalności, doświadczeń życiowych, przeżyć. Przyjeżdżają na Pojeździe, który ma obrazować być może ich dorobek życiowy w sensie najbardziej symbolicznym, ze starymi walizami u boku. Mają w nich ogromne rogale - jedzenie i stare szmatki – jak ubrania czy szczątki ubrań. To Drezyna Życia. Przyjeżdżają tu, bo doznać wizji i wspomnień. By umrzeć. Są starzy.
            Nie żegnają się z życiem. Dobrze je przeżyli, dla nich to będzie jak włożenie Białej Szaty. Inny rodzaj ubrania.
Nie są bez wad. Miotają nimi namiętności takie same jak kiedyś. To materia, z której utka się ich przyszłość.
Wita ich zawiadowca. Jak Charon. Dell’arte. Maska, komedia i powtarzalność postaci i sytuacji. Uniwersalność starzenia się i przemijania. Antyczna grecka komedio – tragedia. Podróże życia. Cztery strony świata wielowymiarowego czekają na nich na Zapomnianej. Cztery żywioły. Liczby Cztery. Jak  wielkie czarne ptaki czyhające na chwile zapomnienia. Będą walczyć z Białymi – może o dusze Ludzi w maskach. Ci mają nad nimi tylko częściową kontrolę.
            Nad Ogniem na przykład. Piękna scena z płomieniami na bruku pod Ratuszem. Spektakl dzieje się wieczorem. Ciemność też jest uniwersalna. Irlandzka etniczna muzyka, pierwociny kultury indoeuropejskiej. I emocje są zawsze takie same – od wieków.
            Stary Człowiek, mimo swojej miłości do Kobiety, z którą Podróżuje przez życie, ulega pokusom. To inny poziom jego namiętności do życia jako takiego. Pokusom miłosnym, sercowym, erotycznym, poetycznym, platonicznym, jest rycerzem broniącym królewny przed Smokiem (skutecznie); bierze udział w Bajce przez siebie śnionej. Zmaga się z aspektami swojej psychiki i umysłu. Stara Kobieta bezustannie, jak młoda dziewczyna, marzy o byciu księżniczką wybraną przez królewicza.
Ciągle ich obserwują wielkie postaci na Szczudłach. Czekają. W końcu rozpościerają nas nimi biały baldachim. To może drugi ślub… Ten na wieczność. Starzy Ludzie wsiedli do swojego Pociągu – Drezyny. Odprawieni przez zawiadowcę są w Swojej Drodze.
            Spektakl Teatru „Cztery Żywioły” poprzedził pokaz żywych ogni w wykonaniu Zespołu „Bombastic” z Bobowicka, ze Stowarzyszenia Bukowiec „Działajmy Razem” Gabrieli i Bartłomieja Góry.


Iwona Wróblak
lipiec 2013

sobota, 21 listopada 2015

Nasi dzielni Rycerze bywający na bitwie Grunwaldzkiej…


            Czesław Mejza jest etatowym artylerzystą Bractwa Rycerzy Ziemi Międzyrzeckiej, które jak co roku pojechało na pola Grunwaldu stoczyć w  zaciętą bitwę narodów…
 Panie Mejza, Pan jest poważnym człowiekiem, odpowiedzialnym kierowcą autobusu, dlaczego Pan jeździ na imprezy, gdzie bawicie się w rycerzy…
Śmiejemy się przez chwilę, po chwili Pan Mejza poważnieje – to pasja…
            Zamiłowanie do historii. Już w czasie zdobywania naszego międzyrzeckiego Zamku mieliśmy pogląd, jak wielu ludzi różnych zawodów pasjonuje się historią, inwestuje swoje prywatne pieniądze w kosztowne zbroje, w sprzęt, wyposażenie obozowe. Poświęca swój czas na kwerendę biblioteczną, by  poznać obyczaje i kulturę dawnych wieków. Wreszcie by przyjechać na Grunwald, Bitwę Narodów, spotkać podobnych im pasjonatów, raz w roku przeżyć to wielkie święto smakowania Średniowiecza, kilku dni życia w obozie, gdzie obowiązkowo, czasem rodzinnie – z żoną i dziećmi, nosi się dawne stroje, używa replik dawnych naczyń, śpi w namiotach, jakie widzieliśmy na naszym dziedzińcu zamkowym… To prawdziwe miasteczko czy lepiej powiedzieć – podgrodzie… ze straganami, gdzie wyspecjalizowani współcześni rzemieślnicy zaopatrują chętnych w średniowieczne ubrania, części zbroi,  broń… Wyobraźmy to sobie, ale na Grunwaldzie w stosownym liczebnym i logistycznym zwielokrotnieniu…
Pola Grunwaldzkie, pobliskie im bagna, nieeksplorowane jeszcze dostatecznie przez archeologów, gdzie wykryto kilka zbiorowych mogił, ale miejsc pochówku ważnych postaci historycznych jeszcze nie… Zakłada się, że w bitwie brało udział ok. 65. tys. zbrojnych – w tym konnych i pieszych rycerzy,  artylerzystów i czeladzi. Szacunkowo podaje się, że po stronie Zakonu zginęło 8 tys. zbrojnych, w tym 203 braci zakonnych ( w bitwie 15. lipca 1410 r.  brało udział 250. braci) i około 2 – 3 tys. rycerzy i wojowników po stronie polsko – litewskiej, w tym, według Jana Długosza, tylko 12. wybitnych rycerzy królewskich.
            Bitwa pod Grunwaldem była jedną z największych bitew średniowiecznej Europy. 15. lipca 1410 r. przeciwko oddziałom krzyżackim wystąpiły i  odniosły zwycięstwo – pod dowództwem Władysława Jagiełły króla Polski - oddziały polskie, litewsko – ruskie, smoleńskie, czeskie, mołdawskie i  tatarskie. Nasi międzyrzeccy rycerze uczestniczyli w inscenizacji tego wielkiego historycznego wydarzenia, obok nich udział w nim brali Litwini, duża w  tym roku grupa Niemców i Ukraińców, goście z Austrii, Białorusi, Chorwacji, Czech, Danii, Estonii, Finlandii, Francji, Łotwy, Norwegii, Rosji, Słowacji, Szwajcarii, Szwecji, USA (??? – też…), Węgier i Włoch. Około, jak mówi Pan Mejza, 1500 rycerzy, zaciężnych bardzo… Co roku jest tam około 1500 – 1600 wojów, w 2010 r. było ich nawet 2000. Z Międzyrzecza w tym roku zjechało 13. rycerzy. U Wielkiego Mistrza (krzyżackiego) znacząca grupa…
I mieli publiczność, na przeciwległym zboczu walczących oglądało 40 000 (!) widzów, podobno to mało, z powodu deszczu lejącego się obficie z nieba, bywało, że rycerzy średniowiecznych oglądało i 100 000 osób…. Bitwa pod Grunwaldem jest największą inscenizacją w Europie, tak pod względem rozmiaru jak i liczebności. Największym wydarzeniem była rocznica 600.lecia Grunwaldu w 2009 roku, wtedy to grubo ponad 100 tys. ludzi oglądało inscenizację bitwy w wykonaniu około 6 tys. uczestników.
            Jak to wydarzenie wygląda oczami przybyłego nań współczesnego rycerza?... Po przyjeździe zgłaszają się do organizatora, który wyznacza im  miejsce na ustawienie namiotów i na ognisko - na czterodniowy pobyt. Każdy dostaje nieśmiertelnik - plakietę ze znakiem Turnieju, oznaczenie, do której chorągwi przynależy. Z drugiej strony plakietki jest numer, pod którym się kryje imię i nazwisko, dane osoby, i ubezpieczenie…
 „Dni Grunwaldu” to wielkie przedsięwzięcie logistyczne, w którym uczestniczy Gmina Grunwald i inne instytucje. W 2013 r. Honorowy patronat nad  Bitwą pod Grunwaldem objęli: Sekretarz Stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotr Żuchowski, Marszałek Województwa Warmińsko – Mazurskiego Jacek Protas. Patronat medialny – „Sieci Historii”. Oprócz Bitwy na Grunwaldzie odbyły się inne wydarzenia: Turniej Łuczniczy, Bojowy Turniej Pięcioosobowych Pocztów Rycerskich, Turniej Kontaktowy Drużyn Lekkozbrojnych o „Złotą Cebulę”, Turniej Miecza Długiego i Turniej Rycerski. Za historyczny wymiar bitwy odpowiadali Krzysztof Górecki i Jacek Szymański (ponadto przypadła mu rola Władysława Jagiełły), który też opracował scenariusz bitwy i był odpowiedzialny za dobór 23. dowódców chorągwi (12. krzyżackich, 11. polskich).
 Wśród naszych tegorocznych13. uczestników były 2 niewiasty, zaprawione w kuchni średniowiecznej, uzbrojone w patelnie i trójnogi, które opiekowały się Bractwem jako takim, naszą małą chorągwią międzyrzecką, by nie chodzili głodni…
Iwona Wróblak - Coś o krajobrazie proszę opowiedzieć – nalegam - abyśmy to sobie wyobrazili… Jak wygląda to pole, gdzie stoczyła się historyczna bitwa?
Pan Mejza - Łąki, pola - od kopca Jagiełły po kaplicę, i nic więcej…Wszystko się kręci wokół pomnika Grunwaldu, obozu przy nim, gdzie są skupione wszystkie grupy, wokół obozów Wielkiego Mistrza Ulrlicha von Jungingen i króla Władysława Jagiełły…
Atmosfera przepojona iście średniowiecznym uniwersalizmem, gdzie liczy się kunszt wojennego rzemiosła i przyjęte jest, że ci waleczni mężowie walczą w barwach ziemi, z której przyjechali… Tak więc nasi rycerze, jako że są z ziem północnych i zachodnich, walczą po stronie … krzyżackiej… Centrum kraju, wschód i południe - to teren działania chorągwi polskich. Taki jest niepisany podział, dokumentujący być może umysłowość średniowieczną… Braci stricte zakonnych krzyżackich w czasie bitwy w 1410 r. było 250, inni to według kronik półbracia, a reszta - najemnicy…
I.W – I jesteście takimi najemnikami? –
CZ.M. - No tak… I przyjęliśmy nasz znany międzyrzeczanom herb na ubiorach wierzchnich i na tarczach, to jest związane z tym terenem …
Jak rekonstrukcja, to całkowita i możliwie oddająca ducha epoki. Jak pokazowa lekcja historii, której trudno uświadczyć w szkołach, chyba że pojadą tam  doświadczyć i poznać…
I .W.- Czujecie powiew wielkiej historii?
Pan Mejza - Spotykamy się tam z tymi samymi od lat ludźmi… Takimi samymi pasjonatami, jak nasi Międzyrzeczy rycerze. - Specjalnie przyjeżdżają, żeby zobaczyć inscenizacje. Miło nam, bo spotykamy też na Grunwaldzie międzyrzeczan, przychodzą do nas i rozmawiają, odwiedzają nas w obozie, patrzą na  nasz sztandar…
I.W - Oprócz Bitwy i przygotowań, co tam jeszcze robicie? Jak wygląda tzw. życie obozowe?
Cz. M. - Są koncerty muzyki dawnej, wykłady przy muzeum Grunwaldu, sympozja. Zbiera się też rada Gminy Grunwald, która w tym czasie obraduje. Odbywają się walki: pięciu na pięciu, jeden na jeden i 21 na 21, i walki konne na kopie…
I.W. - Do Grunwaldu przygotowujecie się przez cały rok?
Cz.M. – Przygotowania zaczęliśmy po Turnieju o Szarfę Pani Jeziora w Międzyrzeczu. Bracia rycerze, którzy walczą mieczami, ćwiczą nieustannie. Muszą mieć kondycję. Biegają, chodzą na siłownię. Naprawiają nadwerężone w walkach zbroje, szyją ubiory.
I.W. - Który to pański Grunwald?
 Cz.M. – Dwunasty, zdaje się… Rozwijamy się.. .
 I.W. - Pan wie na pewno wszystko o hakownicach, bombardach…?
Cz.M. - Dużo wiem, ale na pewno nie wszystko… Mamy zamiłowanie do historii, jeśli chce się w czymś uczestniczyć, to na pewno trzeba to podeprzeć jakąś lekturą…
I.W. - Bractwo Rycerzy Ziemi Międzyrzeckiej – jak powstało, z czyjej inicjatywy, ta wielka przygoda z rycerzami i średniowieczem?? Tworzy się, jak  słyszałam, nabiera mocy, wasze Stowarzyszenie?
Cz.M. - Zaczęło się po Milenium. W czasie mszy milenijnej z tyłu - w tle Ołtarza, mieli wystąpić rycerze i w tym celu Gmina zwróciła się do Kotłowni (dużo się wtedy tam rzeczy ciekawych działo...- przypis autora). Był tam m.in. rockowy zespół muzyczny i właśnie oni naprędce zrobili sobie zbroje - z rynien, co  było pod ręką… W lumpeksach kupowali skóry, wełniane płaszcze. W zamian za występ Gmina zaproponowała im wyjazd na Grunwald, no i pojechali. Ja  byłem kierowcą autobusu, który wynajęto. Też się przebrałem. I tak zostało… Dali mi tunikę, zacząłem jako cieć obozowy. Działa polubiłem dopiero w  2006 r. ,wtedy po raz pierwszy zaopatrzyłem się w nie i po dziś dzień od 4 lat inscenizacja rozpoczyna od strzału z mojego działa.
I.W. - Słyszałam, że młodzi też wstępują do was? Co trzeba zrobić, żeby zostać współczesnym rycerzem?
Cz.M. – Trzeba zdecydować, że się chce.  Na miejscu rozglądnąć się, jak to wygląda… Przygotowuje się strój obozowy. Potem jedzie na turnieje. Każdy rycerz ma jakiegoś giermka, zostaje się giermkiem… Szanujemy się nawzajem, jest niepisany kodeks - każdy musi pilnować siebie, samodyscyplina… Mieczem się włada w taki sposób, żeby krzywdy nie zrobić, chociaż w walkach bohurtowych, na ostre, nie ma reguł. Miecze są stępione, ale skaleczenia i  wypadki są na porządku dziennym, nie drastyczne oczywiście. Dba się o bezpieczeństwo przede wszystkim. Na Grunwaldzie byliśmy odgrodzeni od  publiczności szlabanem,, w dodatku wokół był 3-4 metrowy pas pola niczyjego, i potem następny szlaban, za którym dopiero była widownia.
I.W.- I w końcu jest się pasowanym na rycerza?
Pan Mejza się uśmiecha - żaden z nas nie jest pasowany, chyba że symbolicznie (ale w ogóle współcześnie jest taki rytuał). Nie mamy wodza czy  dowodzącego, jest nas – starszych i wiekiem i stażem - ze trzech czy czterech. Role, zadania do wykonania, są podzielone. Jeśli mamy wolny termin, to  występujemy na okolicznych imprezach. Bractwo liczebnie się powiększa, przychodzą młodzi…
I.W. - Czego wam życzyć, żeby nam się bujnie rycerstwo rozwijało? Może zdrowia i żebyście mieli oparcie w naszych władzach samorządowych? Bo  jesteście już tyle lat obecni w naszym międzyrzeckim krajobrazie turystyczno – kulturowo – historycznym.
 Cz.M. – Miło by było. Dziękujemy naszym władzom miasta, burmistrzowi, Radzie Miejskiej i dyr. MOK, że za ich pośrednictwem możemy uczestniczyć w  takich bitwach jak inscenizacja pod Grunwaldem, turnieje w Słupsku, Szczecinie, Baniach, Czuchowie.
I.W. - Często Pan osobiście, z braćmi rycerzami, jeździ na turnieje?
Cz.M - Dość często.
I.W. - I bierze Pan ze sobą działo?
 Pan Mejza odpowiada poważnie – Dokładnie tak jest… Zabiera je.  
I.W. - Liczymy na to, że Pan będzie nam opowiadał o swoich wyjazdach, Pan i inni rycerze naszej Ziemi Międzyrzeckiej.

Rozmawiała Iwona Wróblak
sierpień 2013

            

piątek, 20 listopada 2015

Muzyka ludowa jest polska, jest etniczna

            Blisko sześciogodzinny maraton zespołów ludowych zjeżdżających co roku do Piesek - małej wsi koło Międzyrzecza w drodze na Sulęcin. XI. Muzyczne Spotkanie z Folklorem Festiwal się przyjął i co roku gromadzi stałą dużą liczbę fanów melodyjnych rytmów.
            Muzyka ludowa może być dziedziną, w której spełnia się zawodowy muzyk. Pan Kamil Dziembowski, nowy kierownik muzyczny Zespołu „Ale Babki” z Piesek (Pieski są inicjatorem Festiwali), na co dzień jest nauczycielem gry na fortepianie w Państwowej Szkole Muzycznej I. stopnia w Międzyrzeczu. Wiele razy słuchałam go koncertującego, zapamiętałam jego wykonania F. Chopina. Lubi też, jak mówi, J.S. Bacha, i na pewno wielu innych kompozytorów klasycznych i nie tylko. Co jest takiego w muzyce ludowej, że jest dla niego interesująca? – pytam. Milczy chwilę, na pewno mógłby mi odpowiedzieć używając hermetycznego dla mnie języka opisu teorii muzyki, na przykład o transkrypcji ludowych motywów muzycznych w utworach Chopina. Ja tylko wyczuwam wielką pracę naszego romantycznego kompozytora chociażby porównując autentyczne mazurki z majstersztykami Fryderyka. Ja tylko słucham… Pan Dziembowski gra. A teraz kieruje zespołem ludowym, wspólnie z nimi planuje sprofesjonalizować wykonania, podzielić je na głosy. Nic nie tracąc z dotychczasowych zalet Zespołu dodać nowocześniejsze brzmienia. Kiedy drążę temat, mówi – muzyka ludowa jest polska, jest etniczna. Nigdy się nie starzeje, bo jest wartościowa. Podobnie jest w innych krajach, jest z nimi tożsama. Dotyka naszej kultury przedpisemnej być może, głębokiej, dziejowej, myślę… Jest jej summą. Literatury, poezji, muzyki, obyczajów, historii. Jej krajobrazu wsi i opoli – jak to ktoś powiedział – krajobrazu kulturowego.
            Jest cenna i wartościowa. Dlatego też ludzie jej słuchają. Jak mi mówili kierownicy muzyczni zespołów ludowych, jest melodyjna. Następnym razem spytam pana Dziembowskiego o walory melodyjności…
            Pieski kultywują swoją polską etniczność. Która być może składa się z komponentów uplecionych z przekazów formacji ludzkich fal migracyjnych, które charakteryzują ziemię międzyrzecką. To twórczy tygiel. Ale, jak mówi pan Dziembowski, polskości tam dostatek również. Bo jest śpiewana przez Polaków, przecedzona przez ich polską wrażliwość.
            Wjeżdżając do wsi witają gości dekoracje wykonane przez członkinie Zespołu „Ale Babki”. One nie tylko śpiewają, także czynnie pomagają w obsłudze Festiwalu. Cała wieś pomaga. Głównym organizatorem Festiwalu jest Urząd Miasta i Gminy, i – oczywiście – MOK, co jest zgodne z celem istnienia instytucji Międzyrzeckiego Ośrodka Kultury, natomiast mieszkańcy wsi pomagają im – bezpłatnie – już obligatoryjnie przez wiele lat, odkąd istnieje Zespół. Biegają teraz w swoich strojach ludowych, razem z sołtysem Piesek Edwardem Sucheckim, obsługując gości.
            Na obrzeżach placu w środku wsi, gdzie dzieją się coroczne festiwale, przycupnęły stoiska z rękodziełami artystycznymi. Stałe bywalczynie Jarmarków – Halina Iwanowska i Edyta Dubojska, już można powiedzieć – to mistrzynie tego fachu. Przepiękne cudeńka dziergane na szydełku, na blaszkę wykrochmalone elementy zastawy stołowej – niciane filiżaneczki, flakoniki, też kwiaty nieodróżnialne od prawdziwych. Wyszywane obrazy. Nowa dziedzina pani Dubojskiej – ekologiczny recykling. Co można zrobić mając gazetę i klej? Różności… Wyobraźnia ta zwykła tego nie obejmie, trzeba zobaczyć dzieła pani Edyty, artystki posiadającej nieogarnięty potencjał wymyślania pięknych rzeczy zrobionych z niczego. Towarzyszy paniom Genowefa Zgórska z Zarzynia, jej papierowe kompozycje są tak malarskie, kolorowe, eleganckie w formie, że od razu przyciągają chętnych, by je obejrzeć. Na placu widzę też stylizowane na ludowe malowane dzbanuszki wszelkich wymiarów, mnóstwo gadżetów, które z powodzeniem mogą upiększyć nasz dom. 
            Około południa, po przywitaniu gości, rozpoczyna się koncert. 19 zespołów ludowych i śpiewaczych, wykonujących muzykę od biesiadnej po ludowe przyśpiewki okraszone bogatym instrumentarium. Obfitość formy i osobowości muzycznych, pasje i profesjonalizm. Uczta muzyczna dla wielu, dla innych okazja do potańczenia, co jest równie dobre.
            Zespół Górali Czadeckich „Wichowianki” z Wichowa. W ludowych strojach, najstarszy z uczestników imprezy pan Ignacy Buganik ma 90 lat (!), z powodzeniem śpiewa w Zespole. Kapela wielokrotnie już brała udział w Festiwalu w Pieskach. Zespół „Echo” z Klubu Seniora w Międzyrzeczu dobrze znamy, śpiewa pieśni patriotyczne, religijne i inne. Jak zwykle ciekawy jest Zespół „Cantare” z Gorzowa Wlkp., muzycznie profesjonalny. Podobnie Zespół „O sole mio” z Goruńska, ambitny i starannie wykonujący swoje utwory. Gospodarz z Piesek - Zespół „Ale Babki” dzisiaj występuje ze swoim nowym kierownikiem muzycznym Kamilem Dziembowskim. Na scenie oglądamy gorące pożegnania poprzedniego wieloletniego kierownika Zespołu pana Kazimierza Krupnickiego. Zespół powstał w 1958 r., liczy 16 osób. Zaledwie trzyosobowy, ale śpiewający a’capella jest Zespół „Gorajskie Echo” z Goraja k. Lubosza. Widać po nich pasje śpiewania autentycznie ludowych pieśni, starannie je wykonują. To jeden z festiwalowych debiutantów. Po nim występują „Świdniczanie” ze Świdnicy, Zespół „Kęszyczanki” z Kęszycy Leśnej - i organizatorzy obwieszczają przerwę – na piwo i kiełbaski, bowiem czeka nas jeszcze bardzo długie i bogate we wrażenia muzyczne popołudnie i wieczór.
            Po przerwie ciekawi goście. Zespół „Tarnowianki” z Tarnowa, po nich – będzie jednym z laureatów, ale temu się nikt nie dziwi – Zespół Ludowy „Pod Gruszą” z Kurska. Zespół z reguły jest wysoko oceniany na wszystkich festiwalach i przeglądach. Coraz więcej par tańczących przed sceną, a Zespoły po przerwie są bardzo dobre. Dziecięcy Zespół Wokalny „Rezonans” z Nietkowa, Zespół „Wrzosy” z Siecioborzyc, Zespół „Osoria” ze Szczaniec, Dziecięcy Zespół Śpiewaczy „Leśniowianki” z Leśniowa Wielkiego – jak widzimy, goście odwiedzają Pieski ze wszystkich stron.
            Zespół „Czeremcha” z Głogowa pokusił się o ukraińskie stroje ludowe, nawet peruki z warkoczami. Pielęgnuje tradycje ze wschodnich rubieży kontynentu europejskiego. Śpiewa po rosyjsku. Trochę nowoczesności stara się wpleść w folklor Zespół Wokalno – Instrumentalny „De Włoders” ze Szprotawy. Duża kultura muzyczna, bogate instrumentarium: akordeon, skrzypce, flet, saksofon, klarnet. Pamiętam z któregoś z poprzednich festiwali Zespół Śpiewaczy „Melodia” z Płotów. Maraton festiwalowy kończą ambitny Zespół Śpiewaczy „Gama” z Leśniowa Małego i mój ulubiony – ze względu na szczyptę humoru i dobór repertuaru, także wierność oryginalnym źródłom (i niebanalną nazwę) Zespół „Pod Kasztanem z Kapelą Wujka Felka” z Templewa.
            Rada artystyczna w składzie: Małgorzata Telega, Krystyna Pawłowska i Czesław Nowakowski przyznała tytuł laureata następującym kapelom: Zespół Górali Czadeckich „Wichowianki” z Wichowa, Zespół „Świdniczanie” ze Świdnicy, Zespół Ludowy „Pod Gruszą” z Kurska” i Zespół „Pod Kasztanem z Kapelą Wujka Felka” z Templewa. Wyróżnienia otrzymali: Zespół „O sole mio” z Goruńska, Zespół „Ale Babki” z Piesek, Zespół „Tarnowianki” z Tarnowa, Zespół „Wrzosy” z Siecieborzyc i Zespół „Czeremcha” z Głogowa.


Iwona Wróblak
sierpień 2013

czwartek, 19 listopada 2015

DeLuxe i muzyka myśliwska


            Wiele artystycznych, muzycznych rzeczy zadziało się dotąd w pięknym gotyckim naszym kościele św. Jana Chrzciciela, ale koncertu muzyki myśliwskiej tu jeszcze nie mieliśmy.
            Zespół Muzyki Myśliwskiej „DeLuxe” od roku działa przy Kole Łowieckim „Żuraw” w Brójcach. Jego członkami są absolwenci i uczniowie Zespołu Szkół Leśnych w Rogozińcu, ale nie tylko, także myśliwi i sympatycy gry na rogu myśliwskim. Mieliśmy okazję oglądać te instrumenty.
            Deluxe (franc.) znaczy luksusowy, najlepszej jakości. Jest to także nazwa rogu myśliwskiego koncertowego (melton). Instrumenty są bardzo głośne, ciekawie brzmiały w akustycznym wnętrzu katedry gotyckiej.
            Kierownikiem, kompozytorem, menagerem Zespołu jest mgr i inż. sztuki Agnieszka Rybicka, pracownik ZSL w Rogozińcu (róg pless, trąbka I,  waltornia). Członkowie zespołu to w większości uczniowie pani Agnieszki, osoby z różnym stażem muzycznym: Magdalena Szulc (par force – rodzaj francuskiego rogu myśliwskiego), Monika Ratajczak, Mateusz Walkowiak, Wojciech Walkowiak, Tomasz Skrzypczak, Mikołaj Rybicki, Michał Szczygielski, Bartłomiej Halkowicz, Bartłomiej Bejga (pless, trąbka II). Zespół współpracuje z Kołami Łowieckimi, z Zespołem Szkół Leśnych w  Rogozińcu, z Nadleśnictwem, Collegium Salesianum w Szczecinie. Podobne zespoły funkcjonują przy uczelniach kształcących leśników.
            Pani Rybicka, tworząc zespół, zrealizowała swój zamysł stworzenia grupy muzycznej, który byłby nie tylko zespołem sygnalistów myśliwskich. Sygnały myśliwskie, główne motywy tej muzyki, były używane od bardzo dawna na polowaniach, są wplecione w polską i europejską kulturę szlachecką, rogi były częścią rycerskiego ekwipunku. Pani Agnieszka stworzyła z nich samodzielne kompozycje. 
            Wysłuchaliśmy kilku jej własnych kompozycji na myśliwskie motywy muzyczne, oprócz tego także dawnych tradycyjnych i ludowych utworów polskich, niemieckich, czeskich, austriackich i amerykańskich o tematyce myśliwskiej, znanych z przedmiotowej literatury.
            Dzięki prelegentce - dla nas słuchaczy – wieczór z Zespołem „DeLuxe” był  interesującą dawką wiedzy o rogu myśliwskim, tym dawnym, pradziejowym instrumencie i muzyce granej na instrumentarium, pierwotnie służącej porozumieniu między myśliwymi. Dzisiejszy róg (mały i większy) są  instrumentami dętymi wykonanymi z metalu, dawniejsze były wykonane z naturalnych zwierzęcych rogów (np. z tura), pustych w środku, potem także z  drewna. Ich wykonanie było sztuką, wiedzą starannie strzeżoną przez doświadczonych myśliwych. Z przekazów historycznych wiemy o rogach: borówka (duży róg myśliwski), kniejówka (mały róg z ustnikiem z kości), charciówka, trąbka jałowcowa (róg wygięty) i innych. Metalowych rogów używano już w  Cesarstwie Rzymskim – w celach wojennych i jako oprawa ważnych uroczystości, przez wieki zapomniane, dopiero w XIII wieku przybyły do Europy jako zdobycze z wypraw krzyżowych. Muzyka myśliwska była na przełomie XVII i XVIII wieku bardzo modna we Francji, na dworze królewskim w  Wersalu. Znany jest angielski i niemiecki, czeski róg myśliwski. To wielka, obszerna dziedzina wiedzy z zakresu sygnalistki, muzyki i tradycji myśliwskiej. Mogliśmy na koncercie wysłuchać współczesnych rogów myśliwskich, ich możliwości brzmieniowych w aranżacji Zespołu Muzyki Myśliwskiej „DeLuxe” – jako oprawa - podczas uroczystości mszy św. Zaduszkowej i na godzinnym koncercie.


Iwona Wróblak
listopad 2015